Kursant
15 listopada 2017
Szacowany czas lektury: 28 min
Nie ukrywam, że zainspirowało mnie inne opowiadanie, które tutaj przeczytałem. Będę wdzięczny za oceny i komentarze poniższego.
Mam na imię Alan. Tak, wiem, z takim imieniem to karierę zrobiłbym w USA, ale co ja poradzę na to, że starzy mnie tak skrzywdzili? Jasne, jak byłem dzieckiem, to zdecydowanie fajnie to brzmiało "Alanku, wynieś śmieci... Aluś, jak dzisiaj w szkole..." A teraz, kiedy przebiłem chrystusową ilość wiosen, to czuję się jak pokrzywdzony przez los. "Dzień dobry, Alan Wichurski jestem", albo "Panie Alanie, kiedy otrzymam swoje zamówienie..." - kurwa mać, czy rodzice naprawdę nie myśleli, że ja kiedyś dorosnę? Jak mam robić karierę z takim imieniem? Ale jak to mówią, rodziców się nie wybiera, co gorsza nawet na imię nie można mieć wpływu. Urodziłem się październiku, co także przeklinam. Dlaczego - zapytacie? Ano dlatego, że w tym cholernym miesiącu dzień jest coraz krótszy, ludzi dopada jakaś taka dziwna nostalgia. Mało słońca, liście tracą kolor, cały czas leje. Ogólnie rzecz biorąc jesień w tym kraju jest wyjątkowo mało urodziwa. Kto do cholery wymyślił powiedzenie "złota polska jesień" i czym się sugerował, to ja pojęcia nie mam. Jasne, jak już się trafi ten piękny słoneczny październikowy dzień, to jest nawet przyjemnie, trzeba czerpać każdą minutę, bo nigdy nie wiadomo kiedy się zjebie pogoda i znowu będzie deszcz napierdalał... I jak tu się cieszyć swoimi urodzinami, kiedy pogoda przypomina ci, że się starzejesz i zasadniczo zmierzasz w kierunku zakładu pogrzebowego na ul. Cmentarnej "Nowa Era" - swoją drogą chwytliwa nazwa na taką instytucję, prawie jak reklama piwa z tym wyjątkowo owłosionym, przerośniętym bykiem. Tak wiem, jestem jak osiołek z Kubusia Puchatka, wieczny fatalista i zrzęda, a do tego klnę jak szewc. Taki już mój urok. Mój najlepszy przyjaciel ze studiów, kiedyś mi powiedział: "Ciebie można albo tolerować, albo nienawidzić". W sumie miał rację, tylko dlaczego więcej jest tych, co mnie nienawidzą? A w dupie z tym, lepiej mieć dwóch zaufanych przyjaciół, niż dwudziestu fałszywych.
Teraz, gdy ta cholerna jesień znowu mi przypomina, że skończyłem trzydzieści trzy lata, nachodzą mnie rozważania w stylu: "Co zrobiłbym inaczej, gdybym miał dwadzieścia lat i doświadczenie życiowe z dnia dzisiejszego", albo "Dlaczego będąc na trzecim roku studiów, nie bzyknąłem Natalii? - przecież to, że ona się puszczała z każdym chłopakiem ze studiów, w niczym jej nie dyskwalifikowało. Laska była z niej wyjątkowa, cycki, tyłek, piękne oczy, głos niczym rasowa suczka. Wszystko na miejscu i tam gdzie powinno być...". Ale nie, ja zawsze byłem cholernym dżentelmenem, do tego z dupy wysraną dumą. Bo ja będę lepszy, wszyscy ją pukają, a ja jej nie posunę, bo ona się kurwi z każdym... A teraz, pozostaje mi tylko żałować, bo cały czas mam przed oczami film, który nakręcił kolega, jak Natalka robiła mu loda. Sorry, powiedzieć "robiła mu loda", to obrazić słownik wyrazów obcych! Laska wirowała na jego członku, jak przemysłowy odkurzacz! A mnie, co zostało? Duma... No cóż, co się nie najesz, to się i nie naliżesz.
