Kochałam tego gnoja

21 listopada 2017

Szacowany czas lektury: 56 min

Historia posiada więcej, niż jeden wątek, a ponadto jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.

Jako małe dziecko często gościłam na planach filmowych, na których moja mama wykonywała swoje charakteryzatorskie powinności. Poznawałam środowiska aktorskie, techniczne i producenckie, a niejako przy okazji byłam mamiona wizją zrobienia kariery w filmie. Zakochiwałam się w tym świecie, choć matka robiła wszystko, by uświadomić oniemiałej z zachwytu dziewczynce, jak trudne bywa życie „człowieka z branży”. Od klapsera po producenta, od garderobiany po kierownika planu, wszyscy oni mieli być utytłani brudem, stresem, lękiem przed przyszłością, a także wynikającymi z tego chorobami alkoholowymi. „Filmiacy to przeważnie wykolejeńcy”- długo próbowała mi wpoić ten punkt widzenia. Nie ustawała w trudzie nawet wtedy, gdy po morderczych przygotowaniach dostałam się wreszcie na wydział aktorski w łódzkiej filmówce.

Aktorką zostałam niemalże z marszu. Choć w tej dziedzinie najbardziej typowym scenariuszem był ten, co zawierał długo pielęgnowane nadzieje, późniejsze zderzenia z rzeczywistością, depresję, a w finale walkę na śmierć i życie o angaż do byle reklamówki telewizyjnej, w moim przypadku poszło zaskakująco łatwo, by nie powiedzieć – fartownie. Zagrałam w studenckiej etiudzie, reżyserowanej przez K.K. Film spodobał się profesorskiemu gremium, a w szczególności Z., który upatrzył sobie w K.K. godnego „kontynuatora własnej spuścizny”. Przy każdym kolejnym projekcie czynił z niego swojego asystenta, co w niedługim czasie zaowocowało pełnoprawnym reżyserskim debiutem. To z kolei przywiodło K.K. do sporego sukcesu, jaki, na swoje szczęście, miałam przyjemność dzielić razem z nim. K. był bowiem mocno przywiązany do premierowej, udanej ekipy i wkręcał ją wszędzie gdzie się tylko dało.

Zagrałam w jego kilku kolejnych filmach. Niektóre z nich narobiły trochę hałasu, inne przeszły zupełnie niezauważone. Niestety, porażek było coraz więcej, na domiar złego – przychodziły jedna po drugiej. Po obiecującym starcie K. upadł z hukiem, a właściwie zupełnie po cichu. Zajął się zwyczajnym „zarabianiem na chleb”, czyli kręceniem tekturowych tasiemców, montowaniem teaserów lub produkcją reklamówek dla znanych (i nieznanych) agencji kreatywnych.

Natomiast ja ugruntowałam swoją pozycję na rynku. Stałam się rozpoznawalna, chętnie zapraszano mnie do licznych produkcji. Choć nie zatrudniałam agenta i daleko było mi jeszcze do statusu celebrytki, mogłam cieszyć się nieustannym napływem angaży. Grałam niemal bez przerwy, a co za tym idzie – miałam stały dochód (czyli coś, o czym młode aktorki mogą tylko pomarzyć).

Nigdy nie przywiązywałam większej wagi do własnej młodości, ani kryjących się pod tym hasłem praktyk; jakichś głośnych hulanek, pochopnych, emocjonalnych decyzji czy czegokolwiek w tym guście. Właściwie, przegapiłam ten etap.

Posuwaniu się w latach towarzyszyło pasmo sukcesów, o które nie musiałam szczególnie zabiegać. Każdy projekt otwierał drogę do następnego. Czasem dostawałam więcej propozycji, niż byłam w stanie przerobić. Koniec końców, dochrapałam się statusu „gwiazdorki”, która zmuszona była wybierać i odmawiać. Choć też wcale nie można mi było odmówić pracowitości.

W tym okresie nikt, ani nic nie potrafiło zmącić mojego wewnętrznego spokoju, nawet te, potencjalnie dekoncentrujące wydarzenia, jakie zwykle określane są „tragicznymi”. Miałam liczne związki, które kończyły się szybciej, niż zdążyłam cokolwiek odczuć. Miłość, przynajmniej w tej formie, jaką znałam z literatury, była dla mnie niezrozumiałą, kompletnie fałszywą koncepcją. Równie znaczące było to, że śmierć własnej matki przyjęłam spokojnie. Uznałam, że kobieta, która mnie wychowała, po prostu przestała myśleć i istnieć – tak samo, jak większość uwielbianych przeze mnie artystek sprzed lat.

Pierwszy, poważniejszy wstrząs w temacie mojej, z gruntu ustabilizowanej, cichej psychiki nastąpił przy okazji filmu w reżyserii Z.

Starszy pan pragnął zaangażować mnie do roli, którą określał jako „kłopotliwe wyzwanie”. Przeczytałam scenariusz (nota bene, autorstwa K.K.), i nie dostrzegłam w nim niczego, co mogłoby mnie przyprawić o kłopoty. Ot, historyjka o sfrustrowanej rozwódce, stopniowo popadającej w zadurzenie względem nieletniego syna byłego męża. Banał tej opowieści zrobił na tyle piorunujące wrażenie, że aż odważyłam się na otwartą krytykę. Nie mogłam uwierzyć, że K.K. mógł dopuścić się czegoś równie powierzchownego i tandetnego, do tego niemal żywcem wyciągniętego z jakichś soft-pornoli dla nastolatków.

Z. jednak długo bronił tego projektu, przez ponad dwa miesiące nie chciał dać za wygraną. Tłumaczył, że film miał być niejako grą z przyzwyczajeniami widza - również tymi, które dotyczyły pokątnej erotyki. Ogrywając historię znaczonymi kartami, Z. i K.K. chcieli uśpić czujność odbiorcy, po to, by w finale nagle nim wstrząsnąć. Od symbolicznych, pozornie kiczowatych obrazków, przejść mieli do niespodziewanego naturalizmu. Cezurę wyznaczy pierwszy akt płciowy dojrzałej kobiety z nieletnim chłopcem. Od tego momentu nastrój będzie ulegał stopniowej przemianie, z radosnej, efemerycznej igraszki ku „prawdzie organizmu” oraz „prawdzie społeczeństwa”. Panowie zamierzali wręcz „wziąć się za barki z pojęciem tabu” - jak Z. żarliwie zapewniał.

- Posłuchaj, twoi na wpół-imbecylni widzowie tak ślepo cię kochają, że czasem zapominają, że ty tylko grasz. – przekonywał. – Twoje nowe wcielenie przerazi ich, dogłębnie zszokuje, no, słowem, rozpierdoli! Za to ciepłe uczucia, jakimi ciebie darzą, uchronią ich przed zbyt pochopnym skreśleniem filmu czy wręcz przedwczesnym opuszczeniem sali z niesmakiem. Na obrzydzenie również nie pozwolą sobie od razu. Zaczną myśleć, rozumiesz? I to wszystko dzięki twojemu, poza-filmowemu emploi. Nie trzeba chyba dodawać, że K.K. napisał tę rolę z myślą o tobie? - I ględził tak dalej, dzień po dniu wydzwaniając lub odwiedzając mnie bez zapowiedzi.

W końcu uległam i wzięłam tę robotę, choć wynikało to bardziej z lojalności wobec K.K., niż z nagle rozbudzonej wiary w jakość projektu.

Z., będący zarówno reżyserem, jak i producentem filmu zdołał pozyskać spore dofinansowanie z Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej oraz ze środków prywatnych. Zasadniczo było jasne, że nie chodziło tu o względy artystyczne, ale raczej o samą rangę jego nazwiska. To ona otworzyła niejedne drzwi. Z drugiej strony kontrowersyjność projektu również musiała przysłużyć się budżetowi. Szum medialny jest potrzebny każdemu filmowi, zaś obietnica „brania się na barki ze społecznym tabu” miała w sobie właśnie taki potencjał.

Development i preprodukcja odbyły się w zawrotnym tempie. Ledwo dopisano moje nazwisko do listy płac, a już po miesiącu zapraszano na plan. Przez kilka dni mieliśmy kręcić w warszawskiej hali produkcyjnej, a potem, po przerzucie bazy do Zamościa, skupić się na plenerach i wnętrzach naturalnych. Wszystko szło zgodnie z założeniami, czyli bez nieprzewidzianych trudności realizacyjnych. Ekipa sprawowała się świetnie (co wcale nie uchodzi za standard w rodzimej kinematografii), organizacja planu także stała na najwyższym poziomie. Tak to przynajmniej wyglądało do czasu wyjazdu na Lubelskie.

O ile w studiu w Warszawie nagraliśmy szereg niewymagających, subtelnych sytuacji obyczajowych, takich jak rozmowy bohaterów w biurze, szkole, restauracji lub na komisariacie policji, tak w zamojskich plenerach miały zostać odegrane najważniejsze sceny filmu – te, w których pomiędzy głównymi bohaterami budzi się zakazany erotyzm.

R.G., czyli drugi główny bohater fabuły, okazał się przesympatycznym, choć i trochę wyciszonym chłopaczkiem. Był dosyć wątłej budowy, typowej dla większości dorastających chłopców; niewysoki, szczupły, niemalże kościsty. Gdyby dać mu do ręki deskorolkę, można by go uznać za zwykłego podwórkowego kretyna. W jego przypadku liczyło się jednak coś więcej, niż powierzchowność. Chodziło o to coś, co z początku nazywa się „drobnymi niuansami”, a co potem urasta do rangi niesamowitej charyzmy czy wręcz zagadkowości. W jego ciemnych oczach drzemała niezwykłość.

Podobnie jak ja, świat filmu zdobywał już za młodu, do tego w atmosferze „talentu objawionego”. I na tym koniec podobieństw.

Kuba (dla zabawy, zaczęłam nazywać go imieniem przypisanym do jego filmowej roli) nie miał ułatwionego startu. Wywodził się z biednych środowisk, które we wczesnych latach życia odtrąciły go od siebie i skazały na odmęty domu dziecka. Swój romans z filmem zaczął od platonicznej miłości do Magdaleny Cieleckiej, która niegdyś odbyła misyjne tournée po sierocińcach, gdzie próbowała rozbudzać w dzieciach poczucie własnej wartości. Pod wpływem jej podszeptów, ruszył na casting do epizodów w telenowelach, a stamtąd, niemal od razu – do pierwszych skromnych ról w fabułach. W tym właśnie świecie, jakby w wyniku bajecznego zaklęcia Cieleckiej, odnalazł ową „wartość”. Gdziekolwiek się nie pojawił, swoją aktorską intuicją oraz absolutną transparentnością wobec kamery, budził jedynie otwarty zachwyt realizatorów.

Ja natomiast, dzięki mamie i siatce jej znajomych, miałam dużo łatwiej. Nie musiałam dochrapywać się własnej pewności siebie, nie walczyłam o możliwość przynależności do filmowych elit - należałam do nich od urodzenia. Mimo to na status „objawienia” musiałam mocno zapracować.

Kuba bardzo się ze mną zżył. Od czasu przyjazdu do Zamościa, nie odstępował ode mnie choćby na krok, a ja przyjmowałam to z nieskromną radością. Odkrywałam bowiem, chyba po raz pierwszy w życiu, że bliskość dziecięca jest o wiele mniej wymagająca, niż ta męska, związana z nieustanną grą, zwodzeniem, uwodzeniem, a w finale – rodzeniem. Zamarzyło mi się nagle posiadanie dziecka bez konieczności poznawania „odpowiedniego mężczyzny” czy bez koszmaru wypychania główki przez zakrwawiony srom.

Niemal za każdym razem jak dzień zdjęciowy dobiegał ku końcowi odmawiałam ekipie propozycjom wypicia czegoś mocniejszego, by zamiast tego udać się z Kubą „na miasto”. W przypadku Zamościa oznaczało to po prostu wyjście poza ciasny zabytkowy rynek. Chodziliśmy wtedy pośród niskich, małomiasteczkowych bloków mieszkalnych, wymienialiśmy się mało błyskotliwymi obserwacjami na temat produkowanego filmu lub obgadywaliśmy mijanych ludzi. Czuliśmy się jak postaci fikcyjne, byty zupełnie wyabstrahowane z „normalnej” rzeczywistości. Albo tylko ja widziałam to w ten sposób.

Stopniowo odkrywałam w sobie wrażliwość matki, zaś Kuba czerpał z tego nową, przedziwną energię. Zupełnie tak, jakbym swoją nowo-odkrytą ckliwością załatała jakąś dziurę w jego życiorysie. Z każdą chwilą zbliżaliśmy się do siebie coraz bardziej. Łaziliśmy na bilard, na obrzydliwy kebab lub do zamojskiego zoo. Wszelkie zdarzenia miały charakter poboczny. Ważniejsze było to, co tężało w naszych głowach. Moja zachłysnęła się wrażeniem posiadania syna, zaś jego zdawała się tonąć w szczeniackiej miłości do „kogokolwiek, kto kocha”.

Sielskość pierwszych dni przerwał nowy rozdział w scenariuszu. Po odfajkowaniu wielu kameralnych scen, wyrażających różne miłosne gierki i podchody, przystępowaliśmy do etapu „ryzykownych” ujęć, czyli tych, w których pomiędzy kobietą a dzieckiem pojawia się nagość. Z. poświęcił mnóstwo czasu i sił, żeby nas do tego przyszykować. W ramach indywidualnych, przed-planowych prób przepracowywał kwestie i pozycje, ustawiał pod odpowiednie ujęcia. Ciągnął też nieustające, mentorskie monologi, czasem wręcz ocierające się o próby domorosłej psychoanalizy. Z. od zawsze lubił gadać, ale w tym przypadku stawał się wręcz nieznośny (widać, że roztrząsana problematyka w jakiś sposób pobudzała go do życia).

Zbliżenie pomiędzy kochankami odbywało się w scenerii zabytkowego, opuszczonego hotelu. Bohaterowie wkradają się tam ze zwykłej ciekawości czy dla chęci „zrobienia czegoś szalonego”, natomiast atmosfera grozy, jaka zastaje ich na miejscu okazuje się katalizatorem długo skrywanego, erotycznego napięcia. Po krótkiej tułaczce pośród ciemnych komnat ze skrzypiącymi parkietami oraz zardzewiałymi stelażami łóżek, zatrzymują się w dawnej sali balowej. Sam środek pomieszczenia przecinają paski przenikliwego światła. Słońce wpada do środka przez dziury w zrujnowanym dachu i ujawnia wszechobecny kurz. W tym właśnie miejscu po raz pierwszy zaczynają się wzajemnie dotykać. Kobieta gładzi go delikatnie po twarzy (początkowo pod pozorem usunięcia pajęczyny, potem już z samej potrzeby dotykania). Chłopak biernie poddaje się pieszczotom, a następnie wstępuje w niego żądza.

