Ilustracja: Nemanja

Księżniczka

28 września 2023

Szacowany czas lektury: 22 min

Uginające się pod ciężarem sygnetów żylaste palce i białe jak śnieg włosy siedzącego przede mną Łukasza Białego dobrze oddają czas, przez który pracował na swoją pozycję. Przeszło trzydzieści lat niestrudzenie bronił kryminalistów i największe szychy Powiązek, tworząc podwaliny pod najbardziej wpływową kancelarię prawniczą w mieście. „Każdy człowiek zasługuje na uczciwy proces”, chełpił się zawsze, gdy na wolność wychodził kolejny zwyrodnialec, który resztę życia powinien spędzić za kratami. Nieprzejednany na sali sądowej i charyzmatyczny w mediach, dał się poznać jako facet, którego lepiej mieć po swojej stronie.

Ja, gorsza z jego córek, nigdy nie miałam tego przywileju.

Na przestrzeni lat tłumaczył to różnie: bo pyskata, bo zarozumiała, bo nierozumiejąca co się do niej mówi indywidualistka. Myślę, że prawda była inna. Uderzające podobieństwo między nami w pewnym momencie popchnęło go do tego, by unikać mnie jak własnego odbicia w lustrze. Zapewne wierzył, że kupi moją wdzięczność drogimi ciuchami, prywatną szkołą i szoferem i jakoś to będzie, ale ja z zazdrością spoglądałam na jego klientów, których obdarzał większą miłością niż mnie.

Niestety, w naszej rodzinie, wzorem sali sądowej, prawda nie ma znaczenia.

– Spotkaliśmy się dziś, by zażegnać kryzys… – rozpoczyna.

Kryzys trwa od dawna. Dla mnie, odkąd trzy lata temu ogłosił, że myśli o emeryturze i do przejęcia władzy nad kancelarią zamierza przygotować moją starszą siostrę, Ewę. W jednej chwili odarł mnie z czegoś, o czym nie śmiałam nawet marzyć. Z szansy, by udowodnić mu, ile jestem warta. Raz jeszcze zostałam odstawiona na boczny tor.

Zapytałam go później, dlaczego nie ja. Swój wybór uzasadnił wyjątkowymi predyspozycjami siostry, a potem próbował udobruchać mnie zadaniami specjalnymi, które rzekomo dla mnie przewidywał. Dobrze wiedziałam jednak, jakie to „specjalne zadania” miała nasza matka. Wiedziałam, że choć Ewa nie zostanie królową, ja będę jej księżniczką Małgorzatą, przez całe życie wykonującą specjalne zadanie nieprzynoszenia rodzinie wstydu. Odpyskowałam więc ojcu, a jego pełen politowania uśmieszek sprawił, że w wieku piętnastu lat pierwszy raz uciekłam z domu.

Ale to nie dlatego spotykamy się dziś całą rodziną. Patrzę kolejno na matkę, siostrę i dziadka, przechwytując ich spojrzenia. Przy potężnym, dębowym stole czuję się taka mała. Choć jest okrągły, mam wrażenie, że wszyscy siedzą do mnie w opozycji.

– ...nie możesz być dłużej z Mechanikiem – kończy głowa rodziny.

Od początku ojcowskiego monologu przygotowywałam się na taki wniosek, ale i tak przechodzi mnie dreszcz. Wyprostowuję się, a słowa grzęzną mi w gardle. Spoglądam na matkę, ale ta natychmiast odwraca wzrok. Jak zwykle jestem sama. Mam tylko jego.

Mechanik pojawił się w moim życiu przed rokiem. Już po tym, jak sprawdziłam, ile mogę połknąć tabletek, by się jeszcze kiedyś obudzić, ale jeszcze zanim zdążyłam je zażyć. Nie tylko odwiódł mnie od zemsty na tatusiu. To on był moją zemstą.

– Gosia, to skazaniec – włącza się Ewa.

Jak śmie tak mówić!

– Może by nim nie był, gdyby nasz cudotwórca potrafił go obronić! – Patrzę wściekle na siostrę.

Dalej nie mogę uwierzyć, że ojciec wybrał właśnie ją. Zawsze byłam od niej lepsza. Bardziej charyzmatyczna, bardziej przebojowa i ze trzy razy ładniejsza. Predyspozycje? W tym ciałku, które rozwojem zatrzymało się gdzieś w gimnazjum, widzę predyspozycje tylko do zostania poziomicą.

Tymczasem rodzice wstają z miejsc i już mają zbesztać mnie od góry do dołu, gdy… nie wierzę własnym oczom. Moja starsza siostrzyczka, niemalująca się gówniara, co to cieszy się jak dziecko, gdy dostanie notesik w kształcie ciastka, jednym uspokajającym gestem usadza na dupie mamę i tatę! Ten gest pokazuje mi, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy. Robi na mnie ogromne wrażenie, ale jest też powodem, by jeszcze bardziej jej nie znosić. Czuję bezsilność, bo im mocniej w nią uderzam, tym więcej okazuje mi wsparcia.

– Ciążyły na nim liczne zarzuty, a dowody były niezbite. Dwukrotna recydywa w wieku dwudziestu trzech lat… Zaufaj mi, tata i tak wygrał mu krótką odsiadkę – wyjaśnia Ewa.

Mechanik, a właściwie Krzysztof Robak, mój Krzysiu, prowadził warsztat samochodowy, który utrzymywał się ze sprytnej dystrybucji narkotyków. Nie na tyle sprytnej, by bez końca unikać wymiaru sprawiedliwości, ale wystarczająco, by móc sobie potem pozwolić na zatrudnienie mojego taty. Na nic się to jednak zdało, bo ostatecznie wylądował na kilka lat w pace, o co później miał wielki żal.

– Zapomnij. Ona nie doceni niczego, co zrobiłem – wtrąca gorzko ojciec.

To moja szansa.

– Niby co mam docenić? Powiedz mi, czego, oprócz miłości do kryminalistów mnie nauczyłeś, tato. No? Za co powinnam być wdzięczna? Za to, że w trosce o swoje dobre imię chcesz mi zabrać jedyne szczęście, jakie mam? Naprawdę nie widzisz, że to przez ciebie jestem taka szurnięta?

Wcale nie uważam, by było ze mną coś nie tak, ale to bez znaczenia. Problem jest taki, że tata wciąż pozostaje niewzruszony. Muszę poprawić.

– W czym Mechanik jest gorszy od innych? – podejmuję dalej. – Czego się tak boisz? Że zrobi mi przegląd podwozia? – prycham. – Bez obaw, regularnie wymienia mi płyny. Przynajmniej mogę powiedzieć Ewie, jak to jest, bo ona nawet nie wie, takiego amanta jej znalazłeś.

Zapada przenikliwa cisza. Trwa długo, bo znalazłam czuły punkt tego bydlaka i wreszcie odważyłam się uderzyć. Chyba i do niego zaczyna docierać, że coś między nami się zmieniło. Nie pozwolę się dłużej traktować jak gówno. Koniec z blokowaniem stwierdzonych przez dziadka autodestrukcyjnych skłonności. Zrozumiałam bowiem, że wcale nie jestem ojcu taka obojętna, a uderzając w siebie, jego ranię podwójnie.

– Przegląd podwozia… to ci dopiero! – Staruszek śmieje się na całą salę, widocznie dopiero zajarzył. Jest już leciwy i miewa gorsze dni. Żal mi go, bo to jedyna osoba, z którą mogę czasem normalnie pogadać.

Mama jest blada jak ściana, Ewa przykłada rękę do czoła i uśmiecha się z niedowierzaniem, a tata ewidentnie żałuje, że nie odesłał dziadunia do domu starców. Po moim trupie. Twarz ojca napięta jest do granic możliwości, a oczy wycelowane we mnie.

– Do pokoju. – Jego głos jest zimny jak stal.

Z niemałym trudem, ale wytrzymuję jego spojrzenie. Szczerzę bezwstydnie zęby, czekając na więcej. Ewa próbuje interweniować, ale tym razem nie jest w stanie zapanować nad tatą.

– Do pokoju, już! – tata wydziera się już bez żadnych hamulców.

Robię wielkie oczy. Mama odwraca ode mnie wzrok, a jakże, ale ja wcale nie szukam jej pomocy. Powoli wstaję z miejsca i odchodzę. Odwrócona tyłem, uśmiecham się do jedynej osoby, na którą zawsze mogę liczyć. Do samej siebie.