Zasadniczo jest wiele rzeczy, których w życiu żałuję. Ostatnio odnotowałem spektakularną ilość porażek, które niczym płotki strącane przez sprintera, pobiły mój osobisty rekord. Wszystko zaczęło się miesiąc temu, od banalnej stłuczki. Jadąc swoim Land Cruiserem, nie zauważyłem, że kierowca jadący przede mną, nagle spanikował widząc długie pomarańczowe i zahamował. On spanikował - ja nie. Dobrze, że mam toyotkę orurowaną, haha. On nie miał tyle szczęścia. Niby Kia, znana marka, luksusowa, a wiecie, że blacha się gnie jak w puszcze po browarze? No więc, zarobił w dupsko, w sumie niemocno, bo zdążyłem do trzydziestu wyhamować, ale resztę pędu dwutonowego auta przeniosłem na jego zadek, niczym w tym jednym finalnym ruchu w cipce nastolatki. Posypało się. Ok, moje auto ledwie draśnięte, ale zniżka z casco poleciała, no i te jebane punkty karne, bo przecież Pani poszkodowana musiała po pały zadzwonić. Jakie głupie te baby czasami są... Pal sześć. Ciąg nieszczęść się rozpoczął. Tydzień później, moja narzeczona stwierdziła, że mizerny dupek ze mnie i, że ze ślubu nici. Trzeba mieć trochę samokrytyki i przyznać dziewczynie rację - kiedyś byłem dżentelmenem, a teraz zostałem mizernym dupkiem. Zastanawiam się, czy miało na to wpływ to, że odkryła moje konto na portalu randkowym i, że bzykałem się z laską z warzywniaka na osiedlu? Ok, no dobra. Zachowałem się jak dupek, ale czy możecie mnie winić za to, że wykorzystałem sytuację? Laska z warzywniaka dosłownie śliniła się na mój widok od kilku lat, a jak się okazało, że ona też jest na rzeczonym portalu, to droga do jej rozkoszy była wyjątkowo łatwa. Krótki bajer, maślane oczy, a potem nawet się nie obejrzałem jak wylądowała z rozwartymi nogami na ladzie, po zamknięciu sklepu. Było naprawdę zajebiście, jej cipka była tak ciepła i wilgotna, jak szarlotka. Tylko jak szczytowała, to kopytami tak zaczęła wierzgać, że butelki z alkoholem z regału obok, poleciały jak domino (a wiecie, że jak się tłucze tyle szkła, to hałas jak cholera?). Obraz jak z kabaretu - ona krzyczy, bynajmniej nie z rozkoszy, ja tryskam na jej cipkę bo za późno było na wstrzymanie konia, szkło leci z regału, a wszystko nagrane przez kamerę przemysłową, którą założył szef w sklepie. Ja spocony, ona mokra, podłoga zalana alkoholem. Na domiar złego, huk tłuczonego szkła wzbudził czujkę alarmu w drugiej części sklepu (po jaką cholerę go tam uzbroiła?). Trzy minuty później, wparowali ochroniarze z "Dyskrecja & Protekcja Service" (mam tylko nadzieję, że nazwa ich firmy, przekłada się na politykę, bo jeśli nie, to niedługo będę niemym królem osiedlowych historii). Zareagowali bardzo profesjonalnie, kajdanki i gleba, bez zbędnych pytań. Mnie pozostało upokorzenie i zlizywanie mieszanki światowych alkoholi z fugi pomiędzy płytkami. Nie muszę dodawać, że nie miałem czasu się ubrać? Jak popuścicie wodzę fantazji, to nie trudno sobie wyobrazić tę scenę. Dobrze tylko, że właściciel sklepu był ugodowy, obyło się bez zgłoszenia na policję i sprawy karnej. Tylko mój portfel jakoś szybko się osuszył, bo koszty musiałem pokryć.
Trzy nieszczęścia w ciągu dwóch tygodni. Jak się sypie, to lawinowo.
Już myślałem, że wychodzę na prostą, że to cholerne pasmo nieszczęść dobiegło końca. Ale nie... Jak bardzo się myliłem, kiedy jadąc moją terenówką po mieście, nagle zobaczyłem w lusterku migające niebieskie światełka. Pierwsza myśl, co ja takiego odpierdoliłem, że pały mnie ściągają na pobocze? Już wiem! Kolejne długie pomarańczowe. Przynajmniej naginając rzeczywistość, tak tłumaczyłem to tej cycatej blond policjantce - swoją drogą niezła sucz. Koszula i mundur opięte w klatce tak, że aż szwy się ponaciągały. Spódniczka kusa, zajebiste nogi. Moja pała natychmiast się wzbudziła, no chyba nie można mnie winić za to, że wzrokowcem jestem? No i co? Poniosło mnie. Na pytanie o prawo jazdy oparłem bez wahania "Zrobisz mi loda?". Jak się później okazało, starszy aspirant Katarzyna Stróż, nie miała poczucia humoru. Jak mi zrobiła rewizję samochodu, to znalazłem nawet gumki, które zgubiłem pięć miesięcy temu. Efekt kontroli przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Brak prawa jazdy i dowodu rejestracyjnego, nieważna legalizacja gaśnicy, brak trójkąta ostrzegawczego, oraz niedziałające lewe światło stopu. Dlaczego akurat kobiety policjanci, to takie wredne suki? Ja tu, z kulturą grzecznie zapytałem o deser, a ona w akcie zemsty wykorzystała wszystkie możliwe atrybuty swojej pozycji. Oj jak ja bym się zajął tymi atrybutami, to gwizdek sam by jej zaczął napierdalać w kieszeni marynarki. Ale kontynuując, suma mandatu za wszystkie uchybienia, tysiąc złotych. Dodatkowo punkty karne i to przelało czarę goryczy. Mówią, że pały nie potrafią liczyć... Ta seksowna blondynka akurat potrafiła - no, przynajmniej do dwudziestu, bo taki wynik uzyskałem. Ale to wystarczyło, aby moje konto przebiło cholerny limit, wymyślony przez tych krwiopijców z sejmu. Koniec końców, musiałem zapierdalać z panią aspirant do domu, żeby oddać prawko. Myślałem, że mnie krew zaleje. Czy to się nigdy nie skończy? Narzeczona mnie zostawiła, konto i portfel wynicowane, a gwoździem do trumny utrata prawa jazdy. Toż to jakaś tragifarsa, albo komediodramat! Moje życie osobiste legło w gruzach. Zasadniczo to można by jeszcze dosypać piachu i przyklepać z tabliczką "Nie odgrzebywać - życiowy nieudacznik".
Jako, że prawko jest mi potrzebne do pracy, musiałem się zapisać na kurs prowadzenia samochodu, który miał się zakończyć ponownym egzaminem. Dacie wiarę? Mnie - mistrza kierownicy, będzie ktoś uczył i sprawdzał moje kwalifikacje? Wolne żarty. Ale w tym momencie właśnie zaczyna się sedno mojej historii.
