Księżniczka
28 września 2023
Szacowany czas lektury: 22 min
Uginające się pod ciężarem sygnetów żylaste palce i białe jak śnieg włosy siedzącego przede mną Łukasza Białego dobrze oddają czas, przez który pracował na swoją pozycję. Przeszło trzydzieści lat niestrudzenie bronił kryminalistów i największe szychy Powiązek, tworząc podwaliny pod najbardziej wpływową kancelarię prawniczą w mieście. „Każdy człowiek zasługuje na uczciwy proces”, chełpił się zawsze, gdy na wolność wychodził kolejny zwyrodnialec, który resztę życia powinien spędzić za kratami. Nieprzejednany na sali sądowej i charyzmatyczny w mediach, dał się poznać jako facet, którego lepiej mieć po swojej stronie.
Ja, gorsza z jego córek, nigdy nie miałam tego przywileju.
Na przestrzeni lat tłumaczył to różnie: bo pyskata, bo zarozumiała, bo nierozumiejąca co się do niej mówi indywidualistka. Myślę, że prawda była inna. Uderzające podobieństwo między nami w pewnym momencie popchnęło go do tego, by unikać mnie jak własnego odbicia w lustrze. Zapewne wierzył, że kupi moją wdzięczność drogimi ciuchami, prywatną szkołą i szoferem i jakoś to będzie, ale ja z zazdrością spoglądałam na jego klientów, których obdarzał większą miłością niż mnie.
Niestety, w naszej rodzinie, wzorem sali sądowej, prawda nie ma znaczenia.
– Spotkaliśmy się dziś, by zażegnać kryzys… – rozpoczyna.
Kryzys trwa od dawna. Dla mnie, odkąd trzy lata temu ogłosił, że myśli o emeryturze i do przejęcia władzy nad kancelarią zamierza przygotować moją starszą siostrę, Ewę. W jednej chwili odarł mnie z czegoś, o czym nie śmiałam nawet marzyć. Z szansy, by udowodnić mu, ile jestem warta. Raz jeszcze zostałam odstawiona na boczny tor.
Zapytałam go później, dlaczego nie ja. Swój wybór uzasadnił wyjątkowymi predyspozycjami siostry, a potem próbował udobruchać mnie zadaniami specjalnymi, które rzekomo dla mnie przewidywał. Dobrze wiedziałam jednak, jakie to „specjalne zadania” miała nasza matka. Wiedziałam, że choć Ewa nie zostanie królową, ja będę jej księżniczką Małgorzatą, przez całe życie wykonującą specjalne zadanie nieprzynoszenia rodzinie wstydu. Odpyskowałam więc ojcu, a jego pełen politowania uśmieszek sprawił, że w wieku piętnastu lat pierwszy raz uciekłam z domu.
Ale to nie dlatego spotykamy się dziś całą rodziną. Patrzę kolejno na matkę, siostrę i dziadka, przechwytując ich spojrzenia. Przy potężnym, dębowym stole czuję się taka mała. Choć jest okrągły, mam wrażenie, że wszyscy siedzą do mnie w opozycji.
– ...nie możesz być dłużej z Mechanikiem – kończy głowa rodziny.
Od początku ojcowskiego monologu przygotowywałam się na taki wniosek, ale i tak przechodzi mnie dreszcz. Wyprostowuję się, a słowa grzęzną mi w gardle. Spoglądam na matkę, ale ta natychmiast odwraca wzrok. Jak zwykle jestem sama. Mam tylko jego.
Mechanik pojawił się w moim życiu przed rokiem. Już po tym, jak sprawdziłam, ile mogę połknąć tabletek, by się jeszcze kiedyś obudzić, ale jeszcze zanim zdążyłam je zażyć. Nie tylko odwiódł mnie od zemsty na tatusiu. To on był moją zemstą.
– Gosia, to skazaniec – włącza się Ewa.
Jak śmie tak mówić!
– Może by nim nie był, gdyby nasz cudotwórca potrafił go obronić! – Patrzę wściekle na siostrę.
Dalej nie mogę uwierzyć, że ojciec wybrał właśnie ją. Zawsze byłam od niej lepsza. Bardziej charyzmatyczna, bardziej przebojowa i ze trzy razy ładniejsza. Predyspozycje? W tym ciałku, które rozwojem zatrzymało się gdzieś w gimnazjum, widzę predyspozycje tylko do zostania poziomicą.
