Ilustracja: Kyle Cleveland

Inkarnacja

22 kwietnia 2024

Szacowany czas lektury: 45 min

"Rapa - niem. Angerapp (w czasie chrztów niemieckich: Kleinangerapp) - Mausoleum in der Luschnitz.
W literaturze niemieckiej spotyka się nazwę Das Mausoleum in der Luschnitz (mauzoleum w Łusznicy), gdyż podmokły teren - bagnisko pomiędzy Lasami Skaliskimi a pasmem Gór Klewińskich - na którym wzniesiono piramidę, nazywano die Luschnitz, czyli Lusznica, stąd Rysie Bagno (od pruskiego luysis - ryś)".

Brzydula. Foka. Kujonka. Cnotka-niewydymka.


Każdego wieczoru zasypiała, odganiając słowa płynące ze świata warszawskiego liceum. Jej świata. Odganiała na ogół skutecznie. Wystarczało odpłynąć w strefę marzeń. Była w niej zupełnie kimś innym.

Monika przekręciła się na drugi bok i wreszcie zasnęła.


 

Frajer. Marzyciel. Kujon. Pojeb. Okularnik.

 

Znowu, jak co noc, westchnął.

 – Nie doceniacie mnie… – szepnął, odkładając wymiętoszone, zdobyte w antykwariacie stare wydanie „Świat mego ducha i wizje przyszłości” Stefana Ossowieckiego.

Zanim wsunął się pod cienką kołdrę, spojrzał w lustro. Zobaczył w nim lekko piegowatą twarz i wątłej budowy ciało nastolatka.

Po chwili zasnął w innym świecie. W takim, w którym nie będzie musiał kupować sympatii, dając odpisywać zadania domowe.

 


 

– Mam dobrą nowinę!

Siwy nauczyciel historii położył dziennik klasowy na biurku i uśmiechnął się do dwudziestu pięciu rozbrykanych, beztroskich i rozkojarzonych żaków płci obojga.

Zapadła cisza. Przerwał ją klasowy dowcipniś, Marek.

– Profesor Nowicki zmienia zawód?

Historyk potarł siwą brodę. Zamyślił się.

– Przyznam, że wasz nauczyciel, który stara się wam przekazać z różnym skutkiem uroki języka ojczystego, budzi również i u mnie przemyślenia wszelakie… Ale… szanujcie go. Zawsze możecie mieć gorszego.

Klasa wybuchnęła śmiechem.

– Panie psorze, pan żartuje? On nas nie szanuje, on docenia tylko tę kujonkę, Monikę. Nie wnikamy, dlaczego.

Przez ławki przetoczył się szmer, a wspomniana dziewczyna poczerwieniała. Schowała twarz w dłoniach.

Pan Morawski żachnął się.

– Skończmy ten temat, dobrze? A dobra nowina jest taka, że za dwa tygodnie jedziemy na wycieczkę. Razem.

Przez salę przetoczyła się fala oklasków.

– Dokąd? – Marek wstał z ławki, a z jego roześmianych oczu bił blask radości.

– Na Mazury. Zwiedzimy bardzo ciekawe historycznie miejsce. Piramidę w Rapie. To niedaleko granicy z Rosją.

– A jest tam jakieś jezioro, żeby się wykąpać? – zapytała klasowa piękność, Natalka.

– Masz nowe bikini, którego jeszcze nie widzieliśmy? – zarżał Marek, a wraz z nim zarechotała reszta III A.

Historyk podniósł dłonie w obronnym geście.

– Kochani… Trzy lata temu umówiliśmy się, że traktujemy się poważnie. Jestem tolerancyjny. Chciałbym, abyście nie nadużywali mojej tolerancji. A dziś porozmawiamy o Prusach Wschodnich, ich historii… oraz o historii rodu von Fahrenheid, z którym jest związana nasza wycieczka. Temat bikini Natalii omówicie sobie po lekcji, dobrze?

Profesor Morawski cieszył się zasłużonym autorytetem i sympatią klasy. Wszyscy zamilkli w ciągu kliku sekund.

Pierwszy skupił się chudy chłopak w okularach. W niebieskich oczach pojawił się niezwykły błysk zainteresowania.
 

 


 

– Panie profesorze!

Morawski odwrócił się. Do jego samochodu podszedł niepozorny okularnik. Dawno temu zwrócił uwagę na nieśmiałego chłopca, o którym wiedział z rozmów w pokoju nauczycielskim, że dał się poznać jako bardzo zdolny programista. Jednocześnie pasjonat historii.

– Janek? Zazwyczaj jesteś przygaszony i nieobecny. Teraz wyglądasz, jakbyś wygrał w Totalizatorze. Coś się stało?

Chłopak opuścił plecaczek na beton. Spojrzał stropionym wzrokiem na nauczyciela.

– Ja… W sprawie tej wycieczki… – wydukał.

– Jeśli chodzi o bikini panny Natalii, to ci nie pomogę – zaśmiał się historyk.

– Nie. Ja w zupełnie innej sprawie.

– Żartowałem, chłopcze. Przecież cię znam. Chcesz się dowiedzieć więcej o tej piramidzie?

– I nie tylko o niej – szepnął Janek. – Czy mógłby pan opowiedzieć więcej o masonach? I… o demonach?

Profesor zmarszczył brwi.

– Aż tak pobudziłem twoją ciekawość?

– Tak. Interesuję się tymi rzeczami od pewnego czasu.

– Czy to może poczekać? Czy to jest… jak wy to mówicie… na cito?

– Raczej na cito, panie profesorze.

Morawski spojrzał na zegarek.

– Miałem nieco inne plany, ale doceniam żądzę wiedzy. Wsiadaj. Zapraszam na sok pomarańczowy do Łazienek. Potraktujmy to jako indywidualne kółko historyczne, dobrze?

Twarz chłopca pojaśniała. Na rosnącej koło budynku  szkoły sośnie przysiadł kruk. Zakrakał. Nikt go nie słuchał. Wiekowy samochód odjechał z parkingu, zostawiając po sobie chmurę z rury wydechowej kiepsko wyregulowanego dieslowskiego silnika.

 


 

– Nie miałem pojęcia, że pan interesował się zawodowo demonologią, panie profesorze – mruknął Janek, wpatrując się w idylliczny krajobraz przy Pałacu na Wodzie.

– Dawne czasy, młodzieńcze.

Morawski siorbnął przez słomkę.

– Historia to nie tylko bitwa pod Grunwaldem – dodał cierpko.

Chłopak drżał wewnętrznie. Starał się ukryć emocje, ale w zderzeniu z doświadczeniem nauczyciela poniósł porażkę.

– Janek… Czy ty się zainteresowałeś masonerią i okultyzmem z czystej ciekawości, czy liczysz na coś?

Chłopak odwrócił wzrok.

– Nie jestem pewien… – powiedział cicho. Nie potwierdził, nie zaprzeczył, jednocześnie nie mówiąc prawdy.

Nauczyciel wpił w niego przenikliwe spojrzenie.

   – Opowiedziałem ci o dybukach i innych starożytnych wierzeniach, o żądnych władzy masonach, którzy zgłębiali skryte przed pospólstwem tajemnice. O istotach, które być może nie istnieją, ale… lepiej nie szukać z nimi kontaktu… O von Fahrenheidach też wiesz tyle samo co ja. I dobrze ci radzę – potraktuj naszą rozmowę jako dodatek do wiedzy. Nie przekrocz granic ciekawości.

– A pan nigdy nie przekroczył?

Szklanka profesora upadła na kostkę brukową, na której stał stolik i ocieniający go parasol. Dźwięk tłuczonego szkła zwrócił uwagę kelnerki.

– Zapłacę. Zapłacę za wszystkie szkody – wymamrotał Morawski. – Odwiozę cię do domu, Janek. Chłodno się zrobiło.

 


 

Autokar zatrzymał się przed budynkiem dawnego PGR. Gromadka licealistów, popychając się wzajemnie, wybiegła na porośnięte trawą podwórko.

Pan Morawski wysiadł ostatni. Bacznie przyglądał się Jankowi, który unikał jego wzroku i sprawiał wrażenie, jakby po prostu cieszył się ze swobody. Jak pozostała dwudziestka uczestników wycieczki.

– Gdzie jest kibel?! – wrzasnął Marek. – Za chwilę nie wytrzymam i was wszystkich oleję!

– Z wzajemnością – odparł Robert, najwyższy chłopak w klasie.

Marek przyjął postawę bokserską.

– Masz coś do mnie?

– Nic. Na twoje szczęście. A teraz idź w krzaki i zamknij paszczę.

Widok odkrytych potężnych bicepsów kolegi ostudził zapędy żartownisia. Odszedł potulnie, mieląc przekleństwo, którego tamten nie usłyszał.

– Kochani! Ta pani w drzwiach jest kierowniczką obiektu. Zaraz pokaże wam miejsce do spania. A ty, Marek, jak już wyjdziesz z tych chaszczy, przyhamuj z dowcipami. To nie stolica. Tu gwiazdą kabaretu nie zostaniesz – wygłosił krótką przemowę historyk i podreptał w stronę dawnych czworaków.

 


 

Kierowniczka okazała się życzliwą, a co najważniejsze – bardzo rozmowną kobietą. Tęgawa czterdziestolatka obrzuciła, paplając przy tym bezustannie, gospodarskim okiem wszystkie pokoje, które zajęli trzecioklasiści. Pan Morawski gdzieś zniknął. Po kwadransie większość uczniów, lekko znudzona szczegółami dotyczącymi hodowli krów, zaczęła ziewać. I wtedy odezwał się Janek.

– Pani Leokadio, czy nie opowiedziałaby nam pani o piramidzie? Jutro idziemy ją zobaczyć.

Niewiasta zamilkła na moment i popatrzyła na chudzielca ze zdziwieniem na twarzy.

– To wasz profesor wam nie opowiadał?

– Opowiadał… Ale pani tu mieszka. Pan Morawski uczył nas, że historii regionu uczy się najskuteczniej od najlepiej poinformowanych. Czy to prawda, że koło piramidy straszy?

Niewinny wzrok Janka wzbudził sympatię pani Leokadii. W dodatku część grupy również wyglądała na zainteresowaną tematem. Stanęli obok i przestali ziewać. O dziwo, była wśród nich Natalka i jej dwie przyjaciółki, a nawet kierowca autokaru.

– Lubicie opowieści o duchach? – zaśmiała się „kierowniczka obiektu”, jak określił ją historyk.