Zapisałem się więc na ten cholerny, obligatoryjny kurs prawa jazdy. Kolega doradził mi jedną konkretną firmę, bo rzekomo najszybciej miałem tam załatwić formalności. Sugerował nawet, że nie będę zmuszony odbywać tych pieprzonych jazd z instruktorem, jak dobrze ich zbajeruję. Chwyciłem więc telefon w rękę, wybrałem numer. Czekam... czekam... czekam... Ktoś miał fantazję ustawiając "granie na czekanie", w sumie tego kawałka nie znałem, ale wsłuchuję się w tekst:
Jadę Audi w el pe dżi,
Jestem panem każdej wsi,
Jest Mariola, jest Teresa,
Więc jedziemy pod GS-a,
Jadę Audi w el pe dżi,
Jestem Panem każdej wsi,
Wsiadaj niunia zamknij drzwi,
W Audi dam banana Ci!
Tekst jak jeleń na rykowisku, ale ten kawałek z bananem wyjątkowo mnie rozśmieszył. Nagle melodia się urywa, po drugiej stronie słyszę kobiecy głos.
- Szkoła jazdy, dzień dobry.
- Dzień dobry, Alan Wichurski z tej strony - użyłem maksymalnie niskiego i seksownego głosu, jaki potrafiłem z siebie wydobyć, ale i tak po drugiej stronie usłyszałem nieme tłumienie śmiechu - Mam pytanie, muszę obligatoryjnie zrobić ponowny kurs prawa jazdy, bo pały mi zabrały prawko za punkty, czy to się da u Was załatwić? - specjalnie zaintonowałem słowo "załatwić", aby dać kobiecie informację, o ukrytym podtekście.
- Kto Panu zabrał prawko? - usłyszałem. Kurde, jaki laska ma seksowny głos. Już sobie zrobiłem wizualizację. Brunetka, lekko po trzydziestce, biust co najmniej rozmiaru D, ubrana w białą koszulę i czerwony żakiet. Poczułem krew dopływającą do mojego członka.
- No, pały mi zabrały. - Powtórzyłem. Chyba laska zignorowała cel mojej wypowiedzi "załatwić".
- Czyli policja?
- Policja, pały, jeden ch... - Powstrzymałem się w pół słowa - Ważne jest to, że jestem zmuszony załatwić - ponownie zaintonowałem to słowo - nowy kurs i egzamin.
- To teraz wszystko jasne, oczywiście możemy panu załatwić taki kurs - w jej głosie odczułem pewną ironię w słowie kluczu tej wypowiedzi - mogę umówić pana na piątek trzynastego października, na pierwsze jazdy. Do zaliczenia potrzebuje pan dziesięć godzin kursu, przed egzaminem. Proszę o powtórzenie pana godności, to zapiszę pana na godzinę dziesiątą.
- Alan Wichurski. - Odparłem z intonacją wydobytą z okolic przepony.
- Przez jedno, czy dwa el? - usłyszałem.
- Co przez jedno, czy dwa? - ja dałbym ci dwa, pomyślałem. Dwa takie orgazmy, że trzęsłabyś się, jak osika na wietrze.
- Pana imię. -Usłyszałem kokieteryjny głos.
- Przez jedno.
- Dobrze w takim razie widzimy się w piątek o dziesiątej. Do widzenia.
- Do widzenia. - Odparłem. Nie wiedząc czemu, mój członek wyraźnie reagował na jej głos. Cholera, znowu będę musiał wziąć wolne z pracy. Jak ja w ogóle szefowi wytłumaczę, że nie mam prawka? On, przynajmniej zrozumie hasło "mendy mi zabrały".
Czas wlókł się niemiłosiernie. W końcu nastał piątek trzynastego. Moją głowę zaprzątała jedna myśl, czy ten dzień będzie gwoździem do trumny moich problemów? Zapowiedziałem szefowi, że potrzebuję urlop. Ubaw miał jak cholera, jak opowiedziałem mu, w jaki sposób straciłem prawko. Pewnie już połowa firmy ma ze mnie zlewkę. Wstałem rano, wziąłem prysznic, podświadomie przygotowując się na wydarzenia, które miały nastąpić. Kilka kropel mojego ulubionego Davidoffa i lecę na podbój szosy. Dzień za oknem przeczył mojej teorii o gównianej pogodzie jesienią. Dotarłem na miejsce szkolenia komunikacją miejską. Wiecie, że to był mój pierwszy raz od przeszło 15 lat? To znaczy, pierwszy raz jazdy autobusami i tramwajami, żebyście nie mieli kosmatych skojarzeń. Ile fajnych lasek o tej porze, jeździ na studia. A jakie te dziewczyny teraz ponętne. Normalnie miałem wrażenie, że rozbieram je wzrokiem. Te seksowne tyłeczki w opiętych jeansach, obcisłe bluzeczki. Po prostu marzenie. Ponownie przeszło mi przez myśl, że chciałbym znowu być młody... Jebana jesień...
Wchodzę więc do biura, żeby się odmeldować na jazdy. Za biurkiem recepcji, jakaś stara raszpla - tak na oko pięćdziesiąt plus. Pomarszczone to to, włosy rude na tapir - brakowało tylko tabliczki przed tą rudą facjatą "Jak oblejesz, to ja się tobą zajmę" - a fuj!
- Dzień dobry, moje nazwisko Wichurski, byłem umówiony na dziesiątą.
- Dzień dobry, już sprawdzam. - Jej głos idealnie pasował do wrażeń wizualnych, niczym zawiasy w starych drzwiach. - Pan Alan, zgadza się. Już dzwonię po pana instruktorkę. - Instruktorkę? Może jednak ten dzień, nie będzie tak zjebany, jak myślałem. Myśl o pani instruktorce, niczym przeżuta guma przyklejona do spodni, znalazła sobie wolną przestrzeń w mojej korze mózgowej i zagnieździła się tam, biorąc palmę pierwszeństwa w kolejce.
