Kwiat Lotosu (II)
15 listopada 2018
Kwiat lotosu
Szacowany czas lektury: 2 godz 30 min
Z przeprosinami za długie, ponad dwuletnie oczekiwanie na część drugą historii.
Osoby wrażliwe proszę o wzięcie pod uwagę faktu, że opowiadanie zawiera dużą liczbę brutalnych scen, wulgaryzmów oraz przemocy fizycznej i psychicznej.
--------------------------------------------------------------
Zmierzch rozlał atrament,
Zastyga uliczny ruch.
Dziewczyno wracaj!
Już dokonał się mój dzień.
Purpurowe światło zaróżowiło niebiosa i przyćmiło
Brylanty gwiazd.
A wszelki kwiat rozświetla gwiazdy.
A wszelki cień uzbraja w sztylet i płaszcz skrytobójcy.
Kat – Płaszcz Skrytobójcy
Słowa i muzyka: Kat
Psychika ludzka identyfikuje strach, jako uczucie negatywne, na wskroś kojarzące się odczuciami, które nie są miłe dla osoby je przeżywającej.
Bać się. Od lat najmłodszych człowiek boi się czegoś. Dzieci – ciemności, utraty rodziców, młodzież – braku akceptacji wśród rówieśników, ostracyzmu, brzydoty, dorośli – utraty pracy, samotności, niedostosowania społecznego czy biedy. Ludzie w podeszłym wieku – utraty władzy nad sobą, samotności na starość, śmierci.
Strach jest jednym z najczęściej przeżywanych uczuć przez istotę ludzką. Uczuciem, które potrafi obezwładnić i uczynić człowieka bezwolnym stworzeniem. Bo czymże paraliżowani byli więźniowie łagrów czy obozów koncentracyjnych? Strachem przed nieuchronną karą, jaką była śmierć oraz torturami, zadawanymi przez sadystycznych oprawców, w mniej lub bardziej wyrafinowany sposób.
Niektórzy z przedstawicieli naszego gatunku czerpią z niego (czyli strachu) perwersyjną przyjemność, graniczącą z przeżywaniem miłosnych uniesień. Przyjemność tak mocną, że może doprowadzać do orgazmu w trakcie uprawiania seksu. Lub nawet bez seksu. Podduszanie, bicie, gryzienie, wiązanie czy inne, równie niestandardowe sposoby urozmaicania sobie łóżkowych przygód to pierwsze z brzegu przykłady, w jaki sposób człowiek stara się wzbudzić strach, aby przyjemność czerpana z jego odczuwania stała się bardziej zintensyfikowana.
To nie jest historia, opowiadająca o strachu. Ale strach jest jej głównym elementem.
Sala, o powierzchni około stu metrów kwadratowych, z niskim sufitem, wyłożonymi miękkim obiciem w kolorze bordowym oraz czarną wykładziną dywanową na podłodze.
Z sufitu sączy się matowe światło, a atmosfera w pomieszczeniu przypomina zadymioną papierosami knajpę. Powietrze jest gęste, duszne i nasycone zapachem nikotyny oraz cygar.
Na środku sali rozstawiony jest duży stół, przechylony na bok pod kątem około dwudziestu stopni, do którego jest przywiązana kobieta. Jej dłonie oraz stopy są spętane kablem, który wpija się w skórę, przecinając ją w nadgarstkach, na oczach ma opaskę, a w ustach czerwoną kulkę. Jest nieprzytomna po podaniu narkotyku, nagą, bladą skórę pokrywa pot.
Kobietę otacza sześciu nagich mężczyzn, mających na sobie maski, zakrywające twarze.
Trzech z nich pali cygara, czwarty, najwyższy z nich trzyma w dłoni bicz, owijając go sobie wokół nadgarstka, a pozostali dwaj onanizują się patrząc na nagie ciało.
Z zablokowanych ust kobiety wydobywa się głuchy jęk.
- Budzi się. – Ten z biczem spogląda na pozostałych. – Zabierajcie się do roboty.
Jeden z uprawiających samogwałt zbliża się do niej, rozchyla jej wargi sromowe, pluje między nie, rozciera ślinę palcem, a kiedy wnętrze jest wystarczająco nawilżone wchodzi w nią mocno, jednym pchnięciem.
- Zaraz cię wybudzę, ty kurwiszonie. – Sapie i zaczyna poruszać biodrami, wbijając się w nią w szybkim tempie. – Jęcz, kurwo!
Kobieta otwiera oczy i zaczyna dziko wyć, próbując uwolnić się z więzów, które kaleczą skórę nadgarstków i przecinają ją, powodując krwawienie.
- Zamknij mordę! – Gwałciciel wstrzymuje na chwilę ruchy biodrami, po czym uderza ją z całej siły otwartą ręką w twarz. Głowa odskakuje gwałtownie w bok, a brązowe oczy szatynki zachodzą mgłą od mocy ciosu. Pozostali oprawcy stają dookoła stołu, onanizując się w leniwym tempie.
- O taaak, była gotowa, jest wąska w środku. – Pierwszy z nich pompuje mocno i w szybkim tempie ofiarę, po czym z głośnym jękiem spuszcza się w nią i po kilku ruchach wysuwa z wnętrza.
- Twoja kolej. – Odchodząc wskazuje na wysokiego, obficie owłosionego mężczyznę nieopodal, po czym bierze od niego cygaro i mocno przytyka do ramienia dziewczyny. W pomieszczeniu rozlega się głośny jęk bólu i smród przypalonej skóry.
- Zaliczona. – Z triumfem w głosie odchodzi i kładzie cygaro na popielniczce.
- Kurwa, ale żeś nawalił lubrykantu do środka. – „Małpiszon” wsuwa się jako drugi we wnętrze kobiety i poruszając biodrami wyjmuje kulkę z jej ust.
- Posłuchaj mnie, kurewko. – Urywanym głosem w rytm pchnięć biodrami szepcze jej do ucha – Będziesz teraz grzecznie ssała kutasy moich kumpli, a mnie obciągniesz po same kule, jeśli będę miał na to ochotę. W przeciwnym wypadku spuszczę ci taki wpierdol, że rodzona matka cię nie pozna. Kumasz?
- Nie zabijajcie mnie, błagam. – Wysoki jęk unosi się w pomieszczeniu – Dlaczego to robicie? Gdzie ja jestem?
- Zamknij ryj! – Kolejne uderzenie spada na jej twarz, z nosa płynie obficie krew, a warga jest mocno spuchnięta. – Masz prawo głosu tylko wtedy, gdy poprosisz o kutasa do mordy! Dociera to do ciebie, szmato?!
Kobieta nie reaguje, na stół wchodzi dwóch mężczyzn, po czym jeden z nich na siłę otwiera jej usta i wpycha nabrzmiałego członka do środka niemal do połowy.
- O taak, ssij go, lachociągu! – Porusza biodrami i zagłębia się w nią coraz bardziej. Po kilkunastu ruchach chwyta jej głowę od tyłu i na siłę dopycha członka do samej nasady, jęcząc głośno.
„Małpiszon” gwałtownymi, szybkimi ruchami penetruje jej wnętrze, dłońmi ściskając piersi i pozostawiając na nich czerwone, bolesne ślady. Kiedy jest na skraju orgazmu wysuwa się z niej, staje nad jej twarzą i po kilku mocnych pociągnięciach dłonią zaczyna strzelać na policzki, oczy i czoło. Twarz kobiety jest w połowie pokryta spermą, oprawca jeszcze chwilę pociera członka, po czym zsuwa się ze stołu, bierze cygaro i zostawia kolejny ślad, tym razem na udzie dziewczyny powodując jej dzikie wycie.
- Pojebało cię, kurwa?! – Gwałciciel numer trzy wściekłym głosem atakuje małpiszona. – Mało brakowało, żeby mi chuja odgryzła! Gdzie, kurwa, ssij szmato! – Chwyta ją mocno za boki głowy, ponownie wpycha członka do samego końca w gardło i dochodzi z głośnym jękiem w jej ustach. Kobieta krztusi się i jest niemal na skraju zwrócenia połkniętej spermy, kiedy członek wysuwa się z jej ust umożliwiając złapanie krztyny powietrza i zapobiegnięcie wymiotom.
- Odsuń się. – Nieformalny „Lider” grupy przegania trzeciego gwałciciela, po czym rozwija bicz i z cichym świstem uderza nim mocno gwałconą. Na jej skórze wykwita czerwona pręga, ciągnąca się od lewego ramienia, poprzez piersi, kończąca się na żebrach i prawej dłoni, bicz spada jeszcze kilka razy na ciało pozostawiając czerwone, szybko puchnące ślady na bladej, spoconej skórze.
Kobieta głośno płacze, gdy niespodziewanie czwarty z oprawców unosi jej nogi i wchodzi mocno w jej odbyt. Głośny krzyk bólu oraz nerwowe zaciskanie nadgarstków obrazują ból, jakiego doświadcza ofiara brutalnej penetracji. Członek gwałciciela zagłębia się w niej w coraz szybszym tempie, gdy niespodziewanie piąty z gwałcicieli staje nad nią i zaczyna strzelać spermą na jej piersi i twarz.
- No co ty? – Głos właściciela bicza wyraża zdziwienie. – Bez walenia w środku?
- Jakoś dzisiaj nie mam weny. – Chudzielec, który zakończył „akcję” spektakularnym wytryskiem rozsmarowuje spermę główką członka po jej piersiach. – Za to ty możesz dokończyć dzieła.
- Nie myśl, że tego nie zrobię. – „Lider” odkłada bicz, po czym staje nieopodal stołu, obserwując czwartego oprawcę, który kończy stosunek we wnętrzu odbytu gwałconej i powoli wysuwa się z niej z głośnym jękiem.
- Tam chyba była jeszcze dziewicą. – Komentuje odchodząc na bok, czym wywołuje głośny śmiech zebranych wokół kolegów.
Kobieta, zszokowana, pobita, jest prawie nieprzytomna i ostatkiem sił rejestruje kolejnego członka, wsuwającego się w jej wnętrze. Boli ją twarz, odbyt i piersi od uderzenia biczem. Ale najbardziej bolą oparzenia od cygar i strach przed czymś gorszym, niż gwałt.
- Och kurwa, dobra jesteś! – „Lider” z głośnym krzykiem dochodzi w niej, po czym macha ręką do tyłu. W jego dłoń zostaje włożony długi, zakończony ostrym czubem sztylet.
- Patrz na mnie, szmato! – Wymusza jej spojrzenie, obraca na moment głowę do tyłu potwierdzając skinięciem to, co za chwilę ma się wydarzyć, po czym bierze zamach i wbija ostrze z całej siły oburącz prosto w serce. Oczy dziewczyny wyrażają szok i niedowierzanie, a ciało po krótkich drgawkach wiotczeje i przestaje się poruszać.
- Jak to jest rżnąć trupa? – „Pierwszy” rzuca żart, na który jego partnerzy w zbrodni reagują rechotem.
- Całkiem nieźle, ale następny raz to ja zaczynam. – „Lider” wstaje od stołu. – Pomóżcie mi zająć się tym truchłem. Musimy się jej pozbyć, najlepiej gdzieś w mało uczęszczanej części miasta.
Sala zebrań Wydziału Zabójstw Komendy Stołecznej Policji wygląda jak pokój nauczycielski w jednej ze szkół podstawowych. Brudne, od dawna nie prane firanki, zakurzone zasłonki, stare meble biurowe, pamiętające jeszcze czasy Gierka oraz wszechobecny zapach tytoniu, który wsiąkł we wszystko, co znajduje się w pomieszczeniu. Włącznie z przebywającymi w nim mężczyznami.
- No dobra, zaczynamy. – Najwyższy z nich, barczysty i mocno zbudowany nadkomisarz Wąsowicz stoi tuż obok tablicy magnetycznej, na której przypięte są dane kobiet wraz z datami. Twarz mężczyzny z bokobrodami nie wyraża absolutnie nic. – Gdzie jest Iwanowicz?
- Spóźni się pięć minut, pojechał do Urzędu Skarbowego. – Konarski nie podnosi głowy, studiując uważnie dokumenty. Obok niego siedzi najmłodszy z całego towarzystwa, niespełna trzydziestoletni, świeżo upieczony podkomisarz Stefan Jaworski. I wierci się, jakby miał robaki.
Upływa kilka minut ciszy, w trakcie których słychać tykanie zegara, pykanie „dymka” przez najmłodszego z gliniarzy oraz szelest jego spodni, przesuwających się po krześle.
- Jaworski, czy ty masz owsiki? – Twarz Wąsowicza wykrzywia się w krzywym uśmiechu, Młody zaprzecza ruchem głową i zapala kolejnego papierosa. Pomieszczenie i tak już mocno zanieczyszczone, wypełnia się kłębami duszącego dymu, utrudniającego oddychanie. – No to przestań się tak wiercić, do chuja pana, bo oszaleję za chwilę. Gdzie jest kurwa ten Iwanowicz?! Miałem wyjść dzisiaj wcześniej do domu!
- Szefie, zacznijmy bez niego. Przecież on pisał ten raport, więc zna temat na pamięć. – Konarski podnosi głowę, zza okularów zerkając w nieodgadniony sposób na Wąsowicza. – Powiem, co wiemy, a później zastanowimy się, co dalej.
- No dobra, jedziesz Stachu. – Nadkomisarz siada na krześle i rzuca na stół odznakę, na której obok zdjęcia widnieje napis "Krzysztof Wąsowicz, nadkomisarz Wydziału Zabójstw KSP".
- Ofiar jest sześć. – Staszek poprawia okulary, stając obok tablicy z danymi i zapala kolejnego papierosa – Każda z nich została zamordowana po uprzednim uprawianiu seksu, zarówno waginalnego jak i analnego. Sądzimy, że najprawdopodobniej zostały do tego zmuszone. Mają rany oraz otarcia, zazwyczaj na rękach i nogach, świadczące o tym, że się broniły.
- No tak – Jaworski przerywa Konarskiemu, na co ten reaguje grymasem niezadowolenia – ale rany mogły równie dobrze powstać po odbyciu stosunków. Być może ofiary pieprzyły się dobrowolnie, a później zostały zamordowane?
- Tak, to też jest pomysł. – Konarski świdruje wzrokiem kolegę – Ale to nie ma, przynajmniej na chwilę obecną żadnego wpływu na dochodzenie. Punkt dla ciebie. – Wskazuje palcem na Jaworskiego.
- Wracając do tematu – Wąsowicz spogląda na zmianę na obu podwładnych. – Stachu?
- Ofiary przed śmiercią oprócz zbiorowego gwałtu miały za sobą bicie. Gołą dłonią, pejczem, batem, pięścią, gaszenie papierosów i cygar na ciele, nacinanie skóry ostrymi narzędziami, najprawdopodobniej skalpelem. Przyczyną zgonu był zazwyczaj cios bardzo ostrym narzędziem w serce. Niektóre z nich miały zerwane paznokcie, najprawdopodobniej były w ten sposób torturowane lub walczyły z oprawcami. Ciała są podrzucane w różnych miejscach, odludnych i mało uczęszczanych.
- Należy dodać, że tylko w jednej, pierwszej z nich znaleziono jeden rodzaj nasienia. – Tubalny głos Iwanowicza rozlega się w pokoju. Długowłosy glina zdejmuje skórzaną kurtkę, rękawiczki oraz czapkę i siada obok Jaworskiego. – Pozostałe miały w sobie kilka rodzajów wydzieliny, co wskazuje na zbiorowy gwałt przed morderstwem. Niestety, nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy sperma pochodzi od tych samych sprawców, ale postawiłbym grube miliony na to, że tak jest.
W pomieszczeniu zalega cisza.
- Dobra, macie pomysły, co dalej? – Wąsowicz spogląda na obu gliniarzy, ignorując Jaworskiego, który niespodziewanie odzywa się pierwszy.
- Czy ofiary miały ze sobą cokolwiek wspólnego? Praca, miejsce zamieszkania? Uczęszczały do tych samych szkół?
- Nic, kompletne zero, są w różnym przedziale wiekowym, poza tym część z nich to biedne studentki lub kobiety świeżo po studiach, a na przykład ostania ofiara, Blanka Hoffman, była dyrektorem departamentu na Giełdzie Papierów Wartościowych.
- Widziałem zdjęcia, niezła dupa. – Wąsowicz z podziwem w głosie opisuje denatkę, co wywołuje grymas na twarzy Konarskiego.
- Posłuchaj, szefie – Łysy policjant wyraźnie akcentuje ostatnie słowo, wymawiając je z pogardą – Zachowaj swoje wioskowe mądrości dla siebie. Mam głęboko w dupie twoje zdanie na temat Hoffman, a fakt, że była, cytuję, „niezłą dupą”, jak to wyraziłeś, nie wnosi niczego do sprawy, jest nieprofesjonalne i po prostu chujowe. Rozumiesz, ciulu? – Kończy wypowiedź z zimnym wyrazem twarzy.
Wąsowicz otwiera szeroko oczy z powodu niespodziewanej agresji podwładnego.
- Misiu kolorowy – Iwanowicz staje nad nim i nachyla twarz, patrząc mu prosto w oczy – przyszedłeś tu z jakiejś wiochy, gdzie psy szczekają dupami i prawisz nam od dłuższego czasu swoje mądrości, a my mamy w głęboko w czterech literach, czy Hoffman była fajną dupą. – Podnosi głos, opryskując twarz zszokowanego Wąsowicza śliną. Całe zdarzenie beznamiętnym wzrokiem obserwuje Jaworski. – Próbujesz od dłuższego czasu ustawić nas pod siebie, nie próbuj tego, dobrze ci radzę, bo się przejedziesz. Mamy swoje sposoby i mimo, że jesteś w hierarchii nad nami potrafimy utrudnić ci życie tak, że będziesz płakał i sam odejdziesz albo wypierdolą cię z wilczym biletem, a jedyne, co będziesz mógł robić to zostać cieciem w jakiejś pipidówie.
Zalega cisza. Długa i niepokojąca, w trakcie której obie strony konfliktu mierzą się wzrokiem, starając się oszacować siły przeciwnika.
- No dobrze, wracając do raportu – Konarski, jak gdyby nigdy nic normalnym głosem zaczyna referować temat, uznając „sprzeczkę” za zakończoną – rozpatrujemy trzy warianty odnośnie sprawców. Jurek?
- Wariant numer jeden. – Iwanowicz momentalnie uspokaja się, siada za stołem i zapala papierosa. Pomieszczenie wygląda jak kotłownia, Jaworski wstaje i otwiera okno. – Różni sprawcy. Mało prawdopodobny był już na początku, a obecnie można go wykluczyć niemal ze stuprocentową pewnością. Za chwilę dowiecie się, dlaczego.
- Wariant numer dwa – Przewraca kartkę na drugą stronę i zaciąga się mocno Camelem – Jeden sprawca. Teoretycznie możliwy, bo mordować może jeden gość, a gwałcić kilku, ale sekcja zwłok wykazała, dwie z sześciu kobiet zabił człowiek leworęczny, a pozostałe z nich osobnik władający lepiej prawą dłonią. Teoria upada.
- Teoretycznie to może być ktoś oburęczny – Jaworski wtrąca się ponownie, a trójka gliniarzy spogląda na niego bez wyrazu – Zbadaliście to?
- Pomysł właściwy i faktycznie to jest możliwe – Konarski uśmiecha się, zadowolony z dociekliwości młodszego kolegi – konsultowaliśmy to z zawodowymi wojskowymi, którzy mają doświadczenie w treningu walki wręcz. Istnieje szansa jeden do kilku tysięcy, że był to jeden człowiek. Musiałby być niesamowicie dobrze wytrenowany, innym słowem, to musiałby być zawodowy zabójca. Raczej mało prawdopodobne, żeby babrał się w takiej sprawie, choć każda grupa zawodowa, a do takiej należy zaliczyć zawodowych zabójców, jakkolwiek na to patrzymy, ma swoje czarne owce.
- Wariant numer trzy – Iwanowicz uznaje wyjaśnienie za wystarczające, mimo że wyraz twarzy Jaworskiego mówi co innego – kilku sprawców. Wygląda na to, że najbardziej prawdopodobny. Pierwsza ofiara miała w sobie jeden rodzaj spermy, ale pozostałe już kilka. Scenariusz, jaki sobie wyobrażam, to zbiorowy gwałt, tortury i znęcanie się, a później rytualne morderstwo. Powody zabójstw i zidentyfikowanie sprawców to kluczowe kwestie, na które musimy poznać odpowiedzi.
Ponowna cisza nie jest niczym zmącona, nawet Jaworski uznał, że czas zakończyć wiercenie się.
- No dobra. – Wąsowicz wstaje, uznając spotkanie za zakończone. – Chcę mieć na bieżąco informacje na biurku, codzienny raport o dziesiątej rano. Rozumiemy się? – Spogląda na nich badawczo. – A sprawa między nami... – Zawiesza głos – powiem tylko tyle, uważajcie. – Wychodzi z pomieszczenia, trzaskając drzwiami.
Konarski wpatruje się w Iwanowicza, porządkującego papiery.
- Po chuj się wpierdalałeś, co? – Zaczyna mówić po dłuższej chwili. – Poradziłbym z nim sobie w pojedynkę, a tak obaj odkryliśmy dupy na strzał i wspólnie mamy przejebane.
- Staszek, zamknij dziób, dobra? – Jego partner kończy układanie dokumentów i wkłada je do segregatora. – Nie znoszę tego nadętego kutasa, z chęcią wsadzę jego tłustą dupę do suki i każę wypierdalać z powrotem na wioskę. Młody – zerka na Jaworskiego – morda na kłódkę, na temat tego, co się tutaj stało. Wąsowicz pewnie będzie chciał cię przekabacić, uważaj, to szuja i menda. Wystawi cię przy najbliższej okazji, bo byłeś świadkiem dzisiejszego zdarzenia.
- Nie wystawi, sam mnie tutaj chciał, więc pewnie zażąda, żebym was szpiegował dla niego. – Jaworski, dotychczas nie reagujący na rozmowę między starszymi kolegami ożywa na krześle. – Pomogę wam z nim, pod warunkiem, że dopuścicie mnie do śledztwa.
Konarski pytająco spogląda na partnera, po czym uśmiecha się pod nosem.
- W porządku, Stefan. Witaj w zespole. – Wyciąga dłoń. – Uważaj na plecy, my jesteśmy starzy i poradzimy sobie, ale ty dopiero zaczynasz. Masz łeb na karku, widzę to, bo obserwuję cię od jakiegoś czasu. Nie szarżuj i bądź ostrożny. Jesteśmy z Jurkiem często w terenie, bądź naszymi oczami w biurze, gdyby coś się kroiło musimy o tym jak najszybciej wiedzieć, okej? – Jaworski potakuje głową na zgodę. – Weź i przejrzyj akta, może wpadniesz na coś, co my ominęliśmy. – Wstaje i kieruje się do drzwi. – A teraz spieprzajmy z tej śmierdzącej nory do domu, mam dość i chcę odpocząć.
Kolejny cel?
Nie, od dawna nie traktuję ich jak celów, obiektów, zleceń czy punktów do odhaczenia na długiej, nie kończącej się liście. Raczej jak dzieła sztuki, które tworzę i oddaję w zręczne ręce koronerów, podziwiających moją precyzję, umiejętności oraz technikę uśmiercania.
Ile to już lat? Straciłem rachubę. Piętnaście, dwadzieścia? Policje różnych krajów oraz Interpol domyślają się mojego istnienia, ale do tej pory nie wpadli na mój trop.
A ja w żadnym wypadku nie zamierzam ułatwiać im zadania.
Ruscy i Amerykanie mają najlepszych ludzi od mokrej roboty. Absolutnie najlepszych i nic tego nie zmieni. Wszyscy szkolili się u nich, blok wschodni i Kubańczycy u Sowietów, zachód u Amerykanów. Miałem to szczęście, że przeszedłem szkolenie u Ruskich, gruntowne, od podstaw, z wszelkimi niuansami i szczegółami, wymaganymi dla kogoś takiego ja JA.
A później zniknąłem.
I do dnia dzisiejszego nikt nie jest w stanie zidentyfikować mnie i złapać. Nawet moi byli trenerzy, których zresztą większość dla własnego bezpieczeństwa po cichu wykończyłem.
Tak już zostanie, dopóki sam się nie wycofam, albo nie popełnię głupiego błędu, po którym nadgorliwy glina strzeli mi w plecy.
Nie, do tego nie dojdzie, jestem zbyt dobry, zbyt ostrożny i potrafiący przewidywać ruch przeciwnika.
Jestem duchem.
Jasna cholera, w co ja się wpakowałam?
Ewa, przestraszona i spanikowana wrzuca nerwowo ubrania do walizki. Od informacji o śmierci Blanki minęło kilka godzin, przez ten czas dziewczyna zdążyła wrócić do domu, przemyśleć gruntownie całą sprawę i dojść do wniosku, że czas wziąć urlop i zniknąć. Dla własnego bezpieczeństwa.
Jak znaleźć tego glinę? Konarski? Chyba tak się nazywał. Wyglądał na uczciwego i patrzyło mu dobrze z oczu.
Muszę coś na kilka dni i nie pojawiać się w domu. Chyba najlepszy będzie hotel, ale nie w centrum miasta. Znam jeden, niedaleko Ronda Wiatraczna, mały i na uboczu. Będzie idealny. A potem poszukam Konarskiego i porozmawiam z nim.
A co z Aśką?
Próbować ją ostrzec?
Jak mnie potraktuje?
Ostatnio żyłyśmy jak pies z kotem.
Szlag by to wszystko trafił, wiedziałam, że było za dobrze i prędzej czy później wszystko się popsuje.
Restauracja w hotelu „Forum” jest w połowie zapełniona gośćmi hotelowymi. Tłok, duchota z powodu nie działającej klimatyzacji oraz unosząca się woń kuchni wywołują grymas zniesmaczenia i niezadowolenia łysego mężczyzny w okularach przeciwsłonecznych, siedzącego nieopodal szyby, z widokiem na rondo i krzyżujące dwie główne arterie komunikacyjne Warszawy - Aleje Jerozolimskie oraz Marszałkowską. Kanciasta, kwadratowa twarz, barczysta sylwetka i sękate, potężne dłonie, leżące swobodnie na stole przed nim są obrazem dużej siły, jaką dysponuje człowiek. Gdyby nie powoli poruszająca się w rytm przeżuwanej w ustach gumy szczęka, wyglądałby niemal jak posąg.
Po kilku minutach oczekiwania do jego stolika dosiada się tyczkowaty chudzielec, z ospą na twarzy.
- Mamy zlecenie dla niego – Bez zbędnych ceregieli i wstępów zaczyna rozmowę – To cel – Wyjmuje z trzymanej w lewej dłoni teczki kilka zdjęć niewysokiego, chudego mężczyzny z ciemnymi, prostymi włosami, obciętymi na styl "hełmu poniemieckiego", palącego nerwowo papierosa.
- Kto to? – Łysy przechwytuje zdjęcia, studiując je z uwagą – Polityk?
- Dziennikarz. Cel ma zostać zlikwidowany w dowolny sposób, może być strzał z daleka, może być zabójstwo w tłumie. Nasz specjalista ma być skuteczny. To wszystko, czego wymagamy.
Nastaje kilkuminutowa cisza.
- Pół miliona nowych złotych – Niski głos łysego wybrzmiewa w harmidrze restauracji. Wstrzymuje dalszą wypowiedź, przy stolika pojawia się kelner. Obaj rozmówcy zamawiają wodę.
- Dużo. – Patyczak krzywi się z powodu wygórowanej kwoty za realizację "zamówienia" – Nie możesz spuścić z ceny?
- Cena jest stała i nie podlega zmianom, płacicie za usługi eksperta, a nie rzeźników od Ruskich – Głos rozmówcy wskazuje, że zapłata nie podlega negocjacjom – Decyzja.
Chudy mierzy go przez chwilę niezbyt przyjemnym wzrokiem, po czym kiwa głową na potwierdzenie.
- Znakomicie. Tutaj masz numer konta do wykonania przelewu, połowa przed, połowa po wykonaniu zlecenia. Termin zlikwidowania obiektu?
- Jak najszybciej, dane dotyczące celu – Chudy podaje mu kartkę gęsto zapisaną wydrukiem komputerowym – Przelew zostanie wykonany dzisiaj. – Wstaje i bez słowa odchodzi od stołu.
Dwie minuty później łysy rusza za nim pozostawiając na stole banknoty za rachunek, wychodzi na zewnątrz i wtapia się w tłum.
Kolejne zlecenie. Dawno przestałem się zastanawiać i liczyć zgaszone życia, skończyłem przy setnym.
Pół miliona złotych. Dla przeciętnego zjadacza chleba kwota niewyobrażalna. Dla mnie – bez znaczenia. Równie dobrze mógłbym zrobić to za darmo. Gdybym chciał zniknąć, zrobiłbym to w kwadrans. I nikt by mnie nie odnalazł, dysponuję wystarczającym majątkiem, aby wyparować z tego świata.
Pieniądze nie są więc dla motywatorem, mimo iż przyjemnie jest ich posiadanie oraz opływanie w luksusy. Moje dzieła nie są tworzone dla pieniędzy.
Jestem artystą.
Artystą śmierci.
Memento mori.
A pan dziennikarz już niedługo spotka się w efektownym stylu ze Stwórcą.
Przestraszona Ewa, która pół godziny wcześniej zameldowała się w małym hotelu przy ulicy Omulewskiej, zmierza komunikacją miejską w kierunku komisariatu przy ulicy Grenadierów.
