Granice wstydu (I)
8 kwietnia 2020
Szacowany czas lektury: 10 min
Zwykle piszę do szuflady, czasami z pieprzykiem. Myślę, że najwyższy czas coś opublikować. Za sugestie się nie obrażę, podobnie za ciekawą dyskusję. Zapraszam do czytania.
Zasiedzieliśmy się z Kacprem do późnej nocy. Oglądaliśmy na laptopie stand-up ulubionego kabareciarza. Tak w ramach rzekomej nauki, przy likierze i zgaszonym świetle.
– To akurat było dobre – zaśmiał się Kacper.
– A najlepsze, że prawdziwe. Ciii…
Korytarz bloku poniósł echem brzęk upuszczonych kluczy. Nasłuchiwaliśmy, gdy zachrobotał zamek.
Do mieszkania weszła mama i Andrzej, którego powoli ufnie nazywałam tatą. Wciąż nie mogłam przywyknąć, wciąż nie wierzyłam, że będzie nam tak dobrze, już zawsze.
Właściwie to rodzice wtoczyli się do przedpokoju. Śmiali się, zachowywali błogo jak po wielkiej, zakrapianej imprezie. Spojrzeliśmy po sobie z Kacprem. Wyszczerzył się, ale zaraz rozglądnął niepewnie, jak gdyby chciał czmychnąć, przeczekać gdzieś w ukryciu. Zachichotałam. Machnęłam ręką, żeby nie zwracał uwagi. Puściłam cicho kolejny filmik. Przecież nie będziemy sobie przeszkadzać, a tym bardziej im, prawda?
Wkrótce, ku naszemu zdumieniu, z sypialni zaczęły dobiegać odgłosy miłości. Głębokie pomruki i westchnienia, lecz zupełnie inne od tych, jakie można usłyszeć w taniej pornografii, bo niemal pozbawione tonu głosu. Tak sugestywne, że nie dało się ich z niczym pomylić, a jednak niewymuszenie piękne.
Rodzice mieli zaskakująco dobry nastrój. Bluesowa muzyka, przeciągane pocałunki, ciche westchnienia przechodzące w stłumiony jęk i szelest satyny ścierały się w mojej głowie z owacjami rozbawionej publiczności. Tak mi się jedno z drugim gryzło, że wstrzymałam filmik, po czym spłonęłam w świadomości, że słyszymy to samo.
Kacper i ja.
Dlatego w panice nacisnęłam play.
Nic gorszącego nas nie spotkało, ale właśnie przez to, że seks był tak subtelny, sama coś poczułam. No nie wiem, zupełnie jak mrowienie twarzy, gdy słońce przebije się przez ścianę chmur – doznane całą, obnażoną powierzchnią skóry. Pośród zimnego drżenia wiatru, takie niespodziewane uderzenie motyli rozbudzonych skwarem lata.
Trzepotały skrzydełkami i spijały ze mnie nektar. Zachowywały się bardzo nieprzyzwoicie. Czułam wzbierającą w środku wilgoć. Zacisnęłam uda, żeby rozgonić te niesforne owady, ale tylko zbiłam je w ciasną gromadę. Latały nisko, łaskotały, szamotały się jak ćmy wokół ognia, jak nigdy wcześniej, więc zacisnęłam palce na rąbku spódniczki, przymknęłam oczy. Budziła się we mnie kobiecość. Na dodatek likier tak przyjemnie grzał, szumiał w skroniach.
Miałam nieposkromioną ochotę na dotyk.
Powstał dylemat. Mogłam pójść do łazienki albo po raz pierwszy zdać się na Kacpra. Chciałam spróbować czegoś nowego, czegoś więcej niż pocałunki. Zerknęłam. Wtedy zrozumiałam wreszcie, że filmik już dawno się skończył, a mój chłopak gapił się na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Miał takie błyszczące oczy. Zdawało się, że pomiędzy naszymi rozchylonymi wargami zawisło jakieś niewypowiedziane dotąd słowo, ale nie przemógł się. Na pewno czuł się głupio – jak ja – umykał wzrokiem. Przy czym myślał chyba o tym samym, ponieważ dotknął mojej dłoni. Zbliżył się, a po krótkim wahaniu musnął w usta, prawie samym oddechem. Wrażeniem bliskości zbyt dalekim od prawdy.