– Nasz nauczyciel historii nie mówił nam o duchach. Opowiadał o tym, że ród von Fahrenheid był bardzo zasłużony dla kultury, a piramidę, czyli grobowiec rodzinny zbudował baron Friedrich von Fahrenheid dwieście lat temu – kontynuował Janek. – Czytałem gdzieś, że pochowane w niej ciała uległy mumifikacji, a obecnie są z nieznanych powodów pozbawione głów. I że piramidę badali radiesteci. I że tam jest coś, co nazywa się „miejscem mocy”. I że okoliczni mieszkańcy boją się chodzić tam po zmroku. I że… – przerwał, usiłując zapanować nad przyspieszonym oddechem.

 

Kobieta uśmiechała się, choć w jej oczach dało się zauważyć nie tylko rozbawienie.

– Jesteście z Warszawy, prawda? Macie tam pomniki Mikołaja Kopernika i księcia Poniatowskiego. To dzieła duńskiego, a właściwie islandzko-duńskiego, żyjącego na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku rzeźbiarza, Bertela Thorvaldsena. Wyobraźcie sobie, że podobno to on zaprojektował grobowiec von Fahrenheidów…
Zza pleców zgromadzonych odezwał się Marek.

– Pani jest historykiem sztuki? W byłym pegieerze?

– Może faktycznie nie wyglądam. I nie jestem. Ale kiedyś zaliczyłam dwa lata na warszawskim uniwerku, chłopcze. Czego i tobie życzę.

Złośliwa riposta wywołała gromadną salwę śmiechu. Dowcipniś zamilkł.

Pani Leokadia skierowała wzrok na Janka.

– Kiedyś tu nie było granicy – wskazała na północ. – Ogromne dobra von Fahrenheidów rozciągały się na wiele kilometrów, a nawet krążyła anegdota, że baronostwo mogli jechać aż do Królewca, nie opuszczając swoich posiadłości.

– A to prawda, że oni byli masonami?

– Możliwe. Piramida to masoński symbol. Ale pamiętaj… jak ci na imię, chłopcze?

– Janek.

Marek znowu nie powstrzymał się od złośliwości.

– Dla przyjaciół „Kujon” – podpowiedział.

– Zamkniesz w końcu gębę? – zapytał Robert. – Pani ciekawie opowiada – dodał.

– To może się z nią umówicie we dwóch z Kujonem na romantyczne spotkanie o północy w piramidzie?

– Uprzedzałem cię… – mruknął dobroduszny na ogół siłacz. Z tyłu rozległ się jęk bólu i zapadła cisza.

– Proszę mówić dalej – Robert zerknął na czterdziestolatkę.

– Zatem… na czym to ja skończyłam, Janku?

– Na symbolach masońskich. Że piramida…

– Właśnie. Nie wiadomo, czy von Fahrenheidowie byli masonami. Natomiast fascynowała ich kultura Bliskiego Wschodu. Dużo podróżowali… Możliwe, że tutejsza, wysoka na kilkanaście metrów budowla miała związek z fascynacją, choćby starożytnym Egiptem.

– A duchy i zjawy?

Janek nie ustępował. Dołączyło do niego kilka głosów.

– Tak! Chcemy o duchach!

Leokadia zmarszczyła brwi, a na ładnej twarzy pojawił się wyraz śmiertelnej powagi.

– Faktycznie. Tu czasem dzieją się rzeczy, o których miejscowi mówią niechętnie… I unikają tego miejsca, gdy zapada zmrok. Zwłaszcza w połowie maja…

– Dlaczego akurat w połowie maja? – zapytał Robert.

– Tego nie wiem – odpowiedziała cicho.

– A ja chyba wiem… – szepnął Janek.

Kobieta spojrzała na niego z zainteresowaniem. W oczach pojawił się cień lęku.

– Bo w maju w Egipcie obchodzono coś w rodzaju naszego Święta Zmarłych, proszę pani. A przynajmniej w Tebach, w miesiącu paini – w czasie nowiu, więc to święto ruchome. Czy teraz mamy nów?

Zerknęła na chłopaka z niepokojem.

– Idzie wasz wychowawca. Ja muszę zająć się teraz moimi sprawami – krzyknęła, wskazując przygarbioną sylwetkę nadchodzącego od strony szosy Morawskiego.

Odchodząc, obejrzała się za siebie. Poczuła zimny dreszcz.

 


 

Po trzydziestu minutach niespiesznego marszu klasa dotarła do grobowca. Wiatr ucichł. Nauczyciel wciągnął w płuca wilgotne powietrze znad okolicznych bagnisk. Pilnie obserwował grupę. Zwłaszcza Janka, który trzymał się na uboczu. Pedagogiczne czujne oko śledziło również Natalkę i jej dwie przyjaciółki. One też szły kilka metrów za resztą i szeptały, rozglądając się czasem, jakby nie chciały zostać podsłuchane.

– To tam nie można wejść?! – krzyknął zawiedziony Marek.

– Kilka lat temu konserwator zabytków postawił tamę wandalizmowi i profanacji zwłok. I tak zbyt późno – westchnął Morawski. – Ale można zajrzeć przez te małe zakratowane okienka, tam z boku. O ile się nie boisz… – dodał ironicznie.

– Ja się niczego nie boję!

– Bo mam w dupie dwa naboje… – skomentował ktoś z grupy. Kilku uczniów zachichotało. Pozostali kontemplowali budowlę i mrużąc oczy, próbowali oszacować wysokość wznoszącego się ku niebu ostrosłupa.

Zapadła cisza. Nawet Marek stanął kilkanaście metrów od zabytku i przyglądał mu się z nietypową dla siebie zadumą.

Janek zniknął na moment, a potem wynurzył się z drugiej strony. Myślał o czymś intensywnie i zaglądał do małego kalendarzyka.

– Dziś lekcji historii nie będzie. Po prostu poczujcie wiatr dziejów w sercach i umysłach – rzucił zagadkowo profesor. – Wracamy?

 

Po minucie marszu Paulina zawróciła, spoglądając porozumiewawczo na Natalkę i Kaśkę.

– Zgubiłam chusteczkę. Zaraz was dogonię! – krzyknęła do Morawskiego.

 


 

– Monika! Pogadamy?

Natalka podeszła do siedzącej na małej ławeczce dziewczyny. Ciemne oczy zerknęły na ubraną w markowe ciuchy blondynkę z nieufnością.

– Czego chcesz?

– Mogę usiąść obok?

– Ławka jest dla wszystkich. A gdzie twoja banda trojga? Pokłóciłyście się?

– No coś ty! Dlaczego tak pomyślałaś?

– Bo… Bo przecież… Wy mną gardzicie. Wyśmiewacie. Zwłaszcza Paulina, a Kaśka też nie jest lepsza!

– A ja? Też cię wyśmiewam? Pamiętasz… przecież w podstawówce się przyjaźniłyśmy…

– Ale potem ty wyrosłaś na laskę, a ja… pozostałam brzydkim kaczątkiem. Swój do swego ciągnie. Wcale ci się nie dziwię. Nie pasuję do twojego świata.

Natalia trafnie wyczuła żal w głosie dawnej koleżanki. Postanowiła kuć żelazo, póki gorące.

– Monia… Może nadszedł czas, żeby to zmienić?

– Co zmienić? Świat? Twój czy mój?

– Nasz. Pamiętasz, jak bawiłyśmy się w ogrodzie mojego ojca?

– Pamiętam. Potem on od was odszedł do młodszej, a na ciebie płaci ogromne alimenty. To widać po ubraniach i kosmetykach…

Blondynka odwróciła wzrok.

– Mam już osiemnaście lat. Będzie płacił, dopóki się uczę. Jeżeli za rok nie zdam na studia, będzie kicha…

– Na co chcesz zdawać?

– Na dziennikarstwo.

Krępa szatynka podniosła się z ławeczki.

– Dziwny zbieg okoliczności! Bo ja też! Jak się dowiedziałaś? Ty… Ty chcesz, żebym ci pomogła!

Natalka chwyciła Monikę za łokieć.

– Siadaj! Uspokój się! Nie znałam twoich planów! Uwierz! Doceniam twoje wypracowania, talent i oceny, ale nie o to chodzi.

Przez chwilę mierzyły się wzrokiem. Lody zaczęły topnieć.

– Monia, przejdźmy się. Mam pewną propozycję.

– Jaką?

– Chcesz dołączyć do naszej paczki?

Dwoje ciemnych oczu rozszerzyło się.

– Tak po prostu? A Paulina i Kaśka? Nie będą mi już dokuczać?

– Nie. Ale… im trzeba czymś zaimponować…

– Czym?

– Czymś, na co same by się nie zdobyły.

– Mam zrobić striptiz przed chłopakami z klasy? Z moją figurą?

– Nie. Na to akurat one by się zdobyły – parsknęła śmiechem miss III A. – A ty, gdybyś miała wymiary modelki, byś się odważyła?

Monika zaczerwieniła się i zignorowała pytanie.

– Czyli o co chodzi? A w ogóle to one wiedzą o twojej propozycji? – drążyła temat mocno zaintrygowana.

– Wiedzą. Nawet przygotowały dla ciebie próbę.

– Jaką?

– Zauważyłaś, że Paulina wróciła pod piramidę niby po chusteczkę? W rzeczywistości schowała pod gałęziami buteleczkę drogich perfum z mojej kolekcji.

– A na czym polega próba?

– Nie domyślasz się?

– Chyba się domyślam…

– Tak. Twoim zadaniem jest pójść dziś o północy pod piramidę i przynieść perfumy na dowód, że tam byłaś.

– O północy? Przecież nam nie wolno wychodzić nocą. Morawski kategorycznie zakazał!

– On mocno śpi. Sama wczoraj słyszałam przez ścianę jego chrapanie. A budynek nie jest zamknięty na klucz. Przepisy przeciwpożarowe, kumasz?

– A pani Leokadia?

– Ona przecież nie mieszka w czworakach. Nawet cię nie zauważy. To jak? Pokażesz im, że masz jaja?

– Głupie porównanie – odruchowo odpowiedziała kandydatka na członkinię klasowej elity. Jednocześnie zaśmiała się w duchu. Czy one naprawdę myślą, że ja wierzę w gusła i zabobony? Łatwizna – pomyślała.

 


 

Janek po cichutku wymknął się z dormitorium. Rozejrzał się czujnie po okolicy, a potem spojrzał w zupełnie czarne niebo, na którym połyskiwały miliony gwiezdnych punkcików. Księżyc był w nowiu.

Ruszył przed siebie. Zerknął na fosforyzujące wskazówki zegarka. Do piramidy bez trudu zdąży przed północą. A nawet dużo wcześniej. To tylko półtora kilometra.

 


 

– Myślisz, że nie wymięknie? – zapytała cichutko Paulina.

– Ja idę o zakład, że wymięknie – mruknęła Kaśka.

– O ile? – skwitowała propozycję Natalka.

– O nowe dżinsy.

– Stoi!

– Zamknijcie się! – prawie krzyknęła Paula. – To ona.