Tymczasem rodzice wstają z miejsc i już mają zbesztać mnie od góry do dołu, gdy… nie wierzę własnym oczom. Moja starsza siostrzyczka, niemalująca się gówniara, co to cieszy się jak dziecko, gdy dostanie notesik w kształcie ciastka, jednym uspokajającym gestem usadza na dupie mamę i tatę! Ten gest pokazuje mi, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy. Robi na mnie ogromne wrażenie, ale jest też powodem, by jeszcze bardziej jej nie znosić. Czuję bezsilność, bo im mocniej w nią uderzam, tym więcej okazuje mi wsparcia.
– Ciążyły na nim liczne zarzuty, a dowody były niezbite. Dwukrotna recydywa w wieku dwudziestu trzech lat… Zaufaj mi, tata i tak wygrał mu krótką odsiadkę – wyjaśnia Ewa.
Mechanik, a właściwie Krzysztof Robak, mój Krzysiu, prowadził warsztat samochodowy, który utrzymywał się ze sprytnej dystrybucji narkotyków. Nie na tyle sprytnej, by bez końca unikać wymiaru sprawiedliwości, ale wystarczająco, by móc sobie potem pozwolić na zatrudnienie mojego taty. Na nic się to jednak zdało, bo ostatecznie wylądował na kilka lat w pace, o co później miał wielki żal.
– Zapomnij. Ona nie doceni niczego, co zrobiłem – wtrąca gorzko ojciec.
To moja szansa.
– Niby co mam docenić? Powiedz mi, czego, oprócz miłości do kryminalistów mnie nauczyłeś, tato. No? Za co powinnam być wdzięczna? Za to, że w trosce o swoje dobre imię chcesz mi zabrać jedyne szczęście, jakie mam? Naprawdę nie widzisz, że to przez ciebie jestem taka szurnięta?
Wcale nie uważam, by było ze mną coś nie tak, ale to bez znaczenia. Problem jest taki, że tata wciąż pozostaje niewzruszony. Muszę poprawić.
– W czym Mechanik jest gorszy od innych? – podejmuję dalej. – Czego się tak boisz? Że zrobi mi przegląd podwozia? – prycham. – Bez obaw, regularnie wymienia mi płyny. Przynajmniej mogę powiedzieć Ewie, jak to jest, bo ona nawet nie wie, takiego amanta jej znalazłeś.
Zapada przenikliwa cisza. Trwa długo, bo znalazłam czuły punkt tego bydlaka i wreszcie odważyłam się uderzyć. Chyba i do niego zaczyna docierać, że coś między nami się zmieniło. Nie pozwolę się dłużej traktować jak gówno. Koniec z blokowaniem stwierdzonych przez dziadka autodestrukcyjnych skłonności. Zrozumiałam bowiem, że wcale nie jestem ojcu taka obojętna, a uderzając w siebie, jego ranię podwójnie.
– Przegląd podwozia… to ci dopiero! – Staruszek śmieje się na całą salę, widocznie dopiero zajarzył. Jest już leciwy i miewa gorsze dni. Żal mi go, bo to jedyna osoba, z którą mogę czasem normalnie pogadać.
Mama jest blada jak ściana, Ewa przykłada rękę do czoła i uśmiecha się z niedowierzaniem, a tata ewidentnie żałuje, że nie odesłał dziadunia do domu starców. Po moim trupie. Twarz ojca napięta jest do granic możliwości, a oczy wycelowane we mnie.
– Do pokoju. – Jego głos jest zimny jak stal.
Z niemałym trudem, ale wytrzymuję jego spojrzenie. Szczerzę bezwstydnie zęby, czekając na więcej. Ewa próbuje interweniować, ale tym razem nie jest w stanie zapanować nad tatą.
– Do pokoju, już! – tata wydziera się już bez żadnych hamulców.
Robię wielkie oczy. Mama odwraca ode mnie wzrok, a jakże, ale ja wcale nie szukam jej pomocy. Powoli wstaję z miejsca i odchodzę. Odwrócona tyłem, uśmiecham się do jedynej osoby, na którą zawsze mogę liczyć. Do samej siebie.
W swoich czterech ścianach opadam na łóżko i próbuję uspokoić oddech. Rodzinne zebrania kosztują mnie wiele stresu, bo zbyt często dotyczą mnie. Cieszę się, bo udało mi się storpedować obrady. Nie kto inny, jak ojciec nauczył mnie, że nie mogąc wygrać sprawy, trzeba walczyć o jej odroczenie. Z drugiej strony jest mi przykro, bo za drzwiami siedzą ludzie, którzy spieprzyli mi dzieciństwo i skąpili własnej miłości, a teraz nie widzą nic złego w tym, by odebrać mi jeszcze cudzą. Nie pozwolę na to!
