Gra serc
29 grudnia 2017
Szacowany czas lektury: 2 godz 7 min
Ostatnie z serii o Kate. Jest jej tutaj stosunkowo mało, więc myślę, że będzie to jedna z przyjemniejszych lektur :)
Obraz tego, co działo się ze mną od ostatniego opublikowanego opowiadania.
Przygotujcie się na długą lekturę i zapraszam.
Część następna i ostatnia po "Ucieczce"
Nagle zza zakrętu wyskoczył kolejny samochód. Odbił tego koziołkującego na moją ukochaną, jak piłeczkę pingpongową, które spoczęło na dachu. Ogarnęła mnie niesamowita ulga, choć trzęsłam się cała i dzwoniło mi w uszach. Natychmiast wygrzebałam się z chevroleta od strony kierowcy. Podbiegłam do ukochanej. Odrzuciła pistolet, który wpadając w poślizg po kamieniach ostatecznie wylądował w wodzie. Przytuliła mnie mocno. Gdzieś w tle zawyły syreny, a ona nadal trzymała mnie w ramionach.
– Myślałam, że to koniec... – szepnęła, jej oddech delikatnie muskał moje czoło. Zostawiła na nim pocałunek.
– Ćśśś, nic nie mów.
– Jakby co, to był to wypadek
– Rozumiem.
*
Zostałyśmy na dziesięć dni w Hamburgu, by poskładać myśli i ułożyć plan, co dalej. Z gazet dowiedziałyśmy się, że faktycznie był to nielegalny wyścig a my po prostu byłyśmy w złym miejscu o złej porze. Oni tak samo.
Spodobała mi się nowa kultura, otwarci i radośni ludzie. Pomocni, wyrozumiali i tolerancyjni. Odkurzyłam trochę moją mózgową szufladkę z zawartością niemieckich słówek. Szacowałam, że było ich nie więcej niż sto. Gdy nie dawałam rady dogadać się w ich ojczystym języku, próbowałam z angielskim. Na szczęście wtedy do akcji wkraczała Kate, więc wszystko było już pod kontrolą.
Nie gotowałyśmy, nie miałyśmy na to ochoty. Chodziłyśmy na miasto do różnych restauracji. Najczęściej zamawiałyśmy podobno tradycyjne danie zachodnich sąsiadów – golonka, kapusta kiszona i ziemniaki.
Przyszedł jednak czas na powrót z tęsknoty za własnym mieszkaniem i tym, co znane. Kate dostała od swoich „znajomych” SMSa z pogróżkami, z którego dowiedziała się, że Rudy i paru jego przydupasów zginęli. Mogłyśmy odetchnąć i bez obaw wsiąść w autobus do Polski. I zniszczyć ich laboratorium z nowym narkotykiem. Po ataku jej kumple będą próbowali ją znaleźć. Powiedzenie „wsadzić kij w mrowisko” pasowało tu idealnie. Przy śniadaniu przedstawiłam jej mój plan.
– Zakończmy to i zaszyjmy się na dłużej w Niemczech. Pamiętasz syna mojej ciotki ze wsi? On pracował tutaj. – Chwyciłam ją za dłonie, zmierzyła mnie zielonymi oczami – To może być dla nas szansa. Coś pamiętam ze szkoły, słownik w dłoń...
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. I nie mam pewności, że... – westchnęła – że wyjdę z tego cało.
– Nie mów tak. Przez jakiś czas będziemy prowadzić przeciętne życie. Co dalej, czas pokaże.
– Przemyślę to jeszcze, na razie pozostawiam pomysł bez odpowiedzi. Pij herbatę, bo już prawie zimna.
Długo nie dawała mi odpowiedzi. Nie poganiałam jej, miałyśmy przecież czas. Czekałam cierpliwie, aż sama podejmie temat. Omijałam go szerokim łukiem, praktycznie wcale nie rozmawialiśmy o ucieczkach, zemstach ani niczym wychodzącym poza schemat rozmów dwóch przeciętnych osób po ślubie. To dało mi siłę i wiarę w lepszą, bezpieczniejszą przyszłość. Jak się później okazało, ta przyszłość była najbardziej krętą i zarośniętą chaszczami drogą, jaką było mi dane przejść... Pełną kolców, upadków, zadrapań, pogryzień.
Kiedy Kate ostatecznie zgodziła się, złożyłyśmy papiery do biura. Przed akcją musiałyśmy mieć pewność, że wyjedziemy, więc czekałyśmy na potwierdzenie z Niemiec. Dostałyśmy je dwa tygodnie później. Wtedy rozpoczęłyśmy akcję.
Zaparkowała swoim wiernym jeepem pod kościołem, na obrzeżach miasta. Miałam do niej wiele pytań, ale milczałam. Liczyłam się z tym, że możemy z tego nie wyjść cało. Pamiętam jej głębokie spojrzenie, wsunięcie palców w moje włosy i przyciągnięcia do siebie w celu złożenia namiętnego, lecz krótkiego pocałunku. Pogłaskała mnie po policzku i wysiadła bez słowa. Poszłam za nią. Wyciągnęła z bagażnika nieduży kanister z benzyną i weszła do świątyni główną bramą, która dała znać o naszym przybyciu głośnym skrzypnięciem zawiasów. W środku nie było nikogo. Przeszłyśmy przez środek, kierując się w stronę ołtarza. Nasze kroki odbijały się głośnym echem, zwiastując zbliżającą się konfrontację z wrogiem.
Ostatnia modlitwa? Przeszło mi to przez myśl, ale... Kate nie była zbyt religijna. Żartuję. Nie była wcale religijna.
Weszła na prezbiterium, skręciła, otwierając drzwi do zakrystii, które ustąpiły, uderzając z łoskotem o stojącą wewnątrz drewnianą szafą. Przerażony starszy zakościelny nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Siedział przy stoliku z kalendarzykiem i długopisem w ręku. Jak na zawołanie wstał, przesunął stolik z głośnym szurnięciem, chwycił dywanik za brzeg i pociągnął, ukazując naszym oczom drewnianą klapę w podłodze. Pochyliła się i pociągnęła za metalowy uchwyt, opierając ją o mur.
– Lepiej uciekaj, będzie gorąco. – Spojrzał przerażony na Kate, a następnie na kanister w jej dłoni, uczynił znak krzyża i wyszedł pospiesznym krokiem.
Usiadła na kamiennej posadzce, na brzegu kwadratowego otworu i zsunęła się. Bałam się. Buty cicho stuknęły o coś. Stała, a kamienna podłoga pomieszczenia sięgała jej do piersi.
– Na pewno nie chcesz zaczekać? – Zapytała retorycznie. Westchnęłam. – No OK, OK. Uważaj. Tu jest drewniana skrzynka.
Zeskoczyła jeszcze niżej, jednak gdy spojrzałam w czarną otchłań, widziałam zarys jej sylwetki. Jeśli to jakiś tunel, to jest akurat na jej wzrost. Poszłam w jej ślady. Z bocznej kieszonki spodni wyjęła latarkę i włączyła ją. Chwyciła mnie za rękę i poszłyśmy dalej. Gdzieś pod sam kościół.
Tunel był solidną robotą, na pewno nie autorstwa jej dawnych kumpli. Mnóstwo pajęczyn, stęchłe mury z czerwonej cegły i linia kabli ciągnąca się wzdłuż niego. Jego niskie sklepienie układało się w delikatny łuk. Szeroki na dwa, może dwa i pół metra. Nie był jakoś specjalnie długi, ot pięć, siedem metrów. Dalej przejście blokowały wyglądające solidnie stalowe drzwi. Kate oparła się o nie ramieniem i próbowała pchnąć. Nic to nie dało. Odstawiła kanister i spróbowała mocniej, dalej nic. Odeszła, rozejrzała się świecąc latarką po podłożu w poszukiwaniu czegoś. Przesunęła dłonią po cegłach nad drzwiami, miałam nadzieję, że któraś się poruszy. Westchnęła zniecierpliwiona. Poświeciła po złączeniach gdzie są mury i sklepienie i ruszyła w stronę wyjścia. Gdy dotarła tam, odsunęła lekko skrzynię gadając cicho do siebie. Kopnęła ją lekko by wróciła na swe pierwotne miejsce. Obawiałam się przyłapania przez dawnych kolegów ukochanej.
– No nareszcie.
Skomentowała cicho, sięgając w stronę jednej z najwyżej wmurowanych cegieł. Chwyciła ją i zrzuciła, sięgając ręką w powstałą dziurę. Wyciągnęła mały, srebrny klucz. Podeszła do drzwi i wsunęła go do zamka. Przekręciła z łatwością dwa razy a drzwi nareszcie ustąpiły. Sięgnęła dłonią w bok. Białe światło jarzeniówki oślepiło nas na chwilę.
Nie powiedziałabym, że jesteśmy w podziemiach. Zadbane pomieszczenie o charakterze typowo laboratoryjnym potrafiło zmylić. Białe ściany, całkiem równe. Szafki, szafeczki z przeszklonymi drzwiczkami odkrywały swą szklaną zawartość. Wszechogarniająca czystość. No, nie licząc wiadra z wodą w kącie. Swoją drogą, genialna kryjówka. Kto by pomyślał, że w kościelnych, wiekowych podziemiach można pracować nad nowym specyfikiem?
– Księża i zakościelny są przekupieni – Kate nareszcie przemówiła. – Zawsze łasi na kasę, nieważne, z jakiego źródła. Cóż, nie ma co się rozczulać, ludzie Rudego chcieli skrzywdzić inne dziewczyny tak jak ciebie.
Cofnęła się po kanister i powoli rozlała zawartość. Wolałam zostać w ciemnym korytarzu, niech sama to zrobi. Z kieszeni wyciągnęła zapalniczkę.
– Odejdź w stronę wejścia.
Posłuchałam się i nim się obejrzałam, już wszystko zapłonęło a żona szła w moją stronę. Wydostałyśmy się stamtąd z powrotem do zakrystii i wyszłyśmy z kościoła jakby nigdy nic. Wsiadając do samochodu widziałam kłąb dymu unoszący się od wentylacji. Epicentrum problemów Kate właśnie było trawione przez ogień.
Granicę przekroczyłyśmy przed dwudziestą trzecią, wiezione autokarem w pięćdziesiąt osób. Bałam się nieznanego. Z drugiej strony, jechałam z Kate i czułam się bezpiecznie. Początkowy okres, na jaki się zapisałyśmy to cztery tygodnie. Bardziej uspokajało mnie słowo „miesiąc”. Jak to wszystko będzie wyglądać? W biurze poprosiłyśmy o dwuosobowy pokój, jednak nie obiecano nam tego na sto procent i zapisano nas jako parę. Koleżanek, oczywiście. Wolałyśmy nie świecić swoim związkiem przed obcymi ludźmi.
Spojrzałam na siedzącą obok żonę. Przysnęła. Złapałam ją za rękę i również spróbowałam odpłynąć w objęcia Morfeusza. Chciałam być przytomna przy podpisywaniu umów, a na miejscu miałyśmy być koło siódmej rano.
Słuchając poleceń, wskazówek i odpowiadając na pytania czterech kierujących kolejnymi etapami przyjęcia, trafiłyśmy ostatecznie parędziesiąt kilometrów dalej, do pięknej, małej miejscowości położonej w dolinie. Tu na pewno nas nie znajdą, pomyślałam.
Skierowano nas do czteroosobowego pokoju, na oko miał 3 na 5 metrów. Ciasno i skromnie; dwa łóżka piętrowe, szafki i szafeczki. Mieszkająca tam dziewczyna wprowadziła nas w nowy świat. Gdy następnego dnia koordynatorka wywiesiła listę z nowymi przydziałami osób do pracy, Marta – współlokatorka, opowiedziała nam wszystko. Ona, ja i Kate miałyśmy być w jednym zakładzie. Z całego hotelu łącznie dziewięć osób.
*
Poniedziałek – zapoznanie z pracą, naprawa plastikowych skrzynek dla niemieckiej sieci sklepów.
Wtorek – doszkalanie i wyrabianie normy, jakbyśmy tu pracowały już długo.
Środa – przyzwyczajenie się do pracy.
Czwartek – był wolny, ponieważ Niemcy obchodzili jakieś święto.
Piątek – Janette.
Siedzieliśmy w kantynie w oczekiwaniu aż wybije szósta. Pogrążyłam się w myślach o tym, co wczoraj słyszałyśmy od koordynatorki. Do zakładu miał przyjechać nasz szef na ogólną kontrolę. Marta ostrzegła nas również przed obecnością jakiejś czepialskiej Niemki. Nikt jej nie lubił, każdy wyrażał się o niej negatywnie. Zirytował mnie fakt, że jakaś zła, sfrustrowana kobieta, której menopauza daje się we znaki, będzie stać nade mną i patrzeć jak pracuję, czy spełniam wymogi przerobienia dwóch palet w ciągu zmiany. Oczami wyobraźni widziałam ją jako kobietę po pięćdziesiątce, siwiejące blond cienkie włosy, w okularach, chodzącą od stolika do stolika i notującą coś do swojej kartoteki. Z charakteru taka a’la Dolores Umbridge z Harrego Pottera.
Kantyna była przeszklona od strony hali. Akurat, gdy studiowałam położenie danych elementów, jak materiał na paletach ustawiony w rzędy i materiał gotowy do dalszej produkcji ustawiony na drugim końcu hali, obok kantyny szybkim krokiem przeszedł pracownik. Pewnie czegoś szuka, też przygotowuje się do pracy, pomyślałam.
Był... ładny. Seksowny. Miał ciemne, krótkie włosy i szczupłą sylwetkę. Moja dusza zamruczała w niesłyszalny dla innych sposób. Znów nas minął. Poruszał się szybko, takimi kocimi ruchami. Obserwowałam go dłuższą chwilę. Zatrzymał się w miejscu dobrze widocznym i zaczął liczyć poszczególne rodzaje skrzynek na paletach do przerobienia. Oderwałam wzrok i w myślach skarciłam samą siebie, że mimo homoseksualnej orientacji nie mogłam oderwać od niego oczu. Mimo tego, że obok siedziała moja świeżo upieczona Żona. Swoją drogą, fajnie, że w tym zakładzie pracuje ktoś, na kim miło zawiesić wzrok. Będzie miłą odskocznią, gdy pojawi się straszna Niemka. Przyjdzie, załatwi co ma załatwić i sobie pójdzie. Tak wtedy myślałam. Zapytałam więc tej koordynatorki z hotelu, bo pracowała z nami:
– Kiedy będzie ta Janette? – spodziewałam się konkretnej godziny, jak przy pytaniu, o której będzie szef. On miał być o jedenastej. Musiałam wiedzieć, kiedy miałam pracować na najwyższych obrotach.
– Już jest – odpowiedziała, wskazując kiwnięciem głowy na mojego niedoszłego wybawcę.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię! Spojrzałam jeszcze raz w jego... jej stronę. Wszystko nagle stało się jasne. Szary, luźny strój roboczy, krótkie włosy i moja nieduża krótkowzroczność wprowadziły mnie w ogromny błąd. Toż to Janette była zwyczajnym pracownikiem a nie bóstwem czy wręcz władcą życia i śmierci! No ale dobra. Niech im wszystkim będzie.
Co jakiś czas spoglądałam na nią. Czekałam. A ona? Pewno nawet nie zauważyła paru nowych osób na zmianie. Nic. Była zajęta swoją pracą. Kręciła się po hali, dwa, trzy razy złapałam z nią kontakt wzrokowy. Jaką prawdę skrywają jej czarne oczy? Szybko pojęłam, że to, co słyszałam na jej temat, było lekko wyolbrzymione. Ha, nawet uśmiechnęła się, gdy przechodziła obok nas. Odwzajemniłam uśmiech i poczułam się jakaś... spokojniejsza. Kate była pochłonięta zeskrobywaniem naklejki ze spodu skrzynki; nic nie zauważyła.
Na półgodzinnej przerwie pogadałam trochę z moją „nauczycielką” od skrzynek, Ireną. Niska, szczupła blondynka, często uśmiechnięta. Rozmowa powoli zmierzała w stronę Janette, więc rzuciłam mimochodem:
– Ej, ona uśmiecha się do mnie.
– No to masz przesrane. To cisza przed burzą.
Pracowała tu sześć lat, więc znała ją lepiej. Szef był, pytał, jak nam się pracuje. Nasze pozytywne odpowiedzi chyba go zadowoliły, bo odszedł z lekkim uśmiechem. Facet był ogromny. Dwa metry wzrostu, umięśniona sylwetka, kruczoczarne włosy siwiały mu na skroniach. W rozmowie usłyszałam wschodni akcent.
Przy sprzątaniu stanowisk pracy nadarzyła się okazja na zagajenie rozmowy z Niemką. Bałam się trochę, jednak z drugiej strony do kontaktu zachęcił mnie jej uśmiech w ciągu dnia. Musiałam przynieść trochę papieru, który jest niezbędny przy usuwaniu naklejek. A rolka była zawieszona tuż przy jej biurku. No dobra. Raz się żyje.
Z bliska wyglądała na nieco starszą, gdzieś w okolicach czterdziestki, może mniej. Krótkie, wiśniowe włosy wypuściły ledwo zauważalne pasma siwizny na skroniach, co nadawało jej jeszcze dojrzalszego wyglądu.
Jeden kawałek papieru...
Drugi...
Trzeci...
– Więc to ty jesteś Janette? E... Pani Janette? – Nie miałam zielonego pojęcia o niemieckim zwrocie grzecznościowym. Spojrzała na mnie uważnie.
– Tak. Jestem Janette – spodobał mi się sposób, w jaki zaakcentowała swoje imię.
– Mam na imię Patrycja – podałam jej rękę. Rękę! Uścisnęła ją z lekkim uśmiechem. Miała ciepłą dłoń. – Mówisz po angielsku?
– Trochę tak.
Bardzo chciałam zrozumieć, co mówiła dalej. Jednak cały krótki monolog brzmiał jak jedno, długie zdanie. Pozostawało mi przytakiwać i zachować jakiś mądry wyraz twarzy. To w końcu była moja pierwsza rozmowa z rodowitą Niemką. Mówiła spokojnym tonem, nie wydawała mi się wrogo nastawiona, jak na początku mi wpierano. Czując, że rozmowa zmierza ku końcowi, pożegnałam się, mówiąc, że muszę już iść.
– Cześć. – Neutralne pożegnanie Niemców.
– Cześć. – Odpowiedziała mi tym samym. Z uśmiechem na twarzy rozeszłyśmy się w swoich kierunkach.
– Co ona od ciebie chciała? – zapytała mnie Irena, gdy staliśmy przed busem. Ona była tu odpowiedzialna za konsultacje my-Janette ze względu na znajomość języka.
– A nic. Takie tam... Nasze sprawy.
*
Górne łóżka były nasze, Marta spała pode mną. Tęskniłam trochę za ciałem żony lgnącym do mnie przed snem. Z drugiej strony, nasza współlokatorka nie widziała nas, więc Kate często wysyłała do mnie buziaki, czy inne jednoznaczne gesty świadczące o chęci na igraszki. Oczywiście wtedy, gdy światło jeszcze było zapalone. Najczęściej to właśnie nasza nowa koleżanka zaczytywała się w książkach. Innym jej ulubionym zajęciem było spędzanie czasu z czterdziestopięcioletnią Grażyną, która woziła nas na skrzynki i stała przy stoliku z nią. Siłą rzeczy, jakoś we czwórkę się zakumplowałyśmy. One znały się od roku, często opowiadały śmieszne anegdotki z życia. Ogólnie, na zmianie byłam ja, Kate, Marta, Grażyna, Irena, koordynatorka hotelu zwana z niemieckiego hausmeister, jej znajoma i dwa miejsca „ruchome” dla nowych lub tymczasowo wrzuconych na skrzynki osób, by nie pozostały bezrobotne. Czasem to właśnie „praca na skrzynkach” była ostatnią deską ratunku dla osób niedających sobie rady z inną pracą. Przez ten czas poznałam wiele osób, zaczęłam rozumieć system zarządzania w hotelu i pracy. Jedno pozostało niezmienne. Ogólna nienawiść do Janette. Byłam jedyną osobą na zmianie, która ją lubiła.
– Praca ma przebiegać płynnie, wrzucasz szrot do kontenera i wracasz, nie patrzysz na Janette. – zostałam poinstruowana przez Irenę, gdy zagadałam do Niemki w trakcie pracy. To irytowało. W zakładzie była jedna zasada: ograniczyć kontakt do minimum z Janette, bo od wszelkiego przekazywania była Irena, jak już wcześniej wspomniałam.
Jednego razu Janette i Irena podeszły do nas. Do mnie. Przywitałam ją uśmiechem. Sprawa dotyczyła mojego trochę pokracznego sprawdzania całej skrzynki tuż przed odłożeniem na gotową paletę. Tłumaczyła mi w swoim języku, a Irena przekładała na polski. Ale Janette robiła to tak, że nie potrzebowałam tłumacza. Zignorowałyśmy obie moją „nauczycielkę”, ta machnęła ręką i zostawiła mnie sam na sam z Niemką. Pokazała mi łatwy i szybki sposób na ostateczne oględziny, na co należy zwracać uwagę. Miała wprawę, wszystko robiła zręcznie. Zauważyłam obrączkę na serdecznym palcu. Kobieta była troszkę niższa ode mnie. A po siwych pasemkach na skroni nie było śladu.
– Rozumiem – to była odpowiedź, która ją zadowalała. – Dziękuję. – Odeszła.
– O co się do ciebie przyczepiła? – Zapytała na przerwie koleżanka koordynatorki. Zirytowało mnie słowo „przyczepiła”.
– Wytłumaczyła mi – zaakcentowałam zamiennik – w jaki sposób można wydajniej pracować.
Do czego zmierzam?
Za każdym razem, gdy Janette podchodziła do kogoś, czy rozmawiała z kimś z nas, ta osoba zaraz była szczegółowo przepytywana z przebiegu rozmowy. To był jakiś absurd.
Innym razem byłyśmy na hali obok, ponieważ trzeba było zrównać ilość skrzynek na paletach. Mówiąc po ludzku, ściągnąć tam, gdzie było ich za dużo i dołożyć tam, gdzie było ich za mało albo układać skrzynki na osobnych paletach. Mniejsza z tym. Towaru było dużo, do roboty ja, Marta i Grażyna. Nadzorowała nas Janette. Gdy nastała krótka pauza na papierosa, wyszłyśmy przed zakład. I wszystkie ze sobą rozmawiałyśmy. Polsko-angielsko-niemieckie esperanto plus „język migowy” sprawiły, że każda wiedziała, o co chodzi. Każda z nas miała uśmiech na twarzy. To przywiodło mi na myśl jeden z memów na portalu społecznościowym „Jeszcze będzie pięknie. Jeszcze będzie normalnie”. Bardzo chciałam w to wierzyć.
Później, już w hotelu, przy luźnej rozmowie w kuchni z Ireną opowiedziałyśmy o miłej przerwie. W sumie, to chwaliłyśmy się, że Janette jest taka towarzyska.
–Ty masz z nią nie rozmawiać rozumiesz?! – krzyknęła na mnie. Zbaraniałam. Dlaczego tylko na mnie?
– Co?!
– Nie rozmawiaj z Janette! Nie odzywaj się do niej!
– Tak, mam stać z boku jak dawn, nie odezwać się słowem i nie śmiać się! Być „zdałnionym niemową”!
Wyszłam rozwścieczona z kuchni.
Wiele razy zastanawiałam się czy nie postradałam zmysłów. Czy to ja jedna jestem normalna czy pozostałe osoby, skoro tak chórem uwzięli się na samotną Janette. Czy naprawdę trzy tygodnie pobytu w nowym miejscu nie poprzestawiały mi w głowie. A Irena co? Mam nie rozmawiać, bo jestem nowa? Zbyt nowa? I twierdziłam, że Niemka nie jest wcale czepialska, straszna, zła i tak dalej? To, co oni nazywali czepialstwem, ja nazywałam pomocą i wyjaśnieniem. Czy naprawdę tak trudno to rozróżnić? Nie stała przecież nad nami i nie kontrolowała naszej pracy, tylko była pochłonięta swoimi zajęciami. To, że raz, dwa razy podeszła, wytłumaczyła, że to jest źle i tak jest lepiej, nie definiowały tego, że jest czepialska! Możliwe, że między Janette a resztą doszło kiedyś do sprzeczki, która ich poróżniła, ale co ja mam z tym wspólnego? Ta kobieta nie wyrządziła mi żadnej krzywdy! Byłam sfrustrowana.
*
Po trzech przerobionych tygodniach, zagadałam Kate o przedłużenie. Byłyśmy na spacerze daleko od hotelu, przy strumyczku. Nikt nie mógł usłyszeć o naszych planach. Tam plotki rozchodziły się w błyskawicznym tempie. „Co głupi nie dosłyszy, to domówi” czy jakoś tak.
– A może zostaniemy tu do dziewięciu tygodni? Wtedy jest odliczany transport. – Przyjemnie bawiła się moimi włosami, gdy odpoczywałyśmy na ławeczce. Przymknęłam oczy i poddałam się jej dotykowi.
– Umawiałyśmy się na cztery. Jeszcze tylko tydzień. Mam przecież pieniądze, nie musisz pracować. Mam już dosyć tego hotelu. Tu nie można mieć własnego życia seksualnego. –Spojrzałam na nią. Długo nie kochałyśmy się. W sumie, to jeszcze przed ucieczką.
– Czy ty wszystko musisz sprowadzać do seksu? Nie możesz na przykład cieszyć się otaczającą cię przyrodą czy tymi winnicami na wzgórzu? Tu jest inne życie.