 

Monika podeszła do ukrytych pod drzewem dziewczyn.

– Jestem gotowa!

Kaśka spojrzała na zegarek. Latarkę masz?

– Mam.

– No to startuj. Uzgodniłyśmy, że perfumy dostaniesz jako premię.

– Wiesz, gdzie sobie możesz wsadzić taką premię?

Ubrana w ciepłą bluzę z kapturem szatynka poczuła przypływ pewności siebie. Adrenalina buzowała. I przeczucie sukcesu towarzyskiego.

Po chwili zniknęła w ciemności otulającej budynki dawnego PGR.

 

– Boże… Jaka harda się zrobiła! – szepnęła Paulina. – Obyśmy nie stworzyły potwora…

– Nie bój żaby! Ona wymięknie. Przeczeka niedaleko i powie, że nie znalazła fantu – powiedziała Kasia, uśmiechając się kpiąco.

Natalia zadrżała od nocnego chłodu.

– Jesteś tego pewna? – szepnęła.

 


 

Dotarł na miejsce pół godziny przed czasem. Obszedł piramidę dookoła. Każdy bok grobowca miał ponad dziesięć metrów długości. Zamyślił się, zaglądając do środka. Potem stanął przy ścieżce i czekał.

Gwiazdy gdzieś zniknęły, zasłonięte przybyłymi nie wiadomo skąd chmurami. W oddali zadudnił grzmot, a za drzewami niebo pojaśniało od błysku pioruna. Chłopak mimowolnie drgnął. Tym bardziej że zobaczył zbliżającą się postać, oświetlającą sobie drogę małą latarką. Kolejny błysk i Janek zaklął pod nosem. Schował się w krzakach.

– A ta skąd tu się wzięła? – szepnął ze złością.

 


 

Monika usłyszała grzmot i zobaczyła odległą błyskawicę.

– Takich efektów nie było w umowie… – wymruczała, czując, jak odwaga przygasa.

Podeszła do sterty gałęzi, rozgarnęła je. Włączyła latarkę. Szkło buteleczki z pachnącą zawartością zajarzyło się, odbijając światło. Perfumy zniknęły w głębokiej kieszeni bluzy. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. – Zawijam się stąd – powiedziała głośno, dla dodania sobie animuszu. Jednak jednocześnie poczuła coś dziwnego. Jakby coś sparaliżowało jej wolę. Stanęła wyprostowana przed zamurowanymi drzwiami do grobowca. I nie potrafiła wykonać najdrobniejszego ruchu.

 


 

Janek zorientował się, że dzieje się coś niewytłumaczalnego. W świetle kolejnych błyskawic ze zdumieniem obserwował kadry następujących po sobie slajdów. Jego klasowa koleżanka trwała na nich nieruchomo jak posąg. Jak mumia.

Gdy po kilku minutach zdecydował się podejść, zmienił nagle zdanie. Monika poruszyła się. Powolnym ruchem, nie bacząc na chłód, zdjęła bluzę. Potem T-shirt. Gdy sięgała do paska spodni, Janek, oglądający niezwykły spektakl ze stroboskopowymi efektami wywołanymi przez pioruny, poczuł dreszcz emocji.

Po chwili niezbyt zgrabna Monika pozbyła się bielizny i stała zupełnie naga z oczami zwróconymi w stronę piramidy.

– Co tu się, do cholery, wyrabia? – jęknął przerażony chłopak.

 


 

Ogarnięta niemocą dziewczyna poczuła zniewalające ciepło. Z piramidy wyłoniła się postać, która, o dziwo, nie budziła w niej lęku. Ogromna sylwetka człowieka z głową lwa.

– Lugal mu gen! – usłyszała. – Chcesz mnie?

Jednocześnie poczuła dotyk dłoni na piersiach. Był zniewalający i budził ukryte pragnienia.

– Chcę! – odpowiedziała podświadomość.

– Zdejmij szaty! Poczuj moc! Będziemy jednością! Jesteś gotowa, kobieto?

– Taak…

– Jesteś piękna jak Lilitu…

– Nie jestem piękna!

– Jesteś. Dla mnie jesteś. I zamilknij. A teraz zalegnij na ziemi. Rozchyl uda. Spełnijmy misterium…

Monika posłusznie wykonała rozkaz. Nie czuła zimna bijącego od wilgotnej trawy. Czuła inną wilgoć. Pomiędzy udami. Olbrzym położył się na niej i, szepcząc dziwnie brzmiące słowa, zadał jej ból, który trwał tylko przez moment. Potem odpłynęła w fali nieznanej dotąd rozkoszy.

 


 

Okularnik patrzył jak zahipnotyzowany, jak klasowa brzydula kładzie się na ziemi i sięga dłonią pomiędzy rozchylone nogi. Widział wszystko w świetle błyskawic, które nabrały intensywności.

Spektakl trwał kilkanaście minut. Monika dyszała ciężko, jednocześnie poruszając biodrami. Potem wszystko ucichło. Burza odeszła, jakby nigdy jej nie było. Na niebie pojawiły się gwiazdy i zapadła cisza. Z gardła dziewczyny wydobył się obcy, przerażający głos.

– Lugal mu gen!

Licealistka odzyskała świadomość. Przez chwilę rozglądała się wokoło nieprzytomnym wzrokiem. Potem ubrała się i pobiegła ścieżką w mrok.

– Bądź przeklęta! – warknął Janek, nadal ukryty za krzewami. – Ukradłaś mi coś, co miało być moje!

 


 

Dziewczyna otworzyła drzwi od pokoju.

– Masz? – zapytała Natalka.

– Mam. Macie twoje perfumy. I pokropcie się nimi! A teraz chcę spać.

Położyła się w ubraniu na łóżku i przykryła kocem.

– Ona jest jakaś dziwna… – szepnęła Kaśka.

– Wypełniła zadanie. Pogadamy jutro. Trzymam was za słowo!

Blondynka zgasiła latarkę i zapadła w sen. Jej dwie przyjaciółki przez chwilę milczały.

– Chyba przegrałaś dżinsy… – wyszeptała Paulina i odwróciła się na drugi bok.

 


 

Janek, który zjawił się kwadrans później, wśliznął się niezauważony do sali, w której spali chłopcy. Długo nie mógł zasnąć.

 


 

– Kochani… Mam nadzieję, że wycieczka do Rapy pobudziła wasze zainteresowanie historią. Oczywiście, bardzo żałuję, że panna Natalka nie miała okazji, by zaprezentować swoje nowe bikini, ale nie miałem na to żadnego wpływu – zaśmiał się Morawski, kładąc dziennik na blat biurka. – Chciałbym, abyście na następną lekcję każde z was przygotowało referat zatytułowany „Prusy Wschodnie w dziejach Polski”. Okrutny jestem?

Kilkanaście gardeł wydało jęk.

– Od kiedy do kiedy? – zapytał Marek.

– Bikini czy zakres dat tematu referatu? Od plemion Prusów, poprzez legendę o świętym Wojciechu, do dziś.

– Faktycznie, jest pan okrutny, panie psorze – mruknął Robert.

– A zauważył pan, że Monika siedzi w innej ławce? I że coś jej wyskoczyło na szyi?

Marek wtrącił się i usiłował swoim zwyczajem zmienić temat. Narzucić swój.

– Spiritus flat ubi vult – odrzekł Morawski. – A wolałbyś, żeby zamiast obok Natalii, siedziała z tobą?

– Pan żartuje? Ona na wycieczce złapała jakiegoś syfa!

Nauczyciel wykazał zainteresowanie.

– Jakieś uczulenie?

– Ma różowe znamię na szyi. I cholera wie, gdzie jeszcze. Nie chcę się zarazić!

– Stul pysk! – wtrącił się Robert.

– A ty, siłaczu, wiesz coś o zmianach skórnych kujonki? – Marek nakręcał się coraz bardziej.

Spokojny na ogół, umięśniony chłopak podniósł się z ławki i zrobił krok w kierunku komedianta. Nie zdążył. Monika potarła swędzące miejsce i spojrzała na żartownisia. Z jej ust wydobył się szept.

– Lugal mu gen…

I wtedy stało się coś niesamowitego. Marek wskoczył na ławkę. Szybkim ruchem ściągnął spodnie, potem slipki i wypiął się na klasę, puszczając przy tym głośnego bąka. Potem odwrócił się i pokazał swoją, jak się okazało – niewielką męskość, przypominającą skurczoną paróweczkę.

– Mam was w dupie! – wrzasnął. – Kto mi obciągnie?

Nauczyciel zamarł w bezruchu. Nie wiedział, jak zareagować. Klasa wiedziała. Część dziewczyn parsknęła śmiechem, pozostałe zasłoniły oczy, a Robert dopadł kolegę, zrzucając go na podłogę i zakładając nelsona.

– Czy ktoś mógłby wezwać psychiatrów? – zapytał spokojnym tonem.

–  Biegnę po dyrektora! – zabrzmiał czyjś okrzyk.

 


 

– Kochani… Jestem, jako wychowawca waszej klasy, zobowiązany do poinformowania was, że Marek został umieszczony w szpitalu. Obecnie trwa medyczne diagnozowanie jego wczorajszego wybryku. Zapytam o coś. Czy on coś takiego robił już wcześniej? Na tych… waszych imprezach na przykład? Pytam, bo rozmawiałem z lekarzami. I z policją. Oni też się tym zainteresowali.

Odpowiedziało mu milczenie.

– Gdyby ktoś z was zechciał się jednak podzielić czymś… Wiedzą na ten temat… Albo czymkolwiek, co zauważył… to wiecie, gdzie mnie szukać, prawda?

W ciszy, która zapadła, brzęczenie krążącej pod sufitem muchy przypominało odgłos silnika heliktoptera.

– Ja coś słyszałem dziwnego. Tuż przed tym, jak…

Morawski spojrzał na niczym niewyróżniającego się ucznia.

– Tak, Karol? Co słyszałeś?

– Nie jestem pewien… Coś jakby o płynie lugola…

Klasa parsknęła śmiechem. Wszyscy umilkli, widząc śmiertelną powagę bijącą z twarzy  swojego ukochanego nauczyciela.

– A może to było: „Lugal mu gen”, Karolku? – wychrypiał profesor.

– Możliwe – odparł zapytany.

Morawski otarł pot z czoła.

– Kto wypowiedział te słowa? – wyszeptał.

Zapadło milczenie.

– Może radiowęzeł? – zaśmiała się Monika.

– Panno Moniko… Chce pani przejąć schedę po kabaretach Marka? Pytam ponownie. Kto to powiedział?

Odpowiedziała mu cisza. Helikopter spod sufitu wyleciał przez otwarte okno.

