Ktoś zagląda do twych okien (I)
4 października 2014
Szacowany czas lektury: 17 min
Witam:) jest to moje pierwsze opowiadanie tego typu. Liczę na szczere opinie i oceny.
Pozdrawiam, MissNobody
Byłam gotowa. Na stoliku brakowało tylko herbaty, którą właśnie niosłam z niemałą ostrożnością i wyczuciem w rękach. Po męczącym dniu nic nie pomaga tak, jak samotny odpoczynek wzbogacony „towarzystwem” docenianej przez krytyków książki bądź dobrego filmu. Rozgrzewająca cynamonowa herbata nęciła mnie wraz z pieczonym jabłkiem wypełnionym orzechowo-żurawinowym nadzieniem. Na kanapie prócz zniszczonego, błękitnego kocyka znajdowała się książka, nad którą dzisiaj miałam zamiar się pochylić. Tak wyglądał mój wieczorny rytuał – pyszne jedzenie wraz z napojem oraz źródło rozrywki, dzięki któremu mogę wzbogacić swoje wnętrze. Skoro codziennie jadam niezdrowe przekąski i tym samym zaniedbuje ciało, to chociaż zrobię coś dla duszy. Ostatnimi czasy mój osobisty obrządek wzbogacił się o kolejny element, który wydaje się być teraz niezbędnym do ułożenia całej układanki. Podeszłam do parapetu i spojrzałam przed siebie. Sama podświadomie się skarciłam. Wstałam i wyłączyłam światło. Teraz już bez przeszkód mogę spojrzeć tam, gdzie wcześniej nie miałam odwagi. Obserwowałam pusty balkon znajdujący się koło pozbawionego zasłon okna. Ciemność. A poza nią jedynie mglista aura unosząca się z nad kubka oraz skroplona para osadzająca się na szybie w skutek mojego niedyskretnego oddechu. Niespiesznie ulokowałam się na kanapie, nakrywając się moim ulubionym zmechaconym kocem, który zabrałam jeszcze z domu rodzinnego. Poczekam. Do moich uszu docierała niepokojąca cisza, a nos wyczuwał słodką woń unoszącą się w całym salonie. Ciepły kubek spoczywał teraz w moich zmarzniętych dłoniach. Odnosiłam wrażenie, jak gdyby zapach nasączonego herbatą cynamonu wędrował wraz z oparami gdzieś dalej, w najgłębsze zakątki domu.
Jasność. Zapaliło się światełko w tunelu... A raczej żarówka w jednym z jego pokoi. Mogłam znów obserwować jak się porusza. Robiłam to wielokrotnie w myślach, lecz to nie to samo. Miałam teraz możliwość nakładania wcześniej skumulowanych wyobrażeń na rzeczywisty obraz. On, ostatnia, brakująca część układanki.
Sączyłam powoli idealną herbatkę, delektując się każdym łykiem tak samo, jak jego perfekcyjną osobą. Nie mam pojęcia jak ma na imię, ile ma lat. Nie wiem też czym się zajmuje. Wszystko wnioskuje jedynie na podstawie tego, co widzę. Wprowadził się tu około sześć miesięcy temu. Dało się to odczuć, gdyż poprzedni lokatorzy byli ładnie mówiąc nieznośni. Pani Barbara i Pan Sławomir Sałowscy - starsze małżeństwo, oboje zgorzkniali. Jatka o składzik z narzędziami między Panem Sławkiem a resztą, a może bitwa o rabatę krzewów, Pani Basia kontra inne starsze panie? Policja zaraz tam będzie! Czasami miałam wrażenie, że karmią się kłótniami, a ich jedynym numerem w kontaktach jest 997. Nigdy nie ingerowałam w sprawy osiedla. Może nie chciałam się narażać takim staruszkom jak Państwo Sałowscy, a może po prostu nie interesowały mnie narzędzia i krzewy. Myślę, że to jednak ta druga opcja. Mimo wszystko ich wyprowadzkę zauważyłam niemal natychmiast. Nagle zrobiło się niezmiernie cicho. Wracając z pracy nie musiałam rozstrzygać nad wyraz ważnych sporów pokroju „Która z pań pierwsza zasadziła róże?”, a przy boku Pani Basi powtórkę z rozrywki miałam zagwarantowaną średnio co kilka dni.