- Pan sobie usiądzie i poczeka. - Usłyszałem z ust rudowłosego potwora. No więc siadam i czekam... czekam... Chodzą mi głowie słowa piosenki, którą ostatnio słyszałem, jak do nich dzwoniłem. Kurwa, przecież ja gardzę disco polo! No, niby gardzę, ale w domu odpaliłem youtuba i znalazłem ten kawałek. Ja pierdolę, prawie trzydzieści dwa miliony wyświetleń! To chyba przez te laski, które tam tańczą, niezłe suczki. Jednym z moich przekleństw jest doskonale rozwinięta wyobraźnia, która jak na zawołanie, w najgorszym momencie realizuje to, co kotłuje mi się w głowie. Jako, że pierwsza w kolejce była myśl o pani instruktor, a jej wtórowało wspomnienie suczek z teledysku, całość dość szybko, zaczęło wywierać nacisk na mojego penisa. Jak ja dawno nie bzykałem, aż się boję, że nasieniowody mi zaschły. Muszę coś z tym zro...
- Dzień dobry panie Alanie. - no i kurwa czar prysł, kolejne przekleństwo. Ocknąłem się, spojrzałem w górę. - Nina jestem i dzisiaj będę pana instruktorką. - Po głosie ją poznałem, to ta sama laska, która odebrała mój telefon. Ciekawe imię, prawie jak pseudonim prostytutki.
- Dzień dobry, jestem Alan, przez jedno "el". - Co mi do głowy kurwa strzeliło, żeby tak zabłysnąć?
- To już wiem. - Uśmiechnęła się - Wiem także, że nie ma pan prawa jazdy, przez "pały" o ile dobrze zapamiętałam.
- W zasadzie, to przez jedną pałę... to znaczy sukę... to znaczy... - Ugotowałem się, jak czternastolatek, który właśnie marszczył freda, jak matka do pokoju weszła. Laska wyglądała dokładnie tak, jak z mojej wizualizacji. Przez moment zastanowiłem się nawet, czy może ta ruda raszpla rozpyliła w powietrzu jakiś gaz halucynogenny. Kobieta wyglądała jak chodzący ideał, jakby Wenus z Milo ożyła. Około trzydziestki, jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, brunetka z włosami do ramion, oczy jak czarne węgielki. Uśmiech na jej twarzy rozpalał moje zmysły. Co ona potrafi zrobić tymi ustami? Biust faktycznie w okolicach rozmiaru D, całość dopieszczona białą koszulą, tylko żakiet był czarny. Całość zwieńczona naprawdę krótką czarną spódniczką, czerwonymi szpilkami i... czarnymi pończochami? Spod jej spódniczki wyłonił się fragment koronkowego wykończenia pończoch. Tośmy sobie pojeździli... Mój kutas natychmiast wypełnił się krwią. Gdyby potrafił wydobyć z siebie dźwięk, to z pewnością był by to ryk lwa, jak z tej reklamy batonika. Zamiast się odezwać, stoję nieruchomo, z penisem coraz bardziej widocznym na moim kroczu, z uchyloną szczęką, gapiąc się na ten kawałek koronki. Mało brakowało, a ślina pociekłaby mi z kącika ust. Moja postawa nie została zignorowana. Dziewczyna jednym ruchem poprawiła spódniczkę, zasłaniając obiekt pożądania i lekko się zaczerwieniła.
- Zacznijmy może od początku. - Uśmiechnęła się - Nina jestem, będzie nam łatwiej rozmawiać. - Rozmawiać? Ja tu snuję scenariusze o tym jak cię zerżnąć, a ty chcesz rozmawiać?
- Tak, przepraszam, Alan. - Podała mi dłoń, którą delikatnie chwyciłem. Skóra gładka jak aksamit, a paznokcie zwieńczone czerwonym lakierem. Kolejna wizualizacja jej rąk i tych czerwonych paznokci na moim penisie. Następny strzał krwi do mojego członka. Pierdolę, nie wytrzymam! Drugą ręką zasłoniłem, moje pęczniejące krocze, co z kolei nie uszło uwadze mojej rozmówczyni. Ale przypaliłem buraka!
- Przepraszam, zaraz wrócę. - Odwróciłem się na pięcie i poszedłem do toalety. Za sobą słyszałem cichy śmiech Niny. Właśnie sobie przypomniałem, jaką mam słabość do brunetek. Członek pęczniał mi w kroku. Dobra, coś trzeba poradzić. Albo walę gruchę, albo... Wiem! Odkręciłem zimną wodę, kilkukrotnie obficie opłukując sobie twarz. Myśl o czym aseksualnym, myśl do cholery! Aha, ta stara raszpla za ladą, jak ona wyglądała? Wizualizacja po raz kolejny. No i pięknie, przed oczami zamiast rudej matrony, ujrzałem roznegliżowaną Ninę. Chuj bombki strzelił, choinki nie będzie. Moja pała jak rosła, tak rośnie... Nie odpierdalaj gościu, tylko weź temat na klatę! Oj, tak na klatę chętnie bym ją przyjął i wylizał jej słodziutką cipeczkę. Chyba nic w ten sposób nie wskóram. No nic, wracam na miejsce tortur. Nina stoi i czeka na mnie. Podchodzę powoli, ale zdecydowanym krokiem. Jakby ktoś chciał nagrać tę scenę, to poproszę zwolnione tempo, w tle "Rydwany Ognia" Vangelisa. Ja idę, krok po kroku, zdecydowany męski facet, ona stoi zaledwie dziesięć metrów ode mnie, odrzuca włosy na bok, uśmiecha się kokieteryjnie. Normalnie zaraz wystrzelę, nie wytrzymam!