Muszę koniecznie porozmawiać z tym komisarzem, Konarskim. Boję się, że mogę być następna, nie wiem, czy Blanka pojawiała się w "Kwiecie Lotosu", ale sądząc po tym, w jaki sposób wyrażała się o klubie musiała być jego stałym bywalcem.
- Dzień dobry – Kwadrans później pojawia się w komisariacie. Pomieszczenie ma żółte, odrapane ściany, drzwi pamiętają czasy porucznika Borewicza, a glina siedzący w "recepcji"' ma minę tak znudzoną, jakby kazano czytać mu najgorszą szmirę w dziejach literatury – Czy może mi pan odpowiedzieć, jak skontaktować się z komisarzem Konarskim?
- Komisarzem Konarskim – Glina przenosi na nią leniwie spojrzenie taksując ją wzrokiem od góry do dołu – nie ma u nas takiego policjanta.
- No tak – Ewa wydaje się być nieco zbita z tropu – Ale pewnie może pan odnaleźć informację, gdzie komisarz pracuje. To bardzo ważne, chodzi o informacje w sprawie, którą prowadzi.
- A co to za sprawa? – Zainteresowanie znudzonego policjanta rośnie wprost proporcjonalnie do liczby bezczelnych spojrzeń na figurę Ewy.
- O zabójstwo.
Informacja nie robi na glinie żadnego wrażenia. Podnosi się z krzesła i zaczyna szukać czegoś w komputerze waląc w klawisze niczym w maszynę do pisania. Po kilkunastu sekundach podnosi słuchawkę telefonu i wybiera numer puszczając w międzyczasie oko do Ewy.
Boże, nie znoszę takich facetów. Tani podrywacz i cwaniaczek.
- Marchlewski z Grenadierów. Macie u siebie komisarza Konarskiego? – Spogląda przeciągle na dziewczynę wsłuchując się w głos po drugiej stronie – Tak, tak. Pani nazwisko?
- Ewa Chańska.
- Co to za sprawa?
- Zabójstwo Blanki Hoffman.
- Ok, dzięki – Odkłada słuchawkę – Za trzy godziny może się pani spotkać z inspektorem przy Nowolipki 3 w siedzibie Wydziału Zabójstw. Pasuje pani?
- Tak, chcę mieć to jak najszybciej za sobą.
Co teraz? Pojechać od razu na Nowolipki?
Wypadałoby poinformować w pracy, że mnie nie będzie.
Ale do kogo mam się zwrócić? Powinnam do bezpośredniego przełożonego, czyli...
Tomasza...
Budka telefoniczna przed komisariatem jest okupowana przez zgraję wyrostków, którzy zostają przegonieni przez nadjeżdżający od strony Alei Stanów Zjednoczonych radiowóz. Cierpliwie czekająca na swoją kolej Ewa wreszcie staje przez tarczą, wrzuca żeton i wykręca numer.
- Zagórski – Niski głos w słuchawce powoduje wibracje w jej ciele, lekki zawrót głowy, suchość w ustach i...
Cholera, zrobiłam się wilgotna – Ze wstydem przyznaje przed sobą – On wciąż na mnie działa, mimo podejrzeń Blanki. Szlag by to trafił!
- Zagórski, słucham – Lekko zniecierpliwiony głos powtarza pytanie. I kiedy dyrektor ma już zamiar odłożyć słuchawkę, Ewa wreszcie wydaje z siebie głos.
- Tomasz. To ja.
- Ewa – Natychmiast zmienia ton, który staje się miękki i zmartwiony – Gdzie jesteś?! Martwiłem się o ciebie, kochanie! Nie dałaś znaku życia, bałem się, że coś ci się stało!
- No cóż, jak słyszysz żyję i mam się całkiem dobrze – Dziewczyna w neutralny sposób stara się zwalczyć w sobie chęć poproszenia go o odebranie jej z Grenadierów i zawiezienie na Nowolipki – Chcę wziąć urlop na cały tydzień. Jestem zmęczona i potrzebuję chwili oddechu.
- Ewa – Przez telefon Zagórski brzmi, jakby był autentycznie przejęty dziewczyną – martwię się o ciebie. Przykro mi to mówić, ale kiepsko wyglądałaś w piątek. Pozwól sobie pomóc.
- Tomasz, radzę sobie doskonale sama, poza tym – Rozgląda się nerwowo dookoła – boję się.
- Boisz się? Czego?
W słuchawce zalega kilkunastosekundowa cisza.
- Ewa? Jesteś tam?
- Tak, jestem. Przyjedź po mnie na komendę przy Grenadierów.
- Jesteś na komendzie? Coś się stało?
- Tak. Nie. Sama nie wiem. Cholera jasna. – Głos dziewczyny drży – Przyjedź proszę. Potrzebuję cię.
- Jestem za kilkanaście minut. Czekaj tam na mnie, słyszysz?
- Tak, będę czekać.
- Ewa? Martwię się. Przyjadę najszybciej, jak tylko to będzie możliwe.
- Marek, Rafał, wskakujcie do samochodu! – Wściekły z powodu narastającego bólu głowy Konarski wydziera się na synów – Słyszycie mnie, do jasnej cholery?! Czy mam wam to przetłumaczyć w inny sposób?
- Przestań na nich krzyczeć – Krystyna, żona gliny, czterdziestoletnia blondynka o rubensowskich kształtach, stoi w progu domu, piorunując wzrokiem męża – To, że masz kaca, bo schlałeś się wczoraj jak świnia z Iwanowiczem nie upoważnia cię do wyżywania się na własnych dzieciach. Rozumiesz?
- Kryśka, zamknij się, dobrze? Mam dosyć bólu głowy i obejdę się bez twoich mądrości życiowych.
Wyraz twarzy Konarskiej zmienia się z zimnego na wściekły.
- Posłuchaj mnie dobrze, panie policjancie – Zbliża się do niego, przewiercając zimnymi, niebieskimi oczami jego skacowaną, spuchniętą od wypitego alkoholu twarz – Jeśli jeszcze raz odezwiesz się do mnie w ten sposób, to zostaniesz męską gospodynią domową w pustym domu. – Gdyby głos mógł mrozić, żona komisarza najprawdopodobniej pracowałaby w chłodni – Nie życzę sobie takiego zachowania wobec mojej osoby. Jestem twoją żoną, a nie jakąś kurwą, na które sobie chadzasz z Iwanowiczem – Konarski krzywi się, robiąc zdziwione oczy na słowa żony – Co, myślisz, że nie wiem? Wracasz śmierdzący alkoholem i babskimi kosmetykami. W łóżku ostatni raz próbowałeś robić ze mną cokolwiek – Zawiesza głos – nie pamiętam kiedy, a to doskonale potwierdza fakt, o którym mówię. Zamknij się, Staszek. – Podnosi dłoń, uciszając męża. – Zniosę dużo, na przykład twoje pijaństwo z Iwanowiczem. Zdaję sobie sprawę, że musisz w jakiś sposób odreagować pracę, a Iwanowicz to twój przyjaciel. Ale nie będę tolerowała zdrady, braku szacunku wobec mnie i naszych dzieci – Pokazuje na chłopaków, wsiadających do samochodu – To ostatnie ostrzeżenie, rozumiesz? – Bierze w dłoń szorstki, nieogolony policzek męża, przyciąga do siebie i całuje lekko w usta – Kocham cię, ale jestem na skraju wyczerpania. Zmienisz się, albo zabiorę chłopców, wyprowadzę się i złożę pozew o rozwód. – Odwraca się i rusza w kierunku domu.
- Chłopaki, jak idą mecze i treningi? – Zamyślony Staszek kilkanaście minut później zagaduje synów, wyglądających przez tylne okna Poloneza.
- Dobrze tato – Młodszy, dziesięcioletni Rafał z uśmiechem odpowiada ojcu – Strzeliłem ostatnio trzy gole na treningu, a Marek obronił karnego. A ten nowy chłopak, Janek...
Konarski odpływa, prowadząc samochód jak automat i zastanawiając się nad monologiem żony.
Picie, dziwki, rozbijanie się nocami po mieście, tak powinien zachowywać się ojciec, mąż i głowa rodziny?
Kryśka ma rację. Po co ja to robię? Przez pracę? Nudzi mi się w domu? Mam żonę i dzieci, dwóch synów, a dążę do destrukcji i zniszczenia wszystkiego, co zbudowałem.
Muszę zebrać się do kupy. Wygląda na to, że jesteśmy na krawędzi rozpadu małżeństwa.
- … Tato, przejechałeś boisko – Jedenastoletni Marek, blondwłosy, niebieskoooki jedenastolatek strofuje ojca – Spóźnimy się na mecz.
Kropka w kropkę matka, ten sam chłód, opanowanie i te oczy. Niebieskie i zimne.
- Przepraszam synu, za chwilę zawrócimy, zdążycie, nie bój się – Konarski wykonuje gwałtowny zwrot, po czym rusza w kierunku boiska.
Zmarznięta i trzęsąca się z zimna Ewa z utęsknieniem wypatruje czarnego Volvo Zagórskiego. Kiedy samochód wreszcie pojawia się przed komisariatem dziewczyna z ulgą biegnie w jego kierunku, przewracając się po drodze na oblodzonym, nie posypanym piaskiem chodniku. Tomasz wypada z samochodu, podchodzi do niej szybkim krokiem i pomaga wstać.
- Spokojnie, jestem tu. – Przytula ją i powoli prowadzi do auta – Co się stało? Wczoraj w korytarzu, kiedy cię spotkałem wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha – Dźwięk jego głosu jest pełen niepokoju, a oczy uporczywie wpatrują się w bladą i zmęczoną twarz Ewy.
Bo zobaczyłam? Jak mam ci zaufać po tym, co usłyszałam od Blanki?
No chyba, że to ona kłamała, ale jaki miała w tym interes?
- Ewa, co się dzieje?
- Jeźdźmy do pracy, chcę uporządkować moje sprawy i wziąć urlop na tydzień.
- Ewa, do cholery! – Zagórski podnosi głos – Co się dzieje?! Po co poszłaś na policję? Ktoś ci grozi? Boisz się czegoś?
Chańska milczy przez krótką chwilę starając się zebrać myśli. Samochód z piskiem opon rusza w kierunku Ulicy Grochowskiej.
- Kilka dni temu rozmawiałam z Blanką, to było dzień lub dwa dni przed jej śmiercią. – Zaczyna mówić matowym, bezbarwnym głosem – Zaprosiła mnie na obiad, do restauracji w pracy. Domyślałam się, o czym będzie chciała rozmawiać, więc byłam gotowa odeprzeć atak. Nie spodziewałam się jednak tego, co powiedziała mi na koniec rozmowy.
- Wypytywała o ciebie i mnie, prawda? – Spoglądając na drogę Zagórski zmienia pas na lewy i skręca w ulicę Zieleniecką, przebiegającą obok Stadionu Dziesięciolecia. – Plotki szybko się rozchodzą, mimo że jesteśmy dyskretni i nie obnosimy się z tym.
- Tak, wypytywała. Nic jej nie powiedziałam, mimo, że zdawała sobie sprawę, że pieprzymy się jak króliki gdzie popadnie. – Głos Ewy jest wyprany z emocji.
- No dobrze, ale nie poszłaś na policję tylko dlatego, że Hoffman wytknęła ci romans ze mną, to byłoby niedorzeczne, poza tym romans to nie przestępstwo.
Zgadza się, Tomasz, ale podejrzenia o twój udział w jej morderstwie wyglądają zupełnie inaczej, prawda? Ostrzeżenie dla Aśki to druga sprawa, której nie mogę lekceważyć.
Zaczyna drżeć ze strachu.
W co ja się wpakowałam?
- No nie – Ewie udaje się opanować – Odchodząc od stolika ostrzegła mnie.
- Ostrzegła? Przed czym?
- Przed "Kwiatem Lotosu". Prawie nakazała mi natychmiast zerwać wszystkie kontakty z klubem, zarówno chodzić tam jak i kontaktować się z jego bywalcami.
Zalega cisza, przerywana brzęcząca w tle muzyką z radia.
- Uzasadniła to czymkolwiek? Powiedziała, dlaczego masz to zrobić? – Ewa spogląda na wprost, ale mimo to czuje świdrujące spojrzenie kochanka.
Niech te pieprzone światła się zmienią, czuje się jak wystawiona na działanie promieni rentgenowskich.
- Nie, nie uzasadniła. Powiedziała tylko, że to nie jest odpowiednie miejsce dla kogoś takiego, jak ja.
Zagórski zaczyna śmiać się w głos. Ewa spogląda na niego z narastającym zdziwieniem i zniesmaczeniem.
- Bardzo się cieszę, że tak cię bawi moja opowieść, ale mnie absolutnie nie jest do śmiechu – Gromi go wzrokiem – Przestań! Słyszysz?! Co ma oznaczać ten śmiech?!
- Ewuś, nie denerwuj się kochanie – Tomasz uspokaja się względnie – Pieprzona hipokrytka.
- Słucham?!
- To o Hoffman, nie o tobie – Zdejmuje dłoń z dźwigni zmiany biegów i próbuje położyć ją na jej kolanie, Ewa strąca ją szybkim ruchem ręki, na co Zagórski reaguje kolejnym parsknięciem.
- Zatrzymaj się i wysadź mnie natychmiast, rozumiesz?!
- Przestań się wygłupiać, jesteśmy pod pracą – Skręca w kierunku parkingu giełdy – Przepraszam. Już wyjaśniam, skąd moja reakcja – Pokazuje ochroniarzowi w budce identyfikator, brama wjazdowa otwiera się – Pamiętasz, kiedy pierwszy raz poszliśmy do "Kwiatu Lotosu", drugi pokój ze stroboskopami?
Jak mogłabym zapomnieć? Chwilę później niemal nie zemdlałam z powodu intensywnego orgazmu na korytarzu.
- Pamiętam, co to ma wspólnego z twoim zachowaniem? – Odpowiada zimnym głosem.
- Ta kobieta w pokoju, to była Hoffman.
Ewa otwiera szeroko oczy ze zdziwienia.
To była Blanka? – Pamięta kształty kobiety jak przez mgłę – Rzeczywiście, sylwetką nieco ją przypominała.
- Hoffman była królową – Parkuje samochód w wyznaczonym miejscu, wyłącza silnik i bierze dziewczynę za rękę – Nie mam pojęcia, dlaczego powiedziała ci to, co powiedziała. Zacząłem się śmiać, bo wyglądało to, jakby diabeł pouczał cię, że źle się modlisz w kościele. Coś w tym tonie.
- No dobrze, to dlaczego zginęła?
- Gdybym wiedział, sam poszedłbym na policję. Sam jestem w szoku, znałem ją bardzo krótko, ale była w porządku. Twarda, ale sprawiedliwa. Lubiłem ją.
- Tomek, boję się, że ona zginęła przez coś, co wydarzyło się w Lotosie. I nie wiesz jeszcze jednego – W zasadzie, to dwóch kwestii, ale o tej trzeciej nie zamierzam ci mówić – Blanka ostrzegała mnie, że Aśka jest w niebezpieczeństwie.
Spojrzenie Zagórskiego jest długie, przeciągłe i świdrujące.
- Mówiła o niej? – Wypowiada słowa po długiej chwili milczenia – Jesteś pewna, że chodziło o Aśkę?
- Tak, na pewno o nią. Stara nie wymieniła jej z nazwiska, ale powiedziała wyraźnie, że chodzi o moją przyjaciółkę. Nie utrzymuję bliższych znajomości towarzyskich z nikim, poza Aśką.
- Ewa – Zagórski otwiera drzwi samochodu – Nie ma żadnego logicznego powiązania między śmiercią Blanki, a Lotosem. To może być kompletnie przypadkowe zdarzenie, a fakt, że Blanka zginęła tuż po rozmowie z tobą, może nie mieć żadnego znaczenia.
Oczywiście, że może, ale rozmawialibyśmy w innym tonie, gdybyś wiedział, że wspomniała także o tobie, prawda Tomaszku?
- Może nie mieć, zgadzam się – Ewa wchodzi do budynku giełdy, mija bramkę i naciska przycisk windy – ale ja nie wierzę w przypadki i dlatego powiem o wszystkim, co wiem policji. Zrobią z tym, co chcą, a ja będę miała czyste sumienie i być może uda mi się pomóc znaleźć mordercę. – W głosie Ewy pobrzmiewa smutek.
- No dobrze, to rozsądne podejście – Zagórski pojednawczo kiwa głową, nie próbując walczyć z wojowniczym nastawieniem dziewczyny – Jadłaś śniadanie? – Otwiera przed nią drzwi do pokoju i przepuszcza w progu.
- Tak, a poza tym nie jestem głodna. Jestem zła, zdenerwowana i napięta.
I mam ochotę, żebyś mnie przeleciał – Dodaje w myślach – Ale boję się i mam w głowie to, co powiedziała Blanka. Cholera jasna!
Zdejmuje z siebie żakiet i palto zostając w samej białej, lekko prześwitującej bluzce, spod której odznacza się koronkowy, półprzezroczysty biustonosz. Siada przy biurku, loguje się do komputera służbowego i zapomina o Zagórskim, który w międzyczasie robi jej herbatę, stawia na biurku, zdejmuje marynarkę, podwija rękawy koszuli, podchodzi do drzwi i zamyka je na klucz.
Nie rób tego Ewka! Nie bądź głupia!
- Mhm, ale przyjemnie – Ewa budzi się z letargu, czując jego silne, pokryte krótkimi, czarnymi włoskami dłonie – Najbardziej boli mnie tutaj – Wskazuje miejsce na łączeniu pleców i szyi – I tutaj – Wskazuje na ramiona i barki, które momentalnie stają się obiektem masażu. Zaczyna czuć coraz większe ciepło w okolicach sfer intymnych, przyjemne łaskotanie w podbrzuszu oraz chęć dotknięcia dłoni, dających jej potęgujące uczucia.
- Naciśnij mocniej, ała! – Z jej ust wydobywa się nerwowe jęknięcie, kiedy palce Tomasza wbijają się mocno w okolice barków, a następnie przesuwają do przodu, pod bluzkę i uciskają piersi przez materiał biustonosza.
- Tutaj również cię boli? – Kochanek urywanym głosem szepcze jej do ucha.
- Nie, tutaj czuję ciepło i podniecające mrowienie – Ewa dotyka jego nadgarstków, po czym wstaje, odwraca się i wpija usta w jego wargi. Mocno, gwałtownie, jakby chciała pochłonąć całą ich zawartość, włącznie z językiem.
- Mhm – Cichy, damsko-męski pomruk, zwiastujący narastające podniecenie krąży w pomieszczeniu mieszając się z mlaskaniem i nerwowymi ruchami obojga podczas zdejmowania z siebie ubrań.
- Usiądź na podłodze – Tomasz posłusznie wykonuje polecenie dziewczyny, która staje nad nim w lekkim rozkroku – A teraz liż mnie, długimi, mocnymi pociągnięciami. Tak, jakbyś dostał rozpuszczające się lody na patyku i nie mógł dopuścić, żeby zmarnowała się choć krop... Oooochh! – Ciepły i mokry od śliny język Zagórskiego wjeżdża miedzy jej wargi sromowe, wywołując głośny jęk – Tak do... och... dobrze – Zaczyna poruszać biodrami, pojękując w rytm pieszczot. Dłonie kochanka krążą po jej pośladkach, udach i podbrzuszu, potęgując doznania. Język pracuje w niej w powolnym, jednostajnym tempie, zbierając wszystko, co wydostaje się z wnętrza dziewczyny.
Nagle Tomasz przerywa pieszczoty, zdziwiona Ewa otwiera oczy i zamierza zacząć go strofować, kiedy czuje w śliskim i rozpalonym wnętrzu palec, który rozchyla ją i wsuwa się jednym pchnięciem do samego końca.
- O Boże, tak, Tomek! Liż mnie, błagam! – Chwyta go za głowę, przyciąga do krocza i dociska do siebie drżąc i nerwowo zaciskając uda – Je... ooocchh tak!... Jeszcze kilka razy, proszęęę! – Jęk Ewy urywa się i po chwili nadchodzi szczyt. Z zamkniętymi oczami, ciałem wygiętym w łuk, twarzą zwróconą ku szklanemu żyrandolowi i rozchylonymi ustami, które kilka sekund później wydają z siebie ciche "och", a następnie głośny, długi jęk, zakończony kilkunastokrotnie powtórzonym "och". Oboje zastygają w bezruchu, pozwalając Ewie na powrót do rzeczywistości. Kiedy język i palce Tomasza uciekają z niej dziewczyna drży.
- Czuję pustkę wewnątrz – Otwiera oczy i spogląda na niego z pożądaniem – Chcę, żebyś mnie wypełnił, całym sobą. Siadaj na krześle – Wydaje kolejne polecenie, które Zagórski wykonuje bez słowa. Jego członek w pełnej erekcji stoi niemal pionowo oczekując na decyzję dziewczyny. Ewa podnosi spódnicę na biodra, przesuwa na bok figi i z cichym jękiem dosiada go powoli, obejmując szczelnie i dopychając go biodrami, wyrzuconymi do przodu do samego końca.
- O tak, maleńka, ale jesteś mokra. – Tomasz rozpina guziki jej koszuli, rozchyla ją i ściska nabrzmiewające piersi przez materiał biustonosza. Biodra dziewczyny poruszają się powoli, niczym na leniwie idącym przez pustynię wielbłądzie. Kiedy biustonosz spada na podłogę usta Zagórskiego łapczywie chwytają najpierw lewy, a potem prawy sutek, ściskając je na zmianę, liżąc szybko językiem i przygryzając lekko zębami.
- Cudownie, jeszcze. – Ewa przyciąga do siebie jego głowę i przyspiesza nieco tempo, ślizgając się po jego napiętym członku i pieszcząc się palcem między udami – Chodź – Wstaje, opiera się łokciami o biurko i wypina pupę – Chcę w ten sposób. Wejdź we mnie i zalej mnie całą.
Różowe i lśniące w blasku żarówek wargi rozchylają się pod wpływem lekkiego nacisku główki. Tomasz nachyla się nad nią o trzymając dziewczynę za piersi powoli wsuwa się do jej wnętrza, wydając z siebie cichy, chrapliwy jęk.
- Nie będziesz już ode mnie uciekała? – Zaczyna niespodziewanie szybko wbijać się w nią, na co Ewa reaguje głośnymi krzykami – Słyszysz mnie? - Ściska jej pośladek, a potem odchyla się do tyłu i uderza w niego mocno, pełną dłonią. - I tak cię znajdę, moja suczko – Nachyla się ponownie, niczym pies, rżnący napaloną sukę w rui i kręcąc sutkami między palcami przyspiesza jeszcze bardziej. Dźwięki zderzających się ciał i urywane, głośne jęki obojga są tłumione przez odgłos drukującego się na biurku Tomasza faksu.
- Będę... – Ewa z głową, wciśniętą między ramiona i zamkniętymi oczami urywa zdanie, a potem na jej twarzy pojawia się grymas, zwiastujący nadchodzący orgazm – Oczywiście, że będę, Zagórski... – Wyrzuca z siebie jednym tchem, a następnie dochodzi. Drżąc, pojękując i zaciskając dłonie na brzegach biurka. Tomasz nabija ją na siebie jeszcze przez chwilę, a następnie wydając z siebie cichy jęk „o kurwa” rozlewa się w niej kilkoma strzałami nasienia.
- Wysuń się ze mnie. – Kilkanaście sekund później żądanie dziewczyny wywołuje zdziwienie u Tomasza. Po jej udach spływa pozostawiona we wnętrzu sperma, na co Ewa zdaje się nie zwracać uwagi. Staje przed nim i zaczyna zakładać biustonosz, a potem spódnicę. – Muszę jechać na komisariat i spotkać się z Konarskim. Zawieziesz mnie czy mam jechać sama?
- Oczywiście, że zawiozę. – Zagórski spogląda na jej uda – Pojedziesz tam tak? – Wskazuje palcem na ścieżki spływającego nasienia.
- Tak, pojadę właśnie tak. – Nie patrząc mu w oczy Ewa chwyta za torebkę. – W zeszłym tygodniu przyszłam do pracy bezpośrednio po wizycie w Lotosie. Nie czułeś, pieprząc mnie na biurku, jaka byłam miękka w środku? – On otwiera szeroko oczy ze zdziwienia – Miałam w sobie trochę spermy kilku paziów, którzy rżnęli mnie przez dobre dwie godziny. W tyłek też. Idziesz, czy nie? – Zagórski nie rusza się, obserwując ją zszokowany z opuszczonymi spodniami. – Przestań się zachowywać, jakbyś nagle odkrył, że Ziemia nie jest płaska. Dobrze wiesz, że oboje pieprzymy się tam nie tylko ze sobą, więc daruj sobie to udawane lub nie zdziwienie i rusz dupę, panie dyrektorze. – Przekręca klucz w zamku, naciska klamkę i wychodzi, nie czekając na niego.
Parolczyk parkuje z piskiem opon samochód pod budynkiem redakcji
Znowu spóźniony. Nigdy nie zdążam na czas, zawsze musi coś wypaść, a to fiskus, a to sąsiad zaleje łazienkę. Cholera jasna!
- Stefan, idziemy? – Zdyszany wpada do gabinetu Chmielaka – Za pół godziny mamy być przy Nowolipkach. Mieliśmy pogadać z tym Konarskim.
- Spóźniłeś się, chłopcze – Ostre spojrzenie zza okularów nieco gasi zapał Jacka – Ale jeśli to zrobiłeś, to znaczy, że miałeś powód. Jesteś cholernym pracoholikiem, tak jak ja i nie przypuszczam, żebyś pierdział w stołek, leniąc się w domu albo walił gorzałę z rana na mieście.
- Nie jestem twoim chłopcem, Chmielak. Do rzeczy, mam jeszcze sporo spraw do załatwienia i szkoda mi czasu na słowne sparingi z tobą.
- Stanisław Konarski, upadła gwiazda wydziału zabójstw. – Stary dziennikarz ignorując przytyk gasi papierosa, chwyta kurtkę, wiszącą na krześle i zakładając ją wprawnym ruchem wychodzi na korytarz – Kiedyś był niczym warszawski Borewicz. Gość, który rozpracował kilka poważnych spraw. Włącznie ze schwytaniem dwóch seryjnych zabójców.
- Upadła gwiazda? Co nawywijał? – Jacek z trudem nadąża za sadzącym długie susy Chmielakiem – Brał w łapę?
- Nie żartuj, Konarski pod tym względem jest czysty jak łza – Chmielak, nie odwracając się odpowiada młodemu koledze – Pensja psa jest kiepska, ale jego brat ma firmę remontową i w weekendy Konarski pomaga mu w pracy, stąd na brak pieniędzy nie narzeka. Wypalenie zawodowe, dziwki, hazard i alkohol. Razem z partnerem, Iwanowiczem, regularnie garują po pracy, a w weekendy rozbijają się po okolicznych burdelach.
- A ten Iwanowicz? Skąd ma na to kasę? Bo przecież nie z pensji psa?
- Jest właścicielem dwóch seks-shopów w centrum. Chodzą słuchy, że i burdeli. Kosi na tym grube pieniądze, Konarski, mimo że na biedę nie narzeka w porównaniu z Iwanowiczem to płotka.
- Nie ma problemu mafią i z przełożonymi? W końcu seks-shopy są pod ich „kuratelą”.
- Iwanowicz to dziecko Pruszkowa. Zna tam wszystkich, traktują go jak swojego. A koledzy z policji jakoś się nie czepiają, może odpala im działki.
- Jest umoczony? – Parolczyk otwiera drzwi wejściowe i przepuszcza Chmielaka.
- Nic mi o tym nie wiadomo, żeby brał łapówki. Wręczał na pewno. Zdarzyło mu się przymknąć oko na lewe interesy kumpli z podwórka, ale podobnie jak Konarskiemu w tym względzie nie można mu niczego zarzucić. No chyba, że nie dotarło coś do mn... – Chmielak milknie i bezwiednie przewraca się na chodnik.
Parolczyk początkowo nie rejestruje faktu, że starszy kolega nie idzie obok niego. Z zamyślenia wyrywa go krzyk stojącej nieopodal przystanku autobusowego kobiety. Odwraca się i z rosnącym przerażeniem spostrzega, że na chodniku leżą zwłoki, z kwitnącą na środku czoła szkarłatną plamą, z której wylewa się krew.
O kurwa! – Mózg rejestruje przerażający widok. Chłopak instynktownie rozgląda się po dachach okolicznych budynków, szukając sprawcy – Ja pierdolę, Stefan!
- Niech pani wejdzie do budynku redakcji i powie im, żeby zadzwonili na policję! – Krzyczy do stojącej kilka metrów od niego kobiety – No rusz tą tłustą dupę, stara kurwo! Nie widzisz, że on umiera?!
Nie żyje – Dopowiada w myślach, zerkając na znikającą w budynku redakcji przerażoną kobietę – Chyba, że ma kuloodporny mózg. Chyba nikomu jeszcze nie udało się przeżyć z połową urwanej z tyłu głowy – Dopiero teraz Jacek spostrzega resztki tkanki mózgowej, rozbryzgniętej na chodniku, obok zwłok Chmielaka i zaczyna gwałtownie wymiotować. Klęcząc obok stygnącego trupa kolegi z redakcji, z którym kilkadziesiąt sekund wcześniej prowadził dyskusję, słyszy narastające głosy ciekawskich oraz przechodniów i po chwili rejestruje odgłos syreny policyjnej.