Naprawdę nie potrzebowałam większej zachęty. Zarzuciłam ramiona na szyję Kacpra. Lizaliśmy się tak długo i namiętnie, że aż ślina ciekła mi po brodzie. Normalnie czułabym odrazę, ale w takiej chwili każdy niezręczny gest nakręcał mnie i rozpalał po stokroć bardziej niż uładzone wyobrażenia. Pikanteria całej sytuacji tkwiła w fakcie, że robimy coś zabronionego. Pierwszy raz w życiu, a od epickiej wtopy dzielą nas ledwie drzwi ze sklejki, ściana z gipsu i granice fantazji.
Uznałam, że puchaty dywan będzie dla nas wprost doskonałym miejscem. Naparłam na Kacpra tak mocno, że rozłożyłam go na łopatki.
– Auć – jęknął, nieufnie poddawał się mojej woli.
Masując sobie czoło, objęłam go udami. Parsknęliśmy śmiechem.
– Na podłodze? – szepnął. – Emi…
– Ciii…
W blasku bijącym od monitora dostrzegłam blade zaskoczenie na jego twarzy. Ujęłam rozpalone policzki w dłonie, by kontynuować pocałunki, lecz on miał już inną wizję. Przechylił mnie w objęciach tak, że odwrócił nasze role. Dla wygody ściągnął z łóżka poduchę i kołdrę. Uśpił też laptop, a wtedy otuliła nas całkowita, miękka ciemność. Zapadłam się w puchu i oddawałam niezręcznym, łapczywym igraszkom. Każdy niespodziewany dotyk sprawiał mi wielką radość, jakiej nie doświadczałam podczas wcześniejszych macanek.
Zdjęłam Kacprowi koszulkę. Chciałam wreszcie poczuć ciepło nagiego ciała. Pachniał alkoholem wzmacniającym delikatny bukiet ulubionego dezodorantu. Kiedy będąc tak blisko, całował szyję, miałam wrażenie, że się zsikałam. Zmieszana, próbowałam niepostrzeżenie wyplątać się z majtek. Nie chciałam, żeby zauważył, ale jednak. Przypadkiem wsadził rękę w ten kisiel. Myślałam, że spalę się ze wstydu.
Ukochany, grzecznie, o nic nie pytając, zdjął mokrą bieliznę, po czym zsunął własne spodnie. Jedną ręką nieustannie buszował pod koszulką. Nerwowo, bez wprawy, lecz całkiem przyjemnie. Przez badawczą delikatność z jaką omijał stanik, drażnił mnie do momentu, aż miałam ochotę rozerwać go sama. Każdy nasz współdzielony oddech niósł w sobie magię, parzył skórę ogniem pożądania.
– Duszę się – szepnęłam w pół pocałunku. – Rozepniesz?
Powiesiłam się Kacprowi na karku, aby miał łatwiej. Kosztowało nas to troszkę cierpliwości, rozbolały mnie plecy, jednak było warto. Oswobodzona, z ulgą opadłam w chłód pościeli. Wreszcie mogłam swobodniej zaczerpnąć tchu. Kiedy złapał za nabrzmiałe piersi, o mało nie jęknęłam, dusząc się w bezgłosie wydechu. Jeszcze nigdy nie pieścił mnie tak… bezpośrednio.
Zatrzymał się dosłownie na moment, czujny i dziki jak zwierzę, ale nie słysząc niepokojących dźwięków, odchylił śmiało koszulkę. Lizał, gładził sutki, szeptał czułe słówka, a ja pragnęłam żeby ta chwila trwała wiecznie. Wiłam się w rozkosznych spazmach wypełniających każdy, spragniony czułości zakamarek organizmu.
– Słodsze niż usta – wyznał, gdy błądziłam palcami w jego włosach, aby ssał mocniej.
Jeszcze nigdy nie mizialiśmy się tak długo i z takim zapałem. Cała spocona i mokra, czułam się wprawdzie trochę nieswojo, lecz wciąż miałam ochotę na więcej. Kacper zdecydowanie również. Czasami wyczuwałam na skórze jak silny ma wzwód. Nigdy nie dotykałam penisa. Wzbraniałam się przed tym doświadczeniem, które stanowiłoby niepisany rozpad granic wstydu. Bałam się, że nie będzie już odwrotu. Tej nocy nie byłam pewna gdzie leży kres naszej swawoli. Jednocześnie chyba nie chciałam go przekraczać. To znaczy… Miałam obawy, a cały ten strach w pomieszaniu z likierem tylko napędzał podniecenie.