- To jak, możemy zaczynać? - zapytała tym swoim suczym głosikiem. Zaczynać? Z Tobą? Zawsze i wszędzie! Oj, jakbym Ci rurę przepchał, co taki cug byś złapała, że... Jakie to szczęście, że nie zawsze mówię, to co mi ślina na język przyniesie.
- Oczywiście, obowiązek to obowiązek. - Jja pierdolę, czy naprawdę nie stać Cię na lepszy tekst? W tym momencie Nina odwróciła się zarzucając włosami. Dwa szczegóły niczym piorun, uderzyły w puste przestrzenie kory mózgowej. Po pierwsze perfumy, bardzo intensywne, prawie "sucze". Znam ten zapach, bo sam kupiłem takie mojej ex narzeczonej, Code Armaniego. Po drugie ominąłem dodatkowy atrybut Niny, którego dotąd nie widziałem. Boski tyłek, opięty w tej ciasnej spódniczce. Kolejna wizualizacja - czarne koronkowe stringi na tej seksi dupci. Co cię człowieku opętało, opanuj się! Masz tylko zaliczyć jazdy. Tak, zaliczyć... Z nią jestem w stanie zrobić kurs zaliczania całodobowy.
Wychodząc na parking, zaprowadziła mnie do ślicznej czerwonej Toyoty Iaris. Mówię to oczywiście ironicznie, bo ten typ samochodu podoba się tylko trzem kategoriom ludzi. Kobietom, starym prykom, którzy nie potrafią jeździć, oraz pedałom. Każdy przedstawiciel tych kategorii, w normalnym warunkach na mieście, nie przekracza czterdziestu kilometrów na godzinę, oraz gwałtownie hamuje na pomarańczowym.
- Ładne autko. - Zagadnąłem zawadiacko, mając nadzieję zagaić rozmowę.
- Ładne? Zdecydowanie, za małe i kolor ma beznadziejny. - W tym momencie podchwyciłem określenie "za mały"
- To lubisz duże? Bo wiesz, ja też mam dużego... - W tym momencie spaliłem cegłę - To znaczy, duże auto, Landcruisera. - Starałem się nie wyjść na totalnego idiotę. Nie udało się, bo Nina wykazała się wyjątkową bystrością umysłu.
- Masz dużego, powiadasz? - roześmiała się, powodując u mnie mocniejsze ukrwienie naczyń włosowatych na twarzy.
- No ba! - odpowiedziałem z dumą, nie zmieniając tematu - No w sumie, to rozmiar taki europejski... nie żeby jakieś dziwadło. Ale pokaźna sztuka i wiele potrafi.
- No dobrze, sprawdzimy, jaki z Ciebie chojrak, wsiadaj. - W tym momencie zgłupiałem, czy ona podłapała mój tok rozumowania i razem zaczynamy grać do jednego wilgotnego celu, czy też cały czas mówi o samochodzie i moich umiejętnościach jako kierowcy?
Wsiadłem do samochodu. Zajęło mi trochę czasu, zanim w tej mydelniczce ustawiłem wszystkie lusterka, fotel i kolumnę kierownicy. Nina stała na zewnątrz, z ubawem przyglądając się, jak wiję się w środku, próbując dostosować auto do mojej fizjonomii.
- Umościłeś się już? - zapytała złośliwie, ale z uśmiechem, schylając się do otwartej szyby samochodu. Jeeeeezu, jakie cycki! Jej dekolt z pełną otwartością prezentował wdzięki, ukryte w delikatnym staniku.
- Tak, chyba tak, choć muszę przyznać, że do najwygodniejszych to auto nie należy. - oparłem stanowczo.
- Alan, musisz sobie uświadomić, że to auto nie do pieprzenia, tylko do zaliczenia egzaminu, do którego później przystąpisz - Que? Zamurowało mnie, "auto nie do pieprzenia"?
Nina otworzyła drzwi. Kładąc swoje królewskie i szlachetne pośladki na fotelu pasażera, nietrudno było zauważyć, że wraz z wciągnięciem nóg do kabiny mydelniczki, wyraźnie podwinęła się jej spódniczka, ponownie ukazując piękno koronkowych pończoch. Nie mogło się zdarzyć, że uszło to jej uwadze. Zamiast poprawić odzienie, uśmiechnęła się w moim kierunku i przygryzła wargi. Mój członek pęczniał coraz bardziej na ten widok. W moje głowie kotłowała się jedna myśl, która ponownie przejęła miejsce w kolejce do wyrażenia "zerwać z niej ten uniform, po czym wykorzystać na masce samochodu", bo jak już wspomniałem wnętrze auta, nie nadawało się do chędożenia.
- Zaliczasz plac manewrowy, czy jedziemy w miasto? - zapytała podejrzliwie. W tym chyba momencie, moje neurony uznały, że kolejne hasło "zaliczasz", poprzedzone przez "auto do pieprzenia", oraz wcześniejsze aluzje o "wielkości", to wystarczająca zachęta wyzwolenia w sobie odruchów atawistycznych, które to skrywane w podświadomości drzemały trzydzieści trzy lata, niczym niedźwiedź, czekały na odpowiedni moment. I stało się, wydobyłem z siebie zlepek słów, którego pragnąłem zapomnieć, chwilę po tym jak dźwięk opuścił moje usta. Brzmiał on mniej więcej tak:
- Słuchaj Nina, jesteś zajebistą laską, od momentu jak cię tylko usłyszałem w telefonie, to myślałem o przeczyszczeniu twojego wydechu. Jak cie dzisiaj zobaczyłem, mój kutas od razu stwardniał i trzyma mnie już w tym stanie przeszło piętnaście minut. Zaraz mi krew z mózgu przez ciebie odpłynie! Proszę oto dowód. - Kontynuując mój absurdalny wywód, bezwiednie rozpiąłem spodnie i wyjąłem moją sterczącą pałę. - Prawda jest taka, że w tym momencie nie myślę o niczym innym, jak tylko o zerżnięciu cię na masce tego samochodu, chcę cię zapakować w dupę i zwyczajnie zerżnąć, chcę cię lizać i być lizanym, do momentu, aż w końcu będę mógł spuścić się na twoją piękną twarz! - skończyłem wywód i zdałem sobie sprawę z mojej beznadziejnej sytuacji. Siedziałem przypięty pasami w mydelniczce, rozpięte spodnie z których sterczał mój nabrzmiały członek, a ja tępo i błagalnie jak kot ze Shreka, wpatrzony jej roześmianą twarz... Dlaczego do cholery ona się śmieje? No ja kurwa rozumiem, że wyszedłem na błazna, ale żeby aż tak? Ani krzty zszokowania na jej twarzy? Przecież normalnie to od razu dostałbym w pysk od każdej innej laski, a ona tylko się śmieje. What the fuck?!