 

W swoich czterech ścianach opadam na łóżko i próbuję uspokoić oddech. Rodzinne zebrania kosztują mnie wiele stresu, bo zbyt często dotyczą mnie. Cieszę się, bo udało mi się storpedować obrady. Nie kto inny, jak ojciec nauczył mnie, że nie mogąc wygrać sprawy, trzeba walczyć o jej odroczenie. Z drugiej strony jest mi przykro, bo za drzwiami siedzą ludzie, którzy spieprzyli mi dzieciństwo i skąpili własnej miłości, a teraz nie widzą nic złego w tym, by odebrać mi jeszcze cudzą. Nie pozwolę na to!

Podchodzę do lustra, a w nim aktorka własnego życia, która będzie miała co opowiadać wnukom. Jest piękna. Ma zgrabną figurę; ciemne włosy, silny cień na powiekach i gęste rzęsy nad oczami drapieżnika. Przyprószonego piegami nosa i różowawych wysepek na policzkach nie chowa pod warstwą pudru, bo nie zwykła zakładać masek. Rozzuchwala mnie widok czerwonej szminki z fioletowym zabarwieniem na rozchylonych ustach. Żarty się skończyły.

Otwieram laptopa i wysyłam do chłopaka wiadomość z bramki SMS. Nie korzystam z telefonu, bo od dawna podejrzewam, że jest na nim szpiegowska apka dla rodziców.

„20:00, tam, gdzie zawsze”.

Nie muszę mu mówić, by nie odpisywał. Doskonale zna procedurę.

Nie tracąc czasu, przebieram się w najnowszą kieckę. Ma wzór czerwono-białej kraty, ładnie podkreśla biust i rozszerza się dziewczęco nad kolanami. Ma klasę, a jednocześnie wiele odsłania. Z ukrytego kartonu na buty wyciągam kremowe szpilki i znajdującą się pod nimi małą niespodziankę. Buty chowam do torebki tak małej, że jedna ze szpilek mocno wystaje. Nie szkodzi.

– Gosia, możemy pomówić? – Ewa puka do drzwi.

Zbywam ją stwierdzeniem, że muszę jeszcze ochłonąć.

Słysząc oddalające się kroki, nerwowo zerkam na ścienny zegar. Wskazówki przesuwają się z takim oporem, jakby chciały dać mi czas na zmianę decyzji.

Ostatnie dwie minuty ciągną się w nieskończoność. Wreszcie wybija dwudziesta. Ostrożnie otwieram okno i czmycham na bosaka przez zroszony trawnik. Oglądam się za siebie, ale nikogo nie widzę. Przebiegam co sił pod roślinnym łukiem i skryta za ścianą żywopłotu zyskuję pewność, że nikt nie zdoła mnie zatrzymać. Mimo to nie zwalniam. Pędzę prosto do czekającego w oddali czarnego BMW z szeroko otwartymi drzwiami pasażera.

Wślizguję się na skórzany fotel. Głośne cmoknięcie moich ust o gładki policzek niknie pod rykiem potężnego silnika. Krzysiu nie marnuje czasu, a przyspieszenie auta wgniata mnie w fotel.

W domu zauważą moje zniknięcie w ciągu kilku minut, ale nie będą mnie szukać. Szybko zorientują się, że telefon mam odłączony od sieci. Zadzwonią jeszcze ze dwa razy, by udać zmartwionych, a potem zajmą się ważniejszymi sprawami. Przerabiałam to wiele razy.

Dość o nich. Ja też mam teraz ważniejsze sprawy. Z beztroską śmieję się do bocznego lusterka, odprowadzając wzrokiem wszystkie moje problemy.

– Dzięki – mówię krótko.

Uśmiecha się, nie odrywając wzroku od drogi, bo gnamy przed siebie z prędkością, za którą odbierają prawo jazdy. Przy tej szybkości otaczające nas lasy budzą niepokój, bo każde drzewo zdaje się rosnąć po to, by zatrzymać jakiś pojazd. Czuję ucisk w brzuchu i potrzebę przytrzymania się czegoś, ale przed ludźmi takimi jak on po prostu nie okazuje się słabości. Zresztą za to właśnie go kocham. Za to, że nie pyta się głupio, na jaki film chcę iść do kina, tylko sam planuje niezapomniane chwile. Za cudowną niepewność następnego razu. Za to, że przy nim nie ma żadnych ograniczeń.

Powoli oswajam się z zawrotną prędkością. Wyrzucam więc nogę na deskę rozdzielczą i zakładam szpilkę wysoką na dziesięć centymetrów. Zgodnie z planem przechwytuję męskie spojrzenie.

– Na drogę patrz! – karcę go z satysfakcją.

Nagle samochód ostro skręca w prawo. Z tylnego siedzenia spada drewniana pałka, która nigdy nie poznała gry w baseball. Ja, nieprzypięta do pasów, lecę prosto na kierowcę. Spadam głową na materiał dresowych spodni, a ten skurwiel dociska mi głowę do krocza!

– To ty patrz na drogę! Albo nie, zostań tam, gdzie jesteś – mówi zadowolony.

Szybko się wydostaję, bo nie przytrzymuje mnie mocno. Wciąż przecież musi prowadzić.

– Głupi jesteś?!

Nie odpowiada, bo wjeżdżamy na teren opuszczonego lotniska. Złowroga tabliczka rozkazuje nam zawrócić, bo w przeciwnym razie zrujnujemy sobie życie.

– Dalej nie wolno – zauważam.

– I to nas powstrzyma?

– Oczywiście, że nie. – Uśmiecham się.

– Zapnij pasy.

Nie zamierzam.

– Jak wolisz… – Ostentacyjnie poprawia głęboki krok swoich spodni, robiąc mi „wygodne” miejsce.

Może pasy nie są takie złe. Krzysiu wciska gaz do dechy i wjeżdżamy na opustoszały pas startowy w akompaniamencie piszczących opon. Kręcimy bączki; raz w lewo, raz w prawo, powodując coraz większe kłęby dymu. Czas zupełnie się dla mnie zatrzymał. Silnik warczy coraz wścieklej, a czarny wóz zarzuca tyłem z taką furią, jakby lada chwila miał uwolnić się spod kontroli kierowcy. Identyfikuję się z nim, bo tak jak ja, chce być wolny. Mój nieprzerwany krzyk zlewa się z rzężeniem silnika. Nie jestem zła, nie jestem też wściekła. Krzyczę, bo to najczystsza forma buntu.

Mam żal do Krzysia, gdy przerywa ślizganie się po drodze i kieruje nas na skraj pasa startowego. Ruszamy w przeciwną stronę. Silnik pracuje na maksymalnych obrotach. Mój wzrok skacze od twarzy ukochanego to na drogę, to na licznik prędkości. BMW osiąga setkę w mgnieniu oka. Po przekroczeniu dwustu kilometrów na godzinę rezygnuję z gry pozorów i chwytam się mocno oparcia. Wciąż zachowuję względny spokój, bo otacza nas otwarta przestrzeń, a takie samochody mają przecież ograniczenie do dwustu pięćdziesięciu. Wskazówka prędkościomierza zdaje się tego nie wiedzieć, bo niewzruszona przekracza magiczną barierę. Krzysiu chce dobić do trzystu, wiem to. Problem w tym, że kończy nam się droga. W filmach pasy startowe mają sto kilometrów, ale ten nie.

– Hamuj, hamuj! – drę się.

Instynktownie obejmuję jego rękę, choć moje myśli nie są mu równie przychylne. Nie chcę zginąć przez tego łysego debila!

– Hamuj! – Ponawiam wrzaski, jakby miało to coś zmienić.

Ostatniego krzyku sama nie słyszę. Został przykryty pod przekleństwami Krzysia i dziwnymi odgłosami pod autem.

 Wypadamy na pobocze, szorując po trawie. Coś dudni w podwoziu, turbulencje szarpią moim ciałem, bo auto co rusz podskakuje na jakichś nierównościach. Gdyby nie zapięty pas, pewnikiem pisaliby o mnie jutro w gazecie. Szczęśliwie udaje nam się zatrzymać. Patrzymy się na siebie zszokowanymi ślepiami. Wyglądamy podobnie, ale w środku czujemy zupełnie co innego.