Karetka pojawia się kilka minut po radiowozie.
Niepotrzebnie.
Młody policjant, najwyraźniej świeżo przyjęty do pracy, blady i przerażony widokiem otoczonych rosnącą kałużą krwi zwłok pomaga Parolczykowi wstać i prowadzi go do radiowozu. Kolejny polonez w policyjnych barwach podjeżdża niedaleko, z samochodu wypada dwójka policjantów i zaczyna odganiać gapiów od miejsca zdarzenia.
- Proszę pana – Głos gliny, prowadzącego Parolczyka drży – proszę usiąść. Chce pan się czegoś napić? Albo papierosa?
- Odbiło ci, młody? – Jego partner strofuje gołowąsa – Daj chłopu spokój. Przed chwilą ktoś kropnął jego kolegę, a ty częstujesz go fajkiem.
- Dzięki, z chęcią zapalę – Parolczyk drżącą dłonią sięga po Camela z podsuniętej pod nos paczki i odpala od ognia podsuniętego pod nos – Stać pana na takie drogie fajki?
- Kumpel ma dojścia do papierosów z przemytu, inaczej mógłbym je co najwyżej pooglądać za kioskową szybą – Młodzik z rozbrajającą szczerością wypala tekst, po czym zaciąga się papierosem – Za chwilę przyjedzie ktoś z zabójstw i z panem porozmawia. Dostaliśmy już informację, że nadciąga kawaleria.
Kwadrans później na miejscu pojawia się nieoznakowany, policyjny Ford, z którego wysiada młody, ciemnowłosy policjant, kierujący się momentalnie w stronę Parolczyka i radiowozu.
- Podkomisarz Stefan Jaworski, dzień dobry. – Wyciąga dłoń do młodego „krawężnika” – To pan był świadkiem zabójstwa? - Zwraca spojrzenie w stronę dziennikarza.
- Tak. Jacek Parolczyk, dzień dobry. – Dopiero teraz zaczyna do niego docierać, czego był świadkiem kilkadziesiąt minut temu. Zaczyna drżeć na całym ciele, a jego żołądek wykonuje dziwne harce, chcąc pozbyć się w spektakularny sposób jajecznicy, skonsumowanej na śniadanie – Wyszliśmy ze Stefanem Chmielakiem, kolegą z redakcji przed budynek, mając na celu udanie się na rozmowę w sprawie artykułu, który piszę.
- Czy denat mówił panu coś, co mógłby pan powiązać z jego śmiercią? Coś, co nasuwa się panu od razu na myśl?
- Stefan nie chwalił się nikomu w redakcji swoją pracą. Był samotnikiem, do tego nielubianym. Nie byliśmy kolegami.
- Co to za artykuł? – Jaworski notuje słowa Jacka zerkając na niego raz po raz. Zaczyna siąpić kapuśniaczek i obaj mężczyźni instynktownie kulą się przed wodą lecącą z nieba – Wie pan co, chodźmy tam – Wskazuje na pasaż wzdłuż Alej Jerozolimskich po przeciwnej stronie skrzyżowania.
- No dobrze, to w jakiej sprawie panowie pisaliście artykuł? – Wznawia po chwili rozmowę.
- To chyba nie jest najważniejsze, prawda? – Mokry i przestraszony Parolczyk spogląda w dal, nie patrząc na glinę.
- Wprost przeciwnie, to może być kluczowa informacja. Skąd pan wie, że ktoś nie kropnął pańskiego kumpla w obawie przed odkryciem czegoś kluczowego w kontekście artykułu?
Jacek zwraca spojrzenie na policjanta, ale nie odpowiada.
- Panie Parolczyk – Jaworski zamyka notes – będę z panem szczery. Kojarzę pana, bo czytam pańskie artykuły w Expressie. Jest pan świetnym dziennikarzem i lubię pańskie pióro, ale jeśli mi pan nie pomoże to wezwę pana na komisariat i oskarżę o utrudnianie śledztwa. Chce pan wylądować na dołku z pederestami, mordercami i resztą przestępczego elementu? – Argumentacja gliny najwyraźniej zaczyna działać – Proszę mi powiedzieć, w jakiej sprawie i gdzie chcieliście panowie się udać.
- W porządku. – Jacek bierze głęboki oddech – Ma pan fajka? – Wyjmuje z paczki, podanej przez glinę Marlboro i drżącą dłonią odpala – Proszę notować.
- W zeszłym tygodniu – zaczyna opowiadać i bierze mocnego macha – spotkałem się ze Stefanem wieczorem w jednym z klubów nocnych. Całkowicie przypadkowo, nie byliśmy umówieni. Szczerze mówiąc to nie lubiłem go za bardzo, był nadętym dupkiem i cisnął wszystkim. Kiedy mnie zauważył i zagadał miałem ochotę powiedzieć mu, żeby spierdalał. Ale nie zrobiłem tego.
Jaworski cierpliwie wpatruje się w bladą twarz dziennikarza, zauważając wymiociny na jego prochowcu.
- Miałem już nieźle w czubie, kiedy zaczęliśmy razem pić. – Żar papierosa dochodzi do napisu i niedopałek ląduje w kratce niedalekiej studzienki. Deszcz pada coraz mocniej. – Stefan szybko mnie dogonił w stanie upojenia i zrobił się gadatliwy po pijaku. Zdradził mi, że miał zacząć pracę nad nowym tematem, na który nie miał czasu. I po krótkich namowach oddał go mnie.
- Co to za temat? – Jaworski badawczo spogląda na twarz dziennikarza. Nie kłamiesz, chłopcze, ale będziesz starał się coś ukryć, czuję to.
- Słyszał pan o morderstwach kobiet, których nagie ciała są porzucane w różnych częściach miasta? – Glina zamiera w bezruchu nad notesem – Po pańskiej reakcji wnioskuję, że tak. Nie mam pojęcia, czy jego śmierć jest powiązana z tą sprawą, czy z którąś z pozostałych przez niego prowadzonych, ale fakt jest taki, że mieliśmy dzisiaj pojechać na Nowolipki i porozmawiać z inspektorem Konarskim, zna pan go? – Jaworski spojrzeniem bez wyrazu przewierca blade, zdenerwowane oblicze – Widzę, że znowu trafiłem – Jacek uśmiecha się pod nosem – choć wolałbym nie mieć racji przypuszczam, że jego śmierć jest powiązana z morderstwami.
- Muszę z panem pogadać na spokojnie, pojedzie pan ze mną na Nowolipki.
- A inspektor Konarski tam będzie? – Jacek, zdenerwowany, czy nie, pozostaje dziennikarzem dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Tak, myślę, że inspektor Konarski będzie żywo zainteresowany rozmową z panem, panie Parolczyk. Zapraszam do Forda.
Nie odczuwam niemal żadnych emocji. Czy jestem potworem, mordującym ludzi bez mrugnięcia okiem?
Z punktu widzenia kogoś, kto nie próbował odebrać życia – tak.
Z mojego punktu widzenia chodzi o co innego.
O władzę.
Władzę nad ludzkim życiem.
Ludzie to wbrew pozorom bardzo proste stworzenia. Dążą do zaspokojenia podstawowych potrzeb – zdobyć jedzenie (czyli pieniądze na ich kupno, a im więcej, tym bardziej wysublimowane potrzeby), mieć gdzie oraz z kim uprawiać seks oraz spać i w wersji dla domowników – pozostawić po sobie potomka.
Poprzez pieniądze realizują pragnienie posiadania władzy. Bo tak naprawdę władza daje najwyższy poziom ekstazy duchowej. Możliwość rządzenia jest dla istoty ludzkiej najwyższą nagrodą. Dlatego wśród polityków, wojskowych jest tyle samców i samic alfa.
Dlatego bandyci, mafia czy członkowie zorganizowanych bojówek nie mają skrupułów. Dążą do jak największej władzy poprzez podporządkowanie sobie ludzi. Najpierw kilku, potem kilkunastu. A później idzie lawinowo.
Moja władza polega na czymś innym.
Nie podporządkowuję sobie ludzi. Ja ich gaszę.
Jak świeczki.
A pieniądze to miły dodatek, nic więcej.
- No dobrze, panie Parolczyk – Skacowany Konarski rozsiada się wygodnie na krześle, zapalając LM-a – z relacji podkomisarza Jaworskiego wynika, że wychodziliście panowie z biura redakcji, kiedy pański kolega otrzymał postrzał w głowę. – Blady Jacek tęsknie patrzy na papierosa. – Czy redaktor – Zerka w notatki – Chmielak mówił panu o czymś dziwnym, co mogłoby zagrażać jego bezpieczeństwu?
- Stefan pracował w dość niebezpiecznym środowisku i mógł nadepnąć komuś na odcisk. Jestem w podobnej sytuacji. Ale tej pory, poza kilkoma groźbami połamania nóg nie wydarzyło się nic tak poważnego.
- Dobrze. – Konarski zaciąga się mocno. – Sprawdzimy oczywiście, czym zajmował się przed śmiercią, ale może pan ułatwi nam zadanie. Kojarzy pan, co pański kolega miał ostatnio na tapecie?
- Stefan był dość kontrowersyjną postacią, nie lubiano go w redakcji, chadzał własnymi ścieżkami. Nie byliśmy zbyt dobrymi kolegami, mówiąc wprost nie lubiłem sukinsyna. – Jacek wyrzuca z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, nerwowo wyłamując palce u rąk. – Przepraszam, mogę zapalić?
- Jasne, bardzo proszę. – Jaworski podaje mu LM-a i podpala – Mówił mi pan, że rozmawialiście ostatnio na temat morderstw kobiet.
- Dostałem tę sprawę w spadku, w zasadzie nie ruszoną. Z tego, co wiem Stefan zrobił małe rozeznanie na mieście i w kilku źródłach dostał ostrzeżenie, żeby dać sobie spokój. Standard, bo tak jest zazwyczaj zawsze, kiedy wtykamy nos w nie swoje sprawy – Jacek bierze potężnego macha. – Zastanawia mnie jedna rzecz – zawiesza głos – chciał mieć wgląd w moje notatki. Kiedy rozmawiałem z nim wyczuwałem, że nie mówił mi wszystkiego.
- To znaczy, czego? – Konarski wypija duszkiem pół kubka mocnej jak sam szatan kawy. – Podejrzewa pan coś?
- Nie, nie mam pojęcia, co mogło się pod tym kryć. Nie wiem też, czy jego śmierć jest tym spowodowana, może nadepnął wcześniej komuś na odcisk? Naprawdę nie wiem.
W gabinecie zalega cisza. Konarski spogląda chwilę na młodego dziennikarza, później na Jaworskiego i kiwa porozumiewawczo głową.
- Proszę jechać do domu, spakować się i ukryć gdzieś, gdzie nikt pana nie znajdzie. Ma pan takie miejsce?
- Zaraz, jak to ukryć. Przecież muszę pracować, poza tym skąd wiecie, że coś mi grozi?
- Zakładam, że skoro Chmielak zginął, ktoś może próbować upolować również pana. Dopóki nie powiążemy faktów zakładamy, że jest pan w niebezpieczeństwie. Być może Chmielak odkrył coś, do czego pan jeszcze nie dotarł. Albo jego śmierć nie jest powiązana ze sprawą, którą panu przekazał. Jak pan się zamelinuje proszę dać nam znać, gdzie. Podkomisarz Jaworski poda panu numer bezpośrednio do siebie na biurko. Mnie często nie ma w biurze, ale kolega na pewno będzie przez większość czasu dostępny. I proszę nie pojawiać się przez jakiś czas w redakcji. Radzę to panu dla pańskiego własnego dobra, okej?
- Kurwa mać, co się dzieje, powiecie mi? – Jackowi zaczynają drżeć dłonie.
- Nie możemy, ale dostanie pan materiał na polskiego Pulitzera, jeśli rozwiążemy tę sprawę, takie mam przeczucia. – Konarski wstaje. – Niech pan na siebie uważa. – Podaje mu dłoń ściskając mocno. Jacek oddaje uścisk, żegna się z Jaworskim i wychodzi.
W gabinecie zalega długa, wymowna cisza.
- Co o tym myślisz? – Jaworski wreszcie nawiązuje dialog, wpatrując się w starszego kolegę.
- Nie kłamie, jest cholernie przestraszony i chyba powiedział nam wszystko. Co nie zmienia faktu, że do kurwy nędzy nie możemy założyć powiązania morderstwa Chmielaka z naszą sprawą. Gość zalazł za skórę sporej liczbie ludzi w tym mieście i to niekoniecznie takich, którzy poszliby z nim na wódę, więc równie dobrze mógł kropnąć go zazdrosny mąż, którego żonę przeleciał jakiś czas temu albo – Konarski drapie się w głowę, zastanawiając się nad czymś mocno – o ile dobrze kojarzę to on maczał palce w rozgrzebaniu afery FOZZ kilka lat temu. Może któryś z byłych uboli dobrał mu się do dupy?
- To jest możliwe, z tym, że on sam wywodził się z "tego" środowiska. Jego stary był w kierownictwie ubecji na Warszawę. Raczej nie odstrzelili by mu łba bez ostrzeżenia. Pytałem Parolczyka w drodze na komisariat, czy zauważył ostatnio zdenerwowanie czy nietypowe zachowanie u Chmielaka. Niczego nie zaobserwował, ba, Chmielak był zadowolony z siebie, jakby odkrył coś ważnego.
- Może to odkrycie doprowadziło naszego strzelca do pozbawienia naszego dziennikarza połowy głowy? – Konarski rusza w kierunku drzwi – Kto trudziłby się, żeby wynająć snajpera do rozwalenia dziennikarza? To nie polityk. Musiał dokopać się do czegoś naprawdę śmierdzącego. No dobra, trzeba pogadać z tą dziewczyną z giełdy. Chcesz to zrobić?
- Chciała rozmawiać z tobą. Podobno chodzi o sprawę Hoffman.
- Hoffman? – Konarski sięga do klamki. – W takim razie trzeba wycisnąć z niej wszystko, co się da – Otwiera drzwi. – Pani Chańska? – Blada jak ściana, drobna blondynka, z prostymi słowami do ramion przenosi na niego wzrok, jej oczy błyszczą ze zdenerwowania. Wysoki, opalony blondyn, z dwudniowym zarostem spogląda na niego z nieufnością.
Chłopak? Zaraz. Ja znam tę gębę. Widziałem go na giełdzie. Kochanek?
- Komisarz Konarski? – Ewa podaje mu zimną i spoconą ze zdenerwowania dłoń – Ewa Chańska. Możemy porozmawiać gdzieś w spokoju? Próbowałam skontaktować się z panem od wczoraj, ale był pan nieosiągalny.
- Pracuję dość dużo w terenie. – Konarski zamyka za nią drzwi, oddając wcześniej spokojnie spojrzenie blondynowi. – Napije się pani czegoś?
- Poproszę mocną herbatę. – Ewa nerwowo gładzi włosy – Może pan otworzyć okno? Tu jest tak nakopcone, że nie ma czym oddychać.
- Oczywiście. – Lekko zmieszany i rozbawiony reakcją młodej dziewczyny komisarz uchyla okno za ich plecami. Do pomieszczenia natychmiast wdziera się zimne i mroźne powietrze. – Lepiej?
- Zdecydowanie, dziękuję. – Ewa siada przy stole, nerwowo bębniąc w blat. – Widziałam pana kilka dni temu w siedzibie giełdy, sprawiał mam wrażenie dobrego i uczciwego człowieka. – Konarski patrzy na nią bez wyrazu. – Kiedy powiedział pan, że Blanka nie żyje – Ewa bierze głęboki oddech rozcierając dłonie – miałam wrażenie, że świat usuwa mi się spod nóg. – W jej oczach pojawiają się łzy. – Myślałam, że mnie czeka to samo. Ukryłam się i wzięłam tydzień urlopu. Szukałam pana i...
- Spokojnie, pani Ewo. – Dłoń Konarskiego opada na ramię dziewczyny, a siwe oczy komisarza wpatrują się badawczo w twarz dziewczyny. – Najlepiej będzie, jak zacznie pani od początku. Co było powodem pani obaw przed powrotem do pracy? I dlaczego śmierć koleżanki wywołała u pani taki strach?
Do pokoju wraca Jaworski, ze szklanką nalanej po same krawędzie herbaty, łyżeczką oraz cukiernicą. Stawia wszystko przed Ewą, podchodzi do okna i odpala papierosa.
Dziewczyna spogląda na zmianę na młodego komisarza i Konarskiego.
- Mógłby pan nie palić?
Młody podkomisarz z wahaniem i pod wpływem nakazującego spojrzenia Konarskiego gasi świeżo odpalonego papierosa i siada przy stole, naprzeciw dziewczyny.
- Zacznijmy od początku. Od kiedy znała pani Blankę Hoffman?
- Blanka była moją przełożoną przez ostatnie kilka lat. Pracuję na giełdzie w zasadzie od chwili jej powstania – Ewa wsypuje płaską łyżeczkę cukru, miesza powoli i upija. – Mocna, przyda mi się, dziękuję.
- Wracając do tematu – wznawia po chwili wypowiedź – Nie znałam jej nigdy bliżej, zresztą nie próbowałam poznać. Blanka była – zawiesza głos – dość charakterystyczna.
- Co to znaczy? – Jaworski powoli obraca długopis między palcami, wpatrując się w nią badawczo.
- Samica alfa, znacie to określenie? – Obaj gliniarze kiwają porozumiewawczo głowami. – Jako przełożony była świetna. Pracowało mi się z nią bardzo dobrze, mimo, że trochę się jej bałam. Ale jako osoba prywatna, zupełnie nie mój klimat.
- Do rzeczy, pani Ewo. – Konarski ponagla lekko dziewczynę.
- Wie pan, co to jest Czarny Lotos?
- Ekskluzywny nocny klub dla białych kołnierzyków, yuppies, mafii i nowobogackich. – Konarski sięga po papierosa i odkłada go powoli na blat, przypominając sobie o prośbie dziewczyny. – Co dalej?
- Proszę o przyrzeczenie i potwierdzenie na piśmie, że wszystko co powiem tutaj nie wyjdzie poza ściany pokoju.
- Szanowna pani – Jaworski, rozbawiony jej żądaniem, unosi się na krześle, opierając dłonie o blat stołu i nachyla się w jej kierunku – Musimy spisać raport z rozmowy z panią, czy to się pani podoba, czy nie i udostępnić naszym przełożonym.
- Spokojnie, Stefan. – Konarski staje za młodym gliną i kładzie dłoń na jego ramieniu – przecież raport oficjalnie możemy spisać za jakiś czas, prawda? – Spogląda na oboje porozumiewawczo. – Pani Ewo, proszę kontynuować.
- Czarny Lotos to tylko przykrywką dla czegoś, co nazywa się Kwiat Lotosu. To miejsce – Ponownie bierze głęboki oddech, czerwieniąc się lekko – ciężko określić i opisać, co tam się znajduje. Wyobraźcie sobie ogromny klub, w którym obowiązuje hierarchia niemal jak w monarchii absolutnej, gdzie monarchów żeńskich i męskich jest kilkunastu i ich rządy opierają się na wydawaniu poleceń "podwładnym". – Ze wzroku obu gliniarzy można wyczytać, że niewiele rozumieją z jej słów. – Klub, będący miejscem, gdzie wszyscy przychodzą się pieprzyć.
W pokoju zalega cisza, przerywana wrzaskiem mężczyzny w korytarzu. Najprawdopodobniej kogoś, kto został sprowadzony na przesłuchanie, niekoniecznie zgodnie ze swoim życzeniem. Jaworski przełyka nerwowo ślinę, a Konarski beznamiętnie wpatruje się w dziewczynę.
- Co to ma wspólnego z Blanką Hoffman i panią?
Twarz Ewy wyraża wstyd, zmieszanie, ale też determinację i upór.
- Hierarchia w klubie jest następująca. Na szczycie są królowie i królowe. Jest ich po kilkoro na cały klub, z tym, że decydujący głos ma zawsze król, jeśli jest niezgodny z głosem królowej.
- Pieprzony patriarchat. – Mruczy pod nosem Jaworski, przeciągając się i zerkając tęsknie za papierosami, leżącymi na stole.
- Na czym polegają "rządy"? – Konarski wygląda na nie do końca przekonanego o celowości rozmowy.
- Mówiąc wprost królowa oraz król są decydentami w kontekście odbywających się tam orgii. Rozkazują, karzą, spełniają zachcianki własne i cudze, jeśli podwładni ich o to poproszą.
- Blanka Hoffman była królową?
- Tak.
- A pani?
Ewa milczy, wpatrując się przeciągle w łysiejącego detektywa.
Oczywiście, że byłam, glino. A co myślisz, że wiedziałabym tyle, gdybym była zwykłym paziem albo podrzędną laska, którą wszyscy tam rżną jak kurwę?
- Jestem królową – odpowiada pewnym głosem, a Konarski wyczuwa w nim niejaką dumę. Nie komentuje jednak, a czeka na ciąg dalszy.
Czasem lepiej jest milczeniem "wymusić" na rozmówcy kontynuację tematu.
- Blanka rozpoznała mnie w klubie po kilku tygodniach. Zaprosiła na obiad. – Ewa milknie.
- I...? – Jaworski stuka stopami o podłogę.
- Pani Ewo? – Konarski cichym głosem ponagla dziewczynę.
- Ostrzegła mnie, że mam na siebie uważać. – Ewa bierze głęboki oddech i zaczyna powoli mówić. – Zażądała wręcz, żebym zerwała wszelkie kontakty z Kwiatem Lotosu. Powiedziała "To nie jest miejsce dla ciebie", poza tym mojej koleżance z pracy miało grozić niebezpieczeństwo.
- Jakiej koleżance? – Jaworski zamyka okno. W pokoju zrobiło się na tyle zimno, że zaczyna im lecieć para z ust.
- Joannie Krakowiak.
- Kiedy to miało miejsce? – Konarskiego zaczyna ogarniać niepokój. – Widziała się pani z koleżanką od tego czasu?
- Przed weekendem. Był pan na giełdzie w piątek, dzisiaj mamy wtorek.
- Sprawdź, czy Krakowiak pojawiła się w pracy po weekendzie. – Daje sygnał Jaworskiemu, który wychodzi.
- A rozmowa z Hoffman? Kiedy się odbyła?
- Dzień przed jej śmiercią. – W oczach Ewy zaczynają błyszczeć łzy – Jest mi tak przykro. Nie była moją koleżanką, ale żal mi jej bardzo.
- Krakowiak nie ma w pracy od początku tygodnia, podobno zadzwonił jej chłopak i poinformował, że leży nieprzytomna z gorączką i nie jest w stanie podejść do telefonu. – Jaworski jak burza wpada po chwili ciszy do gabinetu.
- O Boże. – Ewa zakrywa usta ze strachu i zaczyna bezgłośnie płakać – Aśka nie ma chłopaka! Jest sama!
- Spokojnie, pani Ewo – Konarski bierze drobne ciało dziewczyny w ramiona – Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby odnaleźć pani koleżankę. Jeszcze jedna kwestia, która mnie nurtuje. Dlaczego bała się pani iść do pracy? Rozumiem, że pani koleżanka była również uczestnikiem orgii – słowo „orgii” wymawia bez zbytniej emfazy. – ale to nie powód, żeby obawiać się powrotu na giełdę.
Dlaczego? BO PODEJRZEWAŁA TOMKA O UCZESTNICTWO W MORDERSTWACH, A PRZYNAJMNIEJ O WIEDZĘ NA TEN TEMAT. A TO ON MNIE WPROWADZIŁ DO LOTOSU...
- Blanka nie powiedziała mi tego wprost, ale z jej słów wywnioskowałam, że ktoś z naszego miejsca pracy jest...
- Jest kim?
- Kimś, kto może być zamieszany w morderstwa.
- Na jakiej podstawie pani tak sądzi? – Jaworski, którego nastawienie do Chańskiej jest mocno sceptyczne staje nad nią, jak sęp nad ofiarą.
- Na takiej, że Blanka dała mi do zrozumienia, że ktoś z pracy może być w to zaangażowany.
Jaworski ma ochotę „przycisnąć” dziewczynę, ale Konarski wzrokiem powstrzymuje kolegę.
- Pani Ewo, proszę pozostać w tym hotelu. Kto jeszcze wie o pani lokalizacji?
- Poza wami, nikt.
- Proszę tam wrócić i absolutnie nie ruszać się. Nie zamawiać niczego z restauracji hotelowej lub stołówki, nie schodzić do baru.
- To co mam jeść, do cholery?
- Proszę się zaopatrzyć w coś w sklepie i czekać na któregoś z nas. Przyjedziemy po panią i przeniesiemy w bezpieczne miejsce. Dziękuję. – Konarski wstając daje do zrozumienia, że przesłuchanie jest zakończone. Ewa wychodzi bez słowa.
Obaj gliniarze patrzą przez chwilę na drzwi, nie odzywając się do siebie.
- Ona coś wie – Jaworski pierwszy zaczyna rozmowę. – Jestem tego pewien bardziej, niż faktu, że z końcem roku ma nastąpić denominacja naszej złodziejskiej waluty.
- Ty i te twoje porównania. – Zmęczony Konarski gładzi się dłonią po łysiejącej głowie – No wie, wie. Pewnie, że wie. Tylko nawet, gdybyśmy dokręcili jej śrubę, to by nie powiedziała.
- Stefan, wybacz, ale nie zgadzam się z tobą. Zostawiłbyś mnie z nią na kwadrans i wyśpiewałaby wszystko, jak na spowiedzi przed pierwszą komunią – Jaworski wstaje i rusza w stronę kuchni – A tak w ogóle, to idę o zakład, że sprawy Chmielaka i Hoffman są powiązane. O dobrą wódkę.
- Daj spokój, o nic się nie zakładam. Idź już do tej kuchni. Chcę zostać sam i pomyśleć.
Mój nos mówi mi, że Młody ma rację. Chmielak dokopał się czegoś i za to dostał kulkę. – Wyłamuje palce u rąk – Jeszcze godzina i jadę do domu. Kryśka jest na mnie wściekła, muszę jej to jakoś wynagrodzić.
-... Niech pan na siebie uważa. – Jacek wychodzi z gabinetu, słysząc klapnięcie zamka w drzwiach. Na krzesłach obok drzwi siedzą młoda dziewczyna i wysoki blondyn.
Pierdolony amant, maczo. – Jacek szydzi z niego w myślach. Blondyn, jakby czytając myślach dziennikarza spogląda wyzywająco i wyraźną niechęcią w brązowe oczy Parolczyka, po czym odwraca wzrok z kierunku bladej twarzy kobiety. – A laska nawet niezła, tylko strasznie blada i wygląda na zmęczoną.
Staje za rogiem, poprawiając sznurówki w butach i przypadkiem podsłuchuje rozmowę pary, słysząc szczątki wyrazów i mozolnie układając je w całość.
Amant: (...) Nie możesz obwiniać się o śmierć Blanki (?).
Blondynka: Tomek, przestań pieprzyć mi nad głową. Żałuję, że pozwoliłam ci jechać ze sobą. Zrzędzisz jak stara baba.
A: Martwię się o ciebie. To wszystko.
B: Jestem dużą dziewczynką i dam sobie radę. A ty jedź do pracy. I jeszcze jedno, nie pójdę już z tobą do Kwiatu Lotosu. I jeśli mamy się dalej widywać to musisz wybrać, czy wolisz to miejsce czy mnie.
(...)
Jacek wyłącza się, przestając słuchać pary.
Kwiat Lotosu? Co to do cholery jest?
I kto to jest Blanka?
Muszę wrócić do redakcji. Czuję, że to ma związek z tym, co oddał mi Stefan.
Tomasz pojechał do pracy?!
Co za...
Zostawił mnie tu samą! No co za cham pieprzony!
Wracam do hotelu.
Drzwi od komisariatu zamykają się za Ewą. Dziewczyna wychodzi na mroźne, suche powietrze, które stopniowo ociepla się od rana.
Idzie odwilż – Kroczy raźnie w kierunku przystanku autobusowego, rozglądając się dookoła – Muszę skoczyć do jakiegoś sklepu i kupić sobie ubrania, bo powoli zaczynają mi się koń...
Zza rogu wyjeżdża czarny Mercedes, który z piskiem opon parkuje około pięć metrów obok niej. Wiedziona instynktem błyskawicznie ocenia, że pasażerowie czarnej maszyny, która zatrzymała się niedaleko niej nie mają zbyt przyjaznych zamiarów, odwraca się na pięcie i biegiem rusza w kierunku komisariatu. Kilka metrów dalej parkuje drugi Mercedes, z którego wyskakuje dwóch łysych, barczystych mężczyzn, w okularach – lustrzankach, długich płaszczach, z bronią w ręku.
O Boże! – Spanikowana dziewczyna skręca w stronę jezdni i wybiega na ulicę – Mają mnie! – Pędzi najszybciej, jak jest w stanie zabłoconym asfaltem, ale buty z obcasami, które ma na stopach powodują, że dystans między nią, a niedoszłymi porywaczami zmniejsza się drastycznie. Jest już blisko drugiej strony jezdni, kiedy wpada na nadjeżdżające z lewej strony Renault i odbija się od niego, upadając na jezdnię.