- Skończyłeś? - cały czas się uśmiechała.
- No właśnie nie skończyłem do jasnej cholery! Chcę skończyć, na tobie! - Nina całkowicie bez słów, nachyliła usta nad moim sterczącym członkiem. Poczułem dotyk nieba na jego czubku, jeśli tak ma wyglądać raj, to ja mogę kitę w tej chwili odwalić. Nina samymi wargami, najbardziej delikatnie jak potrafiła, objęła szczyt mojego pulsującego penisa. Zsunęła głowę w kierunku jego środka, wycofała. Poczułem jej język, który zaczął oplatać sam czubeczek mojego konia. Powtórzyła ten manewr trzykrotnie. Podniosła głowę, lewą ręką chwyciła mojego członka.
- Znasz tereny starej fabryki przy ulicy Mokrej?
- Eeeeee... chyba wiem gdzie to jest. - Odarłem półprzytomny, bo jej minutowy lodzik, pozostawił moje neurony w amoku. Biegały jak oszalałe z końca w kąt, nie mogąc obrać konkretnego kierunku.
- To wrzucaj jedynkę. - Ścisnęła mojego członka - i zapieprzaj tam, zanim się rozmyślę. - Uśmiechnęła się i ponownie ścisnęła prącie, wykonując ruch, jakby wrzucała pierwszy bieg. - Tylko zgodnie z przepisami, bo inaczej zaliczenie będziesz musiał robić wielokrotnie.
Myśl ta ponownie zagnieździła się w mojej głowie. Wielokrotne robienie zaliczenia, brzmiało co najmniej jak zachęta do łamania przepisów. Zaprzągłem więc mydelniczkę w pierwszy bieg i nabrzmiałym członkiem w jej ręce, ruszyłem na podbój miasta. Znowu przypomniały mi się słowa piosenki o "Audi w el pe dżi". Pomyślałem, że teraz dopiero ten wokalista z Bożej łaski by mi zazdrościł. Sam kiedyś napiszę o tym piosenkę. Swoją drogą przez całą drogę Nina milczała. Tak, jak gdyby jedyną czynnością, na której się skupiała, było trzymanie i masowanie mojego penisa. No właśnie, tu należy się chwilę zatrzymać. Nina nie tylko ściskała rękę na moim kutasie, ale także pieściła go ręką. Jej zwinne palce, zwieńczone czerwonymi paznokciami, jakby chciały doprowadzić go do szaleństwa. Delikatnie przesuwała po jego czubku, bawiła się napletkiem. Co jakiś czas śliniła palce, tylko po to, aby nawilżona główka odczuwała więcej bodźców. Brakowało tylko tego, żeby się nachyliła i zaczęła mi laskę robić, choć to w oczach kierowcy TIRa, stojącego na światłach na sąsiednim pasie, mogłoby by być przegięciem. W trakcie tej niezwyklej podróży, przyszedł mi do głowy pewien absurd naszych przepisów. Są zakazy rozmawiania przez komórkę w trakcie prowadzenia auta, zakaz pisania smsów, niedługo zakażą palić fajki w aucie. A czy ktoś kiedyś pomyślał o zakazie masturbacji, lub szczucia kierowcy w trakcie prowadzenia samochodu? Czy zdajecie sobie sprawę z tego, jak trudno jest się skupić na tych cholernych kreskach na ulicy, jak taka seksowna lalunia trzyma waszego kutasa i się nim bawi? Mało brakowało a nie zaliczyłbym znowu dupska jednego starego opla, dobrze że w tym czasie Nina miała rękę na pulsie... to znaczy na moim pulsującym kutasie, a stopę na drugim hamulcu, po stronie instruktora. Pot spłynął mi po czole... Jeśli myślicie, że to było spowodowane bliskością dupy opla, to się mylicie. Mnie po prostu przemknęła przez głowę myśl, czy ja mam przy sobie gumki? Chwilę to trwało, kiedy uświadomiłem sobie, że trzymam kilka sztuk w portfelu. Uspokoiłem się.