Kacper zaczął się bezwiednie ocierać o mój brzuch, więc postanowiłam mu nieco ulżyć. Wsunęłam dłoń w bokserki. Zdziwiłam się, że stojący penis może być tak długi i gruby. Przejechałam po prąciu od nasady aż po żołądź. Odkryłam, że pomimo sztywności jest zaskakująco gładkie, a przy tym pulsujące ciepłem. Zaskakująco łatwo zsunęłam napletek, a wtedy urosło chyba jeszcze bardziej. W dotyku przypominało, w jakiś nierzeczywisty sposób, głowę węża.
Kacper, widząc w tym jakiś rodzaj pozwolenia, szybko pozbył się ostatniej części garderoby. Długo patrzyliśmy sobie w błyszczące oczy. Nie za bardzo mieliśmy wiedzę i śmiałość, żeby pójść dalej. Chwila napięcia wzmagała apetyt.
Wreszcie poczułam wyczekiwane muśnięcie, na guziczku pod spódniczką. Rozłożyłam szerzej kolana. Przymknęłam powieki, aby wsłuchać się w nowe doznanie. Sekundę później o mało nie pisnęłam. Zabolało, piekło, ale jeszcze całkiem znośnie.
– W porządku? – szepnął.
– Ostrożniej – syknęłam.
Chciałam mu pokazać jak należy pieścić te wrażliwe miejsca. Przesunęłam palcami po brzuchu Kacpra, przez podbrzusze, aż do fiuta. I zamarłam. Namacałam tylko jądra. Niemal przy samej dziurce. Wszedł we mnie, o boże, chyba cały! Nie tak miał wyglądać ten pierwszy raz. Wcale nie myślałam o penetracji. Przecież istnieje tysiąc innych sposobów. W dodatku tak znienacka. Cały!
– Nie – jęknęłam cichutko, niemal błagalnie.
– Zaraz poczujesz się lepiej – szepnął Kacper. – Ufasz mi?
Poczułam silne zawroty głowy. Przez alkohol, a może z nerwów. Pozostając wewnątrz, Kacper zabawiał się mną jak chciał, a całą delikatność zastąpiła gwałtowna chciwość. Chciałam coś powiedzieć, zaprotestować, lecz nie wydobyłam z siebie głosu. Nasze języki co pewien czas splatały się w jeden. Iskierki bólu stopniowo gasły, przechodziły w całkiem miły, wszechogarniający puls. Straciłam panowanie nad sytuacją mniej więcej z chwilą, kiedy przygniótł mnie ciałem, a potem chwycił za ręce. Bardzo powoli wsuwał się i wysuwał. Czasami uwalniał dłoń tylko po to, by na nowo znaleźć wejście.
– Twoi starzy, usłyszą – wydyszał. – Ciii…
Mimowolnie jęknęłam, trochę głośniej niż chciałam, na co Kacper przedramieniem przygwoździł moje nadgarstki do dywanu. Spragniony rozkoszy, wpił się w usta, jak gdyby tylko chciał je uciszyć, otumanić posmakiem słodyczy. Gdyby cokolwiek widział, może zobaczyłby jak zbladłam, ale nawet nie popatrzył. Z rękoma skrępowanymi nad głową, oddałam się mężczyźnie, którego zapach odbierał mi rozum. Mocna woń potu zawierała w sobie jakiś kojący pierwiastek dławiący przerażenie – obracał brak kontroli w perwersyjne uczucie jazdy. Bez kierownicy i hamulca.
Mając do dyspozycji tylko gaz, nasze oddechy przyspieszały, a kołysanie przybierało na sile w coraz szybszej serii pchnięć. Przeszywały łono z taką zuchwałą łatwością. Próby zwarcia się w sobie, stawienia temu oporu kończyły się tylko większą dawką bólu i narastającej ekstazy.
W jednej chwili oczy zaszły mi mgłą, chyba mdlałam, jak przy zastrzyku. Będąc w stanie na granicy światów, oddychałam łapczywie, a wszelkie myśli zgasły jak w letargu. Z jednej strony w głowie czułam pustkę, a z drugiej nieznaną, wypełniającą błogość.