Ukochany wyskakuje z auta, wrzeszcząc coś w ekstazie. Nie podzielam jego optymizmu. Serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Po dłuższej chwili zbieram w sobie siły, by na miękkich nogach ruszyć za Krzysiem. Świetnie chodzę na szpilkach, ale teraz ledwo potrafię utrzymać się w pionie. Moja głowa jest wyczyszczona z myśli, zarówno tych dobrych, jak i złych. Cieszę się z tego, gdzie jestem i z kim jestem. Cieszę się, że żyję.

Bez zastanowienia przylegam do partnera i zaczynamy się lizać. Chłonąc jego miękkie pocałunki, przypominam sobie całe zło, które kiedyś wyrządził. Uwielbiam myśleć, że to ja zmieniłam go na lepsze. Teraz mogę czerpać siłę z jego zachłanności. Być może on też, bo z taką łatwością podnosi mnie do góry. Odruchowo krzyżuję nogi za jego plecami i opieram się dłońmi o silne barki.

Kiedy go poznałam, był dla mnie nikim więcej, jak tylko narzędziem do rozzłoszczenia ojca. Zabawką, z której miałam zrezygnować po tygodniu lub dwóch. Sądziłam, że traktował mnie podobnie. Dzięki mnie mógł zemścić się na nietykalnym człowieku, który w przeszłości go zawiódł. Kwestią czasu było, kiedy się rozstaniemy. Po każdym spotkaniu zastanawiałam się, czy to już pora (wy)rzucić go jak zużytą rękawiczkę i choć zależało mi, by zrobić to, zanim on pozbędzie się mnie, żaden moment nie wydawał się odpowiedni. Myśli te rozmyły się gdzieś w czasie, bo zrozumiałam, że nie jest taki zły, jak o nim mówią. Postanowiłam go zatrzymać. Po roku znajomości rozumiemy się bez słów.

Jestem gotowa bronić go przed całą rodziną.

Krzysiu niesie mnie kilka kroków i rozkłada na czarnej masce samochodu. Jego ręce nie kryją się ze swoimi zamiarami i nurkują pod moją kiecką. Cholera, nie tutaj! Chcę coś powiedzieć, ale trudno się mówi z cudzym językiem nieustępliwie zdobywającym teren w moich ustach. Muszę coś zrobić. Przygryzam mu język.

Natychmiast się wycofuje, przykładając ręce do ust.

– Kurwa, co jest? – pyta zaskoczony.

– Chce mi się pizzy.

– Chyba żartujesz.

– Nie.

 

Zajeżdżamy do pobliskiego 80’s, bo hotel ten wystrojem doskonale pasuje do mojej kreacji. Taki, który pasowałby do „kreacji” Krzysia – adasiów, osiedlowego dresiku i grubej bluzy z podwójną kieszenią (jest lato!), prawdopodobnie nie istnieje. Razem wyglądamy komicznie i uwielbiam to.

Siadamy naprzeciwko siebie w głębokich fotelach wynajętego pokoju i uważnie przyglądamy się swoim twarzom pogrążonym w półmroku. Ewa przekonuje, że nie powinnam być z kimś starszym o dziewięć lat, ale tak naprawdę rozdziela nas tylko ten niewielki stolik, z którego wystaje karton z pizzą. Za plecami Krzysia błyszczy tuba podstarzałego gramofonu.

Wpycham w siebie stanowczo zbyt duży kawałek pizzy, za nic sobie mając kleks sosu pomidorowego na policzku. Księżniczką nie jest się po to, by robić, co wypada, ale by robić to, co się żywnie podoba. Właśnie dlatego siedzę na fotelu w pozie niegodnej damy, nie czuję potrzeby poprawiania niebezpiecznie zsuwającej się z cycków kiecki, a Krzysia nazywam Krzysiem, czego tak bardzo nie lubi.

– Krzysiu, nie jesteś głodny? – pytam.

– Jestem Mechanik albo Krisu, nie żaden Krzysiu. I nie lubię z ananasem – udziela mi reprymendy.

Nie jestem żadną patolą, by mówić do ukochanego po ksywie z pierdla, ale to urocze, jak próbuje zgrywać przede mną twardziela.

– Dzięki, że mi pomogłeś. Nie wytrzymałabym z nimi ani chwili dłużej – mówię prosto z serca, na co chłopak przytakuje ze zrozumieniem. – Wcześniej myślałam, że mężczyźni nadają się tylko do noszenia torebki, ale od czasu do czasu przekonujesz mnie, że macie jeszcze kilka przydatnych funkcji.

– Porównujesz mnie do smartfona? – unosi brew.

– Nie przesadzałabym z tym smart – szczerzę się triumfalnie.

Mam ubaw, gdy nabiera wody w usta. Chce coś powiedzieć, ale uprzedza go samotny saksofon, który leniwie rozlewa się po pokoju, wypełniając każdy jego zakamarek jazzem z lat osiemdziesiątych. Dźwięk powinien pochodzić ze stylowego gramofonu, nie z przenośnego głośnika na bluetooth, ale tego pierwszego nie da się niestety połączyć z telefonem.

Podnoszę się z miejsca, kołysząc biodrami do spokojnej melodii. Kilkakrotnie pstrykam palcami, by złapać wspólny rytm z nienachalną perkusją. Zazwyczaj przed nim nie tańczę, bo i tak jego prymitywny móżdżek nie jest w stanie docenić harmonii dźwięku, wystroju i moich płynnych ruchów, ale dzisiaj wykonuję ten pokaz z myślą o sobie.

Zainspirowana trąbką, która zawłaszczyła sobie linię wokalną z Ain’t No Sunshine, dokonuję hostile takeover na wzroku Krzysia. Chcę kontrolować bicie jego serca, wstrzymywać oddech podnoszącą się suknią. Niech nie ma dla niego większego wydarzenia niż odsłonięcie kolejnego skrawka mojego ciała.

Wyginam się przed nim kilka minut, podnosząc temperaturę letniej nocy. Ukradkiem widzę, jak ukochany pozbywa się swojej bluzy. Coraz częściej przerywa mój pokaz, obłapując mnie jak jakąś tancerkę na rurze.

Daję mu po rękach i oddalam się na bezpieczną odległość.

Krzysiu rozsiada się na fotelu, udając niewzruszonego. Wygląda jak król na swoim tronie. Postanawiam dać mu coś na zachętę i zsuwam do łokcia ramiączko sukni. Nie mam pod spodem stanika. Korzystam z magnetycznej siły gołego cycka i zerkam ukradkiem między nogi chłopaka, gdzie penis właśnie daje mi kciuka w górę.

Ponownie zbliżam się do kochanka. Obchodzę jego fotel i staję za nim. Co by mu tu szepnąć do ucha?

– Na tym kawałku nie ma ananasa – mówię tonem zarezerwowanym dla fraz typu „jestem taka napalona”.

Widzę, że wprawiam go w konsternację, więc szybko dodaję:

– Musisz mieć siły na to, co mi później zrobisz.

Niechętnie poprawia się na miejscu, by sięgnąć do kartonu. Wykorzystuję jego opieszałość, podnoszę nogę i szybkim ruchem przybijam nieskalany ananasem trójkącik szpilką buta.

Jak wody potrzebuję od Krzysia podziwu, ciepła i bliskości, ale gdy tylko odnajduję w nim swoją bezpieczną wyspę, moje priorytety się zmieniają. Gdzie jest Mechanik i jego legendarny kij, dzięki któremu dłużnicy nagle zdobywają pieniądze?

– Wydałem na tę pizzę czterdzieści dziewięć złotych plus sos, więc liczę, że wynagrodzisz mi to porządnym lodzikiem – reaguje stanowczo, wchodząc w moją grę.

Uwielbiam, gdy tak mówi. Moje życie to nie bajka. Rycerz nie ratuje mnie na białym koniu, lecz na pięciuset koniach mechanicznych. Zamiast usta-usta, w podzięce daję mu usta-kutas.

Nie dziś.

– Mam dla ciebie coś specjalnego.

Mój facet, dawnym zwyczajem, postanawia sam odebrać swoją zapłatę. Łapie mnie za nogę i kursuje dłonią na trasie góra-dół, ciesząc oczy zgrabną łydką. Z nikim nie jest mi tak dobrze, jak z nim. Ogarnia mnie zachwyt trwającej chwili. Nie zamierzam się z nim dłużej droczyć. Ba, czym prędzej chcę przejść do sceny, w której rozkładam przed nim nogi. Ze stopą postawioną na stole, unoszę rąbek kraciastej sukni. Nie daję mu czasu na przyjrzenie się krągłościom, bo szybkim ruchem odsuwam cienki materiał majtek. Odwracam się za siebie. Brązowe oczy kochanka powiększają się na widok tkwiącego w moim tyłku korka z błyszczącą końcówką.