– Mi pasowało życie przed wyjazdem, życie w naszym mieszkaniu. Gdzie nikt nie darł ryja na korytarzu w środku nocy. Gdzie byłyśmy tylko my. Tutaj boję się o ciebie...
– Nie jestem z porcelany – weszłam jej w słowo – i umiem się obronić.
– To, że do tej pory nic ci się nie stało, nie oznacza, że tak zawsze będzie. W końcu trafi się ktoś, komu nie spodoba się na przykład twoja orientacja. Nie wymyślaj z jakimiś przedłużeniami, tylko zjedźmy razem.
– Nie, Kate, nie chcę wracać. W Polsce nic mnie nie czeka.
– Mam pieniądze, wyjedziemy gdzieś...
– Nie! Czy ty naprawdę tego nie rozumiesz? Gdyby nie to, że handlowałaś, gówno byś miała!
– Ale mam! O co ci w ogóle chodzi?!
– O to, że pieniądze to nie wszystko! A seks tym bardziej! Nie będę siedzieć na dupie i nie wychodzić z domu, bo, jak twierdzisz, nie muszę, bo masz kasę!
– Mogę ci zapewnić wszystko, lepsze życie...
– Nie! Nie chcę! Zabronisz mi pracować?
– Jeśli trzeba będzie. – Stanowczość w tej odpowiedzi totalnie mnie rozbroiła. – Jakoś przed ślubem kasa i seks ci odpowiadały.
– Nie, drażniło mnie to.
– Słyszałam jęki a nie warczenie. Weź, nie wygłupiaj się. Zjedziemy razem, odzyskasz równowagę psychiczną i wszystko wróci do normy.
– Zostaję tu. – Zaśmiała się. ZAŚMIAŁA SIĘ!!!
– Dobra, koniec tych żartów. Trzeba będzie zrobić zakupy do Polski, jak w czwartek zaczniemy się pakować, to spokojnie zdążymy do soboty. Może nawet od środy już. – Wstałam roztrzęsiona z ławki. Kiedy ona się aż tak zmieniła? Dlaczego wcześniej nic nie zauważyłam? Spojrzałam na Kate, nie poznawałam jej. Byłam rozczarowana jej tokiem myślenia. Powoli poszłam w stronę hotelu, analizując dokładnie naszą kłótnię.
Rozumiem, troszczyła się o mnie, ale to już przekraczało wszelkie granice. Zabroni mi pracować?! Żart chyba. Nie chcę być jej niewolnicą, tylko żoną. To nie jest już opieka, a nadopiekuńczość. Wszystko ma swoje granice. No i te pieniądze... pieniądze... mam pieniądze, to... mam pieniądze, tamto... Możemy to, możemy tamto. Ma pół miliona, i co? Jest jakimś bogiem? Co jeszcze? Ach, seks. Dla mnie częstotliwość przez ostatnie miesiące była trochę za duża. Chciałam z nią o tym porozmawiać, ale wyszła ta sprawa z gangami, zdradami, narkotykami, i chuj wie, co tam jeszcze. Co jest ze mną nie tak? Czy już naprawdę wszyscy wokół powariowali?
Weź głęboki wdech. Przeanalizuj wszystko jeszcze raz, Pati. Nie chcę pieniędzy od Kate. „Może mi zapewnić wszystko” zabrzmiało bardziej jak tekst desperatki a nie żony. Stwierdzenie, że tylko z nią mogę być w pełni szczęśliwa? KURWA! Nic już z tego nie rozumiałam.
Podświadomie coś mnie wkurzało, jakiś element naszego związku. Nie wiedziałam tylko, co.
Być może obudziła się we mnie jakaś feministyczna cząstka. Być może oszalałam. Za nic w świecie nie chciałam być tą „żeńską”, bardziej kobiecą, uległą i kruchą w związku. Obie byłyśmy kobietami. A Kate zachowywała się jak facet. To wszystko dawno przeszło w schematy w typowo damsko – męskim związku. Nigdy nie chciałam tak żyć. Miała być równość.
*
Kate zjechała do Polski po czterech tygodniach. Zostałam, szef nie widział przeciwwskazań by nie dać mi przedłużenia. Poczułam się jakoś tak... lżej. Bardziej wolna.
Kupiłam kartę z niemieckim numerem i miałam dostęp do Internetu, więc ściągnęłam parę aplikacji pomagających w nauce języka. Do tej pory bazowałam jedynie na wieży, jaką miała w pokoju Marta. Rozróżniałam już niektóre słowa, rozumiałam, jaką pogodę zapowiadali na następny dzień. Pokochałam niemiecką muzykę, miałam parę ulubionych kawałków. Zewsząd otoczona obcym językiem, przyzwyczajałam się do niego. Nie bałam się, gdy starsze małżeństwo zapytało o drogę na Rynek. Nie bałam się już zapytać w sklepie, gdzie jest cukier. Do tej pory bawi mnie sytuacja, gdy rano przed zakładem zatrzymywaliśmy się do piekarni. Urok niemieckiego to przede wszystkim bardzo podobne słowa. Pewnego dnia zrozumiałam, dlaczego tamte kobiety zawsze tak krzywo się na mnie patrzyły. Zamawiałam codziennie „placek z kościołem”. Wiśnie i kościół to kolejno kirsche i kirche. Później dopatrzyłam się różnic między „sześć-seks”, „tęsknić-śmietana”, „wynajmować-środek”, „duża-dużo”. Prawo Murphy’ego sprawiało, że zawsze mówiłam nie to słowo, co trzeba.
W związku z przedłużeniem mojego pobytu, koordynatorka postanowiła wysłać mnie na halę obok, zwaną potocznie myjką – tam, gdzie było równanie skrzynek. Co prawda, przed pracą często zjawiali się inni pracownicy, prosząc jedną, dwie osoby w jakieś dziwne miejsce. Wyznaczone osoby wychodziły i wracały dopiero na fajrant. Do tej pory mnie to nie interesowało. No dobra, fajnie byłoby nauczyć się czegoś nowego. Były cztery stanowiska. Jedno niedostępne dla nas. Na pierwszym, najłatwiejszym przez dwa dni uczyła mnie Grażyna. Trzeciego dnia zostałam sama. Jakoś sobie poradziłam. Praca w hałasie zautomatyzowanych urządzeń, które myły nasze gotowe skrzynki przed wysłaniem w świat. Ogólne zadanie to pilnowanie ciągłości produkcji i odkładanie felernych skrzynek na palety, które później jechały do nas, do przerobienia. Ogarnęłam. Do końca dziewiątego tygodnia byłam tam często. Mogłam zamienić słowo z niemieckimi pracownikami.
Wracając jeszcze do tematu Janette – zagadałam ją raz jeszcze w toalecie przy myciu rąk. Mała, ciasna, dwie osoby to już tłum.
– Duża robota?
– Proszę? – Zmierzyła mnie czekoladowymi oczami. Zrozumiałam, że strzeliłam w złe słowo.
– E... Dużo roboty?
– Tak. Chcę już do domu.
Wyszła, zostawiając po sobie słodki zapach perfum. Poczułam wypieki na twarzy. Obiecałam sobie – muszę kiedyś wyciągnąć od niej, co to za marka. Innym razem ponownie zagadałam do niej, gdy brałam papier. Nie miałam więcej okazji, bo albo pracowałam na myjce, albo Janette nie było.
Byłam na myjce, gdy szef zakładu robił obchód. Gdy miał już wracać, pod wpływem chwili zapytałam, jak długo Janette będzie na wolnym. Dwa tygodnie; odszedł z uśmiechem. Tylko on mógł mi powiedzieć prawdę, bo komentarze typu „oby ta suka już nigdy nie wróciła” znudziły mi się.
Trzeciego tygodnia zjawiła się, lekko kulała. To stało się tematem do rozmów między mną, Martą i Grażyną. Dołączyłam do nich, zaprosiły mnie, bo po zjeździe Kate i wyrzuceniu „nowej” stałam sama. W wątku o Niemce palnęłam, że jest ruda. Właściwie, to nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale zanim mi wytłumaczyły różnice między kolorem rudym, a wiśniowym, śmiały się z pół godziny.
Później dowiedziałam się, że to za sprawą Ireny stanęłam z nimi. Na pytanie, dlaczego, usłyszałam:
– Bo Janette się ciebie boi, rozumiesz?
Zaskoczyło mnie to, złamało trochę serce. Starałam się jakoś... złapać kontakt, a wyszło jak zwykle. Smutno mi było.
Mimo tego, starałam się jakoś pomagać Janette. Nie miałam serca stać i patrzeć, jak sama dźwiga pustą paletę, kiedy nosiłam takie bez niczyjej pomocy. Nie widziałam przeszkód, żeby zdjąć dla niej paletę z wysokiego stosu. Jej – dziękuję – z uśmiechem satysfakcjonowało mnie za każdym razem. To był ostatni tydzień. Szef nie zgodził się na przedłużenie, ponieważ na moje miejsce miał przyjechać „stały pracownik zakładu”. Smutno mi było, gdy miałam wracać do Polski, rozstać się z dwójką koleżanek i Janette. No dobra. Spakowałam się, dostałam rozliczenie i wróciłam autokarem do Polski. Do Kate.
*
Zapomniałyśmy już o kłótni. Za bardzo za sobą tęskniłyśmy. Obie wtedy stwierdziłyśmy, że chwila odpoczynku od siebie pozwoli na przemyślenie pewnych spraw i ułożenie wszystkiego w głowie. Siedziałyśmy do drugiej w nocy, słuchała mojej opowieści o różnych przygodach. Pochwaliłam się zarobionymi pieniędzmi w niemieckim nominale i czułam satysfakcję. Tak musiała czuć się Kate, przypominając mi co chwilę o swoich pieniądzach. Pomogła mi wykąpać się, bo byłam zmęczona. Emocje, wielogodzinna podróż i tak dalej. Oczywiście, że próbowała się do mnie dobierać.
– Jestem zmęczona, nie mam ochoty.
– Tęskniłam...
– Ja też, ale na chwilę obecną jestem zmęczona. – Ubrałam się w piżamy i wyszłam z łazienki. Żona za mną. – Jeśli dla u ciebie oznaka tęsknoty sprowadza się do seksu...
– O co ci, kurwa, chodzi?! – poszłam do kuchni – Wymyślasz jakieś chore celibaty, ale nie! To ja jestem winna!
– Co?! Aha, to ja mam być winna, że jestem zmęczona? Nie mam ochoty, kurwa!
– A to ja mam być winna twojego zmęczenia?!
– Nie odwracaj kota ogonem! Może znajdź sobie kogoś lepszego, kto będzie ci dawał dupy na zawołanie! Kto będzie pierdolonym seks – robotem! – Chyba zrozumiała aluzję o rozstaniu. Natychmiast złagodniała. Nastąpiła dłuższa chwila ciszy.
– Przepraszam. Kocham cię.
– Po prostu mnie przytul... – pociekła mi łza. Podeszła i przytuliła.
Atmosfera była inna. Coś między nami zepsuło się. Powinno być idealnie, byłyśmy świeżo po ślubie. Czułam, że oddaliłyśmy się od siebie, ale tłumaczyłam to długą rozłąką i tym, że muszę odpocząć od toksycznych osób. Wyspać, żadnego wstawania o czwartej nad ranem. Po prostu wolne.
Półtora tygodnia później pojechałyśmy do mojego taty na urodziny. Rodzice nic nie wiedzieli o problemach, słyszeli natomiast, że byłyśmy w Niemczech. Utrzymywałam z nimi stały kontakt, głównie telefoniczny. Opowiedziałam im najważniejsze kwestie, tłumaczyłam z uśmiechem na ustach o halowej wojnie. Mama nie wierzyła mi, bo skoro osiem osób było przeciwne jednej, to tak było. Wiedziałam, że mają cienko z kasą i taka fucha by im się przydała. Zarzekali się, że nigdzie nie pojadą. W porządku.
Kate trochę wypiła z teściem, ja prawie nic – jedna szklanka Mojito mamy. Gdy byłyśmy już u siebie i wyciągnięta na kanapie oglądałam film, żona nawiązała rozmowę o nas. Nie miałam ochoty słuchać jej podpitej.
– Dobra, zmieniłaś się – zaczęła, rozsiadając się w fotelu. Westchnęłam i przetarłam dłońmi twarz. – Wszystko rozumiem. Powiedz mi wprost, poznałaś kogoś? Zdradzasz mnie?
– Nie – odpowiedziałam spokojnie. Skąd jej się to wzięło? –Nie zdradzam cię i nie zmieniłam się.
– Przestań, powiedz szczerze.
– Mówię. Dlaczego mi nie ufasz? – Spojrzałam na nią.
– Bo cię znam.
– Mnie? A kto zdradzał w naszym związku? – nastąpiła chwila ciszy.
– Dlaczego unikasz bliskości? Chodzisz zamyślona, praktycznie nie ma cię w domu.
– Nie zdradzam cię. Po prostu... mam ciche dni – skupiłam się na filmie.
– Długie masz te dni – czułam jej wzrok na sobie – znam tą osobę? Jest ciebie warta?
– Idź spać. Nie wiesz, co gadasz. Jutro dokończymy rozmowę.
O dziwo, posłuchała.
W przeciwieństwie do Kate, trudno było mi zasnąć. Słyszałam kiedyś, że „słowa pijanych to myśli trzeźwych”. Czy moje zachowanie naprawdę wskazywało na to, że zdradzam? Gdzie podziało się jej zaufanie? Dokąd zmierza nasz związek? Czy to przeze mnie się oddalamy? Obiecałam sobie zawalczyć o nas. Miałam nadzieję, że aż tak się nie oddaliłyśmy. Nie wiem, chyba powinnam wynagrodzić jej te kłótnie. Wybaczyć jej słowa i zachowanie, zapomnieć o tym wszystkim. Zresetować nasz związek.
*
Następnego dnia postanowiłam zrobić romantyczną kolację. Byłam w markecie po nasze wino i rybę. Stojąc przy kasie rozkojarzyłam się totalnie, gdy poczułam znajomy, słodki zapach perfum, który natychmiast przywołał mi w głowie obraz Janette. Rozejrzałam się szukając ich właścicielki, lecz na próżno. Wzięłam głębszy wdech i pozwoliłam na przywołanie w myślach spotkania w toalecie. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Zawsze tak miałam, że na jej widok uśmiechałam się, a ona zawsze go odwzajemniała. Po tym przypomniałam sobie o wielkiej pomyłce w pierwszy piątek. Pokręciłam lekko głową z niedowierzaniem i wróciłam do rzeczywistości. Później, przygotowując kolację zapomniałam o tym.
– Czy to była jakaś okazja? – zapytała żona, gdy skończyłyśmy jeść. Oparła się zadowolona i upiła łyk wina.
– Bez okazji, ale z miłością – wstałam od stołu, wzięłam lampkę wina i usiadłam bokiem na kolanach Kate, obejmując ją ręką za kark. Przez chwilę zachwycałam się jej oczami wpatrzonymi we mnie. Pocałowałam ją delikatnie. Gładkie usta ukochanej były tak bliskie mojemu sercu, że miałam wyrzuty sumienia przez ostatnie kłótnie. – Kocham cię – oznajmiłam między krótkimi przerwami. Znów zatopiłyśmy się w tańcu języków. Przerwałam i zwilżyłam usta łykiem wina, odstawiając lampkę. Gładziłam jej twarz obiema dłońmi. Wplotłam palce w jej miękkie włosy i przytuliłam ją. Objęła mnie w pasie, gładząc leniwie plecy. Ciepłe dłonie żony zrelaksowały mnie.
– Potrzebowałam twojej bliskości – szepnęła.
– Wiem, kocie – ponownie ją pocałowałam. Wino delikatnie szumiało w uszach i rozgrzewało ciało od środka. – Chodź. Znam miejsce, gdzie będzie nam wygodniej.
Wstałam, aż zakręciło mi się w głowie. Kate przytrzymała mnie uśmiechając się uroczo. Pogłaskałam ją po policzku i zaprowadziłam za rękę do sypialni. Tam przyciągnęłam ją do siebie i podczas kolejnego pocałunku wsunęłam ręce pod bluzkę. Trzymając dłoń w moich włosach, nie przestawała mnie całować. Gładziłam skórę jej pleców, chciałam ją mieć bliżej i bliżej. Zadrżałam, gdy zaczęła całować moją szyję. Dawno nie czułam tych mrówek rozchodzących się po całym ciele. Pozwoliła, bym zdjęła jej górną garderobę i dotykała ją wszędzie. Złapałam ją za pośladki i przysunęłam mocno do siebie, usłyszałam jej cichy śmiech. Z narastającym żarem smakowała ust, dotyk stał się mocniejszy. Nareszcie pragnęłam jej całą sobą.
Miło było przebudzić się w ramionach ukochanej, słuchając bicia jej serca dla mnie. Spokojnego, sennego oddechu. Zrozumiałam, że taka była jej natura, zawsze była dominującą częścią związku. To Kate była łowcą. Mi pozostało dopasować się do niej... albo odejść. Jako, że drugie wyjście w głowie mi się nie mieściło, pozostało mi zgrać się. Nie chciałam zmieniać jej. Wtedy już nie byłaby sobą, a taką przecież ją pokochałam. Moją dominującą, męską Kate.
Spojrzałam leniwie na zegarek, trzy minuty po szóstej. Tyle, co zaczęli pracę... A ja jeszcze w ciepłym łóżeczku. Oni pełni energii, Janette ma pewno dużo roboty i biega po hali a inni ją obgadują... Ech.
Zasnęłam.
Obudziła mnie dopiero żona, gdy było już jasno. Zrobiła to w dosyć romantyczny sposób. Konkretniej, obudził mnie jej pocałunek i zapach omletów, które przyniosła jako śniadanie do łóżka. Cała promieniała. Mruknęłam z zadowoleniem, pogłaskała mnie po włosach.
– Obudź się, skarbie. Czas zacząć kolejny dzień – powiedziała wesoło.
*
Postanowiłam coś zmienić w swoim wyglądzie. Padło na włosy, ścięłam je na krótko. Kate nie była zbyt zadowolona z nowego pomysłu. Dogryzała mi, wołając „Patryk”. Przyjmowałam to z uśmiechem, miałam dystans do siebie. Czułam się lepiej z nową innością. Szczerze pisząc, to już dłuższy czas chodziło mi to po głowie. Zanim zdążyłam pochwalić się rodzicom, żona zrobiła to za mnie, oświadczając im, że ma chłopaka. Śmiechom nie było końca. Im też się spodobałam, i też mi dogryzali. Cudowna rodzinka.
Raz pojechałyśmy w odwiedziny do Wiktorii (ta, co zaopiekowała się mną po „zdradzie”). Jak nas przywitała?
– O, widzę, że jednak jesteś hetero! – krzyknęła do Kate, puszczając mi oczko. Dobrze wiedziałam, że ta cholera mnie poznała. Wredna małpa!
Jednak nic, co dobre, nie trwa wiecznie.
Byłyśmy na zakupach w galerii handlowej, Kate poszła za czymś popatrzeć, ja weszłam do sklepu z odzieżą. Gdy tak ją przeglądałam, ktoś położył dłoń na moim ramieniu. Obróciłam się. Przede mną stał jakiś blondyn przed pięćdziesiątką. Piwny mięsień odznaczał się pod niebieskim t-shirtem.
– Pati? To ty? Ale się zmieniłaś! – kompletnie mnie zamurowało. Znikąd nie mogłam go sobie przypomnieć. Patrzyłam na niego lekko wystraszona. Skąd on mnie zna? Czy to pułapka; ludzie Rudego przyszli po mnie by zemścić się na Kate?
– Znamy się?
– To ja, Arek! – powiedział wesoło. – Dalej nic? – pokiwałam przecząco głową. – En... Noj... Noj... – chciał, bym zgadła. – Neustadt! (wyp. fon. „nojsztad”)
– Aha! No to mów tak od razu! Kurczę, aż mi głupio, wybacz, Arek. – Przypomniał mi się. Był w tym samym hotelu, co ja, przez dzień czy dwa pracował na skrzynkach. – Opowiadaj, co u ciebie?
– Nic nowego. Przyjechałem do Polski na urlop. Wiesz, matka nie czuła się za dobrze... Musiałem.
– Przykro mi. – odpowiedziałam.
– Zjechałem tydzień temu. A ty? Kiedy wracasz?
– Nie...
– Dzień dobry – podeszła do mnie Kate. Westchnęłam cicho, spojrzała na mnie znacząco. Przedstawiłam ich sobie. Poczułam się niezręcznie przy niej.
– To jak? Kiedy wracasz? – ponowił temat. – Ludzie na hotelu cię polubili – żona objęła mnie ramieniem.
– Chciałabym wrócić – odpowiedziałam mu szczerze. Kate objęła mnie mocniej i weszła mi w zdanie:
– To prawda. Mi też o was opowiadała, ale ostatnio źle się czuje. Ja, jako jej przyjaciółka, muszę się o nią troszczyć niczym druga matka. Nie, Pati? – Odpowiedziała z uśmiechem. Pogłaskała mnie po ramieniu porozumiewawczo.
– Tak, to prawda.
– Także, dopóki nie wyzdrowieje do końca, nigdzie jej nie puszczę – zaśmiała się – rozumiesz? Niewyleczone zapalenie płuc, i tak dalej... – Arek uśmiechnął się, niczego nie podejrzewając. Wewnątrz już kipiałam ze złości.
– Tak, skądś to znam. Jak byłem młody, też nie rozumiałem, jak można być chorym w środku lata. Ale jednak.
Chwilę jeszcze porozmawialiśmy. Pożegnaliśmy się i rozeszliśmy w swoje strony. Byłam rozkurwiona. Nie odezwałam się do niej, dopóki nie weszłyśmy do mieszkania. Wtedy wybuchłam. Wybuchłam o wszystko. To była kumulacja wszystkich kłótni i sprzeczek, do których kiedykolwiek między nami doszło. Poszło o jej kontrolowanie mnie, pieniądze, uczucie osaczenia, nadopiekuńczość i niewolnictwo. W ruch poszło parę szklanek, bo okazało się, że byłam zbyt wkurzona by w spokoju nalać sobie coś do picia. Zaniepokojeni sąsiedzi wezwali Policję. Minęłam funkcjonariuszy w drzwiach, krzycząc do Kate jedno słowo.
– Odchodzę!
Miałam jej dosyć. Pojechałam do rodziców na parę dni. A później na długo do Niemiec.
*
Z uśmiechem przywitały mnie Irena, Grażyna i Marta. Irena miała wieczorem wracać do domu. Podczas pogawędki na luźne tematy, powiedziała:
– Słuchaj, Janette jest w ciąży. – Zatkało mnie.
– Jak to... W ciąży? – Zrobiło mi się jakoś smutno.
– No normalnie. Brzuszek jej się zaokrąglił. Zobaczysz.
– Janette nie może być w ciąży! – Spojrzała na mnie zdziwiona.
– Słuchaj... – ściszyła głos – Wiem, że masz ciśnienie na nią – co ja mam?! – ale nic nie mów Jurkowi, że ci powiedziałam, bo się wkurwi na mnie. Obiecałam mu, że ode mnie się tego nie dowiesz. – Jurek był narzeczonym Ireny.
– No OK, ale jakie mam ciśnienie?
– Wszyscy widzieli, jak latałaś za nią. Nie zgrywaj się. Uznaliśmy na skrzynkach, że jak się zjawisz, to ci powiemy.
Ja? Za Janette? Nie potrafiłam wytłumaczyć gorących policzków. Inaczej: ja i Janette? Nie obrażałam się na siebie za tę myśl. Dalej jednak było mi trochę smutno.
Wieczorem dzwoniła Kate. Nie odebrałam. Do telefonu włożyłam kartę z niemieckim numerem, którego nie miała.
Poniedziałek, nareszcie. Oprócz mnie, doszły dwie nowe osoby; małżeństwo przed pięćdziesiątką z Katowic. Tu wszyscy byli w podobnym wiek, oprócz mnie. Ja miałam skromne dwadzieścia sześć lat.
Pięć minut przed szóstą – nie ma Janette. Trzy minuty, nic. Szósta, nadal nic.
Może zaspała?
Pięć po szóstej. Nic.
Siódma. Nic.
Za cicho, za spokojnie bez niej na hali. Chciałam ją zobaczyć. Jej brzuszek. Jeśli faktycznie jest w ciąży... To prędko jej nie zobaczę. Skoro już ma wolne z powodu ciąży, to po urodzeniu będzie miała dalszy urlop. I nie zobaczę jej wcale.
Marta nauczyła mnie pracować na nowym miejscu na myjce. Tam nie było sielanki, nie stało się w miejscu i czekało na światełka jednej z czterech linii. To miejsce miało szesnaście maszyn do opieki plus skrzynki zdefiniowane przez czujniki jako złe i zrzucone na taśmę. Osiemnaście schodków w górę, skąd było widać całą halę. Osiem godzin góra – dół. I to szybko. Im sprawniej człowiek pracował, tym bardziej był ceniony. A ja chciałam zatrzymać się na trochę w tej firmie. To też dało się ogarnąć. Samej szło mi całkiem nieźle. Były też momenty spokoju, gdzie linie pracowały pięknie, skrzynki nie były zrzucane, zielone światełka wokół. Raj dla oczu.
Szef zakładu powiedział mi, że Janette wróci za dwa tygodnie. Zapytał, dlaczego pytam. Odpowiedziałam, że ją lubię. Trudno mi było przyznać się przed samą sobą, że ewidentnie ciągnęło mnie do niej.
W ten ważny poniedziałek zostałam wezwana z Martą na myjkę. Świetnie – pomyślałam z sarkazmem – minę się z Janette.