Ta dziewczyna coś wie – Zmarznięty Jacek chucha w dłonie, siedząc w samochodzie i wycierając rękawem kurtki zaparowane szyby. Chwilę wcześniej uruchomił silnik i ogrzewanie nie nadążyło jeszcze z wysuszeniem wnętrza. – Ukrywa coś, może ten jej gach coś nawywijał, ale dręczy ją sumienie i chce pomóc glinom? – Zapala papierosa i uchyla lekko szybę skrzypiącym uchwytem – Pojadę za nią i zobaczę, dokąd pójdzie.
Nie nawykłemu do długiej obserwacji dziennikarzowi czas dłuży się niemiłosiernie. Kwadrans później zaczyna ziewać i nerwowo stukać palcami o kierownicę.
Mija pół godziny. Parolczyk ziewa przysypiając i aby odgonić sen rozgląda się dookoła. Jest pochmurno, temperatura rośnie, zwiastując nadchodzącą odwilż. W dodatku zaczął padać śnieg, duże płaty, utrudniające widoczność.
Wreszcie jest – Ożywia się, kiedy Ewa wychodzi z budynku, kierując się w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Dziewczyna kroczy raźnym, szybkim chodem, drobiąc na śliskim, nie posypanym piaskiem ani solą chodniku. Jacek włącza silnik samochodu i w odległości około dwudziestu metrów od przystanku cierpliwie czeka na autobus.
Nagle zza rogu wyjeżdża z piskiem opon czarny Mercedes.
Trzysta SE – Bezbłędnie rozpoznaje model, z niemieckiego samochodu wyskakuje dwóch zamaskowanych mężczyzn, którzy z bronią w ręku ruszają w stronę dziewczyny. Ta, zaskakująco szybko, jak na panujące warunki i obuwie, które ma na stopach robi zwrot w tył i zaczyna uciekać. Tuż obok prawego boku Renault Jacka parkuje drugi Mercedes, z którego wynurza się dwójka łysych mężczyzn, na pierwszy rzut oka nie mających zbyt przyjaznych zamiarów. Dziewczyna widząc ich skręca w kierunku jezdni i chce przebiec na drugą stronę.
Idiotka – Jacek rusza w jej stronę – Powinna uciekać do komisariatu, co za kretynka. – Rusza z piskiem opon, zatrzymując się tuż przed nią. Ewa, hamując uderza w karoserię i przewraca się na jezdnię. Dookoła nich rozlegają się klaksony, wciskane przez wściekłych kierowców.
- Wsiadaj! – Jacek otwiera drzwi od strony pasażera – Szybciej, kurwa, bo już tu biegną! Szybciej, głupia cipo! – Ewa nie nadąża z domknięciem drzwi, kiedy Renault rusza z piskiem opon. Parkujący nieopodal Mercedes numer jeden próbuje zajechać mu drogę, ale mały samochód, kierowany przez Jacka sprytnie umyka ciężkiemu kolosowi i zaczyna uciekać.
- Musimy ich zgubić, pojadę w stronę Woli, tam jest sporo wąskich uliczek. – Nie patrząc na nią odzywa się pierwszy.
- Kim jesteś? – Blada, z sino-fioletowymi ze strachu ustami nerwowo wygląda przez tylną szybę – Gonią nas! – W jej głosie słychać panikę.
- Dziennikarzem. – Tylko nie panikuj, chłopie. Wystarczy, że ona sra po nogach. – Później ci opowiem, na razie jak widzisz jestem nieco – Wykonuje gwałtowny skręt w prawo, z Marszałkowskiej w Solidarności, w kierunku Kina Femina – zajęty. – Wrzuca piątkę i wciska pedał gazu w podłogę. Mały samochód wystrzeliwuje niczym pocisk do przodu, manewrując między innymi autami, poruszającymi się w kierunku zachodnim.
Kurwa, oby tylko nie było czerwonego – Jadąc prawie sto kilometrów na godzinę modli się w myślach, zbliżając się do skrzyżowania z ulicą Jana Pawła II. – Jest zielone! – Samochód przefruwa nad torami tramwajowymi i pędzi, zmniejszając nieco prędkość.
- Chyba ich zgubiliśmy. – Jacek zerka we wsteczne lusterko. Mercedesy zostały z tyłu, zablokowane przez dwa samochody, które zderzyły się w wyniku rajdu Jacka. – Skręcę w prawo, w Żelazną i schowamy się w którejś z uliczek. Odczekamy trochę, a potem ruszymy dalej.
- Muszę zadzwonić do Konarskiego – Pięć minut później Ewa, która nieco ochłonęła wysiada z samochodu – To jedyny człowiek, któremu w tej chwili ufam.
- Kim był gość, z którym przyszłaś na komisariat? – Jacek wysiada za nią i zapala kolejnego papierosa.
Kopcisz jak lokomotywa, powinieneś rzucić to świństwo.
- Dlaczego pytasz? – Ewa spogląda na niego badawczo.
- Źle mu patrzyło z oczu. – Dziennikarz zaciąga się mocno dymem.
- A tobie patrzy dobrze? Nie powiedziałabym.
- Wiesz, nie każdy rodzi się modelem – Jacek uśmiecha się do niej lekko. - Nieważne, tam jest budka – Wskazuje na stojący nieopodal automat – Masz żeton „A”?
- Mam dwa – Ewa rusza we wskazanym kierunku – zaczekaj tu na mnie.
- Komisarz Konarski? – Odzywa się, słysząc w słuchawce męski głos – Ewa Chańska. Próbowano porwać mnie sprzed komisariatu – Konarski nie reaguje, słuchając cierpliwie – Pomógł mi ten dziennikarz, z którym rozmawialiście ze mną.
- Parolczyk, proszę zaczekać. – Konarski nakrywa dłonią słuchawkę i mówi coś do drugiego mężczyzny w pomieszczeniu. – Jesteście cali? Dokąd uciekliście
- Poza kilkoma zadrapaniami nic mi nie jest. A teraz stoimy gdzieś na Woli – Ewa rozgląda się dookoła, Parolczyk z odległości kilkunastu metrów przygląda się jej badawczo. – Okolice Żelaznej.
- Proszę posłuchać. Nie zmieniamy planu, uciekajcie stamtąd jak najszybciej. Hotel, w którym ma pani pokój powinien być bezpieczny. Zgubiliście ogon, ale oni będą was szukać, więc najlepiej będzie, jeśli porzucicie gdzieś w centrum samochód i pojedziecie tam komunikacją. W tłumie łatwiej się zgubić. – Zawiesza na chwilę głos – Ktoś po was przyjedzie i przeniesie w inne miejsce. Do tego czasu proszę absolutnie się stamtąd nie ruszać. Zrozumiała mnie pani? – Ewa potwierdza krótkim „tak”. – Gdyby coś się działo, proszę zanotować sobie mój pager i numer do domu. Pod tym drugim rzadko bywam, ale pager mam przy sobie całą dobę, więc proszę dzwonić. I niech pani na siebie uważa, pani Ewo. Do zobaczenia. – Głos w słuchawce milknie.
- Dziewczyna żyje.
- Jak to żyje?
- Uciekła sprzed komisariatu. Pomógł jej ten pismak.
- Parolczyk? Ta ciota? Jak do kurwy nędzy kilku doświadczonych w robocie gości dało się wykiwać takiej pierdole!
- Wykorzystał korki i uciekł. Jeździ jakimś małym modelem Renault. Staroć, sprzed co najmniej kilku lat. Goniliśmy go, zajechała nam drogę śmieciarka, potem przejechał na późnym żółtym, za nim nastąpiło zderzenie i uciekł.
- I jesteś kurwa z siebie zadowolony? Do chuja ciężkiego, za co dostajesz pieniądze?! Za tłumaczenie, że spierdolił wam jebany pismak? Chcesz skończyć, jak Hoffman?
- Przepraszam, to się więcej nie powtórzy.
- Masz ostatnią szansę. Poza tym – Głos w słuchawce milknie na chwilę – dostaniesz kogoś do pomocy. Być może w ogóle go nie ujrzysz na oczy, ten ktoś będzie waszym wsparciem z daleka. I zainterweniuje, kiedy zajdzie potrzeba.
- Ten ktoś kropnął Chmielaka?
- Zatkaj ryj, idioto! Żadnych nazwisk! Do jutra dziewczyna ma być w naszych rękach, w przeciwnym wypadku skończysz w betonowych butach na dnie Wisły. – Głos w słuchawce milknie.
Konarski toczy się późnym wieczorem do domu w podwarszawskim Piasecznie.
Ciężko powiedzieć, żebym był nawet zmęczony fizycznie – mówi do siebie głośno, słuchając radia – Jestem wypalonym, uzależnionym od alkoholu gliną, który w dodatku handluje dragami, bo potrzebuje kasy na kurwy – Spogląda w lusterko w pokrytą siateczką zmarszczek twarz. – A wystarczy jeden ruch i mogę się od wszystkiego odciąć – uśmiecha się do siebie w duchu – jeden pierdolony ruch. Powiedzieć Jurkowi, że koniec z balangami, klientom, żeby poszli pod inny adres pod koks, krócej pracować, nie palić papierosów. – Milknie.
I co to by było za życie? – Prześmiewczy głos w jego głowie kontrargumentuje – Może jeszcze zaczniesz kurwa uprawiać ogródek? Albo hodować kury? Ja pierdolę, człowieku, ty jesteś uzależniony od łapania morderców i dymania na boku! Jesteś pierdolonym poligamistą, który nie usiedzi w domu, bo musi wsadzać kutasa za każdym razem w inną dziurę! A to kosztuje, więc koło się zamyka.
Kryśka mnie rzuci, jeśli nie przestanę. Czuję, że jest na granicy. A jeśli zabierze chłopców... – Skręca gwałtownie, zatrzymuje się na poboczu i zaczyna płakać.
- Koniec kurwa tego! – Po kilku minutach podnosi głowę znad kierownicy. Znajduje się około dwieście metrów od domu. – Od jutra kończę z dotychczasowym życiem. A kiedy rozwiążemy tę sprawę – Włącza silnik i rusza – skończę z pracą w policji. Mam fach i nie muszę być gliną. Jebać adrenalinę! Masz ponad cztery dychy na karku, ty pierdolony idioto! – Złorzeczy na siebie, parkując przed bramą – A zachowujesz się jak dwudziestokilkuletni gówniarz! – Wysiada z samochodu i milknie.
- Jak w pracy? – Żona wita go w kuchni, pijąc herbatę przy stole.
- Męcząco, źle, ogólnie syf. – Zdejmuje kurtkę. Podchodzi do niej i podpija jej herbatę ze szklanki.
- Ej, to moja, zrób sobie. – Kryśka z udawanym oburzeniem trąca go w dłoń.
- Krysia – Konarski bierze krzesło, przesuwa je obok niej i siada przy stole – Chciałem z tobą porozmawiać.
Ona poważnieje natychmiast, przez głowę przebiegają jej różne myśli, począwszy od tego, że za chwilę usłyszy o rozwodzie, skończywszy na deklaracji, że wszystko będzie dobrze. Po raz któryś.
Niech się dzieje, co ma się dziać – myśli – Jeśli jest tym mężczyzną, którego pokochałam. I którego w dalszym ciągu kocham, zrobi to, czego od niego oczekuję.
On spogląda na nią, omiatając żonę wzrokiem. Krępa, niższa od niego prawie o głowę blondynka, o niebieskich oczach, dużych, pełnych piersiach i szerokich biodrach. Nieco niemiecka aparycja żony nie przeszkadzała mu zakochać się w jej uśmiechu, czułej i opiekuńczej osobowości, stojącej w opozycji do chłodnej urody.
- Stach? – Żona spogląda na niego niepewnie, z lekkim przestrachem, widocznym w oczach – Co się z tobą dzieje?
Cholera, ona się mnie boi. – Konarskiego ogarnia wstyd i oblewa się rumieńcem – Własna żona boi się, że mogę zrobić coś, co ją skrzywdzi. Do czego ja doprowadziłem?
- Krysiu, posłuchaj – Wkłada sobie jej dłoń między swoje ręce i zaczyna lekko pocierać. Wie, że ona to lubi, zawsze lubiła, kiedy bawił się jej dłońmi, uważała to za czułą i męską pieszczotę, serwowaną kobiecie, którą się kocha – Brakuje mi słów, żeby zacząć.
- Stach, po prostu powiedz, co leży ci na sercu – Ona nie zabiera ręki, ale w jej głosie czai się obawa – Chcesz nas zostawić? Mnie i chłopców? Odnoszę wrażenie, że jesteś głową całkowicie gdzie indziej. A i twoje ciało jest dla mnie niedostępne. – Wzdycha ciężko i patrzy mu w oczy. – Chcesz odejść, Stach? Powiedz, bo ja już nie daję sobie rady – Jej głos załamuje się, a oczy zachodzą łzami – Jestem z tym sama. Z wychowaniem chłopców, z twoim uzależnieniem od alkoholu. Z nocnymi wypadami z Iwanowiczem – Wymawia z pogardą nazwisko przyjaciela męża – Przeklinam dzień, kiedy poznałeś tego człowieka.
- Nie chcę was zostawiać – Patrzy na nią pustym wzrokiem – Nigdy o tym nie pomyślałem i nie zamierzam tego robić. Kocham chłopców i ciebie – Ona spogląda na niego smutno – Nie patrz tak, wyglądasz, jakbyś we mnie zwątpiła.
- Bo zaczynam wątpić, Stach. – Ociera łzy z policzka – Nie rozmawiasz ze mną, znikasz na weekendy, pracujesz długo. Myślisz, że nie widzę, co się dzieje? Masz kogoś?
- Nie, nie mam – Konarski odpowiada natychmiast – Mogę ci przysiąc, na co chcesz, że nikogo nie mam.
- To co się z tobą dzieje, do cholery? Co stało się z moim mężem? Przechodzisz kryzys? Chodźmy do psychologa. Mamy pieniądze, ratujmy nasze małżeństwo.
- Chcę odejść z policji – Cztery słowa, które on wypowiada powodują, że Kryśka milknie, wpatrując się w niego z niedowierzaniem.
- Naprawdę to zrobisz? I co dalej? Za co będziemy żyć?
- Firma, rozwinę ją. Zarobię w ten sposób na nas, będę dłużej w domu, poświęcę czas chłopcom i tobie – Ściska mocno jej dłoń, ona zaczyna płakać z ulgi – Tylko nie zostawiaj mnie i nie odchodź. Kocham cię.
- Ja też cię kocham, Stasiu – Dawno nie słyszane przez niego zdrobnienie powoduje, że przechodzą go ciarki. Żona mówiła do niego w ten sposób, gdy było między nimi najlepiej, w trakcie miłosnych uniesień w łóżku. Kiedy dociera do niego, że ta kobieta obok cały czas pociąga go jak nikt inny, dostaje natychmiastowej erekcji. Tak mocnej, że kiedy wstaje, w spodniach odznacza się mocne wybrzuszenie. Zbliża się do niej, zaczyna lekko całować i krążyć dłońmi po jej ciele.
- Stach, nie mogę. – Odsuwa jego dłoń – Mam... – Waha się, czy mu powiedzieć – Te dni.
Rozczarowanie, które odbija się na twarzy męża powoduje, że Kryśka czuje się winna. Zrezygnowany Staszek zamierza iść na górę do sypialni, kiedy ona, czując, że musi coś zrobić chwyta go za dłoń.
- Stasiu, zaczekaj – Zerka na niego zalotnie – Nalej wody do wanny, połóż się w niej i zaczekaj na mnie. No idź, zaraz przyjdę. – popycha go lekko w stronę łazienki, z tajemniczym uśmiechem znikając w kuchni.
Co ona wymyśliła? – Konarski po dwóch minutach grzecznie leży w wannie, czekając w pianie na żonę. Odczuwa narastające podniecenie, kochał się z nią tak dawno temu, w zasadzie nie jest w stanie przypomnieć sobie, kiedy. Ona wciąż go kręci.
Przeciąga się leniwie i zamyka oczy. Czuje, jak w podbrzuszu narasta podniecenie, a ciepła woda i perspektywa rozkosznych uniesień powodują, że zaczyna przysypiać.
- Staś – Budzi go szept w uchu. Jego żona lekko całuje go w czoło i przesuwa opuszkami palców po twarzy, wzdłuż policzka, brody, po klatce piersiowej, brzuchu.
Konarski otwiera oczy. Kryśka ma na sobie cienki, czarny szlafrok, spod którego prześwituje nagie ciało. Nie nałożyła makijażu, zresztą Konarski zawsze twierdził, że jej twarz jeśli potrzebuje tapety, to w minimalnych ilościach.
- Tęskniłam za tobą. – Zaczyna całować go w usta i z cichym jękiem wkleja się w niego. Staszek unosi się, ułatwiając jej zadanie. Jego dłonie zaczynają krążyć po plecach żony, zostawiając wilgotne ślady na szlafroku.
- Rozbierz się – szepcze do niej, zaczynając powoli rozpinać guziki szlafroka. Chwilę później spada on na ziemię, a naga Krysia wchodzi do wanny i siada na jej skraju. Spomiędzy jej ud zwisa cienki sznureczek od zagłębionego w jej wnętrzu tamponu.
- Nie możemy kochać się w pełni, tak, żebyś był we mnie – Dotyka piersi, a potem wsuwa palce miedzy uda i zaczyna powoli krążyć między płatkami. – Ale i tak może być przyjemnie – Bierze go za dłoń – Klęknij i liż moje piersi, kochanie – Ostatnie słowo wypowiada z cichym westchnieniem i lekkim drżeniem ciała. Konarski zauważa, że brodawki pełnych i dużych piersi żony są twarde i napięte. Wykonuje polecenie, przywierając ustami do sutków, na co ona pojękuje i pociera okrężnym ruchem miejsce między udami. Jego język i usta krążą na zmianę między lewą, a prawą stroną jej ciała, wykonując szalone esy-floresy, ssąc, liżąc i zaciskając się na pęczniejących czubkach.
- Och, tak, tak – Lewa dłoń Kryśki spoczywa na jego głowie, a prawą w coraz szybszym tempie porusza się między udami. Palce są lekko wilgotne z podniecenia, a oddech, przechodzący w jęk coraz głośniejszy.
- Chcę, żebyś doszła. Weź moją rękę – Odrywa usta od nabrzmiałych piersi i patrząc jej w oczy wsuwa palce miedzy płatki. Z ust jego żony wydobywa się głośny jęk, niebieskie oczy wpatrują się uporczywie w jego twarz, a powieki przymykają się w rytm przeżywanej przez nią rozkoszy.
- Dochodzę! – Chwyta go za dłoń i dociska mocno do siebie, drżąc bezgłośnie, wstrzymując oddech, a po chwili wypuszczając powietrze ze świstem i oddychając ciężko. Z zaróżowioną twarzą, nabrzmiałymi piersiami i śladami śluzu na wargach cipki i palcach męża.
Konarski, nie spuszczając wzroku z jej twarzy przybliża palce, którymi ją pieścił i wsuwa sobie do ust, zaciskając na nich wargi.
- Och, Stasiu – Nachyla się nad nim i całuje go czule w łysinę. – Kocham cię. W dalszym ciągu mnie podniecasz. Bardzo. – Czuje, jak jego usta całują jej palce, którymi się pieściła, a potem zaczynają lizać i smakować.
- Uwielbiam smak twojej cipki, nic się nie zmieniło. – Odpowiada, patrząc jej w oczy, na co ona czerwienieje lekko.
- Lubię, kiedy jesteś perwersyjny – Bierze go za rękę – Stań obok wanny – Wskazuje mu miejsce dłonią i klęka przed nim. Całuje powoli wnętrze jego ud, w połowie drogi między pachwinami, a kolanami. Przesuwa się powoli ku górze, zostawiając mokry ślad śliny na jego skórze.
- Chcę, żebyś skończył w moich ustach – Oznajmia i bierze go najgłębiej, jak potrafi. Staszek głośno zasysa powietrze do płuc i wypuszcza je ze świstem, połączonym z cichym pomrukiem i urwanym "och", które jest spowodowane dość szybkim wysunięciem jego organu z gardła żony. Jej usta zaciskają się na główce, szczególną uwagę zwracając na wędzidełko, po czym Kryśka zaczyna poruszać głową, wsuwając kutasa męża do samego końca, tak, że dolna warga dotyka jąder, a potem wyciągając go powoli, ociekającego śliną. Z perwersyjnym uśmiechem.
- Długo to nie potrwa. – Staszek urywanym szeptem obwieszcza, że jest bliski orgazmu.
- Chcesz już dojść? – Dłoń Kryśki porusza się bardzo powoli po jego całej powierzchni.
- Tak, o tak! – Staszek głośno jęczy, kiedy opuszek prawego kciuka żony masuje wędzidełko, a lewą dłoń obejmuje od spodu jądra, uciskając i ugniatając je lekko.
Kryśka wkłada członka do ust i wsuwa go szybko do połowy, poruszając jednocześnie ruchem okrężnym wokół jego trzonu.
- Och, tak kochanie, jeszcze trochę! – Konarski odchyla głowę do tyłu i zaczyna bezwiedne ruchy biodrami. Czując, jak na jego biodrach zaciska się obręcz ugina lekko nogi i po kilku sekundach eksploduje kilkoma gwałtownymi strzałami, wydając z siebie oddech pełen ulgi. Kryśka dociska usta do samego końca i przełyka spermę męża.
- Och, ale to było cudowne. – Dłoń Staszka głaszcze czule jej głowę.
- Uwielbiam twój smak. – Kryśka, mlaskając zlizuje ślinę i nasienie z główki. - Chodź, umyjemy się i pójdziemy spać. – Wstaje i z lekko triumfującym uśmiechem bierze go za dłoń.
- Ty głupi sukinsynu! – Budzi go jej krzyk. Oszołomiony otwiera oczy, naga i blada Kryśka stoi nad nim z zaciśniętymi, drżącymi ustami, trzymając w ręku torebkę z białym proszkiem. – Co to kurwa jest?! Oprócz dziwek i alkoholu ćpasz?! Ty skurwysynu, a ja ci ufałam! Ty gnido! – Rzuca mu torebką w twarz – Wyprowadzam się i zabieram chłopców. Nie próbuj robić cokolwiek i nic nie mów. Jeśli odezwiesz się choć słowem pójdę na dół, wezmę nóż i wbiję ci go w oko. – Nerwowo zakłada szlafrok, słysząc kroki chłopców w korytarzu – To koniec, chcę rozwodu.
- Mamo, co się dzieje? – Zaspany Marek spogląda na nią jednym, otwartym okiem. – Czemu krzyczysz?
- Synku, spakujcie z Rafałem swoje rzeczy, pojedziemy do babci i dziadka.
- Mamo, ale my mamy szkołę. I mecz dzisiaj – Niezadowolony z obrotu spraw chłopak budzi się natychmiast z letargu – nie chcę jechać.
- Jeden mecz opuścicie. Przykro mi. – Powstrzymując łzy, wichrzy blond włosy starszego syna. – No już, pomóż Rafałowi. Za kwadrans chcę widzieć was na dole. – Obdarza męża pełnym nienawiści spojrzeniem i trzaskając drzwiami wychodzi z sypialni.
Konarski w bezruchu pustym wzrokiem wpatruje się w ścianę, słuchając odgłosów krzątających się na dole chłopców i nawoływania żony.
Stukot butów w przedpokoju.
Trzask drzwi.
Warkot silnika.
Nastaje cisza.
Zostaje sam.
- Mamy namiar na kogoś, kto może wiedzieć coś o śmierci Hoffman. – Kilka godzin później, w godzinach porannych Iwanowicz odkłada słuchawkę telefonu na biurko.
Konarski unosi brwi. Nie wspomniał partnerowi o porannych wydarzeniach. Jest cichy i niewiele mówi.
- Źródło?
- Anonimowy telefon. – Obraca się w fotelu do kolegi, ćmiąc powoli papierosa. – I zdjęcia. – Wyjmuje kopertę i podaje partnerowi. Jej zawartość to kilka fotografii, ukazujących kopulującą w różnych pozycjach parę – Przyszły kwadrans temu na dół. Wiesz, kto jest na zdjęciach?
Konarski przygląda się uważnie po kolei wszystkim fotografiom.
- Chańska?
- Bingo. Dobry jesteś. – Iwanowicz z podziwem spogląda na partnera. – A jej towarzysz?
- Nie znam tej gęby – Wzrok Konarskiego przenosi się po każdym ze zdjęć.
- Ale ja znam. Nic nie mówiłem, bo nie było cię w pokoju, poza tym w kopercie była wrzucona kartka, żeby zadzwonić pod wskazany numer równo o dziesiątej. Zadzwoniłem, pogadałem i – zawiesza na chwilę głos – podszedłbym do tego sceptycznie, ale kapuś znał jeden szczegół, o którym na pewno nie wie opinia publiczna.
- Zaskocz mnie, Sherlocku.
- Liczbę zamordowanych kobiet. Nie podaliśmy tej informacji publicznie.
- To fakt. Dokąd się dodzwoniłeś?
- Budka telefoniczna pod Rotundą, nie do namierzenia, nawet gdyby był tam monitoring. Co dziwne, to była ona.
- Ona? Kobieta? – Konarski zaskoczony unosi brwi. – Chańska?
- Nie, to na pewno nie ona. Poznałbym ją po głosie, celowo po rozmowie przesłuchałem nagrania z jej telefonu z rana, wykonanego na dziewięć, dziewięć, siedem. Chociaż teraz zaczynam się zastanawiać, czy może nie wyręczyła się kimś?
- Wątpię. Była mocno przestraszona, kiedy rozmawialiśmy z nią rano i raczej nie bawiłaby się w podchody. To ktoś trzeci. Co powiedziała informatorka?
- Nic konkretnego. Ona mówi, a druga strona słucha. Dała namiar na kogoś, kto według niej jest słabym ogniwem i rozłączyła się. Nie bardzo rozumiałem, o jakie słabe ogniwo chodzi, ale przejrzałem dokładnie zdjęcia i na jednym z nich był wyraźny namiar na naszego lowelasa. Trzeba chwytać trop, więc musimy działać jak najszybciej. Słuchaj....
Kwadrans później gliniarze wskakują do Poloneza i z piskiem opon ruszają w kierunku siedziby giełdy. Sypiący gęsto śnieg i kilkustopniowy mróz utrudniają szybkie przemieszczanie się przez miasto. W samochodzie panuje cisza.
- Komisarz Konarski i komisarz Iwanowicz, Wydział Zabójstw.– Staszek wskazuje kolegę, okazując legitymacje służbowe strażnikowi na bramce pod siedzibą giełdy.
- W jakiej panowie sprawie? – Szlaban nie podnosi się.
- Służbowej. – Konarski nie zamierza tłumaczyć się ochroniarzowi – Proszę podnieść szlaban.
- Muszę znać cel waszej wizyty.
- Posłuchaj mnie, dobry człowieku. – Iwanowicz daje znak Konarskiemu, żeby ten zgasił silnik, wysiada z samochodu i podchodzi do strażnika – Lubisz swoją robotę? – Ten kiwa głową na znak zgody z coraz bardziej nieszczęśliwą miną – więc uprzejmie proszę, żebyś nas wpuścił, w przeciwnym wypadku wylecisz z niej na zbity pysk w ciągu kwadransa, jak tylko wrócimy na Nowolipki. Chcesz cieciować gdzieś na zadupiu, marznąc? Tutaj masz przynajmniej w miarę ciepło, poza tym znasz ludzi, są dla ciebie mili i uprzejmi. Podnieś ten pierdolony szlaban i daj nam wjechać. – Odwraca się i wsiada do samochodu, nie czekając na odpowiedź.
Strażnik ze zbolałą miną podnosi szlaban i komentuje pod nosem. Polonez rusza z piskiem opon przed siebie.
- Pan Grzegorz Białek? – Konarski wkracza bez pukania do gabinetu jednego z dyrektorów giełdy – Komisarz Iwanowicz i komisarz Konarski. Mamy do pana kilka pytań.
- Proszę umówić się z moją sekretarką – Białek nie podnosząc wzroku ignoruje obu gliniarzy – nie mam w tej chwili dla was czasu – macha do nich ręką, jakby odganiał natrętną muchę.
- Chyba się nie rozumiemy, panie dyrektorze – Konarski zamyka drzwi i przekręca w nich klucz, a Iwanowicz żelazną dłonią ściska palce Białka tak, że wypada z nich słuchawka telefonu i ląduje z hukiem na biurku.
- Co pan sobie wyobraża? – wydusza z siebie blednący Białek – Złożę na pana skargę, masz przejebane, glino! Od jutra będziesz dumnym krawężnikiem! Ty chuju, ty...
- Zamknij mordę, cioto! – Iwanowicz uderza go otwartą dłonią w twarz, chwyta za poły garnituru i rzuca na fotel. Zszokowany pracownik giełdy opada z plaskiem na skórzany fotel, wpatrując się ze zdumieniem na zmianę w obu policjantów.
- Nie wierzę, wy jesteście z policji?
- Panie Białek, pierwsza sprawa. – Iwanowicz zbliża się z uśmiechem do biurka – Ma pan przejebane, jak sanki w maju. Staszek, zerknij tutaj.
Otwiera uchyloną na kilkanaście centymetrów szufladę, nad którą nachyla się Konarski i niepostrzeżenie wypuszcza z rękawa malutkie zawiniątko z białym proszkiem, które natychmiast podnosi.
- Nieładnie, panie Białek, nieładnie. – Konarski kiwa głową w udawanym potępieniu. – Wciągać koks w pracy? I to jeszcze dyrektor?