Dopóki nie padła komenda „akcja”, miałam absolutną pewność, że oboje jesteśmy gotowi do gry. Podeszłam do Kuby, pogładziłam po policzku. Zgodnie ze swoją linią dialogową, zaczęłam szeptać mu do ucha:

- To tylko z początku będzie wydawało się złe. – Przesunęłam ręką po jego brzuchu, zatrzymałam się na wysokości pępka, po czym powoli opadłam na podłogę, pociągając go delikatnie za sobą. – Nie bój się.

- Nie boję się – odpowiadał ze strachem w oczach.

Kiedy leżeliśmy na podłodze, rozpięłam sukienkę i ściągnęłam stanik. Kuba sięgnął po niego, przez chwilę miął w palcach koronkowy materiał, nie podnosząc wzroku na mój odsłonięty biust.

- Podobam ci się? - Zagarnęłam jego rękę, całując wnętrze dłoni.

- Nawet nie wiesz jak bardzo – wystękał z przejęciem.

Oparłam głowę o skrzypiące deski. Czułam, jak chłopiec niespiesznie kładzie się na moim brzuchu i wsuwa głowę pomiędzy piersi.

- Nie mogę – wyszeptał. – Nie dam rady – Nagle zerwał się na równe nogi i zaczął krążyć po planie, rujnując niemal doskonałe ujęcie.

Ktoś krzyknął: „kurwa mać”, ktoś inny splunął z przejęciem za siebie.

Natomiast Z. był cierpliwy. Dawał nam tyle czasu, ile potrzeba. Prosił tylko, byśmy nie improwizowali i postarali się nie wybiegać poza scenariusz (w którym wszakże nie było czegoś takiego jak „podobam ci się?”).

Robiliśmy trzy, cztery powtórki i za każdym razem kończyło się fiaskiem. Cały czas przebiegało to w ten sam sposób. Bezbłędnie odgrywaliśmy swoje kwestie, wczuwaliśmy się w „zakazany”, mroczny nastrój, a w kluczowym momencie Kuba nagle dezerterował.

Ekipa była coraz bardziej poirytowana tym nagłym, zupełnie do niego niepodobnym, speszeniem, choć też nikt nie odważył się wypowiedzieć tego na głos. Tylko gruba klapserka prychnęła coś na temat „humorzastych małolatów”, zaś szwenkier rzucił kąśliwą uwagę, „że dzieciakowi zaraz spodnie rozerwie od tych widoków”. Kuba tego nie usłyszał. I całe szczęście, bo najpewniej zamknąłby się do reszty.

Po piątym i szóstym zepsutym ujęciu, reżyser dostrzegł beznadzieję swojego położenia. Zaczął nawet deliberować z K.K. nad ewentualnością uproszczenia tej sceny. Byli skłonni pójść na ustępstwo wobec przestraszonego chłopca i nawet zaczęli kreślić coś na kartkach. Postanowiłam zainterweniować. Wiedziałam, że mam niemały wpływ na swojego filmowego partnera i miałam wrażenie, że dam radę przepracować tę tremę. Przekonałam Z. do konieczności zaordynowania krótkiej przerwy.

Zamknęliśmy się w osobnym pokoju – równie zakurzonym i zdewastowanym, jak sala balowa oraz cała reszta pustostanu.

Uspokajałam Kubę. Przekonywałam, że rola, jaka mu przypadła wcale nie należy do najłatwiejszych. Jest wręcz wyzwaniem i to nie tylko dla niego. Doświadczeni aktorzy również mogliby mieć tutaj spory kłopot. Zresztą, ja sama nie czułam się zbyt komfortowo na tym planie.

Podobnie, jak w scenie, którą odgrywaliśmy po wielokroć, gładziłam go po policzku zewnętrzną częścią dłoni.

Kuba zwierzył się, trochę po dziecięcemu, że w międzyczasie „bardzo mnie polubił”. Twierdził, że gdyby nie to, poszłoby mu dużo lepiej. Nawet wolałby nic do mnie nie czuć, ani nie posiadać wspólnych tematów. Bo w obecnej sytuacji, kiedy odsłaniamy przed sobą ciała, on czuje się trochę tak, jakby miał zaraz uprawiać seks z bardzo dobrą przyjaciółką. I to na oczach kilkunastoosobowej ekipy.

Wzruszył mnie tym wyznaniem. Przytuliłam go do siebie, a jednocześnie powróciłam do łagodnej perswazji.

- Żadna, choćby najbardziej dosłowna scena, nie nadwątli naszej przyjaźni – tłumaczyłam. – Jesteśmy profesjonalistami, więc podejdziemy do sprawy profesjonalnie. Oddzielimy fikcję od rzeczywistości. Wejdziemy na moment w obcą skórę, a potem natychmiast ją z siebie zrzucimy.

W tym momencie poczułam na udzie jego potężną erekcję. Pomyślałam, że kretynka ze mnie, i że wcale nie pomagam. Zamiast oswoić chłopca z niezręczną sytuacją w dalszym ciągu stymulowałam go, wręcz osaczałam swoim ciałem. Odpuściłam uścisk i zasugerowałam, byśmy przysiedli na podłodze. Szybkim ruchem poprawił swoje spodnie. Próbował ukryć przede mną swój wzwód.

Postanowiłam odrobinę zaryzykować.

- Wiem, że masz kłopot z kontrolowaniem swojego ciała. Ale, wierz mi, nie ma w tym nic złego. Jesteś mężczyzną i reagujesz jak każdy zdrowy mężczyzna. Czy myślisz, że jesteś pierwszym, któremu... - Zawahałam się przed użyciem określenia „staje”, uznałam je za zbyt obcesowe. - Który znajduje się w podobnej sytuacji? Mam za sobą dziesiątki planów zdjęciowych, w tym również tych wrednych, wymagających wielu poświęceń. I szczerze ci powiem; sytuacje łóżkowe, choć potrafią czasem poważnie onieśmielić, nie należą do tej najtrudniejszej kategorii. Kobiety sypiające na niby ze swoimi niby-facetami mają gdzieś, że tamci reagują czasem tak, jakby to działo się naprawdę. Co więcej, ci goście również nie przywiązują do tego żadnej wagi. Kubuś, to tylko ciało. – Moja ręka znów powędrowała po jego twarzy. – Ciała mają swoje mankamenty oraz swojego rodzaju system „szybkiego reagowania”. Jednym z takich systemów jest właśnie ten, który dotyczy nagłego... no, powiedzmy, powiększania się. Albo pocenia.

- Mówisz do mnie jak do dziecka – odezwał się po dłuższej chwili ciszy.

- Nie wiem, jak się mówi do dzieci – odparowałam odruchowo, a po chwili dotarło do mnie, że jest w tym dużo prawdy. Nigdy nie byłam dobra w nachylaniu się nad naiwnymi pociechami i modulowaniu głosu w infantylnym „gu-gu, ga-ga”. Z każdym człowiekiem, bez względu na wiek czy podziały społeczne, rozmawiałam przy użyciu jednego i tego samego języka. Choć też nie z każdym miałam ochotę rozmawiać.

- Nie dam rady odegrać tej historyjki do samego końca – stwierdził nagle smętnym tonem. – Nie, jeśli to będziesz ty.

Kiedy mówił, moja ręka znów błądziła po całym jego ciele. Drapałam go po plecach, przesuwałam palcami po barkach, sunęłam dłonią wzdłuż kościstego torsu. Gdy w końcu dotknęłam go „tam gdzie nie powinnam”, wstąpiła we mnie raptowna pewność co do następnego kroku. I ani się obejrzałam, jak zaczęłam recytować kwestię ze scenariusza:

- To tylko z początku będzie wydawało się złe – wyszeptałam, rozsupłując pasek z jego spodni. Kuba jakby się poddał. Oparł głowę na moich piersiach i zaczął głośno sapać.

Uwolniłam nabrzmiały członek z uścisku materiału. Z początku można było odnieść wrażenie, że chłopak dysponuje czymś niesamowicie wielkim. Wynikało to jednak z kontrastu wobec reszty drobnego ciała, tworzącego optyczną iluzję. W rzeczywistości jego penis był przeciętnych rozmiarów. Zresztą nie miało to dla mnie większego znaczenia. Byłam daleka od obsesji dokonywania szczegółowych pomiarów i ocen w tym zakresie. Dotąd właściwościom męskich narządów poświęcałam tyle uwagi, ile samym mężczyznom. Czyli niewiele.

Położyłam się na plecach i sięgnęłam po jego ręce. Manipulowałam nimi tak, jakby chłopiec był zdalnie sterowaną zabawką. Przygniótł mnie zaraz całym swoim ciężarem. Pocił się i drżał, kiedy moja dłoń delikatnie obejmowała źródło jego wstydu.

- Nie bój się – mruczałam, na przemian zsuwając i rozwijając napletek.

- Nie boję się – zapewniał żarliwie, choć był równie przerażony, jak przedtem. – Nigdy nie byłem z kobietą. - wyjęczał po chwili.

- Wiem o tym.

Leżał na mnie nieruchomo, zaglądał głęboko w moje oczy, podczas gdy ja powolnymi ruchami masowałam pulsujący członek. Sytuacja była na tyle niezwykła, że aż podniecająca. Krew zagotowała się w moim mózgu i przyprawiła o lekkie zawroty głowy. Myślałam o wielu sprawach jednocześnie, a żadnej myśli nie potrafiłam poświęcić pełnej uwagi. Czy naprawdę to robiłam, z tym nastolatkiem? Czy we mnie jest choćby odrobina dojrzałości, przyzwoitości, poczucia przynależności do moralnych praw? Czy byłam idiotką, wykorzystującą słabość nieletniego? A co będzie, jeśli do pokoju wparuje ktokolwiek z ekipy?

- Podobam ci się? - zapytałam, jakby dla rozładowania napięcia.

- Nawet nie wiesz... - zaczął, po czym szybko wstrzymał powietrze w płucach.

Poczułam ciepło, zbierające się na moim brzuchu. Masturbowałam go dalej, coraz intensywniej, aż wreszcie chłopak utracił wszelką rezerwę. Wytrysnął z furiackim rykiem, jakże nieprzystającym do jego dziecięcej sylwetki. Jedna z nitek spermy dosięgnęła mojej szyi, druga przeleciała tuż ponad głową. Aby go uciszyć, położyłam dłoń na jego ustach. Kuba wyrwał się i przywarł do mnie całym ciałem. Przez krótką chwilę przygniatał do podłogi, podrygiwał we frykcyjnych ruchach, imitujących penetrację. Resztkami wytrysku ubrudził moją filmową kieckę. W końcu wyżył się do reszty i znieruchomiał.

- Dobrze ci, Kubusiu? - zapytałam, doskonale znając odpowiedź.

- Nigdy wcześniej nie byłem z kobietą – powtarzał niepewnym głosem. – Przepraszam.

- Wkrótce będziesz miał wiele pięknych kobiet – suwałam palcem po jego plecach. – I nie ma co przepraszać. Ani teraz, ani nigdy.

Kolejna przymiarka zakończyła się pełnym sukcesem. Operator panoramował nas, skłębionych w nagłym zapamiętaniu na drewnianym parkiecie. Zgodnie z reżyserskimi instrukcjami, Kuba, początkowo odrętwiały i wycofany, sukcesywnie przejmował inicjatywę. Na przemian ściskał moje sterczące sutki i masował piersi. Przenosił dłonie z żeber do podbrzusza, z okolic krocza do ud, a potem odwrotnie. Rozpalał mnie, całując w usta czy drażniąc palcami skórę, która nagle pokrywała się gęsią fakturą. Czułam, jak robi mi się mokro.

- Chyba cię kocham – stwierdzałam drętwo, pod dyktando scenariusza.

- Nigdy wcześniej nie byłem z kobietą – odpowiadał.

- Wiem o tym.

Kuba przystępował do właściwej części stosunku. Udawał, że jest we mnie, a ja wydawałam z siebie przeciągłe jęki, pozorując orgiastyczne doznania. Jego penis, schowany za bokserkami, znów był w pełnej gotowości. Ocierał się o mnie na tyle długo, by wprawić w swojego rodzaju trans. Kiedy odgrywał kolejne pchnięcia, moja dłoń zakradała się ku waginie. Dotykałam jej intensywnie, drażniłam, aż w końcu spotkał mnie przyjemny dreszcz. Nie był to jeszcze orgazm, ale i tak stanowił dość zaskakujące uczucie, zważywszy na okoliczności. Wrzasnęłam, odgrywając zaplanowany szczyt. Kuba zareagował na to cichym stęknięciem. Przytulił się do mnie z całych sił, a ja przez chwilę miałam wrażenie, że jego bokserki są mokre.

Po zakończonym ujęciu Z. klaskał euforycznie, podobnie jak i reszta realizatorów. K.K. łaził pomiędzy operatorem, a dźwiękowcami, sklejał zwycięskie „piątki”. Wszyscy wydawali się być podekscytowani uczestnictwem w tym „niesamowitym” projekcie. Za to złośliwy szwenkier puszczał do mnie szelmowskie oczko, robiąc palcami gest, symbolizujący kopulację. Jak tylko Kuba uciekł do prowizorycznej garderoby, skonfrontowałam się z nim. Spytałam, „na czym polega jego problem”. Gość nachylił się nade mną i wysączył do ucha cały jad, zajmujący jego głowę.

- Widziałem, jak cię to podnieca. Widziałem, jak doszłaś, i jak ten chłopiec doszedł. Czy myślisz, że tylko ja to zauważyłem? A co niby miało oznaczać to wasze nagłe zniknięcie w pobocznym pokoiku? Czy wmówisz mi, że rozwiązywaliście tam krzyżówki albo sudoku? Albo te wasze wspólne wieczory, spędzane we własnym gronie? Doskonale wiem, że dałaś się chłopaczkowi wydymać. I że robicie to codziennie. Od samego przyjazdu dajesz mu dupy z podziwu godną pracowitością.

- Nie jesteś do końca zdrowy – stwierdziłam z lekkim zagubieniem, którego bardzo nie chciałam okazać.