– Dobra, czas na nas – oznajmiła koleżanka, wstając od stołu.
– Zaczekaj, daj jej się napatrzeć. – Odpowiedziała koordynatorka. Spojrzałam na nią wzrokiem mówiącym „nie trzeba było, ale dziękuję”.
Niecałą minutę później zobaczyłam Janette na horyzoncie.
– Czas na nas – powtórzyłam cicho słowa Marty.
Trzęsłam się trochę. Zamaskowałam to w marszu na halę. Minęłyśmy ją, mówiąc dzień dobry. Nie powinnam tak na nią reagować. Miałam totalny mętlik w głowie.
Powinnam wrócić do Polski, gdy to się zaczęło. Gdy bańka z uczuciami pękła. Gdy coraz rzadziej stosowałam hamulce w rozmowach o Janette.
Lubiłam patrzeć, gdy zachodził do niej któryś z pracowników, pracowniczek i przytulał ją. Byłam zazdrosna! Chciałam być na ich miejscu. Z drugiej strony, byłam spokojniejsza, bo miała kogoś, z kim mogła swobodnie porozmawiać. To zawsze jakiś relaks. Nie miałam pojęcia, co zrobić, by chociaż zwróciła na mnie uwagę. Znaczy się, pomysłów było wiele, podsuwane głównie przez Grażynę i Martę w formie żartów. Swobodnie rozmawiałyśmy na każdy temat, byłyśmy „świętą trójcą”. Mieszkałyśmy we trzy w pokoju. Od nich nigdy nie usłyszałam złego komentarza o Janette.
Jednego razu rozmawiałyśmy w pracy o naklejkach na skrzynkach. Zaiste, bardzo interesująca wymiana zdań. Temat zboczył ciut na Niemkę, która została nazwana przez Grażynę „moją ukochaną”. I tak już się przyjęło. „Twoja ukochana ma chyba zły humor”. Twoja ukochana, twoja ukochana, twoja ukochana...
Większość dni spędziłam jednak na myjce. Zostałam przeszkolona do pracowania w trzecim, najpoważniejszym i największym obszarowo miejscu. Nie była osiemnastu schodków, tylko multum drabinek. Do obsługi było teoretycznie osiem linii, każda jednak miała słabe punkty. Pracowałam tam razem z innymi, którzy zajmowali się odwożeniem towaru do magazynu. Zmierzam do tego, że często komunikowałam się z daną osobą na stanowisku. Najpierw poszła terminologia części maszyn po niemiecku: zepsuło się to, zacięło się tamto i tak dalej. Później zakolegowałam się z pracownikami, rozmowa schodziła na „nierobocze” tematy. Takie rozmowy pomogły mi chyba najbardziej w nauce języka. A uczyłam się go głównie dla Janette, by pewnego dnia w końcu porozmawiać z nią swobodnie i zrozumieć, co mi odpowiada. By nareszcie współpracować.
Jeszcze jedna ważna rzecz z taktycznego punktu widzenia. Stałam na szlaku Janette – wyjście z zakładu. To stanowisko lubiłam najbardziej również ze względu na odległość od epicentrum hałasu. Przy rozmowie nie trzeba było krzyczeć do ucha drugiej osobie. Tu również najczęściej były spokojne dni, nie było zapierdolu.
Przez pierwszy pobyt i trzy miesiące następnego, głównie pracę na myjce, schudłam piętnaście kilogramów. PIĘTNAŚCIE. Bez wysiłków ani diet. Poczułam się pewniejsza siebie, trochę atrakcyjniejsza. Jeszcze bardziej przypominałam chłopaka.
Trzy miesiące po moim przyjeździe, do hotelu zawitała nowa para pracowników. Moi rodzice. Łzy mi popłynęły z radości. Zarzekali się, że nie przyjadą, mimo, że ich namawiałam i opowiadałam o pracy. Byłam przeszczęśliwa. To było jak zderzenie dwóch światów. Tu było inne życie, w Polsce inne. Byłam trochę skołowana. Uczucie podobne do tego, co czuje gracz, gdy po długiej rozgrywce musi przerwać grę. Pogubiłam się trochę w rytmie spania i codziennych obowiązków, ale jakoś wszystko unormowało się. Komplementowali moją utratę wagi. Zamieszkali z inną, spokojną parą. Pracowali ze mną, skrzynki stały się dla mnie bardzo rodzinne. Rodzice, ja... i Janette. Jak mama później przyznała: „straszyli mnie tą Janette, a ona okazała się miłą kobietą. Wcale się nie wtrącała do mojej pracy.”
Szefostwo zarządziło wprowadzenie popołudniowej zmiany na skrzynkach. Oczywiście, że przeniesiono mnie. Długo już nie chodziłam wkurzona. Jeszcze rodzice, Marta, Grażyna, para z Katowic, ewentualne osoby nowe. Wszyscy, którzy nie gnębili Niemki. Nie miałam nikogo, żadnej wtyki, która opowiadałaby mi o Janette i wszelkich konfliktach. Nikogo. Oznaczało to ledwo pół godziny dziennie na ewentualne zagadanie, bo ona pracowała w stałych godzinach. I nawet to pół godziny było niepewne przez nieregularne wezwania na myjkę.
Często osób było więcej niż miejsc pracy, głównie przez to półgodzinne przejście zmian. Nie kończyliśmy równo o czternastej, musieliśmy odpracować przerwę. Gdy dorobili nowy stolik z palet, zajęłam go. Piąty stolik należał do mnie. Był najbardziej wysunięty na środek hali. Stamtąd widziałam wszystko i wszystkich.
Rodzicom długo nie było dane poznać Janette, ponieważ znów była nieobecna, tym razem trzy tygodnie. Cały ich czwarty tydzień spędziłam na myjce. W sumie, to niewiele się nacieszyłam.
Gdy mama mi opowiadała, jak poczęstowała Janette cukierkiem, zrobiło mi się cieplej na sercu.
– Przecież ona też jest człowiekiem. Spróbuj podejść tak na luzie. – Tłumaczyła.
Na luzie. Ale ja miałam tylko pół godziny! W tym pracę! Ech, no dobra. Niech jej będzie.
Wspominałam, że Grażyna miała faceta? Karol, ze śląska. Poznali się na hotelu. Początkowo trudno było mi go zrozumieć, bo miął typową śląską gadkę.
– Jo żech był tom...
– Rozdawałech wszystkim geszenki...
– Moja frela...
Trochę mi zajęło przyzwyczajenie ucha do nowej gwary. Facet wesoły, z poczuciem humoru, zawsze wyluzowany. Uwielbialiśmy się. Trafił na skrzynki, bo w jego dotychczasowej pracy było za dużo ludzi. A on też za młody nie był.
– Ej, Karol. Chodź ze mną, narwiemy papieru. – Wiedział o Janette. Pracowaliśmy przy jednym stanowisku, podpowiadałam mu, gdy czegoś nie mógł naprawić. Nie ustaliłam konkretnego planu działania. Miałam jednak tydzień wolnego od myjki.
Narwał, ja narwałam.
– Pani Janette? – Znałam już z grubsza zwrot grzecznościowy i mogłam powiedzieć to inaczej. Lubiłam jednak wypowiadać jej imię. Jedyna robiłam to poprawnie, bo inni je przekręcali. Oderwała się od pisania czegoś i spojrzała na mnie. Może nie powinnam jej przeszkadzać?
– Tak? – Z bocznej kieszeni spodni wyciągnęłam otwarte opakowanie cukierków.
– Proszę wziąć. – Powiedziałam z uśmiechem. Wzięła parę. To dobry znak.
– Dziękuję – chwilę pomyślała, sięgnęła po swoje i również mnie poczęstowała. To znaczy, nas. Podziękowaliśmy. Wzięłam głęboki wdech.
– Jestem po twojej stronie. W halowej wojnie jestem po twojej stronie. Widzę, co się dzieje. –powiedziałam. – Byłam i jestem. I Karol też. I inni. Ta blond kobieta od słodyczy, to była moja matka. Ona też cię lubi. Wszyscy na popołudniu.
To była przełomowa rozmowa. Długa, dwudziestominutowa rozmowa. Wychodząca z kantyny poranna zmiana patrzyła na nas z zaskoczeniem. Usłyszałam „ona nadal tam stoi!” A my dalej rozmawialiśmy. Karol miał być jako tłumacz, ale Janette opowiadała w ten sposób, że rozumiałam. Za Martą nie przepadała. Podobno kiedyś była taka jak reszta porannej zmiany.
Gdy wracaliśmy do stolika, Grażyna zatrzymała mnie.
– Pokaż ręce – powiedziała z rozbawieniem. Wystawiłam z uśmiechem drżące dłonie.
– Widzisz, co tak kobieta ze mną robi? – Razem z Martą wybuchły śmiechem. Nie miałam pojęcia, dlaczego akurat tak reagowałam na Janette. Dlaczego nie wyłącznie rumieńcem policzków.
Do dziś nie mam pojęcia, co wpłynęło na zmianę decyzji w sprawie miejsca pracy Janette. Przeniosła swoje biurko i zabawki, zrobiła małe przemeblowanie. Dotąd, miałam do niej piętnaście, dwadzieścia metrów w linii prostej. Od czasu przemeblowania – pięć większych kroków. Odtąd ona też widziała wszystko i wszystkich. Ach, no i często mijała mój stolik. Mnie. W środę dałam jej wafelka, w czwartek pomogłam jej. Głównie jej pomagałam. Podrzucała mi zepsute elementy, ja je należycie oprawiałam i oddawałam. Cieszyłam się, że mogłam jej pomóc, choć w niewielkim stopniu. Zawsze miała dużo roboty. Zwiększył się nasz kontakt, częściej zamieniałyśmy słowo, może mnie polubiła. Z czasem codziennie rozmawiałyśmy, niekoniecznie o pracy. Parę razy pomachała mi na przywitanie czy pożegnanie. Zostałam tłumaczem i zajmowałam się kontaktem popołudniówka – Janette. Jak kiedyś Irena.
Nastąpiła drobna korekta w liście pracy, zaczynaliśmy jeszcze pół godziny wcześniej. Było tak, ponieważ często kazano nam skończyć pracę szybciej, by o dwudziestej drugiej zamknąć zakład. To już była godzina. I miałam przynajmniej gwarantowane, że połowę tego czasu na pewno spędzę na hali. Na myjkę szło się o czternastej. A Janette do domu o czternastej trzydzieści.
Czasem zgrywaliśmy się w czasie, i gdy zajeżdżaliśmy pod zakład, wychodziła na papierosa. Przyjeżdżaliśmy o stałej porze, także nie było to problemem. Ewentualnie, któreś z nas zakręciło się po hali, przykładowo idąc do kantyny, a Janette już robiła sobie przerwę.
Przez cały listopad było mniejsze zapotrzebowanie pracowników na myjkę. Przez cały listopad Janette zostawała godzinę dłużej w pracy. Gdy poranna zmiana pojechała, mogłyśmy spokojnie pogadać. Janette nienawidziła naszej koordynatorki hotelu, z wzajemnością. Te nadgodziny zacieśniły trochę naszą znajomość. Częstowałam ją słodyczami, była szczęśliwa. Czasem to Janette podchodziła do mnie i zagajała rozmowę. Niekoniecznie o pracy. O córkach, o kotach, o obiedzie, o zakupach...
Czasem miałyśmy hmm... „ciche dni”. Czy ona zabiegana, czy ja gdzieś potrzebna. Wtedy były tylko uśmiechy.
Ludzie z porannej zmiany czasem próbowali nas ... skłócić. Mówili mi, że Janette była na mnie rozzłoszczona, bo to, bo tamto. Nie przewidzieli jednak, że złapałam z nią dobry kontakt i następnego dnia wyjaśniałam z nią wszystko. Uspokoili się i więcej nie kłamali.
– Nie wierz w słowa Jolanty. – Tak miała na imię koordynatorka.
Innym razem, dostałam rozkaz przeniesienia się do stolika bliżej. Od porannej zmiany, oczywiście. Poszłam to wyjaśnić.
– Dlaczego mam się przenieść?
– Nie chcemy, byś stała sama. – Brzmiało to jak „Nie chcemy, byś była tak blisko Janette”.
– Zawsze wyrabiam normę. Osoby stojące ze mną również. – Z tego słynął piąty stolik.
Wtedy nadeszła Janette. Wiedziałam, że mnie wybroni. Powiedziałam, że muszę się przenieść. Niemka pokręciła przecząco głową.
– Wszystko jest w porządku. – Powiedziała do mnie i zajęła Jolę rozmową o pracy, a ja wróciłam do swojego stolika.
Raz dostałam polecenie od mamy, przekazać pozdrowienia do Janette. Następnego dnia zaczepiłam Niemkę.
– Mama kazała przekazać mi pozdrowienia dla ciebie.
– Proszę?
– Pozdrowienia! Dla ciebie, od mojej mamy.
Stanęła i patrzyła na mnie. Pewno znów coś źle powiedziałam. Wyciągnęłam przygotowany na tę okazję kieszonkowy słowniczek i otwarłam na zaznaczonej stronie. Wskazałam jej słówko. Wszelkie rozmowy, jakie planowałam, były przemyślane. To pomagało w nauce języka.
– Aha! Pozdrowienia! Przekaż je również ode mnie.
Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę o wszystkim i niczym, i z uśmiechem na twarzy życzyłam jej miłego weekendu. Jak zawsze w piątek. Odwzajemniła mi i pomachała na pożegnanie. Miło było później pracować z uśmiechem na twarzy.
Do hotelu zawitał chłopak, który brał skądś marihuanę. Nigdy nikomu nie przyznałam się, że chciałabym zapalić zioło. Jednak dwa tygodnie później, kiedy podczas rozmowy między mną, nim i Martą przyznał się, że popala jointy, powiedziałam mu o tym. Był na tyle uprzejmy, by pod osłoną nocy poczęstować mnie i Martę. Nie powiem, dobre było. Takie... odświeżająco – słodkie. Głowa zrobiła się cięższa, niż po alkoholu. W towarzystwie z nim i Martą odprężyłam się. Faktycznie, było weselej. A jak się już roześmialiśmy, nie mogliśmy się opanować. Język był jak z waty, niektóre słowa były za trudne do wymówienia. Czas zwolnił, dwie minuty były jak dwie godziny. Cała trójka uśmiechnięta od ucha do ucha, oczy lekko przekrwione. Żadne z nas nie miało halucynacji. Mnie trochę ścięło z nóg i żeby dostać się do pokoju, musiałam opierać się o ścianę. Nie ręką, bo to nic by nie dało, ale barkiem. Szłam, oparta ramieniem o ścianę. Później dopadł nas głód, niekończące się pragnienie i ochota na coś słodkiego. Marta więcej nie chciała, ale mnie czasem częstował. Zjechał do Polski i już go więcej nie spotkałam.
Po nim był jednak inny facet, Konrad, starszy od chłopaka. Miał około czterdzieści lat. Nie wiem, skąd wiedział, że czasem palę, ale był w porządku i z jego zaproszenia też skorzystałam. Nie chciał żadnych pieniędzy w zamian. Nic nie chciał w zamian. Paliłam rzadko i nigdy nie rozrabiałam. Rodzice coś podejrzewali, no bo kto normalny dzwoni wesoło o drugiej w nocy życzyć „dobranoc”? Nie zapytali jednak, czy palę. Wiedzieli, że byłam dorosła i mogłam.
Nadchodził okres świąt Bożego Narodzenia. Miałam okazję spędzić dwa dni w domu, bo biuro zorganizowało takie „przepustki” na święta. W przeddzień wyjazdu, gdy szłam na myjkę, dałam Janette słodki prezent i złożyłam życzenia. Poranna zmiana zaraz zaczęła krzyczeć, przypominając mi, gdzie mam iść ale miałam jeszcze parę minut. Miło było słuchać jej życzeń dla mnie. Drżenie ciała już dawno opanowałam, ale nie zawsze potrafiłam zawładnąć rumieńcami na policzkach. Uścisnęłam jej dłoń i poszłam na halę obok.
*
Dla rodziców spakowałam całą torbę słodyczy. Jechałam wyłącznie do nich. Co do Kate, nie planowałam się z nią spotkać. Pochłonięta wydarzeniami z Janette, zapomniałam o niej. Nie miałam pewności, czy w ogóle uda mi się poderwać... chociażby przytulić Janette, ale nie czułam potrzeby wracania do Polski. Byłam oczarowana Niemką. Być może to już podchodziło pod zakochanie.
W wigilijny poranek zawitałam do domu rodziców. Byłam bardzo zmęczona, nie spałam ponad dobę. W autokarze nijak było się wyspać. Oni rozumieli. Przy kolacji zapytali, co z żoną.
– Przestało nam się układać i odeszłam.
Mamie mało garnek z rąk nie wypadł.
– Kiedy?! – zapytała zszokowana.
– Jeszcze przed wyjazdem do Niemiec.
Opowiedziałam im w streszczeniu o zachowaniu Kate. Moje uczucia do niej? Mieszane. Nie byli zadowoleni i namawiali, bym porozmawiała z nią szczerze. Przecież byłyśmy małżeństwem. Mówiłam, że próbowałam, że rozmawiałam. Powiedziałam im wprost, że nie chcę już być z Kate. Po tym dali mi spokój.
Janette miała wolne dwa następne tygodnie. Gdy wróciła, od razu zauważyłam u niej kolczyki. Komplementowałam ją, a ona odparła, ze długo w nich nie wytrzyma, bo bolą ją uszy.
Lubiłam prawić jej komplementy, choć nie miałam dużego pola manewru. Czasem przychodziła w białej, firmowej bluzce, czasem w szarych, obcisłych rurkach. Dwa razy przyszła w tym i tym. Ciężko było oderwać wzrok. Na początku znajomości powiedziałam, że gdy uśmiecha się, pracuję lepiej. To był zaszczyt, być powodem jej uśmiechu. Uwielbiałam ją rozśmieszać. Zdarzało się, że gdy schodziliśmy się przed zakładem, w drodze powrotnej otwierałam jej drzwi. Chciałam jakoś pokazać, że mimo koleżeństwa, szanuję ją.
Czas płynął jak oszalały, więzi zacieśniły się jeszcze bardziej. Grażynę przenieśli na inny hotel, Martę wyrzucili. Przysięgam – nie było dnia, bym nie zamieniła słowa z Janette. Tematów było mnóstwo, nigdy nie mogłyśmy się nagadać, zaproponowałam więc kawę. Przed moją zmianą, a na jej przerwie. A Janette zgodziła się! Umówiłyśmy się na następny dzień, bo ten miała zawalony pracą.
Czułam dumę, gdy mówiłam – na przykład mamie – że idę z Janette na kawę. Co prawda, była ona z automatu i piłyśmy ją na stojąco, ale byłam szczęśliwa. Postawiłam jeden warunek: żadnej rozmowy o pracy. Przystanęła na to z uśmiechem.
Janette nie była w ciąży. To była jedna z wielu plotek wymyślonych i puszczonych w obieg, by narobić trochę sensacji. Kobieta cały czas była „mała, chuda i krótkowłosa”, jak to kiedyś ją Marta opisała.
Każda zmiana miała jakiegoś nadzorcę pracy, odpowiedzialnego za dopilnowanie porządku, naukę nowych pracowników i wyrobienia normy. Na porannej zmianie była to oczywiście koordynatorka hotelu, a na popołudniowej kobieta z Katowic, czasem pomagał jej mąż. Oboje uwielbiali towarzystwo Janette. Widziałam, że z wzajemnością. Ja nie mogłam nadzorować, ponieważ zawsze byłam proszona na myjkę.
Janette przekonała się do ludzi z popołudniowej zmiany. Ludzie z popołudniowej zmiany lubili ją lub była im obojętna. Nie bali się rozmawiać z nią czy prosić o pomoc. Na początku potrzebna byłam im do tłumaczenia, ale nasza nadzorczyni szybko przyswoiła najważniejsze słówka i po pewnym czasie radziła sobie beze mnie.
Moje dawne „jeszcze będzie pięknie, jeszcze będzie normalnie” właśnie nastało. Każdy z każdym współpracował. Niemka dawno temu powiedziała mi, że na hali nie ma współpracy. Na popołudniówce już była. A ona wiedziała, że może na nas liczyć.
Niedługo po tym ponownie przyjechali rodzice, a mama dokonała ponownego przełomu w znajomości z Janette.
Po upływie niecałych dwóch miesięcy, mi i Janette weszło w nawyk przytulanie się na powitanie, czasem również na pożegnanie. Na początku dyskretnie, by ludzie z porannej zmiany nie gadali, później już nas to nie obchodziło. To, o czym nie śmiałam wcześniej pomyśleć, teraz stało się miłym rytuałem. Niedługo po tym zaczęła mówić do mnie Pati. Co prawda rzadko, ale miałam świadka – naszą nadzorczynię, która słyszała to.
Chciałam się zrewanżować, więc zapytałam, jak zdrabniać jej imię. Rozłożyła ręce, nie wiedząc. Od słowa do słowa, przeszłyśmy na „ty”. Znaczy się, ja przeszłam. Nie musiałam już mówić „pani Janette”, tylko „Janette”.
Złapałam z nią kontakt, zdobyłam jej zaufanie, bez obaw o swoje zdrowie mogłam podejść i ją przytulić (gdy była jeszcze Marta i nie znałam tak dobrze Janette, żartowałyśmy, że jakbym zrobiła to czy tamto, to Janette odwinęłaby mi skrzynką), mówić do niej na „ty”. Z biegiem czasu zrozumiałam, że miała prawo bać się mnie na początku. Skąd wtedy mogła wiedzieć, że nie jestem od tych świrów z porannej zmiany?
Mój ustalony wcześniej okres pracy dobiegł końca. Po długim czasie zmęczona trybem życia i zakochana, zjechałam na długi urlop do Polski. Do Kate.
*
– Cześć – rzuciłam na wejściu do mieszkania. Odpowiedziała mi cisza, choć w tle słyszałam telewizję. Spodziewałam się tego. Wyrzuty sumienia zaczęły przebijać się przez mur zbudowany wokół mnie i Janette. Kompletnie nie wiedziałam, jak mam się zachować. Zajrzałam do salonu, Kate siedziała na kanapie i oglądała telewizję, zupełnie niewzruszona moim powrotem. Wzruszyłam ramionami i wzięłam się za rozpakowywanie. Dorwać piżamy i iść spać.
Przez dwa dni żyłyśmy obok siebie, Kate nie odezwała się do mnie słowem. Przemówiła, gdy trzeciego dnia jadłam kolację. Usiadła przy stole, zajmując miejsce naprzeciw mnie.
– Masz rację, nie ma sensu ciągnąć tego dalej. Najwyraźniej nie jestem w stanie zmienić się bardziej.
– A spróbowałaś chociaż? – Zaskoczyło ją moje pytanie.
– Tak. – Stanowczość w jej głosie dała mi do myślenia.
– Kiedy? – Zapytałam sarkastycznie.
– Nim wyjechałaś. A później przez całą twoją nieobecność. – Uniosłam brew ze zdziwienia. Zakończyłam kolację, odeszła mi ochota. Skupiłam się na Kate.
– Nie chcę być przez ciebie kontrolowana, rozumiesz? Nie potrzebuję twoich pieniędzy do szczęścia, nie potrzebuję twojej nadopiekuńczości... W jaki sposób próbowałaś się zmienić? Wpierdalając się w rozmowy i odpowiadając za mnie? Za późno już.
– W porządku. – Odpowiedziała spokojnie. – Nie będę trzymać ciebie na siłę. Nie obawiaj się problemów ze mną przy rozwodzie. Mam nadzieję, że moja... następczyni będzie ciebie godna. Zwisa mi to, czy już kogoś poznałaś, czy nie, i kiedy to nastąpi. Ty masz być z nią szczęśliwa. Będziesz wolna ode mnie, mam zamiar wrócić do domu. – Podejrzane, że nie wykazała żadnej formy walki o mnie. Albo szykuje jakąś „petardę” i chce mi zamydlić oczy, albo mówi serio. Jeśli mówiłaby serio... Nie, to nie byłaby Kate. Ona zawsze walczyła. –Pomieszkam sobie tu jeszcze, OK?
– OK.
*
„Coś się kończy, coś się zaczyna...”
Pobyt w Polsce składał się w dziewięćdziesięciu procentach na nerwówce wokół końca naszego związku. Pozostałe dziesięć procent to był całkowity odpoczynek. Czas w kinie, w galerii, na mieście i u rodziców. Długo nie wytrzymałam i dwa tygodnie później wróciłam do Niemiec. Przy Janette zapominałam o kłopotach.
Podczas pierwszego tygodnia myślałam wiele o sytuacji z Kate w pracy, w hotelu.
– Wszystko w porządku? – Usłyszałam za plecami głos Janette. Byłam oparta o barierkę, pogrążona w myślach. Nie słyszałam nawet, kiedy wyszła przed zakład. Obróciłam się i spojrzałam na nią. Westchnęłam i machnęłam ręką ze zrezygnowaniem.
– Ech, problemy w związku. – Janette podeszła i mocno mnie przytuliła. Objęłam ją. Tęskniłam. Miło było poczuć zapach jej perfum i ciepłe, drobne ciało. Gdy już mnie puściła, nakazała:
– I teraz uśmiechnij się. – Nie musiała powtarzać dwa razy. – I taka masz chodzić, jasne? Problemy często same się rozwiązują. Odpowiedź na trudne pytania przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie.
– Dziękuję, Janette.