Uśmiechnęłam się z wyraźną ulgą na twarzy. Mój mężczyzna zniknął na chwilę w korytarzu, na który widoczność miałam ograniczoną. Nie byłam zmartwiona, trwałam raczej w radosnym oczekiwaniu, wiedząc, że poszedł pod prysznic. Zawsze to robił przychodząc z pracy. Wrócił po około dziesięciu minutach przepasany ręcznikiem, który nieziemsko opinał mu się na biodrach. Pomimo takiej odległości dostrzec mogłam krople zimnej wody, które biernie poddawały się grawitacji i posłusznie spływały po jego klatce piersiowej. To był jeden z moich ulubionych widoków. W fantazjach gładziłam jego nagi tors oraz muskałam wszystkie inne odkryte części ciała. Dlaczego wieczorami tracę nad sobą kontrolę? Wszystkie myśli skupiają się w jednym obszarze, tym którego staram się nie pobudzać w dzień. Czuje się spragniona. Z utęsknieniem czekam na spotkanie naszych ust, tak jakbym znała już smak jego kuszących warg. Ręce mi drżą, kiedy zaczynam gładzić się po szyi. On niestety ponownie wychodzi. Oczami wyobraźni przytrzymuje jeszcze obraz sprzed niespełna minuty, lecz on wchodzi do pomieszczenia kompletnie ubrany. Dzisiaj nie jest mi dane zaspokoić swoich żarliwych popędów.
Rano zaparzyłam ciemną kawę, by postawiła mnie na nogi. Nic tak nie pobudza do życia jak taka właśnie kawa. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła ósma. Powinnam się pospieszyć. Wprawdzie zostały mi dwie godziny do wyjścia, ale uznałam, że przyzwoicie byłoby zebrać wszystkie pomysły w całość. Nie jest to takie proste zajęcie na ostatnią chwilę. Potrzeba inspiracji. Włączyłam radio. Przypadkiem leciała religijna audycja, ale szybko przełączyłam na swoją ulubioną stacje. Słuchałam muzyki każdego gatunku z wyjątkiem metalu. Byłam zwolenniczką dobierania wszystkiego do okazji i nastroju, muzyki również. Lubiłam mądre życiowe kawałki, kultowe numery starych zespołów, nie ukrywam również faktu, że rozklejam się przy rzewnych balladach. Do imprezowania wybieram zdecydowanie muzykę klubową, remixy popularnych piosenek lub opcjonalnie disco-polo, ale to zależy od towarzystwa. Można więc powiedzieć, że na pewno nie byłabym uznana za konesera alternatywnej muzyki. Wolę jednak mówić, że po prostu nie jestem wybredna. Chciałam spojrzeć na swoje odbicie w dużym lustrze, które sięga od podłogi niemalże po sam sufit, jednak minęłam je, celowo przyspieszając kroku. Może lepiej, gdybym teraz go nie widziała? Weszłam do łazienki tanecznym krokiem i praktycznie od razu wskoczyłam do prysznica. Bez ceregieli namydliłam całe ciało, a potem spłukałam je cieplutką wodą. Kabina prysznicowa zaparowała. Z chęcią zostałabym tu dłużej, bo na zewnątrz jest tak zimno... Przemówił jednak przeze mnie rozsądek, który nakazywał mi wyjść. Owinęłam się więc dużym, topornym szlafrokiem i nałożyłam na siebie różowe kapcie z króliczkami. W takim stroju świata bym nie zawojowała, co dopiero mówić o sercu mego wybranka. Podeszłam do okna. Pustka. Pewnie wyszedł już do pracy. Usiadłam przy laptopie. Potrzebowałam chwili namysłu, by wpisać w Internecie frazę, której chciałam znaleźć. Nie mogłam przecież wyklepać na klawiaturze „zdjęcia na śniegu”. To zbyt banalne i nieprzyzwoicie oczywiste, ja natomiast wolę porządnie wgłębić się w dany temat. Na szczęście jako fotograf realizowałam już podobne zlecenia, więc szukanie nie zajęło mi aż tak dużo czasu. Lubiłam sesje plenerowe. Wtedy wiele wychodzi w trakcie, we współpracy z osobą, która znajduje się po drugiej stronie obiektywu. W razie niepowodzeń swoją niedyspozycje można zawsze zrzucić na niedogodne warunki otoczenia. Oczywiście tylko żartowałam. Ceniłam