Kiedy ocknęłam się, cała skąpana w dreszczach, zimnych od chłodu powietrza i gorących na styku nas, Kacper wciąż był w środku. Moje ramiona krępowała zadarta ponad głowę koszulka, na której opierał władczo dłoń. Drugą ściskał pierś. Nie wiem kiedy ani jak, ale moje nogi znalazły się na jego barkach. Trzymały się na skręconej w kostkach, zdartej spódnicy, którą przewiesił sobie na karku. Ścierpły, więc odruchowo przyciągnęłam je do siebie. Razem z Kacprem. Ten nieprzemyślany ruch został odebrany jak zaproszenie. Prawdopodobnie kosztował mnie resztki dziewictwa.
Oswobodziwszy rękę, ugryzłam się w palec, żeby nie krzyczeć. Dyszałam w bezradnym dryfie. W głowie miałam pustkę, a przed sobą twarz o nieodgadnionych rysach. Jednocześnie odnajdywałam w tym skrawki pokręconej, niezrozumiałej przyjemności.
Najgorsze były odgłosy.
Mlaskanie naszych ciał.
Miałam wrażenie, że usłyszy nas cały blok.
– Nie – powtarzałam niemal bezgłośnie.
Kacper ściskał moje pośladki. Całował szyję, pieścił łapczywie, a przy tym raz za razem wycofywał się i napierał. Próbowałam go odepchnąć, lecz bez krzty sił. Ciągle coś szeptał. Zupełnie niezrozumiale. Trzymałam dłonie na jego mocnej piersi. Na granicy trzeźwości umysłu starałam się opanować potworne zawroty głowy.
Najwyraźniej potraktował słaby opór jako zachętę, gdyż rozochocił się na dobre. Naparł dłońmi na uda, tak że kolana miałam pod samą brodą. Gwałtowne pchnięcia odnajdywały we mnie coś w rodzaju dna, które we wstrząsach mieszało narkotyczną rozkosz z iskrami bólu. Jego pożądanie zmieniło się w dziką żądzę, w której posuwał się o wiele za daleko. Niemal do reszty zatracił. Niech to się wreszcie skończy, powtarzałam w myślach.
Zebrałam w sobie resztkę sił, opanowałam mdłości.
– Nie – powiedziałam. – Stop, dość.
Zatrzymał się posłusznie, chyba wciąż wewnątrz mnie. Czułam w podbrzuszu pulsujące, wypełniające, ciepłe doznanie, ale jakieś takie wyblakłe, ukryte pod boleścią.
– Doszłaś? – zapytał.
– Co?!
– Powtarzałaś, że nie – wybełkotał pod nosem. – Starałem się, bardzo.
Poderwałam się jak oparzona, wycofałam na czworaka. Kiedy dotknęłam tamtych warg, wyczułam pod palcami gęstą maź. Zebrało mi się na wymioty. Roztrzęsiona, nie spytałam co i gdzie zrobił.
– W porządku? – zapytał.
Przywarł, żeby mnie przytulić, ale sprytnie wywinęłam się z uścisku ramion tylko po to, by upaść. Potrąciłam łokciem butelkę. Potoczyła się z pustym brzękiem. Dopiero teraz zrozumiałam jak dużo wypił. Z pewnością więcej, o wiele za dużo jak na jeden raz.
– Musisz iść, robimy za dużo hałasu – postanowiłam.
Nie protestował.
W milczeniu czekałam aż pozbiera swoje rzeczy. Po omacku oczywiście. Czułam, że na widok światła się porzygam. A na widok lustra umrę.
– Dzięki za dzisiaj, fajnie było – stwierdził, gramoląc się do wyjścia. – Dobrej nocy.
I zniknął, cichutko jak pijana mysz. Za to jedno byłam mu szczególnie wdzięczna.
Długo jeszcze leżałam na dywanie. Cała naga, obolała i mokra, za nic nie mogłam zrozumieć tego, co się stało. Dopiero gdy poczułam, że stwardniałe od ucisku włókna wrzynają mi się w skórę, uklękłam. Wzdrygnęłam się ze wstrętem, gdy po brzuchu spłynęło ze mnie kilkoma ścieżkami coś zimnego, kleistego jak trop ślimaka.
Przeczuwałam co to jest. I w trzeźwym przebłysku zamroczonego rozumu zajarzyłam, że nie mieliśmy prezerwatyw.
Tymczasem coś wypływało również ze mnie.