Moje urodziny wypadły w piątek. Oczywiście, że zrobiłam je w pracy. Nie było problemem kupić gotowy mrożony tort i osobne ciastko deserowe dla Janette, bo przecież nie będzie czekać trzy godziny, aż się rozmrozi. Poczęstowałam ją, zgodziła się na wspólne, pamiątkowe zdjęcie. To był chyba najlepszy prezent.
Może to zabrzmieć dziwnie, ale trochę lubiłam, gdy Janette mi się żaliła. Czułam się wtedy potrzebna, miała we mnie oparcie. Ja pocieszałam ją, innym razem ona mnie. To podnosiło na duchu.
Szef zakładu przyjął do pracy grupkę uchodźców. Podpisał jakiś kontrakt, zamówienie na skrzynki od piekarni. Należało umyć ręcznie taką skrzynkę szmatką. Żmudne i pracochłonne, bo naciskano na szczegóły. Musiałam być oddelegowana do innego stolika. Nie byłam rasistką ani nic z tych rzeczy, ale bacznie ich obserwowałam, czy przypadkiem któryś z nich nie zapędził się za bardzo do Janette. Byłam spokojna, gdy widziałam na jej twarzy uśmiech. Długo ich jednak nie trzymano – okazali się do niczego, pracowali za wolno i niedokładnie. Janette później opowiadała, jak stali z rękami w kieszeniach i rozmawiali sobie. W pracy. Nie na przerwie. Po miesiącu znikli.
Obowiązek czyszczenia skrzynek padł na nas – bo ktoś to musiał robić – ale zamawiano ich coraz mniej i mniej, aż zrezygnowano. W ich miejsce przyjęto kobietę z Rumunii o całkiem polskim imieniu, a ja spokojnie wróciłam na swoje stanowisko. Później przez trzy miesiące, dzień w dzień byłam na myjce. Po tym czasie czekała mnie niespodzianka – jako, że Rumunka pracowała stale na rano, zakolegowała się z Janette. Byłam spokojniejsza, że moja ukochana (niech ci będzie, Grażyna!) miała w pracy kogoś, kto jej pomagał, chociaż trochę, gdy ja nie mogłam. Miło, że wszyscy się lubili, a Janette stała się taka otwarta na nowe znajomości. Nauczyłam się kilkunastu zwrotów w języku rumuńskim i mogłam zabłysnąć przed nową koleżanką, bo my też się polubiłyśmy. Później również moja mama się zakolegowała z nią. Uczyła ją polskich zwrotów, a Rumunka rumuńskich.
Jednego dnia kobieta nie przyszła do pracy, a ja miałam „wolne” od myjki. Pomogłam więc Janette. Jako, że byłam na popołudniowej zmianie, nikt z porannej nie mógł mi słowa powiedzieć, tym bardziej, że w razie czego byłam chroniona przez Janette. Niemka była wyżej w hierarchii halowej, niż koordynatorka. Gdy jeszcze byłam na porannej, nieraz słyszałam „nie pomagaj jej!”. Teraz mogli mnie cmoknąć. I resztę popołudniowej, która czasem razem pomagała Janette. I było pięknie, było normalnie.
Do zespołu dołączyła jeszcze jedna Niemka. Była tylko trzy dni, ale zdążyłam się nasłuchać o sobie od Janette. Wiecie, co czułam, gdy z uśmiechem i przyjaźnie opowiadała o moich rodzicach, o drugiej zmianie, a najwięcej o mnie? To mnie bardzo poruszyło. Musiałam się hamować, więc nie miałam łez w oczach.
– Jesteśmy jedną rodziną. Ja, moi rodzice i Janette – podsumowałam, niby w żartach.
Ukochana uważała mnie za silną fizycznie. Wołała mnie do pomocy przy zadaniach wymagających siły. Mnie. Nikogo innego. I nikogo też nie brałam do wsparcia, nawet „odganiałam” Janette.
Ach, no i nareszcie zapytałam ją o perfumy.
Dostała ode mnie kwiatka. W rozmowie wyszło kiedyś, że woli rośliny zielone, bo dłużej rosną i kwitną. Za jej wiedzą, kupiłam małego fikusa. Wniesiony od strony myjki, żadnych świadków. Wiedziała tylko ekipa, ale wtedy było nas pięć osób i to tylko zaufanych. Pracowałam również na moim ulubionym stanowisku, i gdy zobaczyłam, że zza zakrętu wyłania się postać Niemki, wystarczyło tylko powiedzieć:
– Idę do toalety.
By poczekać na Janette i nie zaliczyć „wpadki”, gdyby na przykład szedł brygadzista zmiany. Ucieszyła się bardzo. Nie wiem, czy bardziej z kwiatka, czy ze słów:
– Jesteś dla mnie kimś ważnym. Odmieniłaś moje życie na lepsze.
*
Dwa tygodnie później zaprosiła mnie do siebie. Do swojego mieszkania. Miałam spędzić z nią sobotnie popołudnie, bo jak twierdziła, dzieci pojechały na wycieczkę szkolną, a jej mąż pracował i potrzebowała jakiegoś towarzystwa, swobodnie z kimś porozmawiać. No tak, o tym też nie wspomniałam. Janette miała męża, Alex miał na imię. Nieraz opowiadała mi, że ma dosyć (patrz: wątek o żaleniu się), bo wszystko robi sama – zakupy, obiad, sprzątanie, gotowanie, wychowywanie dzieci. On podobno był międzynarodowym kierowcą, często nieobecnym w domu.
Znałam jej adres, mogłam dojechać trzema autobusami. Zaprzeczyła. To właśnie był jedyny warunek – ona po mnie przyjedzie i mnie również odwiezie. No dobrze.
Oczywiście, że się stresowałam! Może nie było tego po mnie widać, ale wewnątrz cała chodziłam. Nie umiałam tak „iść w gości” z pustymi rękami. Postawiłam na czekoladę.
Tysiące pytań, jedna odpowiedź: co ma być, to będzie. To mi zawsze jakoś pomagało.
Wiedziałam, jakim samochodem jeździła, więc nie było problemu, by ją wypatrzyć. Gdy jeszcze byłam na porannej zmianie, na światłach często stawaliśmy obok siebie. Później nasze drogi rozchodziły się. My w lewo, ona w prawo.
Poznałam jej dwa kocury. Sama kochałam koty, także w tym temacie się dopasowałyśmy. Oprócz tego, miałyśmy jeszcze podobny gust muzyczny. Nie przesadzam. Czasem włączała coś sobie na hali. W większości znałam te piosenki. Bardzo lubiła hiszpańskie. W sumie, to nie miałam nic przeciwko, to fajne i energiczne kawałki. No i przypominały mi Janette. Spojrzałam raz w jej playlistę. Siedemdziesiąt procent tytułów nie było mi obce, niezależnie od języka. I to nie tylko takie „Despacito” sławne na cały świat, tylko takie bardziej „zaawansowane”, jak na przykład szwedzki kawałek „Dom Andra”.
Miałyśmy jeszcze coś takiego... hm. Nie wiem, jak to nazwać – synchronizację umysłów? Zgraniem dusz? Wybierzcie sobie. Nie chodzi mi o rozumienie się bez słów. W danym momencie wiedziałam, czego Janette szuka czy potrzebuje. I to nie drogą dedukcji, tylko tak znikąd. Jeśli podczas naszej wspólnej pracy położyła gdzieś rękawiczki i zapomniała gdzie, wystarczyło mi później jedno spojrzenie w jej stronę, by wiedzieć, że szuka rękawiczek. Nie mówiłam jej o tym, bo szczerze pisząc, byłoby to za trudne językowo. Podobnie się też zachowywałyśmy. To była nowość dla mnie, bo z Kate tak nie miałam.
– Chcesz lampkę wina? – zapytała, gdy weszłyśmy do salonu. Sięgnęła z witrynki butelkę wina. No dobra, jak ona, to i ja.
– Dobrze, poproszę.
– Czuj się jak u siebie. – Nalała nam. Usiadłam wygodnie na kanapie. Jej mieszkanie było przestronne i jasne. Kolorystycznie skomponowane pod zieleń i dużo kwiatów doniczkowych. Na parapecie, w kącie, na półkach. Może to było jej hobby?
Usiadła obok mnie. Zaraz, zaraz, czy ona właśnie upiła łyk wina?! Uważałam ją za rozsądną kobietę, która w takim stanie nie wsiadłaby za kółko by mnie odwieźć! Taki był jej plan? Zamknąć mnie u siebie w mieszkaniu na całą noc? Właściwie, jutro niedziela...
Za moment wstała, łapiąc mnie za rękę.
– Chodź. Pokażę ci coś. – No więc poszłam, prowadzona do kuchni przez ukochaną. Wskazała na stojącego w kącie kwiatka. – Twoje drzewko kauczukowe. Dbam o nie. – Zrobiło mi się miło na sercu. Skurczybyk urósł już trochę. – Szybko rosną.
– Po polsku to fikus. – Powiedziałam. Myślała.
– Wikuz – Powtórzyła po chwili. Zaśmiałam się.
– Nie, fikus.
– Fikuz.
– Miękka końcówka. Fikus.
– Fikus.
– Tak. bardzo dobrze. – pogratulowałam z uśmiechem.
Zapragnęłam ją pocałować. Wpić się w jej usta z nieskrywaną namiętnością tak, jak widziałam to wielokrotnie podczas fantazji, czy to późną nocą w hotelu, czy przy rozmowie z nią. Dostałabym w twarz? Nie mogłam jednak się przełamać. Jeszcze nie.
Wróciłyśmy do salonu by dalej cieszyć podniebienie smakiem wina. Doszło do tego, że po opróżnieniu butelki oglądałyśmy jakiś bollywoodzki film z płyty z niemieckim dubbingiem. Oj tak, Niemcy kochali podkładać dubbing w niemal każdym filmie. Nienawidziłam Bollywoodu, ten gatunek mógłby dla mnie nie istnieć. Ale czego nie robi się dla ukochanej... Siedziałam więc obok niej i oglądałam, nie rozumiejąc połowy wypowiadanych przez nich kwestii, głaszcząc w międzyczasie jej kota, który usadowił się na moich kolanach. Janette miała na swoich drugiego; oba mruczały podczas leniwego drapania za uchem, tworząc zgraną, relaksującą symfonię. Nie chciałam udawać, ze przysnęłam, by nie było jej przykro, a widziałam, jak bardzo wciągnęła ją fabuła i jak bardzo to przeżywała. W połowie filmu połapałam się, że już go gdzieś oglądałam. Pewno w hotelu z koleżanką. Ona też lubiła takie klimaty. A Janette była zachwycona, że tak żywo później komentowałam film.
Czasem czułam, że pewnego dnia dojdzie między nami do czegoś, ale czy miałoby to nastąpić dziś? To jakaś gra? Jak długo jeszcze będzie trwać? Podniecało ją to? Czy to jednak w dalszym ciągu moja chora wyobraźnia? Przecież tyle razy... Jej spojrzenia... Byłam pewna jednego – Janette wie, że chcę czegoś więcej...
Z tej rzeki myśli wyrwał mnie odgłos naciskanej klamki i ustępujących drzwi. Słyszałam to, mimo szumu wody oblewającej moje ciało. A wejść mogła tylko ona. Co mam zrobić? Udawać, że nie wiem? Czy zareagować? Postawiłam na to drugie. Wychyliłam głowę za drzwiczki.
– Ja tylko... Zapomniałaś wziąć ręcznik.
Dostrzegłam lekkie podenerwowanie tą sytuacją u ukochanej. Spuściła wzrok ciut niżej, później w podłogę. Odłożyła ręcznik na pralkę. Uśmiechnęłam się lekko.
– Podasz mi go? – wyciągnęłam rękę w jej stronę – Chciałabym wytrzeć się jeszcze w kabinie.
Patrzyła na moją dłoń jakby nieufnie, ale ostatecznie wykonała moją prośbę. Przewiesiłam ręcznik, a gdy odwróciła się by wyjść, rzuciłam bezmyślnie:
– Umyjesz mi plecy, skoro już tu jesteś?
Sekundę później dotarł do mnie dwuznaczny sens wypowiedzi. Oczami wyobraźni już widziałam jak wykręca się, wskazując na obrączkę na palcu, czytając między wierszami. Miała właśnie jasną sytuację, czego pragnęłam, choć było to niezamierzone. Kochałam ją, a nie wyłącznie pożądałam. Nie myliłam tych pojęć.
– W porządku. – odpowiedziała, nim zaczęłam się tłumaczyć. Udając, że nic się nie stało, odwróciłam się do niej tyłem. Jej droga trwała długo. By poznać przyczynę, obróciłam głowę.
Ona się rozbierała! Ściągnęła biały sweterek, pod kremową, obcisłą podkoszulką miała czarny stanik. Zrzuciła z siebie również dżinsowe rurki, ukazując mi się w kompletnej bieliźnie. Tylko nie rób się czerwona, tylko nie rób się czerwona, tylko nie... O taak...
Zamruczałam w wyobraźni, ponieważ w tym stanie podeszła do mnie.
Odsunęła zasłonę.
Weszła pod prysznic.
Na moją zdezorientowaną minę odpowiedziała:
– Żeby nie nachlapać. Daj mi gąbkę.
– Masz piękne ciało. – Wykonałam polecenie i obróciłam się tyłem.
– Dziękuję. To przez pracę, nie kręcą mnie diety. – Zadrżałam przy pierwszych pociągnięciach gąbką wzdłuż kręgosłupa. Oczywiście, że mogła rozegrać to w inny sposób, bez potrzeby rozbierania się. Przysięgam, gdyby parę miesięcy temu ktoś mi powiedział, że Janette będzie mi myć plecy w samej bieliźnie, wyśmiałabym go!
Oczyściłam w miarę umysł, skupiając się wyłącznie na czerpaniu przyjemności z zaistniałej sytuacji. To jej kolejna rozgrywka, a ja nie mogłam przegrać.
Gdyby powiedziała teraz jedno słowo... Jedno, krótkie, niemieckie słówko, a oddałabym się jej cała, w tym momencie. Podniecające świdrowanie w podbrzuszu trwało i trwało. Pragnęłam, by jej ręka gdzieś zbłądziła czy zsunęła się za bardzo w dół pleców. Gdy skończyła, poczułam rozczarowanie. Już? Tak szybko?
– Gotowe.
– Dzięki, jesteś naprawdę cierpliwą kobietą. – Obróciłam się przodem do niej, nie wstydząc się nagości. W razie czego, zwalę to na wino.
Pocałować ją? Teraz? Pogłaskać po policzku, przesunąć kciukiem po dolnej wardze i połączyć usta? Widziałam to dokładnie, nieraz. Miałam już to wyćwiczone. Zawsze widziałam tą scenę, gdy rozmawiała ze mną, choćby dziś w kuchni. Niemalże czułam pod kciukiem miękkość jej ust, ich kształt, ciepło...
Rozciągnęła je w lekkim, tajemniczym uśmiechu i wyszła. Odeszła, zostawiając mnie z kolejną niewykorzystaną sytuacją. Wypełniła mnie złość do samej siebie, do głowy zaczęły napływać urywki książek, tekstów, scen o oparciu bohaterki o ścianę i namiętnym pocałunku wyrażającym żywe uczucie, jakim przecież darzyłam Janette...
Nie spałyśmy razem. Może chciała się podroczyć. Może uznała, że za wcześnie. A może tak naprawdę źle zinterpretowałam jej zachowanie wobec mnie? Że ta chemia między nami jest tylko urojeniem? Długo jednak nie mogłam zasnąć, myśląc o tym, że Niemka jest w pokoju obok. Jednak gdy już zasnęłam – odurzona winem i jej zapachem – był to chyba najspokojniejszy sen w moim życiu.
Nie wypuściła mnie z mieszkania bez obiadu, przy którym jej pomogłam. Za często opowiadała, że wszystko musi robić sama. Zrobiłyśmy ziemniaki, golonkę i kiszoną kapustę, a to przypomniało mi o Hamburgu i Kate, która była mi już obojętna. Spędziłam łącznie lekko ponad rok w Niemczech i było mi z tym fantastycznie. Z Janette. Ona wydawała się rozkwitać z każdym dniem.
Po południu już byłam w swoim pokoju i z rumieńcami na policzkach analizowałam nasze spotkanie.
Przez poniedziałek, wtorek i środę Janette była nie w sosie. Czy to moja wina? Nie powiedziała. Martwiłam się o nią; dobrze wiedziała, że może mi wszystko opowiedzieć. A później już była sobą.
*
Nasz pierwszy pocałunek wyniknął z jej inicjatywy niecałe dwa tygodnie po weekendowej wizycie. Potrzebowała go. Patrzyła na moje usta nieobecnym wzrokiem, gdy stanęłam przed nią za rzędem palet tuż po tym, jak mnie zawołała. Sądziłam, że coś nie zgadzało się w datowaniu. Zawsze, ale to zawsze, gdy znikałyśmy z pola widzenia niepożądanych osób, wyobraźnia podsuwała mi podobne obrazy. A wtedy... stała przede mną, a atmosfera wokół zrobiła się dziwnie gęsta. Wewnętrzne napięcie jak przed egzaminem jednak spowodowało pustkę w głowie.
– Janette? – Spojrzała mi w oczy, wzięła głęboki oddech i odpowiedziała:
– Nie wiem, czy dobrze robię...
Zdziwiło mnie to zdanie, zmarszczyłam czoło podczas szybkiej analizy słów. A w głowie tylko "???".
Przygwoździła mnie za nadgarstki do palet. Chciałam coś powiedzieć, jednak ona wykorzystała moment rozchylenia ust i pocałowała mnie namiętnie. Nie miałam jak uciec, lekko uderzyłam tyłem głowy o skrzynki. Zresztą, nie chciałam uciekać. Chciałam się poddać jej atakowi, jej dominacji. Zapach jej skóry i papierosów, tworzący idealną mieszankę, wdzierał się do nosa zupełnie bez limitu. Wspaniałe, miękkie i gładkie usta pieszczące moje wargi. Ciepły, delikatny język zakradający się niepewnie na nowy teren. Zapomniałam oddychać. Wzięłam głęboki wdech przez nos niemal ze świstem i oddałam pocałunek. To było coś wspaniałego. Uścisk jej rąk zelżał, więc ujęłam jej twarz w dłonie bez przerywania tej pięknej chwili. Czułam, jak obejmuje mnie w pasie. Byłam gotowa kochać się z nią tu i teraz, zrobić jej najlepszą minetę na świecie, cokolwiek, by sprawić jej jeszcze większą przyjemność. Odzyskując kontrolę nad ciałem to ja oparłam ją o palety. Jej dłonie błądziły po ramionach i głowie, przeczesując palcami włosy czy ciągnąc je lekko. Oderwałam się od cudownych ust Janette. Wodząc nosem po żuchwie i szyi i szukając źródła jej zapachu składałam pocałunki w nowo odkryte miejsca. Nagle odepchnęła mnie od siebie. Zrobiłam coś źle? Za daleko się posunęłam? Zaczęłam logicznie myśleć.
Ktoś mógł nas zobaczyć! A jeśli JUŻ ktoś zobaczył? Co prawda, to popołudniowa zmiana, ale kto wie – nie wszystkim można ufać. Obie lekko zdyszane patrzyłyśmy na siebie. Odrobina niedowierzania i pożądania, potrzeba bliskości i jednocześnie zakłopotanie.
– To było... – zaczęłam, ale przerwała mi.
– To nie powinno mieć miejsca. Wracaj do pracy – stanowczość w jej głosie mnie zaskoczyła. Nie potrafiłam się przeciwstawić. Każdemu, ale nie jej.
– Janette...
– Rozumiesz? – zapytała głośniej. Może grała popisówę przed innymi. By to słyszeli.
– Tak.
Posłusznie wróciłam na swoje stanowisko. Pytaniom nie było końca. Nikogo nie dziwiło to, że byłam czerwona jak burak, bo wiedzieli, jak ta kobieta na mnie działała. Miałam kompletną pustkę w głowie i nie wiedziałam, co im tłumaczyć. Jeszcze czułam na ustach jej pocałunki, dotyk dłoni na plecach. Ostatecznie postawiłam na swojej pierwszej myśli – nieścisłości w datach na karteczkach.
Gdy do hotelu ponownie zawitali moi rodzice, ich zaprzyjaźniona para z pokoju zorganizowała pięcioosobową wycieczkę do niedalekiej miejscowości. Miały to być odwiedziny naszych znajomych, którzy znaleźli się tam z różnych powodów (nowa praca, wyrzucenie z hotelu czy rezygnacja z tej miejscówki). W samochodzie usłyszałam, że tam koordynatorką jest Irena.
Tak było. Nawet ucieszyła się na mój widok. Mimo wszystko, lubiłam ją. Podczas, gdy rodzice z małżeństwem siedzieli u jednych znajomych, ja ten czas spędziłam u niej w pokoju. Opowiedziałam jej wiele – co się zmieniło na skrzynkach, a co nie. Ach, no i pokazałam wspólne zdjęcie. Była zdumiona.
– Lubimy się – podsumowałam.
Pewnej nocy przyśniła mi się mama i Janette. Stały na hali, rozmawiały swobodnie. Usłyszałam, jak moja rodzicielka powiedziała „ona jest twoją bratnią duszą”. Przy śniadaniu przed pracą, opowiedziałam sen.
– Miałam ten sam sen.
– Jak to... ten sam? – zapytałam z niedowierzaniem.
– No normalnie, też byłaś ty i Janette, też coś takiego powiedziałam do niej. Czy że bardzo ją lubisz, nie pamiętam...
No dobra. Pytanie – czy Janette też miała taki sen? Nie miałam jednak śmiałości zapytać. Później jakoś wyleciało mi to z głowy.
*
Wkrótce Janette znów zaczęła być „nie w sosie”. Załam ją już chwilę i to dosyć blisko, więc nietrudno było mi to zauważyć. Jednak na pytania – Wszystko dobrze?– odpowiadała twierdząco. To było w czwartek i piątek. Po weekendzie znów była sobą.
Podeszła do mnie z częściami do skrzynki.
– Sprawdzisz je? – zapytała Janette.
– Oczywiście – odpowiedziałam. Wychyliła się lekko za mnie sprawdzając, czy ktoś patrzy.
– Pati... Czy chciałabyś spotkać się ze mną ponownie? Miałabyś czas wolny? Lub chęć? Potrzebuję z tobą porozmawiać na spokojnie, bez świadków.
– Oczywiście. Powiedz mi, coś się stało? – Uśmiechnęła się słodko.
– Nie, nie masz co się martwić. – Pogłaskała mnie przyjacielsko po ramieniu i odeszła. Czy domyśliła się, że czuję coś więcej? Chce porozmawiać o pocałunku? O sytuacji między nami? Bałam się tego, że uzna, że za wiele między nami się dzieje i będzie chciała to zatrzymać. W końcu była mężatką. Obawiałam się, ze to może być koniec naszej bliskiej relacji.
W sobotę ponownie przekroczyłam próg jej mieszkania, a znajome miauczenie wywołało uśmiech na twarzy.
– Potrzebuję cię – zaczęła Janette po luźnej rozmowie na bieżące tematy i moim „rozgoszczeniu się”.
– No powiedz, co się stało. Nie wiem, jak bardzo mam się bać. – Powiedziałam z uśmiechem, nie przerywając drapania za uchem jednego z jej pupili, który rozłożył się między nami na kanapie.
– Pati... Zrozum mnie. – Zestresowałam się, spojrzałam na nią – Chodzi o wyjazd. Urlop. Dziesięć dni w górach, w luksusowym ośrodku wypoczynkowym. Rodzina sprawiła mi prezent, miał to być pobyt dla dwóch osób. I teraz zaczyna się problem. Nie mogę jechać z Alexem, bo on nie może wziąć wolnego. Ja sama nie pojadę, a miejsce jest dla dwóch osób. Nie będę faworyzować żadnej z córek, bo skończy się to awanturą, a poza tym mają szkołę. Samych ich nie puszczę, są za młode na takie wyprawy. A Alex nie ma nic przeciwko, bym pojechała z koleżanką. – Wzięłam głęboki wdech i upiłam łyk ciepłej herbaty, bo na dworze zimno. Analizowałam powoli to, co powiedziała Janette. – Jedynie ty możesz to uratować.
– Dziesięć dni w górach, z dala od porannej bandy, tylko ty i ja? – Powtórzyłam. Nie byłam pewna, czy dobrze zrozumiałam. Język niemiecki cały czas mnie zaskakiwał.
– Tak. –Z Janette. Sam na sam. Przez dziesięć dni. – Zrozumiem też, że nie chcesz lub nie możesz albo masz inne plany czy zjeżdżasz do Polski.
– Jestem pod wrażeniem – oparłam głowę o rękę wspartą na kolanie i patrzyłam na nią uważnie. To byłby na pewno duży skok w naszej znajomości. Czyżby... nie, to niemożliwe. Nie może być aż tak pięknie. – To miłe, że o mnie pomyślałaś. Dziękuję. Ale ile dokładnie mam się dołożyć?
– Wszystko już dawno opłacone i zarezerwowane. A pieniędzy nie zwrócą.
– Chętnie z tobą pojadę, Janette – powiedziałam z uśmiechem po dłuższej chwili zastanowienia. Uradowana przytuliła mnie mocno. Również ją objęłam.
– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
– Oczywiście, zawsze – odpowiedziałam, głaszcząc ją dłonią po plecach. Chciałam dopowiedzieć „bo cię kocham”, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język.
