Córka Architekta (V)

10 grudnia 2018

Opowiadanie z serii:
Córka Architekta

Szacowany czas lektury: 49 min

Specjalne podziękowania dla MrHyde'a, Indragora, Krystyny i wszystkich, którzy którzy wspomogli mnie dobrym słowem i kontruktywną krytyką.

Najpierw praca w pracy, potem praca w domu. Bywały dni, kiedy nie miałem czasu na żadne przyjemności. Parę razy w miesiącu wpadałem z wizytą do moich rodziców. Trzeba było im pomóc zrobić zakupy, posprzątać dom i dać do zrozumienia, że się ciągle o nich pamięta. Ojciec był rencistą, chorował na nogi i praktycznie nie ruszał się z domu. Matka w zeszłym roku była operowana na raka trzustki. Z pracy zawodowej zrezygnowała dawno temu, była przykładną kurą domową. Dawniej często się kłócili i grozili sobie rozwodem, ale później zrozumieli, że zdążyli się do siebie zbyt przyzwyczaić, żeby ot tak po prostu odejść. Poza tym, odkąd się wyprowadziłem, mieli tylko siebie. Choć nigdy nie powiedzieli tego wprost, bali się samotności. Między innymi dlatego regularnie ich odwiedzałem.

Mieszkali na osiedlu cieszącym się złą reputacją, ale niepisane prawo głosiło, że miejscowych się nie rusza. Nie licząc naruszeń ciszy nocnej, nic im nie groziło. Wychowywałem się wśród tych bloków i uświadomiłem sobie, że nieważne jak bardzo będę się starał, nigdy nie ukryję w pełni swojego pochodzenia. Ilekroć obsługiwałem nowego klienta w banku, bałem się, że zaraz wygarnie mi moją przeszłość. Nie miałem tatuaży, blizn, nie byłem narkomanem, nie siedziałem we więzieniu, ale to poczucie niższości z racji pochodzenia tkwiło we mnie mocno. Musiałem ciężko pracować, żeby wyrwać się z tego getta. Serce mi się krajało za każdym razem, gdy przychodziło mi patrzeć, jak jeszcze niewinne dzieci lokalnych alkoholików biegają po ulicy, jak szwendają się zamiast chodzić do szkoły, jak palą wykradzione rodzicom papierosy, jak znudzeni rzucają butelkami w ścianę. Widziałem w nich swoje odbicie. Pewnego dnia jakiś starszy kolega zaprosi ich wieczorem na spotkanie i wyciągnie ku nim dłoń z dragami. Jeśli nie wykształcą w sobie woli walki i pokory względem życia, przyjmą działkę i będą na zawsze zgubieni.

– Tak się cieszę, żeście przyszli. Ciasto upiekłam – przywitała nas moja mama.

Uwielbiała Alicję. Była wprost wniebowzięta, kiedy powiedziałem im, że się żenię. Alicja była skromną, ładną i mądrą dziewczyną o dobrej reputacji, w odróżnieniu od większości młodych panien z osiedla. Mówi się, że w miastach jest większa anonimowość i ludzie tak nie obgadują. Tylko jak na wsi wracasz o piątej nad ranem pijany do domu, to sąsiedzi nie stoją w oknie i nie obserwują. A jak robisz w domu imprezę, to przez ścianę nikt nie słucha. A gdy komuś podpadniesz, to na śmietniku nikt nie napisze niecenzuralnych epitetów pod twoim adresem. Wielkie osiedla zdecydowanie nie są przyjazne. Większość moich znajomych z lat szkolnych siedziała teraz we więzieniu lub w Niemczech, a niektórzy nawet we więzieniu w Niemczech.

– Jak się czujesz, tato? – zapytałem.

– Do dupy – odparł krótko. Był po prostu starym zrzędą.

Zrobiłem dla nich zakupy, wyniosłem im śmieci. Chciałem także skręcić to rozklekotane krzesło, ale tata uparł się, że kiedyś sam to zrobi. W tym czasie kobiety gaworzyły sobie w kuchni przygotowując kolację.

– A wnuki kiedy będą? – Mama przyczepiła się Alicji.

– Już niedługo – odpowiedziała zarumieniona zbywając temat.

Byłem już porządnie zmęczony, a jeszcze miałem sprawdzić, czy w domu Baltazara wszystko w porządku. Czasem teść zachowywał się nieco paranoicznie, ale zważywszy w jakim żył świecie, było to zrozumiałe.

– Możesz wracać do domu, pojadę sam – zaproponowałem.

– Samego cię nie puszczę – zamknęła dyskusję Alicja.

Zabranie Kolii ze sobą było złym pomysłem. Gdyby pies został w domu, miałbym argument by ją odesłać, bo zwierzak nie lubił zostawać na długo sam. A tak nie miałem powodu, by kłócić się z Alicją, że powinna już wracać. Świat Architektów interesował mnie coraz bardziej i chciałem nieco poszperać w bibliotece i pracowni Baltazara, żeby się czegoś więcej dowiedzieć.