się za swoje podejście do pracy. W porównaniu do innych ludzi zajmujących się tą profesją, która uważana jest przecież za luźną, ja podchodziłam do niej bardzo poważnie. Podczas sesji zdarzało mi się robić za stylistkę a nawet za fryzjero-wizażystkę, z czym raczej nie mam na co dzień obycia. To w prawdzie nie moja działka, ale czego nie robi się dla dobrego ujęcia? Podczas zleceń byłam więc przygotowana niemal na wszystko, tylko po to, by spełniać nawet najdziwniejsze fanaberie ludzi. W końcu klient, nasz pan. Dzisiejsza pogoda kompletnie nie zachęca do wyjścia. Patrząc na opadające płatki śniegu, mimowolnie spojrzałam na jego pokój. Przestań! Zniechęcona sięgnęłam po tłuste kremy ochronne, które skrywałam na dnie szufladki. Pielęgnacja skóry przy takiej pogodzie jest ważna, a ja ciągle o tym zapominam. Na grubą warstwę białej substancji nałożyłam podkład i niezawodne, wodoodporne kosmetyki. Rozczesałam niedbale włosy. Przecież i tak przykryję je czapką, a zaraz po wyjściu - przyklapnięte zostaną przez warstwę puchowego śniegu. Podeszłam szybszym krokiem na przystanek, który znajdował się kawałek od mojego mieszkania. Komunikacja miejska to rzecz okropna, szczególnie w lato i w zimę. Sama nie wiem kiedy względem pasażerów jest bardziej bezwzględna. W lato zmierzamy się z doskwierającymi zapachami od ludzi, którzy nie wiedzą, czym jest prysznic oraz od pijaków, którzy rozsyłają walory zapachowe uprzednio wypitego taniego wina. W zimę zaś narażeni jesteśmy na liczne odmrożenia przez wiecznie spóźniające się autobusy i pociągi. Jestem na to przygotowana. W taką pogodę najbardziej liczy się dla mnie komfort a nie wygląd, więc teraz, gdy stoję czekając i pocierając ręka o rękę, nikt nie nazwałby mnie seksbombą. Już prędzej Rudolfem Czerwononosym, z wiadomych względów. Dobrze, że żadna postać z bajki nie ma nienaturalnie czerwonych rąk, bo na pewno byłabym ochrzczona jej imieniem. Moje dłonie wręcz puchły na wiśniowy kolor, który dążył stopniowo do śliwki, a odcień ten ustępował dopiero po wejściu do domu i porządnym rozgrzaniu się. Wreszcie nadjechał mój autobus. Zdjęcia, które dzisiaj wykonuje nie wnoszą nic nowego do mojego portfolio i szczerze mówiąc, ziewnęłam na samą myśl. Uwielbiam plener, bo daje on unikalny klimat i możliwości, których często nie zapewnia studio. Jest w nich cząstka magii i ulotnej, niepowtarzalnej chwili. Zdjęcia w zamkniętym obszarze przecież można odtworzyć, pozę i mimikę również, tak samo jak ustawienie oświetlenia i przedmiotów. Ujęcia na łonie natury nie uznają powtórek. Za każdym razem coś ulega zmianie. Niestety dzisiejsza sesja w plenerze nie będzie tak inspirująca z prostej przyczyny - jest to zlecenie „po znajomości”, dla koleżanki z czasów podstawówki. Znam ją i wiem, że nie zależy jej na unikalnej perspektywie, tylko na normalnych zdjęciach, którymi będzie mogła pochwalić się na facebook’u. Cóż, takie sesje nie są dla mnie chlubne. Aśka, bo właśnie jej robię zdjęcia, jest bardzo miła, aczkolwiek dla niej zdjęcie, to rzecz czysto materialna, ma być po prostu ładne. Ja wyznaje inną ideologie, mianowicie: zdjęcie to pewien zamysł, niejednokrotnie z ukrytym znaczeniem. To jest właśnie to, co kocham. I muszę dodać, że nie jest to moje zboczenie zawodowe. Spotkałam na swojej drodze wielu ludzi, którzy wykonują kompletnie nieartystyczne zawody, a nadają na tych samych falach, co ja. Jeśli ktoś natchnął mnie pomysłem i jest moją żywą inspiracją, to wkładam w pracę całe serce. Zostałam wyrwana z tych rozmyślań, kiedy autobus wytrzeszczał tym okropnym, nienaturalnym głosem mój przystanek.