 


 

Chmura z rury wydechowej samochodu Morawskiego spłoszyła czającego się w rowie lisa. Dzikie zwierzęta nie rezygnowały z bytowania na przedmieściach metropolii. A nawet czasem próbowały wrócić na swoje kurczące się wciąż terytoria.

– Szukam profesora Dąb-Olszewskiego – powiedział w recepcji.

– Pan jest z rodziny? – odpowiedziała młodziutka kobieta.

– Nie. Jestem jego dawnym studentem.

– W zasadzie… Nie wolno nam dopuszczać do pensjonariuszy nikogo spoza rodziny…

– Pani Aniu – przybysz odczytał imię z plakietki – Lubi pani słodycze?

– Sugeruje pan, że mam nadwagę?

– Nie. Sugeruję, że mam w teczce bombonierkę,  którą chętnie pani wręczę. A z profesorem kiedyś łączyły mnie więzy prawie rodzinne. Nauka to też rodzina.

– To mleczna czekolada? – zapytała korpulentna pracownica luksusowego domu spokojnej starości.

– Mleczna. I z orzechami.

– Tak… Nauka to też rodzina… Ale… Pan profesor Olszewski… jakby to powiedzieć… Żyje w innym świecie… Nawet jeśli pana do niego wpuszczę, to nie ręczę, że się dogadacie…

Morawski uśmiechnął się.

– Niech żywi nie tracą nadziei. I delektują się czekoladkami – dodał, wyciągając z teczki kolorowe pudełko.

– Jest pan uroczym starszym panem. Dobrze. Pokój 33. Powinien teraz być u siebie.

– Dziękuję. Zwłaszcza za „starszego pana”. Nie zawsze nim byłem. Pani też nie będzie wiecznie młoda – rzucił odruchowo, uśmiechając się promiennie.

– Ale póki co, jestem – odcięła się, rozrywając folię pudełka.

 


 

Nauczyciel zapukał.  Z wnętrza dobiegł odgłos szurania. Rozległ się gniewny głos.

– Znowu pigułki?

Morawski otworzył drzwi.

– Nie. To ja.

Wszedł, wpatrując się w przykutego do wózka łysego starca.

– Czyli kto?

– Adam Morawski. Nie pamięta mnie pan, profesorze?

W oczach pensjonariusza pojawił się wysiłek. Przez jego twarz przebiegły drgawki.

– Jaki dziś mamy dzień? I co będzie na kolację?

– O rok też pan zapyta?

– A odpowie mi pan? Może wreszcie ktoś mi powie prawdę. Tu wszyscy kłamią!

Morawski sposępniał. Ale nie tracił nadziei.

– Lugal mu gen – powiedział powoli.

Starzec drgnął.

– Pazuzu… – wyszeptał. A ty jesteś Adaś, mój ukochany adiunkt.

– Były adiunkt – rzucił gorzko nauczyciel. – Obecnie uczę w liceum.

Dąb-Olszewski poruszył się nerwowo w wózku.

– Dlaczego? Powinieneś mieć katedrę.

– Wiatr historii, profesorze… I jej paradoksy.

– Posiwiałeś, młodzieńcze… – rzucił gospodarz. – To na pewno przez burze magnetyczne. Mnie też to samo spotkało. W dodatku potem ukradli mi włosy. Możesz to w moim imieniu zgłosić na policję?

– Zrobię to – zapewnił gość. – Ale przysługa za przysługę.

– Czego oczekujesz?

Morawski odwrócił wzrok. Spojrzał przez okno na rozległy park.

– Myślałem, że wiem wszystko o sumeryjskich mitach. Myliłem się…

Łysy staruszek uśmiechnął się.

– Mylić się jest rzeczą ludzką.

– Otóż to. Panie profesorze… Pan kiedyś opowiedział mi ciekawą, nieznaną legendę. Tę, która tkwi korzeniami w Babilonie, a potem przeniknęła do Egiptu…

– O Pazuzu?

– Tak. O Pazuzu. A właściwie… O metodach, którymi się posługiwał ten demon.

– To mówisz, że jesteś Adamem Morawskim? Moim adiunktem? Pamiętam cię jak przez mgłę. Dlaczego pytasz o Pazuzu? I co będzie dziś na kolację?

– Profesorze… To jest bardzo ważne. Muszę poznać cały przekaz, który odczytał pan kiedyś w trakcie badań! Kiedyś się z tego śmiałem i pan nie dokończył. A nawet się obraził. Przepraszam za wtedy…

Nauczyciel z trudem panował nad sobą. Ta łakomczucha chyba miała rację – pomyślał z uczuciem klęski.

– Jak bardzo ważne? Tak jak moja kolacja?

– Znacznie ważniejsze – wychrypiał były adiunkt. – Proszę sobie przypomnieć. Sumerowie, Babilon, potem Egipt. Pan, jako jeden z nielicznych zna język Sumerów! „Lugal mu gen”, to przecież znaczy „Król przybył”! A jeśli znowu przybył?! Przecież musimy z tym coś zrobić!

Osiemdziesięciolatek nagle obudził się, jakby z głębokiego snu.

– Gdzie przybył? Skąd to wiesz? – zapytał całkiem trzeźwo.

– Nieważne, skąd wiem. Właściwie nie wiem. To moja hipoteza. Ale…

– Adamie… Podaj mi szklankę wody. Butelka stoi w lodówce.

Dąb-Olszewski nagle jakby odmłodniał.

– No to słuchaj – powiedział. – Z prastarych, często sprzecznych relacji, wynika kilka istotnych wniosków. Pazuzu jest jak wirus. Ale nietypowy. Zaraża, ale dwojako. Najpierw wchodzi w czyjeś ciało. Inkarnuje się w określonych okolicznościach, a potem wędruje dalej, już dzięki naszym ludzkim przywarom. Coś jak choroba weneryczna. Migruje dzięki seksowi. Ale… Jest istotna różnica. Gdy wyjdzie z ciała nosiciela, nigdy do niego nie wróci. Nie wiem, dlaczego, ale tak jest. Po prostu widocznie lubi świeże mięso. Gardzi przeżutym.

– A co z tymi poprzednimi… nosicielami?

– Nie jestem pewien. Te odczytane przeze mnie starożytne bajki – niektórzy tak je nazywali – nie mówiły o tym. Wiem tylko jedno – on wyniszcza żywicieli. Na własną zgubę. Gdy oni przedwcześnie umierają – on wraca do innego wymiaru. Może dlatego lubi zmiany? To co będzie na kolację?

W głowie Morawskiego zahuczało. Czuł przerażenie.

– Profesorze… Jaką moc ma Pazuzu? Co robi dokładnie?

– Daje moc władzy, młodzieńcze. Skutecznie. Nosiciel dostaje dar wpływania na innych ludzi. Ten demon jest na swój sposób uczciwy. I nie zawsze… zły… Wszystko zależy od psychiki tego, w którego się inkarnuje.  A, kiedy jest w ciele człowieka, to pieczętuje go znakiem. Może to być na przykład znamię. To jak? Znowu będzie kaszanka na kolację? A może mam cofnąć darowiznę na ten cholerny dom? Pomożesz mi, adiunkcie?

– Pomogę. Ale muszę się pożegnać. Obowiązki wzywają.

– Wróć tu – szepnął były szef katedry orientalistyki na Uniwerysytecie Warszawskim. – A wiesz co…? Mam dziś dobry dzień. Kilka godzin przed tobą odwiedził mnie równie młody człowiek. I pytał o to samo…

Nauczyciel zastygł w bezruchu.

– Jaki młody człowiek? Też siwy, w wieku przedemerytalnym?

– No… Taki niepozorny, chudy… Nie. Nie siwy. Wy wszyscy jesteście młodzi. Nie to co ja.

– W okularach?! Powiedział mu pan to samo, co mnie?!

– Skąd wiesz? No to co będzie na kolację? I który mamy teraz rok?

 


 

Brzydula. Foka. Kujonka. Cnotka-niewydymka.

 

Monika oderwała dłoń od mokrego łona. Czuła ukojenie i błogi spokój. A spróbujcie tak o mnie mówić! – pomyślała z satysfakcją.

– A dlaczego by nie kontynuować? Ten Robert to niezłe ciacho…

Zasypiając, uśmiechnęła się.

 


 

– Robciu, polubiłam cię. Za to, że bronisz słabszych. I za to, że… jesteś taki męski…

Lekcje skończyły się wcześniej. Normalka na przełomie maja i czerwca, zwłaszcza gdy niektórzy nauczyciele nie wytrzymują presji i biorą zwolnienia. Dziś była to fizyczka.

– Dziękuję, ale po co mi to mówisz?

– Mam być szczera?

– No… – odpowiedział bardzo wyczerpująco, poprawiając plecak.

– Chcę mieć z tobą seks.

Robert aż przystanął na wąskim chodniku.

– Słucham?!

– Chcę się z tobą kochać. I to zaraz. Mam wolną chatę. Rodzice wyjechali na działkę. Jest piątek. To jak?

Chłopak prawie zaniemówił.

– Naćpałaś się czegoś?

– Nie. Po prostu chcę seksu. Z tobą. Nie masz przecież dziewczyny na stałe. Za to krążą o tobie plotki, że jesteś dobry w łóżku

– Kto tak mówi?

– Nieważne. Idziemy do mnie?

– Monika… A nie moglibyśmy po prostu zostać przyjaciółmi?

– Nie kręcę cię? Jestem za gruba? Mam za małe piersi?

– To też… – wyrwało się Robertowi. – Przepraszam. Nie chciałem być…

– Szczery?

– Niedelikatny.

– A ja mogę być?

– Szczera?

– Nie. Brutalna. Lugal mu gen… A teraz zrobisz, co zechcę, prawda? Nie pożałujesz…

Różowe znamię nabrało mocniejszej barwy. Robert posłusznie podreptał za Moniką w kierunku osiedla, na którym mieszkała.

 


 

– Jednego nie rozumiem…

Spocony Robert spojrzał na dziewczynę, która nadal pieściła ustami jego wyczerpanego penisa.

– Czego?

– Ty do dziś byłaś dziewicą. Skąd wiesz tyle o tym… jak zaspokoić faceta?

– Przecież jestem kujonką. Powiedzmy, że z teorii. Nie podobało ci się?

– Bardzo podobało… Ale coś tu nie trybi. Nie chciałem ci zrobić krzywdy. To ty sama tego chciałaś. Przez trzy lata byłaś zupełnie kimś innym. Czy wejście do paczki Natalki ma z tym wszystkim jakiś związek? I czego w ogóle ode mnie oczekujesz? Mamy ze sobą chodzić, czy jak?

Monika zaśmiała się gardłowo.

– Powiedzmy, że wydoroślałam. I że po prostu chciałam cię… jak wy – samce – to mówicie? Przelecieć.