- Jeśli i mi zrobisz dobrze, być może wyzdrowieję – zażartował, w niskim, samczym stylu, typowym dla większości filmowców.

- Zwal sobie w kiblu – wycedziłam przez zęby na znak nienawiści. Naprawdę, w tej chwili czułam do tego człowieka znacznie więcej, niż niechęć.

Szwenkier cały się stropił i skurczył.

- Ja tutaj tylko pracuję, dziewczyno. Nie strzelaj do mnie za to, że mam oczy – Mówiąc to, rozkładał szeroko ręce w geście otwartości na ciosy. A po chwili rozpromieniał się na twarzy.

- No dobra, zastrzel! Czy nie widzisz, kurwa, że jaja sobie z ciebie robię?

W kolejnych dniach realizowaliśmy szereg łatwiejszych scen. Filmowy Kuba kłócił się ze mną o byle pierdoły, na co ja odpowiadałam rozpaczą. Miałam za zadanie odgrywać postać zranioną, rozczarowaną, a zarazem złaknioną uczucia.

Co dziwne, w realnym świecie również nie potrafiliśmy odnaleźć dawnego języka.

Przy bilardzie Kuba skupiał się przede wszystkim na trafianiu do uzy. Ani razu nie obdarzał mnie tym swoim „zagadkowym” spojrzeniem. Zagadywałam go, nieustannie wskazując na motyw „tykającego zegara”. Niebawem plan zdjęciowy miał zostać doprowadzony do finiszu, a my zmuszeni do ponownego zasiedlenia swoich domów. Kuba zdawał się grać na zwłokę. Kiedy celował w najcenniejszą dla rozgrywki bilę, mówił: „jeśli ją ubiję, wszystko będzie dobrze”. Potem, oczywiście, nie trafiał, a mnie dopadało poczucie przemożnej pustki. Czułam ją przed nim, będę czuła po nim.

- Niech spierdala – rzucałam w myślach, niejako w obronie przed niechcianym, kiełkującym we mnie uczuciem.

Późnym wieczorem wracaliśmy do hotelu w drętwej atmosferze, w której gęsto było od niewypowiedzianych słów. Plan filmowy skłonił nas do przekroczenia pewnych granic i jasne było, że powinniśmy byli o tym „poważnie porozmawiać”. Ja, jako ta dorosła, a do tego – inicjująca całe wydarzenie, powinnam czuć się w obowiązku do zadbania o higienę jego głowy. A jednak nie potrafiłam odnaleźć w sobie odwagi. Projektowałam odpowiednie zdania, które zaraz grzęzły w gardle, nigdy nie wypowiedziane. Miałam wrażenie, że pod względem emocjonalnym cofałam się w rozwoju i dostrajałam do poziomu dziecka, z którym niedawno miałam okazję obcować. Odkrywałam w sobie małą, głupiutką dziewczynkę, obrażoną na nieczułego chłopaka za to, że ten nie potrafi wyrazić swych uczuć na głos.

Gdy żegnaliśmy się na hotelowym korytarzu, Kuba niespodziewanie złapał mnie za rękę. Wciąż trawiłam w sobie irracjonalny gniew, więc w pierwszym odruchu odtrąciłam jego dłoń. Sposępniał i odszedł w kierunku swojego pokoju. Zrobiło mi się duszno. Raniłam tego chłopca, igrałam z jego niedojrzałymi uczuciami. Dopadły mnie ogromne wyrzuty sumienia, a zarazem poczucie „słusznej sprawy” – przecież trzeba było w końcu położyć kres temu szaleństwu.

Żeby odreagować, zjechałam windą na parter i dołączyłam do ekipy, chlejącej na umór w hotelowym barku.

- Jest nasza gwiazda! - wykrzyknął K.K., unosząc w górę kieliszek wódki.

Do wzniesionego pseudo-toastu zaraz dołączyli inni.

Towarzystwo było już mocno zawiane. Każdego dnia robili to w tym samym trybie; zaczynali pić od razu po zakończonym dniu zdjęciowym, stan nieważkości osiągali jeszcze wczesnym wieczorem, po to by przed świtem choć po części zdążyć przetrawić toksyny i być gotowym do kolejnych artystycznych wyzwań. Tylko co niektórzy z nich znajdą w sobie jeszcze odrobinę sił oraz fantazji, aby połączyć się w prowizoryczne pary i wylądować w łóżku, tym samym burząc na moment rutynę codziennego, pijackiego obrządku.

Zajmując miejsce przy stoliku, niemal od razu wyłapałam tych, którzy będą się dzisiaj pieprzyć. Z ramienia operatora zwisała śliczna, choć lekko podstarzała garderobiana. Co i rusz podnosiła na niego swój maślany wzrok, by promieniować seksualnym komunikatem. Obleśny szwenkier szeptał coś na ucho świeżo poznanej zamościance – młodziutkiej dziewczynie, zachwyconej tym, że sam „pan filmowiec” interesuje się jej skromną osobą. Natomiast w K.K. wpatrywała się uporczywie charakteryzatorka, a ten z premedytacją udawał, że tego nie dostrzega.

Wszyscy wydawali mi się równie paskudni i zepsuci. Tego dnia budzili we mnie jedynie odrazę. Postawiłam zatem na pijaństwo – jedyną czynność, która mogła uśmierzyć poczucie wszechogarniającego atawizmu knajpianego świata. Łapczywie przechylałam kieliszek za kieliszkiem i odgrywałam przy tym rolę zblazowanej, „niegrzecznej dziewczynki”.

Gruba klapserka, która siedziała najbliżej, upatrzyła sobie we mnie imprezową kumpelę. Dolewała mi wódki, piła tylko wtedy, kiedy ja piłam. Do tego bez przerwy gadała. Nie broniłam się przed tym. Jej brzydota oraz samotność, którą rozpaczliwie próbowała ukryć za zasłoną głośnej rubaszności i nieustannego dowcipkowania, budziła we mnie współczucie. Była jedną z tych nielicznych kobiet na planie, które w trakcie produkcji z pewnością nie miały szansy na pójście z kimkolwiek do łóżka.

Upiłyśmy się w stosunkowo niedługim czasie. Towarzystwo, równie pijane i przerażająco niezborne w każdym wykonywanym ruchu, zaczęło się rozrzedzać. Oto co znaczy profesjonalizm w świecie filmu - nawet w stanie skrajnego upojenia filmowiec, niezłomny tytan pracy, pamięta o czekającym go nazajutrz planie. Szwenkier zabrał zamościankę do pokoju, po drodze do windy ściskając fragment jej pośladka. Podobnie postąpił operator oraz K.K.

W końcu przy stole zostały już tylko trzy osoby. Ja, smutna klapserka oraz jeden z kierowców, który nie wytrzymał zadanego tempa i zasnął, z głową żałośnie opartą o blat. W tej szczególnej atmosferze klapserka zdecydowała się na zwierzenie.

- Tak bardzo podoba mi się ten chłopiec – wzdychała. – Ten nasz młodociany amant. Czy wiesz, że każdego dnia ci zazdroszczę? Coś mnie w środku skręca, kiedy widzę, jak się całujecie, dotykacie. Przepraszam, że to mówię, ale chciałabym być tobą.

Pomimo alkoholowej przysłony, zdałam sobie sprawę, że wyznanie nie przyszło jej łatwo. Dziewczyna ujawniała przede mną swą wstydliwą frustrację, szukała pewnie jakiegoś pocieszenia. Bardzo chciałam jej w tym dopomóc, ale nie przychodziły mi do głowy żadne rozsądne słowa. Nigdy nie byłam w tym dobra.

- Wierz mi, wcale nie jest fajnie być mną – odparłam w końcu.

- Jeśli tak, bycie mną powinno być koszmarem.

Uderzyłam ją lekko w ramię, na znak żartobliwego protestu. Rozluźniła się co nieco. Wypiłyśmy po jeszcze jednym kieliszku. Spróbowałam zmienić temat, wskazując na śpiącego kierowcę i związany z tym komizm, jednak klapserka uparcie powracała do motywu Kuby.

- Powiedz, czy to prawda, co mówią? - wypaliła nagle. – Że ty i on... No wiesz.

- Że co? - w moim tonie zadźwięczał gniew.

- Że rozprawiczyłaś go, tak jakby dla dobra filmu.

- Kto tak mówi? - robiłam się coraz bardziej zła.

- Każdy coś mówi, każdy coś innego. Plotki chodzą.

Posłyszane słowa zmroziły mnie na tyle, że przegapiłam moment, w którym jej dłoń zaczęła niespiesznie masować moje udo. Zanim zareagowałam, wsunęła grube palce pod sukienkę i przystąpiła do obmacywania mojego krocza.

- A więc to prawda? - Drążyła, coraz mocniej pobudzając waginę.

- Przestań – warknęłam, nagle uderzona myślą, że od jakiegoś czasu nic nie mówiłam. Swoim milczeniem przyniosłam zapewne potwierdzenie jej domysłom, a zarazem przyzwoliłam na śmiałe molestowanie.

Zbliżyła się do mojego ucha, musnęła go językiem, po czym ściszonym tonem złożyła matrymonialną propozycję:

- Mogę sprawić, że eksplodujesz. Zabierz mnie do pokoju, a pokażę ci, co umiem – Mówiąc to, drażniła wskazującym palcem moją świeżo rozbudzoną łechtaczkę. Wyczuła wilgoć, jaka wysączała się ze środka, więc też nabrała ogromnej pewności siebie. Jako kobieta, wiedziała dokładnie jakich środków użyć, by momentalnie doprowadzić mnie na skraj ekstazy. Bezbłędnie odczytywała moje ulubione tempo. Uśmiechała się, co sprawiało, że była jeszcze brzydsza, niż zazwyczaj. Mimowolnie jęknęłam.

- Nie spałam z nim – wyszeptałam, lekko dysząc.

- Serio? - Wydawała się lekko rozczarowana albo niedowierzająca. Wierciła mnie dalej, a do tego zaczęła lizać po szyi i podgryzać ucho.

- Ja mu tylko... - zawahałam się, rozglądając po pustej sali. – Zrobiłam mu ręką. I nic więcej.

- I doszedł?

- Jasne, że doszedł.

- Naprawdę? - Wydawała się być szczerze zaskoczona.

- Czy jest w tym coś dziwnego?

- A czy ty też zaraz dojdziesz? - zmieniła temat.

W tym momencie kierowca doznał raptownego przebudzenia. Oparł strudzoną głowę na łokciach i spojrzał na nas zamglonym wzrokiem.

Szybko wyswobodziłam się z jej uścisków. Otrzeźwiałam na tyle, by popaść w przerażenie. Klapserka wprowadziła mnie w jakiś podstępny, jungowski seans, który sprawił, że powiedziałam zbyt wiele.

- Cały czas gdzieś dochodzicie – wybełkotał kierowca.

Wstałam od stolika i prędko umknęłam do windy, nie bacząc na nawoływania klapserki, byśmy zostały na „jeszcze jednego”.

Nazajutrz głowa pękała mi od kaca oraz poplątanych, kosmatych myśli. Nie przywykłam do chlania, ani też nie potrafiłam radzić sobie z tym czymś, co ludzie nazywają uczuciami. Dotąd żyłam w przekonaniu, że jestem wolna od jakichkolwiek namiętności.

Na planie klapserka posyłała mi wymowne spojrzenia, od których robiło mi się niedobrze. Szwenkier skakał tańczącym krokiem pośród lamp i kamer. Nie pasowała mi do niego ta radość. Najwyraźniej wczorajszej nocy zrzucił z siebie jakiś niesłychany ciężar. Wzdrygnęłam się na myśl o biednej zamościance, złożonej w ofierze jego chuci.

Kuba siedział w kącie. Wystukiwał coś na smartfonie, nie zwracając uwagi na nikogo, nawet na cycastą fryzjerkę, grzebiącą w jego włosach.

- Coś ty taki nachmurzony dzisiaj? - pytała go zaczepnym, radosnym głosem. – Czyżby jakaś pani dała ci kosza?

Oddaliłam się do sypialni, która na planie była jedynym pustym pomieszczeniem. Usiadłam na brzegu łóżka i raz jeszcze przejrzałam scenariusz. Znałam go już na pamięć, ale nie przeszkadzało mi to w czynności biegania wzrokiem po linijkach tekstu. Odczuwałam potrzebę bezmózgiego odtwórstwa, zapadnięcia w regenerujący letarg. W spokoju przećwiczyłam kwestie, jakie wkrótce będę musiała odegrać.

Scenerię stanowiło tak zwane „mieszkanie prywatne”. W tych murach moja bohaterka miała zostać zdekonspirowana przez byłego męża. Był to finał długotrwałego procesu. Facet miewał już wcześniej podejrzenia co do zaskakującej zażyłości, jaka wytworzyła się pomiędzy jego synem a macochą. Przez jakiś czas konsekwentnie odsuwał je od siebie. Nie chciał uwierzyć albo bał się, że nie ma racji, i że w jego mózgu powstaje coś w rodzaju niezdrowej obsesji. Potem przypadkiem zobaczył ich na mieście. Kobieta pocałowała chłopca na pożegnanie, zaś on odniósł wrażenie, że w tej drobnej czułości kryło się coś więcej. Pocałunek był znacznie dłuższy, niż ten standardowy buziak, jakim obdarza się dzieci. Do tego, odchodząc w przeciwnym kierunku, eks-macocha kilkakrotnie obracała głowę za siebie, a na jej twarzy świergotały wymowne „skowronki”. Nie, to z pewnością nie były matczyne uczucia. Od tego czasu zaczął ją śledzić i stopień po stopniu popadał w coraz większą rozpacz. Nie dość, że jego podejrzenia okazały się uzasadnione, to jeszcze przerosły najśmielsze wyobrażenia. Nieletni syn sypiał z jego byłą partnerką.

Przerwałam próby kiedy do pokoju wszedł A.A. - filmowy ojciec. Zawsze lubiłam jego wyważoną grę oraz przyjemną, bardzo męską aparycję. Dziś przyjechał do Zamościa, jutro miał wyjeżdżać. Ze względu na jego gwiazdorskie stawki, kierownictwo produkcji ustawiło harmonogram w taki sposób, aby wszystkie sceny z udziałem A.A. nagrać w ciągu jednego dnia.

- Zawsze chciałem cię poznać – wyartykułował ze staranną dykcją. – Nie sądziłem tylko, że w dniu, w którym to wreszcie nastąpi, będę zmuszony spuścić ci wpierdol.