Moje pożądliwe spojrzenie jest bardziej niż zachęcające.

Nagle zajmujący lwią część stołu karton wysuwa się spod mojej nogi i z dużym pędem rozbija się o grzejnik. Tracę równowagę, ale nie upadam na ziemię. Zostaję obrócona na plecy i przyciśnięta do kwadratowego stolika. Z trudem nadążam za biegiem wydarzeń. Krzysiu się ze mną nie patyczkuje. W jednej chwili szarpie się z moim ubraniem, w drugiej ląduje dłońmi na piersiach, by w następnej robić jeszcze coś innego. Jest niestaranny, ale jego brak kontroli schlebia mi do tego stopnia, że ignoruję niewygody twardego podłoża i śmieję się w głos. Uśmieszek znika mi dopiero wtedy, gdy poirytowany rozprawia się siłą z moimi majtkami. Miały taką ładną koronkę…

Stoi nade mną i patrzy mi prosto w oczy. Symbolicznie przejmuje pałeczkę, bo wkraczamy na terytorium, w którym natura nie pozwala mi rządzić. Zaraz się zacznie. Jeszcze chwila i weźmie mnie na warsztat.

Zniecierpliwiona wyczekiwaniem, łapię się za kostki i rozkładam szeroko nogi. Krzysiu łapie mnie za biodra i przysuwa na skraj stołu. Jedną rękę kładzie na moim brzuchu, a drugą chwyta ostrożnie za korek i wysuwa go ze mnie. Ocenia jego skromne rozmiary i wkłada z powrotem na miejsce. Przez dłuższą chwilę bawi się ze mną, uważnie obserwując mimikę mojej twarzy. Pozostaję niewzruszona, bo długo przygotowywałam się na ten dzień.

Widząc to, mój facet zmienia podejście. Słyszę, jak korek spada gdzieś na podłogę, a jego miejsce przy moim otworku zajmują dwa palce. To znacznie większe wyzwanie. Przez zaciśnięte zęby wypuszczam przeciągłe syknięcie.

– Pierwszy raz? – pyta.

– Pierwszy – odpowiadam krótko.

Ucinam rozmowę. Podczas seksu lubię, gdy przemawiają za nas czyny.

Tymczasem Krzysiu czyni mi dobrze. Tak dobrze, że postanawia przejść do sedna. Zrzuca z siebie resztę ubrań i przykłada do mnie główkę penisa. Gdy napiera, czuję jak coś rozsadza mnie od środka. Próbuję się rozluźnić, ale pieczenie nie daje się zignorować. Puszczam kostki i chwytam się rękami nóg stolika. Głowa opada mi nisko, bo nie mam jej na czym oprzeć. Szoruję włosami po czystych płytkach podłoża.

Za daleko zabrnęłam, by teraz się poddać. Pytam samą siebie: dlaczego to robię? Przez kogo to robię? Myśli o ojcu dodają mi sił. Wmawiam sobie, że to nie ja cierpię, a on. Tej nocy wszystko na jego koszt! Łamiącym głosem proszę Krzysia, by nie przestawał. Napiera więc ze zdwojoną siłą, a ja robię wszystko, by mu pomóc. Kiedy wdziera się do środka, wydaję z siebie rozpaczliwy jęk, za którym idą głośne wdechy i wydechy. Po czole spływa mi kropelka potu, uzmysławiając skalę wysiłku, który mam za sobą. Pomyśleć, że to dopiero początek.

Pchnięcia są ostrożne i niezbyt głębokie, ale z każdym kolejnym przeklinam chwile, w których myślałam, że mógłby mieć większego. Jest mi niesłychanie ciężko, aż w pewnym momencie dzieje się coś dziwnego. Puszczam nogi stolika i zaraz później mój tułów osuwa się z niskiego mebelka. Krzysiu zmuszony jest przerwać penetrację i pomóc mi, bym nie zrobiła sobie krzywdy. Ostrożnie kładzie mnie na ziemię. Jestem oszołomiona, ale na pytanie, czy wszystko w porządku, odpowiadam, że tak.

Właśnie dlatego uciekłam z maski samochodu. Do takich rzeczy trzeba mieć choć trochę wygodnie, ale on jak zwykle o niczym nie myśli! Tłumię w sobie złość, bo nie chcę zepsuć spotkania. Korzystając z chwili przerwy, zdejmuję szpilki, ostatni element garderoby. Z leżącej na fotelu torebki wyciągam telefon. Ustawiam aparat na zdjęcia co piętnaście sekund i kładę go na komodzie z widokiem na łóżko. Łapię się za obolały tyłek, dochodząc do wniosku, że mogło być gorzej.

Krzysiu łapie mnie za rękę. Daję się zaprowadzić do podwójnego łóżka, gdzie zostaję ułożona nogami w stronę poduszek, a następnie przysuwa mi pod twarz wielkie, stojące lustro. Co za pomysł! Teraz nie umknie mi żaden detal. Widząc w lustrzanym odbiciu, jak zajmuje miejsce za moimi plecami, przyjmuję klasyczną pozycję od tyłu. Wchodzi we mnie szybko. Tak szybko, że aż odskakuję do przodu, omal nie uderzając w szkło.

– Pojebało cię?! – wybucham.

Już chcę dodać coś gorszego, ale milknę, gdy silna ręka odbija mi wzorek na pośladku. Przekaz dociera do mnie z prędkością światłowodu: „nie pozwalaj sobie na zbyt wiele”. Przez taflę lustra nie sposób ukryć przed nim zadowolonego uśmieszku.

Zmieniam pozycję i kładę się płasko na kołdrze. Rozprostowuję nogi, a rękoma sięgam do tyłu, rozwierając pośladki. Pomimo dosadnej odpowiedzi, Krzysiu usłuchał i majstruje przy mnie z dużo większą ostrożnością. Nie trwa długo, a znów złączamy się w jeden organizm.

W pełni skupiona na nowych doznaniach, przeoczyłam gdzieś moment, w którym Krzysiu stał się Mechanikiem. Tym dawnym, prawdziwym. Wchodzi we mnie coraz głębiej i szybciej. Nie posuwa mnie, a wręcz wbija w materac, doprowadzając do lamentu zgrzytające sprężyny. Coraz mniej w tym troski o mnie, a więcej o własną satysfakcję.

Wspaniale.

Moje nieustające już odgłosy coraz bardziej przypominają rzężenie silnika. Dłońmi desperacko próbuję zrobić mu nieco więcej miejsca, ale on, widząc to, składa mi ręce na plecach i przytrzymuje za przedramiona. Skurwiel! Usta mam zbyt zajęte, by cokolwiek powiedzieć, więc pokazuję mu środkowy palec.

W lustrze obserwuję, jak wolna dłoń sunie po moim karku i zbierając po drodze włosy, zaciska się silnie na czubku głowy. Au! Jestem kompletnie zdegradowana, a to doprowadza mnie do ekstazy. W przeszłości zbyt często słyszałam „kocham cię”, a następnie dostawałam w pysk siarczystym liściem pogardy, by teraz nie doceniać tego, co się ze mną dzieje. Mechanik mnie kocha na swój sposób. Na nasz sposób.

Wpatruję się we własne oblicze w oślinionej szybie lustra. Twarz mam zmęczoną, a z oczu dawno wyparowała determinacja. Pozlepiane potem włosy utrudniają mi widoczność, a pojedyncze pasma wpadają do szeroko otwartych ust.

Jeśli mam być suką, nigdy więcej psem Pawłowa. Jeśli mam być szmatą, chcę ścierać ojcu głupi uśmieszek z twarzy. Jeśli mam być kurwą, niech to będzie „kurwa, jak dobrze”, a jeśli mam być dziwką, chcę oddawać się za miłość.

Najlepiej taką, jak teraz.

Dochodzę pierwsza, a moje skurcze doprowadzają do mety Mechanika. Ledwie czuję, jak spuszcza mi się na plecy, bo obezwładnia mnie uczucie, jakby ktoś odpalał w mojej głowie fajerwerki. Gdy ekstaza mija, łapczywie pobieram powietrze. Okazuje się, że miałam przez chwilę twarz dociśniętą do łóżka.