– Będąc cnotką? A nie bałaś się ciąży?

– Głupi ty. A ta prezerwatywa to niby po co? Żebyś nie zmarzł?

– Nie była jedna. Zrobiliśmy to trzy razy.

– Przewidziałam, że możesz więcej niż raz. A teraz mnie pocałuj i spadaj. Dobrze wiem, że miałeś i masz wiele panienek. Tylko pamiętaj – takiej jak ja nigdy nie będziesz miał.

Robert wzdrygnął się. Pocałował dziewczynę w policzek, ubrał się i wyszedł. Pod jej blokiem spotkał Janka.

– Co ty tu robisz? – zapytał. – Śledzisz mnie, czy co?

– Rob, powiedz mi… Przeleciałeś kujonkę?

– A co cię to obchodzi?

Janek zrobił niewinną minę.

– Bo… Widzisz… ja jestem prawiczkiem.

– No to masz problem.

– No mam. A ty jesteś fajnym kumplem. No, kolegą. Nigdy się ze mnie nie śmiałeś, nie dokuczałeś, a nawet czasem broniłeś.

– Ale ty za mnie pisałeś prace domowe.

– I tylko dlatego mnie chroniłeś?

Barczysty chłopak zamyślił się. Spojrzał w okna na trzecim piętrze. Okna mieszkania Moniki.

– No może nie tylko dlatego. Po prostu jestem jaki jestem i nie lubię, gdy się krzywdzi słabszych. Dlaczego się tak gapisz na moją szyję?

Janek speszył się, ale nie trwało to długo.

– Słyszałem, że one gryzą.

– Nie gryzą, tylko zostawiają malinki. Tak się to nazywa. Potrzebujesz kursu?

Okularnik odetchnął z ulgą. Rozmowa wreszcie schodziła na właściwe tory.

– Rob, ja właśnie w tej sprawie… Pomożesz mi?

– W czym?

– Chciałbym, żebyś mnie nauczył… no sam wiesz, czego.

– A nie możesz zapytać rodziców? – zaśmiał się Robert.

– Ale… Ja chciałbym… w praktyce…

– Zwariowałeś? Jak sobie to wyobrażasz?

Janek zrobił minę grzecznego dziecka, proszącego babcię o lizaka. Będę się za to smażył w piekle – pomyślał. Ale Paryż wart jest mszy.

– Robciu… Zarobiłem trochę kasy na współpracy przy tworzeniu gier komputerowych…

–  Których? Ja ostatnio doszedłem do ostatniego poziomu Pac-Mana.

– Nieważne. Wiesz, że jestem dobry w te klocki. No i rzecz w kasie, którą mam. Słuchaj… Wynajmę prostytutkę…

– Zaciekawiasz mnie!

– Pójdziemy do niej razem. Ty mi pokażesz, jak to się robi, a ja zaraz po tobie ją… kumasz… A ty w razie czego mi doradzisz.

Robert zbaraniał. Nie spodziewał się takiej propozycji. Podrapał się w głowę.

– Ale ty bulisz? I nie będzie afery?

– No coś ty! Jaką chcesz? Blondynka, brunetka, młoda, starsza? Ja się dostosuję.

Robert oblizał się mimowolnie.

– Małolatek mam już trochę dosyć. Niech będzie dojrzała kobitka.

– Czyli deal?

– Deal! Kiedy?

– Jak najszybciej. Jutro?

– Może być. To widzimy się w budzie, a potem…

– Tak. Dzięki, Rob.

Odchodząc, Janek zdążył zauważyć, że Robert drapie się odruchowo w szyję. Mam nadzieję, że pójdzie grzecznie do domu… – pomyślał.  

 

 


 

Rozbrzmiał dzwonek kończący lekcję. Monika i jej trzy nowe przyjaciółki wyszły na korytarz.

– Paulina, przynieś mi soczek ze sklepiku.

– Monia, nie przeginaj. Nie jestem twoją służącą. Sama sobie przynieś!

– Lugal mu gen!

– Co ty tam mamroczesz? Trzy dziewczyny spojrzały na nową psiapsiółę.

– Lugal mu gen! Chcę soczek. Pomarańczowy.

– Źle się czujesz? Masz okres, czy co? Idziemy na dziedziniec. Idziesz z nami?

Szatynka osłupiała. Została sama przy drzwiach łazienki, powtarzając bez sensu: „Lugal mu gen, Lugal mu gen”. Nic się nie wydarzyło. Na domiar złego skądś przypałętał się ten okularnik.

– Wiesz, na czym polega najbardziej widoczna różnica pomiędzy kobietami a mężczyznami? Faceci czytają instrukcję obsługi… – powiedział zagadkowo i zsunął się po poręczy piętro niżej.

 


 

Janek wybrał starannie. Dopasowując się do gustu Roberta. Tyle przynajmniej mogę dla niego zrobić – pomyślał, tłumiąc wyrzuty sumienia. Wjechali windą na ostatnie piętro i po chwili wahania, wspólnie, patrząc sobie w oczy, nacisnęli dzwonek. Otworzyła prawie czterdziestoletnia, ubrana w przezroczystą koszulkę nocną kobieta. Uśmiechnęła się zachęcająco.

– Ty wyglądasz na pełnoletniego. A twój kolega? Możesz pokazać dowód? Nie chcę kłopotów – powiedziała.

Okularnik zaczerwienił się, ale posłusznie wyciągnął z kieszeni dokument.

– Nie obrażaj się. Masz specyficzny wygląd. Ale nie martw się. Później niż twoi koledzy się zestarzejesz – zachichotała. Wchodźcie. Wiek jest w porządku. Kasa też uzgodniona… A propos… Ja biorę z góry. Który płaci? Rezerwacja telefoniczna to jeszcze nie koniec transakcji.

– Ja.

Kujon otworzył wypchany portfel i podał banknoty. Tleniona blondynka przeliczyła je i schowała do małego sejfu.

– No to macie cztery godziny. To uczciwa cena za dwóch, prawda? I za bonusy. Napijecie się czegoś? Drinki są wliczone. Jestem dziwką, ale uczciwą.

Miała okrągłe kształty. Bardzo długie, dziewczęce włosy, sporą pupę i jędrne piersi. Robert westchnął i zmrużył oczy. Janek wyglądał na stremowanego.

– Milczycie, więc to ja za was wybiorę. Wódka z colą. Z lodem sobie życzycie czy tylko z moim uśmiechem?

Zakołysała biodrami. Profesjonalistka w każdym calu. Potrafiła budować klimat i wiedziała o tym. Pod koszulką nie miała bielizny. Obserwowała młodych klientów z zaciekawieniem. Byli zupełnie inni od obleśnych ruchaczy, których musiała tolerować. Poczuła lekką wilgoć pomiędzy udami. Zdziwiła się reakcją swojego ciała. To nie było profesjonalne.

– Panowie licealiści? – zagaiła, polewając do trzech szklanek.

– Tak. Ale za rok studenci – mruknął Robert.

– Studentów też lubię. Chociaż dawno się z nimi… nie kontaktowałam.

– Biedni są – powiedział Janek. – Nie stać ich na panią.

– Jak masz na imię, chłopcze? Ja jestem Mariola. Wypijemy bruderszaft? Tak będzie… sympatyczniej…

Janek spuścił wzrok, ale szklankę podniósł. Po chwili poczuł gorące wargi na ustach.

– Janek – wymamrotał.

– A ty, przystojniaku?

– Robert. Dla znajomych Rob.

– Podobasz mi się, chłopaku – szepnęła Mariola i wysunęła język w bruderszaftowym pocałunku. Klasowy siłacz poczuł drgnięcie w okolicach rozporka, a potem spojrzał z podziwem na kolegę. Skąd ją wytrzasnąłeś? – pomyślał z uznaniem.

– To co? Jeszcze po drinku? – zaproponowała gospodyni. – A potem… Chyba się poznamy bliżej, prawda, chłopaki? Który chce pierwszy? A może jednocześnie?

Janek odstawił szklankę ze stukotem.

– Proszę pani… Znaczy… Mariola… Rzecz w tym, że ja nigdy tego jeszcze nie robiłem. Robert robił. Ja chcę popatrzeć najpierw… Więc on.

Dłonie prostytutki pogładziły umięśnioną klatę siłacza. Jednocześnie pogłaskała Janka po głowie.

– Zajmę się wami obydwoma. Prawiczkiem ze szczególną starannością.

Znowu poczuła nieprofesjonalne podniecenie. Robert zdjął koszulkę, demonstrując potężne mięśnie. Mariola zmrużyła oczy.

– Zdejmij resztę – poprosiła. – Ty też, Janku. Chcę na was popatrzeć. Mogę?

Robert zrobił to bez wahania i po chwili siedział na kanapie nagi. Janek zatrzymał się wstydliwie na slipkach. Profesjonalistka wyciągnęła dłonie i stanowczym, ale delikatnym ruchem zrobiła to za niego. Popatrzyła na krocza obydwóch.

– Robert, podziwiam… A ty Janku… No cóż… zaraz na to coś poradzimy. Zdejmijcie ze mnie tę koszulkę, proszę – powiedziała, wstając z fotela i podnosząc ramiona do góry. – Obaj – dodała widząc żywiołową reakcję z jednej strony i nieśmiałość z drugiej. Po chwili dojrzała kobieta i dwóch osiemnastolatków usiedli całkiem nadzy i przyglądali się sobie wzajemnie.

Boże… Chciałabym codziennie mieć takich klientów – pomyślała.

– Tam jest sypialnia – wskazała pokój, z którego sączyła się czerwona poświata. Idziemy zwiedzać? Janku, chcesz na razie patrzeć, to sobie usiądź na tym krzesełku, a ty… Rob… połóż się wygodnie na łóżku. Zrobię ci masaż, którego nigdy nie zapomnisz. I może tu wrócisz? Jestem warta swojej ceny. Zaraz się przekonasz…

– Na brzuchu czy na plecach?

– Chwilowo na brzuchu.

Zerknęła na gigantycznego penisa.

– Nie będzie cię uwierał? – zaśmiała się, przygryzając dolną wargę.

Chłopak posłusznie zaległ na satynowej pościeli. Mariola usiadła mu na plecach i rozpoczęła wędrówkę dłońmi po ramionach i głowie. Potem jej paznokcie zaczęły muskać łopatki i kręgosłup. Zmieniła pozycję. Teraz siedziała odwrócona i pieściła lędźwie i nogi rozmarzonego klienta.

– Odwróć się! – rozkazała.

Usiadła na nim okrakiem i powoli nabiła się na męskość Roberta, nakładając mu przedtem prezerwatywę.