Niemka wtajemniczyła mnie w szczegóły. Termin, kwestia wyżywienia, lokalizacja i tak dalej. Wszystko stało się proste do zaplanowania. Mogłam skrócić umowę w każdej chwili bez ponoszenia konsekwencji. Ewentualną odzież zimową gdzieś dokupić, w końcu będę po wypłacie. Miałam szczęście, że pociąg, który miał nas tam zawieźć, jechał przez moją miejscowość. O szóstej rano, ale to szczegół. Ważne, że w sobotę – po rozliczeniu. Pozostało tylko odliczać dni... i zastanawiać się, jak i czy do TEGO dojdzie. Może to ciąg dalszy zabawy, kolejna runda. A może już finał.
Odliczałyśmy niecierpliwie dni do wyjazdu, w pracy posyłałyśmy sobie znaczące uśmiechy. Nie mogłam już doczekać się wyjazdu w Alpy.
*
Kurczę, żeby tylko nikogo nie przywiało na dworzec, pomyślałam. Wiem, że szósta to bardzo wcześnie, ale niektórzy lubili w weekend poprawić sobie humor z rana. Ewentualnie to niedobitki z piątkowych „zjazdówek”, czyli butelki wódki na pożegnanie. Cóż, ja i Janette w jednym pociągu z torbami - to byłby gorący temat na hotelu. A jakby Jola to usłyszała... Gorzej, jakby przywiało ją tu z osobą eksmitowaną z hotelu za jakieś karygodne zachowanie... Zaśmiałam się cicho i z uśmiechem na twarzy oczekiwałam swojego środka transportu.
Chata z bali już z daleka mi się podobała. Odosobniona – w kompleksie było parę takich chat w dużych odstępach, luksusowa, duże okna. Poszłyśmy; uśmiech Janette nie schodził z twarzy, mi również. Nowoczesna kuchnia, przestronny salon, łazienka z jasnego drewna, przytulna sypialnia z dużym, białym dywanem, na którym stało łóżko okryte futrzaną narzutą. Pozwoliłam sobie na chwilę odpłynąć i wyobrazić nas, Ją nagą na tym futrze...
– Jest tylko jedno łóżko – stwierdziłam. Ukochana spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem i puściła mi oczko, aż poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się wewnątrz ciała.
– Oprócz tego ogrzewanie, telewizja, radio, zestaw kuchenny... – odwzajemniłam uśmiech.
– A coś do jedzenia? Jestem strasznie głodna. Mam nadzieję, że niedaleko jest sklep.
Poszłyśmy do miasta, kiedy już zmierzchało. To był błąd bo przemarzłam, gdy zaczął sypać śnieg. Kurtka dawała wiele ciepła, ale dżinsy... To zły pomysł. Ogrzałam się na chwilę w markecie, jednak droga powrotna mnie dobiła. Nie tak wyobrażałam sobie odpoczynek z Janette, nie w chorobie.
– Wrócimy, weźmiesz gorącą kąpiel. Zrobię ci herbatę, musisz się wygrzać. –Powiedziała, gdy już wracałyśmy.
– Ale... – próbowałam się jakoś bronić, przecież jutro miałyśmy śmigać po stoku... znaczy się, Janette, bo ja to jedynie na tyłku. Od zawsze byłam zimowym beztalenciem.
– Żadnej dyskusji – ucięła krótko, a ja nie miałam najmniejszej ochoty na zepsucie jej humoru. Chyba wystarczająco już ją zdenerwowałam?
Było tak, jak powiedziała. Rozpakowałyśmy zakupy na najbliższy czas, po czym miałam okazję pierwsza wypróbować wszelką funkcjonalność prysznica.
Przed wyjazdem do Niemiec coś kazało spakować mi kompletną piżamę. Niby "nigdy nie wiadomo, co cię spotka" ale jednak teraz się przydała. Bawełniana, ciepła. Już nie czułam takiego zimna.
Zmęczenie po podróży, po emocjach, plus prawie nieprzespana noc przypomniały o sobie. Nawet bez rozkazu wpakowałabym się już pod kołdrę, choć było po dwudziestej pierwszej, a w hotelu zazwyczaj chodziłam spać między trzecią a czwartą. Dostałam kubek gorącej herbaty i poszłam do sypialni. Popijałam ją spokojnie z nogami pod kołdrą i rozmyślałam o tym wszystkim. Wykorzystałam chwilę nieobecności Janette (powód - również kąpiel i zmęczenie) i usiłowałam to wszystko należycie uporządkować w głowie. Dopiłam i obróciłam się na bok, słuchając szumu wody w łazience. Gdy już powoli odpływałam, wróciła ukochana i zajęła połówkę za mną. Objęła mnie w pasie, nie protestowałam, wręcz przeciwnie - położyłam dłoń na jej dłoni, wtedy objęła mnie mocniej. Czułam ciepło jej ciała i oddech na ramieniu, oraz pobudzający zapach skóry. Policzki mi zapłonęły, ale byłam szczęśliwa. Gdybym wtedy wiedziała, że spała nago...
Gdy się obudziłam, było już jasno. Zerknęłam przez zasłonięte do połowy okno, przywitał mnie piękny widok ośnieżonych szczytów alpejskich na horyzoncie. Wyspałam się na miękkim łożu. Spojrzałam na drugi bok materaca, czy aby na pewno nie miałam jakichś marzeń sennych o tym, że zasnęłam wtulona w gorące ciało Janette. Ale nie, dowody jednoznacznie wskazywały na obecność drugiej osoby - poduszka, odchylona kołdra i prześcieradło w nieładzie. Samej sprawczyni nie było, w zamian dobiegły mnie odgłosy krzątaniny w kuchni. Jakże piękny był ten poranek... Dałam sobie jeszcze tę minutkę i opadłam z powrotem na poduszkę, przymykając oczy.
W przeciwieństwie do dnia wczorajszego – czułam się zdrowo. Nic mi nie dolegało, miałam energię. Za namową Janette poszłyśmy na stok. Mówiłam, że nie umiem jeździć na nartach, jednak obiecała, że mnie tego nauczy. Wypożyczyłyśmy sprzęt, zrobiłyśmy pamiątkową fotkę. Samo dotarcie do wyciągu było dla mnie nie lada wyzwaniem, bo zamiast do przodu - zjeżdżałam do tyłu z ledwie zauważalnej grubszej warstwy utwardzonego śniegu. Wjechałyśmy na szczyt, do wyboru był zjazd prosto na dół lub potocznie zwaną „nartostradą” o dwóch stopniach trudności. Wybrałyśmy tę drugą opcję w łagodniejszym stylu.
– Gotowa? – zapytała.
– Nie – odpowiedziałam z uśmiechem.
– To jazda – lekko odepchnęła się kijkami. Poszłam w jej ślady. – Ugnij kolana, to pomaga.
Posłuchałam. Gdy ją wyprzedziłam, zrozumiałam najważniejsze – nie mam pojęcia, jak HAMOWAĆ. A przede mną był zakręt. Nabierałam prędkości. Ni stąd, ni zowąd, nogi jakby automatycznie zaczęły same wchodzić w zakręt łagodnie przestępując z lewej na prawą i tak dalej. Uff, życie uratowane. Następny zakręt był trochę ostrzejszy, po nim większa stromizna. Musiałam jakoś przyhamować, ale nic nie przychodziło mi do głowy, a kijki praktycznie nie pomagały. Ostateczna ostateczność... zaryłam tyłkiem o śnieg. Momentalnie pojawiła się przy mnie ukochana, hamując bokiem. Nie chciałam wyjść na mięczaka, więc wstałam i kontynuowałam zjazd. Wbrew pozorom, najgorsze były ostatnie, dolne odcinki zjazdu. Hamowanie wyłącznie w ten sam sposób, na poboczu by nie spowodować ewentualnego wypadku.
– W porządku? – zapytała. Opadłam tułowiem na śnieg i ściągnęłam gogle zaciągając je na kask. Spoglądałam to na stojącą nade mną Janette, to na bezchmurne niebo. – Idzie ci lepiej niż mi za pierwszym razem. – Wyobrażając sobie jej naukę, mimowolnie uśmiechnęłam się, a ona usiadła przy mnie.
– Dałam wyciągnąć się praktycznie obcej kobiecie z innego kraju na wycieczkę, gdzie mogę się zabić – powiedziałam z uśmiechem. Ściągnęła gogle i zmierzyła mnie ciemnymi oczami.
– I jeszcze ci źle? – zapytała rozbawiona.
– Nie. Jest jeszcze kawałek drogi na dół – odpowiedziałam, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. Pochyliła się nade mną, lekko spoważniała. Patrzyła to w oczy, to na usta. Nabierała pewności.
No już, zrób to! Całuj, nie rozmyślaj się! Pragnij tego! Ale tylko się nie rozmyślaj...
Jeszcze troszkę się pochyliła, była dosłownie kilkanaście centymetrów ode mnie. Ułamek sekundy – i nasze usta nareszcie się złączyły. Gdzieś z mego wnętrza wydobył się cichy pomruk zadowolenia. Zjeżdżający Niemiec krzyknął „zakochani!”. Janette przerwała, ale tylko na chwilę, by z uśmiechem spojrzeć jeszcze raz w moje oczy i powróciła do pocałunku. Znałam już te wargi, idealnie gładkie i miękkie. Poczułam jej dłoń na barku. Nie mogłam zapomnieć, wymazać z pamięci tamtego „skrzynkowego” pocałunku. A tutaj istniała wyłącznie Janette. Górująca nade mną Janette, prowokatorka owej czynności, właścicielka mego serca, posiadaczka tego intensywnie słodkiego zapachu, jaki wdarł się do nozdrzy. Kierowniczka delikatnego języka, dyrektorka wilgotnych ust, przewodniczka tej niezwykłej wyprawy. Przerwała i spojrzała na mnie z czułością.
– Złap mnie – puściła oczko i wstała.
Cokolwiek miała na myśli, podobało mi się to. Podjęłam wyzwanie, i gdy Janette już znikała za zakrętem, ja dopiero ruszałam. Ostatecznie na samym dole, przy wyciągu, zrównałyśmy się. Później, już po zakończeniu na dziś białego szaleństwa, zjadłyśmy obiad na mieście i wróciłyśmy do chatki by odpocząć.
Stałam zamyślona przed wyjściem na balkon i podziwiałam widoki. Wsadziłam ręce do kieszeni bluzy i natknęłam się na zielone znalezisko. Znalazłam „zjazdowego jointa”, jak go nazwaliśmy z kumplem.
– Co tam masz? – Usłyszałam za plecami. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, jak na to zareaguje Janette, czy w jej oczach wyjdę na narkomana? Wkurzy się? Czy może wie, że palenie od czasu do czasu niczym nie grozi? Byłam w kropce.
– Nic takiego.
Podeszła. Dalej stałam i podziwiałam widoki. Dotknęła mojego ramienia i zsunęła dłoń po ręce wprost do kieszeni. Do jointa. Gorzej, wyciągnęła go. Spojrzałam na nią, przez moment nic nie mogłam odczytać z jej twarzy. Na wszelki wypadek już szykowałam sobie w głowie linię obrony. A Janette... Uśmiechnęła się lekko, jak na miłe wspomnienie.
– Zawsze chciałam spróbować, ale nie wiedziałam, skąd i od kogo można wziąć. Nigdy nie trafiłam na okazję zapalenia marihuany. – Wyciągnęła rękę w moją stronę z jointem na dłoni. Chciała mi go zwrócić, a ja patrzyłam na nią uważnie, może trochę ze zdziwieniem. – Weź, jest twój – spojrzała mi w oczy – No co? Myślisz, że jak jestem starsza to muszę być przeciwna?
– Mój ojciec spróbował haszyszu parę lat temu – odparłam z uśmiechem. – W porządku, spalimy go. Ale jest jeden warunek – zmierzyła mnie spojrzeniem z mieszanką zaciekawienia i sprzeciwu. Wiedziałam doskonale, że nie lubi "ale".
– Jestem zainteresowana.
– Po studencku. Chociaż parę wdechów.
– Hmm, lepiej być nie może. – Znów ten jej tajemniczy uśmiech. Żadnej złości ani nic, tylko ten janettowy uśmieszek, który kochałam najbardziej ze wszystkich.
Uchyliłam więc drzwi balkonowe i odpaliłam jointa, zaciągając się głęboko. Dym zawirował mi w płucach, wypełniając każdą wolną przestrzeń. Jak ja za tym tęskniłam! Ale teraz... Teraz była Janette, moje większe uzależnienie. Przysunęła się do mnie, czułam ciepło jej ciała. Przybliżyłyśmy usta do siebie, delikatnie się zetknęły. Powoli wypuściłam powietrze z płuc. Przymknęła oczy, obserwowałam ją. Z pierwszym paleniem różnie bywa. Na wszelki wypadek objęłam ją w talii. A Janette... Była piękna. Spokojna, zrelaksowana, blisko mnie. Odchyliła lekko głowę w bok i wypuściła powietrze. Czekałam na jej reakcję. Czy chce kontynuować? Czy jednak nie smakuje? Co myśli?
– Dobre – powiedziała cicho.
– Będziesz dobrze spać, zawsze tak jest.
– Nie chcę spać, Pati – poczułam miłe dreszcze na karku.
– A co? – Nie odpowiedziała, złączyła nasze usta w pocałunku. Odwzajemniłam delikatnie i przerwałam. Atmosfera wprawiła ją w dobry nastrój. Zielsko nie działa aż tak szybko. – Jeszcze? – Uniosłam znacząco jointa, skinęła głową na "tak" .
Jej piękne, czarne oczy cudownie się błyszczały, a bliskość mieszała w zmysłach. Zaciągnęłam się drugi raz i ponownie poczułam jej wargi na swoich. Powietrze powoli opuściło płuca. Była zadowolona i chciała kontynuować, więc tą metodą spaliłyśmy całego jointa. A ukochana... Jak za którymś razem objęła mnie za szyję, tak już nie puściła. Jednocześnie naszła nas ochota na kolejny pocałunek. Objęłam ją drugą ręką w pasie. Bez świadków, jak na stoku, bez ryzyka jak w pracy. Tylko ja i Janette. Uścisk jej dłoni wzmógł się, chciała mnie mieć jak najbliżej siebie. Ja ją również. Powoli się rozpalałyśmy. Delikatna dłoń ukochanej zsunęła się z karku na bark, potem niżej, na klatkę piersiową. Cofnęła ruch. Nie pozostała jednak bierna, czubkami palców wodziła po plecach.
Nagle błysnęła żarówka w mym zaćmionym umyśle. Niechętnie przerwałam.
– Nie, Janette... – zmarszczyła lekko czoło – Nie w takim stanie. Ty jesteś... My jesteśmy lekko no wiesz, otumanione.
– Proszę?
– Chcę cię, to znaczy... Kurczę. Nie w takim stanie. Nie po joincie. Przy trzeźwym umyśle –widząc jej spojrzenie, serce podeszło mi do gardła. – Nie chcę byś później żałowała. Miałabym wyrzuty sumienia, bo to wyszłoby jak wykorzystanie. Janette, ja cię... – kocham. Przyłożyła palec do moich ust, bym nareszcie przestała kaleczyć jej uszy swoim krzywym niemieckim – ...przepraszam.
– Chcę tego również na trzeźwo – pocałowała mnie ponownie, ale krótko – Szanuję twoją decyzję. Nie myślisz tylko o sobie, to miłe. – Nareszcie się uśmiechnęła. Przytuliłam ją, objęła mnie mocno. – Mamy coś słodkiego do jedzenia?
*
Następny dzień upłynął nam podobnie, również na nartach, jednak zeszłyśmy ze stoku, gdy było już ciemno. Chciałyśmy się przekonać, że nocna jazda też jest frajdą. Miasto pokazało swój drugi urok. Zaczął sypać śnieg, ludzie pouciekali do ciepłych mieszkań i domów. Zrobiło się ciszej, jakbyśmy były tylko my. Zjadłyśmy kolację i wróciłyśmy do chaty. Janette wolała od razu się wykąpać, ja chciałam odpocząć i rozgrzać się.
Po wyjściu z łazienki wyglądała bosko. Jasna, luźna koszulka, pod którą odznaczały się sutki i ciemne, krótkie spodenki z bawełny - co było tylko przykrywką, bo przecież ostatecznie zasypiała nago. Krótkie, wiśniowe włosy w słodkim nieładzie, które już wyglądały jak po namiętnej nocy. Ach, i jej oczy. Uwielbiałam tonąć w jej spojrzeniu. Zawsze miałam do wyboru - słuchać skoncentrowana tego, co mówi, albo spojrzeć jej w oczy. Jeśli uległam pokusie, musiałam poprosić by powtórzyła, co powiedziała. Długo nad tym ćwiczyłam, na początku znajomości było bardzo trudno. Równie długo nie udało mi się połączyć tych dwóch czynności naraz. Odwróciłam wzrok by nie dać się przyłapać, choć pewnie i tak znała moje myśli. Chwilę potem zajęłam łazienkę.
Kiedy wyszłam, Janette była w kuchni, siedziała na blacie kredensu i wyjadała resztę czekolady ze słoika, który otworzyłyśmy wczoraj po paleniu i zjadłyśmy niemal całą jego zawartość.
Spojrzała na mnie i przywołała mnie gestem.
– Chodź – podeszłam. Poczęstowała mnie łyżeczką czekolady i odstawiła słoik na bok. – Bliżej.
Posłuchałam, musiałam stanąć niemalże między jej nogami. Zaczęła poprawiać moje krótkie, wilgotne włosy według własnego uznania. Palcami zaczesała je na bok, uniosła lekko grzywkę.
– Teraz idealnie. Zawsze w ten sposób wyobrażałam sobie ciebie po kąpieli.
Zerknęłam tylko w lusterko stojące na półce by wiedzieć, jak się dla niej czesać. Zapadła cisza; ten rodzaj, który aż iskrzył od naszych spojrzeń. Co prawda, w salonie był włączony telewizor, ale tu... Byłam skupiona tylko na ukochanej. Jej dłoń na moim policzku, moje palce na jej kolanach, jej dotyk na ręce. Sunący do góry, pod krótki rękawek, na ramię. Przeszkadzała jej moja koszulka. Niech sama ją ze mnie zdejmie. Ujęłam jej twarz w dłonie i zatraciłam się w spojrzeniu. Piekielnie kochałam tę kobietę. Tyle czasu czekałam, by mieć ją na wyciągnięcie ręki. Wytrwałam.
Oparłam czoło o jej, chłonęłam tę chwilę całą sobą. Starałam się zapamiętać wszystko ze szczegółami. Delikatne dłonie spoczęły na karku, pieściła mnie delikatnie. Zebrałam się na pocałunek, ale w ostatniej chwili wyszeptałam w jej usta:
– Jesteś pewna?
Odpowiedzią było muśnięcie warg. Wszystko ruszyło jak lawina. Niekończące się całowanie, ręce błądzące najpierw po ubraniach, później znikające pod nimi. Chwyciłam zębami dolną wargę. Obcałowałam policzek, łuk brwiowy, całą twarz. Jej rozpalone dłonie pieściły mnie wszędzie, powoli zakradały się na piersi, początkowo muskała je niepewnie, później delikatnie masowała. Oplotła moje biodra nogami, wtedy zaniosłam ją do sypialni. Czułam w sobie energię, byłam szczęśliwa. Wylądowałyśmy na narzucie z futra. Przez myśl przemknął mi obraz, jaki pojawił się w głowie, gdy się wprowadzałyśmy. Janette nie chciała tak szybko się rozbierać, bo gdy rękami powędrowałam pod jej koszulkę by ją zdjąć, mruknęła coś niezrozumiale i przyciągnęła mnie by namiętnie pocałować. Klęczałam między nogami mojej bogini! Całowałam ją i nie było żadnych granic!
Oderwałam się od cudownych ust by zsunąć się na szyję. Odchyliła głowę w bok i jęknęła, obejmując mnie mocniej. Muśnięcie ustami, wessanie fragmentu skóry, drażnienie go językiem. Na pożegnanie gorący oddech... Napawałam się tą chwilą, tym dźwiękiem. Zatopiła palce w moich włosach i oddychała głęboko, ocierając się wewnętrzną stroną uda o moje biodro. W odpowiedzi wodziłam dłonią po jej prawej stronie, od żeber do kolana. Jednocześnie wsunęłam dłoń pod jej koszulkę, i wodząc po rozpalonym ciele, dotarłam do miękkiej piersi. Nie były to jakieś balony, jednak mi wystarczały, idealnie dopasowywały się do chwytu. Wyprostowałam się i pozbyłam się górnej części jej garderoby. Znów namiętny pocałunek.
– Pokaż mi swoje – powiedziała w krótkiej przerwie zdyszanym głosem.
– Rozbierz mnie.
Przystanęła na moją propozycję. Kolejna krótka pauza i koszulka wylądowała gdzieś na podłodze. Usadowiłam się tak, by ocierać się udem o jej krocze z wzajemnością. Głaskała mnie powoli, mruczałam pod jej dotykiem. Chwyciła w ciepłą dłoń moją pierś i ugniatała delikatnie. Drogę do jej skarbu blokowała gumka od spodenek. Podroczę się. Następny namiętny pocałunek. Przypomniało mi się coś. Nie przerywając ocierania się udem o skarb, spojrzałam jej w oczy.
– To prawda, że czasami nie masz w pracy stanika? – zapytałam. Mruknęła twierdząco patrząc mi w oczy i pogłaskała mnie po policzku. – To bardzo dobrze. Następnym razem powiedz mi, kiedy.
Puściłam jej oczko. Pocałunek w ramach przeprosin za przerwane pieszczoty. Z ust na szyję, z szyi na klatkę piersiową. Drapała mnie delikatnie po łopatkach, uwielbiałam to. Wróciłam do jej ust, dłoń zawędrowała pod nogawkę na biodro. Płynny ruch naszych ciał wprowadził mnie w pewien trans, jednak postanowiłam zastąpić udo palcami. Przerwałam pocałunek, spojrzała na mnie błagalnie. Och, zapewne chciała, bym ulżyła jej w tym słodkim cierpieniu. Pociągnęłam spodenki za nogawkę, wtedy lekko uniosła biodra przylegając do mnie. Zsunęłam je trochę i nareszcie dorwałam się do jej cipki. Janette powitała mnie ciepłem i wilgocią. Jęknęła cicho. Nabrałyśmy pewności, skrępowanie odeszło niepostrzeżenie, nawet nie wiem, kiedy. Chwilę ją popieściłam muśnięciami dłoni, następnie uklękłam i ściągnęłam z niej do końca spodenki. Naga Janette. Po jednym całusie w usta, szyję, piersi i mostek, seria na brzuszku. Na wzgórku miała przystrzyżone, zadbane włoski. Mruknęłam z uznaniem.
Minęłam jednak epicentrum rozkoszy, obcałowując uda i pieszcząc je opuszkami palców. Spojrzałam na nią, na jej reakcję, oddychała głęboko, była cierpliwa. Nie chciałam już dłużej męczyć Janette, tym bardziej, że sama pragnęłam jej orgazmu w mych ustach. W momencie, gdy uniosła głowę i popatrzyła na mnie, posłałam w stronę łechtaczki ciepły oddech jako zapowiedź następnej czynności. Przyssałam się na dłuższą chwilę do niej. Opadła na poduszki, wygięła się z jękiem i jeszcze rozchyliła nogi po więcej przyjemności.
Przejechałam językiem między dolnymi wargami, napawając się zapachem... wanilii (?) - pewnie jakiś żel do pielęgnacji intymnej - z innym tajemniczym składnikiem. Delektowałam się jej szparką jak najlepszym deserem - lizałam, to mocniej, to delikatniej, ssałam, całowałam, chwytałam w zęby. Kosztowałam warg, ud, pachwin i wzgórka. Karmiłam zmysły słuchając jej cichego, drżącego sapania, odgłosu dłoni przesuwanej po skórze. Pozwalałam, by włoski łaskotały moje usta.
Dołożyłam do zabawy palce. Kolejno muskały kobiece epicentrum rozkoszy i zbierały wilgoć by zaraz ją rozprowadzić po najbliższych obszarach. Tym samym wkrótce cała cipka lśniła zapraszająco a Janette była bliska spełnienia - choć na razie tylko się bawiłam. Ponownie zajęłam usta łechtaczką, pieszcząc ją spodnią częścią języka. Środkowy palec znikł w ukochanej w poszukiwaniu punktu G. Był wyraźnie wyczuwalny... no i słyszalny. Zacisnęła mięśnie wokół palca. Westchnienia i jęki zwiększyły częstotliwość, Janette jakby ożyła, rozbudziła się. Ciało falowało, biodra unosiły się i opadały w jednym tempie. Było to trudne, ale chwyciłam wolną ręką jej dłoń. Niech pamięta, kto jest autorem jej orgazmu. Dołożyłam drugi palec, a chwyt stał się mocniejszy. Palce drugiej dłoni wplotła w niedawno ułożoną fryzurę. Zwiększyłam prędkość i siłę wewnętrznego masażu, a skurcze wokół palców zwielokrotniły się. Uda przylgnęły do uszu pragnąc zamknąć mnie w miłosnym uścisku. Jęk, urwany krzyk, drżenie lekko wygiętego w łuk ciała, więcej soków. Czyli idealnie wyczułam chwilę. Ostatnie spazmy wstrząsnęły ukochaną i rozluźniła się. Emocjonalnie czułam ciepło, które rozeszło się również we mnie, niosąc ze sobą relaks i odprężenie. Chciałabym dawać jej orgazmy całą noc, jednak nie znałam jeszcze na tyle ciała ukochanej, by wiedzieć, czy jest gotowa na kolejne. Cóż, w razie czego jestem niedaleko.