- Ale – Białka oblewają siódme poty – to nie moje!!! NIE JESTEM NARKOMANEM!!! Nie wiem, skąd to się wzięło!!! Panowie, mogę zrobić sobie test. Nie biorę! Ktoś musiał mi podrzucić!
- Ale trzyma pan ten syf w biurku. – Iwanowicz macha kokainą przed nosem spoconego blondyna. – W pracy! Wyobraża pan sobie, jaka byłaby reakcja przełożonych komisarza Konarskiego, gdyby dowiedzieli się, że ich podwładny jest ćpunem, a być może handluje dragami w miejscu pracy???
- Panowie!!!– Białek zaczyna rozumieć, dokąd zmierza rozmowa – Ja nie ćpam!!! Nie wiem, skąd się to tutaj wzięło, przysięgam!!! – Zaczyna płakać.
- No już, już, spokojnie, panie Białek. – Iwanowicz podaje mu chusteczkę i odwracając się do Konarskiego posyła mu "oczko", na co ten reaguje nikłym uśmiechem – Nie jesteśmy ostatnimi sukinsynami, żeby rujnować panu życie. Sami nie jesteśmy święci i też lubimy się zabawić. Ale – zawiesza głos, a Białek zerka na niego z drżącymi dłońmi – jesteśmy też glinami i szukamy informacji, które pan posiada.
- Jakich informacji?
- Mogę zapalić? – Konarski wyjmuje papierosa i podpala bez oczekiwania na odpowiedź – Mamy dwa tematy do pana. Pierwszy to Blanka Hoffman. Spał pan z nią?
- Nie zamierzam na to odpowiadać, co to ma wspólnego z jej zabójstwem???
- Biorąc pod uwagę fakt, że najprawdopodobniej kropnął ją ktoś, kto ją rżnął? Mnóstwo, panie Białek.
- Następne pytanie proszę.
- Panie Białek – Konarski staje nad nim i wydmuchuje mu dym prosto w twarz, na co dyrektor zaczyna się dusić i kasłać – pan chyba nie zdaje sobie sprawy, w jakiej ciemnej dupie pan się znalazł. Jeśli nie działa na pana perspektywa oskarżenia o ćpanie w pracy i handel twardymi dragami – Gasi papierosa o biurko, zostawiając na nim ślad, a następnie wrzuca go kosza obok – to może zadziała perspektywa zmierzenia się z lawiną pytań ze strony dziennikarzy odnośnie pieprzenia podwładnych w pracy i poza nią? Z tego, co mi wiadomo, to nie jest to oficjalnie zabronione, ale jeśli coś takiego wycieknie do prasy... – Konarski zawiesza głos.
- Nie macie żadnych dowodów .– Głos Białka drży, a nad górną wargą perli się pot. – Wynoście się z mojego gabinetu! Dzwonię po adwokata – Podnosi słuchawkę i zaczyna wybierać numer. Iwanowicz wyrywa mu ją z dłoni, chwyta mocno jedną ręką za nadgarstek, dociska do telefonu, a drugą trzymając słuchawkę uderza kilka razy z całej siły jej spodem w wierzch dłoni Białka.
- Ała, wy bandyci! – Po twarzy dyrektora płyną łzy bólu, upokorzenia i wściekłości. – Macie przejebane, ja też mam znajomości.
- Mówi ci coś imię i nazwisko Ewa Chańska? Jeśli nie usłyszymy tego, co chcemy wiedzieć jutro każdy dziennik w tym kraju dostanie info, że dyrektor szanowanej instytucji, jaką jest giełda rżnął w dzikich orgiach jedną ze współpracowniczek, ze zdjęciem twojej nagiej dupy, kutasa i mordy. Co za skandal, morale sięgnęło dna, pieniądze wywracają w głowie, i tak dalej... Oczywiście pani Chańska będzie niewidoczna, to ty będziesz bohaterem, grubasie! – Konarski wbija palec w jego policzek, a Iwanowicz rzuca zdjęcia na biurko.
- Ja pierdolę – Białek ciężko opada na krzesło, zerkając na fotografie – po co ja ją pieprzyłem? Wiedziałem, że to zły pomysł.
- Po co? – Konarski śmieje się szyderczo – Bo ma zzzzajebistą dupę! – Wymawiając słowo "dupę" zakreśla kształt pośladków przed twarzą Białka, czym wywołuje lekki śmiech Iwanowicza – i obciąga, jak najlepsze kurewki z agentur! Po same kule! – Poruszając dłonią tuż obok ust symuluje seks oralny przed twarzą zniesmaczonego dyrektora. Na twarzy jego kumpla pojawia się coś na kształt grymasu „jesteś żałosnym dupkiem, ale przynajmniej miałeś dymanie” – Kiedy spotykam takie dupy, wyłazi ze mnie pierdolone zwierzę, panie Białek! Mam ochotę przyszpilić je do gleby, chwycić za kudły i rżnąć jak brudne suki. – Zadowolony z siebie kończy wywód. – No, ale my tu gadu, gadu, a czas leci. Hoffman! – Wbija ponownie palec z policzek przesłuchiwanego.
- Ale oni mnie zabiją. – Białek zaczyna płakać.
- Pierdolę twoje troski, trzeba było myśleć głową, a nie kutasem. Masz przejebane, chłoptasiu. Gadaj, albo usmażymy twoje jaja wspólnie z prasą, a potem zgarniemy cię za dragi i posadzimy z najgorszymi gwałcicielami i mordercami. Twoja dupa będzie jak tatar, a na śniadanie zamiast mleka z kubka przyjmiesz porcję białka od współtowarzyszy z celi. Nie muszę dodawać, że to nie będzie białko zwierzęce ani roślinne, prawda?
- O Boże, co się dzieje? – Dyrektor trzyma się za głowę, kiwając się na przód i tył. – Co się dzieje? To wszystko przez tę dziwkę Chańską, odkąd pojawiła się w Lotosie, wszystko zaczęło się pierdolić.
- Pierdolić? Przecież tam regularnie wszyscy się pierdolą, po to jest stworzone to miejsce, prawda? – Tym razem Iwanowicz odpala papierosa, a pomieszczenie jest zadymione, jakby ktoś rozpalił w nim grilla.
- No tak, ale wcześniej było swojsko i tak, rodzinnie.
- No kurwa, panie Białek, opowieści o rodzinnych orgiach to pan sobie daruj. Konkrety.
- Hoffman. To była suka. Na co dzień samica alfa, a łóżku uległa kurwa. Lubiła, jak się nią poniewierało. – Zaczyna kasłać od nadmiaru dymu w powietrzu – Kiedyś włożyła sobie dwa wibratory, w cipę i w tyłek i włączyła na maksymalne obroty. Klęknęła, nakazała związać sobie ręce z tyłu. Wiecie, co było dalej? – Iwanowicz i Konarski, zafascynowani, wpatrują się zapuchniętego od płaczu Białka. – Kilkunastu facetów, włącznie z dwoma królami gwałciło jej gardło, trzymając ją za tył głowy i pieprząc jak gumową lalkę. Krztusiła się, omal kilka razy nie zwymiotowała, ale twardo obciągała wszystkim po kolei. Z twarzą całą w spermie, połykała to, co jej dawali. Sama dochodziła kilkukrotnie, dzięki włączonym na pełne obroty wibratorom. To było – zatrzymuje na chwilę wypowiedź, spoglądając w okno zamglonym wzrokiem – z jednej strony czułem obrzydzenie, bo przede mną kończyło kilku i jej twarz była cała zalana. Z drugiej byłem bardzo podniecony, bo większość z nas, mężczyzn, ma w sobie cechy dominatora. A kiedy mamy okazję, żeby wykorzystać uległą nie wahamy się nawet sekundy – Konarski i Iwanowicz spoglądają na siebie, nic nie mówiąc. Obaj doskonale pamiętają, czym skończyło się ostatnie, wspólne wyjście na dziwki po kilku kreskach. Gówniara wylądowała w szpitalu, z krwawieniem z odbytu. – Słuchacie mnie, czy będziecie się smyrać wzrokiem? Jesteście pedałami? – Białkowi jest już chyba wszystko jedno i zaczyna atakować policjantów.
- Powinienem dać ci po ryju za ten tekst, ale dzisiaj jest dzień dobroci dla Białków, kontynuuj, grubasie. – Iwanowicz odgarnia kosmyk długich, czarnych włosów z czoła.
- Uważam, że Hoffman była bardzo nieszczęśliwą kobietą, dlatego szukała pocieszenia w ostrym, wyuzdanym seksie. To był jedyny raz, kiedy z nią obcowałem.
- Analizę profilu psychologicznego Hoffman sobie daruj, co do ostatniego zdania, sprawdzimy to i jeśli kłamiesz to wiesz, co cię czeka?
- Nie kłamię.
- Dobra. Wiesz, kto mógł życzyć jej śmierci?
- Miała sporo wrogów, ale nikt nie zabija za kiepski seks albo błędy w pracy. Za to się podkopuje pozycję, albo po prostu wypierdala z roboty, jeśli masz wystarczające plecy. Ale nie pozbawia życia.
- Powiedziałeś, że cię zabiją. Kto?
- Nie mogę, błagam.
- Słuchaj, grubasie – Iwanowicz staje nad siedzącym na krześle Białkiem – Musimy za chwilę wyjść, spieszymy się. Jeśli nie usłyszymy od ciebie niczego wartościowego pojedziesz z nami. Razem ze swoją paczuszką, znalezioną przez nas w szufladzie.
- Jezu, dobra. Pogadajcie z Zagórskim.
- Kto to?
- Nie wiecie, kto to jest Zagórski? To jeden z nowych dyrektorów u nas. Gość, który wprowadził Chańską do klubu, regularnie ją rżnie. Zresztą jej bezpośredni przełożony. A wcześniej rżnął Hoffman.
- Jak wygląda?
- Wysoki blondyn z dwudniowym zarostem. Przystojny. Dupy na niego lecą.
Konarski reaguje drgnięciem, co nie uchodzi uwagi Iwanowicza, ale obaj milczą.
- Dlaczego miałbyś za to zginąć?
- Dlatego, że Zagórski w Stanach podobno był cynglem, a potem jednym z wyższych stopniem w polskiej mafii w Chicago. Biały kołnierzyk, zajmowałem się praniem kasy, od brudnej roboty miał swoich ludzi, ale kiedy trzeba potrafił też ukręcić niejednemu jaja. Nic mu nie udowodniono. Jest cholernie opanowany i ma głowę na karku. Później wszedł w legalne biznesy i zaczął operować akcjami. Zbudował swoją legendę maklera z Wall Street przyjeżdżając tutaj, a tak naprawdę chuj z niego, nie makler. – Białek ociera łzy z policzków.
- Skąd wiesz tyle o Zagórskim?
- Mam kumpla, który tam pracuje. Nasz blond ruchacz to tamtejszy guru, mimo nieciekawej opinii większość uważa go za kogoś, kto odniósł sukces. Wiecie, po trupach do celu, niektórzy z nas nie mają żadnych hamulców.
- Myślisz, że jest odpowiedzialny za śmierć Hoffman? – Konarski zbliża się do drzwi, dając sygnał, że przesłuchanie powoli się kończy.
- Nie wiem, myślę, że tak. Ale czy zabił ją osobiście, czy tylko zlecił, tego nie wiem.
- Zagórski był w Lotosie?
- Oczywiście, jest królem. – Obaj gliniarze spoglądają na siebie znacząco .
- Kto go wprowadził?
- Jak to kto? Hoffman! A kto inny mógł go wprowadzić? Przecież kurwa nie ja! Ja jestem tylko jebanym niewolnikiem, nie mam nawet statusu pazia.
- No widzisz, jak chcesz, to mówisz coś konkretnego. – Iwanowicz rusza za przyjacielem w kierunku drzwi. – Aha, upiecz sobie ciasto. – Rzuca paczuszkę z białym proszkiem na biurko.
- Jak to, zostawiacie mi narkotyki? Nie chcę tego! Zabierzcie to świństwo, to nie moje!
- To mąka, idioto. Dałeś się nabrać. – Drzwi za glinami zamykają się, Białek siedzi jeszcze chwilę w bezruchu, a po chwili zaczyna znowu płakać.
- Sprawdzę Zagórskiego. – Iwanowicz uruchamia silnik Poloneza. – Chańska się odzywała?
- Poczekaj – Konarski chwyta go za dłoń – widziałem go dzisiaj z Chańską na Nowolipkach.
- Z Chańską?
- Tak, wyglądali na parę. Zaczyna mi się klarować obraz, co tam się dzieje. Zagórski jest w jego centrum, ale w dalszym ciągu nie potrafię zrozumieć powodu, dla jakiego one giną. Co z Chańską?
- Zamelinowała się w jakimś podrzędnym motelu na Grochowie. Ja też nie widzę celu.
- Jeśli morderstwo Hofmann jest powiązane z pozostałymi, co prawda na razie logicznej konotacji nie ma, ale sposób pozbawienia jej życia wyklucza brak związku, to co jest powodem morderstw? Co wspólnego ma dwudziestoletnia studentka Polibudy z dyrektorką departamentu na giełdzie?
- I kto dał nam cynk o Białku? Muszą mieć kreta na wysokim szczeblu. Dobrze byłoby się tam wkręcić. Postaram się zdobyć wjazd do tego klubu. – Polonez toczy się powoli zaśnieżonymi ulicami Warszawy. – Mamy ogon od samej giełdy. – Iwanowicz zerka w lusterko. – Zgubić go, czy legitymujemy sukinsyna?
- Przyspiesz, zobaczymy, co zrobi. – Samochód nabiera powoli prędkości.
- Tym wozem z węglem nie zgubilibyśmy rikszy, prowadzonej przez najebanego Taja.
- W centrum, na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich, tam są późne światła. – Konarski na wszelki wypadek sprawdza broń. – Gotowy? Postawię koguta na dachu, gdyby za nami pojechał.
Iwanowicz przyspiesza gwałtownie na skrzyżowaniu, przejeżdżając na zapalającym się czerwonym, światła śledzącego ich samochodu zostają w tyle.
- Musimy założyć, że skoro nas śledzą, to wiedzą, że coś mamy. Mają na nas namiar i zanim dobiorą nam się do dupy będą chcieli wiedzieć, do czego się dokopaliśmy.
- Albo...
- Albo co?
- Mamy kreta w wydziale.
W samochodzie zalega cisza.
- Kto wie o szczegółach? – Iwanowicz gwałtownie hamuje przed pasami.
- Jaworski, Wąsowicz, pewnie Adamczyk.
- Dlaczego sądzisz, że mamy kreta?
- Ktoś ściga Chańską, mimo, że nie mówiła nikomu, że będzie u nas. Więc nasz kret, nie zakładajmy, że to Jaworski, musiał sypnąć, że zeznawała. Albo ktoś, kto wiedział, że tu przyjedzie dał wcześniej cynk, że ma zostać zdjęta.
- Może śledzili ją cały czas? Albo to Zagórski.
- Chciałby kropnąć swoją dupę?
- To prawdopodobne, mogła dokopać się do czegoś nielegalnego w klubie. Dragi, handel bronią, pranie kasy. Nasz bohater, jak słyszałeś od Białka to ekspert w tego typu branżach. Tylko po co giną kobiety? Przecież one nie babrają się w brudnych interesach.
- Kurwa, robi się coraz więcej dziur w logice, ale z drugiej strony zaciskamy pętlę wokół Zagórskiego. Trzeba zdobyć jego adres i odwiedzić naszego bohatera.
- A co z młodym? Myślisz, że to on? - Konarski wyrzuca niedopałek przez okno. Samochód mija dojeżdża do Placu Bankowego.
- Raczej nie, chociaż musimy założyć również ten scenariusz.
- Może Wąsowicz go przekabacił?
- Wątpię, Jaworski ma jaja. Jest cwany. I raczej nie postawiłby na niewłaściwego konia, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Ale i tak go delikatnie przyciśniemy. Żeby wiedział, o czym myślimy.
- Taaak – Iwanowicz przeciąga palcami po włosach – to co, chyba zostaje nasz mafioso z Chicago?
- Ten gość to nasz trop, trzeba go docisnąć do podłogi. I to szybko.
DWA DNI WCZEŚNIEJ
Tomasz mówił mi, że mogę czuć się jak u siebie. No to poczuję się, jak u siebie. – Uśmiechnięta Aśka, po spędzonej z Zagórskim upojnej nocy przeciąga się leniwie na kanapie. Opróżniła nieco zawartość jego lodówki i zaczynając się nudzić zmienia bezmyślnie kanały w telewizorze. Od całonocnych igraszek z dyrektorem boli ją całe ciało.
Cztery orgazmy. Wygrałam cztery do dwóch – Śmieje się w głos, po czym jej wzrok pada na półkę z kasetami wideo pod telewizorem.
Ciekawe, co pan dyrektor ogląda? – Podnosi się i uchyla szklane drzwi. Kasety są opisane w kolejności od jednego do dziesięciu. Słownie: pierwsza, druga, trzecia...
Dziwne – Wyjmuje kasetę numer trzy z pudełka, włącza magnetowid i czeka na pojawienie się obrazu.
Jej oczom ukazuje się czarny ekran, w głośniku wybrzmiewa cisza, po czym słychać ciche jęknięcie i na ekranie zapala się światło.
Aśka zamiera, widząc, co i kto znajduje się na filmie. Coraz bardziej przerażona ogląda jego zawartość przez kilka minut, przewijając film na podglądzie.
Boże, kim on jest?! Co to za człowiek?!
Zmienia kasetę. Na numer dwa.
A potem jeden.
Pięć.
Pełna przerażenia i emocji, nie słyszy otwierających się drzwi wejściowych, a kiedy orientuje się, że ktoś za nią stoi jest zbyt późno.
Traci przytomność.
OBECNIE
- Stefan – Minutę po opuszczeniu samochodu obaj gliniarze wkraczają do budynku policji – musimy pogadać.
- No co jest? – Jaworski, oderwany od papierkowej roboty nie jest zachwycony faktem, że mu przerwano. – Mam w chuj pracy.
- Kto wie o Chańskiej i Parolczyku?
- Ten, kto ma dostęp do raportu. Na pewno Wąsowicz, pewnie Adamczyk. No i góra, jeśli zajrzeli. Chociaż wątpię. Oni dzwonią do Adamczyka, ostatecznie Wąsowicza. Nie mają czasu na grzebanie się w papierach.
- Być może mamy kreta. Chańska i Parolczyk musieli uciekać sprzed Nowolipek, ktoś chciał kropnąć ją dzisiaj, zaraz po wyjściu od nas z przesłuchania.
- O kurwa – Jaworski robi się bladozielony. – udało im się? W sensie uciec? Razem?
- Tak, Chańska dzwoniła do mnie dwie godziny temu. Akurat nie było cię przy biurku. Ukryli się jakimś motelu. – Nie dodaje, gdzie, pomny rozmowy z Iwanowiczem.
- Słuchaj – Iwanowicz staje obok. – od tej pory piszesz dwa raporty. Jeden do biurka, ten zgodny z rzeczywistością. Pilnuj go jak oka w głowie, a najlepiej wsadź sobie w dupę, żeby nikt nie miał do niego dostępu. Drugi – Bierze w dłoń szklankę z zimną kawą i wypija "na hejnał", krzywiąc się przy tym. – oficjalny, w którym zgubiliśmy trop. Chańska i Parolczyk zapadli się pod ziemię. Kumasz?
- Ale – Młody glina wierci się niepewnie – mogę za to beknąć.
- Nie podpisuj tego drugiego, po prostu złóż go w kuwecie na raporty. Wąsowicz pewnie nie zwróci na to uwagi, a ty będziesz miał dupochron. Od tej pory ani słowa o nich przez telefony służbowe. Rozmowy są nagrywane, a nie wiemy, czy kret faktycznie działa i na jakim szczeblu. Mamy z Jurkiem namiar na ich hotel, pojedziemy tam i ukryjemy ich.
- Mam pomysł, gdzie. – Iwanowicz włącza się do dyskusji.
- Hm?
- W jednym z moich burdeli.
- Pojebało cię?
- Niekoniecznie – Uśmiecha się szeroko – Najciemniej jest zawsze pod latarnią, poza tym jakby ją ubrać w odpowiednie fatałaszki, to będzie wyglądała jak rasowa kurewka. Myślę, że ciągnie, jak stary odkurzacz. I poleruje gałę na glanc.
- No – Konarski mruga do niego porozumiewawczo, Jaworski z twarzą bez wyrazu nie komentuje dialogu starszych kolegów – wygląda na taką cichą wodę. Ten, kto ją dyma ma niezłe używanie.
Rozlega się pukanie do drzwi. Do pomieszczenia wchodzi jeden z dyspozytorów.
- Stach albo Jurek. Telefon do was.
- Możesz przełączyć tutaj? Wrzucimy na interkom.
- Chwila – Opasły, gruby niczym policjant z pierwszej części "Szklanej Pułapki" glina znika w zamykających się drzwiach.
Za kilka sekund telefon na stole zaczyna dzwonić. Konarski podnosi słuchawkę i przełącza sprzęt w tryb głośnomówiący.
- Leci do was.
- Konarski i Iwanowicz przy telefonie. – Jurek dokonuje prezentacji.
- Jaszczuk z drogówki na Bródnie. Powiedziano mi, że zajmujecie się sprawami mordowanych kobiet. – Obaj komisarze patrzą na siebie przeciągle, spodziewając kolejnych, złych wiadomości.
- Tak, masz coś dla nas?
- Kolejną do kolekcji. Wygląda, jakby pieprzyła się ze stadem słoni. – W głosie gliny pobrzmiewa zniesmaczenie. – Musiała mocno cierpieć przed śmiercią.
- Jesteśmy u ciebie za maksimum dwa kwadranse. W którym to miejscu?
- Nad prawym brzegiem Wisły, niedaleko elektrociepłowni Żerań. To kompletne zadupie, uczęszczane głównie przez wędkarzy.
- Znaleziono przy niej cokolwiek? Dokumenty?
- Tak – Słychać, jak policjant krzyczy do któregoś z podwładnych – To niejaka Joanna Krakowiak. Mówi wam coś to nazwisko?
- Tak. – Całą trójka w pokoju zmienia wyraz twarzy na zafrasowany, z domieszką zdenerwowania.
- Mam nadzieję, że puścicie tych skurwieli na ścieżkę zdrowia podobną to tej, którą przeszła ta biedna dziewczyna. Nacierpiała się, co niemiara.
- Dzięki za szczegółowe informacje. – Konarski rozłączając się uderza ze złości słuchawką w aparat.
W pokoju zalega cisza.
- Stach, pojadę z tobą, Jurek, przelokuj Chańską, to nie może czekać. Jeśli nasi kochasie ją dopadną, to zostanie z niej mokra plama. – Jaworski niespodziewanie wydaje polecenia starszym kolegom. – Nie ma co się zastanawiać, trzeba działać, bo wydaje mi się, że coś, albo ktoś cały czas nam umyka.
Iwanowicz patrzy długo na Jaworskiego, młody glina wytrzymuje spojrzenie.
- W porządku. – odpowiada po chwili – Jedźcie na Bródno, ja zajmę się Chańską. Stach – Łysiejący partner spogląda na niego – musimy iść do Wąsowicza. Złapał mnie na korytarzu. Coś chce od nas obu. – Konarski robi skwaśniałą minę, ale nie komentując otwiera drzwi i wychodzi.
- Uważaj na niego – Iwanowicz, dziesięć sekund później na korytarzu staje za rogiem obok przyjaciela.
- Nie ufasz mu, co?
- Ni chuja, ale mam nadzieję, że się mylę.
- Będę czujny, zastanawia mnie nagła chęć wyjścia z biura. Wcześniej nie był tym zainteresowany, a kiedy przyszliśmy wkurzył się, że przerywamy mu robotę papierkową.
- Z jednej strony jego tłumaczenie na logikę, bo Chańska jest w niebezpieczeństwie, mamy bardzo mało czasu, a ulokowanie jej w burdelu na jakiś czas ukryje naszą królową przed oczami ciekawskich, ale z drugiej – Iwanowicz opiera plecy o brudną, pokrytą żółtą emalią ścianę korytarza - Może brał udział w kropnięciu Krakowiak, Hoffman i będzie starał się sprowadzić śledztwo na ślepy tor? Bądź czujny.
- Dobra, chodźmy do grubej świni. – Konarski wzdycha ciężko.
- Nigdzie nie idziemy – Iwanowicz sprawdza broń i rusza się w kierunku drzwi wyjściowych – powiedziałem tak, bo nie wiedziałem, jak wyciągnąć cię z pokoju, poza zasięg Jaworskiego. Zaczekaj – Chwyta przyjaciela za ramię – co z Kryśką?
Konarski milknie.
- No co jest? Stach?
- Wyprowadziła się wczoraj do rodziców i zabrała chłopaków – odpowiada grobowym głosem – Kurwa mać, jeszcze to. Znalazła koks w kurtce.
- O kurwa. – Iwanowicz z zafrasowanym wyrazem twarzy spogląda na przyjaciela – Jedź do niej po pracy, słyszysz? – Potrząsa nim mocno – Nie zostawiaj tego, bo skończysz jak ja. Sam. Ty przynajmniej masz dzieci, a wszystko da się naprawić, tylko z nią kurwa rozmawiaj! I przestań brać, mówiłem ci, że to w końcu wyjdzie!
- To było na handel, jestem czysty od ponad roku, idioto! Kiedy mam kurwa do niej pojechać? No kiedy?
- Pojedź z Jaworskim na Żerań, a potem do Kryśki. Bo jeśli tego nie zrobisz, to ja tam pojadę. A jak zobaczę jeszcze raz u ciebie dragi, to po prostu ci zajebię. Nie patrząc na to, że znamy się ponad dwadzieścia lat, kumasz stary?
- Kumam. – Stefan oddycha ciężko, ale wygląda, jakby z pleców spadł mu duży ciężar – Lepiej do niej nie jedź, Kryśka cię nie trawi. Zadziała to na nią, jak płachta na byka, pomyśli, że boję się z nią rozmawiać, jestem winny i wyręczam się tobą. Nie, muszę załatwić to sam. – Konarski zdejmuje dłoń kumpla z ramienia. – Jak skończymy tę sprawę, coś mi mówi, że stanie się to niedługo. Lecę, uważaj na siebie i oglądaj się za plecy. Czuję, że nas śledzą.
DWA DNI WCZEŚNIEJ
- I co, kawał porządnego kina, nie? – Aśka słyszy niewyraźny, męski głos. Z trudem otwiera oczy. Obraz zamazuje się i po chwili jest w stanie dojrzeć dwóch stojących nad nią mężczyzn. Jeden z nich to tyczkowaty chudzielec, z pryszczami na twarzy, uśmiechający się złowieszczo, drugi jest niskim i krępym brunetem, o pustym, zimnym spojrzeniu. – I co, były podniecające? Masz ochotę na rżnięcie, kurewko?
- Kim jesteście? Gdzie jest Tomasz? – Zaczyna się bać. Jest związana i naga. – Moja koleżanka wie, że tu jestem. Miałam do niej zadzwonić, jeśli tego nie zrobię, zawiadomi policję!
- Kłamie, szmata. Jak z nut. – Chudzielec uśmiecha się krzywo – Nie ma żadnej koleżanki. Dobrze o tym wiesz, tak, jak my – Tarmosi ją za policzek – Nie bój się, nic ci nie zrobimy. Tomasz nakazał nam sprawdzić, jak się bawisz i odwieźć do domu. Powiedział „U mnie jest laska na kwaterze, pojedźcie po nią, sprawdźcie, czy wszystko gra i odwieźcie do domu”. I co sądzisz, Mały? Wszystko gra? – Zwraca się do kolegi, który nie odpowiadając wpatruje się cały czas w dziewczynę.
To szaleniec – Przerażona Aśka zaczyna szarpać się, próbując bezskutecznie rozplątać więzy.
- Wypuśćcie mnie, Tomasz was zajebie, jak dowie się, że mnie związaliście. Pierdoleni zboczeńcy. – Jest bliska płaczu.
- Dobra, zrobimy tak. – Chudzielec nachyla się nad nią, dziewczyna czuje kwaśny zapach z jego ust – Ponieważ nie jest tak do końca wszystko w porządku, bo widziałaś, co widziałaś i tego cofnąć się nie da, musimy mieć gwarancję, że nie powiesz nikomu o kasetach.
- Ale ja nie zdążyłam obejrzeć nawet fragmentu pierwszej – Po policzku dziewczyny spływa łza – Nie zabijajcie mnie, nic nie wiem.
- Spokojnie, dziecinko, wszystko będzie dobrze – Całuje ją czule w czoło, Aśka wzdryga się z obrzydzeniem. – Nie możemy sobie odmówić, żeby nie sprawdzić twoich umiejętności. Podobno w Lotosie nieźle się sprawowałaś, co o tym sądzisz, Mały? – Szatyn, nie odpowiadając zdejmuje z siebie skórzaną kurtkę, następnie pulower, odsłaniając opinający się na rozbudowanej muskulaturze t-shirt, rozpina pasek od spodni, zsuwa je razem z bokserkami. Oczom Aśki ukazuje się napięty penis. Szeroki i dość duży. Mężczyzna nachyla się nad nią i bez ostrzeżenia wchodzi w jej wnętrze.
- Ała, boli – Poobcierana od nocnego seksu z Zagórskim odczuwa pieczenie w tym miejscu. Członek porusza się powoli, czekając, aż wnętrze, w którym się znajduje stworzy bardziej odpowiednie warunki do szybszych i mocniejszych wbić. - Przestań bydlaku, to gwałt! Przestań – Dziewczyna próbuje uwolnić się od niego, ale mocne dłonie, trzymające ją w biodrach, w żelaznym uścisku ograniczają jakiekolwiek ruchy.