– Tylko wytrzymaj chwilę – szepnęła mu do ucha. – Mnie się też to podoba, a to rzadkość w tym zawodzie. Chcę dojść jednocześnie z tobą…

 

Janek bił się z myślami. Poczuł klimat, z którego na własne życzenie miał później zrezygnować. Jego niewielki penis powiększył się i najwyraźniej również prosił, żeby go nie ignorować w perfidnych, strategicznych planach.

Z ogromnego łoża rozległ się głośny jęk Marioli i zwierzęcy, samczy ryk Roberta. Zapadła cisza, która trwała kilka minut.

– Chłopaku… Nie chciałbyś się ze mną umówić… prywatnie? – jęknęła Mariola.

– Nie mam nic przeciwko temu… – wydyszał.

 

– No dobrze… Zrób miejsce koledze – powiedziała, całując młodego kochanka w ucho. – Przecież zapłacił – dodała. – Ale dajcie mi chwilę. Napijemy się jeszcze?

Nie czekając na odpowiedź, wyszła i wróciła z trzema pełnymi szklaneczkami. Wypili szybko.

Chłopcy zamienili się miejscami. Janek położył się na skotłowanej pościeli.

– Chcesz po prostu seksu, czy czegoś więcej? – zapytała nieoczekiwanie gospodyni.

– To znaczy?

– Czy chcesz mieć orgazm, czy dowiedzieć się, jak zaspokoić kobietę? To może ci się przydać…

Zmarszczył brwi. – Nie wiem… Obawiam się, że to mi się nie przyda…

– Dlaczego? Jestem tylko dziwką, ale czasem używam mózgu. Nie interesują cię kobiety? To po co tu przyszedłeś?

– To bardzo skomplikowane… – odparł cichym głosem. Ale pani… Znaczy… ciebie nigdy nie zapomnę. I chciałbym, żeby każda kobieta, którą poznam… przypominała mi ciebie.

– Dziwny z ciebie gość. Wiesz? Podniecasz mnie. I to w jakiś zagadkowy sposób. Jako ktoś ponad dwa razy młodszy ode mnie, znaczy fizycznie… Ale jednocześnie coś mi wyrabiasz z psychiką. Mam przeczucie, że czeka cię ciekawe życie.

– A ty jesteś wróżką czy…

– Kurwą. Nie krępuj się. Ale nadal kobietą. Tobie nie zrobię masażu dłońmi. Ciebie popieszczę ustami, zanim we mnie wejdziesz. Chcesz? Za taką kasę masz prawo wymagać.

– Kiedyś będę miał jeszcze większą kasę. Dużo większą – wyrwało się okularnikowi.

– I co z nią zrobisz? – zapytała Mariola, muskając językiem rosnącego małego penisa.

 


 

Frajer. Marzyciel. Kujon. Pojeb. Okularnik.

– No to teraz zobaczymy…

Potarł ledwo widoczne znamię na policzku i zasnął szczęśliwy.

 


 

Morawski zerknął na listę obecności w dzienniku.

– Panny Moniki nie było dziś na żadnej lekcji? – zapytał. – Jest chora?

Natalka uniosła się na krzesełku.

– Wczoraj też jej nie było, panie psorze. Nie jest chora. Zniknęła. Rodzice jej szukają. Byli już u dyrektora.

– A wy nie wiecie, gdzie może być? Wy? Jej przyjaciółki?

– Podobno ktoś ją przedwczoraj widział pod szpitalem, w którym zamknęli Marka. Nie wpuszczono jej – odezwała się Paulina.

Nauczyciel potarł czoło.

– Dziwne… Bardzo dziwne… – mruknął. – Janek, czy mógłbyś zostać po lekcjach? Mamy do pogadania.

Okularnik uśmiechnął się.

– Oczywiście, panie profesorze.

 


 

Wąski sierp księżyca oświetlał ścieżkę. Do piramidy pozostało kilkanaście metrów. Spojrzała na zegarek. Dochodziła północ. Upalna noc pachniała podmokłymi łąkami.

Zatrzymała się. Powoli zdjęła ubranie i położyła się na wilgotnej od rosy trawie.

– Lugal mu gen… Chcę cię znowu… Dlaczego mnie opuściłeś? – wyszeptała. – Bo cię zdradziłam z Robertem? Wybacz! Wróć! Bez ciebie jestem znowu nikim! Spójrz na moje uda… Rozchylam je. Czekają na ciebie! Błagam! Przyjdź!

Odpowiedziała jej głucha cisza.

 


 

– Janku… Byłeś u profesora Dąb-Olszewskiego. Wiem wszystko!

Chłopak zaczerwienił się. Odruchowo potarł znamię na policzku.

– Nawet tego nie próbuj! – ostrzegł Morawski.

– Nie zamierzam. Nie z panem… Zbyt pana szanuję.

– To dobrze, bardzo dobrze, chłopcze. Powiedz mi tylko, jak tego dokonałeś? Poderwałeś Monikę? Pamiętaj, że ona zaginęła. Wiesz coś o tym? Wiesz, gdzie może być? Nie zrobiłeś jej… krzywdy?

Chłopiec zamyślił się.

– Z panem mogę być szczery, prawda?

– Możesz. I musisz!

Okularnik uśmiechnął się.

– Wcale nie muszę. Nic nie muszę. Mogę.

– Więc?

– Nie przespałem się z Moniką. Zrobiłem to bardziej finezyjnie…

– Czyli jak?

– Panie profesorze… Pewnych rzeczy nie mogę powiedzieć. Kwestia honoru i lojalności.

– To gdzie jest ta dziewczyna? Policja już jej szuka, rodzice szaleją!

– Nie wiem. Nic jej nie zrobiłem. Mogę się tylko domyślać, że… pojechała do Rapy… Kobiety rozumują inaczej niż mężczyźni. Ona chce TO odzyskać. Obaj wiemy, że się jej nie uda.

– A pomyślałeś, że twoja koleżanka może zrobić coś głupiego? Mało nam problemów? Marek w psychiatryku. Policja węszy wokół szkoły. Jestem wychowawcą waszej III A, odpowiadam za was!

Janek spojrzał w otwarte okno, za którym na bezchmurnym niebie świeciło słońce. Na parapecie przysiadł kruk. Przekrzywił łebek. Zdawał się czekać na dalszy ciąg rozmowy.

– Czego pan ode mnie oczekuje? Wiedząc wszystko?

Morawski sięgnął do szuflady antycznego sekretarzyka. Wyjął mały przedmiot z przyczepionym złotym łańcuszkiem.

– Co to jest?

– Amulet. Widzisz tę postać? To Thoth. Człowiek z głową ptaka. Egipskie bóstwo, dające mądrość. Od dziś amulet jest twój. Skoro stało się to, co się stało… Niech przynajmniej Thoth prowadzi cię w miarę prostą ścieżką… Noś go zawsze na szyi! I pamiętaj, że Pazuzu może czynić dobro, gdy nad nim panujesz. Nie przekazuj demona byle komu. Potrafisz żyć w celibacie? Ale za kilkanaście lat i tak twoje ciało osłabnie. Nic nie ma za darmo… A teraz wybacz. Muszę zadzwonić do rodziców Moniki.

Profesor wstał i podszedł do niemodnego bakelitowego aparatu telefonicznego, stojącego na biurku.

– Halo, mówi Adam Morawski. Tak, wychowawca klasy III A. Co?! Znaleźli ją? Gdzie? Rozumiem. Proszę być dobrej myśli mimo wszystko…

Odłożył słuchawkę na widełki. Janek wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w twarz historyka.

– Znalazła się? Gdzie?

– W małym olsztyńskim hoteliku. Próbowała popełnić samobójstwo… Podcięła sobie żyły.

– Ale żyje?

– Tak. Na szczęście sprzątaczka w porę zareagowała. Twoja koleżanka jest w szpitalu. Rodzice zaraz do niej pojadą.

Morawski ukrył twarz w dłoniach. – Boże… co ja znowu narobiłem… – jęknął.

 


 

Dwadzieścia lat później.

 

Niewielki motel, otoczony przez przepastne lasy, wśród których kryły się niezliczone jeziora, raczej dysponował wolnymi pokojami, czego dało się domyślić, patrząc na jesienną pustkę przed budynkiem.

Zaparkowałem na niewielkim parkingu, obok jedynego samochodu z obcą rejestracją. Przeciągnąłem się i otworzyłem bagażnik. Wyciągnąłem z niego walizkę i spojrzałem z zazdrością na najnowszy model mercedesa. Potem poczłapałem w kierunku recepcji.

– Tak. Oczywiście. Poza sezonem zawsze mamy miejsca.

Młoda kobieta wyglądała na znudzoną. Może w rozmarzonych oczach skrywała pragnienie, żeby wyrwać się w szeroki świat. Oczy w każdym razie miała ładne, lekko skośne. Tatarska krew przodków, zapewne.

– Jakiś dokument, poproszę – powiedziała obojętnym tonem.

– Czy ten bar za szybą jest czynny? – zapytałem.

– Tak. Do ostatniego gościa. Tu ma pan klucz. Życzę miłego pobytu, chociaż pewnie jutro pan pojedzie dalej, prawda?

– Prawda.

 

Wziąłem prysznic, przebrałem się w dżinsy i miękką, bawełnianą bluzę. Potem zszedłem na parter. Bar faktycznie funkcjonował. Przy szynkwasie siedział facet w eleganckim garniturze. Sączył whisky. Skłoniłem się lekkim ruchem głowy i usiadłem w pobliżu.

– Dla mnie też whisky. Z colą. I dużo lodu, poproszę – powiedziałem do barmana.

Gość w garniturze zerknął w moją stronę. Jego fizjonomia wydała mi się znajoma. Gdzieś już go widziałem. Zmarszczyłem brwi, usiłując przypomnieć sobie, gdzie. O dziwo, on zdawał się lustrować mnie, mając podobny problem. Nagle wstał i przysiadł się bez zbędnych ceregieli.

– Pan Maciej Doboszyński? – zapytał, uśmiechając się szeroko.

Mnie również olśniło. Jego fotki obiegły świat, gdy przejął jedną z największych firm komputerowych w Stanach. Dobiegający czterdziestki miliarder.

– Pan John Strong? Pan mówi po polsku?

– Tak samo dobrze, jak pan pisze swoje książki. Poza tym… Naprawdę nie od zawsze się nazywałem Strong. Za oceanem zmieniłem nazwisko… Jan Mocny. Tak miałem napisane w dzienniku klasowym. Proszę nikomu nie zdradzać mojego sekretu.

– A dlaczego mnie go pan wyjawił?

– Bo mam do pana zaufanie. Lubię pańskie powieści. Czuję się w nich… jakby… swojsko. I mam wrażenie, że znam autora od dawna.

Miał specyficzne oczy. Domyśliłem się, że używa barwionych szkieł kontaktowych. Nikt na świecie nie ma zupełnie czarnych tęczówek.