Obcałowałam cipkę, wzgórek, brzuszek, piersi i szyję by dotrzeć do jej ust. Przed pocałunkiem jednak musiałam napatrzyć się na zrelaksowaną Janette. Na błyszczące oczy i błądzący po twarzy uśmiech. Ułożyłam się na boku i podparłam głowę ręką. Pogłaskałam ją delikatnie po policzku i pocałowałam czule ale krótko. Nie myślałam o sobie. Chwyciłam jej dłoń i ucałowałam wierzchnią stronę. Wyswobodziła ją i pogłaskała mnie po głowie, palcami przeczesując włosy. Nie pozostałam bierna, opuszkami palców wodziłam po jej ramieniu, zmierzając powoli w stronę piersi. Gładziłam jej pobudzone ciało. Sprawiało mi to niesamowitą przyjemność, przecież marzyłam o tym niemalże co noc. Mimo tego, co już zaszło, na nowo poczułam pewnego rodzaju skrępowanie. Musnęłam palcami pierś, wtedy Janette chwyciła tą dłoń i przyłożyła mocniej. Czy zniecierpliwiła się moją niepewnością? Czy po prostu nadal była podniecona?
– Nie bój się mnie dotykać, jestem twoja.
Nie wiedziałam, jak mam interpretować te słowa, w szczególności drugą część zdania. Kolejny pocałunek, znów wszystko w nas ruszyło. Dotyk bardziej pożądliwy, pozbawiony niepewności, jaka pojawiła się chwilę temu. Śmiało wyciągnęła rękę do mojego krocza, jak po jej własność. Odwzajemniłam tym samym, nie rozdzielając ust połączonych w tańcu języków. Podpierając się, ułożyłam się w wygodniejszej dla nas pozycji - znów między jej nogami.
– Pokaż mi ją. Ściągnij te pieprzone spodenki. – Powiedziała podnieconym głosem, z głodem w oczach.
Spodenki. No tak, nawet zapomniałam, że je mam! Kiedy się już ich pozbyłam, pozostałam w klęku. Janette była wyraźnie zainteresowana moim ciałem. Cóż, teraz obie byłyśmy zupełnie nagie, nawet bez krzty wstydu. Czy odpowiadam jej? Z pozycji opartej na łokciach przeszła do siadu i pocałowała krótko w usta bez zbędnego obejmowania. Przejechała dłonią od policzka, powoli przez klatkę piersiową, żebra, by opuszkami palców powędrować na podbrzusze i między nogi. Położyłam dłonie na jej barkach, by za chwilę zsunęły się do miękkich i ciepłych piersi, które aż prosiły by się w nie wtulić. Gładziłam je delikatnie, pocierałam palcami sutki czując, jak powoli nabrzmiewają. Zaczęłam je obcałowywać. Janette nadal trzymała dłoń w jednym, TYM miejscu. Nieruchomo, ale świadomość, że to ona, sprawiał, że czułam mrowienie. Zerknęłam na nią i znów zatraciłam się w spojrzeniu. Zdecydowanie hipnotyzowała.
– Pragnę cię, Janette. Od samego początku – powiedziałam cicho.
– Patrz mi w oczy, gdy będziesz dochodzić.
– Pokaż, co potrafisz.
– Wątpisz?
– Skądże.
Powaliła mnie na łóżko, będąc na górze. Patrzyła na dreszcze, na przyspieszony oddech, na fale rozkoszy, którymi zalewała mnie jej zwinna dłoń. A ja... Patrzyłam jej w oczy, gdy dochodziłam, choć organizm pragnął zacisnąć powieki z całych sił i poddać się ekstazie.
Gdy przebudziłam się następnego ranka, w głowie pojawiły się obrazy z upojnej nocy. Spojrzałam na śpiącą obok Janette, wyglądała tak niewinnie Czy czuła się bezpiecznie? Rozejrzałam się. Po pierwsze, spałyśmy w poprzek łóżka! Po drugie, byłyśmy zaplątane w futrzaną narzutę, na której ukochana prezentowała się zjawiskowo. Przypomniałam sobie, że przybierała seksowne pozy specjalnie dla mnie, w przerwie na odpoczynek. Nie była nudziarą w tych sprawach. Cóż to była za szalona noc! Namiętnie, wesoło, poważnie, z dominacją, z uległością...
Dopiero później w głowie doszły do głosu niewygodne pytania. Przede wszystkim – co dla niej znaczyła ostatnia noc? Jak ważne to było? Traktuje mnie, jako kogo? Jest moja, ale kiedy? Tylko w tamtym momencie, czy przez cały czas? Kochałam ją, ale co ona do mnie czuła?
Usiadłam na brzegu łóżka, oparłam głowę o rękę i wbijając wzrok w ośnieżone szczyty, pogrążyłam się w labiryncie ciężkich pytań. Nie wiem, jak długo tak siedziałam, ale odłączyłam się od świata zewnętrznego, nie wiedziałam, kiedy zrobiło mi się zimno, kiedy poczułam głód. Ocknęłam się dopiero, gdy poczułam ciepły dotyk na ramieniu.
– Pati...? – Zapytała niepewnie, przymknęłam oczy. – Coś się stało?
– Mhm, ty się stałaś.
Westchnęła cicho. Obie wiedziałyśmy, że ta rozmowa musiała kiedyś nastąpić. Usiadła za mną, obejmując mnie nogami i rękami. Ciepło jej ciała uspokoiło mnie w pewien sposób. Oparła policzek o ramię, czułam jej oddech.
– Mów, co ci leży na sercu.
– Jak będą wyglądać nasze dalsze relacje, zarówno w pracy jak i prywatnie? Kim dla ciebie jestem?
– Jeśli mam być szczera... Nie myślę o przyszłości. Żyję w czasie teraźniejszym. Jak mają wyglądać? Nie wiem. W sumie, to nic nie wiem. Jesteś dla mnie kimś ważnym, masz w sobie coś, co pozbawia mnie pewnych hamulców. Rozbrajasz wszystkie zamki, przebijasz się przez wszystkie bariery. Chcę robić z tobą rzeczy, które są... Zabronione? Nie wiem... Po prostu bądź. A co ma być, to będzie. – Westchnęła. – Nie traktuję cię jako zabawkę, którą można porzucić. Nawet, jeśli tak bym zrobiła, nie pozbędę się ciebie w stu procentach.
– Co masz na myśli? Przecież nie będę cię prześladować – zaśmiała się na moje słowa.
– Łączy nas przede wszystkim praca. Jeśli zmieniłabym ją... Zostają wspomnienia. Piękne wspomnienia. I właśnie nie chciałabym, byś została tylko przeszłością. Nie chcę kończyć tej relacji, gdy wrócimy. Dlaczego miałabym rezygnować z obecności kogoś, kto sprawia, że jestem szczęśliwa? Jeśli natomiast ty poczujesz, że nie chcesz... W porządku. Przecież się nie pogniewam z tego powodu. W pracy bądźmy pracownikami, poza pracą... hm... bliskimi sobie osobami.
– Nie chcę tego kończyć. Wiedz również, że jesteś dla mnie ważna. Rozumiem cię.
– Następne pytanie?
– Stwierdzenie. Masz męża.
– Powiedział, że z kobietą to nie zdrada – zaśmiała się – On nie musi o wszystkim wiedzieć. Oddaliliśmy się od siebie. Zjawia się w domu by zjeść coś, co JA ugotuję, by wziąć ubrania, które JA wypiorę. Może gdyby nie był tym kierowcą, nasze relacje byłyby lepsze. Jest obecny fizycznie, nie emocjonalnie, jak na początku. Takie życie nie jest łatwe, wszystkie obowiązki spadają na mnie. Nie mam czasu dla siebie na relaks, cały czas na obrotach. Jestem zmęczona tym wszystkim. Kiedy ostatnio wyszłam na spotkanie ze znajomymi? Ten wyjazd praktycznie spadł mi z nieba.
– Nie porozmawiasz z nim, by zmienił pracę?
– Coś ty! Nieraz próbowałam. Ale wiesz, męska duma. On woli sobie jeździć, być wolnym od wielu obowiązków niż zmierzyć się z życiem prawdziwego męża i ojca. Ma czyste sumienie, bo tłumaczy się, że zarabia na rodzinę a ja mam do niego pretensje, że go nie ma dniami, tygodniami.
To pomogło mi myśleć i nie zamartwiać się przyszłością. Co ma być, to będzie. Cisza zapadła akurat wtedy, gdy zaburczało mi w brzuchu. Zaśmiała się.
– Ja robię śniadanie – zebrała się by wstać.
– Nie, ja! – odparłam z uśmiechem – Ty robiłaś wczoraj.
Wstałyśmy i rozpoczęłyśmy wyścig do kuchni, jednocześnie starając się powstrzymać tą drugą. Wygrałam, nie dałam jej szans.
– Rewanż? – zapytała.
– Żadnego – przyciągnęłam ją do siebie i objęłam w pasie.
– W takim razie zrobię kolację – targowała się.
– Na kolację pójdziemy gdzieś – nie odpuszczałam.
– Dlaczego jesteś taka uparta?
– Niech choć raz ktoś tobie zrobi śniadanie. – Pocałowałam ją w usta i wzięłam się do roboty.
Chleb z dżemem był prawdopodobnie klasycznym niemieckim śniadaniem. Później wyszłyśmy na spacer. Uzupełniłyśmy zakupy i znalazłyśmy odpowiedni lokal na kolację, gdzie można spokojnie porozmawiać. Mijałyśmy bar na obrzeżach miasta, który zapraszał na „śpiewny wieczór”, karaoke i najtańsze drinki w mieście, po dziesiątej wieczorem miał wystąpić jakiś okoliczny DJ.
To nie było tak, że do końca pobytu nie wychodziłyśmy z łóżka. Chętniej razem pokazywałyśmy się, poza tym... Ten głód, niedosyt robił swoje. Nasza znajomość przeszła na wyższy, przedostatni poziom. Wyżej u mnie w hierarchii były chyba tylko związki i małżeństwa, co w tej sytuacji jest raczej wykluczone. Nie, że nie chciałam. Byłam gotowa rzucić wszystko i być z nią na dobre i złe, ale chodziło mi o wszystkich innych ludzi. Nie chciałam, by czuła pewnego rodzaju wstyd czy zakłopotanie. Związek czy małżeństwo z Janette nie byłby dobrze postrzegany nawet w takim kraju jak Niemcy. Z boku mogło to wyglądać na ten rodzaj depresji u Janette, który pragnie, by przeżyć drugą młodość. Strach przed zestarzeniem się. Inna kwestia - w pracy byłybyśmy spalone. Nie chciałam być przyczyną problemów, niedomówień, nieporozumień czy plotek. Związek? By się ukrywać, podczas gdy serce pragnie wykrzyczeć całemu światu o swym szczęściu? No, chyba, że źle myślę. Najważniejsza kwestia - jej dzieci. Macocha starsza o dziesięć lat?
Właśnie to bolało najbardziej. Doceniałam każdego dnia to, co mam, że ukochana jest tak blisko i to wszystko nadal się toczy. Codziennie mogłam ją widywać, rozmawiać. Wyżej nie zajdę. Cudownie byłoby budzić się każdego ranka obok Janette. Kochałam ją. I wydawało mi się, że ona o tym wiedziała.
– Pati, jesteś tu? Halo, ziemia – ukochana wyrwała mnie z zamyśleń.
– Wybacz, zamyśliłam się –odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
Lokal, który wybrałyśmy na kolację, miał ciekawe menu i niewysokie ceny. Spokojny, niedużo ludzi, w tle jazzowa muzyka. Delikatnie przytłumione światło optycznie ocieplało wnętrze, podczas gdy za oknem prószył śnieg, podrywany do tańca przez wiatr.
– Coś cię trapi?
– Nic mi nie jest. Wszystko bardzo dobrze. I to dzięki tobie, ty mnie wyciągnęłaś na wycieczkę. Relaks, białe szaleństwo. To wszystko u boku cudownej kobiety – uśmiechnęła się – Mam kolejną okazję poznać cię taką, jaka jesteś.
– I wzajemnie – położyła dłoń na mojej dłoni – Wiedz jedno, przed tobą nikogo nie gram. Zamawiamy coś jeszcze?
Nie chciałyśmy szybko wracać. Wybrałyśmy dłuższą drogę do chaty, bo dokąd ma się nam spieszyć? Z ukochaną można było porozmawiać na wszystkie tematy, toteż rozmowy ciągnęły się w nieskończoność. Jeden temat schodził na drugi, na trzeci... Przypominało mi to niepewne początki znajomości w pracy. Gdy wpadałyśmy w wir rozmowy, praktycznie nie było widać końca.
Płatki tańczyły wokół nas, jednak nie były to lodowate podmuchy. Janette nie nosiła czapki, za co została przeze mnie skarcona. Poszłyśmy na ugodę, zarzuciła kaptur. Ach, wiedziałam doskonale, że nienawidziła dyskutować. Zatrzymała się, by poprawić coś w bucie, szłam powoli dalej. Nagle oberwałam śnieżką w plecy. Zatrzymałam się i obróciłam. Zmrużyłam oczy.
– Po tym wszystkim, co dla ciebie robię, chcesz ze mną walczyć? – zapytałam i uśmiechnęłam się.
– Tak!
Zebrałam śnieg, ulepiłam kulkę i rzuciłam w jej kierunku. Jakież było moje zażenowanie, gdy nie trafiłam. Janette wybuchła śmiechem. Schyliłam się po następną porcję amunicji, ale ukochana podbiegła i powaliła mnie na zaspę.
– To się nie liczy! – krzyknęłam.
– Wszystko się liczy!
Walczyłyśmy w akompaniamencie śmiechu i pisków. Raz ona chciała mnie zakopać, raz ja nad nią górowałam. Miałam chyba pięć kilo śniegu za ubraniem.
– Poddajesz się? – zapytała, trzymając w ręce śnieg nade mną.
– Nigdy – odpowiedziałam lekko zdyszana. Ze śmiechu brzuch mnie bolał. Zawsze byłam wrażliwa na łaskotki, a Janette właśnie to odkryła. Nie była aż tak wredna, by cała zawartość swoich rąk upuścić mi na twarz. Śnieg wylądował na klatce piersiowej. Wykorzystując chwilę jej triumfu, obróciłam ją na plecy.
– A ty się poddajesz?
– Nie – odpowiedziała z uśmiechem – Rozejm? Jestem cała mokra... – zamruczałam na jej słowa.
– To bardzo dobrze... – była blisko, więc nie miała problemu by swymi ustami dosięgnąć moich w krótkim pocałunku. – Przekonałaś mnie. Tak, rozejm.
Wstałam i pomogłam jej w otrzepaniu się ze śniegu. Poprawiłam jej kaptur i poszłyśmy dalej. Co za zabawa!
Jednak, gdy tak szłyśmy w ciszy słuchając skrzypiącego pod butami świeżego śniegu, wyraźnie czułam co jakiś czas wierzch jej dłoni ocierającej się o moją. Parę kroków i znowu. I znowu. Jakby coś je przyciągało do siebie, jak mnie do Janette. To było trudne do zignorowania, bo nic innego nie odwracało mojej uwagi. A ukochana jakby nie zwracała na to uwagi. Na chwilę pochłonęły mnie myśli, ale kolejne muśnięcie przywróciło na ziemię. Zaryzykowałam, niepewnie chwyciłam jej drobną dłoń. Spojrzałyśmy na siebie, lekko się uśmiechnęła. To był dobry znak. Splotłam nasze palce, ukochana delikatnie wzmocniła chwyt jakby na znak przypieczętowania tej chwili. Co miała na myśli? Że należę do niej? Cokolwiek miało to znaczyć, było wygodniej.
Po bitwie w śniegu czułam w sobie więcej energii. Pomyślałam o imprezie w barze. Może by wpaść?
– Jesteś zmęczona? – zapytałam.
– Jeśli myślisz o tym samym, co ja, to chętnie tam z tobą pójdę – zerknęła na mnie.
– Myślę, że myślimy o tym samym – zaśmiałyśmy się.
Zmieniłyśmy trasę. Nie trzeba było zawracać, kierunek był podobny. Wystarczyło parę uliczek w bok.
Obie wzdrygnęłyśmy się, gdy idąc w ciszy, wsłuchane jedynie w skrzypienie śniegu pod podeszwami, usłyszałyśmy łoskot otwieranych z impetem drzwi. Wybiegły z nich dwie postacie. Instynktownie przyciągnęłam Janette bliżej siebie. Na szczęście była to rozbawiona czymś para. Pomachali nam, odwzajemniłyśmy, pognali w kierunku jedynie im znanym. Odetchnęłam. Spojrzałyśmy na siebie i poszłyśmy dalej.
Bar przywitał nas duchotą piwa i spoconych ciał, oraz wyciem, dosłownie wyciem dziewczyny na małej scenie. Na przeciwległej do niej ściany wyświetlał się tekst z rzutnika. Czyli karaoke jeszcze się nie skończyło. Sam lokal nie był jakiś duży, parę stolików ustawionych pod ścianą, parkiet do tańca, który pomieściłby nie więcej niż dwadzieścia osób i długa jak w westernach lada, z którą stał wąsaty facet przy kości. Na głowie miał biały, kowbojski kapelusz, kompletnie niepasujący do otoczenia. Janette zsunęła z głowy kaptur wolną ręką i rozejrzała się. Brak wolnych miejsc siedzących.
– Idę coś zamówić, szukaj mnie przy barze! – krzyknęła. Puściła moją rękę, znikając w tłumie. A mnie... podkusiło, by też coś zawyć do mikrofonu. Dla Janette.
W głowie pojawiła się lista piosenek, które znałam na pamięć i śpiewałam czysto. Wybrałam niemieckojęzyczną. Skierowałam się w stronę, gdzie według mnie znajdował się rzutnik. Do niego był podłączony laptop, przy którym siedział znudzony facet z siwizną na skroniach. Podałam mu tytuł. Powiedział, że to była już ostatnia osoba, ale gdy wytłumaczyłam, lekko koloryzując, że to dla ukochanej, zgodził się. Wskazał na scenę, poszłam. Z każdym krokiem nogi coraz bardziej odmawiały mi posłuszeństwa. Wbijając wzrok w podłogę, dotarłam do czterech schodków, weszłam po nich. Mimo światła świecącego prosto w oczy, odszukałam ladę z kowbojem, obok zaskoczoną Janette. Skinęłam porozumiewawczo na obsługującego rzutnik. Zaczęło się. Znane słowa pojawiły się na przeciwległej ścianie. Energiczny, niemiecki kawałek zachęcił parę osób do podrygiwania. Wzrokiem chciałam odszukać ukochaną, ale znikła. Zobaczyłam ją dopiero... Obok siebie. Przyłączyła się do mnie! Dodała mi sił. Gdzieś błysnął flesz. Czas upłynął szybciej, niż myślałam. Objęłam ją ramieniem, pochyliłyśmy się w ukłonie dla publiczności. Zeszłyśmy, wmieszałyśmy się w tłum, natknęłyśmy się na faceta z aparatem fotograficznym. Opowiedział, że bar jest nowy, potrzebują reklamy i robią kolaże ze zdjęć dzisiejszego karaoke i innych wydarzeń, które wiszą na jednej ze ścian. Zgodziłyśmy się.
– Chcesz drinka? – zapytała.
– Cokolwiek na zwilżenie ust.
Wypiłyśmy po dwa drinki, w międzyczasie zjawił się DJ i rozkręcił imprezę. Puszczał dobre kawałki, również te, które ja znałam z dzieciństwa od taty. Kiedy zobaczyłam, że większość ludzi tańczy, dołączyłyśmy. Nie grał jednego gatunku, powoli przechodził w wolniejsze. Jedną z piosenek Silbermond zadedykował dla zakochanych. Janette zaskoczyła mnie – jej dłonie owinęły moją talię, oparła głowę o ramię. Również ją objęłam i pogłaskałam po głowie. Przez takie właśnie momenty łudziłam się, że Janette też mnie kocha. To była okrutna myśl, bo rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Czuła się przy mnie swobodnie, to najważniejsze. Później muzyka stała się znów żywsza.
Obie poczułyśmy całodniowe zmęczenie, i trzymając się za ręce wróciłyśmy do ośrodka. Janette wykąpała się pierwsza, więc gdy kładłam się spać, już słodko spała na boku. Pocałowałam ją w czoło.
– Diabelnie cię kocham, Janette. – Szepnęłam. Pewno już dawno była w krainie snów. Może i dobrze, że tego nie słyszała.
*
Obudziłam się z dobrym humorem. Janette leżała na boku z podpartą o rękę głową, wpatrując się we mnie uważnie. Znałam ten wzrok i kojarzyłam go niestety z gorszymi wydarzeniami. Tylko dlaczego tak się patrzy na mnie? Jakby nigdy nic przeciągnęłam się i ziewnęłam.
– Hej – przywitałam ją.
– Kim jest Kate?
– Kate? – musiałam upewnić się, że dobrze zrozumiałam. Niemiecki jednak cały czas mnie zaskakiwał swym podobieństwem słów.
– Tak. Kate.
Westchnęłam, szykowała się długa i nieprzyjemna rozmowa. Na wspomnienie o Kate, poczułam się nieswojo, jakby była tylko kłopotliwym snem czy jakimś odległym wydarzeniem. Chuda postać z czarnymi włosami, które tak często były przeze mnie trzymane przy namiętnych pocałunkach. Zielone oczy, które patrzyły na mnie z miłością. Usta stworzone do całowania i szeptania mojego imienia... Przestań! To przeszłość! Rozdział zamknięty!
– Była moją żoną. W sumie nadal nią jest, ale na papierze. Między nami płomień zgasł.
– Żoną? – pytając, uniosła brew, jakbym opowiadała bzdury.
– Wzięłyśmy ślub w Wielkiej Brytanii. Dlaczego właściwie o nią pytasz?
– Nie wspominałaś, że zdarza ci się gadać przez sen.
No tak, nie wiem, jak mi to umknęło. Dziewczyny w pokoju nieraz miały ubaw, czasem mówiłam rzeczy, które w sumie nie powinny wyjść z mych ust. Między innymi tak dowiedziały się o Janette.
– To prawda. Ale nie pamiętam bym miała jakiś sen o niej. To przeszłość.
– Co was rozdzieliło?
– Kurczę, Kate jest przeszłością. Ty się dla mnie liczysz. Nie chcę o tym rozmawiać, a przynajmniej nie dziś. Nie psuj mi humoru.
– Ach, ja ci psuję humor? Proszę tylko byś mi powiedziała, co was rozdzieliło.
– Po co?
– By uniknąć powtórki z przeszłości. Więc?
– Najwyraźniej tak miało być, Kate była nadopiekuńcza. Jeszcze parę miesięcy i zabroniłaby mi pracować. Teraz jesteś tylko ty.
– Byłyście razem, więc cię kochała. Skoro cię kochała, to się tobą opiekowała.
– Są pewne granice tej opieki. Ale to już było osaczanie. W ogóle nie wiem, skąd się wzięło u niej przekonanie, że JA potrzebuję opieki, że jestem tą bardziej żeńską częścią związku. Zrozum mnie, Janette. Odeszłam, bo chciałam mieć trochę więcej swobody. To zaczęło być męczące. Poza tym, wtedy już poznałam ciebie.
– Chciałam mieć pewność, że nie wpakowałam się w środek związku. Wolę klarowne sytuacje – pogłaskała mnie po policzku i pocałowała delikatnie. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w zupełnej ciszy, dopóki emocje nie opadły. Oczywiście, że Kate była przeszłością. Nie zamieniłabym Janette na nikogo innego. – Wstajemy?
– Nie... – pociągnęłam ją na siebie.
– Po południu pogoda ma się zepsuć, a jestem pełna energii.
– Można to inaczej spożytkować... – oddałam zaległy pocałunek.
– Pociągam cię w moim wieku?
– Jak nikt inny. Z zewnątrz jesteś cudowna, wnętrze masz ciekawe...
– Wątroba, nerki, płuca...? – wybuchłyśmy śmiechem.
– Twój charakter, tajemniczość, skromność, stanowczość, zdecydowanie... Mam dalej wymieniać? – zarumieniła się. Zarumieniła się! - Oj, chyba muszę przyzwyczaić cię do komplementów.
– Cicho już bądź... – mruknęła i pocałowała mnie namiętniej, w głowie przewinęły się wszystkie nasze pocałunki.
– I niesamowicie całujesz... - przyłożyła dłoń do moich ust, patrząc głęboko w oczy.
Trwałyśmy tak dłuższą chwilę, po czym opuszkami palców przesunęła po moich wargach. Rozchyliłam je lekko i chwyciłam koniuszek palca ustami. Zaczęłam delikatnie ssać palec Janette, pieścić go językiem, okrążać, muskać i zwilżać. Nie cofnęła dłoni, a myśl, że mam jej palec w ustach wywołał jakąś wewnętrzną iskrę. Zmysły jakby się wyostrzyły. Słyszałam jej oddech, czułam chłodny wydech na klatce piersiowej, był niemalże pieszczotą dla rozgrzanego po nocy organizmu. Jej ciało przyjemnie obciążające moje, napierające, jakby chciało wniknąć. Skóra przy skórze jak odzwierciedlenie krzemieni, wywołujące tę iskrę pożądania. Wyciągnęła palec z ust i pocałowała mnie. Niespiesznie, z czułością. Wodziłam palcami po jej plecach od karku do lędźwi. Gdy wsparła się na ręce lekko unosząc się, poczułam pustkę po słodkim ciężarze. Wpuściłam ją między nogi, a Janette zaczęła ocierać się wzgórkiem o moje krocze. Zsunęłam dłonie do pośladków i pomogłam jej nakierować się na łechtaczkę. Porozumiewałyśmy się spojrzeniami. Fala dzikiej przyjemności rozprowadziła się po ciele we wszystkie strony. Zespoliłyśmy się w jednym rytmie, szelest pościeli stworzył duet z naszym sapaniem. Włoski na wzgórku ukochanej przyjemnie drapały i łaskotały. Poczułam ciepłe pocałunki na szyi, które sprawiły, że wiłam się pod ukochaną. Odchyliłam głowę w tył, by dać jej większe pole manewru, choć tak naprawdę pragnęłam otoczyć ją swoim ciałem. Podparta jedną ręką, drugą pieściła i masowała moją pierś, raz delikatniej, raz mocniej, jakby walcząc ze sobą. Pocałunki przybrały na namiętności, przeplatały się z oddechem. Jej dłoń powędrowała dalej, na udo. Byłam napalona do granic możliwości i pragnęłam czuć ją wszędzie. Jednak akurat w tym momencie przerwała. Spojrzała na mnie rozpromieniona czy może spragniona tego, co ja. Składając pocałunki na mojej żuchwie, przejechała palcami po kroczu. Uniosłam lekko biodra z błagalnym jękiem.