- No już, bądź grzeczna – Nad jej twarzą pojawia się długi i cienki członek chudzielca – Zrób nam dobrze i odwieziemy cię do domu. Obiecuję, słowo harcerza. – Wpycha kutasa siłą do jej ust.
Podniecenie, które zaczyna być odczuwalne w jej wnętrzu napawa ją takim obrzydzeniem, że chce jej się wymiotować. Szatyn przyspiesza, czując mniejszy opór i zaczyna oddychać coraz głośniej.
- Tak dobrze – Chudzielec czuje język, pracujący na główce – Ssij go i liż, a nic ci się nie stanie.
- Wypuścicie mnie? – Aśka zadaje pytanie z przerażeniem w oczach
- Oczywiście – Ospowaty przytakuje skwapliwie, oddychając szybko – Tylko zrób to, czego od ciebie chcemy.
Usta dziewczyny zaczynają pracować szybciej nad chudym członkiem.
Nie chcę dojść, nie chcę im pokazać, że to sprawia mi przyjemność. Muszę myśleć o czymś, co zdecydowanie nie jest przyjemne – Ruchy w jej wnętrzu powodują coraz większe ciepło, rozlewające się w podbrzuszu. W pokoju rozlegają się dźwięki zderzających się ciał, mlaskanie i przyspieszone oddechy obu mężczyzn.
Szatyn, pracując jak maszyna zaczyna rzęzić, kiedy niespodziewanie z jej ust znika penis chudzielca, który stojąc nad nią porusza po nim szybko dłonią.
- Oooch – Aśka czuje, jak ciemnowłosy napina się i zalewa po chwili jej wnętrze spermą.
Boże, dochodzę, nie! – Zaczyna szczytować i w tej samej chwili na jej twarz spadają ładunki nasienia chudego, który sapie głośno i rozsmarowuje spermę główką po jej twarzy.
- No widzisz? – Zadowolony z siebie uśmiecha się do niej przyjaźnie – Spisałaś się świetnie. A do tego jeszcze miałaś trochę radochy.
Szatyn zniknął, oszołomiona orgazmem Aśka słyszy szum nalewanej do wanny wody.
- Mój kumpel szykuje dla ciebie kąpiel. Wskoczysz do wanny, obmyjesz się szybko, a potem odtransportujemy cię do domu – Więzy spadają z jej rąk i nóg.
OBECNIE
- Długo pracujesz jako pismak? – Ewa siedzi na łóżku hotelowym, mieszając herbatę. Jacek stoi w oknie, zerkając nerwowo na ulicę przed hotelem.
- Siedem lat. – odpowiada, nie odwracając głowy.
- O czym piszesz?
- Jestem dziennikarzem śledczym. Piszę o aferach różnego rodzaju, gospodarczych, obyczajowych czy politycznych. Myślę, że sprawa, którą mam aktualnie na tapecie jest najciekawsza ze wszystkich, do tej pory przeze mnie prowadzonych. – Patrzy na nią kilkanaście sekund, Ewa oddaje spojrzenie, po czym powoli przenosi wzrok na szklankę i upija kolejny łyk herbaty.
Ładna jest. Trochę za chuda, ale podoba mi się. Przydałby jej się długi odpoczynek, wygląda na zmęczoną i zestresowaną.
Ciekawe, jaka jest w łóżku. – przełyka ślinę, omiatając wzrokiem kształty dziewczyny.
- Co to za sprawa?
Jacek nie odpowiada.
- W porządku, nie musisz mówić. – Ewa odstawia szklankę na stół, podnosi się i zaczyna przeciągać.
- Kto to jest Blanka? – Zamiera, słysząc pytanie.
- Dlaczego mnie o to pytasz? – Drżącym głosem odpowiada, nie patrząc na niego.
- Słyszałem, jak ten blondyn, z którym byłaś na Nowolipkach mówił o tym, że nie możesz obwiniać się o jej śmierć.
- Nic ci nie powiem. – Ewa zaczyna drżeć i zbliża się do drzwi.
- Posłuchaj. Pracuję nad sprawą, która dotyczy morderstw kobiet w Warszawie. Od pewnego czasu w różnych punktach miasta podrzucane są ciała, uprzednio brutalnie gwałconych kobiet. Wierz mi, że nie chciałabyś znać szczegółów, mnie przyprawiały o ciarki. Fakt jest taki, że kobiety giną zamordowane ciosem w serce. Ostrym narzędziem. Nie ma między nimi wspólnego powiązania. Od studentek, przez prostytutki, ostatnio odkryto ciało dyrektor giełdy. – Na jego słowa Ewa robi się blada jak ściana.
- Co się stało? – Jacek patrzy na nią z niepokojem. – Dobrze się czujesz?
- Ta dyrektor giełdy to Blanka. – Głos Ewy jest cichszy od szeptu.
Trafiłem na coś naprawdę grubego.
- Ewa, posłuchaj. – Wstaje i bierze dziewczynę za dłoń. Ona nie oponuje. – Wiem, że mi nie ufasz. Znasz mnie kilka godzin i wcale ci się nie dziwię. Dzisiaj rano zastrzelono mojego kolegę z redakcji, który przekazał mi tę sprawę. W biały dzień, przed siedzibą Expressu Popołudniowego postrzelił go snajper. Nie wiem, czy ma to z tym związek, ale jestem gotów się założyć, że tak. – Ewa zatyka buzię dłonią, biegnie do toalety i zaczyna wymiotować.
Boże! Tomasz morduje ludzi, albo zleca to innym?! Kim on jest?!
- Proszę, papier. – Klęcząc nad muszlą, słyszy za sobą głos Parolczyka – Wszystko w porządku?
- Tak – Wyciera twarz i próbując się podnieść zaczyna chwiać się. Jacek w ostatniej chwili łapie ją w pół i trzymając w mocnym uścisku za piersi ciągnie półprzytomną po podłodze do pokoju.
- Ewa – Z trudem kładzie dziewczynę na boku na łóżku – wezwać karetkę?
- Nie, czuję się koszmarnie, ale jestem przemęczona. To nic strasznego, będę żyła. – Wreszcie udaje się jej usiąść na łóżku. Obraz rozjeżdża się i faluje przed oczami.
Zalega cisza. Jacek wpatruje się w nią z niepokojem.
- Dobrze, co jeszcze wiesz?
- Niewiele. – Jacek ma ochotę na papierosa, mocną kawę i porządny obiad. Przed wyjściem z domu zdarzył zjeść kanapkę i jajecznicę, która dawno zdążyła zutylizować się w jego organizmie. – Nie mam danych zamordowanych, wiem, że sprawę prowadzi Konarski i utknął z powodu braku śladów.
- Powiem ci o wszystkim, w zasadzie niczym nie ryzykuję, a wyglądasz na uczciwego człowieka. – odpowiada Ewa słabym głosem, świdrując jego twarz przeciągłym spojrzeniem niebieskich oczu.
Wyglądasz na uczciwego pracoholika. Tak jak mój ojciec. Widzę podobny błysk w twoim wzroku.
- Wiesz, co to jest Czarny Lotos?
- Coś obiło mi się o uszy. Klub dla nowobogackich lanserów. Chodzą słuchy, że należy do Wołomina.
- Nie wiem, do kogo należy, ważne jest to, co się w nim znajduje. – Ewa ożywia się, a Jacek że zdziwieniem patrzy na dziewczynę, która przed chwilą wyglądała, jakby miała zejść z tego świata, a teraz jej oczy błyszczą z podniecenia. – W klubie znajduje się drugi klub... – zaczyna opowiadać historię, której Parolczyk słucha z zapartym tchem.
- Jaszczuk? – Zmarznięty Konarski brnie przez zaspy roztapiającego się śniegu. Pada marznąca mżawka, niebo jest stalowo-szare, a temperatura zbliżona do zera. – Konarski – Wyciąga dłoń, a za nim kroczący raźnymi susami Jaworski – Gdzie ona jest?
- Chodźcie za mną – Jaszczuk okazuje się być łysiejącym czterdziestolatkiem, o tyczkowatym wzroście i haczykowatym nosie, z widocznymi śladami po ospie na twarzy. – Widziałem już trochę ofiar morderstw, ale to przebija chyba wszystko, co do tej pory dane było mi ujrzeć – Zatrzymuje się kilka kroków przed brzegiem bagna. – jest wasza.
Jest nieco po czternastej, ale z racji ponurej aury przez cały dzień utrzymuje się półmrok i obaj komisarze muszą użyć latarek. Oświetlając leżące nieopodal nich nagie ciało zauważają czerwone ślady uderzeń czymś, co spowodowało przerwanie skóry. Ofiara leży na brzuchu, dokładnie w takiej samej pozycji, w jakiej znaleziono pozostałe kobiety.
- Ktoś podchodził do ciała? – Jaworski odwraca się do Jaszczuka.
- Wędkarz, dwóch od nas, ja.
- Zbierzcie odciski butów od wszystkich. Kiedy przyjedzie patolog?
- Już jest – Jaszczuk wskazuje głową na grubawego, łysiejącego mężczyznę, toczącego się powoli w ich kierunku.
- Niedługo pomyślę, że zostaniesz moim partnerem, Konarski – Patolog wita się ze Staszkiem szpilką i podaje mu dłoń.
- Niedoczekanie twoje, czterdziestoletni prawiczku – Konarski odbija piłeczkę i obaj zaczynają głośno się śmiać – Stefan, zleć przewiezienie jej do nas, niech koniecznie sprawdzą wymaz z pochwy, wyciągną wszystko spod paznokci, zbadają skórę i zawartość jamy ustnej.
- Kolejna, co? Niedługo będę musiał otworzyć oddzielną kostnicę, tylko dla nich.
- A daj spokój – Konarski zamierza odbić piłeczkę, ale Jaworski wraca po chwili z radiowozu z niewyraźną miną i zaczyna mówić. Uśmiech na twarzy doświadczonego detektywa rzednie natychmiast, a twarz robi się blada.
- O kurwa. – szepcze – Jedziemy.
- Podsumujmy – Jacek siada na łóżku obok Ewy, której wróciły kolory na twarz. – Kwiat Lotosu to ekskluzywny burdel, jeśli tak to można określić.
- Raczej dom swingerski – Ewa poprawia go, spoglądając uważnie w jego twarz – nie płacisz tam za seks, nikt cię do niczego nie zmusza, możesz w każdej chwili wyjść.
- Racja. Blanka ostrzegła cię, żebyś stamtąd zniknęła i odcięła się od ludzi, z którymi masz tam kontakt.
- No, tak. – Ewa z wahaniem potwierdza jego słowa – Mówiła mi jeszcze o czymś, czego nie powiedziałam policji. – Parolczyk unosi w oczekiwaniu brwi. – Ostrzegła mnie przed Tomaszem.
- Kto to jest Tomasz?
- To mężczyzna, z którym widziałeś mnie dzisiaj rano.
Zalega chwilowa cisza. Jacek wpatruje się intensywnie w dziewczynę, która pod wpływem jego wzroku powoli opuszcza powieki, a potem spogląda w okno.
- Wiem, jak to wygląda. Osadzasz mnie w myślach, jak kurwę, która poszła tam, żeby pierdolić się ze wszystkimi na każdy, możliwy sposób. To tak faktycznie wygląda, dla osób z zewnątrz – Zwraca twarz w jego stronę, jej wzrok płonie – ale nie byłeś tam i nie wiesz, jak to wygląda od środka. To miejsce – wzdycha ciężko – uzależnia. I ja uzależniłam się od niego. Od ludzi, którzy tam przebywają. I od seksu. Nie zaprzeczam, że tak właśnie jest.
- Czy – Cholera, muszę być delikatny, ta dziewczyna jest mocna psychicznie, ale jej zaufanie do otoczenia jest mocno nadwyrężone, wystarczy jedno, złe pytanie i spłoszę ją. – ten mężczyzna, Tomasz...
- Tak, jest, a w zasadzie to był – przerywa mu Ewa – moim kochankiem. Tam i poza klubem. W dodatku jest moim bezpośrednim szefem w pracy. Teraz rozumiesz moje przerażenie? Zginęła Blanka, która ostrzegała mnie przed nim, zaginęła Aśka, którą Tomasz zaliczył przynajmniej jeden raz, zanim związał się ze mną.
- Skąd wiesz?
- Byłam tego świadkiem.
- Patrzyłaś na to, jak oni...? – Jacek po raz kolejny otwiera szeroko oczy ze zdziwienia.
- Tak. – Ewa dopija herbatę.
- Pozwolili ci tak po prostu patrzeć?
- Nie widzieli mnie – Robi niewinną minę – pieprzyli się w archiwum, kiedy poszłam tam coś znaleźć w dokumentach. Ukryłam się za półką.
I patrząc na nich zrobiłam to sama. Gdybyś to wiedział, panie dziennikarzu, to miałbyś o mnie jeszcze gorsze mniemanie. Kurewka - nimfomanka.
- Huh, nieźle. – Jacek bierze głęboki wdech i do głowy wpada mu szatański pomysł. – Masz klucze do mieszkania kochanka?
- Eee, nawet o tym nie myśl – Twarz Ewy to mieszanka strachu, przerażenia i zdziwienia pomysłem młodego dziennikarza. – Gdyby nas złapał miałabym przesrane, a nawet nie zastanawiam się, co stałoby się z tobą.
- Nie mamy podstaw, żeby sądzić, że zrobiłby nam krzywdę.
- Jesteś naiwny, jak dziecko – Ewa wyśmiewa jego pomysł – nie ufam mu absolutnie, nie mam zamiaru iść tam bez polic... – Przerywa jej mocne pukanie do drzwi.
Ukrywająca się dwójka spogląda na siebie niepewne.
- Schowaj się w łazience. Otworzę drzwi – szepcze Jacek. – Kto to? – Zbliżając się powoli do wejścia chwyta za klamkę. Ewa w tym czasie znika z pokoju.
- Iwanowicz, otwórzcie.
- Skąd mam wiedzieć, że to pan?
- Gdybym to nie był ja, to bym nie pukał, tylko wszedł z drzwiami, panie dziennikarzu. – Głos Iwanowicza staje się nerwowy. – Otwieraj, chłopcze!
Jacek uchyla drzwi i jego oczom ukazuje się barczysta, długowłosa sylwetka z twarzą pokrytą szramami i bruzdami.
- No wreszcie, myślałem, że będziemy tak kurwa ruski rok debatować – Iwanowicz zwinnie, jak na swoją potężną sylwetkę wsuwa się do środka i cicho zamyka drzwi – gdzie Chańska?
- Tutaj jestem – Ewa wynurza się z łazienki – co się dzieje?
- Przenosimy was.
- Przenosicie? Dokąd?
- Do burdelu – wypala Iwanowicz – powiedzmy, że zarządzam kilkoma, mimo, że nie jestem ich właścicielem. Tam będziecie bezpieczni, na pewno bardziej, niż w tym obskurnym motelu.
Jacek zaczyna się śmiać, a Ewa ma taki wyraz twarzy, jakby chciała wbić policjantowi widelec w oko.
- Chyba pan sobie ze mnie żartuje? – Podnosi głos – Nie mam zamiaru przenosić się do żadnego burdelu. Pan na pewno jest policjantem?
- Jak widać, jestem – Rozbawiony Iwanowicz otwiera szafę – zabieraj graty, mamy mało czasu.
- A jeśli nie zechcę?
- To wylądujesz na dołku na czterdzieści osiem godzin z patologią. Powód, podejrzenie utrudniania pracy policji i mataczenie w śledztwie. – Jego wzrok staje się na chwilę twardy, ale za moment łagodnieje – Posłuchaj – Zbliża się do dziewczyny, która instynktownie odsuwa się na bezpieczną odległość – obojgu zależy nam na tym samym. Czy przenosiłbym cię w miejsce, gdzie stałaby ci się krzywda?
- Nie wiem. Nie ufam panu. Skąd mam wiedzieć, że za chwilę zza rogu nie wyskoczą ci sami bandyci, którzy próbowali zrobić mi krzywdę pod komisariatem? Skąd widzieli, że tam będę?
- Stąd, że twój kochaś, to główny podejrzany w sprawie – wypala – zabieraj swoją okrągłą dupcię w troki i zjeżdżamy stąd jak najszybciej.
- On ma rację, Ewa – Jacek staje po stronie gliny, obserwując dziewczynę – Wszystko układa się w logiczną całość, tylko brak motywu.
Blada dziewczyna stoi, obserwując na zmianę obu mężczyzn.
I co teraz, Chańska? Co robić?
- Dobrze, jedźmy – Instynktownie podejmuje decyzję – gdzie jest ten burdel?
- Niedaleko mojej pracy – Iwanowicz, zadowolony z siebie, odwraca się w kierunku drzwi, a Jacek ponownie zaczyna się śmiać – w razie potrzeby zawsze mogę cię szybko stamtąd ewakuować.
Albo wpaść na szybkie dymanie. Myślę, że pierdolisz się jak najlepsze kurewki stamtąd.– Dodaje w myślach.
- Idziemy.
Trójka wsiada do granatowego Forda, zaparkowanego na tyłach hotelu. Samochód powoli stacza się z krawężnika i po niecałej minucie sunie cicho ulicą Grochowską w kierunku pomnika Czterech Śpiących.
- O kurwa, znowu mam ogon – Iwanowicz zerka w lusterko. Około dwadzieścia metrów za nim podąża granatowy Opel, który wyraźnie stara się nie zgubić policyjnego auta. Na wysokości Stadionu Dziesięciolecia Ford skręca ostro w lewo na czerwonym świetle, omal nie wpadając pod tramwaj linii 25 i gwałtownie przyspiesza.
- Co się dzieje? – Zaniepokojona Ewa ogląda się za siebie.
- Schowaj się, kurwa mać – Iwanowicz gromi dziewczynę – Mieliśmy ogon, zgubiłem skurwysynów, ale możemy mieć kolejny, którego nie zauważył...
Rozlegają się strzały. Jedną z kul trafia w karoserię samochodu, rykoszetuje i odlatuje z siną dał.
- O Boże – Ewa kuli się na tylnym siedzeniu, a równie przerażony, siedzący obok niej Jacek nerwowo trzyma dziewczynę za rękę. – Uciekaj!
- Zamknij się – Jurek skręca z piskiem opon z Zielenieckiej w stronę Wisły – jest kolejny kutas – obserwuje czarnego Mercedesa, zbliżającego się do nich w szybkim tempie. Ruch na szczęście jest średni, więc oba samochody manewrując przemierzają w szybko drogę, przejeżdżając Most Poniatowskiego i kierują się Alejami Jerozolimskimi w kierunku ścisłego centrum.
- Jak nas namierzyli? – Drżący głos dziennikarza wskazuje, że jest równie zdenerwowany, co Ewa.
- Musieli śledzić mnie spod komisariatu. – Spocony Iwanowicz manewruje w gęstniejącym ruchu. Otwiera szybę, stawia koguta na dachu i włącza syrenę – To ułatwi nam przejazd – Samochody przed nimi, jak za pociągnięciem sznurka zaczynają się rozjeżdżać.
- Im również – Jacek spogląda przez tylną szybę, Mercedes wykorzystując drogę, ugotowaną przez Forda gna za nimi w odległości około dziesięciu metrów. Rozlegają się kolejne strzały, jedną z kul przebija tylną szybę, która pęka.
- Na podłogę, pod siedzenia! – Iwanowicz rzuca komendę, skręcając w Marszałkowską – Jedziemy na Nowolipki. Nie odważą się na frontalny atak na komisariat.
Mercedes, przyblokowany innymi samochodami zostaje z tyłu, Ewa oddycha z ulgą, a Iwanowicz dociska pedał gazu w podłogę, mija Królewską i rozwija prędkość około osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Auta jadące przed nimi robią miejsce policyjnemu samochodowi.
- Centrala – Zgłasza się przez interkom – szesnaście, dwadzieścia osiem – Zdejmuje koguta z dachu i wyłącza syrenę – Jestem przed Bankowym, uciekłem przed pościgiem, ostrzał z broni lekkiej, szukajcie granatowego Escorta i czarnego Mercedesa.
- S trzysta SE – Podniesionym kciukiem dziękuje Parolczykowi – Granatowy Escort, ze zbitą tylną szybą. – Odkłada interkom i rusza zgodnie z przepisami ruchu przez skrzyżowanie, kiedy kątem oka zauważa pędzącą z lewej w jego kierunku ciężarówkę.
Ma czerwone, skurwysyn! – Wciska pedał gazu i wykonuje manewr kierownicą, chcąc uciec – Nie zdążę!
- Kurwaaaa! – W samochodzie rozlega się krzyk gliny i pisk Ewy. Przód ciężarówki uderza w Forda, ze strony kierowcy i miażdży siedzącego w nim Iwanowicza. Zza Forda wyłania się Mercedes, ten sam, który gonił ich przez pół miasta, z którego wyskakuje dwóch barczystych mężczyzn i wyciąga półprzytomną Ewę przez zbitą szybę samochodu.
Nieprzytomny Parolczyk zostaje w wewnątrz.
- Glina uciszony, dziewczyna jedzie na miejsce – W słuchawce telefonu Zagórskiego rozlega się cichy, szeleszczący głos.
- W porządku, dziękuję. Pilnuj glin, jeśli zbliżą się, załatw ich. – Tomasz rozłącza się. - Widzisz, pierdolony idioto – Rzuca wściekłe spojrzenie na Ospowatego – prawdziwy profesjonalista załatwia sprawę w białych rękawiczkach. Powinienem odstrzelić ci łeb – Wściekły układa palce w kształt pistoletu i mierzy w kierunku podwładnego. Ten w milczeniu obserwuje szefa. – Jedziemy na miejsce.
No cóż, zleceniodawca płaci, więc muszę zająć się też Stróżami Prawa. Szkoda, bo to porządni goście, a przynajmniej na takich wyglądają, ale biznes jest biznes, a poza tym zrobię to, co traktuję jako sztukę – zgasiłem kolejną świecę życia.
Każdy psychiatra w tym chorym kraju zdiagnozowałby mój stan jako manię.
Tak. Mam manię na punkcie śmierci.
Nic na to nie poradzę.
Nic, a nic.
- Co się tam stało? – Konarski pędzi jak wściekły na sygnale Mostem Toruńskim i zjeżdża na Wisłostradę.
- Podobno ciężarówka wjechała na skrzyżowanie Świerczewskiego i Marszałkowskiej przy Placu Bankowym. Na pełnej kurwie – Zdenerwowany Jaworski pali trzęsącymi się dłońmi papierosa. – Porwali Chańską.
- Parolczyk?
- Jest ranny, zostawili go w samochodzie.
- Kurwa, Jurek... – Konarskiemu łamie się głos, a w oczach błyszczą łzy – Wiesz, że znałem go od ponad dwudziestu lat? Razem zaczynaliśmy służbę. Kurwa jebana mać, no!
- Zajebiemy tych skurwysynów, Stach. Teraz to jest wojna.
- No... jest – Konarski ociera kantem dłoni łzę z policzka – Co z kierowcą ciężarówki?
- Rozmawiałem z naszymi, podobno wsiadł do Mercedesa i uciekł razem z porywaczami.
- Ciężarówka?
- Skradziona tydzień temu w Pułtusku. Przemalowana i na lewych blachach.
- Kurwa w dupę jebana mać! – Konarski uderza ze złością obiema dłońmi w kierownicę i zjeżdża na pobocze – Kurwa! – Zatrzymuje się i wyciąga pistolet, przykładając go do podbródka młodego policjanta.
- Jesteś kretem?! – Wściekły odblokowuje bezpiecznik – Gadaj, skurwysynu!
- Stachu, no co ty? - Przestraszony Jaworski zamiera z tlącym się papierosem w dłoni.
- Mam wystarczająco wiele powodów, żeby ci nie ufać. Po chuj kazałeś mu jechać samemu po Chańską i Parolczyka?! – Dociska lufę do skóry siedzącego obok kolegi, która robi się czerwona. Z jego ust pryskają kropelki śliny, lądując na policzkach Jaworskiego, na co ten nie zwraca uwagi.
- Stachu, nie jestem żadnym kretem, rozumiesz do kurwy nędzy?! – Z oczu Stefana zionie strach, zmieszany ze wściekłością i determinacją. – Chcę tak samo, jak wy dopaść tych skurwieli!
- To dlaczego nas rozdzieliłeś? To była twoja propozycja! – Nacisk nie zmniejsza się, a twarz Konarskiego jest wykrzywiona ze wściekłości. W głowie zaatakowanego pojawia się myśl, że za chwilę zginie. Gdzieś w bocznej uliczce na Żoliborzu, zastrzelony przez kolegę z pracy. Za nic.
- Stach, nie wiem, do chuja! – Zaczyna krzyczeć – To była instynktowna decyzja, nie zastanawiałem się nad tym! Pomyślałem, że skoro ma takie kontakty w burdelu, to da sobie radę sam. Nie jestem kretem, uwierz mi, do cholery! – W brązowych oczach pojawiają się łzy – Daj mi szansę sobie pomóc. Chcę pomścić Jurka tak samo, jak ty. Tracimy czas, musimy jechać do Zagórskiego, a nie podejrzewać się wzajemnie o kopanie dołków.
Łysy glina obserwuje go przez chwilę, po czym odsuwa się powoli, zabezpiecza pistolet, zwalnia hamulec ręczny i powoli rusza na pierwszym biegu.
Przez całą drogę w samochodzie panuje cisza.
- Masz namiar na mieszkanie Zagórskiego?
- Tak, Ursynów. – Jaworski wygrzebuje zza pazuchy pogiętą kartkę papieru z zanotowanym adresem.
- Wiesz, gdzie to jest?
- Mieszkam niedaleko, powiem ci. Jedź.
Ewa z trudem próbuje otworzyć powieki. Jest skrępowana, ma zatkane usta, otumaniona i naga. Przez ciało przebiega dreszcz. Zaczyna pojękiwać.
- Obudziła się – słyszy nieznany, niewyraźny, męski głos tuż nad sobą – odsłonić jej oczy?
- Jeszcze nie teraz – Drugi mężczyzna, stojący nieco dalej wydaje polecenie – Poczekamy na wszystkich.
- Zamknij się, kurwo! - Właściciel pierwszego głosu uderza ją w twarz. Dziewczyna zaczyna płakać.
- A druga?
- Jeszcze nieprzytomna – „Jedynka” przesuwa się nieco w lewo – Ocucić ją?
- Tak, słyszę głosy za drzwiami, przybyła kawaleria – „Dwójka” rechocze z dowcipu.
Skrzypiący odgłos otwieranych drzwi oznajmia pojawienie się kolejnych osób.
- I jak? Macie obie? – Mężczyzna, który pojawił się niedaleko jako trzeci brzmi dla niej znajomo.
Skąd ja znam ten głos? Słyszałam go wcześniej.
- Oczywiście.
- Pięknie. Zabierajcie się do roboty.
O BOŻE, TO...
Nagle oślepia ją światło. Zaczyna gwałtownie mrugać oczami, starając się zlokalizować właściciela, który zadał pytanie. W pomieszczeniu znajduje się pięciu mężczyzn. Sylwetka jednego z nich jest jej aż za dobrze znana.
Zaczyna dziko wyć, obracając głowę w prawą stronę. Obok niej leży, budząca się z otumanienia, naga blondynka, z dużymi, pełnymi piersiami, w rogowych okularach, która na przyspieszenie ocucenia dostaje potężny cios w twarz od otyłego grubasa, z wyraźną, kilkunastokilogramową nadwagą, stojącego między nimi.
- Zdejmij obu kneble, chcę, żeby wyszło bardziej naturalnie. – „Trójka” podchodzi do blondynki i wyciąga z ust kawałek szmaty. Po chwili to samo spotyka Ewę.
- Tomasz, ty szujo! – Dziewczyna patrzy mu ze strachem w oczy – To wszystko twoje dzieło, co? Morderstwa, gwałty. Blanka ostrzegała mnie przed tobą, skurwielu!.
Jeden ze stojących z tyłu oprawców zbliża się do niej z zamiarem kolejnego ciosu, ale Zagórski, który okazuje się być „Trójką”, powstrzymuje go mocnym chwytem za nadgarstek
- Daj spokój, niech gada. To, co powie, zabierze ze sobą do grobu. Tak, kochanie – zwraca się do Ewy – to byłem ja. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego? – Staje nad nią i zaczyna wodzić główką wzwiedzionego członka po jej czole i policzkach. W tle rozlega się początek rytmicznego utworu gitarowego, brzmiącego jak dokonania Sisters of Mercy – Bo lubię czuć władzę. Nad kobietami, nad ich życiem. I śmiercią. Lubię widzieć w ich oczach strach – Chwyta ją mocno za podbródek lewą dłonią, a prawą, trzymając członka za nasadę zaczyna uderzać ją mocno po twarzy – No co, przecież lubisz na ostro? – Nałożona na twarz maska nie skrywa grymasu, który pojawia się na jego twarzy.
Rozwiera palcami szeroko usta i wpycha na siłę członka głęboko w gardło. Ewa zaczyna krztusić się i kiedy jest bliska wymiotów organ jej byłego kochanka wysuwa się na zewnątrz.