– Dotrzyma mi pan towarzystwa? – spytał.

– Nie mam nic przeciwko temu. Ani nic innego do roboty w ten wieczór. Co pana sprowadza w te strony? Mazury… A nie Karaiby? Sentymenty? Interesy?

Upił spory łyk.

– Szukam kogoś.

– W tych stronach? Kogo? Zna pan nazwisko?

Zerknął w sufit.

– Nie znam.

– To jak…

– Jak znajdę? To dobre pytanie… Napijemy się jeszcze po jednym? Ja stawiam. A potem coś panu opowiem.

– Dlaczego? Dlaczego akurat mnie?

– Bo pan ma szerokie horyzonty. A poza tym wszystkie bary na świecie są magiczne… To tam zawsze przychodzą faceci, żeby z kimś pogadać. I albo z barmanem, albo z kimś przypadkowym.

– Pan przyjechał do motelu na zadupiu, żeby pogadać? Myślałem, że miliardera stać przynajmniej na psychoanalityka?

– Podoba mi się pana tok rozumowania, panie Maćku… I dlatego tym bardziej panu coś opowiem. A potem będę miał propozycję. Biznesową, tak bym ją nazwał. Jak się aktualnie sprzedają pana powieści?

– Nie narzekam. Ale zawsze może być lepiej.

– Otóż to… Otóż to…

Sięgnął po postawioną przed chwilą szklaneczkę. Barman gdzieś zniknął. Może na zapleczu.

– Czyli wysłucha pan mnie?

– Jak najbardziej…

No to proszę usiąść wygodnie i słuchać.

– Wygodnie? Na tym stołku?

Zaśmiał się.

– Okej. Siądźmy przy stoliku. Ten przy oknie może być?

 

Przenieśliśmy się na wygodne kanapy. Strong zmrużył oczy.

– Wszystko zaczęło się kiedyś od pewnej wycieczki klasowej… – zaczął powoli.

 

– Mam dobrą nowinę!

Siwy nauczyciel historii położył dziennik klasowy na biurku i uśmiechnął się do dwudziestu pięciu rozbrykanych, beztroskich i rozkojarzonych żaków płci obojga.

Zapadła cisza. Przerwał ją klasowy dowcipniś, Marek.

– Profesor Nowicki zmienia zawód?

 


 

W trakcie gdy słuchałem z zapartym tchem, barman kilka razy przynosił nam szklaneczki. Miałem już trochę w czubie, ale pijany nie byłem.

– To pan?! Janek to pan?

– Do usług – usłyszałem ciut diabolicznie brzmiący głos.

– Brzmi jak książka. Pan nigdy nie chciał pisać?

– Nie. Poza tym to prawdziwa historia.

– Raczy pan żartować. Widzę, że obaj mamy ogromną fantazję. Poza tym nie ma pan znamienia na policzku.

Mój nowy znajomy potarł twarz. Starł z niej cienką warstwę makijażu. Takiego samego, jakim się pacykuje polityków przed wywiadem w telewizji.

– A to? – parsknął śmiechem.

– To… To jeszcze o niczym nie świadczy.

– Doprawdy?

Wpił we mnie hipnotyzujący wzrok.

– Lugal mu gen… – usłyszałem. Potem straciłem świadomość. Ocknąłem się po minucie, pięciu, a może dziesięciu. Strong machał do mnie kartką papieru i patrzył z ironią.

– Co to jest?

– Ten kwit? Coś, co pan przed chwilą podpisał.

Położył dokument na blacie.

Przeczytałem treść. Włosy mi się zjeżyły na głowie.

– Tak! Właśnie własnoręcznie napisał pan i pokwitował przyjęcie ode mnie pożyczki na kwotę stu tysięcy euro… W gotówce… A widzi pan podpis świadka? Barmana też… przekonałem. I niech się pan nie boi. On już tego nie pamięta. A teraz proszę to spalić.

Podał mi zapalniczkę i podsunął wielką popielniczkę.

– Panowie! Ostrożnie z ogniem! – rozległ się głos zza kontuaru.

 

– Teraz mi pan zaczyna wierzyć?

Wypiłem do dna. Skinąłem na baristę.

– Jeszcze raz to samo – poprosiłem cicho.

– A teraz moja propozycja… Nieżyjący już profesor Morawski miał rację. Zresztą to samo twierdził, niech mu ziemia równie lekką będzie, profesor Dąb-Olszewski. Ten demon wpływa na ludzkie ciało jak rak. Niszczy. Lekarze dają mi w tej chwili najwyżej pięć lat życia… Amulet z Thothem daje mądrość i rozsądek – rozpiął koszulę, pokazując mi wisiorek. – Dzięki temu nie narobiłem głupot. Owszem – musiałem „przekonać” wielu ludzi, żeby mi nie przeszkadzali w karierze… Ale nikomu nie zrobiłem krzywdy. Natomiast Thoth nie zapewnia nieśmiertelności…

– I przez tyle lat nie zaznał pan seksu?

– Bo chciałem mieć władzę. Pieniądze. Satysfakcję. Teraz mam to wszystko, a piasek w klepsydrze przesypuje się nieubłaganie. Chcę, mając ogromne pieniądze, wydać je na różne przyjemności. Na prawdziwe życie…

– Na kobiety?

– Głównie na nie – zaśmiał się. – I dlatego muszę się rozstać z Pazuzu. Zresztą… Kto wie? Może… starożytny rak się wtedy cofnie?

– A co się stało z pana kolegami ze szkoły? Z Markiem, Robertem, Moniką?

– Naprawdę pana to interesuje?

– Tak.

Podniósł szklankę i popatrzył pod światło na zawartość.

– Monika została dziennikarką. Jest dość znana. Nawet znalazła sobie męża i ma dwoje dzieci… Marek powtarzał klasę i maturę zdał z opóźnieniem. Potem poszedł do szkoły aktorskiej. Nie zdradzę jego nazwiska, ale na pewno go pan widział na ekranie. Zaś Robert… Jest dyrektorem filii mojej firmy w Australii. Byłem mu coś winien, prawda?

Przytaknąłem, odstawiając szklankę na blat stolika. Za oknem zapadał zmrok.

– A propozycja?

– No właśnie… Chcę, a właściwie muszę, pozbywając się tego bytu… komuś go dać.

– Mnie?! W jaki sposób?! Nie jestem gejem! A poza tym…

– Poza tym co? Teraz uczciwie przedstawię panu opcje i niebezpieczeństwa. Jestem uczciwy. Jak Pazuzu… Pan mógłby stać się naprawdę znanym pisarzem. Nie tylko na skalę krajową. Mógłby pan być jak Dan Brown… – Jan kusił. – Ale… są dwa haczyki. Ma pan stałą partnerkę?

– Mam – odparłem.

– No to tu tkwi pierwszy haczyk. Ja przez dwadzieścia lat nikomu nie zaufałem… Żadnej kobiecie. Idąc z nią do łóżka, oddałbym jej moją moc, prawda?

– Zgadza się.

– Teoretycznie są dwie opcje. Albo kompletny celibat… Albo bezgraniczne zaufanie do partnerki. Jeżeli chce pan z nią nadal uprawiać seks, to musielibyście zawrzeć coś w rodzaju paktu. Ona ma moc, którą wykorzystuje dla was obojga… Jest pan pewien, że tak będzie? A co, gdy pana zdradzi? Wyobraża pan sobie skutki?

– Proszę kontynuować… Chyba wiem, w czym rzecz…

– W przypadku pierwszej opcji, czyli celibatu, traci pan kobietę, bo żadna tego nie zniesie. W przypadku drugiej… Same niewiadome, nieprawdaż?

– A techniczna strona „przekazania mocy”?

– Nie jesteśmy gejami, chociaż to by uprościło sprawę. Jest jednak inne wyjście. Takie jak zastosowałem, wykorzystując Roberta.

– Czy ja dobrze rozumiem?! – krzyknąłem, aż barman zerknął na nas z niepokojem.

– Tak. Dobrze pan rozumie. Musiałbym się przespać z pana kobietą.

Zaniemówiłem.

– Proszę pomyśleć o korzyściach, mimo wszystko… Dobrze byłoby być jak Dan Brown… Ogromne pieniądze, sława… – szeptał.

Czarne oczy wpatrywały się we mnie, przeszywając mi oczodoły aż do mózgu. Zapadło długie milczenie, które przerwałem gwałtownym okrzykiem.

– Nie! A teraz proszę mi wybaczyć. Jestem zmęczony i idę spać. Dziękuję za opowieść. Za propozycję też. Doceniam zaufanie. Naprawdę. Ale…

– Rozumiem, panie Maćku. Zdziwi się pan, ale też doceniam pańską odmowę.

Uśmiechnął się życzliwie.

– Dobranoc, panie Janku.

– Miłych snów… Ja jeszcze posiedzę w tym barze. Noc młoda…

 


 

Przez całą noc dręczyły mnie koszmary. Wstałem około południa. Mocna kawa postawiła mnie na nogi. W barze było pusto. Uregulowałem rachunek w recepcji. Wychodząc na parking, na próżno szukałem wzrokiem czarnego mercedesa.

 


 

Dwa lata później.

 

Włączyłem komputer. Zalogowałem się do bankowości elektronicznej. Zbladłem i przetarłem oczy.

– To jakaś pomyłka! – wyszeptałem, chwytając komórkę i łącząc się z bankiem.

– Tak. Wszystko się zgadza, panie Macieju. Dostał pan przelew ze Stanów. Sprawdziliśmy. Milion dolarów od kancelarii prawniczej z Nowego Yorku. Nie rozumiem tylko tytułu przelewu… „Na nadchodzące trudne czasy”. Proszę pamiętać, żeby wykazać to w zeznaniu podatkowym – usłyszałem śmiech. W czymś jeszcze mogę pomóc?

 

Opadłem na fotel. Włączyłem telewizor. Na ekranie ukazała się twarz, którą już gdzieś widziałem.

 

Jak już informowaliśmy, do drugiej tury wyborów prezydenckich przeszedł nieoczekiwanie „czarny koń polityki”, założyciel i lider powstałej rok temu partii „Złoty środek”. Eksperci przewidują porażkę kandydata wspieranego przez koalicję rządzącą, tym bardziej, że przewaga sondażowa lidera „Złotego środka” nad ubiegającym się o reelekcję urzędującym prezydentem jest znacząca.

 

Teraz go rozpoznałem. W barmańskim fartuchu wyglądał zupełnie inaczej. I nie miał znamienia na policzku.

Sięgnąłem do lodówki. Zimną whisky można przecież pić bez lodu.