- Tak jest, przyjeżdżasz tylko po to, by zrujnować mi życie – odwzajemniłam dowcip.

- Zaraz, zaraz. Kto jeśli nie ty jest odpowiedzialny za twoje występki? Czy to ja zmuszałem cię do ruchania mojego syna? - W jego oczach wezbrała natychmiastowa furia, a policzek zaczął lekko drżeć. Był dobry – pomyślałam – zdecydowanie wart swojej ceny.

- Nie tak ostro, proszę – jęknęłam błagalnym tonem, łapiąc się za ciężką głowę.

Opadł na łóżko, splótł ręce na piersi i zaczął wnikliwie analizować moją twarz.

- Czyżby ktoś wczoraj wypił o jednego za dużo?

- O dziesięć za dużo.

Zaśmiał się głośno, z lekko wystudiowaną kurtuazją, a po chwili powrócił do wiercenia mnie wzrokiem.

- No co? – parsknęłam z durnym uśmieszkiem.

- Wiem, że gapię się na ciebie dosyć niegrzecznie – wyjaśnił z powagą – Ale wiedz, że to tylko ze zdziwienia. Dopóki nie spotkałem cię na żywo, miałem pewność, że... - zrobił pauzę, a ja odebrałam to jako celową, aktorską zagrywkę. – Że nie jesteś zbyt seksowna.

Przybrałam zdziwioną, ale i otwarcie urażoną minę. Jego dowcip przestał mi odpowiadać.

- Teraz natomiast odkrywam, że wiedziałem o tobie tyle samo, co każdy inny głupek z multipleksu. Dotąd poznawałem jedynie twoje „wcielenia”, czyli; policjantkę na skraju załamania nerwowego, starzejącą się, wredną panią polityk albo szarą gospodynię domową, padającą ofiarą finansowego przekrętu. Nie miałem pojęcia, jak piękną kobietą jesteś.

Połechtało mnie to odrobinę, dokładnie na tyle, by nie odmawiać mu dalszego ciągu wypowiedzi.

- Bo twoja cielesność – kontynuował – schodzi na drugi plan, gdy zaczynasz mówić. Grać! Cała uwaga jest wtedy skupiona na postaci, na tym, co rozumie lub odczuwa. A nigdy na ciele.

Musiał dostrzec moje dyskretne rozbawienie, bo nagle oblókł cały wywód w miękką osłonę farsy:

- Bo jesteś taka czarna, a czarny to najszlachetniejszy kolor! - oceniał podniosłym, krotochwilnym tonem. – Bo masz te czarne, nieprzeniknione oczy i czarne włosy, gęste, niczym na reklamówce szamponu. Do tego dysponujesz parą bezczelnie długich nóg, niosących twoje krągłe pośladki z gracją antycznej kapłanki, zaś twoje piersi...

- Spokojnie z tymi epitetami – przerwałam mu, niemal rechocząc – bo zaczynasz brzmieć jak festiwal piosenki w Opolu.

- Twoje piersi – powtórzył z naciskiem, wcale nie zrażony – tak foremne i zadziorne – Tutaj przesunął delikatnie palcem wzdłuż mojej bluzki. – Aż proszą się o portret w wykonaniu jakiegoś znakomitego malarza.

- Słowem, landszaft z cyckami?

- Tak jest. I ten znakomity ktoś powinien być o wiele bardziej wrażliwy na kobiece wdzięki, niż ci niewydarzeni partacze, z jakimi miałaś nieszczęście współpracować. Dotąd każdy z nich tłamsił to niesamowite ciało, oblekając je w jakieś zgrzebne kostiumy i wstrętne make up'y albo też spłaszczając nieodpowiednim kadrem. Ekran wciąż milczy na temat twojego piękna.

- No cóż - Mimowolnie zamrugałam powiekami, wskazując na skrypt, leżący w moich dłoniach. – Jeśli to takie ważne, przynajmniej w tym jednym filmie zobaczą mnie nagą i nieprzesadnie ucharakteryzowaną. Będziesz miał okazję napatrzeć się do woli.

A.A. uśmiechnął się, po czym dźgnął wyprostowanym palcem w mój sutek. Niby dla dowcipu, niby w ramach gry.

- Nie byłbym tego pewien. Pamiętaj, że Z. jest gejem. Co prawda, gejem-profesjonalistą, ale w dalszym ciągu... - Zakręcił młynka palcami, nie uznając za stosowne, by rozwijać ten wątek. – Mam tylko obawę, że cała jego uwaga skupiona jest raczej na tym młodym chłopcu – mówiąc to, zacisnął palce na scenariuszu i delikatnie wysunął mi go z rąk. Jednocześnie nachylał się w kierunku moich ust, przybierając ckliwe, kiczowate oblicze.

- Właśnie tego nam tutaj brakowało! - roześmiałam się, momentalnie burząc pieczołowicie zaprojektowany nastrój. – Dobrze, że przyjechałeś, bo od wczorajszej nocy liczba napalonych samców na planie spadła niemalże do zera – dodałam.

- Zgłaszam gotowość do służby – oznajmił uroczyście. Zasalutował w chaplinowskim stylu, po czym szybko wstał i opuścił pokój komicznym, żołnierskim krokiem.

Jeszcze zanim wystartowaliśmy ze zdjęciami, podjęłam kolejną próbę „dotarcia” do Kuby. A.A. musiał wywrzeć na mnie jakiś kosmicznie pozytywny wpływ, ponieważ, zaraz po naszej przeciągniętej, kuriozalnej pogawędce, do reszty wyzwoliłam się z okowów kaca. Odzyskałam jasność w głowie, a co za tym idzie chęć naprawienia stosunków z moim nieopierzonym kolegą.

Był jednak obrażony na śmierć. Odpowiadał półsłówkami albo popadał w milczenie i udawał, że jego uwagę przykuwa coś innego, niż rozmowa. Po kilku próbach przebicia się przez zasieki, jakie przede mną ustawiał, postanowiłam odpuścić. Poza tym w naszą niezgrabną, urywaną konwersację wmieszał się A.A. Kuba jawnie go ignorował, nie obdarzając choćby spojrzeniem. Powrócił do dłubania w smartfonie.

- Dzieciak też z wami pił? – zażartował kąśliwie, gdy odeszliśmy na bok.

- Ma muchy w nosie - zaśmiałam się mimowolnie, co, jak spostrzegłam z opóźnieniem, nie uszło uwadze Kuby. Teraz w jego oczach tliła się prawdziwa nienawiść.

Grubaska trzasnęła klapsem, a ojciec mojego kochanka z zaskoczenia wparowywał do mieszkania. Nie potrafił już dłużej utrzymywać swojej wiedzy w sekrecie, dążył do konfrontacji. Cofałam się przed nim, dogłębnie porażona sytuacją. Zahaczałam o różne przedmioty, w końcu natrafiłam na ścianę. A.A. dygotał z przejęcia, gdy wylewał na mnie swe scenariuszowe pomyje.

- Jesteś głupią dziwką – krzyczał. – Jesteś głupią, ohydną kurwą!

Zacisnął dłoń w pięść i przeciął nią powietrze. Upadłam na podłogę i zastygłam w oczekiwaniu na cięcie.

Przed kolejnym ujęciem konieczne było ucharakteryzowanie mojej twarzy. Wczorajsza kochanka K.K. przykleiła mi do policzka pociągłą ranę, a potem całą twarz skropiła farbą. Jej asystent rozsmarował na podłodze obszerną czerwoną plamę. Ekipa pożartowała trochę na temat mojego wyglądu. Kuba nadal obserwował mnie ze swojego kąta, ale tym razem bez niechęci. Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie smętnymi, udręczonymi minami i żadne z nas nie cofnęło wzroku.

W kolejnym ujęciu A.A. zamarkował grad potężnych ciosów, spadających na moje ciało. Wrzeszczałam panicznie i trzęsłam nogami w konwulsjach.

Wściekły ojciec w końcu się opamiętał. Popadł w nagłe przerażenie wobec tego, co zrobił. Wybiegł z mieszkania, zostawiając mnie w kałuży sztucznej krwi. Podnosiłam się z jękiem na słabych, drżących ramionach. Opadałam ponownie i zbierałam twarz w swoje dłonie. Zwinięta w embrion, wybuchałam niepohamowanym, dziecięcym płaczem. Dławił mnie strach przed przyszłością.

Z. zakończył ujęcie, wyraźnie zadowolony z efektu.

- Nawet nie będzie potrzebny dubel – skomplementował.

Nastąpiły gromkie owacje, po których na planie zapanował spory ruch. A.A. wdał się w pogawędkę z operatorem na temat kąta jaki tamten wybrał dla sfotografowania masakry. Z. przeglądał storyboardy w towarzystwie K.K. Pomrukiwali coś pod nosem we właściwym dla nich, konfidencjonalnym szyfrze.

Charakteryzatorka zaczęła wycierać moją twarz i odklejać pęknięcie z policzka. Przy tym jedną ręką gładziła mnie po włosach i powtarzała „no już, no już dziecino...”, co z początku wydało mi się bardzo dziwne. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że wciąż płaczę. Nie potrafiłam tego powstrzymać. Choć nie wyłam dziko, to jednak łzy nieustannie zbierały się w kącikach oczu i spływały na dygoczącą brodę. Zmobilizowałam w sobie resztki woli, zassałam głęboko powietrze i uciekłam szybko do łazienki, gdzie dałam kolejny upust swojej instynktownej rozpaczy.

Najpierw zakradł się Z., potem K.K., a na koniec A.A. Wszystkich odprawiałam z kwitkiem, żądając, by „do cholery zostawiono mnie w spokoju”. Płakałam dalej, słysząc, jak za drzwiami filmowcy naradzają się ściszonymi głosikami. Reżyser uznał, że pewnie potrzebuję dłuższej przerwy, bo „scena była z gatunku tych emocjonalnie wyczerpujących”. Po chwili zrobiło się niesłychanie cicho. Ekipa wypadła pewnie przed dom, by zasiąść w cateringowym busie lub wypalić milion papierosów.

Opanowałam się, choć wciąż drżałam na całym ciele. Byłam zaskoczona samą sobą, a zrazem zdjęta wstydem wobec okazanej słabości. Nie pamiętam kiedy ostatnio zdarzyło mi się płakać. Ostatnie łezki uroniłam chyba na pogrzebie mamy, ale one nie były szczere. Wycisnęłam je z oczu aktorską metodą. Zrobiłam to przez wzgląd na przyzwoitość. Nie chciałam przecież, aby którykolwiek z żałobników posądził mnie o brak ludzkich uczuć. Na wspomnienie swojej żałosnej i niegodziwej postawy, znów poczułam wzbierającą rozpacz.

W tym właśnie momencie w łazience znalazł się Kuba. Podszedł do mnie niepewnymi, drobnymi kroczkami, a następnie usiadł naprzeciw, opierając plecy o wannę.

- Nie płacz, proszę – Tę prostą komendę wypowiedział tak rozczulająco naiwnym, nieporadnym tonem, że aż miałam ochotę ponownie zapłakać. Ale tym razem ze śmiechu.

Natychmiast przepełzłam po podłodze i wtuliłam się pod jego ramię.

Leżeliśmy tak przez dłuższą chwilę. Czułam, jak z każdą kolejną minutą w moje ciało wstępuje upragniony, błogi spokój. Ustąpiło drżenie, spazmy oraz ten dziwny strach przed czymś nieznanym, co chyba zaczerpnęłam z filmowego skryptu. Było mi ciepło i bezpiecznie.

Kuba położył rękę na moim kroczu, ale delikatnie ją oddelegowałam. Za to pocałowałam koniuszki jego palców, posyłając mu przy tym czułe, wdzięczne spojrzenie.

Po skończonych zdjęciach ekipa szykowała się do kolejnego festiwalu chlania. Klapserka nalegała, bym przyjęła zaproszenie na tę rozpustę. Naczelnym argumentem było hasło „zielonej nocy”, którym szafowała bez umiaru, aby podkreślić znaczenie nadchodzącego finału planu zdjęciowego. Sugerowała też, zresztą w niezbyt wyszukany sposób, że jej niedawna propozycja pozostaje aktualna. „Zdziwiłabym się, jak wiele do opowiedzenia miał jej język”.

Przedostatni wieczór spędziłam w całości z Kubą. Choć nie odbyliśmy żadnej „poważnej rozmowy”, między nami powrócił dawny luz oraz najzwyklejsza radość z obcowania ze sobą. Może to i lepiej. Po prostu przeszliśmy nad tym naszym „małym epizodem” do porządku dziennego. Ponownie oddaliśmy się życiu, bez niepotrzebnego drążenia związanych z nim szczegółów i szczególików.

Zjedliśmy porządną kolację w restauracji na obrzeżach rynku (czyli jak najdalej od hulanek reszty ekipy). W czasie posiłku wymienialiśmy się najbardziej zabawnymi doświadczeniami z planów filmowych. Choć Kuba był początkującym aktorem, miał do opowiedzenia zaskakująco dużo anegdot. Wspominał między innymi pracę z pijanym reżyserem na planie jakiegoś kretyńskiego serialu. Facet starał się udawać trzeźwego, rozpraszał uwagę ekipy nieustannym pohukiwaniem i perorowaniem. W końcu zrzygał się na samym środku hali, niszcząc przy okazji kluczowy dla sceny rekwizyt – wielki urodzinowy tort.

Kuba streścił kilka innych, równie pogodnych historyjek, a potem niespodziewanie poprowadził rozmowę ku delikatnym, wręcz „wstydliwym kwestiom”. Z wypiekami na policzkach wyznał mi prawdę na temat początków jego kariery. Magdalena Cielecka, która objawiła mu się w sierocińcu jako swoiste deus ex machina, nie tylko ukierunkowała jego dążenia, ale i wytworzyła pewną bolesną ranę. Zakochał się w niej na zabój, choć nie była to miłość mężczyzny do kobiety. Marzył po prostu, by ta doskonała postać nie znikła nagle we własnym świecie i towarzyszyła mu znacznie dłużej, niż przez tę marną godzinę świątecznego wykładu. Chciał, by z każdym dniem oceniała postępy jego pracy, by pomagała mu, słuchała, doradzała. Wyobrażał sobie dumę, jaka ją rozpiera, gdy dostawał kolejny angaż do jakiegoś projektu.