– Jesteś tak bardzo zboczona... – szepnęła do ucha. Zadrżałam, gdy jej oddech wywołał falę podniecenia.
– Spragniona... – dalej wiłam się pod nią, ale bawiła się ze mną.
– Czego? – zapytała prowokacyjnie i skubnęła ustami moją szyję.
– Ciebie, Janette – zatoczyła palcami kółeczko wokół wejścia do pochwy. – Zrób to, błagam.
Wsunęła we mnie palce, poczułam ulgę. Tuż po niej przyszło najwyższe stadium podniecenia, musiałam być blisko orgazmu. Zwinne palce mocno masowały punkt G. Idealnie. Błądząc dłonią po jej ciele, dotarłam do cipki, całej mokrej od zmieszanych soków. Zrozumiała mój gest, rozchyliła lekko nogi pozwalając mi na pieszczoty. Palce niemal same wślizgnęły się do pochwy. Jęknęła, wtulając twarz w zagłębienie szyi i ramienia. Powitała mnie skurczem mięśni, dając do zrozumienia, jak bardzo chciała się na czymś zacisnąć. Zmieniłam nieco układ dłoni by wchodzić w nią głębiej, jednocześnie ostrożnie dołączyłam trzeci palec do zabawy. Drugą ręką trzymałam Janette blisko siebie.
Ukochana coraz gorzej radziła sobie z czułościami innymi niż te między nogami. Sama zresztą też pragnęłam czerpać przyjemność tylko z tamtego miejsca, trudno było się skupić na czymś jeszcze. Czułam rosnącą przyjemność jak kulę w podbrzuszu, która szybko się powiększa czerpiąc rozkosz. Wybuchła dawką ekstazy. Jęczałam, drżałam, wtulając się w ukochaną Janette, sprawczynię orgazmu. Zwolniła, jednak ani na chwilę nie przerwałam pracy. Nawet samoistnie przyspieszyłam, bo znów poczułam tą jakby nić emocjonalną między nami i wiedziałam, że jej również wiele nie trzeba. Jakby silnym bodźcem pobudzającym był mój orgazm.
– Och, Pati...
Pocałowała mnie krótko, po tym już tylko trzymała usta na moich. Ruch jej bioder stał się mocniejszy, wokół palców poczułam znajome, pogubione w rytmie skurcze. Spróbowała mnie pocałować, jednak z jej ust wydobył się jęk. Napięła się cała i zaraz zwiotczała w moich ramionach. Zebrała się na całusa i położyła głowę na mojej klatce piersiowej, oddychając coraz spokojniej. Chwila była tak magiczna, że bałam się nawet wyciągnąć z niej palce, by nie zepsuć nastroju. Trwałyśmy tak przez moment, ona we mnie, ja w niej. Jej bicie serca obok mojego. Powietrze wypełnione zapachem seksu i słodką wonią jej skóry. Powoli i ostrożnie palcami wolnej ręki gładziłam jej kark i linię włosów. Mruknęła zadowolona. O takich porankach marzyłam. Niesamowite, że każdego dnia zapewniałam się, że bardziej już Janette kochać nie można... A następnego dnia przychodziło to rozczarowanie, że jednak jest to możliwe.
To ona zaciągnęła mnie do sex shopu. Podczas pieszej wycieczki na zakupy, idąc jedną z bocznych uliczek, rzucił nam się w oczy nieduży czerwony napis. Spojrzałam na nią, na jej reakcję, a ona na mnie. Chwila konsternacji. W głowie tyle samo argumentów „za”, jak i „przeciw”. Skinęła znacząco głową. Odpowiedziałam jej nieco wstydliwym uśmiechem i pokiwałam na „tak”. Postanowiłyśmy wspomóc się podczas zbliżenia i mieć wolne ręce, które mogłyby służyć do innych pieszczot. Po powrocie do chaty natychmiast przetestowałyśmy nowy gadżet.
*
Przyszedł jednak ten dzień, gdy zimową, erotyczną sielankę trzeba było zakończyć i wrócić do swego codziennego życia, gdzie ukochana będzie musiała sama robić sobie śniadanie i parzyć kawę. A ja będę setki kilometrów od niej i nic nie będę mogła na to poradzić. Łudziłam się trochę, że może zostanie jeszcze parę godzin i razem uciekniemy gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie. Świat powoli budził się do życia, szary odcień poranka idealnie odzwierciedlał to, co czułam, gdy szłam z jej torbą. Niewiele zdań wymieniłyśmy na dworcu, za nas mówiły gesty. Peronowe oświetlenie rzucało żółtą poświatę na twarz mojej ukochanej, gdy trzymałam dłonie na jej policzkach i patrzyłam w jej oczy. Niewiele brakowało, bym pękła i powiedziała jej o swoich uczuciach. Coś mnie jednak nadal powstrzymywało. Czy to strach przed reakcją Janette? Przed jej odpowiedzią? Nie wiem. Może jeszcze nie czas. Powinnam wykorzystać ostatnie minuty lepiej, niż pozwalać smutkowi rozwijać się wewnątrz klatki piersiowej, który zaczął ciążyć na sercu i ściskać za gardło. Poprawiłam jej czarny szalik.
– Prześpij się trochę, będziesz zmęczona.
– Ty też, Pati – uśmiechnęłam się szczerze.
– Ale ja mam urlop.
– A ja jestem przyzwyczajona do wstawania o czwartej – odpowiedziała z uśmiechem. Przytuliłam ją mocno. – Przyjedziesz niedługo, prawda?
– Jedź ze mną. Zostań ze mną, Janette. To wszystko jest niepotrzebne!
– Nie mogę, dobrze o tym wiesz. – Jej głos był boleśnie stanowczy. Przypomniał o tym, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduję.
– A ty wiesz... – urwałam, bo w głowie kołatały mi dwa niebezpieczne słowa. – Ty musisz mnie zrozumieć!
– Nic nie muszę. – Oniemiałam. To było oczywiste, że jesteśmy wolnymi ludźmi i nic nie musimy, ale spodziewałam się trochę innej odpowiedzi z jej strony. Zabrakło mi tlenu w mózgu, więc palnęłam:
– NIE MUSISZ z nim być. – Miałam ochotę wygarnąć jej szereg argumentów mówiących, że powinna być ze mną, a nie z nim. Zamiast tego zapadła dłuższa, niezręczna cisza. Nic nie mogłam wyczytać z jej twarzy. Nie dałam rady odgadnąć, o czym myśli. Może analizowała to wszystko. Może wie od dawna, że ją kocham. Może właśnie ją olśniło. Nie miałam pojęcia.
– Wiem. – zrobiła chwilę przerwy, jakby ważąc słowa. Wzięła głęboki wdech, szykując się na dłuższą wypowiedź. – Wiem – powtórzyła już łagodniej, wypuszczając powietrze z płuc.
*
Kate nie tryskała entuzjazmem, gdy zjawiłam się wieczorem w mieszkaniu.
– Oho, żona wróciła – skomentowała sarkastycznie z kuchni. Westchnęłam. Powiadomiłam ją, że dziś się zjawię. Przyjechałam tu tylko na dwa tygodnie. Byłam tak zmęczona, że nawet mnie to nie ruszyło. Nie miałam sił na nerwy.
– Cześć – odpowiedziałam. Podeszła do mnie, gdy ściągałam kurtkę.
– Wow, schudłaś. I w ogóle wyglądasz inaczej... – odwiesiłam kurtkę mierząc Kate wzrokiem.
– Dzięki, ale to tylko złudzenie. Jestem zmęczona.
– No pewnie – odpowiedziała z uśmiechem i wzięła moje torby.
Coś mi tu za cholerę nie grało! Pomogła mi się rozpakować i zrobiła mi kolację, gdy brałam długi prysznic. Nie przekraczała żadnych granic, była po prostu miła i uśmiechnięta. To nie był jednak jej prawdziwy uśmiech. Znałam ją przecież. Gdyby obok nas stała jakaś osoba trzecia, uznałaby, że jest moją znajomą. Oprócz powitania, ani razu nie powiedziała nic, co mogłoby wskazywać, ze łączy nas coś więcej. Zaraz, zaraz... Przypomniałam sobie naszą ostatnią poważną rozmowę. Zaświtało mi, że nie będzie o mnie walczyć ani sprawiać mi problemów. No, jak widać nie zapomniała swych słów.
Następnego dnia również nic.
I następny też znośny.
I kolejny.
I kolejny...
Aż do spotkania z Wiktorią. Zaprosiła mnie niemal na siłę do siebie na herbatę. Ona powiedziała mi wszystko.
– Kate jest na ciebie wkurwiona. Domyśla się, że poznałaś kogoś tam w Niemczech i że łączy was coś więcej niż znajomość. I nie powiesz mi, że to przypadek.
– Poznałam kogoś, to prawda. Sama tego chciałam. Poza tym wiesz, jaka wtedy była Kate. Tak się niefortunnie złożyło, że...
– Ty chyba ochujałaś już na amen! – krzyknęła, szokując mnie. – Chcesz zwalić winę za zdradę na Kate?! Obudź się, kurwa! Co się z tobą dzieje?!
– To Kate rozjebała nasz związek! OK?
– To nie znaczy, że mogłaś się puszczać! W każdym związku są wzloty i upadki. Myślisz, że z moją się nie kłócimy?! Ale naprawiamy to! Każda rozłąka uczy nas czegoś! – Wiktoria była sfrustrowana i czerwona ze złości.
– Kate nie... – zaczęłam, ale znowu mi przerwała.
– Teraz ja mówię! Najpierw muszę ci nawtykać to, co mówiła mi twoja ŻONA, gdy siedziała tam, gdzie ty i płakała! – Zszokowały mnie te słowa. Ton jej głosu szczelnie wypełniał kuchnię. – W życiu nie widziałam jej tak roztrzęsionej. Nigdy! Pokłóciłyście się, pojechałaś sobie i dałaś dupy – rozłożyła ręce w geście bezsilności – Tak po prostu. Jakby małżeństwo nic dla ciebie nie znaczyło.
– Nie wiesz, jak się czułam! Pierwszy raz pokłóciłyśmy się tak poważnie. Nie mogłyśmy dojść do porozumienia...
– Kate cię nienawidzi. Ona ci tego nie powie wprost. – zrobiło mi się smutno. Szczerze smutno, jak chyba jeszcze nigdy. Wiktoria otworzyła mi oczy. – Co najwyżej, toleruje cię resztkami sił. Jak ty mogłaś sobie tak po prostu wyłączyć myślenie o Kate? Nie spodziewałam się tego po tobie, serio.
– Próbowała mnie kontrolować, rozumiesz? W naszym związku przestała być równość...
– I ty się dziwisz, że trochę przegięła? Wyczuła rywalkę w jakiejśtam lasce, co się do ciebie przystawiała i intuicyjnie zaczęła walczyć. To można wytłumaczyć naukowo. Pamiętaj, przyjaźń rodzi miłość, miłość rodzi nienawiść. Wolałaś pójść na łatwiznę i zostawić Kate, zamiast jej wysłuchać. Czy ty w ogóle ją kochałaś? Ona była gotowa jechać tam do ciebie, ale ją powstrzymałam. O włos, a oszalałaby.
– Kochałam.
– No to o co ci, kurwa, chodziło?
– Zawaliłam, dobra? Przyznaję.
– O nie, to nic nie załatwia. Właściwie, to nie wiem, co teraz z wami będzie. Pewno tak, jak mówiła twoja ŻONA, rozwód, zostawi ci mieszkanie i wróci do Stanów. Tyle z was zostało. Papierek rozwodowy. Tyle było warte wasze małżeństwo – zamyśliła się – plus jeszcze... dwieście złotych. – Uniosłam brew ze zdziwienia.
– Za co?
– Kate ma depresję. Tak ją zniszczyłaś. I nie łudź się, że będę po twojej stronie. Jesteś moją zajebistą kumpelą, a za to, co odjebałaś, powinnam ci srogo nakopać do dupy, bo skrzywdziłaś moją drugą zajebistą kumpelę. W sumie, to przygotuj się na mieszkanie z Kate, bo ma teraz trzy okresy. Głęboka miłość do ciebie, nienawiść do ciebie, i właśnie depresję. Przez ciebie.
– Zakochałam się. Co mam ci więcej powiedzieć?
– Nie mi to mów, tylko Kate. Powiedz jej to wszystko, przyznaj się. Jak nie, ja to zrobię za ciebie.
Czułam się paskudnie. Momentami czułam się tak, jakbym kochała je obie. W ogóle, najlepszym rozwiązaniem byłoby życie w trójkącie. Wiedziałam też, że pewnego dnia będę musiała podjąć decyzję – walczyć o małżeństwo w kryzysie bez gwarantowanego sukcesu, czy walczyć o nowy związek z Janette, również bez gwarancji wygranej. W końcu miała męża, wydawała mi się niezdecydowana. Jakby chciała, a nie mogła. Nie wiem, takie były moje spostrzeżenia, gdy dłużej zamyśliłam się nad Niemką. Po szeregu nieporozumień mogłam zostać z niczym. Kochałam Janette całym sercem, ale na Kate nie potrafiłam pozostać obojętna. Ją też darzyłam kiedyś takim silnym uczuciem.
Postanowiłam dać działać czasowi. Co ma być, to będzie. Teraz, gdy wyjadę do Niemiec, porozmawiam szczerze z Janette.
W następnym tygodniu wykonałam telefon do koordynatorki. Okazało się, że muszę zostać, bo zabrakło materiału na hali. Mają za dużo ludzi i wszystko stoi. Obiecała, że jak tylko praca ruszy, to da mi znać. No w porządku. Mogłam oczekiwać zarówno tydzień, jak i miesiąc, dwa.
Żona nie okazywała mi złości, cały czas była miła. Zwątpiłam trochę w słowa Wiktorii, może wyolbrzymiała. Kate nie wtrącała się w moje życie. Znaczy się, jak robiła śniadanie dla siebie, to szykowała również dla mnie. Spałyśmy razem, w jednym łóżku. Niesprawiedliwe by było spanie którejś z nas na kanapie. Nie przystawiała się do mnie, a rozmowy przebiegały na stopie koleżeńskiej.
Dzwoniłam parę razy do rodziców, matka trzymała mocno stronę Kate, ojciec był bardziej wyrozumiały dla mnie. Kurczę, przecież też byłam człowiekiem i miałam prawo się zakochać! Dlaczego nikt mnie nie rozumiał? Chciałam wyżalić się Janette, usłyszeć ją... Ale nie odbierała. To był bardzo trudny dla mnie okres. Dodatkowo, bardzo tęskniłam za Niemką. Odczuwałam tak wiele skrajnych uczuć, że momentami musiałam usiąść i przemyśleć wszystko dokładnie, bym nie zwariowała. Nie wiedziałam, co mam robić. Nie mogłam podjąć pracy w Polsce, bo każdy tydzień był oczekiwaniem na telefon z hotelu. A czas – jak na złość – płynął powoli. Zabijały go jedynie wykańczające ćwiczenia na siłowni. Co jak co, ale o formę należało dbać. Tam wyładowywałam gniew na siebie, tam również znajdowałam siłę by udźwignąć winę za rozpad małżeństwa z Kate na siebie. Zaczęłam być zła na Janette. Dlaczego po tym wszystkim nie odbiera telefonów? Dlaczego sama nie dzwoni? Nie wyciągałam z komórki niemieckiej karty, więc nie przegapiłabym połączenia od niej. I dlaczego właściwie tylko ja o nią walczę?
Jakieś półtora miesiąca po moim przyjeździe, zadzwoniła koordynatorka z wiadomością, bym powoli już się pakowała, bo są już wolne miejsca na skrzynkach i mogę przyjechać. Ucieszyłam się, ale wiedziałam, że może to być przełomowy pobyt w związku z zaplanowaną szczerą rozmową z Janette. Nie miałam zielonego pojęcia, jak na nią zareaguję, bo trochę się rozczarowałam brakiem kontaktu. Ale tęskniłam. Na myśl o niej, o tym wszystkim, co się działo między nami, robiło mi się cieplej na sercu.
Jednego wieczora, gdy jadłam kolację, do kuchni weszła Kate. Na stole położyła piękną, czerwoną różę i cofnęła się do salonu. Byłam zdezorientowana, a kanapka zatrzymała się w połowie drogi do ust. Nie wyszła, lecz oparła się o futrynę i patrzyła na mnie. Z zagubieniem spoglądałam to na kwiat, to na Kate. Przegapiłam coś? Urodziny, imieniny, zakończenie roku szkolnego, Walentynki, podziękowania... O co chodzi?
– Za co? – Zapytałam zakłopotana. Dostrzegłam smutek w jej oczach.
– Tak po prostu. – Odpowiedziała po chwili ze wzruszeniem ramionami i odeszła.
To była dla mnie niełatwa zagadka. Czym sobie zasłużyłam? Jakie święta są w marcu? Dzień kobiet już był. Urodzin nikt nie ma, imienin też nie, za zasługi na pewno nie dostałam. Gdy odpowiedź mnie olśniła, niemal załamałam się. Jak mogłam zapomnieć o rocznicy ślubu? Gorzej, o drugiej rocznicy, bo rok temu byłam w Niemczech? Poczułam narastający wstyd i winę za stan psychiczny Kate. Oparłam głowę o rękę. W sercu pojawiła się drzazga, a powieki nie utrzymały ilości łez, pozwalając im spływać po policzku, jedna za drugą. Nie zasługiwałam na Kate.
Serce zabiło mi mocniej, gdy na wyświetlaczu telefonu ujrzałam numer z biura. Czułam po kościach, że jadę tam ostatni raz. Nie byłam w stanie przewidzieć, co takiego się stanie. Wiedziałam tylko, że będzie to ogromne.
– Czy potwierdza pani wyjazd w piątek? – Usłyszałam po wstępie pytanie młodego zarządcy. Trudno mi było odpowiedzieć na to pytanie. Być może to przez obecność Kate. Siedziałyśmy w salonie i oglądałyśmy mało wciągający film, a na dźwięk dzwonka obróciła się nieznacznie w fotelu i patrzyła na mnie wyczekująco. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zawaham się nad odpowiedzią.
– Tak. – Kate z zawodem odwróciła wzrok. Gdy zakończyłam połączenie, odezwała się niespodziewanie.
– Papiery... – zaczęła cienkim, niemal łamiącym się głosem. Odchrząknęła. – Papiery rozwodowe złożę w przyszłym tygodniu.
Nie potrafiłam tego skomentować.
*
Oczywiście, że Janette ucieszyła się na mój widok. W głowie miałam przygotowaną wypowiedź na temat zakończenia romansu, ale nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Gdy zobaczyłam jej promieniejącą ze szczęścia twarz, zaparło mi dech w piersi. Zdawało mi się, że Kate jest odległym koszmarem sennym i to, co przeżyłam w Polsce minęło i już się więcej nie powtórzy.
– Zaczęłam się martwić, że już cię nie zobaczę! – powiedziała podekscytowana i przytuliła mnie mocno. W głowie nadal huczały słowa przemowy, jaką miałam jej wygłosić. Puszczając mnie, dłonią delikatnie przesunęła po moim policzku. Mogła sobie na to pozwolić, bo stałyśmy częściowo zasłonięte paletami. Musiała dostrzec zmieszanie na mojej twarzy. – Coś się stało? – Myśli automatycznie ułożyły się w przemówienie. Nie potrafiłam ich z siebie wyrzucić. Nie mogłam.
– Po prostu tęskniłam – odpowiedziałam, patrząc w jej czarne oczy.
Starałam się trzymać ją na dystans, ale po tygodniu znów straciłam dla niej głowę. Byłam zmęczona walką przed samą sobą. Nie chciałam udawać, że jestem nieszczęśliwa, bo prawda była inna, na widok Niemki radość wypełniała moje serce. To wszystko zaczęło toczyć się dalej, a Janette wygrała z Kate. Przy niej nie płakałam. Wydawała mi się nawet radośniejsza, niż wcześniej, co tłumaczyłam początkowymi skrajnościami naszych humorów.
Nie miałyśmy jak nadrobić zmarnowanych dwóch miesięcy, więc próbowałyśmy nacieszyć się sobą w firmowej toalecie. Niemal zapomniałam, jak to jest, gdy całuje Janette. Wystarczyło dyskretne skinienie na hali, czasem seksowne oblizanie ust, byśmy w niewielkich odstępach czasu „przez przypadek” natknęły się na siebie w toalecie. Raz o włos nas nie przyłapano – podczas żarliwego, namiętnego pocałunku w mocnym uścisku ciał ktoś chwycił za klamkę. Zamarłyśmy, nasze serca też. Bałam się nawet mrugnąć powieką. Szybka analiza sytuacji. Szczęście, że zablokowałam drzwi.
Położenie – beznadziejne.
Ilość dróg ucieczki – jedna.
Okna – brak.
Ryzyko wpadki – dziewięćdziesiąt pięć procent.
– Elka? – zawołałam, kładąc palec na ustach ukochanej.
– No, a kurwa, kto? Święty Mikołaj? – odpowiedziała sarkastycznie. Jej zawsze chce się srać wtedy, kiedy siedzę w toalecie, dlatego wiedziałam, że to ona.
– Zatrułam się, jeszcze chwilę tu posiedzę.
– Też masz grypę żołądkową? – przewróciłam oczami ze zniecierpliwienia.
– No.
– Ja pierdolę, idę zajarać. Jak wrócę, kibel ma być wolny. – Usłyszałam, że wyszła. Odetchnęłam z wielką ulgą. Potrzebowałyśmy chwili, by poukładać myśli.
– Niewiele brakowało – podsumowała Janette. – Spotkajmy się. W sobotę, przyjadę do ciebie. Mieszkanie odpada, córki nie mają żadnej wycieczki. W hotelu, hm? – położyła ciepłą dłoń na moim policzku.
– Wiesz, że nie mam nic przeciwko... No, ale czas wyjść. – pocałowałam ją krótko na pożegnanie.
– Omówimy szczegóły jutro.
Po tej akcji więcej nie ryzykowałyśmy w toalecie. Wolałam nie myśleć, co by było, gdyby Elka nie poszła na papierosa.
Hotel w mojej miejscowości stał się miejscem naszych schadzek. Zawsze było to nie więcej niż cztery sobotnie godziny, ale cieszyłam się i z tego. Chodziłyśmy do kina, na spacery, na ciastko, na obiad. Zdarzało się, że po prostu siedziałyśmy wtulone w siebie i rozmawiałyśmy, czasami do tego dochodziły drobne pieszczoty. Seks nie był głównym powodem spotkań, choć to właśnie chęć bliskości nakręcała naszą znajomość. Ale czy bliskość to tylko seks...? Przecież to też sfera emocjonalna i umysłowa. Poznawałyśmy siebie, Janette coraz bardziej otwierała się przede mną. Przyznała się mi, tylko mi – jak twierdziła – że w wieku dwudziestu lat miała dziewczynę. Bardzo mnie ucieszyła taka homoseksualna wiadomość. Rozdzieliły je studia, a kontakt się urwał.
– Ufam ci... w ogóle dziękuję, że mogę na tobie polegać. Długo już tak się nie czułam. Zapewniam cię, że możesz liczyć na moje wsparcie. Mogę tego powierzchownie nie okazywać, ale stałaś się dla mnie kimś ważnym. Nareszcie odpoczywam i... czuję się spełniona. Ktoś nareszcie chce mnie wysłuchać. Poruszyłaś we mnie jakąś drobną cząstkę, która już nie chce wrócić na swoje miejsce.
Słuchałam jej uważnie. Czy to była „owinięta w bawełnę” deklaracja jej uczuć? Czy Janette nareszcie mnie pokochała? Jeśli tak, dlaczego nie powie tego wprost?
– Janette... Jestem ci bardzo wdzięczna za te słowa. Dopóki nie powiesz „stop, nie chcę już”, będę przy tobie. Zawsze znajdujesz sposób, by się ze mną skontaktować. To jest oznaką, że mi ufasz. Nie zawiedziesz się na mnie.
– Dlaczego nie poznałam cię wcześniej? – zapytała z delikatnym uśmiechem.
– Nigdy nie jest za późno na... – zawiesiłam głos. Czy to ten moment?
– ...Na?
– Na zmianę swojego życia i wyjazd za granicę. Janette... ja muszę powiedzieć ci coś ważnego...
– Mów, przecież to zostanie między nami.
– Od pierwszego dnia pracy tutaj czułam, że... – rozległ się dzwonek jej telefonu.