Podchodzę do lustra, a w nim aktorka własnego życia, która będzie miała co opowiadać wnukom. Jest piękna. Ma zgrabną figurę; ciemne włosy, silny cień na powiekach i gęste rzęsy nad oczami drapieżnika. Przyprószonego piegami nosa i różowawych wysepek na policzkach nie chowa pod warstwą pudru, bo nie zwykła zakładać masek. Rozzuchwala mnie widok czerwonej szminki z fioletowym zabarwieniem na rozchylonych ustach. Żarty się skończyły.
Otwieram laptopa i wysyłam do chłopaka wiadomość z bramki SMS. Nie korzystam z telefonu, bo od dawna podejrzewam, że jest na nim szpiegowska apka dla rodziców.
„20:00, tam, gdzie zawsze”.
Nie muszę mu mówić, by nie odpisywał. Doskonale zna procedurę.
Nie tracąc czasu, przebieram się w najnowszą kieckę. Ma wzór czerwono-białej kraty, ładnie podkreśla biust i rozszerza się dziewczęco nad kolanami. Ma klasę, a jednocześnie wiele odsłania. Z ukrytego kartonu na buty wyciągam kremowe szpilki i znajdującą się pod nimi małą niespodziankę. Buty chowam do torebki tak małej, że jedna ze szpilek mocno wystaje. Nie szkodzi.
– Gosia, możemy pomówić? – Ewa puka do drzwi.
Zbywam ją stwierdzeniem, że muszę jeszcze ochłonąć.
Słysząc oddalające się kroki, nerwowo zerkam na ścienny zegar. Wskazówki przesuwają się z takim oporem, jakby chciały dać mi czas na zmianę decyzji.
Ostatnie dwie minuty ciągną się w nieskończoność. Wreszcie wybija dwudziesta. Ostrożnie otwieram okno i czmycham na bosaka przez zroszony trawnik. Oglądam się za siebie, ale nikogo nie widzę. Przebiegam co sił pod roślinnym łukiem i skryta za ścianą żywopłotu zyskuję pewność, że nikt nie zdoła mnie zatrzymać. Mimo to nie zwalniam. Pędzę prosto do czekającego w oddali czarnego BMW z szeroko otwartymi drzwiami pasażera.
Wślizguję się na skórzany fotel. Głośne cmoknięcie moich ust o gładki policzek niknie pod rykiem potężnego silnika. Krzysiu nie marnuje czasu, a przyspieszenie auta wgniata mnie w fotel.
W domu zauważą moje zniknięcie w ciągu kilku minut, ale nie będą mnie szukać. Szybko zorientują się, że telefon mam odłączony od sieci. Zadzwonią jeszcze ze dwa razy, by udać zmartwionych, a potem zajmą się ważniejszymi sprawami. Przerabiałam to wiele razy.
Dość o nich. Ja też mam teraz ważniejsze sprawy. Z beztroską śmieję się do bocznego lusterka, odprowadzając wzrokiem wszystkie moje problemy.
– Dzięki – mówię krótko.
Uśmiecha się, nie odrywając wzroku od drogi, bo gnamy przed siebie z prędkością, za którą odbierają prawo jazdy. Przy tej szybkości otaczające nas lasy budzą niepokój, bo każde drzewo zdaje się rosnąć po to, by zatrzymać jakiś pojazd. Czuję ucisk w brzuchu i potrzebę przytrzymania się czegoś, ale przed ludźmi takimi jak on po prostu nie okazuje się słabości. Zresztą za to właśnie go kocham. Za to, że nie pyta się głupio, na jaki film chcę iść do kina, tylko sam planuje niezapomniane chwile. Za cudowną niepewność następnego razu. Za to, że przy nim nie ma żadnych ograniczeń.
Powoli oswajam się z zawrotną prędkością. Wyrzucam więc nogę na deskę rozdzielczą i zakładam szpilkę wysoką na dziesięć centymetrów. Zgodnie z planem przechwytuję męskie spojrzenie.
– Na drogę patrz! – karcę go z satysfakcją.
Nagle samochód ostro skręca w prawo. Z tylnego siedzenia spada drewniana pałka, która nigdy nie poznała gry w baseball. Ja, nieprzypięta do pasów, lecę prosto na kierowcę. Spadam głową na materiał dresowych spodni, a ten skurwiel dociska mi głowę do krocza!