Sierota, poszukujący dublerki do roli matki, self-made-man, olśniewający wszystkich swoim naturalnym talentem, do tego piękna, łagodna aparycja, harmonizująca z ogromną wrażliwością, którą chłopiec nieporadnie próbował ukryć za maską wycofanej postawy. Niemal wszystko, co wiązało się z charakterem Kuby, miało w sobie tak potężną dawkę wzruszeń, że chyba żadna kobieta nie potrafiłaby przejść obok tego obojętnie.

Ja nie potrafiłam. Zaraz po wyjściu z knajpy pocałowałam go w namiętny, głęboki sposób, na co momentalnie zareagował mocnym uściskiem ramion wokoło moich pleców. Przez jego spodnie wyczułam silną erekcję – zbyt potężną, by była wynikiem pocałunku. Najwyraźniej łaził z nią od dłuższego czasu, zachowując pokerowy wyraz twarzy.

W planie mieliśmy jeszcze partyjkę bilarda oraz spacer po zamojskich suburbiach, jednak momentalnie pobudzone emocje powiodły nas prosto do hotelu. Doskonale zdawałam sobie sprawę do czego niebawem dojdzie, ale starałam się o tym nie myśleć. Niczym owad, zahipnotyzowany zabójczym światłem lampy, brnęłam przed siebie, mamiona bezrozumną potrzebą. W trakcie tej wędrówki Kuba ściskał moją dłoń, a jej ciepło przyprawiało mnie o łagodne dreszcze. Oba owady pragnęły tego samego.

Przeszliśmy przez lobby szybkim krokiem. Wciskałam nerwowo guzik od windy, bojąc się, że słodka bańka, w jakiej się znalazłam, może w każdej chwili pęknąć. Kuba ocierał się dyskretnie o moje udo, a ja poczułam gorącą kroplę, wyciekającą ze środka. Z kropelki błyskawicznie uleciało całe ciepło i gdy pełzła wzdłuż nogi pod zasłoną sukienki przejmowała mnie swym podniecającym chłodem.

Kiedy rozsunęły się drzwi, byłam bliska triumfalnego okrzyku. Jakże się stropiłam na widok A.A., wysiadającego z windy w towarzystwie reżysera. Panowie obrzucili nas badawczym spojrzeniem (albo tylko ja odebrałam je jako badawcze), po czym zaprosili do wypicia „wieczornej herbatki” w hotelowym barze. Odmówiłam bez chwili wahania, a raptem sekundę później dotarło do mnie, że moje zachowanie mogło uchodzić za podejrzane. Kuba wpatrywał się w tym czasie w podłogę, z rękami schowanymi w kieszeniach. Wyglądaliśmy zapewne, jak jacyś nieporadni spiskowcy.

- No dobrze, jedną herbatę, na dobranoc – potwierdziłam, z ciężkim sercem.

A.A. wplątał nas w dyskusję na temat wczesnych dzieł Z., będącą bardziej kurtuazją okazywaną względem cenionego mistrza, niż szczerą potrzebą osiągnięcia intelektualnego meritum. Reżyser ucinał wszelkie komplementy, zręcznie wytwarzając wokół nich bezpieczną aurę ironii. „Tamto wcale nie było planowane”, „to z kolei wyszło niechcący”. Nudziłam się, a zarazem umierałam z niecierpliwości.

Chciałam mieć to już za sobą, po to, by nareszcie... - i tutaj zacięłam się w swoich przemyśleniach. - Właściwie, co takiego? Czego oczekiwałam od młodego R.G.? Czy niestosowne zachowanie, jakiego planowałam się dopuścić, miało przyprawić mnie o coś niesłychanie dobrego? Czy nie było tak, że zwyczajnie ulegałam samolubnym impulsom, które w końcu zaprowadzą mnie do zadawania krzywdy niewinnemu chłopcu?

Gdy w mojej głowie rozpętał się zamęt, Kuba po raz kolejny przyszedł z pomocą. Przesunął łydkę po mojej nodze, odnawiając całe niedawne napięcie. Jednocześnie nie odrywał wzroku od reżysera, gdakającego na temat wieloznaczności jakiejś „sceny z maryjką”. Dotyczyło to chyba jego poprzedniego filmu, choć nie miałam bladego pojęcia o co chodziło. W każdym razie bohater tamtego obrazu, odgrywany przez A.A., całował stopy owej maryjki po to, by chwilę potem, w nagłym przypływie szału, rozbijać figurkę na drzazgi.

- Nie rozumiałem sceny, dopóki nie zobaczyłem całości, to znaczy szerszego kontekstu – stwierdzał A.A.

- Mówiłem ci, że musisz mi ufać – odpowiadał Z., tonem człowieka zadowolonego ze swoich poczynań. – Aktorzy powinni ufać reżyserom, w przeciwnym razie nici z finalnej symbiozy.

W tym czasie Kuba nie ustawał w trudzie podtrzymywania naszej raczkującej, erotycznej więzi, głównie za pomocą wędrującej pod stołem stopy. Raz po raz dołączał też do tego wieloznaczne spojrzenie, od którego biło nieprzepastnym seksualnym głodem.

Z. zwrócił się wreszcie do nas obojga. Z iście dytyrambiczną emfazą uznawał, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty oraz, że miał ogromne szczęście do aktorów. Od zawsze trafiali mu się tacy, którzy wiedzieli co oznacza „stanąć na wysokości zadania”. O poruszenie przyprawiał go fakt, że my również nie przerwaliśmy tej jego doskonałej passy. „A przecież projekt był o wiele bardziej wymagający, niż jakikolwiek przedtem!” - Triumfował.

A.A. dał się chyba ponieść podniosłej atmosferze, bo nagle zaproponował whisky. Z. - alkoholik, który od wielu lat trzymał się w obietnicy dozgonnej abstynencji - natychmiast odmówił, co przyjęłam z ogromną wdzięcznością. Teraz łatwiej było doprowadzić do sytuacji pożegnania. A.A. wkręcił sobie jednak coś nowego. Od teraz nie ustępował w przekonywaniu do wypicia „pożegnalnego drinka”, jednocześnie coraz śmielej ze mną flirtując. Kuba wycofał swoją nogę i stężał na twarzy. Powietrze stało się nagle bardzo elektryczne.

Kiedy szliśmy do windy, A.A. nie odstępował od nas o krok. Kubę traktował w protekcjonalny sposób, niczym niepoważną maskotkę, którą można co najwyżej pogłaskać po głowie. W swojej męskiej pewności siebie nie uznawał możliwości fiaska. Nacierał na mnie całym ciałem i z uporczywością maniaka szukał pocałunku. Na korytarzu oddelegowałam go w dość obcesowy sposób, do tego przytuliłam do siebie Kubę.

Zrobiłam to z jednej strony po to, by dać chłopcu pewność, że nie musi się czuć zagrożony, a z drugiej, by ocucić A.A. z erotycznej hipnozy, w jaką sam siebie wprowadzał. Wtedy wzruszył ramionami, stwierdził, że „błędnie zinterpretował swe żołnierskie obowiązki” (choć pod zasłoną żartu kryło się raczej: „straciłaś swoją szansę, kobieto”) i w końcu polazł halsującym krokiem do pokoju.

Jak tylko przestąpiliśmy przez próg mojego apartamentu, nastąpiło to, co ludzkość zna przeważnie z filmów zawierających akcenty romansowe. Czyli eksplozja erotycznych uczuć, wyrażana poprzez mocno przerysowaną ekspresję oraz symbolikę ubrań zrzucanych z siebie jeszcze w przedpokoju.

Natychmiast po zamknięciu drzwi dopadliśmy swoich ust i przystąpiliśmy do gorączkowego obmacywania odsłoniętych części naszych ciał. Kuba dociskał mnie do ściany, masował głodnymi rękami uda, naprężone piersi oraz brzuch, lekko dygoczący z rozkosznego przejęcia.

Kiedy zawędrował w okolice wzgórka, zatrzymałam jego dłonie. Pokierowałam nimi we właściwą stronę, zasugerowałam tempo, a także siłę nacisku. Kuba pojękiwał donośnie, choć w tym momencie to do mnie powinna należeć ta rola. Przeciągałam tę chwilę tak długo jak tylko było to możliwe. Gdy niespodziewanie przykucnął przed cipką, pogryzłam swoje wargi do krwi. Do ciekawskich, niestrudzonych palców dołączył gibki język. Lizał mnie z zaskakująco trafną intuicją. Ścisnęłam go mocno za włosy i zapłonęłam. Czułam już nadchodzący, gigantyczny wstrząs. Nie zamierzałam powstrzymywać orgazmu. Chciałam go wręcz okazać, z namaszczeniem i dumą. Niech chłopak wie, że zdołał zaspokoić swoją partnerkę.

Opadłam na podłogę, powalając Kubę na plecy. Drżałam jak paralityk, zdając sobie przy tym sprawę, że nie wytrzymam już zbyt długo. Szybko zsunęłam jego spodnie i bez zbędnych ceregieli usiadłam z pluskiem na prężącym się członku.

W oczach kochanka dostrzegłam istny chaos – wybuchową mieszankę rozkoszy i strachu. Kuba bał się na pewno, że znów dojdzie przed czasem (co było zresztą nieuniknione). Całowałam uspokajająco po czole i wargach, a jednocześnie ujeżdżałam jego niecierpliwą męskość.

Zaczęłam od łagodnego kołysania biodrami, a po kilku sekundach zdecydowanie przyspieszyłam. Na przemian kurczyłam i luzowałam mięśnie, wiedząc, że tą drogą nie opóźnię, ale wręcz przyspieszę jego wytrysk. Poza tym wprawiałam miednicę w lekko okrężny ruch, co w połączeniu z pozostałymi zabiegami byłoby zabójcze nie tylko dla małolata, ale i pewnie dla większości dojrzałych facetów.

Docierało do mnie, że pragnę właśnie jego niewinności, tej cielesnej niekompetencji. Chciałam, by skończył szybko, tak jak za pierwszym razem, gdy strzelał ponad moją głową, dając szczery dowód temu jak bardzo go podniecałam.

Popadłam w szaleńczy sprint. Wyłam dziko, zwalniając wszelkie blokady. Rozbijałam pośladki o jego uda, wpijałam paznokcie w jego pierś. Na moment utraciłam łączność z rzeczywistością, goniąc za spełnieniem w jej tępej, pierwotnej ślepocie. Czułam wilgoć, ciepło i frapujący zapach potu. Odgłosy plaskania naszych spoconych skór oraz jego ciężki oddech przyprawiały mnie o rozkosz, graniczącą ze zwykłym szaleństwem.

- Czuję cię – wyrwało mi się. – Tak bardzo cię czuję! - wrzeszczałam, obezwładniona nagłym skurczem we wnętrzu ciała.

- O ja pierdolę! - W chwili eksplozji mój język wymknął się spod kontroli. - O kurwa twoja mać!

Przywarłam do niego w szczelnym uścisku. Kuba wydał z siebie przeciągły jęk. Choć jasne było, że w tym momencie strzelił we mnie całą swą młodzieńczą żądzą, nie zaprzestawałam podrygiwania pupą. Łapczywie karmiłam zmysły ostatnimi iskierkami dogasającego orgazmu. Po jakimś czasie zwolniłam tempo, aż w końcu zupełnie zastygłam. Opadłam na bok, zdyszana, skąpana strugami naszego wspólnego potu. Byłam dogłębnie uszczęśliwiona, a przez to mocno zdezorientowana.

Gdy zwróciłam spojrzenie ku Kubie, spotkał mnie szok. Chłopak onanizował się niespiesznie, taksując wzrokiem moje piersi oraz cipkę, teraz już lekko schowaną pomiędzy zwartymi udami. Nastoletni penis nie pomniejszył się choćby o milimetr.

Poczucie surrealizmu nie ustało wraz z moim orgazmem, wręcz przybrało na sile. Chwyciłam naprężone prącie i przesunęłam po nim zaciśniętą dłonią. Było tak samo twarde jak w chwili, gdy na nim siadałam, zaś na przekrwionym żołędziu połyskiwała wilgoć. Kuba znów jęknął, a do tego zamknął powieki, jakby w oczekiwaniu na szybką pomoc. Teraz już nie miałam wątpliwości – on wcale jeszcze nie doszedł. Zatem w swoim orgiastycznym zapamiętaniu musiałam wmówić sobie te poczucie gorącej ejakulacji, wypełniającej mnie od środka.

Za niespodziewaną konstatacją kryła się nie tylko ogólna „niesamowitość sytuacji” (bo który prawiczek dotrwałby aż do tego etapu?), ale i dyskretne rozczarowanie. Kuba zrujnował moje niedawne wyobrażenie o pełnym, dzikim i obopólnym spełnieniu.

Przez chwilę poszturchiwałam brutalnie jego fiuta, licząc, że opóźnienie uda się prędko nadrobić. Kuba stękał, wzdychał, ale wciąż był daleki od szczytu. Zaniechałam dalszych wysiłków i poczułam jak puchnie we mnie wrażenie porażki.

- Jest mi tak dobrze z tobą – wyszeptał czułym, oddanym głosem.

Pozostawiłam to bez odpowiedzi.

Zaciągnęłam go do zasadniczej części każdego hotelowego apartamentu, czyli do wielkiego łóżka w rozmiarze „king”. Znów rzuciłam kochanka na plecy, tym razem, by mu obciągnąć. Kuba patrzył na moje nadchodzące usta z dziecięcym łaknieniem, niczym na watę cukrową w podrzędnym lunaparku (wszakże w takich właśnie miejscach słodycze bywają jedyną prawdziwą atrakcją). Pocałowałam rozchylonymi wargami jego spęczniałą męskość, po czym ugryzłam ją ostrożnie.

Zmobilizowałam się, by w tę, bądź co bądź, niezłożoną, czynność włożyć cały zasób zdobytych doświadczeń. Na przemian lizałam, łechtałam koniuszkiem języka i ssałam. Masowałam wargami, podniebieniem oraz wewnętrzną stroną policzków. Momentami niemal połykałam żołądź, pozwalając mu wypełnić ścianki mojego gardła. W tym samym czasie gładziłam jego jądra palcami albo stymulowałam penisa ręką.

Przed oczami stawali mi liczni faceci, którym miałam okazję zaprezentować tę sztukę. Licealni lowelasi, spuszczający się do przełyku zaraz po pierwszym głębszym natarciu. Pijani koledzy ze studiów, opryskujący moją twarz w niemym strachu przed ewentualnością „dalszego ciągu”. Kierownicy produkcji, producenci, reżyserzy – wszyscy oni, dochodzący w ustach w przeciągu kilku chwil, a jednocześnie tak mocno zawzięci w oznaczaniu swoich męskich terytoriów i kształtujący iluzję przewagi poprzez zmuszanie do przełknięcia.