Jestem tak cudownie spełniona. Przez długie minuty nie ruszam się z miejsca.

Krzysiu odstawia lustro i zagląda do mojej komórki, która wciąż pstryka kolejne zdjęcia. Chłopak przynosi mi telefon.

– To jest najlepsze – mówi, pokazując zdjęcie.

Nie widziałam wszystkich, ale nie sposób się nie zgodzić. Wymieniamy między sobą kilka pochlebstw, po czym zostaję sama, gdy Krzysiu idzie pod prysznic. Spoglądam tępo na zrujnowany pokój. Po podłodze walają się okruszki i porozrzucane ubrania. Stół leży przewrócony, a do okna przykleił się ostatni kawałek pizzy. To cena za najlepszą noc w moim życiu.

Nie. Najlepsza będzie dopiero zaraz.

Wiem, że to błąd, ale podłączam telefon do sieci. Po prostu muszę pokazać tacie moje najnowsze zdjęcie. Ciekawe, czy mu się spodoba? Niewiele myśląc o konsekwencjach, załączam grafikę. Już mam wcisnąć „wyślij”, gdy przychodzi fala wiadomości. Ewa dzwoniła do mnie jedenaście razy, ojciec – pięćdziesiąt dwa. Na ekranie telefonu wyświetla się połączenie pięćdziesiąte trzecie. Bez zastanowienia je odrzucam. Nie muszę czekać długo, aż przychodzi wiadomość.

„Przepraszam, Księżniczko. Gdzie jesteś? Najwyższy czas zawrzeć ugodę”.

Ugoda. Księżniczka. Coś szczypie mnie w nos, bo po tylu latach wreszcie traktuje mnie jak równą sobie. Chcę spotkać się z nim już, teraz, natychmiast, ale wiem, że nie dałabym rady.

Usuwam zdjęcie z wiadomości.

„Jutro, tatusiu. Idź spać. Nie martw się o mnie”.

Jestem w dobrych rękach.

 

Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.

Ten tekst odnotował 35,044 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.16/10 (51 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (34)

+2
-2

że kupi moją wdzięczność drogimi ciuchami, prywatną szkołą i szoferem, i jakoś to będzie,


w zasadzie [...]szoferem i jakoś[...]

odarł mnie z czegoś, o czym nie śmiałam nawet marzyć.


Hmmm... Spodziewałbym się odarcia z czegoś posiadanego, a co najmniej oczywistego w przyszłości.

predyspozycje tylko do zostania poziomicą.


Co to znaczy? Przeszukałem słowniki, również slangu, i nie znalazłem.

regularnie wymienia mi płyny.


Podoba mi się 🙂 .

Podchodzę do lustra, a w nim aktorka własnego życia, która będzie miała co opowiadać wnukom. Jest piękna. Ma zgrabną figurę; ciemne włosy, silny cień na powiekach i gęste rzęsy nad oczami drapieżnika. Przyprószonego piegami nosa i różowawych wysepek na policzkach nie chowa pod warstwą pudru, bo nie zwykła zakładać masek. Rozzuchwala mnie widok czerwonej szminki z fioletowym zabarwieniem na rozchylonych ustach. Żarty się skończyły.


Duuuży plus za ten opis!

samochód ostro skręca w lewo. [...] Ja, nieprzypięta do pasów, lecę prosto na kierowcę.


Tak na mój rozum, to albo kierownica jest z prawej strony, albo coś nie gra. 🙁

turbulencje szarpią moim ciałem, bo auto co rusz podskakuje na jakichś nierównościach.


Turbulencje dotyczą gazów i cieczy. Tu, jak rozumiem, to mowa myśli/stylizacja. 🙂

Gdyby nie zapięty pas


Tak szybko pędzili, że nie zauważyłem, kiedy go zapięła 🙂 .

Kwestią czasu było, aż


...było, kiedy... "aż" nie dotyczy zdań czasowych.

Postanowiłam go zatrzymać, a rok później, nie wiedzieć skąd, rozumiemy się bez słów.


Coś mi tu nie gra(matycznie).

w półmroku nocnej lampki.


Lampka tworzy półmrok?

hostile takeover


= wrogie przejęcie. Tak twierdzi słownik. "Wrogie przejęcie" jest pojęciem znanym w polszczyźnie. Czy jest sens stosować tu anglicyzm?

Wywijam przed nim kilka minut


Trochę to nieszczęśliwe. Wywija się coś (np hołubce) w znaczeniu tańczenia, ale wywijanie minut burzy ten frazeologizm.

penis właśnie daje mi kciuka w górę.


🙂

– Musisz mieć siły na to, co mi później zrobisz.


A może "[...]zrobisz później"? Co ma być akcentowane?

góra-dół


Pisownia z łącznikiem dopuszczalna (jak się okazuje). Ja pisałbym to z myślnikiem obramowanym oczywiście spacjami, jak to myślnik.

W jednej chwili szarpie się z moim ubraniem, w drugiej


Trudna sprawa. Teoretycznie mieszasz liczebniki główne (jeden) z porządkowymi (drugi) w jednym wyliczeniu. Poprawić to będzie niełatwo.

Jeszcze chwila i weźmie mnie na warsztat.


🙂 Jak to M/mechanik 🙂 .

łapię się [...] Krzysiu łapie mnie


Powt.

chwytam się rękami nóg stolika.


Najpierw zrozumiałem, że chwyta się stolika rękami nóg. Przy drugim czytaniu było już OK 🙂 .

Szoruję włosami po czystych płytkach podłoża.


To już nie jest na blacie stolika? Co przeoczyłem? 🙁 A może ma metrowe włosy, ale jak czuje nimi wtedy to szorowanie?

ręka w rękę idą głośne wdechy


Niewłaściwe użycie frazeologizmu "ręka w rękę".

Puszczam nogi stolika i zaraz później mój tułów osuwa się ze stołu.


A jednak wciąż była na tym stole! I powt.

Jeśli mam być suką, nigdy więcej psem Pawłowa. Jeśli mam być szmatą, chcę ścierać ojcu głupi uśmieszek z twarzy. Jeśli mam być kurwą, niech to będzie „kurwa, jak dobrze”,


Pięknie! 🙂
Ostatnie zdanie dołączyłbym do wysłanej (w cudzysłówie w linii powyżej) wiadomości.

Tak, to jest Vee w najlepszym wydaniu! Księżniczkę ustawiam w jednym szeregu z Uwagojadem. Może i wyżej, bo nie ma w niej – nieszczęsnego moim zdaniem – uwagojada.
Moje gratulacje!
Moim zdaniem narracyjnie i frazeologicznie dojrzewasz jak Julka z Klapsa – w tygodnie! Czy to zasługa Google??? 😉
Z powodu klasy opowiadań i regularnych, częstych wrzucań ich na pokatne niedługo się od Ciebie uzależnię, bo już od dwóch miesięcy zauważam, że czekam niecierpliwie na kolejne. Jeszcze kilka miesięcy (i Google! 😉 ) i dni będę odliczał 😉
Mam tylko jedną drobniutką uwagę strukturalną: dziadek występuje w roli albo za małej, albo za dużej. Może jest niepotrzebny? A może trzeba mu dołożyć więcej (kwestii, roli, znaczenia)?
Oczywiście 10, bo wyżej się nie da.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-2
Poziomica
Nie słyszałeś, Tompie, o rzemiośle poziomym? O poziomej profesji? 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-2
@MrHyde Nie. Uświadomisz mnie? Poza tym od "poziomej profesji" (powiedzmy, że mam jakieś domysły 😉 ) do "poziomicy" jeszcze kawałek (leksykalnej) drogi.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
-2
@Tomp Tak trochę się czepiasz.
Nie wszystko i nie zawsze warto dopowiadać w tekście. To o zapinaniu pasa.
A w sprawie lampki i półmroku - co ma być efektem działania takiej lampki - połświatło? Zasadniczo - masz rację, jednak półmrok nie dość, że jest bardziej naturalny, to jeszcze ma własne, mroczne, konotacje. A połświatło jest zaledwie cieniem... ech... odbiciem? samego siebie. ;P
Stolik... stolik mógł mieć ten... blat z... ten... kafelek, no!
W każdym razie to bardzo dobry wstęp do interesujących historii.
Może będzie i miejsce dla dziadka i... dla paru innych spraw, które aż proszą się o więcej uwagi.
Co do liczebników - masz rację, trudno to inaczej powiedzieć, bo tak się po prostu mówi.