No kurwa! W takim momencie?! Przez chwilę obie byłyśmy zdezorientowane. Janette wstała naga z łóżka i sięgnęła do kieszeni spodni leżących na stoliku. Odebrała. Obróciłam się na plecy, starając się zebrać myśli. Przetarłam dłońmi twarz w zakłopotaniu. Długo zbierałam się na tą chwilę, by po tym całym czasie przebytym za granicą wyznać Janette swoje uczucia. No nie przewidziałam, że akurat w takim momencie ktoś zadzwoni! Cały nastrój szlag trafił. Westchnęłam cicho. Gdy zakończyła rozmowę, spojrzała na mnie.
– Co chciałaś powiedzieć? – odłożyła telefon i usiadła na brzegu łóżka.
– Zapomniałam... hm... coś o tym, że czułam, że zostanę w tej firmie na dłużej. Praca fajna, zarobki też. – uśmiechnęła się i przeczesała mi włosy palcami. Usiadłam i pocałowałam ją krótko. Powiem jej następnym razem.
Jedną z sobót jej córki spędziły u babci, więc dostałam od ukochanej propozycję przyjazdu. Wspomniała, że mogę zostać na kolację ze śniadaniem, bo dzieci miały zamiar wrócić w niedzielę. Przystałam na to.
Zrobiłyśmy sobie potańcówkę u niej. Byłam szczęśliwa, że znów mogłam się z nią wyszaleć, a to przypomniało mi o urlopie w Alpach. Pląsy powoli zmieniały się w grę wstępną, siłą rzeczy i wspólnego oddziaływania na siebie wylądowałyśmy w łóżku. Nie musiałam się obawiać o uciekający czas, bo nie byłam w hotelu. Po namiętnych harcach mogłam bez skrępowania zasnąć w jej ramionach. W środku nocy przebudziłam się, jak się okazało, Janette również. Znów poddałyśmy się fali uniesienia.
– Jak ty to robisz, że tak na mnie działasz? – zapytała, zsuwając się z mojego ciała.
– Powinnam zapytać o to samo ciebie – obróciłam się na bok, przodem do niej.
– Muszę zapalić papierosa – oznajmiła po dłuższej chwili uspokajania oddechu.
Wstała, zapalając nocną lampkę i założyła moją bluzę, która długością zakrywała jej pośladki. Wzięła papierosy i wyszła na balkon w czarną otchłań. Zebrałam się w sobie, znalazłam szlafrok i dołączyłam do niej. Była wiosna, parę ciepłych, gwieździstych nocy, także nie martwiłam się, że zmarznie. Objęłam ją od tyłu i leniwie obcałowywałam jej szyję i kark. Zamruczała cicho i paląc dalej, oparła się o barierkę. Kontynuowałam, wodząc palcami po jej szczupłych nogach. Gdy dopaliła, obróciła się z uśmiechem i przysunęła się, wplatając palce w moje włosy. Pociągnęła je lekko i zaczęła pieścić moją szyję. Jej język i ciepły oddech przemierzały trasę od obojczyka do żuchwy, czasem kończąc tuż pod brodą. Napierała na mnie całym ciałem, aż plecami trafiłam na zamkniętą połówkę drzwi balkonowych. Było mi coraz przyjemniej. Jej dłonie zakradły się pod szlafrok. Na tym balkonie udowodniła, że mogę sięgnąć migających nad nami gwiazd.
*
Na dwa tygodnie przed zjazdem do Polski, poprosiła, bym w przedostatni dzień spotkała się z nią. Jej spojrzenie trochę mnie zaniepokoiło, ale zgodziłam się. Byłam trochę zdziwiona, ale tłumaczyłam sobie to tym, że może chciała jechać ze mną. Nastały wysokie temperatury – planowała wspólne wakacje? Nie miałam żadnych obaw dotyczących naszej znajomości, były same pozytywy. Wszystko układało się bardzo dobrze. Czekałam więc cierpliwie, aż nadejdzie ten dzień. Jeśli atmosfera między nami na to pozwoli, wyznam jej miłość.
W ostatni tydzień mojego pobytu Janette zmieniła swoje zachowanie wobec mnie. Nie dopuszczała mnie zbyt blisko do siebie. Ograniczyła nasz kontakt do prostych komend w pracy. Pytałam, o co jej chodzi, ale odpowiadała:
– Nie wiem, o czym mówisz.
Oblał mnie zimny pot. Jak to... nie wiedziała? Zaczęła ignorować moje uśmiechy, na próbę podjęcia jakiegokolwiek tematu mówiła, że nie ma czasu i porozmawiamy później. To „później” nie następowało. Ma okres? Przekwita? Nie, jest na to za młoda. Nie mogłam znaleźć przyczyny jej zachowania, przecież było tak pięknie! Zaczęłam czuć, że ją tracę. Byłam bezsilna wobec tego i to bardzo bolało. Nie potrafiłam doszukać się w swoim zachowaniu czegoś, co mogłoby ją urazić czy rozzłościć. A może... poszły plotki?
Do mojego stolika podeszła kobieta z Katowic.
– Pati, posłuchaj mnie – mówiła cicho, miała skupiony wyraz twarzy. – Janette nie życzy sobie, byś ją zaczepiała. – Serce podeszło mi do gardła. O co tu, kurwa, chodzi?!
– Ale ja nic nie zrobiłam! Ona... oszalała chyba. Może powiedziałam coś nie tak, przecież wiesz, że to jest jednak język obcy... – zaczęło mi się zbierać na płacz. – Powiedz mi, co ona ci nagadała?!
– Powiedziała, bym ci przekazała to, żebyś nie podchodziła do niej. To wszystko.
– Idę to wyjaśnić, mam dosyć! – Odpowiedziałam i ruszyłam w stronę Janette, ale kobieta w ostatniej chwili złapała mnie mocno za rękę.
– Ona nie chce. Daj jej czas.
Nie chciałam, by ktokolwiek widział moje łzy, więc wyszłam do toalety. Zaczerwienione oczy tłumaczyłam tym, że trochę sprayu dostało mi się do oka. To mi się nie mieściło w głowie! I bardzo bolało! Jutro czwartek, wygarnę jej wszystko na spotkaniu.
Nie było problemu z ustaleniem godziny spotkania, ponieważ dwa miesiące temu przywrócono z powrotem jedyną, poranną zmianę. Przyjechała do mnie o siedemnastej i zaproponowała spacer. Uległam jej.
– Cieszę się, że mogę z tobą swobodnie porozmawiać – powiedziałam, gdy ruszyłyśmy. Posłała mi krótki uśmiech. Widziałam, że był wymuszony. Coś tu było bardzo nie tak. – No śmiało, wal prosto z mostu, co się stało? Dlaczego tak mnie traktujesz?
– Nic nie zastąpi rozmowy bez świadków w cztery oczy.
– Dlaczego więc wciągasz w to innych?
– Żeby było ci łatwiej.
– Z czym? – przystanęła i spojrzała na mnie.
– Chcę to zakończyć.
Aha, więc to była ta petarda, którą czułam jeszcze w Polsce. Nogi ugięły się pode mną, zakręciło mi się w głowie. To miał być koniec naszych pocałunków? Przytulania, tańców, spotkań, wsparcia, zaufania i bliskości? Starałam się, by była przy mnie szczęśliwa. Gdzie popełniłam błąd? Coś ścisnęło mnie mocno za gardło, aż poczułam ból.
– Janette... dlaczego? Ktoś ci coś powiedział, zrobiłam coś źle? Zapomniałam się?
– Chcę to zakończyć. Możemy się dalej kolegować, ale nic więcej.
– Przestań tak gadać! – Z mojej piersi wyrwał się gwałtowny szloch – nic o mnie nie wiesz! Nie masz pojęcia, jak ważna dla mnie jesteś! Dlaczego? Co ja takiego zrobiłam? Jestem za młoda? Jestem dziewczyną?
– Mam rodzinę –wzięłam głęboki wdech. Czas najwyższy. Siłą woli powstrzymywałam gromadzące się pod powiekami łzy.
– Wyjdź za mnie.
– Co? – Twarz Janette jakby się ożywiła. Padłam na kolana.
– Weź ze mną ślub. Zostań moją żoną, Janette – pokręciła głową w zaprzeczeniu.
– Mam rodzinę. Wstań, proszę – wstałam, wierzchem ręki ocierając świeże łzy – Było mi naprawdę fantastycznie, nauczyłam się przy tobie wielu rzeczy. – przybliżyłam się, ujęłam jej twarz w dłonie.
– Nadal tak może być. Nie mam jak ci tego udowodnić, bo jutro zjeżdżam – nie dawałam za wygraną. Ale... czy nie o to jej właśnie chodziło? Przemknęło mi przez myśl. Chwyciła mnie delikatnie za nadgarstki, ale nie uwolniła się. Pozwoliłam sobie zatopić się w jej oczach. Ucałować ostatni raz te miękkie usta?
– Janette...
– Patrycja...
Wydawała się zupełnie bezbronna, jakbym wcale jej nie utraciła. Nie wierzyłam, że we wnętrzu nie tliła się iskierka, ta iskierka, która wywołała między nami ogień w Alpach. W porządku, nie chciała. Musiałam się z tym pogodzić. „Jeśli coś kochasz, puść to wolno...”. Złożyłam pocałunek na czole i odsunęłam się, dając jej zamknąć przede mną krąg przestrzeni osobistej.
– W porządku, Janette. Pojadę. Prędko nie wrócę. Znajome, jak na początku – wyrecytowałam, bardziej dla uspokojenia jej. Wewnątrz byłam roztrzęsiona, w końcu wyrwała mi pół duszy i złamała serce. Znów musiałam przybrać maskę „tej twardej”, jaką znali mnie wszyscy.
– Dokładnie.
– I co teraz? Wspomnień nie wykasuję.
– Zapomnij. Usuń mój numer.
– A jeśli ty zadzwonisz? – zapytałam. Chciała coś odpowiedzieć, ale powstrzymała się o ułamek sekundy.
– Telefon zostawiłam w samochodzie. Wrócę, usunę twój numer. Teraz w nic nie gram. I dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś.
W nocy nie mogłam pohamować łez, pragnęłam cofnąć się do wypadu w góry i zasypiać obok niej szczęśliwa. W sumie, to sama sobie byłam winna. Janette ani słowa nie wspomniała o wspólnej przyszłości, niczego nie obiecywała. Wolałam jednak żyć w nadziei, że zrozumie, że pokocha. Że gdy spędzę z nią jak najwięcej czasu, zobaczy we mnie dobry materiał na związek. Starałam się być opiekuńcza, pomocna, by wiedziała, że zawsze może na mnie liczyć i się nie zawiedzie. Potrzebowałam ochłonąć, przy Janette nie byłam w stanie logicznie myśleć. Nabrać dystansu, spojrzeć na sytuację z boku.
Wróciłam do Polski. Dla Kate wystarczył tylko rzut okiem, by wiedzieć, co się stało. Nawet tego nie skomentowała.
Przecież to było oczywiste. Dla niej to był tylko seks, odskocznia od szarej codzienności. Wybrała mnie... no cóż, myślę, że wiedziała, co czuję. Mimo wszystko – bolało. Wahałam się przez parę tygodni, czy wrócić do Niemiec, do Janette i mimo wszystko walczyć o nią, ale nie wiedziałam jak zareaguje. Po co się właściwie mieszać? Nie chciała, koniec, kropka. Straciłam ją... Nie, przecież nawet nie była moja. Byłam tylko kochanką. Kochanką. W życiu bym nie podejrzewała, że tak skończę. Miała rodzinę, więc oczywiste było, którą stronę wybierze. Dlaczego wtedy nie myślałam tak mądrze?
Długo leczyłam się ze świadomości, że za chwilę zadzwoni telefon, wyświetli się numer ukochanej, ona powie – wróć – a ja to zrobię. Z biegiem czasu uświadomiłam sobie, że lepiej byłoby nie odbierać. Po co rozdrapywać rany, cierpieć na nowo? Nie chciałam popaść w depresję po powrocie do kraju, starałam się utrzymywać formę. Zapomniałam jednak o najważniejszej sprawie - Kate. Co z nią? Mówiła o rozwodzie, ale to było w marcu. Może tylko mówiła. Może czekała, aż łaskawie wrócę i porozmawiamy. Chciałam, to mam.
Byłam wkurwiona. Chciałam jednocześnie rozwalić cały świat i płakać, nie hamować tego. Czułam się zdradzona i oszukana przez osobę, którą kochałam. Ból spowodowany słowami Janette był nie do opisania. Wcześniej miewałam jakieś prześwity świadomości i mądrości, tłumaczyłam sobie wtedy, że seks, ta cała otoczka wokół niego tak naprawdę do niczego nie prowadzą. Nie dopuszczałam wtedy do siebie myśli, że nam się nie ułoży, bo przecież było tak pięknie. Oszukiwałam siebie, karmiłam się własnymi kłamstwami. W sumie, to nie wiem, kogo bardziej nienawidziłam – samej siebie czy Janette. Nie, ją kochałam.
Wieczorami, gdy leżałam w łóżku, pragnęłam mieć obok siebie Janette. Karmiłam swoją świadomość tym, że zaraz przyjdzie, skądś wróci, weźmie kąpiel i rozgrzana położy się przy mnie. Po tym najczęściej następowała mała depresja, czy może przejaw świadomości, że tak nie będzie, że obudzę się tak, jak zasnęłam. Wtedy spływało parę kropel łez i powoli odpływałam do krainy snów. Czasem śniła mi się praca na skrzynkach, Janette, raz roześmiana, raz smutna, raz biegająca po hali z nadmiaru obowiązków. Wtedy budziłam się i przez chwilę byłam szczęśliwa, żyjąc jeszcze snem, mając w uszach jej głos. Łudząc się, że jest obok. Że rzeczywistość jest złym snem, a piękne sny rzeczywistością.
W zależności od wyświetlanej na czerwono godziny na szafce, domyślałam się, że śpi, lub – gdy było po czwartej – przygotowuje kanapki do pracy i zalewa kawę w termosie. Jeśli zaś obudziłabym się tuż przed szóstą lub chwilę po, wiedziałabym, że jest już w firmie. Poczułabym urojoną woń drewna i sprayu, siedziałabym ze zmianą w kantynie i wyglądała przez okna, czy już przyszła Janette.
Gorzej, gdy na zakupach dostrzegę w oddali janettową czuprynę z krótkimi wiśniowymi włosami. Jest tu! Szuka mnie! Ruszę w tym kierunku szybkim krokiem, położę dłoń na ramieniu, osoba odwraca się zaskoczona.
– Przepraszam, pomyliłam cię z kimś – mówię i odchodzę zawiedziona. Później trudno jest wrócić do zwyczajnego życia, gdy w głowie cały czas ukochana.
Jednego razu, gdy grasowałam po przestrzeniach Internetowych, dostałam wiadomość na portalu społecznościowym od znajomej ze skrzynek.
– Twoją Janet chyba zwolnili [Emotikon smile]
Chciałam odpisać, że nie obchodzi mnie to. Ale przecież obchodziło, i to bardzo. Dlaczego mieliby ją zwolnić? Pracowała tam od zawsze i była niezastąpiona.
– Czemu?
– Nie ma jej już długo, a ostatnio w ogóle była jakaś dziwna.
Czy to ma coś wspólnego z rodziną? Jednak coś musiało się stać.
– No ale że co robiła? Dla wielu zawsze była dziwna.
– Szef nic nie mówi czy urlop czy co, i do kiedy. Nie dzwoniła do ciebie? Nie mówiła ci? Hehehe
– Czemu miałaby dzwonić?
– Wyżalić się. Dużo rozmawiałyście, więc może coś ci powiedziała. Pewno tęskni za tobą [Emotikon grin] łaziła jakaś nawiedzona po tej hali, wołała „Pati, Pati” zaglądając w kontenery
– ???
– Haha żartuję XD teraz na poważnie, albo ma problemy rodzinne albo znów problem z nogą. W sumie wtedy też jej długo nie było. Tak wspólnie wymyśliliśmy. Kiedy wracasz?
– Nie wiem, mam jeszcze sprawy w Polsce.
– Jak się pojawi, to napiszę ci.
– Dzięki.
*
Konfrontacja z Kate czekała mnie miesiąc po powrocie. Prędzej czy później musiało to nastąpić.
– Musimy porozmawiać – oznajmiła po wspólnym obiedzie. Wiedziałam, że nie uniknę tej rozmowy. Dobra. Jak się sypie, to wszystko.
– Wiem – odpowiedziałam, wstawiając naczynia do zlewu. Było mi obojętne, co będzie dalej.
– Nie wniosłam papierów rozwodowych – obróciłam się i spojrzałam na nią.
Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Przecież jedyne, co mogłam powiedzieć, to że lubię Kate. Nie chciałam dołować jej bardziej, tylko załatwić sprawę delikatnie. Sądziłam, że będziemy ustalać szczegóły rozwodu. Po tym wszystkim... czego innego mogłaby pragnąć Kate? Jeśli miała zamiar mnie namówić do dalszego życia we dwie, to nie wypaliłoby. Nie mogłam nazwać swoich uczuć do niej miłością. Nie chciałam jej ranić, ale nie chciałabym, by żyła w złudnej nadziei, jak ja przez niemal dwa lata. A ona nadal miała na palcu obrączkę. Westchnęłam i usiadłam.
– Dlaczego?
– Po tym wszystkim powinnam cię nienawidzić... a nadal kocham. Nie wierzę, że tak po prostu już nic nie czujesz.
– Lubię cię. Kate, to nie wypali. Rozejrzyj się, wokół jest mnóstwo dziewczyn. Lepszych, bardziej kochających.
– A ta jedyna siedzi naprzeciwko – oparła brodę o rękę i patrzyła na mnie.
– Kate, no kurwa... Nic nie da się zrobić.
– Spróbujmy. Chcę ci udowodnić, że zmieniłam się. Co mogę dla ciebie zrobić?
– Nie obwiniaj się, to nie twoja wina. Zakochałam się. Przepraszam, zmarnowałam ci życie, palny na przyszłość i w ogóle wszystko. Ja zawiniłam. Byłam z tobą szczęśliwa, niczego mi nie brakowało.
– Opowiedz mi o niej.
– To Janette – powiedziałam cicho. Zaśmiała się.
– Wybacz... Ale powiedziała ci, że ma męża?
– Tak.
– To dlaczego cię zostawiła?
– Nie wiem.
– To ja ci o tym wszystkim opowiem – uniosłam brew ze zdziwienia. – Ona cię wykorzystała. Tym dla niej byłaś.
– Była ze mną szczęśliwa.
– Bzykała się z małolatą by podnieść swoje ego. Kurwa mać, zrozum to wreszcie. Nagadała ci bajek o cudownej, wspólnej przyszłości, a ty poleciałaś jak mucha do gówna!
– Nic nie wiesz! Ona nic mi nie obiecała, a ja chciałam tego. Chciałam się z nią pieprzyć, rozumiesz?! – krzyczałam, a serce waliło w piersi, pompując adrenalinę.
– Zwyczajnie się tobą zabawiła i rzuciła w kąt! Przejrzyj na oczy! Ma jakiegoś tam faceta, woli kutasy! Tu filozofia nie jest potrzebna! Nie spodobałaś się jej jako dziewczyna! Nawet, jeśli była biseksualna, wybrałaby faceta! – Zamurowało mnie. Kate wykorzystała chyba wszystkie możliwe argumenty. Cholernie dobrze się przygotowała do tej rozmowy. Może miała rację.
– Czuję, że łączy nas coś wyjątkowego...
– Ja pierdolę... Co was łączy? No co? Praca i seks. Tyle. A MY mamy o wiele więcej wspólnego.
– Wątpię, skoro nie chciałaś, bym pracowała. Skoro myślisz, że jak masz kasę, to możesz wszystko. Nigdy nie prosiłam cię o pieniądze, i wiesz, co? Będę pracować i nie pozwolę byś mnie ograniczała. Nie zostanę więźniem we własnym mieszkaniu.
– Przyznaję, to był mój błąd. Zapędziłam się trochę, ale zrozum mnie, chciałam dla ciebie życia jak w bajce. Ja nie jestem Janette, żeby się tobą zabawić i...
– Wkurwiasz mnie – przerwałam jej.
– Bo mówię prawdę, niestety niewygodną dla ciebie i twoich urojeń?
– Między nami była ta chemia, wspólne oddziaływanie na siebie, myślenie w bardzo podobny sposób. Nadawała na tych samych falach lepiej, niż ty.
– „była” chemia. Co się z tą chemią stało? „nadawała” na tych samych falach. Co z tymi falami teraz? Przecież tęsknisz za tą kobietą, potrzebujesz jej, prawda? Więc gdzie ona teraz jest?
Nie odpowiedziałam na to pytanie. Nie potrafiłam.
– Tak myślałam. Owinęła sobie ciebie wokół palca, omotała, wykorzystała, by poczuć drugą młodość i rzuciła w kąt. Pozamiatane. Byłaś ty, będą inne, o ile nie zatęskni za kutasami. Młodymi, oczywiście. W sumie, kto wie, co teraz robi... – znów podniosła mi ciśnienie.
– Przegięłaś.
– Pewno już się pocieszyła.
– Zakończyłam konwersację.
– W sumie, nie miała co się pocieszać, bo to ona jest łowczynią. Przemyśl to i zastanów się nad swoim życiem.
– Moje życie, moja sprawa – wstała.
– Przytulas na zgodę? – Zapytała, rozkładając ręce.
– Chyba śnisz.
– No niestety nie jestem tobą – westchnęła i wyciągnęła do mnie rękę.
Czy zrozumiała mój dystans? Na to mogę przystać. Tylko, że... to było takie oficjalne. Jak dwaj biznesmeni, nie jak małżeństwo. No dobra, niech jej będzie. Wstałam również i uścisnęłam jej dłoń. Wtedy jednak wzmocniła chwyt, drugą ręką przyciągając mnie do siebie i złączyła nasze usta w pocałunku. Przez ułamek sekundy nie wiedziałam, co się dzieje, ale gdy poczułam znajome usta na swoich, miałam wrażenie, że cała ta przygoda z Janette była snem lub przeczytaną książką. Czymś bliskim i jednocześnie odległym. Nie chciałam jednak robić nadziei na dalszy związek. Coś mnie blokowało, między nami był niewidoczny mur. To jednak nie były te usta, za którymi tęskniłam najbardziej. Odepchnęłam ją delikatnie, ale ze stanowczością.
– Decyzja należy do ciebie – powiedziała. – Gdy jednak zrozumiesz, że lepiej będzie ci ze mną, powiedz. Powiedz, gdy będziesz chciała się wypłakać czy pogadać. Albo... nie musisz nic mówić. Byłam przy tobie, jestem i będę.
*
Chciałam znaleźć nową pracę, zająć czymkolwiek skołatane myśli. Na początek postanowiłam zapisać się na kurs wszechobecnych wózków widłowych. To nie mogła być jakaś filozofia. Miałam pieniądze, czas również. Pora wziąć sprawy w swoje ręce. Wtedy znów zaatakowała Kate.
– Daj nam szansę. Zapomnij o Janette i ciesz się życiem na nowo. Chciej, bym została przy tobie jeszcze bliżej. Jak kiedyś. Ona odeszła. Odbudujmy naszą relację.
– Nie jestem na to gotowa. Proszę cię, daj mi spokój.
To była niesamowita ironia losu. Ja zostawiłam Kate dla Janette, a Janette zostawiła mnie. Dlaczego to zrobiła? Czy Alex coś podejrzewał? Mogłam teraz czuć się tak, jak żona. Ż-O-N-A, debilko. Miłość, wierność, uczciwość! Dostałam to, na co zasłużyłam, rachunek wyrównany.
Kate nie rezygnowała z walki. W pierwszy dzień okresu dostawałam tabliczkę czekolady. Nie odważyła się na kolejny pocałunek. Wyciągała mnie na spacery czy zakupy. Wierzyła, że się uda. Po zdanym kursie na wózki, odważyłam się na zrobienie prawa jazdy. Tłumaczyła mi niejasne zasady i uczyła jazdy. Powoli odpuszczałam sobie bolesny romans, wymazywałam go z pamięci, choć nie było łatwo.
Tutaj ta historia mogłaby się zakończyć. Los jednak sprawił inaczej. Janette zadzwoniła do mnie mimo tego, że teoretycznie miała mój numer usunąć. Telefon odebrałam odruchowo, bo nie spodziewałam się jej.
– Pati...? – Od razu poznałam jej głos. Wzruszenie odebrało mi mowę. Nastąpiła chwila ciszy. Pomyślałam, że to było złudzenie. – Spotkajmy się, muszę ci coś wyznać.
– Janette... przecież ty nic nie musisz.
– To muszę. Proszę cię, dłużej już nie wytrzymam. Jestem w twoim mieście. W hotelu Lancelot. – Serce biło jak oszalałe. Znałam lokalizację tego hotelu.
– Jestem za dwadzieścia minut.
Wyszłam z mieszkania, ignorując pytania Kate.
Janette nic się nie zmieniła. Czekała w kawiarence na parterze, z daleka ją poznałam. Wyglądała na zmęczoną. Nie sądziłam, że tak na nią zareaguję. Że będę chciała wysłuchać, co miała mi do powiedzenia. Kurczę, tęskniłam za nią.
– Co tu robisz? – Zapytałam na powitanie, ale nie ze złością.
– Mam ci tyle do opowiedzenia... – Zaczęła, prowadząc mnie do stolika. – Zacznę od najważniejszego. Jeżeli wtedy mówiłaś prawdę i nie żałujesz tego mimo wyrządzonej ci krzywdy i upływu czasu... To zgadzam się, chcę zostać twoją żoną. – Serce zabiło mi mocniej – Kocham cię, Pati.
"Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Kiedy do Ciebie wróci, jest Twoje. Jeśli nie, nigdy Twoje nie było."
(A. de Saint Exupery, "Mały Książę")