- Cześć Asiu – uśmiechnęłam się
- Witaj - odwzajemniła go
- Mam pomysł na świetne zdjęcie. Tutaj za rogiem znajduje się ten lasek, o którym Ci mówiłam
- To idziemy, nie ma na co czekać. A po drodze mów mi, co tam u Ciebie? - jakoś rozmowę trzeba rozkręcić
- Po staremu, nadal pracuje w tej firmie i nieprzerwanie jestem z Marcinem
- Długo razem jesteście. Ile to już...? - udawałam zainteresowaną
- Ostatnio stuknęły nam trzy lata, zabrał mnie na romantyczną kolacje, więc można powiedzieć, że trzyma poziom - zaśmiała się, a jej buzia rozpromieniała
- Widać, ze się kochacie, oby tak dalej
Szłyśmy dobre kilka minut, zanim dotarłyśmy na miejsce. Dyskutowałyśmy o tematach przyziemnych, takich jak praca, zdrowie, pogoda. Nie widziałam jej od ponad roku, gdzie i tak spotkałam ją tylko przelotem, w niesprzyjających okolicznościach. Nie wiedziałam więc zbytnio, o jakie tematy mogę zahaczyć.
- Zabrałam małą matę, żebyśmy mogły położyć na niej swoje rzeczy - mówiąc to rozłożyłam nieprzemakalny materiał
- Super – odłożyła torbę i kontynuowała - więc teraz przedstawię Ci ten fajny pomysł.
- No mów, zobaczymy co da się z tym zrobić
- Więc pomyślałam, żeby ustawić się tam - wskazała miejsce pośród rozłożystych drzew, które zamiast liści pokrywała pokaźna warstwa śniegu – zdejmę z siebie tą sportową kurtkę, wystawię naprzód dłonie i poczekam na płatki śniegu, które będą je pokrywać, Ty w tym czasie złapiesz ostrość na moje ręce i twarz, może być?
- Dobry pomysł - skomentowałam, choć w głowie dopowiedziałam jeszcze „...Który wykonywałam milion razy jeszcze za czasów technikum”
Po dwóch godzinach pełnych przeskakiwania z nogi na nogę, chuchania na ręce oraz picia herbaty z termosu, zdjęcia mogłyśmy uznać za zakończone.
- Idziemy na coś rozgrzewającego? - spytała Asia
Wahałam się, choć w prawdzie nie miałam lepszych planów na popołudnie.
- No dawaj, ja stawiam! - posłała mi serdeczny uśmiech
- Okay, więc chodźmy - przystałam na ten pomysł
Zamówiłam klasyczną gorącą czekoladę z bitą śmietaną i polewą karmelową. Pychota! Przy okazji zaproszenia na ciepły napój dostałam również kolejne na imprezę w przyszły weekend. Z tej propozycji również zamierzam skorzystać.