Po długotrwałym wysiłku, z penisa Kuby zaczęły wyciekać pierwsze krople. Zatopiłam gardło na przekrwionym czubku, po czym natychmiast cofnęłam usta i przystąpiłam do zmasowanego „walenia” - tym razem obiema rękami. Jednocześnie przylgnęłam twarzą ku jego skomasowanym, przykurczonym jądrom. Lizałam je z zapałem, raz po raz wyłapując rozpalone spojrzenie kochanka. Wciąż byłam na niego zła, a mimo to podniecenie budziło się we mnie na nowo. Chciałam też, żeby nareszcie doszedł.

- Wal na moją twarz! – wybeczałam, w przesadzonej pozie aktorki porno (dedukowałam naprędce, że musiał już się sporo naoglądać takich filmów) – Spuść się na mnie, mały – dodałam ze słodkim mruczeniem.

Kuba zdawał się być na łopatkach.

- Zlej się – ciągnęłam słowotok, odkrywając, że słowa działają na niego mocniej, niż mój język – Kończ na mojej buzi, no wal! - dołożyłam, z gniewną premedytacją, a po chwili umilkłam, trochę speszona własnym zachowaniem.

- Jeszcze – wysapał resztkami sił. – mów do mnie jeszcze.

– Ładuj na pysk – podjęłam na nowo, nie dowierzając, że naprawdę zniżałam się do poziomu intelektualnego rynsztoka. – Pokaż, że masz jaja, gnojku, zeszmać mnie. No już, spierdol się na panią!

Wtedy wrzasnął. Tak głośno, że aż mnie przestraszył. Zadrżałam i lekko cofnęłam głowę, jakby w odruchu obronnym. Pierwsze dwa strzyknięcia rozbiły się o nos, rozpryskując spermę po reszcie twarzy. Gęste strugi lądowały na moich brwiach, policzkach oraz włosach. Wytrysk był obfity, długi i zamaszysty.

- „Spierdol się”? - pomyślałam ze zgrozą. – Skąd w ogóle wziął się we mnie pomysł na takie słowa? Pomimo poważnego wieku, chyba wciąż niewiele wiedziałam o brudach, jakie skrywał mój umysł.

To, że wreszcie skończył, przyjęłam z ulgą, natomiast cała reszta przyprawiała mnie o pewien niesmak. Dlaczego potrzebował aż tak wiele czasu? I jeszcze ta wulgarność, jakiej się dopuściłam? Zdecydowanie było to dalekie od mojego nominalnego stylu, choć zdawało się w pełni zadowalać potrzeby głupiutkiego chłopca.

Ponadto nigdy nie byłam fanką wytrysków na twarz. Śmierdzące, lepkie nasienie, ściekające po okolicach oczu. Która kobieta zachowa czyste sumienie, stwierdzając, że ją to kręci? Albo, że jej smakuje? Omiatanie spermą najbardziej niedogodnych miejsc ciała to raczej domena kina pornograficznego, w swej prostackiej naturze skupionego wokół zagadnienia poniżania kobiet.

Nie planowałam spędzić z nim tej nocy, a mimo to tak się właśnie stało. Zaraz po wytrysku wytarłam twarz w prześcieradło i przyjęłam zaproszenie otwartych ramion. Leżeliśmy przez chwilę w ciszy, masując wzajemnie swoje plecy, a niedługo później zmorzyła nas senność.

W środku nocy Kuba rozbudził mnie swoją odnowioną, gorączkową chucią. Kleił się do piersi, lizał brzuch, rozsuwał moje nogi, próbując dobrać się do wnętrza. Stanowczo odmówiłam. W sennym zamroczeniu odepchnęłam go z wyrzutem, niechcący trzepnęłam w twarz. Odwróciłam się plecami i samolubnie przytuliłam poduszkę.

Nad ranem nastąpiła powtórka z rozrywki. Tym razem uległam wobec jego chciwych zabiegów, czy może, jak opisałby to szwenkier, „dałam dupy”. Określenie wyszłoby zresztą nad wyraz trafnie, ponieważ poranny seks okazał się być zupełnie wyzuty z emocji (przynajmniej tych moich).

Rżnął mnie w klasycznej, misjonarskiej pozycji. Pchając, nie patrzył mi w oczy, jedynie śledził ruch piersi albo spoglądał na nasze zespolone krocza, jakby sprawdzając „czy wszystko tam w porządku” lub po prostu napawając się swoją zdobyczą. Potem, przy mojej zupełnie biernej postawie, obrócił na brzuch i spróbował od tyłu.

Pompował w jednostajnym, beznamiętnym rytmie, podczas gdy ja, z głową zagrzebaną pośród pościeli, myślami byłam już daleko, głównie na planie filmowym - tym albo kolejnym.

Chciałam wreszcie przerwać ten niedorzeczny stosunek, lecz powstrzymywało mnie poczucie wyrozumiałości. Byłam mu chyba zresztą coś winna. Zatem dalej wypinałam tyłek, nie bacząc na brak jakiejkolwiek przyjemności. Kuba zaś rozpędzał się, tłukąc pośladki z brutalną, atawistyczną pasją. Ciszę mąciło miarowe „klap, klap, klap” oraz jego nosowe fuknięcia. W pewnym momencie wyślizgnął się ze mnie, a gdy nerwowo powracał, trafił w nieodpowiednie miejsce. Z trudem przeciskał główkę przez odbyt i był gotów penetrować go dalej, jednak w porę zareagowałam. Z całych sił zacisnęłam zwieracze i z rezygnacją opadłam na łóżko. Kuba zrozumiał aluzję. Bezceremonialnie wymacał pochwę i natychmiast ponowił rytmiczne „klapanie”, choć dedykował je już kompletnie obojętnemu, bezwładnemu ciału. Tym razem to on popuścił wodze językowej fantazji:

- Czujesz mnie? – zawarczał, skrapiając moje plecy śliną. – Czujesz mnie, dziwko?

W istocie czułam, i to dosyć mocno. Niegotowe ciało przyjmowało penisa z najzwyklejszym bólem. Nie odpowiadałam, więc szybko porzucił słowne gierki. Poinstruował tylko przyciszonym, butnym głosem, bym „leżała grzecznie”, a potem dźgał dalej. Dziesięć, może piętnaście minut później, gdy zdawał się być bliski szczytu, znów mamrotał coś do siebie pod nosem. Pochwyciłam z tego jedną „sukę”, co najmniej dwie „szmaty” oraz kilka innych, „wokoło-pizdowych” inwektyw.

Wbrew sobie i na przekór podłemu nastrojowi, zaczęły do mnie docierać pierwsze niemrawe impulsy podniecenia. Długotrwała stymulacja musiała w końcu zaowocować jakąś reakcją. Choć mózg był wciąż oporny, powoli przestawał sobie radzić z nadmiarem informacji, napływających ze zmysłów. Wilgotniałam, zmieniał mi się oddech. Wtedy Kuba szarpnął mnie za włosy, aż wygięłam się w łuk, wyjąc z bólu.

- Przestań! - krzyknęłam, a podniecenie nagle prysło. – Puszczaj, mówię!

Chłopak zatrzepotał wściekle udami, jakby czerpiąc nową radość z faktu, że przyprawił kobietę o kwik. Przez kilka sekund rozbijał moje pośladki w szaleńczym, pierwotnym zapamiętaniu, niczym pies ujeżdżający zaskoczoną, przestraszoną suczkę, po czym raptownie znieruchomiał. Przywarł brzuchem do pleców, wciąż nie zwalniając bolesnego uścisku z kępki moich włosów. Wrzeszczał na całe gardło, podczas gdy jego członek strzelał przed siebie setkami tysięcy plemników. Spuścił się do środka, bez jakiejkolwiek refleksji w temacie zjawiska prokreacji. Odrzuciłam jego ręce i zwinęłam się w kłębek, czując już w sobie przemożną potrzebę powrotu do właściwego, autonomicznego stanu.

Przez cały ten czas ani razu nie okazał wobec mnie czułości, nie pocałował, nie dotknął w żaden szczególny sposób. Wstał z łóżka, dyndając błyszczącym od śluzu penisem. Powędrował w głąb apartamentu, wypatrując porozrzucanej tu i ówdzie garderoby. Kiedy był już gotowy do wyjścia, stanął ponownie w progu sypialni. Zastał mnie przy pospiesznym palcowaniu cipki. Nie podnosząc na niego wzroku, rozsuwałam i odciskałam wargi sromowe, by jak najprędzej wydalić nasienie.

Z biologicznego punktu widzenia nie było w tym żadnego sensu, jednak poczucie „ciała obcego”, leżakującego w organach rodnych niczym jakaś niechciana infekcja, w tamtej chwili mocno działało mi na nerwy. Nie chciałam tej spermy, ani jego, ani nikogo innego. Obserwowałam swoje krocze tępym, jakby obrzydzonym spojrzeniem. Gęsta zawiesina zaczęła wreszcie wyłaniać się z wnętrza, ściekała po udzie i niespiesznie skapywała na kołdrę. Uderzył mnie absurd tej sytuacji. Przed rozpoczęciem zdjęć oskarżałam K.K. o hołdowanie pornograficznym wpływom, a koniec końców zagrałam w rasowym pornosie. Tyle tylko, że nikt tego nie nagrał.

R.G. wpatrywał się we własną spermę. Uwiesiłam na nim swój zmęczony wzrok, sygnalizując konieczność porozmawiania o tym, co przed chwilą zaszło. Wtedy zapytał naiwnym tonem „czy skuszę się na jeszcze jedną rundkę”.

- Co jest z tobą nie tak, dzieciaku! - Byłam autentycznie oburzona.

Wzruszył ramionami w aroganckim, lekceważącym geście (jakby podpatrzonym wczorajszej nocy u A.A.), a następnie zniknął bez słowa.

Ewoluował w zastraszająco krótkim czasie – pomyślałam ponuro – Ze speszonego, wrażliwego podlotka przeistaczał się w standardowego, przyziemnego samca, rozpatrującego kobietę w kategorii „otworu” o raptem kilku właściwościach. Nie widziałam nic pociągającego w tej jego nowej odsłonie.

Późnym popołudniem zwijaliśmy plan, z poczuciem dobrze wykonanej pracy. Mi dodatkowo towarzyszyła lekka melancholia. Kuba był jej oczywistym powodem. Choć mdliło mnie na myśl o jego porannym „występie”, rozumiałam, że niebawem zacznę mocno tęsknić. Nie za seksem, orgazmami (czy ich brakiem), lecz za burzeniem barier i tym całym ciągiem nieśmiałych podchodów, rozgrywanych w atmosferze „obiektu zakazanego”. Do Kuby jako człowieka wzdychać raczej nie będę. Podkochiwałam się w kimś zupełnie innym - raczej jedynie w wyobrażeniu o nim.

W czasie licznych pożegnań dopadł mnie szwenkier. Widział, że od czasu pamiętnej rozmowy starałam się trzymać od niego z daleka. A teraz postanowił mnie przeprosić. Ewidentnie zamościanka zdołała zaspokoić go na tyle dogłębnie, by ten ponownie odnalazł w sobie istotę cywilizowaną. Kolejne przeprosiny przyjęłam od A.A., który czuł się lekko zakłopotany swoim wczorajszym wyskokiem.

- Nie myśl o mnie źle – mówił. – W obliczu pięknej kobiety niejeden dżentelmen zapomniałby o starannym wychowaniu.

W duchu zaśmiałam się z tego kretyńskiego korowodu żalu i skruchy. Czy każdy plan filmowy musi się kończyć nieporozumieniami?

Tylko klapserka nie dbała o to jakie miałam o niej zdanie. Niedbale machnęła ręką na do widzenia, po czym znikła we wnętrzu swojego fiata.

Ekipa rozrzedzała się z każdą chwilą, rozjeżdżając taksówkami lub samochodami. Gwar ucichł, kurz ponownie opadł na hotelowy chodnik. Opierając się niedbale o drzwi mojego auta, zrozumiałam, że zostałam już tylko ja. Czekałam do ostatniej chwili, by uzyskać pewność co do natury mojego niedawnego kochanka. Nie przyszedł. Ulotnił się bez pożegnania.

Przez kilka kolejnych dni myślałam o nim dość często. Miewałam wtedy momenty zawahań, jakby wyrzutów sumienia. Dopuszczałam do siebie ewentualność, że to ja mogłam być czynnikiem destrukcyjnym. Kto wie, może zrujnowałam chłopcu psychikę albo pogmatwałam jego przyszłe życie seksualne? Koniec końców nie wiadomo jakie procesy zachodzą w mózgu dorastającego dzieciaka, którego los sparował z uległą, dojrzałą kobietą. Jak wiadomo, każdy mózg formuje się z wiekiem. Zatem co będzie dla niego oznaczać to rażące zaburzenie chronologii? Dojrzałe rozkosze na etapie słodkiej niewinności? Może dając mu to, na co mentalnie nie był jeszcze gotowy, stworzyłam psychola? Frustrata, czyhającego ze scyzorykiem na bezbronne kobiety?

Jakiś miesiąc później nie było w mojej głowie choćby śladu po Kubie. I dokładnie wtedy znowu powrócił.

Kręciliśmy coś z gatunku kameralnej, łzawej dramy (w czym nota bene specjalizuje się europejskie kino), czyli kolejny gniot, dofinansowany z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, którego szeroka widownia kompletnie zignoruje. W dniu rozpoczęcia zdjęć trafiłam na znajomą twarz - L.I., charakteryzatorkę z poprzedniego projektu, a zarazem kochankę K.K.. Ucieszyła się na mój widok, co podkreśliła przesadnie silnym uściskiem.

- Tym razem nie będzie ci smutno, obiecaj! - w żartobliwy sposób odnosiła się do mojej spontanicznej, niezrozumiałej rozpaczy, jakiej była świadkiem.

Przyrzekłam, również dowcipkującym tonem (przy tym poruszającym fakt, że moja mama również była charakteryzatorką), a w każdym następnym dniu trzymałyśmy się bardzo blisko, niejako sprawując kontrolę nad tym niepoważnym przyrzeczeniem.