Tekst jest bardzo! 8)
A jedną cytatę sobie nawet wezmę. 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
-1
@Tomp "Poza tym od "poziomej profesji" (powiedzmy, że mam jakieś domysły 😉 ) do "poziomicy" jeszcze kawałek (leksykalnej) drogi."

Tompie, mogę tym razem odpowiedzieć Mickiewiczem?
Od symbolu wysokiego napięcia do zbawcy narodu też jest daleka droga, ale czy będziesz się domagać od autora wyjaśnień, co ma znaczyć "imię jego będzie 44"? 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-3
@MrHyde Czyżby opowiadanie Księżniczka miało być jakąś przepowiednią? Czyżbyś nazwał je "apokaliptycznym"? To chyba nieco inna bajka, więc profetycznej tajemniczości po Vee się nie spodziewam. I – tak, gdyby przy jakimś stoliku spirytystycznym objawił się duch Wieszcza, pytanie o "44" byłoby jedynym, jakie bym mu zadał. I myślę, że nie tylko ja.
A tak na marginesie: podwójny zygzak (który kojarzy Ci się z "44") to znak organizacji Die Schutzstaffel der NSDAP, natomiast symbol wysokiego napięcia to zygzak pojedynczy.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-4
@PokatneUściski Nie sądzę, bym (w przypadku półmroku produkowanego przez lampkę) się czepiał, aczkolwiek w ogólności mi się to zdarza. 😉
Lampa nie wytwarza półmroku, tak jak półmrok nie rozjaśnia ciemności. Efektem każdego źródła światła (choćby to był Lampyris noctiluca, zwany świetlikiem lub robaczkiem świętojańskim) jest jasność, choćby nikła i ograniczona wymiarami, tak jak efektem mroku i cienia są ciemności, choćby niepełne i fragmentaryczne. Tak twierdzą semantyka i logika.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-7

Napiera więc ze zdwojoną siłą, a ja robię wszystko, by mu pomóc. Kiedy wdziera się do środka, wydaję z siebie rozpaczliwy jęk, za którym ręka w rękę idą głośne wdechy i wydechy. Po czole spływa mi kropelka potu, uzmysławiając skalę wysiłku, który mam za sobą.


Czyżby przecinakiem przebijali się przez gruby betonowy mur? Opis dokładnie coś takiego sugeruje. Rozbawił mnie ten opis 🙁

A to nie jedyny kwiatuszek w tym ogródku.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
Tompie, to wspaniale, że tak Ci przypasowało! Nie tylko Ty masz swoją deklarację jakości - staram się publikować względnie regularnie i na równym poziomie. Co prawda publikuję już nie tylko tutaj, ale Pokątne mają na ten moment każdy mój tekst premierowo i nie widzę powodów, by to zmieniać. Mam więc nadzieję dalej Cię uzależniać i może uda się stworzyć z tego coś fajnego 🙂

Czy rozwijam się jak Julka? Być może. Na pewno wiele googluję. Warto zauważyć, że najwyżej oceniasz dwa opowiadania z jednego miniwersum, być może więc po prostu ten styl jest dla Ciebie najciekawszy. Tak czy inaczej bardzo się cieszę, że tak to widzisz.

Na marginesie dodam, że to opowiadanie powstawało na raty, między Klapsem. Gdzieś między lotniskiem i hotelem pojawiły się dwa dylematy: czy przeskok z lotniska do hotelu jest zbyt ostry oraz jak sprawić, by Mechanik okazał nieco czułości i miał w sobie coś z bandziora.

Uściskaczu chyba pierwszy raz gościsz pod moim opowiadaniem. Mam nadzieję, że jesteś na tyle zadowolony, by sięgnąć kiedyś po coś jeszcze 🙂 Chętnie się dowiem, który cytat mi kradniesz i jakie kwestie uważasz za warte doprecyzowania.

Moje opowiadania można czytać z osobna, ale łączą się one w mniej lub bardziej spójną całość. Dodam niedługo taki opis do profilu.

Dwie kwestie: zapięcie pasów jest faktycznie ukryte, w kwestii "może pasy nie są takie złe". Chyba dodam tam jakiś "pstryk". Poziomica z kolei oznacza to narzędzie do mierzenia pochylenia (?), podłużne z bąbelkiem 😉

Do uwag odniosę się konkretnie za 2-3 dni, bo nie mam obecnie dostępu do laptopa.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1

Poziomica z kolei oznacza to narzędzie do mierzenia pochylenia (?), podłużne z bąbelkiem 😉


Hmmm... To przecież wiem. Ale nadal epitetu nie pojmuję. 🙁
W zakresie preferencji pewnego typu Twoich opowiadań, to chyba chodzi o coś innego. Cenię sobie treści, w których kobieta okazuje się mądrzejsza, niż zakłada się na początku. Te, w których zaskakuje siłą, a których zakończenie odkrywa ukryte dotąd dobre motywy, i jest ono pozytywnie zaskakujące na korzyść Człowieka, zwykle kobiety. Lubię, jak bohater(ka) rośnie.
Do obu z tego "uniwersum" prawniczego dołącz i debiut, który również mi się bardzo podobał z ww. powodów.
Co do łączenia w całość nadmienię, że ta cecha opowiadań jest mi obojętna, choć może to się zmienić pod Twoim wpływem. Nie wykluczam 🙂 .
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
0
Pisz dalej 👍
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1

Hmmm... Spodziewałbym się odarcia z czegoś posiadanego, a co najmniej oczywistego w przyszłości.


Pisanie w 1. osobie z narracją postaci bardzo emocjonalnej (niezrównoważonej?) daje autorowi swego rodzaju bufor bezpieczeństwa. Tu akurat celowy zabieg. Wydaje mi się, że pasuje do Małgorzaty.

Tak na mój rozum, to albo kierownica jest z prawej strony, albo coś nie gra. 🙁


Może wieczorem spróbuję to sobie przetrawić, ale póki co wierzę na słowo. Zabawny błąd 😉

Hmmm... To przecież wiem. Ale nadal epitetu nie pojmuję.


Poziomica jest tu odpowiednikiem "deski", dziewczyny płaskiej z obu stron. Nie twierdzę, że mój zamiennik jest lepszy, ale na potrzebę chwili wydaje mi się całkiem OK.

Turbulencje dotyczą gazów i cieczy. Tu, jak rozumiem, to mowa myśli/stylizacja.


Niestety, to tylko moja niedoskonałość. Mnie to słowo kojarzy się z "szarpaniem" samolotu, ale widzę, że nie bardzo można je przenieść na jazdę autem. Poszukam czegoś innego.

Coś mi tu nie gra(matycznie).


Zastanowię się, choć to zdanie całkiem lubię.

Lampka tworzy półmrok?


Druga śmiesznostka 😉 Błąd oczywisty, choć żaden kardynał. Skrót myślowy, który przy korekcie jakoś rozwiążę. Może przez usunięcie wzmianki o lampce.

= wrogie przejęcie. Tak twierdzi słownik. "Wrogie przejęcie" jest pojęciem znanym w polszczyźnie. Czy jest sens stosować tu anglicyzm?


Wrogie przejęcie w tekście nie brzmi nawet źle, ale anglicyzm podkreśla, że używamy wyrażenia mniej lub bardziej prawniczego.

A może "[...]zrobisz później"? Co ma być akcentowane?


Obie wersje są w porządku. Mnie śpiewała ta, która pojawiła się w tekście i raczej zostanie. Źle mi się czyta "zrobisz później", tak po prostu 😛

Trudna sprawa. Teoretycznie mieszasz liczebniki główne (jeden) z porządkowymi (drugi) w jednym wyliczeniu. Poprawić to będzie niełatwo.


Zastanowię się, choć przyznam, że jestem w stanie to przepuścić.

To już nie jest na blacie stolika? Co przeoczyłem? 🙁 A może ma metrowe włosy, ale jak czuje nimi wtedy to szorowanie?


Może warto bardziej zaakcentować niewielkie rozmiary tego stolika. W mojej głowie ma on nieco ponad pół metra wysokości. Szyja+głowa+włosy i spokojnie mogą szorować.

Ostatnie zdanie dołączyłbym do wysłanej (w cudzysłówie w linii powyżej) wiadomości.