Minuty zdawały się być godzinami. Czas wlókł się, jak dżdżownica w trakcie deszczu. Każde kolejne czerwone światła, powodowały, że traciłem cierpliwość. Moje nerwy były wystawione na największe w życiu pokuszenie. Czułem się jakbym znowu miał 10 lat i nie mógł się doczekać gwiazdki i prezentów. Na domiar złego, nasza piękna polska jesień poszła się łajdaczyć i zaczęło lać. Czyli powiało standardem, o którym mówiłem wcześniej. Nostradamus jakiś czy co? Ogólnie to czułem się, jakbym się nałykał tych niebieskich proszków, kamagra czy jakoś tak. Kiedyś wziąłem jedną z ciekawości, oczywiście po przeczytaniu ulotki, która była bardziej skomplikowana, od instrukcji obsługi mojej pralki. Powiem wam jedno. Dobrze, że nie mam problemów z ciśnieniem, bo inaczej pikawa by mi pękła, jak termometr rtęciowy na podłodze. Ludzie, efekt był taki, że moja kobieta trzy razy mnie wykorzystała i wypompowała. Ja już fizycznie siły nie miałem, a moja pała, stała tak jak stała. Teraz miałem podobnie. Od dobrej godziny mój penis, prężył się niczym paw, jakby chciał powiedzieć "Jestem największą dumą Alana". No dumą to on był, pewnie, tylko dlaczego przez tę dumę, krew mi z mózgu zaczęła odpływać? Matulu, żeby tylko Nina nie chciała piątki wrzucić! No przecież tak się kurwa nie da! Jak w końcu nie umoczę i nie bzyknę jej szparki, to mi jakiś kurek pęknie i zejdzie ze mnie ciśnienie, jak z balonika na odpuście!
Po kolejnym skrzyżowaniu, oczom mym ukazała się tabliczka "ul. Mokra". Eldorado! Odezwał się głos w mojej głowie. Z największą ostrożnością zjechałem na teren nieczynnej fabryki. A wiecie, że zanim ta fabryka padła, to robili tu kondomy? Jak gówniarz byłem, to krążyła legenda, że na końcu linii produkcyjnej siedzi stara baba, prawdopodobnie zakonnica, która igłą robi dziurki w gumkach. Patrzcie jak kościół, wykończył gumiarski interes. Za to prężnie zaczęła w tym czasie działać pobliska drukarnia - czyżby zaczęli drukować kalendarzyki menstruacyjne?
Nina puściła uścisk, jej palce z cielistej bieli, zaczęły nabierać kolorów.
- Okej, połowę zaliczyłeś, teraz czas na drugą połowę. - Rozpięła pasy i wysiadła z samochodu. Zrobiłem to samo. To znaczy, prawie rozpiąłem, bo jak mnie ta cholerna klamerka od pasów w członka uderzyła, to myślałem, że się popłaczę z bólu. Życiowego nieudacznika ciąg dalszy...
Nina pobiegła w kierunku najbliższego zadaszenia, ukrytego przed wzrokiem ewentualnych gapiów na ulicy. Miałem na tyle przyzwoitości, żeby schować mojego obolałego od sprzączki zaskrońca w spodniach i pobiegłem w jej kierunku. Nina bez słowa oparła się o drzwi stróżówki, powinęła spódniczkę i rzekła:
- Bierzesz ogierze, masz okazję zrealizować swoje fantazje. - Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Jej krągłe, jedwabiste pośladki uśmiechały się do mnie. Czarne stringi wołały "zerwij mnie", a pończochy w pełnej klasie, dodawały całości pikanterii. Raj po raz wtóry! W tej jednej konkretnej chwili uznałem, że nie ma sensu się bawić w grę wstępną. Ogólny zarys sytuacji wskazywał, że Nina wcale nie jest zainteresowana, rozpalaniem jej zmysłów. Jej zależy na bezczelnym rżnięciu! Mój atawistyczny charakter, przejął inicjatywę. Ostatnim zrywem rozsądku, wydobyłem zaskrońca z rozporka, odziałem go w lateks (czy ta gumka przypadkiem nie była wyrobu lokalnego?) i zapakowałem bez pardonu w jej wilgotne i nader przyjemne wnętrze. Nina jęknęła. Matko kochana, jakież to było przyjemne. W tej chwili ruch, po ruchu zanurzałem się tej przepięknej i mokrej cipce, która należała do kobiety wyłonionej z moich marzeń. Nina cicho jęczała, raz po razie słyszałem, jak jej oddech przyspiesza. Mój kutas poruszał się rytmicznie, wypychając z niej kolejne porcje soków. Straciłem świadomość. Niczym w letargu zatraciłem się tym transie. Nie miałem świadomości niczego, co się działo dookoła. Liczyła się dla mnie tylko przyjemność tego, co robię. Mój kutas z największą dokładnością odwzorowywał jej wnętrze. Czułem każdą część jej mokrej muszelki. Prześlizgiwał się pomiędzy jej wargami, niczym żmija w trawie. Nina też miała w sobie coś z gada. Niczym wąż wiła i prężyła się, wbijając palce w kruszący się tynk ze ściany. Słyszałem jej jęki, coraz głośniejsze, narastające niczym fala tsunami. Aż w końcu eksplodowała, niczym wulkan. Z jej ust wydobył się najbardziej seksowny skowyt, jaki w życiu słyszałem. Z cipki eksplodowały soki, zalewając mojego kutasa. Ciało zaczęło drżeć. Widziałem, jak orgazm przewija się przez każdy centymetr jej ciała. Po chwili jej palce powędrowały na pośladki, rozchylając je na boki.