– To ty patrz na drogę! Albo nie, zostań tam, gdzie jesteś – mówi zadowolony.
Szybko się wydostaję, bo nie przytrzymuje mnie mocno. Wciąż przecież musi prowadzić.
– Głupi jesteś?!
Nie odpowiada, bo wjeżdżamy na teren opuszczonego lotniska. Złowroga tabliczka rozkazuje nam zawrócić, bo w przeciwnym razie zrujnujemy sobie życie.
– Dalej nie wolno – zauważam.
– I to nas powstrzyma?
– Oczywiście, że nie. – Uśmiecham się.
– Zapnij pasy.
Nie zamierzam.
– Jak wolisz… – Ostentacyjnie poprawia głęboki krok swoich spodni, robiąc mi „wygodne” miejsce.
Może pasy nie są takie złe. Krzysiu wciska gaz do dechy i wjeżdżamy na opustoszały pas startowy w akompaniamencie piszczących opon. Kręcimy bączki; raz w lewo, raz w prawo, powodując coraz większe kłęby dymu. Czas zupełnie się dla mnie zatrzymał. Silnik warczy coraz wścieklej, a czarny wóz zarzuca tyłem z taką furią, jakby lada chwila miał uwolnić się spod kontroli kierowcy. Identyfikuję się z nim, bo tak jak ja, chce być wolny. Mój nieprzerwany krzyk zlewa się z rzężeniem silnika. Nie jestem zła, nie jestem też wściekła. Krzyczę, bo to najczystsza forma buntu.
Mam żal do Krzysia, gdy przerywa ślizganie się po drodze i kieruje nas na skraj pasa startowego. Ruszamy w przeciwną stronę. Silnik pracuje na maksymalnych obrotach. Mój wzrok skacze od twarzy ukochanego to na drogę, to na licznik prędkości. BMW osiąga setkę w mgnieniu oka. Po przekroczeniu dwustu kilometrów na godzinę rezygnuję z gry pozorów i chwytam się mocno oparcia. Wciąż zachowuję względny spokój, bo otacza nas otwarta przestrzeń, a takie samochody mają przecież ograniczenie do dwustu pięćdziesięciu. Wskazówka prędkościomierza zdaje się tego nie wiedzieć, bo niewzruszona przekracza magiczną barierę. Krzysiu chce dobić do trzystu, wiem to. Problem w tym, że kończy nam się droga. W filmach pasy startowe mają sto kilometrów, ale ten nie.
– Hamuj, hamuj! – drę się.
Instynktownie obejmuję jego rękę, choć moje myśli nie są mu równie przychylne. Nie chcę zginąć przez tego łysego debila!
– Hamuj! – Ponawiam wrzaski, jakby miało to coś zmienić.
Ostatniego krzyku sama nie słyszę. Został przykryty pod przekleństwami Krzysia i dziwnymi odgłosami pod autem.
Wypadamy na pobocze, szorując po trawie. Coś dudni w podwoziu, turbulencje szarpią moim ciałem, bo auto co rusz podskakuje na jakichś nierównościach. Gdyby nie zapięty pas, pewnikiem pisaliby o mnie jutro w gazecie. Szczęśliwie udaje nam się zatrzymać. Patrzymy się na siebie zszokowanymi ślepiami. Wyglądamy podobnie, ale w środku czujemy zupełnie co innego.
Ukochany wyskakuje z auta, wrzeszcząc coś w ekstazie. Nie podzielam jego optymizmu. Serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Po dłuższej chwili zbieram w sobie siły, by na miękkich nogach ruszyć za Krzysiem. Świetnie chodzę na szpilkach, ale teraz ledwo potrafię utrzymać się w pionie. Moja głowa jest wyczyszczona z myśli, zarówno tych dobrych, jak i złych. Cieszę się z tego, gdzie jestem i z kim jestem. Cieszę się, że żyję.
Bez zastanowienia przylegam do partnera i zaczynamy się lizać. Chłonąc jego miękkie pocałunki, przypominam sobie całe zło, które kiedyś wyrządził. Uwielbiam myśleć, że to ja zmieniłam go na lepsze. Teraz mogę czerpać siłę z jego zachłanności. Być może on też, bo z taką łatwością podnosi mnie do góry. Odruchowo krzyżuję nogi za jego plecami i opieram się dłońmi o silne barki.