Przy mojej skłonności do akapitowania, chyba na to przystanę 🙂


Czyżby przecinakiem przebijali się przez gruby betonowy mur? Opis dokładnie coś takiego sugeruje. Rozbawił mnie ten opis 🙁
A to nie jedyny kwiatuszek w tym ogródku.


Krystyno, oczywiście rozumiem, że nie Twój gust, ale jeśli udało mi się napisać o seksie w sposób odmienny (szczerze żałuję, że z udziałem Mechanika, a nie Murarza!), to odbieram Twój komentarz jako komplement. Jakkolwiek wiem, że nim nie jest 🙁

@Raffael — będę!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
Tompie, co do Twoich preferencji, to piszemy chyba częściowo o tym samym. Opowiadania, nazwę je za Tobą roboczo prawniczymi, są dosyć poważne. Podejrzewam, że w julkowych dziełach zawsze humoru będzie więcej, niż w historiach o Ewie czy Małgorzacie.
Twoje upodobania są chyba bliskie moich, ale pisanie takich tekstów jeden za drugim jest trudne. Złożenie historii Małgorzaty zajmuje więcej czasu niż napisanie "Klapsa" czy "Jak w Raju" (co za zaskoczenie, te akurat cenisz mniej 😀) i w zasadzie nie siadam do tego bez jakiegoś głebszego przemyślenia. Druga rzecz, nie chcę zjadać swojego ogona, a trzecia – chcę by czytelnik otwierając mój tekst jednak nie wiedział do końca, czego się spodziewać. Dla mnie ten Twój post jest bardzo cenny.

Co do łączenia w całość nadmienię, że ta cecha opowiadań jest mi obojętna, choć może to się zmienić pod Twoim wpływem. Nie wykluczam 🙂 .


O łączeniu w całość jest do Uściska. W wypowiedzi do Ciebie przez "coś fajnego" chodziło mi raczej o poczytny zbiór opowiadań czy wymierną poprawę warsztatu, która zaprowadzi do... no właśnie. Czegoś fajnego 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-4
"odarcie" vs Twoje argumenty: nie kupuje.
"poziomica" – "deska"?????? Nie kupuję ani jednego, ani drugiego. Deska oznacza dziewczynę bez biustu, a tu (chyba?) nie o wygląd chodzi.

anglicyzm podkreśla, że używamy wyrażenia mniej lub bardziej prawniczego.


Coś takiego! A mnie się zdawało, że wszystkie dokumenty sądowe są z mocy prawa w języku polskim i – gdyby oryginały dowodów były w języku obcym – podlegają tłumaczeniu przez tłumacza przysięgłego.
"głowa, szyja włosy z półmetrowego blatu mogą szorować po posadzce"? Nie kupuję! Jak już, to pomysł z blatem wykładanym kafelkami lepiej ratuje to "szorowanie".
PS Krystyna w Księżniczce wykryła literów(ecz)kę (cos) i nie podoba się jej kilka(naście) sformułowań. Co do "rozlewającego się saksofonu" (i w ogóle tego zdania) to się z nią zgadzam. W następnym brakuje "z".
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+5
-1

Deska oznacza dziewczynę bez biustu, a tu (chyba?) nie o wygląd chodzi.


O wygląd, o wygląd 🙂 W tym samym akapicie pojawiają się dwa odniesienia do wyglądu Ewy, a poziomica to ich podsumowanie. Oczywiście uroda nie jest kluczowa (ani nawet ważna) do objęcia odpowiedzialnego stanowiska, ale rozemocjonowana nastolatka dowodzi tu bardziej swojej lepszości względem siostry.

A mnie się zdawało, że wszystkie dokumenty sądowe są z mocy prawa w języku polskim


Nie znam się na prawie, ale pewnie tak jest 😉 Problem wrogiego przejęcia wzroku mechanika polega na tym, że prawnicze wyrażenie kompletnie wtapia się w tekst, a zależało mi, by jednak zostało zauważone.

Jak już, to pomysł z blatem wykładanym kafelkami lepiej ratuje to "szorowanie".


Wcześniej wydawało mi się, że problem tkwi w możliwości dosięgnięcia włosami podłoża, ale jak rozumiem, chodzi o to, że szorowanie musi być mocne, jak mopem? Właściwie racja (tu pojawiłby się ten sam argument, co przy "odzieraniu"), ale... nieoczekiwanie słownik uwzględnia definicję szorować – ocierać się o coś.

Tompie, Krystyna jest świetna w wyłapywaniu literówek, ale ja żadnej w przytoczonym przez nią zdaniu nie widzę. Chyba nieporozumienie. Od tematu migusiem uciekam, bo czas już pokazał, że gdyby interpretacja krystynowych postów była w programie nauczania, to nikt by mi nie dał matury 😀

Tekst niech sobie jeszcze chwilę dojrzewa, a potem wygładzę go Waszymi uwagami. Bardzo mnie cieszy rekordowe zainteresowanie moją pracą. Zastanawiam się, czy to nie swoisty "efekt Tompa", bo Twoje opinie (wyrażane jako jedne z pierwszych) często rzutują na późniejszy odbiór. Jeśli jeszcze tego nie robisz, to myślę, że powinieneś pisać laurki na tylnych okładkach książek.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+6
0
@Vee Tomp pod pojęciem "prawa" ogranicza się do zwykłych, banalnych rozpraw w polskich sądach. Zapomniał o międzynarodowym prawie handlowym, w którym niezależnie od finalnego tłumaczenia dokumentów na różne języki, istnieją pojęcia uniwersalne takie jak "force majeur" albo wspomniane "hostile takeover". Jest ich znacznie więcej, zresztą, ale nie czas i miejsce na wykłady z tego przedmiotu.
I nie tylko istnieją - są używane w mowie i w piśmie. Zaś autorom beletrystyki przysługuje pełne prawo do swobody leksykalnej w tym zakresie, nawet (a zwłaszcza), gdy mają zamiar bawić sie słowami mniej sztampowo od innych.
Tak 3V 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
W sprawie użyć "szorowania" proszę prześledzić przykłady stosowania, choćby u Doroszewskiego. Na pewno zamiennikiem "szorowania" nie jest "muskanie". Mi chodziło i o siłę tarcia i o długość włosów. Zwisające końcówki metrowych(?) pasm włosów nie szorują.

gdyby interpretacja krystynowych postów była w programie nauczania, to nikt by mi nie dał matury.


Mi też 🙂 🙂 🙂 🙂. Znakomicie powiedziane!
Literów(ecz)ka jest tu:

Chcę cos powiedzieć,


...a owo "z" (to moja uwaga, nie Krystyny), tu:

Dźwięk powinien pochodzić ze stylowego gramofonu, nie [z] przenośnego głośnika na bluetooth,


Z tym wpływem moich uwag to przesada 🙂.
Twojej teorii przeczy wyższa ocena zjechanego "Jak w piekle" niż cieplej opisanego "Klapsa". No i przede wszystkim aplauz ogółu dla dzieł MiBu, całkowicie wbrew mojej odrazie.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-1
Tekst przeszedł już korektę, a kolejny się pisze 🙂

Twojej teorii przeczy wyższa ocena zjechanego "Jak w piekle" niż cieplej opisanego "Klapsa". No i przede wszystkim aplauz ogółu dla dzieł MiBu, całkowicie wbrew mojej odrazie.


Pożyjemy, zobaczymy. Być może masz rację, ale te przykłady są dosyć skrajne. "Klaps" ma wszystko, by być oceniony nisko (długość tekstu, brak seksu, kontrast i temat wiary). Zaś teksty z oceną 9+ wymykają się statystycznemu prawdopodobieństwu i trudno się do nich porównywać. Choć gdyby czytał ten komentarz ktoś, kto lubi "Białą Gorączkę" MiBu, a nie spodobało się "Jak w piekle", to bardzo chętnie poznam powody.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-5
@Empiria Posty niezalogowanych pokazują się ze zmiennym opóźnieniem (czas na moderację przez admina), stąd dopiero teraz dopytam:
1. Czy w Polsce rzeczywiście toczą się rozprawy w innych językach i dokumenty podczas rozprawy obecne na stole sędziowskim mogą nie być tłumaczone?
2. Czy w polskim sądownictwie przestano posługiwać się (obok języka polskiego) zwrotami z prawa rzymskiego, a więc łacińskimi typu "vis maior" ma rzecz "force majeure"?
Pytam, bo nie wiem. Moja wiedza o prawie i sądach pochodzi z czasów, gdy na polskich uczelniach prawniczych lektorat z łaciny był obowiązkowy (A jak jest dziś?). Lektorka angielskiego z kolei mówiła, że prawo angielskie opiera się na prawie rzymskim, stąd i na słownictwie łacińskim, więc i w UK spodziewałbym się "vis maior", a nie "force majeure".
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+4
-1
@Tomp W moim wpisie nie było ani grama negacji polskich przepisów, a zwłaszcza artykułu 5 § 1 prawa o ustroju sądów powszechnych. Niemniej Polska nie jest wyspą, a kwestie jurysdykcji w wielu wypadkach wykraczają poza nasze granice, przy czym argument: "lektorka mówiła"... Wybacz mi szeroki uśmiech. Uśmiech kogoś, kto widział w życiu sporo dokumentów w różnych językach stworzonych.