Przekręciłam kluczyk w drzwiach. Tym razem poszło gładko, zamek się nie zaciął. Zdjęłam buty, a kurtkę odwiesiłam na wieszak, uprzednio strzepując z niej zaległe płatki śniegu. Nareszcie cisza. Skorzystałam z chęci i tego, że dochodziła dopiero szesnasta. Wkroczyłam do kuchni niczym znana, puszysta pani z telewizji. Na dziś miałam ambitne kuchenne plany – zupa - treściwa i rozgrzewająca, ulubiona sałatka oraz ciasto, jeszcze sama nie wiedziałam jakie. Czasami zamiast stać przy garnkach wolę pójść na łatwiznę i odgrzać sobie coś w mikrofali, bądź po prostu wyłożyć z lodówki na talerz, tym bardziej, że zdarzają mi się pracochłonne zlecenia, z których wracam skonana. Między gotowaniem i nuceniem piosenek znajdowałam czas na podchodzenie do parapetu. Ciemno, smutno. Nie ma go. Zasiadłam na kanapie z zamiarem przeczytania kolejnego rozdziału książki w porze, gdy większość ludzi wyczekuje na Fakty. Dzisiaj On się spóźnia, a ja nie mam pojęcia dlaczego. To oczekiwanie jest tak męczące. Chcąc uspokoić pobudzone zmysły, chwyciłam po kawałek upieczonego sernika. Idealnie komponował się z ciepłą herbatą o posmaku karmelu, w której znajdował się krokant. Wreszcie zobaczyłam go całego obładowanego torbami. Odetchnęłam z ulgą. Po prostu robił zakupy. Przeszedł przez kawałek korytarza, potem straciłam go z oczu. Pewnie poszedł do kuchni. Ku mej uciesze krzątał się po całym domu, więc bez problemu mogłam go podziwiać. Odłożyłam lekturę na półkę twierdząc słusznie, że mam teraz lepsze rzeczy do roboty, niżeli czytanie książki. Do niej można wrócić tak samo, jak do zdjęć na planie. Klasyfikując sprawy w ten sposób - On zaliczałby się do zdjęć na tle najlepszej rzeźby krajobrazu, jaką kiedykolwiek widziałam. Ma w sobie naturalny wdzięk, który powoduje, że chciałoby się obserwować go więcej i więcej. Rozpłynęłam się w marzeniach, podczas gdy On robił się wyraźnie coraz bardziej nerwowy. I we mnie również przybierał coraz większy niepokój. Czyżby coś się stało? Aby nie popadać w coraz to bardziej narastającą paranoje, włączyłam telewizje. Dzisiaj jest piątek, więc na pewno znajdą się jakieś amerykańskie filmy o zmutowanych pająkach gigantach czy krwiożerczych wampirach, okrzyknięte niesłychanym „kinem grozy”. Nie zawsze trzeba koncentrować się na tak zwanej kulturze wysokiej. Dziś i tak nie skupie się na niczym ambitnym, ważne by obrazy przeze mnie widziane były proste do przyswojenia. Czekając na załączający się powoli dekoder, znów pozwoliłam sobie na niego spojrzeć. Nie na dekoder, rzecz jasna. Spojrzałam na mojego mężczyznę. Nieoczekiwanie zbystrzał, a ja miałam nóż w gardle sądząc, że mnie zauważył. Nic bardziej mylnego. Do pokoju weszła wysoka, szczupła blondynka, więc siedziałam zaczarowana przed horrorem, który rozgrywał się nie na ekranie trzydziestodwucalowego telewizora, a na moich zdumionych oczach. Byłam oszołomiona tym, co zobaczyłam. Przylepiła się do niego, obdarowując soczystym buziakiem w policzek. Widać było, że sprawiła mu tym niezmierną radość. Moje ręce zaczęły się trząść. Tym razem nie były to drgawki wywołane podnieceniem. Byłam załamana, ledwo doczłapałam się do łazienki. Musiałam przemyć twarz zimną wodą, bo czułam, że zaraz zwymiotuje. Wróciłam do pokoju, lecz nie siadłam na kanapie. Krążyłam po pokoju tak samo nerwowo, niczym