Kiedy go poznałam, był dla mnie nikim więcej, jak tylko narzędziem do rozzłoszczenia ojca. Zabawką, z której miałam zrezygnować po tygodniu lub dwóch. Sądziłam, że traktował mnie podobnie. Dzięki mnie mógł zemścić się na nietykalnym człowieku, który w przeszłości go zawiódł. Kwestią czasu było, kiedy się rozstaniemy. Po każdym spotkaniu zastanawiałam się, czy to już pora (wy)rzucić go jak zużytą rękawiczkę i choć zależało mi, by zrobić to, zanim on pozbędzie się mnie, żaden moment nie wydawał się odpowiedni. Myśli te rozmyły się gdzieś w czasie, bo zrozumiałam, że nie jest taki zły, jak o nim mówią. Postanowiłam go zatrzymać. Po roku znajomości rozumiemy się bez słów.
Jestem gotowa bronić go przed całą rodziną.
Krzysiu niesie mnie kilka kroków i rozkłada na czarnej masce samochodu. Jego ręce nie kryją się ze swoimi zamiarami i nurkują pod moją kiecką. Cholera, nie tutaj! Chcę coś powiedzieć, ale trudno się mówi z cudzym językiem nieustępliwie zdobywającym teren w moich ustach. Muszę coś zrobić. Przygryzam mu język.
Natychmiast się wycofuje, przykładając ręce do ust.
– Kurwa, co jest? – pyta zaskoczony.
– Chce mi się pizzy.
– Chyba żartujesz.
– Nie.
Zajeżdżamy do pobliskiego 80’s, bo hotel ten wystrojem doskonale pasuje do mojej kreacji. Taki, który pasowałby do „kreacji” Krzysia – adasiów, osiedlowego dresiku i grubej bluzy z podwójną kieszenią (jest lato!), prawdopodobnie nie istnieje. Razem wyglądamy komicznie i uwielbiam to.
Siadamy naprzeciwko siebie w głębokich fotelach wynajętego pokoju i uważnie przyglądamy się swoim twarzom pogrążonym w półmroku. Ewa przekonuje, że nie powinnam być z kimś starszym o dziewięć lat, ale tak naprawdę rozdziela nas tylko ten niewielki stolik, z którego wystaje karton z pizzą. Za plecami Krzysia błyszczy tuba podstarzałego gramofonu.
Wpycham w siebie stanowczo zbyt duży kawałek pizzy, za nic sobie mając kleks sosu pomidorowego na policzku. Księżniczką nie jest się po to, by robić, co wypada, ale by robić to, co się żywnie podoba. Właśnie dlatego siedzę na fotelu w pozie niegodnej damy, nie czuję potrzeby poprawiania niebezpiecznie zsuwającej się z cycków kiecki, a Krzysia nazywam Krzysiem, czego tak bardzo nie lubi.
– Krzysiu, nie jesteś głodny? – pytam.
– Jestem Mechanik albo Krisu, nie żaden Krzysiu. I nie lubię z ananasem – udziela mi reprymendy.
Nie jestem żadną patolą, by mówić do ukochanego po ksywie z pierdla, ale to urocze, jak próbuje zgrywać przede mną twardziela.
– Dzięki, że mi pomogłeś. Nie wytrzymałabym z nimi ani chwili dłużej – mówię prosto z serca, na co chłopak przytakuje ze zrozumieniem. – Wcześniej myślałam, że mężczyźni nadają się tylko do noszenia torebki, ale od czasu do czasu przekonujesz mnie, że macie jeszcze kilka przydatnych funkcji.
– Porównujesz mnie do smartfona? – unosi brew.
– Nie przesadzałabym z tym smart – szczerzę się triumfalnie.
Mam ubaw, gdy nabiera wody w usta. Chce coś powiedzieć, ale uprzedza go samotny saksofon, który leniwie rozlewa się po pokoju, wypełniając każdy jego zakamarek jazzem z lat osiemdziesiątych. Dźwięk powinien pochodzić ze stylowego gramofonu, nie z przenośnego głośnika na bluetooth, ale tego pierwszego nie da się niestety połączyć z telefonem.
Podnoszę się z miejsca, kołysząc biodrami do spokojnej melodii. Kilkakrotnie pstrykam palcami, by złapać wspólny rytm z nienachalną perkusją. Zazwyczaj przed nim nie tańczę, bo i tak jego prymitywny móżdżek nie jest w stanie docenić harmonii dźwięku, wystroju i moich płynnych ruchów, ale dzisiaj wykonuję ten pokaz z myślą o sobie.