- Jest wasza – Tomasz, nie patrząc na nią odwraca się w kierunku drugiej kobiety – Muszę policzyć się z naszą informatorką – Dodaje z przekąsem – Budź się, kurwo! - Uderza ją mocno w twarz otwartą dłonią. Nad Ewą staje grubas, poruszając dłonią wzdłuż członka.
- Marzyłem o tym od bardzo dawna. W normalnych warunkach nigdy bym cię nie miał. Ale teraz – Klęka między jej udami i powoli wsuwa członka do środka – Och tak, ale wąska. I sucha – Zauważa ze zdziwieniem – Zaraz będziesz mokra, suko. Nawilżę cię – Porusza powoli biodrami. Ciało Ewy instynktownie reaguje na ruchy wewnątrz i mimo, iż dziewczyna nie czuje podniecenia emocjonalnego staje się wilgotna.
- Wiedziałem, że ci się spodoba – Lubieżny uśmiech, który pojawia się w trakcie sapania na jego twarzy powoduje, że Ewa rozpoznaje kolejnego oprawcę.
- Chojnacki? – Z niedowierzaniem otwiera usta – To ty?
- Oczywiście, że to ja – Patryk zwalnia – Marzyłem o tym, żeby przelecieć cię w trakcie tego utworu. Długimi wieczorami onanizowałem się, mając w pamięci twoje ciało. Zawsze patrzyłaś na mnie z pogardą, jakbym był istotą niższego rzędu. Jakbym kurwa był jakimś potworem – Podnosi głos i ściska boleśnie piersi oraz sutki dziewczyny, a w jego oczach płonie nienawiść i pożądanie – A wracając do muzyki, tytuł utworu to Sacrificed, czyli poświęcona. Coś, co stanie się niedługo z tobą i tą drugą dziwką – Uderza ją w twarz i wznawia szybkie ruchy w jej wnętrzu, pojękując coraz głośniej – Zaraz się w tobie spuszczę, och tak! – Wygina ciało w łuk i zamiera, drżąc. Ewa z obrzydzeniem odczuwa ciepłą spermę, rozlewającą się w jej wnętrzu. Chojnacki porusza się w niej jeszcze przez chwilę, po czym wstaje, rozwiera jej palcami usta i na siłę wciska do wewnątrz umazanego w spermie członka.
- Liż wszystko, grzecznie, o taaaak!
Musieli mi coś podać, czuję się dziwnie, jestem otumaniona i bezwolna – W jej głowie szaleje gonitwa chaotycznych myśli, bezwiednie wykonując polecenie Chojnackiego nie czuje, kiedy w jej wnętrzu pojawia się organ kolejnego z oprawców.
- Co z batem? – Mężczyzna, który znajduje się w niej odwraca się w kierunku Zagórskiego, wpychającego do nasady członka w usta otumanionej blondynki, leżącej obok Ewy.
- Dzisiaj bez szaleństwa, tylko samo rżnięcie – Tomasz dysząc, trzyma mocno dziewczynę za włosy i powolnymi ruchami bioder wsuwa się i wysuwa z jej ust – ale na koniec czeka niespodzianka. Ssij! Dobrze, kurwo! – Dopycha członka do końca, po czym wyciąga go, ociekającego śliną.
- No dobra – Staje w cieniu, gdzie nie pada światło z lamp i dopiero teraz Ewa zauważa kamerę, ustawioną w rogu pokoju - włączaj sprzęt.
- Bądź skoncentrowany. Mam przeczucie, że to nie koniec walki. – Konarski, sapiąc, skrada się powoli po schodach – Kurwa, nie mógł mieszkać niżej? Ósme piętro bez działającej windy.
- Ciesz się, że nie piętnaste, dostałbyś zawału – Jaworski rzuca żart, ale jego oczy pozostają poważne.
Szóste piętro.
Siódme.
Ósme.
- Numer – szepcze Konarski.
Jego partner pokazuje mu lewą dłonią najpierw pięć palców, a potem dwa. Obaj zbliżają się do drzwi lokalu, przed którego drzwiami stoi wiadro z brudną wodą. Najprawdopodobniej należące do sprzątaczki, która nie wiedzieć czemu nagle zniknęła. W korytarzu panuje absolutna cisza, przerywana odległym płaczem małego dziecka piętro niżej.
Jaworski powoli naciska klamkę. Drzwi bezgłośnie ustępują, a z mieszkania zaczyna wydobywać się odór ekskrementów i śmierci. Jaworski wkracza do mieszkania pierwszy, trzymając broń przed sobą, powoli stąpa po grubym, gęstym, czarnym dywanie, prowadzącym do salonu z przedpokoju.
Łazienka – Wskazuje łysiejącemu partnerowi krótkim gestem, aby się rozdzielili. Ten skręca w lewo, a młody policjant rusza w kierunku salonu.
Po kilkunastu sekundach wraca.
- Nic tu nie ma – Staje naprzeciw Konarskiego – Ale na sto procent ktoś tu umarł i to w przeciągu ostatnich dwóch dni. Na dywanie i pościeli są ślady krwi, widzę, że w wannie również – Wskazuje na czerwone plamy – Poza tym – Pociąga nosem – Czujesz to, prawda?
- Nie da się nie poczuć – Staszek rozgląda się jeszcze przez chwilę – Trzeba tu ściągnąć technicznych. Najeżdżą się z nami po całym mieście – Uśmiecha się smutno i przypomina sobie o Kryśce, do której miał jechać.
Teraz nie mam na to czasu – odpowiada w myślach – jak skończę tę sprawę.
- Nic tu po nas. Idziemy do samochodu ściągnąć ekipę.
- Poczekaj, rozejrzyjmy się trochę – Jaworski wchodzi do pokoju. Na podłodze leżą rozrzucone kasety wideo, uruchamia telewizor i magnetowid. Na ekranie ukazuje się... naga Blanka Hoffman, przywiązana do przekrzywionego stołu. Zakrwawiona, gwałcona przez trzech zamaskowanych mężczyzn.
- O kurwa, no to mamy rozwiązanie – Jaworski blednie – Jedziemy tam?
- Trzeba ściągnąć ekipę dochodzeniową i wsparcie. Chodźmy.
- Kochanie, mnie też zrobisz tak dobrze, jak Chojnackiemu? – Tomasz staje nad Ewą z penisem w pełnej erekcji w dłoni i zaczyna wodzić po jej pokrytych nasieniem policzkach. – Widzę, że przez ten czas, kiedy zabawiałem naszą urodziwą blondyneczkę numer dwa ty też nie próżnowałaś – Dziewczyna patrzy na niego z nienawiścią. – Gdyby spojrzenie mogło palić, zostałaby ze mnie kupka popiołu – Wybucha dzikim śmiechem – Ech, Ewa. Jesteś świetną dupą, ale w tym biznesie nie ma sentymentów. Klienci z Japonii i Arabii zapłacą majątek za taki film, jak ten dzisiejszy – Dodaje, a Ewa z szoku otwiera szeroko usta.
Kręcą filmy, mordując kobiety w trakcie gwałtów! A później...
Umrę...
- Widzę, że dotarło do ciebie, co się niedługo stanie – Tomasz klęka między jej udami i wchodzi w nią powoli – Ale cię rozepchali, jak w studni – Rechocze – No, to jeszcze ja się trochę porozpycham – Uderza ją w twarz otwartą dłonią – Myślałaś dziwko, że policja ci pomoże? – Przyspiesza ruchy, rzężąc – Gówno! Taaak! – Chwyta ją za piersi, ściskając boleśnie. Ewa nie czuje już w zasadzie nic, zobojętniała i otumaniona narkotykami. Odwraca głowę w lewo i jej spojrzenie spotyka się ze wzrokiem nieznajomej blondynki. Obie wiedzą, że najprawdopodobniej nie wyjdą stąd żywe.
- Nic nie sprawi mi takiej przyjemności, jak spuszczenie się w tobie teraz – Zagórski z twarzą wykrzywioną grymasem nachyla się nad nią – O tak, już! Już – Rzężąc opiera czoło o jej biust, a Ewa czuje strumienie nasienia, zalewające jej wnętrze. Beznamiętnie patrzy na jego twarz oraz sylwetkę, kiedy Tomasz wysuwa się z niej i stając nad jej twarzą wciska jej na siłę penisa do ust.
Radiowóz, z Konarskim i Jaworskim pędzi na sygnale w kierunku centrum miasta. Przez wycie syreny przebija się szuranie wycieraczek oraz szum dmuchawy.
- Stach? - W słuchawce rozlega się głos dyspozytora, Piotra Leśniaka – Znasz niejakiego Parolczyka Jacka?
- Znam – odpowiada Konarski jak automat, koncentrując się na drodze.
- Połączę, dzwoni z budki.
Pstryk.
- Konarski.
- Jestem niedaleko Centralnego, uciekłem z izby przyjęć – Parolczyk dyszy w słuchawkę – Ktoś mnie śledził.
- Niech pan się schroni na którymś z komisariatów.
- Muszę jechać do Kwiatu Lotosu, wiem, że wy tam jedziecie.
- Nie możemy brać cywila na akcj... – Jaworski ucisza bezgłośnie Konarskiego i tłumaczy mu coś cierpliwie – W porządku, będziemy po pana za pięć minut.
Zmarznięty i trzęsący się Parolczyk po czterech minutach oczekiwania w zacinającym śniegu z deszczem wskakuje na tylne siedzenie Poloneza.
- Kiepska pogoda na wycieczki po mieście – Jaworski odwraca się do niego – co powiedziała ci Chańska?
- Niejaki Tomasz, ten, który był z nią dzisiaj rano u was – Parolczyk wyciąga ostatniego papierosa z paczki i wyrzuca pusty kartonik przez okno – to chyba nasz człowiek – Odpala Camela i zaciąga się mocno.
- Skąd ten pomysł? - Jaworski pytająco spogląda na Konarskiego.
- Bo Chańska mi to powiedziała? – Parolczyk wychyla się do przodu i wydmuchuje dym w kierunku przedniej szyby.
- Mogła kłamać.
- Nie kłamała. Boi się tak samo, jak ja. – Dziennikarz rozciera zmarznięte dłonie. – Temu Tomaszowi źle patrzyło z oczu.
- Powiemy mu? – Jaworski zerka na starszego kolegę – Znaleźliśmy w mieszkaniu Zagórskiego kasetę z nagraniem śmierci Hoffman – Parolczyk szeroko otwiera usta – w trakcie orgii.
- O kurwa...
- Moja reakcja była identyczna – Młody glina odpala ostatniego papierosa i podaje go Konarskiemu, który wykonuje gwałtowny skręt kierownicą i z piskiem opon zatrzymuje się niedaleko Czarnego Lotosu. Trójka mężczyzn wypada z samochodu i biegnie w kierunku wejścia.
- Zamknięte na cztery spusty – Parolczyk wygląda na zafrasowanego – i gdzie są wszystkie samochody? Chańska mówiła mi, że zawsze stoi ich tu tak dużo, że z trudem można przejść chodnikiem.
- To rzeczywiście dziwne – Konarski nie patrzy na niego i grzebie przy zamku – Niech pan tu nie patrzy, jakby coś to ja tego nie otworzyłem – chowa wytrych do kieszeni, naciska klamkę i z bronią w ręku wpada do środka. Korytarz jest ciemny i cichy. Trójka mężczyzn powoli przesuwa się gęsiego przed siebie, w narastających ciemnościach i kompletnej ciszy.
Lewo – Konarski daje znać ręką Jaworskiemu, który wyciąga broń i powoli naciska klamkę w pomieszczeniu po lewej stronie.
Pusto.
- To szatnia – szepcze – idę dalej.
Kolejne pomieszczenie jest zablokowane kartą elektroniczną, a stalowe drzwi wydają się być nie do sforsowania.
- I co kurwa teraz? - Staje zrezygnowany – Do tego potrzeba palnika albo czołgu.
- Poczekaj – Parolczyk zaczyna grzebać po szafkach – Jeszcze moment – Wyrzuca zawartość – Bingo! - Uradowany wyciąga plastikową plakietkę i podaje ją Konarskiemu. Jaworski ze zdziwieniem i rosnącym szacunkiem patrzy na dziennikarza.
- Chańska mi o tym mówiła – Nie odwracając się czeka przy drzwiach – Mam nadzieję, że jej nie zdezaktywowali.
- Uważaj – Jaworski wyciąga pistolet z kabury – Będziesz mnie asekurował?
- Która to twoja akcja, Młody? – Konarski stoi z bronią w dłoni.
- Pierwsza, ale ty masz dzieci, a mnie jak kropną, to co najwyżej moja eks będzie po mnie płakać.
- Wchodzimy na trzy? – Konarski nie ma siły się kłócić, zresztą jeśli za ścianą ktoś na nich czeka, to komitet powitalny swoją liczebnością przypuszczalnie przekracza wielokrotnie ich siły.
- Tak, Parolczyk – Jaworski zwraca się do dziennikarza po nazwisku – Nie wchodź za nami, dopóki nie dostaniesz sygnału, że wszystko jest okej, rozumiesz? – Jacek potakuje kiwnięciem głową. – No dobra, na trzy – Zaczyna odliczać i po chwili dotyka identyfikatorem czujnika.
Zamek magnetyczny puszcza i metalowe wrota otwierają się z cichym brzękiem.
Jaworski spogląda w ciemność przez szparę w drzwiach, po czym stojąc przy ich prawej stronie (i jednocześnie zawiasie) uchyla je coraz mocniej, mierząc bronią w mrok.
Na trzy – pokazuje palcami Konarskiemu, po czym chowa w pięść po kolei trzy palce i po ostatnim wskakuje do pomieszczenia.
Pusto i cicho. Jeśli ktokolwiek kryje się w jego wnętrzu za chwilę zaatakuje – Serce gliny wali, jak szalone, a na czole pojawiają się kropelki potu. Kiedy zamierza zrobić kolejny krok oślepia go nagłe światło z sufitu i omal nie dostaje zawału.
- Fotokomórka – słyszy spokojny głos Konarskiego – Wygląda na to, że tu jest pusto. Masz pomysł, gdzie mogą być?
- Nie mam bladego pojęcia – Z wciąż uniesioną bronią Jaworski przeczesuje wzrokiem salę, gdzie jakiś czas wcześniej odbywały się imprezy, a jego wzrok pada w lewo, w kierunku korytarza, prowadzącego do pokoi z orgiami – Równie dobrze za granicą, a Ewa martwa.
- Myślę, że powinniśmy pojechać na giełdę – Za ich plecami niespodziewanie odzywa się Parolczyk, na co obaj nerwowo obracają broń w jego kierunku – Przestańcie do mnie mierzyć.
- Po co tam?
- To jedyne miejsce, które wiąże się ze wszystkimi, poza tym w materiałach Stefana była notatka odnośnie giełdy z informacją „do sprawdzenia”.
- To może być fałszywy trop – Konarski myśli głośno – z drugiej strony nie mamy nic do stracenia i innego punktu zaczepienia. Dobra – Zerka w stronę Jaworskiego – pojedziemy tam, tutaj wezwiemy ekipę do przeszukania wszystkiego. Dziwne, że nie ma żadnego ciecia, czy nawet alarmu, nie?
- No, dziwne – Młody gliniarz rozgląda się, jakby czegoś szukał – Coś mi tu nie pasuje, czuję, że pomijamy coś ważnego.
- Nie mamy teraz czasu na dywagacje.
- Czekaj, tam jest ciąg korytarzy, chodźmy tam, zanim wyjdziemy – Pokazuje pistoletem w kierunku sal orgii.
- No okej – Konarski zgadza się niechętnie.
Światło w korytarzu jest tłumione przez miękkie, ciemne obicie ścian, trzech mężczyzn ma wrażenie, jakby wchodzili w nie kończący się tunel, chłonący i wyciszający wszelkie objawy życia i ruchu. Po obu stronach korytarza wiszą kotary, zasłaniające wejście do pomieszczeń.
- Czujesz? – Konarski marszczy nos, a Parolczyk zakrywa twarz, unikając smrodu – Mamy sztywnego.
- Tym bardziej powinniśmy przeszukać wszystko – Jego partner odpowiada szeptem.
- Kurwa, lubisz bawić się w kowboja, co? – Smród narasta – Chyba tutaj mamy naszego truciciela atmosfery – Uchyla kotarę i zamiera.
Na środku, zakuty w dyby, z opuszczoną głową, zmasakrowaną twarzą, obciętymi genitaliami, butelką z „tulipanem”, wbitą w odbyt, wypatroszonym sercem i śladami tortur na dłoniach, brzuchu, plecach i udach wisi nagi, otyły mężczyzna, którego sylwetka wydaje się być mu znajoma. Dookoła znajduje się konkretna kałuża krwi.
- O kurwa – szepcze – to Białek. Musieli dowiedzieć się, że gadał z nami i go zajebali. – Rozgląda się po pomieszczeniu. – Spierdalajmy stąd, jak najszybciej – Zapala mu się żarówka w głowie – mogą mieć kamery albo czujniki, informujące o intruzach. Słyszysz? Młody? – Uderza stojącego, jak słup soli Jaworskiego w plecy.
- Masz rację, zwijamy się – Zachrypnięty głos Jaworskiego świadczy o tym, że widok trupa wywarł na nim spore wrażenie. Parolczyk wygląda, jakby miał za chwilę zwrócić zawartość żołądka.
- Wszystko w porządku, panie pismaku? – Na pytanie Konarskiego Jacek kiwa nerwowo głową i szybko ucieka z pokoju.
- Szefie, telefon – W dłoni Zagórskiego, wbijającego się w Ewę mocnymi ruchami ląduje komórka. Stary Centertel, jakich w połowie lat dziewięćdziesiątych używały osoby majętne.
- Czego, kurwa? – Nie przerywając kopulacji Zagórski dyszy w słuchawkę – Jestem zajęty, nie słyszysz?
- Uważaj, chłopcze, bo z taką kulturą to zamiast twoich gliniarzy przyjadę i zdejmę ciebie – Na dźwięk TEGO głosu Tomasz przerywa poruszanie się biodrami i poważnieje – Są w klubie, przypuszczam, że bez trudu znaleźli naszego dyrektora-gadułę – bezemocjonalny ton mrozi krew w jego żyłach – Mam ich kropnąć teraz, czy życzysz sobie później, na przykład, kiedy trafią do was, na małe randez-vous, hm?
- Jesteś chorym, popierdolonym świrem – Tomasz wysuwa się gwałtownie z Ewy i wstaje. Na jego członku błyszczą ślady krwi dziewczyny i spermy, przypuszczalnie poprzednich gwałcicieli, penetrujących jej wnętrze.
- No wiesz, to zależy od punktu widzenia, dzieciaku. Ja przynajmniej nie kręcę snuffów i nie trzepię sobie później do nich.
- Pierdol się – Dyrektor giełdy podnosi głos – zdejmij ich, po cichu! – podkreśla – pozbądź się ciał, dostaniesz kasę i wypierdalaj!
- Od poznania cię zastanawia mnie, jak taki kmiot doszedł do pozycji, w której jesteś. Twoi zwierzchnicy musieli być skończonymi idiotami. – Do uszu Tomasza dociera ciche westchnięcie, jedyny objaw emocji mężczyzny po drugiej stronie słuchawki – za półtorej godziny dostaniesz potwierdzenie śmierci twoich adwersarzy. Choć nie ukrywam, że z chęcią pozbyłbym się ciebie. Aha – Zagórski słyszy dźwięk uruchamianego samochodu – nie próbuj mnie namierzyć, nie udało się to ruskiemu kontrwywiadowi, Amerykanom, mafii i dzikusom w Afryce, mimo lepszej znajomości terenu, na którym działałem – głos przeradza się jadowity szept, od którego po ciele Tomasza przechodzą ciarki – to może skończyć się dla ciebie tylko w jeden sposób. A wierz mi, że nie będę dla ciebie tak, hm, miły, jak dla dziennikarza, chłopcze. I zamiast chirurgicznego cięcia uprzedzam, że będzie bolało, zanim się wykrwawisz na śmierć. – Połączenie zostaje przerwane.
- Kurwa mać – Zagórski rzuca ze wściekłością telefonem o podłogę, który roztrzaskuje się na małe części – Pierdolony świr. – Rozgląda się po sali. Wszyscy mężczyźni patrzą na niego, oczekując na decyzję – no co się kurwa gapicie? Nie widzieliście gościa z kutasem na wierzchu?
- Cycata długo już nie pociągnie – Brodaty podchodzi do niego – Kończymy zabawę?
- Zostawcie je na razie – Na twarzy dyrektora pojawia się zagadkowy uśmiech – zreanimuj ją i poczekaj, aż odsapnie. Mam ochotę na drugą rundę, między nimi.
- Jesteś chorym zwyrolem – Brodacz oddaje uśmiech – Bierzcie się do roboty – wydaje polecenie i rusza w kierunku otumanionej Ewy.
- Zawiadomię centralę – Konarski wybiega z budynku, otwiera służbowego Poloneza i sięga po interkom. Ostatni Parolczyk zamierza wsiąść na tył, kiedy za ich plecami rozlega się głos.
- Wysiądźcie, wszyscy. Bardzo powoli. Trzymam na muszce dziennikarza, pod samochodem jest zamontowany ładunek wybuchowy. Jeśli wykonacie nie ten ruch, co potrzeba, wszyscy zginiemy – Głos jest beznamiętny, cichy i wyprany z emocji. Akcent i forma wypowiedzi wskazuje na człowieka wykształconego – Z tego, co wiem, to jeden z was ma rodzinę, a drugi chce zrobić karierę w policji, więc zadbajcie o własne dupy i nie szarżujcie. Do nadkola obok baku podpięty jest ładunek z Semtexu. Jeśli go odpalę, zostaną z was grzanki z nadzieniem organiczno-organowym – Mężczyzna sucho kaszle – ze mnie również, ale jak pewnie zdążyliście się zorientować, zbyt wiele czasu mi nie zostało. Parolczyk – zwraca się do dziennikarza, który zamarł, niczym słup soli, z dłońmi uniesionymi w górze – opuść ręce, stań przodem do mnie – Jacek odwraca się posłusznie – reszta zrobi to samo. Nie musicie pozbywać się broni, zanim zdążycie do mnie strzelić, wysadzę nas wszystkich. A wierzcie mi, że jestem w tym dobry. Najlepszy.
- Kim jesteś? – Konarski lustruje mężczyznę od stóp, do głowy. Człowiek, który trzyma ich na muszce w tłumie wyglądałby na urzędnika państwowego. Nieco staromodne wąsy, zalatujące połową lat osiemdziesiątych, okulary w oprawkach „na Jana Suzima”, brązowy garnitur, brązowy płaszcz i skórzane rękawiczki w tym samym kolorze.
W tłumie „z twarzy podobny zupełnie do nikogo”.
- Kim jestem? – Twarz mierzącego z pistoletu wykrzywia się w lekkim uśmiechu – Kimś, kto został wynajęty, żeby was zdjąć, jeśli będziecie zbyt, hm, natarczywi – Uśmiech nie schodzi z jego ust – a że jesteście bardzo natarczywi, to muszę wykonać zadanie, choć z wielką chęcią zamiast was, uciszyłbym swojego mocodawcę.
- Zagórskiego? – Jaworski emocjonalnie pyta mężczyznę – Jesteśmy glinami, zabijesz nas, a na karku będziesz miał policję z całego kraju.
- Polska policja nie znalazłaby gówna na białej wycieraczce, chyba, że sami by w nie wdepnęli i wysmarowaliby nim pół komisariatu. Poza tym ścigali mnie dużo bardziej poważni przeciwnicy – Opuszcza pistolet, druga dłoń tkwi nadal w kieszeni płaszcza – zdrętwiała mi ręka, więc przestanę do was mierzyć, ale nie próbujcie głupot, bo w kieszeni mam detonator i nacisnę przycisk, jeśli któryś z was przekroczy granicę.
- Mogę zapalić? – Konarski sięga pytająco do kieszeni.
- Papierosy to gówno, panie Konarski, ale proszę, to pańskie życie i płuca – Staszek częstuje towarzyszy. Dwóch policjantów i Parolczyk zaciągają się nerwowo dymem.
- Skoro masz na nas kontrakt, to dlaczego od razu nas nie sprzątnąłeś? Ktoś może nas zobaczyć i zadzwonić po naszych kumpli – Po krótkiej chwili zadaje pytanie.
- Może lubię rozrywkę i dreszczyk emocji? – Mężczyzna zaczyna się śmiać – A może po prostu lubię was, w przeciwieństwie do tego idioty Zagórskiego, który napawa mnie obrzydzeniem. I zanim was kropnę, to chciałbym dowiedzieć się czegoś ciekawego?
- Nie mamy czasu, musimy jechać na giełdę, żeby zdjąć twojego pracodawcę – Do rozmowy włącza się Jaworski.
- Trochę pan w gorącej wodzie kąpany, ale kiedyś też taki byłem. Szkoda, że musiałem zabić Iwanowicza, ale on miał chyba najwięcej z was na sumieniu, więc w sumie to go nie żałuję – Staszek nerwowo zaciska palce na papierosie i zaciąga się solidnie – wiem, wiem, panie Konarski, to pański kumpel, w zasadzie przyjaciel, z tego, co zdążyłem się zorientować, ale to nic osobistego. Tylko biznes.
- Wie pan, kim jest Zagórski i co robi? – Tym razem odzywa się Parolczyk – Mamy dowody na to, że zabija niewinne kobiety, gwałci je i morduje z zimną krwią. Co z pana za człowiek, że pracuje pan dla takiego bydlaka?! – Unosi głos.
- Dewiant i zboczeniec, co? – Mężczyzna spogląda na niego z powagą – Wiecie, dlaczego on to robi? – Cała trójka milczy – Nie wiecie, co? Kręci filmy w trakcie morderstw i sprzedaje je za grubą kasę na wschód, do Japonii. Najlepiej schodzą te z blondynkami, ale żółtki nie pogardzą też ciemnowłosymi.
- O kurwa… - W głowie Konarskiego właśnie domyka się ostatnia klapka – Ten człowiek jest chory.
- Owszem, jest – Mężczyzna zanosi się kaszlem – Dodatkowo ma kilku pomocników, równie zwyrodniałych, co on. Ale wynajął mnie, więc słowa muszę dotrzymać.
- Niech pan posłucha – Tym razem odzywa się Parolczyk – Nie wiem, kim pan jest i szczerze mówiąc, mam to głęboko w dupie. Ale widzę, że się pan waha, bo jeśli nie czułby pan wątpliwości, to już byśmy nie żyli. – Mężczyzna patrzy na niego beznamiętnie – Proszę nam pozwolić odjechać i zgarnąć Zagórskiego.
- Niby dlaczego miałbym to zrobić? I co będę z tego miał? Poza tym, zawsze kończę zlecenia.
Z małym wyjątkiem – W jego głowie rozlega się głos, który natychmiast zostaje uciszony.
- My jesteśmy ci dobrzy, a on ten zły. Z tego, co widzę, to jest pan Polakiem. Nie zależy panu na tym, żeby taki skurwysyn nie przebywał na wolności?
- Patriota, no, no – Mężczyzna uśmiecha się pod nosem – Nie, panie Parolczyk, nie jestem patriotą, więc proszę darować sobie ciąg dalszy. Coś jeszcze?
Odpowiada mu cisza.
- Naprawdę nie macie mi nic więcej do powiedzenia? – Kpiąco rzuca im w twarze – Masz dzieci – Patrzy na Konarskiego, gaszącego papierosa pod butem – nie zależy ci na tym, żeby miały ojca?
- Oczywiście, że mi zależy. – Konarski z nienawiścią patrzy w szare oczy mężczyzny.
- No to powiedz mi, dlaczego mam cię nie zabijać i puścić wolno.
Czwórka mierzy się spojrzeniami w milczeniu przez dłuższą chwilę. W tle słychać karetkę, dodatkowo zaczął padać śnieg.
- Wiesz, dlaczego? – Wściekły Konarski podchodzi do niego powoli, staje z nim twarzą w twarz, prawie dotykając swoim nosem nosa mężczyzny i zaczyna mówić – Dlatego, panie morderco, że znudziło ci się już zabijanie i chcesz zostać złapany. Może dlatego, że zaczęły dręczyć cię wyrzuty sumienia. – Podnosi głos – A może dlatego kurwa, że w zorientowałeś się nagle, że życie spierdoliło ci przez palce i spędziłeś samotnie czas na gaszeniu świeczek z ludzkich żyć. – Na dźwięk ostatniego zdania mężczyzna zamiera, a potem powoli wyciąga z kieszeni dłoń, dotykającą detonator z kieszeni – Albo po prostu ci odjebało na stare lata. Mam to generalnie w dupie. Nie zamierzam cię ścigać, strzelać do ciebie, czy wysyłać za tobą listu gończego. Po prostu daj nam odejść i zrobić swoje. Żyjemy, bo tak zdecydowałeś, więc kończ sranie i spuść wodę, albo wypierdalaj. – kończy wywód, rzuca papierosa na ziemię i wsiada do Poloneza, nie patrząc na mężczyznę.
- Dlaczego zginął Stefan? – Pytanie zadaje Jacek.
- Odkrył, kim jest mój pracodawca i co nim kieruje. Musiał zginąć. - Tym razem odpowiedź jest krótka i konkretna.
Ponownie nastaje cisza. Zabójca wpatruje się milcząco w Konarskiego, ignorując pozostałych.