Któregoś wieczora, po kilku mocnych drinkach wypitych we własnym gronie, zaczęłyśmy obgadywać Z. Bawiły nas jego liczne tiki, które do niedawna można było obserwować na planie lub poza nim (takie jak nerwowe trzaskanie palcami lub upodobanie do słowa „wzniosły” we wszelkich odmianach). Obśmiewałyśmy również jego nieporadność przy próbach kamuflowania skłonności homoseksualnych. Gdy na planie otaczali go sami faceci, prężył starcze muskuły i rzucał „kurwami” na lewo i prawo. Natomiast w towarzystwie kobiet zamieniał się zwykle w delikatnego, słodkiego misia, biernie podglądającego fascynujące żeńskie zwyczaje. W pewnym momencie L.I. zwróciła uwagę na sposób, w jaki Z. zwracał się do młodocianego R.G., a moje serce zabiło jakby o dwa tempa za szybko. Plotkowanie niespodziewanie przeniosło swój ciężar z reżysera na Kubę, choć wcale do tego nie dążyłam.

L.I. opowiadała o „erotycznej aurze”, niejako promieniującej z tego chłopaka, potem o „napięciach”, „dwuznacznych spojrzeniach”, „zakłopotaniu kobiet”, i tak dalej, i tak dalej. Opowiadała o Kubie z zupełnie mi obcej perspektywy. W tamtym czasie byłam chyba zbyt zaślepiona swą własną, seksualną fascynacją, by spojrzeć na dzieciaka obiektywnym okiem.

W końcu nie wytrzymałam. Zwierzyłam jej się ze swoich doświadczeń. Bliska płaczu, streściłam cały przebieg wydarzeń; od pierwszej „ręcznej roboty” i połowicznego orgazmu na planie, przez drobne niesnaski, docieranie do siebie, seks na podłodze i trudy doprowadzenia do wytrysku, po jego mechaniczne, nieczułe wydupczenie mnie o świcie.

Kiedy skończyłam paplać, zamarłam z wrażenia, jakie wywarłam na sobie samej. Z początku poczułam strach, lecz szybka odpowiedź L.I. przeobraziła go w coś zgoła odmiennego.

- Żartujesz? - zakrzyknęła z wesołym niedowierzaniem. – To ty też?

Całkowicie zaskoczona jej reakcją, ściągnęłam pytająco brwi, zaś L.I. ciągnęła dalej:

- Przecież prawie każda laska na planie miała z nim jakąś historię! Sypiał na początku z tą starszą babką od garderoby. Puściła go w końcu kantem, bo ponoć robił się zbytnio natarczywy. Dobierał się jednocześnie do mnie, do wizażystki, fryzjerki, kierowniczki planu, słowem niemal do każdej kobiety w jego zasięgu. Najczęściej dostawał bolesnego kosza, ale nie oznaczało to, że w końcu nie udało mu się u którejś zamoczyć. O nie, moczył niemal bez przerwy, przeważnie jednorazowo. A najłatwiejsza była ta grubaska... - Przyłożyła palce do skroni, próbując zmusić umysł do wysiłku. – Nie pamiętam imienia, no ta lesbowata klapserka. Ponoć dymał ją gdzie się tylko dało. Parę razy zostali nawet nakryci „na gorącym uczynku”. Z parku pod hotelem przepędziła ochrona. Zaś w pakamerze na planie przyszpilił ich kierowca. Jak tylko grubaska uciekła, odbył z chłopakiem słówko na boku. Rozbawiło go, z jaką naiwnością dzieciak podchodził do tematów intymnych. Dla R.G. najważniejsze było to, że prawie wszystkie „babki” były na tabletkach, więc można się było „ruchać i spuszczać do woli”. Garderobiana potwierdzała każde słowo kierowcy. Małolat miał obsesję na punkcie seksu. Raz mu dała, drugi raz, i za trzecim razem nie miała nic przeciwko... Jednak gdy zdała sobie sprawę, że pomiędzy pierwszym a ostatnim wytryskiem upłynęły raptem dwie godziny, a każdemu z nich towarzyszyła jakaś forma gruboskórnej wulgarności, wycofała się. Uznała, że nie jest to zdrowe. R.G. ciężko przyjmował odmowy. Właściwie każda dziołcha, która nie rozsunęła posłusznie nóg z automatu stawała się dla niego powietrzem. Ten zboczony, małoletni hedonista chyba przez cały okres zdjęciowy łaził ze wzwodem w spodniach. Nigdy nie było mu dość. Oto co znaczy przedwczesna sława.

Stężałam na twarzy, a przed oczami zamajaczyły mi świetliste kręgi. Przez wszystkie pory mojej skóry zaczął parować pot. Chyba byłam bliska utraty przytomności.

- Ale... - zmitygowała się nagle, pewnie dostrzegając zmiany na mojej twarzy. – Ale może tylko z tobą miał coś prawdziwego? - W jej tonie pojawiła się nuta empatycznej, damskiej solidarności albo jedynie próba uśmierzenia bólu, jaki właśnie mi zadała.

- W końcu, z tego co mówisz, zaistniała między wami taka jakby nić porozumienia, co? – kontynuowała, teraz już z bolesną, jawnie protekcjonalną intencją.

- To tylko aktor – wycedziłam przez zęby, siląc się na spokój. – Młody, bo młody, ale jednak aktor.

- Powiedz, czy tobie też wkręcał tę naciąganą bajerę o Magdalenie Cieleckiej? - Aż nie mogła usiedzieć w swym radosnym wyczekiwaniu.

- Tak, Cielecka natchnęła go do tego fachu – odparłam, z niemałym trudem. – Ją też pewnie przeleciał, co?

L.I. zaśmiała się i zaproponowała kolejnego drinka. Zgodziłam się, w zasadzie bez namysłu.

Gdy odeszła do baru zabijałam Kubę na milion różnych sposobów. Rozciągałam na kole, kastrowałam, zdejmowałam skórę i wyszarpywałam zęby, aż wreszcie nie zostawało z niego nic, jedynie fragmenty nic nie znaczącego, widmowego truchła. Przed oczami stanęła mi scena, o jakiej A.A. dyskutował z Z. w hotelowym barze. Bohater całujący świętą figurkę po stopach, a potem nagle rozbijający ją w drzazgi. Czy Kuba był ową maryjką czy to mnie właśnie rozbijano?

Wtedy zrozumiałam, że w istocie musiałam zakochać się w tym dziecku. Okazał się być takim samym seksualnym zwyrodnialcem, jak większość filmowców, z jakimi zdarzyło mi się obcować, a jednak zdołał rozbudzić we mnie intensywne uczucie.

L.I. wróciła ze szklaneczkami, dzwoniącymi od kostek lodu. Wzniosłyśmy toast za „babskie wieczory” i przystąpiłyśmy do gadania o niczym. Po kilku kolejnych wódkach spłynęło ze mnie całe napięcie, a w jego miejsce nadeszło niepewne, wręcz nieśmiałe poczucie tęsknoty.

- Nie wiesz może gdzie R.G. się teraz podziewa? - zapytałam z głupia frant, przybierając ostentacyjnie beznamiętną minę.

- A co, chcesz się z nim spotkać? - L.I. wyglądała na zaciekawioną.

W moich pijackich myślach gniewne „nie, no coś ty!” wojowało z „czemu nie?” oraz „a właściwie co w tym złego, że się chłopak puszcza... Przecież my też lubimy to robić”.

- Chętnie wygarnęłabym mu to i owo – odparowałam asekuracyjnie.

- No tak, ktoś wreszcie powinien wykarbować jego skórę. Ale ponoć nie ma go już w Polsce. Wyjechał do Toronto czy gdzieś-tam indziej, na jakieś aktorskie stypendium.

- No trudno – westchnęłam z fałszywym uśmiechem.

Jednak w głębi ducha naprawdę było mi teraz „trudno”. Pragnęłam jego obecności pod każdą, nawet tą najbardziej ordynarną postacią. Kochałam tego gnoja. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Teraz nareszcie byłam ze sobą szczera.

- I taką pozostanę - obiecywałam sobie w duchu, a niedługo później, wysysając resztki wódki spomiędzy kostek lodu, doprecyzowywałam granice owej szczerości:

- Przynajmniej do czasu kiedy nie wytrzeźwieję.

Ten tekst odnotował 39,852 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.69/10 (52 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (25)

+1
0
To najpierw posłodzę 🙂
Bardzo ciekawe opowiadanie. Użyty język, formy, epitety na wysokim poziomie. Bardzo ciekawa stylistyka. Całość ujęta w spójną całość, którą dobrze się czyta.
A teraz zamieszam 🙂
Sporo błędów interpunkcyjnych (często w liniach dialogowych). Większość "myślników" w opisach, zastąpiłbym kropkami, albo przecinkami. Myślę, że wtedy tekst zyska na formie. Dodatkowo nie jestem fanem zastępowania imion inicjałami, według mnie trudno się w pewnym momencie połapać kto jest kto. Ale to oczywiście decyzja autora.
Moja sugestia do autora. Całość tekstu do delikatnej korekty i ja będę za wypuszczeniem z poczekalni.
Z oceną wstrzymam się do momentu korekty.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Zamość na Śląsku...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0

od garderobiany po kierownika

- ja wiem, że to drobiazg...

utytłani brudem, (...) a także wynikającymi z tego chorobami alkoholowymi

- 'utytłani' chorobami? Może po prostu uzależnieniem.

Filmiacy to przeważnie wykolejeńcy

- po raz pierwszy widzę 'filmiaków', nie jestem do końca przekonany 🙂

Niestety, porażek było coraz więcej, na domiar złego – przychodziły jedna po drugim.

- po drugiej

Posuwaniu się w latach

- rozumiem zabieg sugerujący dojrzały wiek bohaterki, ale ktoś posunięty w latach... wolałbym tu "Upływowi lat", nie sugeruje tak natarczywie starości i kresu życia po prostu

niewysoki, szczupły, niemalże kościsty. (...)można by go uznać za zwykłego podwórkowego kretyna

- no ładnie, byłem podwórkowym grubaskiem, od razu poczułem się inteligentniej 😀

Wywodził się z biednych środowisk, które we wczesnych latach życia odtrąciły go od siebie i skazały na odmęty domu dziecka.

- odtrącony od biednych środowisk zażywał dostatku w odmętach domu dziecka?

Pod wpływem jej podszeptów

- jeśli M.C. odbyła tournee, to byłby chyba jeden podszept? A może wystarczyła sugestia? Ew. sugestie wystarczyłyby? Podszepty zakładają raczej przedłużone działanie 🙂

Słońce wpada do środka przez dziury w zrujnowanym dachu i ujawnia wszechobecny kurz.


Robiliśmy trzy, cztery powtórki

- a ja cały czas pamiętam o kurzu i ile musiało się już na kochankach zebrać... Może promienie słońca ujawniły unoszące się w powietrzu drobinki? Wiem o co chodzi, ale opis zbyt sugestywny w sumie 🙂

szwenkie

- tak z ciekawości - kim jest szwenkier?

Kuba zwierzył się, że w międzyczasie „bardzo mnie polubił”.

- czy ten i następny cudzysłów mają tu być?

Przytuliłam go łapczywie do siebie

- zachłannie, gorąco, mocno? Fajne słowo btw, kojarzy się z łapami i łapaniem. Tak żaba na przykład jest nader łapczywa moim zdaniem. 😛

Odpuściłam uścisk i zasugerowałam, byśmy przysiedli na podłodze. Kiedy pokładał się obok,

- siedli czy jednak się połozyli?

„wrednych”

- cytat i nstępne niepotrzebne - przecież to wredne plany, kobiety na niby i niby-faceci, a nie udawane plany na niby czy udawani niby-faceci, sporo jest tego.

skórę, która nagle przybierała gęsią formę

- proszę, tylko nie gęsią formę!

niemal od razu wyłapałam tych, którzy będą się dzisiaj pieprzyć

- i żadnych par homo na całym planie? Nie do wiary jak trudno upaść paskudnie i zepsuto na tej prowincji Europy!

Zbliżyła się do mojego ucha, włożyła tam język, po czym ściszonym tonem złożyła matrymonialną propozycję

- cała się zbliżyła, włożyła język i złożyła propozycję...

Satis.

To są drobne rzeczy, jednak mi nieznośnie psują nastrój. 😛 Korekta musiałaby dotyczyć podszlifowania tekstu w całości i wcale nie jest drobna. Pozdrawiam, poza tym tekst niezły. Interpunkcji się nie czepiam, bo się nie znam. Zresztą to i tak tylko sugestire. 🙂) Życzę powodzenia!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0

film miał być niejako grą z przyzwyczajeniami widza - również tymi, które dotyczyły pokątnej erotyki.


Chapeau bas za sprytne nawiązanie do nazwy portalu.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0

Niemal za każdym razem jak dzień zdjęciowy dobiegał ku końcowi odmawiałam ekipie propozycjom wypicia czegoś mocniejszego,

- w tym zdaniu coś zgrzyta.

Czuliśmy się, jak postaci

- bez przecinka

Dawał nam tyle czasu ile potrzeba.

- z przecinkiem 😉

Nie wiem jak się mówi do dzieci

- z przecinkiem.

Dotykałam ją intensywnie,

- jej - waginy. ją jest gramatycznie poprawnie, ale znaczy raczej nie to, co autor miał na myśli.

A kysz z poczekalni! A kysz! 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
To ja się uprę na zastąpienie myślników w narracji kropkami, lub przecinkami, oraz na korektę interpunkcji i wielkich liter 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Opowiadanie nie jest bezbłędne, ale na pewno wyrożnia się na tle poczekalni. Są teksty, w których każdy błąd tak kłuje, że dociera aż do mózgu i powoduje jego defragmentację. Tu super lekkość, wręcz puchowość pióra wypełnia mi wszelkie inne niedostatki. Jasne, warto poprawić wypunktowane błędy, ale całość jest tak sprawnie poprowadzona, że powinna czmychnąć z poczekali czym prędzej. Jedynie rozpacz we mnie wbudza to, że zaczynając czytać bohaterkę wyobraziłam sobie w dojrzałym wieku. A porem tych trzydzieści sześć lat. Normalnie cios w serce 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Panowie i Panie, dużo celnych uwag. Podziwiam Waszą staranność i skłonność do wnikliwego analizowania tekstu, zarówno od strony znaczeniowej, stylistycznej, jak i gramatycznej. Serio, nie spodziewałem się podobnego zaangażowania (tym bardziej, że portal sam siebie opisuje jako "pseudo-literacki"). Jest to jednak zaskoczenie zdecydowanie pozytywne.