Zainspirowana trąbką, która zawłaszczyła sobie linię wokalną z Ain’t No Sunshine, dokonuję hostile takeover na wzroku Krzysia. Chcę kontrolować bicie jego serca, wstrzymywać oddech podnoszącą się suknią. Niech nie ma dla niego większego wydarzenia niż odsłonięcie kolejnego skrawka mojego ciała.
Wyginam się przed nim kilka minut, podnosząc temperaturę letniej nocy. Ukradkiem widzę, jak ukochany pozbywa się swojej bluzy. Coraz częściej przerywa mój pokaz, obłapując mnie jak jakąś tancerkę na rurze.
Daję mu po rękach i oddalam się na bezpieczną odległość.
Krzysiu rozsiada się na fotelu, udając niewzruszonego. Wygląda jak król na swoim tronie. Postanawiam dać mu coś na zachętę i zsuwam do łokcia ramiączko sukni. Nie mam pod spodem stanika. Korzystam z magnetycznej siły gołego cycka i zerkam ukradkiem między nogi chłopaka, gdzie penis właśnie daje mi kciuka w górę.
Ponownie zbliżam się do kochanka. Obchodzę jego fotel i staję za nim. Co by mu tu szepnąć do ucha?
– Na tym kawałku nie ma ananasa – mówię tonem zarezerwowanym dla fraz typu „jestem taka napalona”.
Widzę, że wprawiam go w konsternację, więc szybko dodaję:
– Musisz mieć siły na to, co mi później zrobisz.
Niechętnie poprawia się na miejscu, by sięgnąć do kartonu. Wykorzystuję jego opieszałość, podnoszę nogę i szybkim ruchem przybijam nieskalany ananasem trójkącik szpilką buta.
Jak wody potrzebuję od Krzysia podziwu, ciepła i bliskości, ale gdy tylko odnajduję w nim swoją bezpieczną wyspę, moje priorytety się zmieniają. Gdzie jest Mechanik i jego legendarny kij, dzięki któremu dłużnicy nagle zdobywają pieniądze?
– Wydałem na tę pizzę czterdzieści dziewięć złotych plus sos, więc liczę, że wynagrodzisz mi to porządnym lodzikiem – reaguje stanowczo, wchodząc w moją grę.
Uwielbiam, gdy tak mówi. Moje życie to nie bajka. Rycerz nie ratuje mnie na białym koniu, lecz na pięciuset koniach mechanicznych. Zamiast usta-usta, w podzięce daję mu usta-kutas.
Nie dziś.
– Mam dla ciebie coś specjalnego.
Mój facet, dawnym zwyczajem, postanawia sam odebrać swoją zapłatę. Łapie mnie za nogę i kursuje dłonią na trasie góra-dół, ciesząc oczy zgrabną łydką. Z nikim nie jest mi tak dobrze, jak z nim. Ogarnia mnie zachwyt trwającej chwili. Nie zamierzam się z nim dłużej droczyć. Ba, czym prędzej chcę przejść do sceny, w której rozkładam przed nim nogi. Ze stopą postawioną na stole, unoszę rąbek kraciastej sukni. Nie daję mu czasu na przyjrzenie się krągłościom, bo szybkim ruchem odsuwam cienki materiał majtek. Odwracam się za siebie. Brązowe oczy kochanka powiększają się na widok tkwiącego w moim tyłku korka z błyszczącą końcówką.
Moje pożądliwe spojrzenie jest bardziej niż zachęcające.
Nagle zajmujący lwią część stołu karton wysuwa się spod mojej nogi i z dużym pędem rozbija się o grzejnik. Tracę równowagę, ale nie upadam na ziemię. Zostaję obrócona na plecy i przyciśnięta do kwadratowego stolika. Z trudem nadążam za biegiem wydarzeń. Krzysiu się ze mną nie patyczkuje. W jednej chwili szarpie się z moim ubraniem, w drugiej ląduje dłońmi na piersiach, by w następnej robić jeszcze coś innego. Jest niestaranny, ale jego brak kontroli schlebia mi do tego stopnia, że ignoruję niewygody twardego podłoża i śmieję się w głos. Uśmieszek znika mi dopiero wtedy, gdy poirytowany rozprawia się siłą z moimi majtkami. Miały taką ładną koronkę…
Stoi nade mną i patrzy mi prosto w oczy. Symbolicznie przejmuje pałeczkę, bo wkraczamy na terytorium, w którym natura nie pozwala mi rządzić. Zaraz się zacznie. Jeszcze chwila i weźmie mnie na warsztat.