on jeszcze trochę wcześniej. Teraz wiem, dlaczego dzisiaj był taki nie swój. Dostrzegłam w jego pokoju ruch większy niż zazwyczaj. No pięknie! Kolejna kobieta, o tak samo szczupłych nogach, tym razem brunetka. Ją również objął. Tego bym się nie spodziewała. Zaprosił dwie kobiety na jedną noc? Przez pół roku posuchy faktycznie, mógł trochę wygłodnieć. Każdy ma przecież swoje potrzeby. Ja mogłabym spełnić każdą jego zachciankę, do czego więc są mu te panny? Nie podejrzewałam u niego poligamii, ale tym bardziej nie spodziewałabym się, że ma taki kiepski gust. Obie były nieurodziwe. A może w głębi mi się podobały i zazdrościłam im miejsca przy jego boku? Z pewnością tak było. Stół w jego salonie zapełniał się różnorodnym jedzeniem i alkoholem, a ja przyglądałam się skoncentrowana każdym szczegółem. Kiedy doszli kolejni ludzie przestałam zachodzić w głowę i zrozumiałam, że mój boski mężczyzna nie planuje zrobić żadnej orgii. Goście zasiedli przy stole jedząc i żywo dyskutując. Co jakiś czas polewano kolejkę wódki. Obserwowałam w ciszy bawiących się ludzi. Gdyby ktoś mnie widział, pomyślałby, że postradałam rozum. W powietrzu wyczuwałam chwilowo spiętą atmosferę, gdyż wszyscy wstali od stołu uśmiechając się. Nagle, w jego pokoju zrobiło się jakoś jaśniej. Nie mogłam zlokalizować źródła tego oświetlenia, póki nie zobaczyłam tortu, który został przyniesiony przez dumnie kroczącą przed siebie kobietę. Z ruchu ust mogłam wywnioskować, że wszyscy śpiewają mu „Sto lat”. Był taki szczęśliwy. Kiedy się uśmiechał, można mu było odjąć kilka lat. W takim wesołym wydaniu z chęcią widywałabym go częściej. Zdmuchując świeczki powiedział coś, na co wszyscy zareagowali entuzjastycznym śmiechem. Jestem ciekawa, jakie ma poczucie humoru. Solenizant został obdarowany toną prezentów i jak mogłam się domyśleć - za chwilkę je wszystkie rozpakował. Dorosły facet zmagający się z rozwiązaniem wszelkich kokardek, które zdobiły urodzinowe torebki to niebywały widok.
Gdy atmosfera w salonie znów stała się nieoficjalna, od stołu wstał dość krępej budowy mężczyzna, który otworzył drzwi balkonowe. Ja natomiast uchyliłam okno.
Nasłuchiwałam tanecznej muzyki, która raz po raz zagłuszana była wrzaskami któregoś z gości. Byłam ciekawa, jaki jest jego głos. Może nieświadomie słyszałam go już wśród tych krzyków? Spojrzałam na drzwi balkonowe. Dlaczego nie mógł teraz stanąć przy balustradzie, rozmawiając z jednym z zaproszonych znajomych? Byłam zawiedziona, bo czekałam na to od samego początku urodzin. Otwarty balkon dawał mi jednak niemałe możliwości. Poniekąd czułam, jakbym była w mieszkaniu naprzeciwko bez konieczności wychodzenia ze swojego. Nie byłam w stanie oczywiście usłyszeć pełnych wigoru dyskusji, aczkolwiek krótkie żarty czy kąśliwe uwagi wyłapywałam bez problemu. Na śmiech gości odpowiadałam śmiechem, a niezręczną ciszę kwitowałam spojrzeniem w kubek kolejnej z rzędu, wystygniętej już herbaty. Musiałam przyznać, że ma bardzo przyjemnych znajomych. Nie byłabym więc niepocieszona, gdyby przyszło mi wybrać się z nimi na jakąś domówkę. Ba! Skakałabym z radości, wiedząc, że i On tam będzie. Obserwowałam mojego mężczyznę, który dzisiaj był ubrany bardzo elegancko. Seksownie. Błękitna koszula przysłonięta u dołu granatowymi spodniami, a całość wykończona skórzanym, brązowym paskiem. Zawsze koszula włożona w spodnie kojarzyła mi się z moimi grubszymi wujkami, którzy jeszcze bardziej podkreślają tym swój dorodny niczym piłka lekarska brzuch. On wyglądał w takim zestawie niesamowicie za sprawą wysportowanej sylwetki. Lustrowałam go lubieżnym spojrzeniem, gdy wychodził z pomieszczenia. Zniknął w korytarzu, a po chwili jedna z kobiet, ta o najbardziej donośnym głosie spytała:
- Słuchajcie, gdzie jest Bartek? – wytężyłam słuch
- Wyszedł... – i tutaj całą wypowiedź zagłuszyła wbijająca się w moje uszy uporczywa muzyka –... po talerzyki
Do drzwi balkonowych podeszła dziewczyna, która przyszła jako pierwsza i poproszona przez innych uczestników imprezy - zamknęła je. Cholera! Teraz już nic nie usłyszę! Nie minęła minuta, a do salonu ponownie wszedł mój... Bartek, bo nie miałam wątpliwości, że o nim była mowa, kiedy zobaczyłam niesioną przez niego stertę talerzy. Rozczarowana faktem, że już nic nie jestem w stanie wyłapać, ale równie usatysfakcjonowana poznaniem jego imienia - poszłam się umyć.
Obrazy dzisiaj przeze mnie widziane kumulowały się w mojej głowie. Rozbrzmiewała również muzyka i zasłyszane słowa. Pozbyłam się wszystkich ubrań i momentalnie cała pokryłam się gęsią skórką. Ciepła, pieszcząca mnie woda napotkała najpierw szyje, by za chwilę spotkać się z twardymi już sutkami. „Bartłomiej, to imię pasuje do niego idealnie” myślałam gładząc namydloną ręką swój kark. Czułam zaciskające się mięśnie w podbrzuszu, gdy dotykałam wyprężonych pośladków. Byłam spragniona. Nie widziałam nic poza nim i nie słyszałam nic poza szumem własnej świadomości. Masowałam biust, chociaż to słowo nie jest adekwatne do tego, co właśnie czyniłam. Dobierałam się do niego jak do obcego, nie widzianego wcześniej fragmentu skóry. Obłapiałam go, bezlitośnie pozostawiając czerwone ślady po moich dłoniach. Rozparzona skóra pragnęła więcej. Ugniatanie dumnie sterczących piersi już nie wystarczało. Nie mogąc czekać dłużej, zwinnym ruchem odkręciłam słuchawkę prysznicową, tak by wypływał tylko jednolity strumień wody. Przywarłam do ścianki prysznica. Gwałtowna reakcja zetknięcia się gorących pleców z zimnymi, śliskimi kafelkami spowodowała, że podświadomie wypchnęłam biodra ku górze. Prysznic bez pośpiechu zbliżał się do złączenia ud, w których zagłębieniu ukryty był mój nabrzmiały od skumulowanego podniecenia, czuły i figlarny punkt. Niespiesznie pieszcząca uda woda przedłużała moje dręczące oczekiwanie. Po coraz to bardziej narastającej żądzy, dotarła do najwrażliwszego miejsca na mapie mojego ciała. W jednej chwili zrobiło mi się przerażająco niedobrze fizycznie i równie dobrze psychicznie. Umysł oszalał, a w głowie szumiało. To jest właśnie taki moment, w którym podniecenie staje się nie do zniesienia. Miesza się z bólem i nie wiemy, które z tych odczuć bardziej na nas działa. Serce wyrywało mi się z piersi, jakby zaraz miało złamać żebro. „Bartek” pomyślałam, po czym bezbronnie poddałam się wszelkim namiętnościom, które teraz mną targały. Czułam tylko upragnione, wyczekiwane w niecierpliwości skurcze.
Jeszcze w łóżku krew buzowała w żyłach, a ja wracałam do stanu pełnej świadomości. Nakryłam się grubą kołdrą po samą szyje i zasnęłam z uśmiechem na twarzy. Ciekawe jakie niespodzianki przyniesie kolejny dzień...