Ad rem. Bo deliberujemy o literaturze co do zasady wszak?

W moim wpisie, a zwłaszcza w jego poincie, było coś zupełnie innego. Coś, czego najwyraźniej nie zauważyłeś. Coś, co dotyczy swobody autorów w dobieraniu słownictwa według dowolnie wybranych skojarzeń. Jeżeli Vee zechce włożyć w usta swojego bohatera słowo "vaffanculo", zamiast swojskiego "spierd..." , mimo że bohater (na przykład) jest góralem z ciupagą, to ani mnie, ani Tobie, ani nikomu innemu nic do tego.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Ależ Tompie, beletrystyka — nie matematyka (pamiętasz "siedzenie w okręgu"? 😉) i nie sąd, rządzi się prawami beletrystyki.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
-2
Empirio, jeśli nie miałaś jeszcze okazji przeczytać mojego tekstu, to zachęcam do otworzenia "Życie to gra", które czeka na akceptację Marka i powinno się tu niebawem pojawić. Piszę o tym, ponieważ zaryzykuję stwierdzenie, że opowiadanie to nie jest po polsku i sądząc po kierunku tej dyskusji, znajdziecie tam sobie wiele punktów zapalnych 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-6
@MrHyde ?
@Empiria Pytałem bez złośliwości. Myślałem, że pytam kogoś, kto na praktyce prawa i sądach w Polsce zna się lepiej ode mnie, a zamiast wyjaśniającej odpowiedzi przeczytałem unik.
Na temat swobody posługiwania się środkami wyrazu: Ma ona niewątpliwe ograniczenie w postaci percepcji przez czytelnika. Ja należę do takich, którzy z najwyższym wysiłkiem (i bez pewności sukcesu) usiłują zrozumieć posty MrHyde'a, ale vaffanculo u górala z ciupagą wymagałoby użycia słownika. Abym to zrobił ...n-ty raz, musiałaby zadziałać vis maior. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+5
-4
@Tomp Oj żartowniś z Ciebie i erystyk... Choć jest i drugie wytłumaczenie - Ty naprawdę nie rozumiesz werbalnie nikogo poza czarodziejskim lustrem (lustereczko, powiedz przecie...)

Bo jak pojąć określenie "unik" na moją jednoznaczną odpowiedź w kwestii języka używanego w polskich sądach? Nie znalazłeś treści wzmiankowanego przeze mnie artykułu 5 ? Nie wiesz o istnieniu innych sądów (i instytucji rozstrzygających spory) niż polskie? Nie znasz wszystkich międzynarodowych, stosowanych w traktatach, nie tylko łacińskich nazw klauzul wyłączających odpowiedzialność? Nie musisz. Nie musisz nawet rozumieć niczego, czego nie powie Ci wujek Google.

Zdradziło Cię jedno słowo. Słowo "rzeczywiście", którego użyłeś, jakbyś nie zrozumiał mojego poprzedniego wpisu dotyczącego w swej istocie czegoś zupełnie innego, zresztą.

Pisząc "Czy w Polsce RZECZYWIŚCIE toczą się rozprawy w innych językach i dokumenty podczas rozprawy obecne na stole sędziowskim mogą nie być tłumaczone?", sugerujesz, że taka bzdura to moje twierdzenie. No comment z mej strony.

Eh, Tomp. Przeczytaj ponownie, tym razem uważnie, komplet wymiany zdań/wpisów w rzeczonej materii i mówiąc językiem pozaprawniczym - nie rżnij sam wiesz kogo.

I jeszcze cytacik:
"Ja należę do takich, którzy z najwyższym wysiłkiem (i bez pewności sukcesu) usiłują zrozumieć posty MrHyde'a, ale vaffanculo u górala z ciupagą wymagałoby użycia słownika".

Tomp, przecież słowniki to Twoja ukochana beletrystyka 😉

P.S. A zaczęło się to wszystko od tompowego wymądrzania się na temat użycia przez Vee określenia "hostile takeover", o czym przypominam, gdyż postronny czytelnik może pogubić się w wątkach, zdurnieć i popaść w alkoholizm lub inne patologie.

Zaś co do meritum - powtórzę: autorzy mają nieograniczoną swobodę stosowania środków wyrazu. Nie wtrącajmy im się w to tylko dlatego, że niektórzy CLA mają kłopot z percepcją.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
"Zainspirowana trąbką, która zawłaszczyła sobie linię wokalną z Ain’t No Sunshine, dokonuję hostile takeover"
Narratorka słuchająca angielskich piosenek i potrafiąca przeliterować ich tytuły zapewne zna angielski. "Hostile takeover" może być jej bliższe/bardziej naturalne niż polska kalka "wrogie przejęcie". Może nawet nie wiedzieć, że taka kalka istnieje. Dlaczego nie? Kreacja bohaterki jest chyba spójna przynajmniej w tym aspekcie?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-4
@MrHyde Ufff... Przynajmniej na temat. Bez złośliwości. No i rozumiem!!!
Jednakowoż Księżniczka to córka prawnika. Sądziłem, że od niego rodzina nasiąka zwrotami prawniczymi. Wyraziłem zdziwienie, że nasiąka angielskimi. Dociekam dlaczego. Tyle.
Ty mówisz, że ten prawniczy anglicyzm (nie wiem, czy prawniczy, ale anglicyzm) z piosenek. Nie od ojca, karnisty zresztą. Może. Nie czuję tematu.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Bardzo Was proszę, aby jakkolwiek trzymać się tematu i nie uciekać zanadto w krucjaty anty[nick]. Do tego są inne miejsca, jak forum czy czat.

Co do anglicyzmu to zgadzam się z Empirią, że autor ma prawo zrobić co zechce, ale... dyskutować można 😉

Księżniczka jest młoda i dostała dobrą edukację, mogła nawet poznać angielskie zwroty prawnicze. Poza tym z prawem ma mniejszy lub większy kontakt. Ojciec jest karnistą, ale kancelaria ma specjalistów z wielu gałęzi. Czy aż tak odrębnych? Nie mam pojęcia, pewnie nie, ale ja np. w ogóle nie interesuję się prawem, a skądś taki zwrot znam.

Tompie, dobrze myślę, że Ty się jeszcze uczyłeś rosyjskiego? Może to wpływa trochę na percepcję. Wydaje mi się, że dzisiejsza młodzież szasta anglicyzmami, nawet o tym nie wiedząc.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
"ale ja np. w ogóle nie interesuję się prawem, a skądś taki zwrot znam."
Ciekawe skąd. W Polsce przecież wrogie przejęcia się nie zdarzają (giełda działa tylko pro forma, przejęcia są tylko "friendly", bo dotyczą firm z tym samym właścicielem - firm państwowych i zaprzyjaźnionych, np. Lotos-MOL z ostatnich dziejów). Może też jesteś starej daty i pamiętasz jeszcze niepaństwowy kapitalizm? 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
A kiedy to było? Pewnie wzięło mi się z jakiejś zagranicznej prasy 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@MrHyde Klasyczne i bardzo głośne wrogie przejęcie dotyczyło firmy Kruk i miało miejsce (bodajże) w 2008 r. Było tak spektakularne, że nawet ja o nim czytałem i słyszałem 🙂.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Vee Nie tylko ja, ale i moja starsza córka miała w szkole rosyjski. Czy przez to "szastam(y) rusycyzmami, w ogóle o tym nie wiedząc"? Oczywiście mieliśmy i angielski.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Tomp Tak, kiedyś to były overtaki 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-5
Cudownie!!! :*
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-5
@Agnes, wierzę, że pod tym tekstem zasługuję na nieco więcej literek!
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.