Zniecierpliwiona wyczekiwaniem, łapię się za kostki i rozkładam szeroko nogi. Krzysiu łapie mnie za biodra i przysuwa na skraj stołu. Jedną rękę kładzie na moim brzuchu, a drugą chwyta ostrożnie za korek i wysuwa go ze mnie. Ocenia jego skromne rozmiary i wkłada z powrotem na miejsce. Przez dłuższą chwilę bawi się ze mną, uważnie obserwując mimikę mojej twarzy. Pozostaję niewzruszona, bo długo przygotowywałam się na ten dzień.
Widząc to, mój facet zmienia podejście. Słyszę, jak korek spada gdzieś na podłogę, a jego miejsce przy moim otworku zajmują dwa palce. To znacznie większe wyzwanie. Przez zaciśnięte zęby wypuszczam przeciągłe syknięcie.
– Pierwszy raz? – pyta.
– Pierwszy – odpowiadam krótko.
Ucinam rozmowę. Podczas seksu lubię, gdy przemawiają za nas czyny.
Tymczasem Krzysiu czyni mi dobrze. Tak dobrze, że postanawia przejść do sedna. Zrzuca z siebie resztę ubrań i przykłada do mnie główkę penisa. Gdy napiera, czuję jak coś rozsadza mnie od środka. Próbuję się rozluźnić, ale pieczenie nie daje się zignorować. Puszczam kostki i chwytam się rękami nóg stolika. Głowa opada mi nisko, bo nie mam jej na czym oprzeć. Szoruję włosami po czystych płytkach podłoża.
Za daleko zabrnęłam, by teraz się poddać. Pytam samą siebie: dlaczego to robię? Przez kogo to robię? Myśli o ojcu dodają mi sił. Wmawiam sobie, że to nie ja cierpię, a on. Tej nocy wszystko na jego koszt! Łamiącym głosem proszę Krzysia, by nie przestawał. Napiera więc ze zdwojoną siłą, a ja robię wszystko, by mu pomóc. Kiedy wdziera się do środka, wydaję z siebie rozpaczliwy jęk, za którym idą głośne wdechy i wydechy. Po czole spływa mi kropelka potu, uzmysławiając skalę wysiłku, który mam za sobą. Pomyśleć, że to dopiero początek.
Pchnięcia są ostrożne i niezbyt głębokie, ale z każdym kolejnym przeklinam chwile, w których myślałam, że mógłby mieć większego. Jest mi niesłychanie ciężko, aż w pewnym momencie dzieje się coś dziwnego. Puszczam nogi stolika i zaraz później mój tułów osuwa się z niskiego mebelka. Krzysiu zmuszony jest przerwać penetrację i pomóc mi, bym nie zrobiła sobie krzywdy. Ostrożnie kładzie mnie na ziemię. Jestem oszołomiona, ale na pytanie, czy wszystko w porządku, odpowiadam, że tak.
Właśnie dlatego uciekłam z maski samochodu. Do takich rzeczy trzeba mieć choć trochę wygodnie, ale on jak zwykle o niczym nie myśli! Tłumię w sobie złość, bo nie chcę zepsuć spotkania. Korzystając z chwili przerwy, zdejmuję szpilki, ostatni element garderoby. Z leżącej na fotelu torebki wyciągam telefon. Ustawiam aparat na zdjęcia co piętnaście sekund i kładę go na komodzie z widokiem na łóżko. Łapię się za obolały tyłek, dochodząc do wniosku, że mogło być gorzej.
Krzysiu łapie mnie za rękę. Daję się zaprowadzić do podwójnego łóżka, gdzie zostaję ułożona nogami w stronę poduszek, a następnie przysuwa mi pod twarz wielkie, stojące lustro. Co za pomysł! Teraz nie umknie mi żaden detal. Widząc w lustrzanym odbiciu, jak zajmuje miejsce za moimi plecami, przyjmuję klasyczną pozycję od tyłu. Wchodzi we mnie szybko. Tak szybko, że aż odskakuję do przodu, omal nie uderzając w szkło.
– Pojebało cię?! – wybucham.
Już chcę dodać coś gorszego, ale milknę, gdy silna ręka odbija mi wzorek na pośladku. Przekaz dociera do mnie z prędkością światłowodu: „nie pozwalaj sobie na zbyt wiele”. Przez taflę lustra nie sposób ukryć przed nim zadowolonego uśmieszku.