Ten tekst odnotował 14,808 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.63/10 (40 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (11)

+1
0
Coś cicho tutaj, to odważę się zacząć 🙂

Tym razem drogi @SENSEIH zagrałeś na strunach, które nie rezonują u mnie tak mocno (okultyzm). Co nie znaczy, że nie doceniam klasy opowiadania, a szczególnie misternej, pełnej detali budowy całego tła tej historii. Masz absolutne (pozytywne) zboczenie na tym punkcie. Jedyne, czego bym się czepił, to wzmianek o masonerii - tego tematu nie ciągniesz dalej, więc może jest zbędny.

Tekst jest dopracowany po mistrzowsku i czyta się go świetnie. Ale dla mnie historia jest zbyt cyniczna, liczyłem, że jakąś większą i pozytywną rolę odegra Monika, a Janek też wykorzysta swoją moc jakoś inaczej, mniej egoistycznie, zwłaszcza, gdy profesor mu zdradził, że Pazuzu może być dobry. Nic nie poradzę na to, że lubię happy endy 🙂

Natomiast może jestem za głupi, ale nie rozumiem kilku wątków:

– Teoretycznie są dwie opcje. Albo kompletny celibat… Albo bezgraniczne zaufanie do partnerki. Jeżeli chce pan z nią nadal uprawiać seks, to musielibyście zawrzeć coś w rodzaju paktu. Ona ma moc, którą wykorzystuje dla was obojga… Jest pan pewien, że tak będzie? A co, gdy pana zdradzi? Wyobraża pan sobie skutki?



Coś mi tu nie gra. Przecież tu powinno to zadziałać dokładnie tak, jak z prostytutką: Janek przekazuje partnerce Maćka, a ona przy pierwszym numerku przekazuje Maćkowi i tak długo, aż pozostaje jej wierny, to on powinien mieć moc.

O co chodzi z tym krukiem? Tylko taki okultystyczny ozdobniczek, czy coś istotnego przeoczyłem?

A z przelewem, to rozumiem, że barman chciał się odwdzięczyć Maćkowi, że ten jednak nie skorzystał z propozycji Janka, co otwarło szansę dla niego. Ale dlaczego przelew był "na trudne czasy".
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Odnośnie wiernej żony: przekazujesz demona jej. Teraz ona ma moc, może każe Ci wyskoczyć przez okno. Ewentualnie, jak ta prostytutka - nie wie, że ma moc, ale pomiędzy następnym seksem z Tobą idzie do kochanka. Stąd zaufanie.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@Dario
No tak by było logicznie. Ale zdanie brzmi tak:

Ona ma moc, którą wykorzystuje dla was obojga…



To sugeruje, że nie ma mocy tylko przez chwilkę, tylko moc z jakiegoś powodu zostaje u niej na stałe. Jeżeli tak nie jest, to może @SENSEIH rozważysz uściślenie tego jakoś. No chyba że tylko ja się czepiam i dla wszystkich jest to zrozumiałe.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0

Gdy wyjdzie z ciała nosiciela, nigdy do niego nie wróci.


Więc moc zostaje u żony 🙂 Smakowite opowiadanie!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@unstableimagination

Ej, jak? JANEK -> PARTNERKA MAĆKA -> MACIEK
Nigdzie nie byłoby tu powrotu do ciała nosiciela. Dokładnie tak było przecież z prostytutką.

Czy ja czegoś nie rozumiem???
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Myślę, że fragment "Teoretycznie są dwie opcje ..." jest ogólny, nie odnosi się do tego konkretnego przypadku (Janek --> partnerka Maćka --> Maciek) , a raczej mówi o generalnym problemie kogoś z mocą Pazuzu.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@MikeEcho To jest dokładnie tak, jak @Dario i @unstableimagination odebrali, a nawet zacytowali odpowiednie zdania z "Inkarnacji" 🙂

Co do nierozwiniętej fabularnie wzmianki (a wlaściwie wzmianEK) o masonerii...
W rzeczywistości (tej realnej, historycznej) Von Fahrenheidowie raczej masonami byli, choć nie zostało to udokumentowane źródłowo, ale ten temat, gdyby go pociągnąć, utuczyłby opowiadanie do "pełnowymiarowej książki", co zresztą w przyszłości nie jest wykluczone.

Niemniej w "Inkarnacji" masoni zostali przywołani tylko jako:
- element pewnej zagadki i budowania klimatu tajemniczości - w końcu to specyficzne opowiadanie 😉
- pewną ścisłość z uwagi na hipotezy historyczne (realne, tak jak całe to mauzoleum w Rapie)
- subtelna aluzja do systemu kastowego ("Nauczyciel wpił w niego przenikliwe spojrzenie.
– Opowiedziałem ci o dybukach i innych starożytnych wierzeniach, o żądnych władzy masonach, którzy zgłębiali skryte przed pospólstwem tajemnice").

Zauważmy, że kto posiada WIEDZĘ, ma WŁADZĘ. Zresztą uważny Czytelnik znajdzie tu powiązanie z władzą stricte polityczną, o której mowa w zakończeniu (barman i jego niespodziewana kariera). Nawiasem, starożytni kapłani też byli kastą panującą nad "pospólstwem"... BTW, w XXI wieku manipulacje socjotechniczne wcale nie ustały. Są inaczej dokonywane. Może i bez czystego okultyzmu, ale... 😉

Kwestia kruka. Kruk pojawia się dwa razy fizycznie i stanowi na początku raczej tylko "element niepokoju w scenerii" - ozdobnik, rekwizyt. Ale... Zauważmy, że bóstwo Thoth to człowiek z głową PTAKA. Podświadomie odbieramy nadzieję, że dobry i mądry Thoth czuwa gdzieś obok. W drugiej scenie z krukiem mamy parapet i podsłuchiwanie rozmowy Morawskiego z Jankiem wszak...

A, i jeszcze ten przelew bankowy... To nie barman go wysłał 😉 Zaś dlaczego "na trudne czasy"?
No... tu się otwiera szerokie pole do popisu dla wyobraźni. NIe chciałem tego rozwijać.
Może to oznaczać, że dorosły Janek (Strong) z jednej strony wynagradza honor Maćka, a z drugiej ma jakąś wiedzę na temat przyszlości świata.... Zresztą rozejrzyjmy się po ziemskim padole. Cóż mamy obecnie? 😉

Jako dodatek jeszcze napomknę, że Robert, podobnie jak prostytutka, nie zauważył inkarnacji (co może dziwić czytelnika). Ten klasowy "siłacz" jest postacią typu "niedźwiedź". Powolny, pozytywny, ale gruboskórny. To powinno wyjaśnić, dlaczego nie zdążył się zorientować przez jeden dzień, że ma w sobie Pazuzu.

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. No i za miłe słowa.

I koniecznie odwiedźcie kiedyś Północne Mazury i piramidę w Rapie...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@MikeEcho
"Ej, jak? JANEK -> PARTNERKA MAĆKA -> MACIEK
Nigdzie nie byłoby tu powrotu do ciała nosiciela. Dokładnie tak było przecież z prostytutką.

Czy ja czegoś nie rozumiem???"

W wersji, w której Jan Strong przespałby się z partnerką Maćka, owszem - Maciek byłby "zabezpieczony przed utratą mocy".
Ale po pierwsze.... Co stałoby się, gdyby po takiej akcji partnerka Maćka zerwałaby z Maćkiem i to od razu? Nie dopuszczając go do siebie fizycznie zaraz po kopulacji z Janem? Kobiety nieprzewidywalne są 😉
Po drugie w tych przyczynowo-skutkowych kilku opcjach, które uczciwie poddał pod rozwagę Strong, są same pułapki, których uniknąć można (w dodatku uniknąć raczej pozornie, bez stuprocentowej pewności), albo stając się na moment kimś w rodzaju cwela, albo mając bezgraniczne zaufanie do partnerki. Przy czym sprzedanie swojej kobiety za MOC jest również dość wątpliwe moralnie. Przynajmniej dla Maćka, który podejmuje określoną decyzję.

Ogólnie chciałem w końcówce opowiadania postawić pewne kwestie, pewne dylematy... szerszej natury. Skierowane do Czytelników, oczywiście 🙂

No i pamiętajmy o symbolice. Moc Pazuzu to moc Pazuzu. Ale czy w naszej nieokultystycznej rzeczywistości aby nie ma realnych, zawodowych i innych pokus, aby się sprzedać? 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Zaś jeszcze w kwestiach "technicznego przekazania mocy" to są następujące warianty i podwarianty, które posiadają określone "plusy i minusy".

Dwie główne opcje:
a) Strong jest gotów na jednorazowy homoseksualizm, Maciek też.
Wówczas Maciek dostaje moc "bezpośrednio" i albo zaczyna żyć w celibacie, albo ma nieograniczone zaufanie do swojej stałej partnerki. Kocha się z nią jak dotychczas i liczy na lojalność kobiety. Minusy są wiadome... Partnerka może zawieść jego zaufanie....

b) Maciek woli wersję z "trójkątem". Wtedy (poza sytuacją, w której partnerce odbija i po seksie ze Strongiem nie chce seksu z Maćkiem) wszystko pozornie gra. Maciek ma "moc" już tylko dla siebie, możliwości uprawiania seksu też nie traci i dopóki będzie wierny partnerce nic komplikującego posiadanie "mocy" się nie wydarzy. Ale... Maciek niekoniecznie może chcieć oddać kobietę innemu. Może go to dręczyć. Może też doprowadzić do rozpadu związku i pętla się zamyka.

Pisząc ten wątek, rozpatrywałem różne matematyczno-logiczne aspekty czegoś, co można nazwać "grą w gorący ziemniak" - tyle że opartej na "deczko" innych regułach.
Dla uproszczenia przyjmujemy, że żadne prezerwatywy, seks bez penetracji itd. nie powstrzymują inkarnacji. Stąd pojawia się wcześniej motyw kondomów. I w relacji Moniki z Robertem i oczywiście scena u prostytutki.

Uff... 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
Bardzo dopracowany tekst, proporcja erotyki do całej reszty fabularnej jest taka jak trzeba. Zainteresowały mnie tematy związane z okultyzmem – swoją drogą dosyć popularne ostatnio, a może to tylko ja mam szczęście trafiać na nie jakoś wyjątkowo często. Nie spieszyłem się z komentarzem, bo i u mnie końcówka (ten techniczny aspekt przekazania mocy) spowodowała lekki mętlik w głowie, ale po wyjaśnieniu SENSEIH zrozumiałem, że rzeczywiście nie ma tu idealnej procedury, pozbawionej ryzyka.

Piramidę w Rapie odwiedzę. Z żoną 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Czarny_Citroen, dzięki 🙂 A Rapa... no cóż... warta jest grzechu i wycieczki 😉 Zresztą cała ta Północna Kraina jest MAGICZNA. I inspirująca...
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.