- Ogierze, chyba nie zostawisz mojego tyłeczka niezaspokojonego? - Ja pierdolę! Laska bzyka się ze mną widząc mnie po raz pierwszy, wygląda jakby wyskoczyła z okładki playboy'a, a teraz chce żebym zerżnął ją analnie? Dlaczego piątek trzynastego nie zdarza się co tydzień? Bez słowa wyjąłem kutasa z wyjątkowo mokrej i ociekającej sokami cipki. Nacelowałem w jej drugie oczko i delikatnie, acz z oporem wprowadziłem go do środka. Oj było ciasno. Przysiągłbym, że widziałem grymas bólu, na jej twarzy, który szybko przerodził się uśmiech rozkoszy. Nie było jednak czasu na delikatność. Prawą ręką strzeliłem jej takiego klapsa w pośladek, że aż mnie ręka zapiekła. Nina zasyczała z bólu. Znowu wpadłem w trans. O ile jej cipka była wyjątkowo ciasna, o tyle jej tyłeczek był kwintesencją ucieleśnienia. Idealnie wypięte pośladki falowały z każdym ruchem moich bioder. Mój członek, raz po razie wyłaniał się z jej ciasnego tyłka, tylko po to, żeby znów z impetem uderzyć, aż po same jajka. Niczym werbel, moje jądra obijały się o jej cipkę, wybijając rytm naszych praprzodków. Ręce dobijały taktu, jak jej pośladkach. Miałem wrażenie, że niczym rdzenny Indianin, nawarzyłem sobie strawy z jakiegoś gówna znalezionego w lesie, po spożyciu której, miałem taki odlot, jak po zjaraniu dilerki trawy. Uwierzcie mi kochani, rzeczywistość odpłynęła w niebyt. Nie odróżniałem świata realnego, od wytworów mojej wyobraźni. Czas się zatrzymał, sprawiając, że wszystko dookoła przestało mieć znaczenie. Rżnąłem jej dupcię, a ona pieściła swoją cipkę ręką. Czułem jej każdy skurcz, każde drżenie ciała. Tak się wiła, że miałem wrażenie, że albo dochodzi co dziesięć sekund, albo jej orgazm trwa co najmniej kilka minut. Ktoś, kto obserwowałby tę scenę z boku, nie określiłby tego mianem seksu. To było zwyczajne rżnięcie. Pieprzenie się, bez ceregieli.
Już miałem dochodzić, kiedy Nina wyjęła mojego kutasa ze swojego tyłeczka. Przyklęknęła przy mnie, zerwała lateksowe ubranko i zaczęła mi obciągać. Skąd ona do cholery wiedziała, że zaraz trysnę? Całowała mojego kutasa z każdej strony, zagłębiała się raz, po razie łykając go prawie całego. To co czułem, trudno jest opisać. To nie było zwyczajne robienie loda. Czułem, że zaraz wystrzelę w jej usta. Ona wirowała na moim członku jak odkurzacz przemysłowy! Chwila? Wirowała na członku? Jak odkurzacz? Przecież ja to widziałem na tym filmie, który pokazał mi kolega na studiach!
- NATALIA? - Zdążyłem krzyknąć, zanim strumień spermy wystrzelił wprost do jej ust. Laska obciągała kutasa, wysysając każdą ostatnią kropelkę. Spazmy przeszywały moje ciało. To był najlepszy wytrysk, jaki kiedykolwiek osiągnąłem. Trząsłem się cały, kiedy suczka zlizywała resztki z mojego kutasa. Uśmiechała się lubieżnie, pozwalając spermie ściekać z kącików ust. Resztę tego, co zostało na jej języku połknęła, ścierając palcem mój nektar z warg.
- No, to teraz mam sto procent. - Uśmiechnęła się zuchwale. Mój mózg otrzeźwiał.
- Sto procent czego? - zapytałem podejrzliwie.
- Chłopaków z twojego rocznika. - Odparła z dumą. Teraz dotarło do mnie, że skowyt orgazmu z imieniem Natalii, który wyrzuciłem z siebie, był faktem. To była Natalia, laska której jako jedyny z rocznika nie bzyknąłem. Ta sama, co wirowała na członku mojego kolegi! Moja bogini! Moja studencka nimfa! Mój Graal, którego nigdy nie odważyłem się posiąść.
- No dobra, teraz mnie zamurowało. Nie będę komentował tego, co się zdarzyło, bo nie ma na to słów. Tylko wytłumacz mi proszę, skąd Ty i ja tutaj... ta cała sytuacja... - Zamarłem, bo faktycznie zgłupiałem. Czy ja się naprawdę czymś ujarałem? - I jak właściwie masz na imię? Nina, czy Natalia?
- Nina. - Uśmiechnęła się, a jej usta cały czas były wilgotne od mojej spermy. - Natalia, to była moja ksywka na studiach, no wiesz... z różnych względów. A za całą sytuację, podziękuj swoim kolegom, którzy chcieli byś dołączył do ich grona. - Uśmiechnęła się zalotnie. Poprawiła spódniczkę, oblizała usta. Obróciła się i skierowała się na ulicę.
- Ej no, czekaj a mój kurs? - rzuciłem w jej kierunku.
- A kurs, no tak. Jesteś zapisany na piątek w przyszłym, tygodniu, na pierwsze jazdy.
- Przecież zaliczyłem już ciebie, to znaczy jazdę, to znaczy kurs! Weź mi chociaż jakiś papier wypisz, że byłem w tym dobry!
- Byłeś zajebisty, ale nie mnie wypisywać papier. Ja w tej firmie jestem tylko sekretarką! - odeszła - Aha i nie zapomnij auta odstawić, masz czas do czternastej.
Dopiero po fakcie dowiedziałem się, że to mój najlepszy kolega (ten od filmu ze studiów), zaaranżował całą sytuację. Nina, vel Natalia, faktycznie pracowała w tej szkole jazdy, jako recepcjonistka, a Ta ruda raszpla, co siedziała za biurkiem, to była sprzątaczka, która na moment zajęła jej miejsce. Jak mój przyjaciel dowiedział się, że będę robił ponownie kurs, to ukartował wszystko, żebym w końcu mógł bzyknąć dziewczynę z moich marzeń. No cóż, prawdziwych przyjaciół...
---
W opowiadaniu wykorzystałem fragment tekstu piosenki zespołu FASTER - Audi w LPG (el pe dżi)