Zmieniam pozycję i kładę się płasko na kołdrze. Rozprostowuję nogi, a rękoma sięgam do tyłu, rozwierając pośladki. Pomimo dosadnej odpowiedzi, Krzysiu usłuchał i majstruje przy mnie z dużo większą ostrożnością. Nie trwa długo, a znów złączamy się w jeden organizm.
W pełni skupiona na nowych doznaniach, przeoczyłam gdzieś moment, w którym Krzysiu stał się Mechanikiem. Tym dawnym, prawdziwym. Wchodzi we mnie coraz głębiej i szybciej. Nie posuwa mnie, a wręcz wbija w materac, doprowadzając do lamentu zgrzytające sprężyny. Coraz mniej w tym troski o mnie, a więcej o własną satysfakcję.
Wspaniale.
Moje nieustające już odgłosy coraz bardziej przypominają rzężenie silnika. Dłońmi desperacko próbuję zrobić mu nieco więcej miejsca, ale on, widząc to, składa mi ręce na plecach i przytrzymuje za przedramiona. Skurwiel! Usta mam zbyt zajęte, by cokolwiek powiedzieć, więc pokazuję mu środkowy palec.
W lustrze obserwuję, jak wolna dłoń sunie po moim karku i zbierając po drodze włosy, zaciska się silnie na czubku głowy. Au! Jestem kompletnie zdegradowana, a to doprowadza mnie do ekstazy. W przeszłości zbyt często słyszałam „kocham cię”, a następnie dostawałam w pysk siarczystym liściem pogardy, by teraz nie doceniać tego, co się ze mną dzieje. Mechanik mnie kocha na swój sposób. Na nasz sposób.
Wpatruję się we własne oblicze w oślinionej szybie lustra. Twarz mam zmęczoną, a z oczu dawno wyparowała determinacja. Pozlepiane potem włosy utrudniają mi widoczność, a pojedyncze pasma wpadają do szeroko otwartych ust.
Jeśli mam być suką, nigdy więcej psem Pawłowa. Jeśli mam być szmatą, chcę ścierać ojcu głupi uśmieszek z twarzy. Jeśli mam być kurwą, niech to będzie „kurwa, jak dobrze”, a jeśli mam być dziwką, chcę oddawać się za miłość.
Najlepiej taką, jak teraz.
Dochodzę pierwsza, a moje skurcze doprowadzają do mety Mechanika. Ledwie czuję, jak spuszcza mi się na plecy, bo obezwładnia mnie uczucie, jakby ktoś odpalał w mojej głowie fajerwerki. Gdy ekstaza mija, łapczywie pobieram powietrze. Okazuje się, że miałam przez chwilę twarz dociśniętą do łóżka.
Jestem tak cudownie spełniona. Przez długie minuty nie ruszam się z miejsca.
Krzysiu odstawia lustro i zagląda do mojej komórki, która wciąż pstryka kolejne zdjęcia. Chłopak przynosi mi telefon.
– To jest najlepsze – mówi, pokazując zdjęcie.
Nie widziałam wszystkich, ale nie sposób się nie zgodzić. Wymieniamy między sobą kilka pochlebstw, po czym zostaję sama, gdy Krzysiu idzie pod prysznic. Spoglądam tępo na zrujnowany pokój. Po podłodze walają się okruszki i porozrzucane ubrania. Stół leży przewrócony, a do okna przykleił się ostatni kawałek pizzy. To cena za najlepszą noc w moim życiu.
Nie. Najlepsza będzie dopiero zaraz.
Wiem, że to błąd, ale podłączam telefon do sieci. Po prostu muszę pokazać tacie moje najnowsze zdjęcie. Ciekawe, czy mu się spodoba? Niewiele myśląc o konsekwencjach, załączam grafikę. Już mam wcisnąć „wyślij”, gdy przychodzi fala wiadomości. Ewa dzwoniła do mnie jedenaście razy, ojciec – pięćdziesiąt dwa. Na ekranie telefonu wyświetla się połączenie pięćdziesiąte trzecie. Bez zastanowienia je odrzucam. Nie muszę czekać długo, aż przychodzi wiadomość.
„Przepraszam, Księżniczko. Gdzie jesteś? Najwyższy czas zawrzeć ugodę”.
Ugoda. Księżniczka. Coś szczypie mnie w nos, bo po tylu latach wreszcie traktuje mnie jak równą sobie. Chcę spotkać się z nim już, teraz, natychmiast, ale wiem, że nie dałabym rady.
Usuwam zdjęcie z wiadomości.
„Jutro, tatusiu. Idź spać. Nie martw się o mnie”.
Jestem w dobrych rękach.
Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.