Interpunkcję rzeczywiście mocno zaniedbałem - z jednej strony z powodu prędkości pisania (rzecz wystukałem w kilka wolniejszych wieczorów po pracy), z drugiej przez wzgląd na brak doświadczenia w tym zakresie. Choć piszę od dawna, do mojego stylu nigdy nie należały partie dialogowe (preferuję czysty, beznamiętny opis). Pewnie dlatego miałem trochę trudności z ich poprawnym zapisem. Mogłem z nich zrezygnować i tutaj, lecz coś mi mówiło, że erotyka nie poradzi sobie bez słów wypowiadanych wprost.

Niektórych sugestii nie jestem w stanie wykorzystać, ponieważ pozostają w sprzeczności wobec mojego "czucia" tekstu. Słowem, staram się być wierny sobie (sic).

Chętnie wysłucham dalszych uwag.

PS. Czy istnieje tutaj techniczna możliwość porobienia wcięć akapitowych?

PS.2 Odpowiadając na pytanie, szwenkier to pomagier operatora, tzw drugi operator. Niektórzy na planie lokują w tym określeniu pewną dawkę lekceważenia czy nawet pogardy (choć jest to podejście zdecydowanie niesłuszne).
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Antek Be - Tak, jest to portal pseudo-literacki, niemniej zamysłem poczekalni jest publikowanie tekstów, które mogą, ale nie muszą prezentować sobą jakiegoś poziomu. W przypadku Twojego tekstu już kilka osób zauważyło, że tekst ma potencjał i powinien się ukazać na stronie głównej. Założenie jest takie, że na stronie głównej pokazują się tylko teksty, które jakościowo są dobre, zarówno pod kątem gramatycznym, jak i fabularnym.

Wydaje mi się, że powinieneś odseparować Twoje przekonania i sposób "czucia tekstu", od ogólnie przyjętych reguł stylistyki i ortografii. Co innego sposób pisania opowiadania przez Ciebie, z jego elementami charakterystycznymi, klimatem, opisami, a co innego stylistyka i interpunkcja. O ile do sposobu pisania, nikt nie będzie wnosił poprawek (bo to zawsze jest decyzja autora), o tyle drugi aspekt jest niezbędny w każdym opowiadaniu.
Moja rada jest następująca - jeśli nie czujesz się na siłach, aby poprawiać stylistykę i interpunkcję we własnym zakresie, poproś, któregoś z członków loży autorskiej o pomoc. Myślę, że bez problemu znajdziesz kogoś, kto zredaguje Twój tekst. Oczywiście pod warunkiem, że chcesz, aby ktoś Ci pomógł, bo to także decyzja autora. Weź pod uwagę, że tekst naprawdę ma potencjał i tak jak było wcześniej wspomniane, wyróżnia się na tle innych w poczekalni. Wymaga tylko odrobiny więcej pracy, aby wyszedł na stronę główną.

Ad. wcięć akapitowych - z automatu tego tutaj nie zrobisz. Tylko nie rozumiem, w jakim celu ich potrzebujesz. W Twoim tekście stosujesz akapity, poprzez podwójny odstęp między liniami (tzw. interlinię), co jest analogiczne, do wcięcia w tekście. Więc, albo stosujesz konsekwentnie interlinię, albo zamieniasz wszystko na akapity z wcięciem.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Nie miałem na myśli sugestii ortograficznych. Chodzi jedynie o stylistykę. Co do wcięć akapitowych, nie rozumiemy się. Po przerzuceniu tekstu z Worda wszystkie zastosowane wcięcia zostały automatycznie usunięte. To, co uznałeś za wcięcie, w założeniu było odstępem międzyakapitowym, czyli jednym pustym wierszem.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Podejrzewam, że przesyłając tekst należało użyć opcji "wklej jako zwykły tekst", czyli bez znaczników formatujących Worda.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Do tej pory jako znacznik akapitu stosowałem pustą linię. Lepszym rozwiązaniem jest wstawiać 4 twarde spacje (shift space).
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Pseudo-literacki nie oznacza grafomański. Mam nadzieję. 😉

Co do czucia języka:

- Przynajmniej do czasu kiedy nie wytrzeźwieję.

Przekaż bohaterce=narratorce, że to zdanie jest interpunkcyjnie i logicznie błędne. Prawdopodobnie miało być "aż wytrzeźwieję". Kiedy człowiek pijany, język się plecie i o freudowską pomyłkę łatwo, więc nie nalegam. Jeżli powiedziała wtedy dokładnie tak, jak jest zapisane, to poprawiać nie trzeba. Żeby nie kłamać. 😉

Ewoluował w zastraszająco krótkim czasie – pomyślałam ponuro – Ze speszonego, wrażliwego podlotka przeistaczał się w standardowego, przyziemnego samca, rozpatrującego kobietę w kategorii „otworu” o raptem kilku właściwościach.

To chyba jest jedno z tych zdań, gdzie Torment sugerował zastąpinie myślników kropkami. Przychylam się do tej sugestii. Choćby dlatego, że w obecnej formie w połowie zdania pojawia się początek kolejnego zdania: "Ze" z dużej litery. W ogóle to jest niezręcznie napisane. Z obecnego zapisu wynika, że myśl pani bohaterki brzmiała (podczas myślenia) następująco: "Ewoluował w zastraszająco krótkim czasie. Ze speszonego, wrażliwego podlotka przeistaczał się w standardowego, przyziemnego samca, rozpatrującego kobietę w kategorii „otworu” o raptem kilku właściwościach." Myśleć można sobie, jak się chce, ale czy warto tak zapisywać? Np. "ewoluował w krótkim czasie" jest nielogiczne. Bohaterka znała wiek chłopaka. Nie mógł przecież "ewoluować" dłużej, niż żył, ani krócej. Nie wiem, czym się więc zdziwiła. Pewnie chodzi o to, że zmiany zaszły (tryb dokonany) w krótkim czasie, albo chłopak zmieniał się szybko. Możesz jej pomóc dobrać odpowiednie słowa. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@MrHyde
Tak, to jest jeden z przypadku myślników do zamiany. Dodałbym jeszcze bardziej trywialne przypadki, takie jak:

Grałam niemal bez przerwy, a co za tym idzie – miałam stały dochód (czyli coś, o czym młode aktorki mogą tylko pomarzyć).



Tutaj myślnik jest całkowicie zbędny.
lub:

Oto co znaczy profesjonalizm w świecie filmu - nawet w stanie skrajnego upojenia filmowiec, niezłomny tytan pracy, pamięta o czekającym go nazajutrz planie.



W tym przypadku myślnik zastąpiłbym kropką, bo według mnie to dwa osobne zdania.

To są tylko przykłady, bo z tego co pamiętam jest więcej takich sytuacji.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Opowiadanie wyszło z poczekalni, ale ja niestety jestem zawiedziony faktem, że autor wybiórczo wziął sobie do serca sugestie w komentarzach.
Niemniej ode mnie solidna ósemka, bo opowiadanie jest dobre, napisane ciekawym językiem, a kuleje trochę w zakresie interpunkcji i stylistyki.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Za-je-biste. 10/10 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Zajebiste opowiadanie! Jedno z lepszych jakie czytałam!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz przeczytałem jakiekolwiek opowiadanie bez przerywania. Ba, pochłonąłem treść, która dzięki wciągającej fabule i zaawansowanej formie użycia pióra dała prawdziwą radość z zagłębienia się w Twoją historię.
Czuć sznyt profesjonalizmu, a jeśli jesteś amatorem, to cholernie zdolnym.
Nie wnikam w cześć techniczną opowiadania, skupiłem się na historii, emocjach i sposobie prezentacji scen oraz bohaterów. Wyszło świetnie. Potrafiłem zwizualizować sobie niemal wszystkich (czy tylko mnie A.A przypominał Adamczyka?), niemal czułem atmosferę, w jakiej rozegrało się opowiadanie. To dowodzi faktu, że potrafisz w sposób angażujący Czytelnika przelać myśli na papier.
Czuję natomiast obawę, że kontynuacja historii zepsuje nieco jej świetny obraz, jaki mam obecnie w głowie (widziałem dopisek o odnogach we wstępie), więc moja prośba jest konkretna - nie kontynuuj jej, napisz coś nowego. Sequele są najczęściej gorsze od oryginału i rzadko kiedy potrafią mu dorównać.
Nie zmienia to faktu, że za powyższe opowiadanie należą Ci się gratulacje. Cytując mojego bossa z pracy "zery gut dżob" 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
Git. A za spermę cieknącą o poranku - double git.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Pokątnie uściski

/- tak z ciekawości - kim jest szwenkier?/
To bardzo interesujące zwierzę. Żyje na ogół w środowisku planów filmowych, przy czym do końca nie wiadomo, czy to on tam żeruje, czy na nim żerują. Na ogół zbiera zjeby od reżysera za innych. Ale czasem ryczy groźnie i to nawet na gwiazdorów, którzy nie mogą zrozumieć praw optyki 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
A tak dokładniej, szwenkier, to drugi operator kamery w filmie, czyli ten mniej ważny 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Indragor "Mniej ważny" czasem oznacza coś wprost przeciwnego...

Otóż zdarzyło się pewnego pięknego dnia, a właściwie już wieczoru...

Kręciliśmy przez cały dzień mnóstwo scen, a z uwagi na niewydarzonych statystów, duble sypały się jak z rękawa, wszystko było do dupy i miałem już mętlik w głowie... No i nie nauczyłem się tekstu do ostatniej sceny w kawiarni. Grałem adwokata, a tenże w owej kawiarni miał sobie przeglądać "akta sprawy", zanim dopadnie go przyjaciółka.
Czyli teczkę z papierami trzymał przed sobą.
Domyślasz się, co wymyśliłem? 😉

No i po zagraniu sceny rozmowy z "moją" zazdrosną kochanką, pani reżyser patrzy wzrokiem prokuratora i syczy do operatora:
- On czytał scenariusz z kartki?
- Ależ skąd - odpowiedział ze śmiertelnie poważną miną super gość, który w tym momencie stał się dla mnie najważniejszą osobą na planie.
- Dobra. Kupione. Koniec na dziś - uśmiechnęła się jedna z najbardziej jędzowatych kobiet, z jakimi miałem przyjemność pracować z tej strony kamery.

Btw to opowiadanie budzi moje sentymenty... Aż dychę dałem.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Gwoli wyjaśnienia - co znaczy "niewydarzony statysta" - oto przykład.

Statystka ma proste zadanie: słysząc określoną kwestię ma przejśc obok stolika w kawiarni. Przy stoliku siedzi para aktorów i rozmawia. Moment przejścia statystki przypada na pauzę w dialogu, a kamera jest ustawiona na twarze pary. No i... statystka rusza jak burza, jak pieprzony Chuck Norris, jak Speedy Gonzales, ale nie w tym momencie, co trzeba.
Efekt - kamera łapie jej dupę w chwili, gdy adwokat wręcza prezent swojej potencjalnej (wtedy jeszcze potencjalnej, filmów nie kręci się według chronologii, tylko według lokacji) kochance i zaprasza ją do mecenasowskiej willi za miastem. To były kolczyki - pamiętam.
Dupy statystki nie pamiętam, bo widziałem ją ciągle od przodu, gdy nas z uporem maniaka w trakcie kolejnych dubli zasłaniała w romantycznej chwili...

Zresztą okoliczności przyrody w filmach bywają często tragikomiczne.

Lokacja pod Warszawą. Wynajeta na potrzeby filmu willa. Scena garden party. Kieliszki w dłoń, kamera, akcja i kręcimy.
Znaczy - kręcilibyśmy, gdyby się nie okazało, że w ogrodzie za płotem właśnie dwóch najętych do pracy panów uruchamia piłę spalinową... Kierownik produkcji jak Kargul "podejdź no do płota, jako i ja podchodzę", wyrusza na negocjacje...

Albo coś, co o mało nie skończyło się dla mnie "incydentem defekacyjnym".

Lokacja na Starym Mieście w Warszawie. Z parkowaniem kłopot, to nie pojechałem swoim samochodem. Gram hmm... nomen omen, pisarza. Ów literat cierpi na dolegliwości kardiologicznej natury. Mam atak, padam na podłogę. Mój kolega, najpierw wkurzony, że mam romans z jego córką, wpada w panikę i podaje mi lekarstwo z szafki...

W filmie tym lekarstwem (rekwizytem do fizycznego przełknięcia), przez czyjś brak wyobraźni, okazał się magnez.
Magnez ma skutki uboczne - spożyty w nadmiarze wywołuje biegunkę.
I teraz uwaga: oszczędność producenta i ciasnota pokoju spowodowała, że zamiast kręcić scenę raz trzema kamerami, kręcono ją jedną kamerą. I to nie trzy razy, ino więcej, bo były duble. Za każdym razem połykałem ten pierdzielony magnez.

A potem w trakcie powrotu do domu poczułem dziwne sensacje żołądkowe... Ledwo zdążyłem...

Przyjdzie czas, że ja to wszystko ubiorę we wspomnienia i opiszę 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0

SENSEIH rzekł:
Zresztą okoliczności przyrody w filmach bywają często tragikomiczne.


A czasami nawet zupełnie tragiczne. Już wolałbym nieplanowaną defekację niż to, co przydarzyło się pewnemu znanemu aktorowi. Na planie filmu otrzymał rekwizyt pistoletu, który przypadkowo okazał się prawdziwą, w pełni sprawną bronią, w dodatku przypadkowo załadowany ostrą amunicją, zamiast ślepakami. Aktor przypadkowo tego nie zauważył, pomimo że doskonale posługuje się bronią i zna wszelkie zasady bezpieczeństwa dotyczące korzystania z broni, w tym posługiwania się nią na planie filmowym. Bez sprawdzenia przypadkowo wycelował broń w kierunku (zapewne nielubianej) operatorki i przypadkowo nacisnął spust. Broń, jak to głupia broń, wystrzeliła nieprzypadkowo, raniąc śmiertelnie operatorkę. Wtedy ów aktor, zapewne przypadkowo wycelował broń w kierunku reżysera filmu (zapewne również nielubianego) i ponownie nacisnął spust. O dziwo, broń ponownie nieprzypadkowo wystrzeliła, raniąc nieszczęśnika…
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Indragor.
I tu jest istota sprawy właśnie.
Całe stada fachowców analizują różnice pomiędzy polską i amerykańską produkcją filmową. Rozważają, roztrząsają, porównują budżety, możliwości techniczne, talent aktorów...

Tymczasem najbardziej charakterystyczne jest to, że tam można zostać na planie zastrzelonym, a u nas najwyżej podtrutym 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.