- Parolczyk – Nie spuszczając Staszka z oczu mężczyzna wydaje komendę – za rogiem stoi czarny E Trzysta, dokładnie taki sam, jaki ścigał ciebie i tę blondynkę spod komendy. Nie jest zamknięty. Otwórz bagażnik, wyjmij z niego broń i daj ją Konarskiemu i Jaworskiemu. Mnie nie będzie potrzebna, ale wam może przydać się tam, gdzie jedziecie. Nie próbujcie mnie ścigać – urywa na chwilę i patrzy młodemu glinie prosto w oczy. Jacek pobiegł, szukając Mercedesa – Jeśli okaże się, że mnie oszukaliście umrzecie. A teraz do samochodu, bo chyba macie coś do zrobienia, prawda? – W tej samej chwili nieporadnie niosący broń Parolczyk pojawia się zza rogu budynku – Do widzenia i pamiętajcie, że cały czas mam detonator.
Radiowóz włącza sygnał dźwiękowy sto metrów dalej i z piskiem opon skręca w kierunku giełdy.
- Jesteśmy na miejscu – Pięć minut później Jaworski podjeżdża pod bramę.
- Ja to załatwię – Konarski wysiada z samochodu, widząc znajomego ochroniarza – Pamięta mnie pan? No właśnie. – Cieć na widok policjanta krzywi się i z niechęcią podnosi szlaban.
- Znasz go? – Jaworski pytająco zerka na łysego.
- Powiedzmy, że mieliśmy jakiś czas temu pogawędkę, niezbyt przyjemną – Staszek uśmiecha się pod nosem – pan cieć myślał, że jest królem wszystkich cieciów i zgrywał twardziela. Więc go z Jurkiem wyprowadziliśmy z błędu.
- No dobra, gdzie dalej? – Jaworski parkuje samochód pod budynkiem – Przecież nie wejdziemy z tymi armatami głównym wejściem.
- Wsparcie będzie za trzy minuty, czekamy na nich, a potem blokujemy cały budynek dookoła, robimy wjazd i wystrzelamy skurwysynów jak kaczki – Konarski sprawdza pistolet – A armaty od naszego kumpla-zabójcy zostają tutaj z Parolczykiem – Dziennikarz chce zaprotestować, ale Staszek podnosi rękę – Koniec gadania, Jacek – Zwraca się do niego po imieniu – tam może być gorąco, a ja nie zamierzam spędzić reszty życia, jak pan cieć, marznąc w jakiejś budzie, jak nagi, zmarszczony kutas na jajach, bo zabłąkana kula trafi cywila w trakcie policyjnej akcji. Nie, zostajesz tutaj. – Wysiada z Poloneza – I nie waż się iść za nami, bo cię wsadzę za próbę utrudnienia pracy policji. – Zamyka z trzaskiem drzwi.
Miałem zgasić trzy świeczki, a pozwoliłem im się palić. Postąpiłem wbrew własnym zasadom, które złamałem raz, jeden, jedyny raz w życiu.
Starzeję się.
Udawanie chorego na płuca ma swoje dobre strony, nawet, gdyby próbowali mnie szukać to w pierwszej kolejności wyślą listy gończe za kimś, kto wygląda jak wyjęty żywcem Marian z FSO w połowie lat osiemdziesiątych, palący trzy paczki Radomskich dziennie.
Nikt nie pomyśli, że tak naprawdę mój wygląd jest zupełnie inny.
Że w oczach mam soczewki.
A nawet, jeśli namierzą mój właściwy wygląd (co jest mało prawdopodobne), to będzie za późno.
Chyba naprawdę czas na emeryturę.
- Wstawaj, kurwo – Ewa obserwuje drugą dziewczynę, która jest wycieńczona z powodu kilkunastu gwałtów – Byłaś królową i zdradziłaś nas. Wszystkie jesteście takie same, szmato. I wszystkie kończycie tak samo. Hoffman, ta twoja koleżanka z pokoju. – Zagórski zwraca się do Ewy, która czuje napływające do oczu łzy.
Aśka nie żyje.
- O, no proszę. Więc jednak czegoś się boisz – Triumfuje, widząc, jak po policzku dziewczyny spływa łza – Tak. Ta dziwka po tym, jak rżnąłem ją całą noc znalazła u mnie w domu kasety z zapisem zabawy z innymi dupami tutaj. Więc musiałem się jej pozbyć. Tak samo jak pozbędę się tej zdradliwej kurwy – Uderza w twarz drugą dziewczynę, której twarz jest opuchnięta i posiniaczona, a ciało pokrywają ślady po gaszonych na niej papierosach – Wsypałaś nas glinom, suko. Za karę spotka cię cierpienie, jakiego jeszcze żadna z twoich poprzedniczek nie zaznała. Rozwiążcie ją – Pokazuje głową na Ewę.
- Co chcesz zrobić, zwyrodnialcu? – Chańska z trudem staje na nogi, które odmawiają jej posłuszeństwa i tylko jednemu z oprawców zawdzięcza to, że nie upada na podłogę – Jeszcze ci mało, skurwysynu? Mało cierpienia?
- Gadaj sobie, co chcesz, Ewa. – Zagórski odwraca się do niej i uśmiecha smutno. – Nie chciałem cię zabijać, od samego początku izolowałem cię od tego, co tutaj się dzieje, bo – Milknie na chwilę – chciałem za jakiś czas wieść normalne życie. Z tobą. Ale nie kurwa – podnosi głos – musiałaś się wpierdolić i węszyć. Iść na policję.
- Blanka mnie przed tobą ostrzegła, ty skurwysynu! – Ewa krzyczy w złości – Ostrzegła mnie, kim jesteś! Nie wierzyłam jej, dopóki dzień po rozmowie ze mną nie zginęła! A później elementy układanki zaczęły układać się same. Nie wierzyłam w to, że jesteś winny, dopóki nie próbowano mnie porwać pod komisariatem, a później rozmawiałam z kimś na twój temat, to uwierz…
- Parolczyk, pewnie już wącha kwiatki od spodu, tak jak tych dwóch gliniarzy, łysy i ten młody kutas, co tak bykiem na mnie patrzył. – Tomasz przerywa jej wywód – Dobra, koniec tej zabawy. Bierzcie cycatą, a ty Ewka łap się za butelkę. – W sercu dziewczyny lawinowo zaczyna rosnąć strach. – No co, kochanie – szepcze jadowicie, patrząc jej prosto w oczy – masz jej wepchnąć to w tą zgrabną dupcię – pokazuje na krwawiący odbyt dziewczyny – bo jak nie, to ja włożę to tobie, tylko drugą stroną – Bierze szklany przedmiot w dłoń i uderza nim w stół, robiąc z niego tzw. „tulipana”.
- Boże, z kim ja chciałam się związać... – Ewa podnosi dłoń i zatyka nią usta.
- Rozumiem, skarbie – Tomasz stoi z butelką w dłoni – że nie zamierzasz wykonać mojego polecenia. No cóż – Beznamiętnie wzrusza ramionami – szkoda, bo miałem nadzieję, że zejdziesz z tego świata w miarę bezboleśnie, a tak czeka cię trochę męczarni z kawałkiem szkła w tyłku. Zajmijcie się nią, dopóki nie skończę z cycatą. No, blondyneczko – Zwraca się do ocuconej dziewczyny, która patrzy na niego półprzytomna – zaliczysz najlepszego anala w życiu – Uśmiecha się pod nosem, a jego towarzysze rechoczą. Odwraca butelkę szyjką i kieruje w stronę odbytu dziewczyny. Kiedy szkło dotyka poobcieranej i krwawiącej skóry blondynka krzyczy z bólu.
- Ja pierdolę, szefie, gliny!!! – Dziki wrzask rozlega się z pomieszczenia obok.
- To skurwiel!!! – W głowie Tomasza kołacze jedno słowo.
Zdrada.
– Pierdolony!!! Wiedziałem że mu kurwa nie można ufać. Jebany skurwysyn!!! Znajdziemy go, tylko trzeba stąd spierdalać – Pospiesznie naciąga spodnie, podobnie jak pozostali gwałciciele – wszystko jest uzbrojone? Plan ucieczki przygotowany?
- Oczywiście – Mężczyzna, który czuwał przy monitorach jako jedyny był ubrany – Ładunki eksplodują pięć minut po naszym wyjściu.
- Przywiąż tą sukę z powrotem – Pokazuje na Ewę – niestety nie pobawimy się, skarbie, ale będziesz miała bombowy wieczór, wierz mi – Zaczyna się śmiać – Gotowi? – Patrzy na Ewę – Zwiążcie ją z powrotem i spierdalamy – Rzuca w przestrzeń.
- Kurwa, to cały ciąg tuneli. Nie ma tego gówna na planie budynku? – Konarski porusza się ostrożnie za antyterrorystami, idącymi w szyku.
- Nie – Jeden z zamaskowanych policjantów studiuje uważnie mapę – widzę kamery w rogach, więc już na pewno wiedzą, że jesteśmy w środku. Mam nadzieję, że nie zdążą uciec.
- No to ruszmy dupy – Jaworski dołącza do rozmowy szeptem – bo jak nam spierdolą, to będzie słabo. Jeśli to prawda, to ten gość powinien dostać u nas dożywocie, a i w Stanach nabroił podobno konkretnie.
- Zamknijcie się tam z tyłu – Dowódca grupy szeptem gromi dyskutującą trójkę, kiedy dochodzi do nich krzyk kobiecego głosu.
- To Chańska! – Konarski bezbłędnie rozpoznaje dziewczynę – Te drzwi! – Pokazuje w lewo.
- W środku są dwie osoby – Antyterrotysta z kamerą na podczerwień obserwuje wnętrze – obie leżą.
- Ewa! – Konarski krzyczy do dziewczyny przez drzwi – Tu Konarski! Widziałaś, żeby założyli ładunki na drzwi?!
- Nie! – Słyszy głos dziewczyny – Ale wszystko niedługo wybuchnie, zabierzcie mnie stąd!
- Musimy tam wejść!
- Jeśli drzwi są uzbrojone, a dziewczyna nie musiała widzieć, jak ktoś zakładał ładunki, to wszyscy zginiemy.
- Chuj mnie to obchodzi, nie zamierzam jej tam zostawić – Konarski wyciąga pistolet i strzela w zamek, który pęka, a potem mocnym kopniakiem, niczym Clint Eastwood za najlepszych czasów wyważa je i wpada do środka.
- O kurwa… - Robi mu się słabo na widok dwóch dziewczyn. Ewa wygląda, jakby przejechał po niej walec, a ta druga…
- Co ten skurwiel jej zrobił! – Uwalnia Chańską i bierze jej twarz w dłonie – Gdzie są ładunki???
- Nie wiem, musimy uciekać – Ewa z trudem staje na podłodze – Wyszli około dwie minuty temu, a wszystko ma wylecieć w powietrze w ciągu pięciu minut.
- O kurwa… – Konarski robi się blady, bierze dziewczynę na plecy i pokazuje antyterroryście, żeby zrobił to samo ze zmasakrowaną blondynką – spierdalamy stąd, zaraz wszystko wyleci w powietrze!!!
- Skąd wiesz? – Dowódca otwiera szeroko oczy.
- Bo mi to powiedziała, wypierdalamy stąd!!! – Zaczyna biec, słysząc krzyki „ewakuacja natychmiast” za plecami.
- Wiedziałam, że mnie uratujesz – Słyszy szept Ewy w uchu, biegnąc jak szalony. Płuca palą żywym ogniem, a mięśnie pieką, niczym w trakcie wspinaczki wysokogórskiej – Powiem wszystko, co wiem, zeznam przeciwko niemu, tylko wynieś mnie stąd – Konarski czuje, że słabnie, ale napędza go adrenalina i strach przed wybuchem. Wreszcie dociera do drzwi, prowadzących do korytarza głównego, przebiega obok zszokowanego antyterrorysty, pilnującego obrotowych drzwi krzycząc „ewakuacja” i wypada na zewnątrz. Nagie ciało dziewczyny owiewa lodowaty podmuch wiatru i Chańska traci przytomność.
Po chwili następuje eksplozja i cały budynek zaczyna się walić.
DWA DNI PÓŹNIEJ.
- … wciąż trwa odgruzowywanie budynku. Policja szacuje, że straty wyniosą kilkanaście, do kilkudziesięciu milionów nowych złotych. Należy dodać, że w trakcie akcji rannych zostało pięciu antyterrorystów, w tym jeden z nich poważnie, ale na szczęście nikt nie zginął. Za jednym ze sprawców wybuchu, wicedyrektorem giełdy wysłano list gończy. Aresztowano zastępcę komendanta Komendy Głównej Policji, kilku urzędników oraz osoby notowane za przestępstwa w Polsce i Stanach Zjednoczonych, w tym gwałty i rozboje. Sprawcy, oprócz wysadzenia budynku podejrzewani są o dokonanie kilkunastu wyjątkowo brutalnych morderstw na kobietach w Warszawie oraz okolicach. Ciała kobiet były odnajdywane na przestrzeni kilkunastu ostatnich miesięcy w różnych dzielnicach stolicy. Ponadto wiąże się ich z handlem narkotykami na dużą skalę, rozbojami oraz oszustwami finansowymi, w tym sprzedaż kradzionego paliwa. A teraz prognoza pogody…
Pstryk.
- Nie złapaliście go jeszcze? – Ewa słabym głosem pyta wyłączającego telewizor Konarskiego.
- Obudziłaś się, pójdę po lekarza.
- Nie, poczekaj, proszę – Zatrzymuje go w progu – Usiądź na chwilę. Uciekł, prawda?
- Tak, cały czas go szukamy – Patrzy na nią przeciągle – Wpadł twój kolega z giełdy, ten z nadwagą i tłustymi, długimi włosami…
- Chojnacki – przerywa mu Ewa.
- Tak, on – kontynuuje – wpadł mój przełożony – Dziewczyna otwiera szeroko oczy – jego przełożony, kilku urzędników, generalnie łowy były obfite. Ale Zagórskiego nie ma, niestety. Obawiam się, że jest za granicą i niestety nam uciekł – wzdycha ciężko.
- Rozmawiałeś z lekarzem na mój temat? – Chańska wpatruje się w niego.
- Tak.
- I co? Wyjdę z tego?
- Najlepiej będzie, jeśli sama go o to zapytasz – Konarski wstaje, widząc brodatego ordynatora, wchodzącego do sali. – To cześć, przyjdę jutro.
- Pani Ewo – Lekarz czeka, aż zamkną się drzwi – cieszy mnie bardzo, że się pani obudziła. Jak się pani czuje.
- Kręci mi się w głowie, boli mnie całe ciało i czuję się, jakbym była ze szkła – W oczach dziewczyny pojawiają się łzy – Proszę mi powiedzieć – Głos jej się łamie – czy – zaczyna płakać głośno i łkać – będę mogła mieć dzieci?
- Tak – Lekarz uśmiecha się do niej przyjaźnie.
Ewa zamyka oczy i płacze bezgłośnie, a po chwili chce go przytulić, ale nie może podnieść się z bólu, więc tylko ściska jego dłoń.
- Padła pani ofiarą wielokrotnego gwałtu ze szczególnym okrucieństwem, pobicia i znęcania się. Na pani szczęście w nieszczęściu, jeśli tak można to określić, brała pani pigułki antykoncepcyjne, więc nie zaistniała ciąża z gwałtu. Poza obtarciami miejsc intymnych, które zapewne będą jeszcze jakiś czas pani dokuczać, bólu z powodu przyjmowanych uderzeń nic pani nie jest. Fizycznie pani stan jest niezły. Zrobiliśmy pani badania toksykologiczne, nafaszerowano panią środkami odurzającymi. Natomiast w kwestii urazu psychicznego, jeśli takowy występuje diagnozę postawią psycholog i psychiatra, którzy przyjdą z panią porozmawiać, jeśli wyrazi pani zgodę, to dzisiaj.
- Jaki mamy dzień? Ile czasu tu leżę? – Ewa ociera łzy, spływające po policzkach. Mimo tragedii, jaką przeszła i świadomości, że niewiele zabrakło do śmierci jest szczęśliwa. I w głębi duszy czuje ogromną radość oraz ulgę.
- Dwa dni, przywieziono panią przedwczoraj. Ten starszy policjant czuwał przy pani na zmianę z kolegą, tym młodszym.
- A ta druga kobieta? Co z nią?
- Leży na OIOM-ie. Jest po kilku operacjach, odniosła poważne urazy organów wewnętrznych, ale ma coraz większe szanse na przeżycie.
- To dobrze – Oczy Ewy zaczynają się zamykać – Proszę przysłać później psychologa i psychiatrę, z chęcią z nimi pomówię.
- Dobrze, do zobaczenia – Lekarz zamyka drzwi, ale ona nie słyszy już pożegnania. Zasypia w mgnieniu oka.
- Jak ona? – Konarski stoi obok bladego Parolczyka, obserwującego drugą, uratowaną kobietę przez szybę szpitalnej sali.
- Coraz lepiej – Dziennikarz wygląda jak śmierć na chorągwi. – Lekarz prowadzący mówi, że jej szanse rosną z każdą godziną – patrzy w oczy Konarskiemu – Znajdźcie go i zajebcie. Bez procesu. Po prostu strzelcie mu w jaja, a potem patrzcie, jak umiera w męczarniach.
- Dobrze wiesz, że nie możemy tego zrobić – Konarski obejmuje niższego o pół głowy, płaczącego dziennikarza i tuli do ramienia – Twoja dziewczyna ma na imię Ewelina, tak?
- To w zasadzie nie jest moja dziewczyna – Jacek wpatruje się w szybę i postać, podłączoną do rurek i kabli – Rozstaliśmy się jakiś czas temu. Nie rozmawiałem z nią od tamtej chwili – Milknie na moment – A potem, kiedy zobaczyłem, jak wynosi ją antyterrotysta…
- Wiem Jacek, wiem – Konarski przyjacielsko klepie go po ramieniu – Wyjdzie z tego, zobaczysz. Lekarz mówi, że ma bardzo silny organizm.
- Nie chce mi się wierzyć w ich powody.
- Ja też z początku nie mogłem. Nie znałem terminologii „snuff movies”. Dopiero Jaworski zgłębił wczoraj temat i zrobił mi mały wykład. Fakty są następujące: Zagórski miał odbiorcę swoich produkcji gdzieś w Japonii. Daliśmy namiar żółtkom na kontakt, mają zgarnąć tego gościa po swojej stronie. Po naszej mamy wszystkich, z wyjątkiem naszego gieroja. Zapadł się skurwiel pod ziemię. A ty, zamiast szukać zemsty lepiej zajmij się Eweliną, może się rozstaliście, a może nie, ale ona potrzebuje kogoś, kto będzie się nią opiekował – Kiwa głową w stronę okablowanej i oplątanej rurkami postaci, leżącej na łóżku.
- Jakim cudem tak rozsądna i stojąca twardo na nogach kobieta mogła się wplątać w coś takiego? – Jacek kręci głową z niedowierzaniem.
- A jakim cudem Chańska mogła się w to wplątać? Widziałeś ją, rozmawiałeś z nią dość długi czas. Wydaje się być młodą kobietą, z konkretnymi zasadami i celem w życiu. A mimo to robiła, co robiła. A oni, hm, wydaje mi się, że podniecał ich strach. Strach w oczach ofiar. To chore elementy, jednostki, których należy pozbyć się ze społeczeństwa. Szkoda, że nie mogą dostać czapy, należy się wszystkim, którzy w tym uczestniczyli.
Parolczyk nie znajduje odpowiedzi na ripostę Konarskiego i milczy.
- A jak ona? – pyta po chwili.
- Ewa? Obudziła się kwadrans temu. Będzie z nią dobrze, fizycznie. Pytanie, co z urazami psychicznymi.
- Tyle kobiet, to skurwiele.
- Spokojnie, pójdą na długo do pierdla, a tam dobrze obaj wiemy, jak traktują gwałcicieli – Glina uśmiecha się jadowicie – a zwłaszcza gwałcicieli, będących eks-psami. A co do Tomaszka, znajdziemy go, choćbyśmy mieli przekopać Ziemię wzdłuż i wszerz.
- Oby, Staszek – Dziennikarz pierwszy raz zwraca się do niego po imieniu – Dziękuję za to, że ją uratowaliście.
- To nasz obowiązek, i tak dalej – Konarski uśmiecha się smutno i wyciąga rękę – Muszę lecieć, dzisiaj jest pogrzeb Jurka.
- A racja, na pewno się pojawię.
- Najpierw to jedź do domu, zjedz coś, zmień ciuchy, weź prysznic, prześpij się trochę. Jej nic nie będzie – Pokazuje na Ewelinę – jest pod dobrą opieką.
- No ok – Parolczyk niechętnie przyznaje na propozycję – wezmę taksówkę. Muszę znaleźć samochód, porzuciłem go na Woli przedwczoraj – Uświadamia sobie.
- Zawiozę cię, jestem służbowym.
DWA DNI PÓŹNIEJ.
Konarski pełen obaw i strachu zajeżdża pod dom teściów służbowym Polonezem.
Cholera jasna, tak nie bałem się nawet wtedy, kiedy wchodziliśmy do budynku giełdy – Dochodzi do wniosku, parkując pod bramą. Przed garażem stoi samochód żony, a przed dom wychodzą obaj synowie, którzy biegną do ojca i rzucają mu się w ramiona.
- No wiem, ja też za wami tęskniłem – Staszek ze łzami w oczach całuje chłopaków – Mama jest w domu?
- Jest – Rafał odpowiada szybciej, niż Marek w ogóle zdążył się nad tym zastanowić – Tata, to ty byłeś tam na giełdzie, gdzie był wybuch?
- Nie mogę o tym mówić, synku – Konarski wsuwa palce w czarne, gęste włosy syna. – Muszę porozmawiać z mamą. – Jakby na jego życzenie z domu wychodzi Kryśka.
Zdenerwowana, blada, ściska dłonie do bielejących kostek.
- Chłopaki, biegnijcie do środka, do babci – Staszek przegania ich do domu – zaraz do was przyjdę.
Oboje stoją chwilę w milczeniu.
- Lepiej, żebyś miał mi do powiedzenia coś, co sprawi, że zmienię zdanie. Chcę rozwodu – Uginają się pod nim nogi, kiedy słyszy zdanie, wypowiedziane przez żonę.
- Jurek nie żyje – Kryśka blednie – Odchodzę z policji, tak jak ci obiecałem. Zerwę ze wszystkim, z czym jestem obecnie związany. Będę przykładnym, dobrym ojcem, który dba o rodzinę. Nie chcę rozwodu. Chcę z tobą być. Kocham cię. – Bierze jej twarz w dłonie i całuje delikatnie w usta.
- Powiedz mi – Żona odkleja się od niego i spogląda mu w oczy – Byłeś tam?
- Gdzie?
- Na miejscu wybuchu. Na giełdzie.
- Tak – Konarski ma świadomość, że nie powinien jej o tym mówić, ale wie, że żona jest godna jego zaufania – Nie wolno ci o tym nikomu powiedzieć. Akcja jest utajniona.
- Boże – Zakrywa usta dłonią – więc to wszystko prawda o tych kobietach, gwałtach i morderstwach?
- Tak.
- Mogłeś zginąć, ty pieprzony idioto! – Uderza go w twarz, potem pięścią w klatkę piersiową i zaczyna płakać. – Nie wierzę, jak można być tak nieodpowiedzialnym.
- Krysiu, spokojnie, kochanie – Staszek przytula ją i całuje – Już po wszystkim. Nie wrócę tam. Chcę rozwinąć firmę, tak, jak ci obiecałem. To była moja praca, którą starałem się wykonywać najlepiej, jak potrafiłem. Ale to już koniec.
Następuje cisza. Kryśka, ocierając łzy wpatruje się w oczy męża, jakby starała się wysondować, czy mówi on prawdę.
- Dam ci ostatnią szansę, choć rodzice mówią mi, że powinnam kopnąć cię w dupę – stwierdza po chwili – ale ja nie wychodziłam za mąż za moich rodziców, tylko za ciebie. I tylko z tobą będę rozmawiać na ten temat i podejmować decyzje odnośnie przyszłości. Więc Stach – Nabiera powietrza – to twoja ostatnia szansa. Pojadę z chłopcami i z tobą do domu, do naszego domu. Ale jeśli zdarzy się cokolwiek, co będzie wskazywało na to, że powróciłeś do poprzedniego życia – Dotyka jego policzka i gładzi szorstką, pokrytą twardym zarostem skórę – to nie zobaczysz mnie już nigdy, tak jak chłopców i pociągnę cię na takie alimenty, że będzie płakał, kwiczał ze złości i płacił. Rozumiesz, kochanie? – Całuje go delikatnie, a potem coraz mocniej.
- Jeszcze jedno – Uśmiechnięty Konarski oddaje żonie pocałunki – Jurek był właścicielem dwóch, czy trzech burdeli, oficjalnie night-clubów, które w razie śmierci zapisał mnie – Kryśka otwiera szeroko usta i po chwili zamyka, nie będąc w stanie z szoku wypowiedzieć ani słowa – Nie patrz tak, nie zamierzam być burdel-tatą. Te – Szuka słowa – lokale są warte grube pieniądze. Nie wiem, dokładnie ile, ale kwota to setki tysięcy nowych złotych. W testamencie zapisał, że mogę zrobić z nimi co chcę, pod warunkiem, że nie rozwiodę się z tobą, bo wtedy wszystko przepada. – Głaszcze czule jej dłoń– to był dobry człowiek, tylko miał chwiejny charakter i lubił się bawić – Milknie – Sprzedam to wszystko, zainwestuję pieniądze z nich w firmę i pojedziemy na dobre wakacje. Za granicę. Co ty na to?
- Zastanowię się – Kryśka odpowiada poważnie, ale w jej oczach czają się wesołe ogniki.
- Zastanowisz się? – Konarskiemu opada szczęka – Nad czym tu się zastanawiać?
- Właśnie staram się znaleźć wymówkę, ale nie za bardzo mam argument – Kryśka wybucha śmiechem – Chodź do domu, zaraz będzie obiad – Bierze go pod rękę i uśmiecha się nieśmiało – mężu.
EPILOG
- Rusz kurwa tą czarną dupę – Opalony mężczyzna, siedząc na tropikalnej plaży pod palmą krzyczy po angielsku na jednego z kelnerów. Skóra mężczyzny jest zaróżowiona od nieustannego przebywania na słońcu, a głowa okryta słomkowym kapeluszem. Trzyma w dłoni cygaro, popijając drinka w wielkiego pucharu.
- Gorąco dzisiaj, co? – słyszy za plecami głos, niespodziewanie dla niego mówiący po polsku i z niedowierzaniem obraca się za siebie. Głos, którego nie chciałby usłyszeć w najgorszych koszmarach materializuje się za nim. – Nie odwracaj się. Mam cię na muszce.
- Strzelisz do mnie z pistoletu? Tutaj? – W głosie opalonego pobrzmiewa powątpiewanie, strach i odrobina nadziei na ucieczkę – Nawet ty nie będziesz w stanie uciec z wyspy.
- Z pistoletu? – Mężczyzna jest rozbawiony – Ty naprawdę jesteś kretynem, Zagórski. Mam cię na muszce własnoręcznie skonstruowanej mini-kuszy, w której znajduje się strzała, nasączona w roztworze, a w zasadzie esencji kurary. Wiesz, co to jest kurara, idioto? – Tomasz blednie, a na jego czoło występuje pot – kiedy ta magiczna substancja dostanie się do twojego krwiobiegu, w krótkim czasie spowoduje kompletny paraliż nerwów, a co za tym idzie przestaniesz oddychać. I umrzesz. Coś, co nazywa się sukcynylocholina ma podobne działanie i mogłem ją mieć od ręki, ale – Wciąga głęboko powietrze – wolę klasykę. No dobrze, odwróć się i spójrz mi w oczy – Przerażony eks-dyrektor giełdy widzi przeciętnego faceta, bez zarostu, chudego, którego mógłby bez trudu powalić i napina ciało, gotowy do skoku. – Nawet nie próbuj, mam czarny pas w Jiu-Jitsu i jeszcze kilka innych w sztukach walki, których nazwy mówią ci tyle, ile mnie terminy, związane z tańcem towarzyskim na Filipinach – wskazuje wzrokiem na morze – piękny widok, co? – Zagórski odwraca się i czuje lekkie ukłucie w szyi, po czym natychmiast sztywnieje i zaczyna mieć trudności z oddychaniem – strzeliłem ci w szyję, wiesz dlaczego?
Duszący się Tomasz gwałtownie łapie powietrze, jego twarz robi się coraz bardziej fioletowa.
- Otóż dlatego, mój drogi, że szyja jest świetnie ukrwiona i ma cienką skórę, więc nasza kurara zrobi ci stamtąd najszybciej kuku. Zabawne, nie? – Rechocze, niczym z najlepszego kawału, z ust Zagórskiego zaczyna wyciekać ślina, a głowie kołaczą się słowa „to szaleniec” – Umrzesz w przeciągu maksymalnie kilku minut, może ciut szybciej – Mężczyzna wyciąga strzałkę z szyi eks-dyrektora giełdy – zabijam cię nie za te wszystkie dziewczyny, mimo że takie gnidy jak ty i sposób postępowania z kobietami powodują u mnie oddech wymiotny. Giniesz dlatego, że jesteś idiotą, a ja nie lubię idiotów. Działają na mnie, jak płachta na byka – Odwraca się, zostawiając umierającego Tomasza w fotelu i wyrzuca strzałkę z kuszy, wyjętą z jego szyi do śmietnika – do zobaczenia w innym życiu, panie dyrektorze.
KONIEC.