Wsiedliśmy do autobusu. Alicja usiadła, a Kolia grzecznie ułożył się u jej stóp. Ja wolałem trochę postać dla rozprostowania kości. Nasiedziałem się dość w pracy. Przez osiem godzin gapiłem się monitor i uzupełniałem cyferkami rubryki. Nie byłem teraz w stanie podać nawet swojej daty urodzenia, bo liczby skakały jak szalone w mojej głowie.

Dziewczyna w wieku szkolnym usiadła naprzeciwko Alicji. Początkowo gapiła się tylko w swój telefon, ale zaciekawiony Kolia otarł się o jej nogi. Ubrana była w miniówę, łydki miała odsłonięte. Alicja nie zdążyła w porę powstrzymać naszego kundla. Dziewczyna zmierzyła nas wzrokiem. Z doświadczenia wiedziałem, że psi nos przy nodze nie musi być miłym odczuciem.

– Przepraszamy za niego, ciekawski jest – powiedziała żona.

– Nie szkodzi – uśmiechnęła się. – Fajny jest.

Pogłaskała go za uchem, a że uwielbiał być pieszczony, to od razu zaczął się bardziej łasić. Dziewczyna kucnęła przy nim. Gdy autobus gwałtownie zwolnił, straciła równowagę. Upadła na tyłek. Zobaczyłem jej różowe majtki i szybko odwróciłem twarz. Wbrew pozorom ten widok mnie nie pociągał. Po pierwsze, była małolatą. Po drugie, byłem zmęczony. I najważniejsze, obok mnie była żona. Alicja pomogła dziewczynie wstać. Śmiały się długo i jeszcze o czymś rozmawiały, aż nastolatka wysiadła. My jechaliśmy przystanek dalej.

Baltazar mieszkał na odludziu, mieliśmy jeszcze trochę do przejścia spacerkiem. Zrobiło się już ciemno.

– Coś taki markotny? – zapytała Alicja łapiąc mnie za rękę.

– Wcale nie jestem. Tylko szef dał mi dzisiaj popalić i nie potrafię się na niczym skupić – westchnąłem.

Usłyszałem za nami kroki. Niski facet w kapeluszu dreptał metr za naszymi plecami. Rzuciłem mu najbardziej odstraszające spojrzenie na jakie było mnie stać. Zmieszał się lekko i przeszedł na drugą stronę ulicy.

Kwiatki rzeczywiście same się podlewały. Alicja od razu zabrała się za wytarcie kurzów w całym domu. Nie mogłem grzebać, kiedy żona kręciła się w pobliżu. Musiałem sobie odpuścić myszkowanie. Zasiadłem w fotelu Baltazara i próbowałem siłą woli unieść klucze. Nie miałem pojęcia, jak w ogóle działała ta ich magia, ale ja widocznie nie miałem do tego żadnego talentu. Niewiele brakowało, a zasnąłbym. Do rzeczywistości przywróciła mnie Alicja.

– Wracamy? – szturchnęła moje ramię.


Cholera jasna! Dwie godziny pracy, a tu zawiesił się komputer. Miałem skończyć do piętnastej to podsumowanie, ale podejrzewałem, że spędzę nad tym resztę życia. Zamknąłem oczy na parę sekund i starałem się uspokoić.

– Zawiesił się? – zapytała Marlena.

– Co mam zrobić? – jęknąłem.

– Czekaj, spróbujemy przez sieć dobrać się pliku – poradziła entuzjastycznie.

Marlena była niezwykle wesołą i pomocną dziewczyną. Pracowałem z nią już kolejny rok. Dało się z nią o wszystkim pogadać. Miała nadwagę i duże okulary, nie należała raczej do najatrakcyjniejszych dziewczyn, ale gdybym nie spotkał Alicji, to pewnie bym się jej kiedyś oświadczył. Ważne jest mieć kogoś pod ręką, z kim można po prostu miło spędzić czas.

– Zapisałam. Możesz spokojnie zrestartować.

– Ratujesz mi życie! – uściskałem ją. – Szef menda pewnie by mnie zabił, jakby zobaczył, że dwie godziny poszły na marne.

– Bądź dla niego wyrozumiały, podobno żona go zdradza – szepnęła konspiracyjnie.

– Jeśli w domu jest taki jak w pracy, to się nie dziwię.


Od razu po pracy popędziłem do domu Baltazara. Przeszukiwałem jego bibliotekę w poszukiwaniu informacji o świecie magii. Znajdowałem jednak tylko literaturę piękną i encyklopedie. Zwłaszcza zbiór literatury rosyjskiej był okazały, już wiem po kim Alicja miała zamiłowanie do Dostojewskiego i Tołstoja. Miał też dużo podręczników do chemii, ale była to wiedza ogólnodostępna. Skąd w ogóle biorą się ci Architekci? Coś było o impulsach i potencjalne, ale tak na chłopski rozum bardziej przypominali alternatywną technologię niż magię.

Pomyślałem, że skoro biblioteka nie udzieliła odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, to może w warsztacie coś znajdę. Pracownia Baltazara znajdowała się w piwnicy. Było to duże pomieszczenie o wzmocnionych ścianach. Przed wyjazdem dokładnie posprzątał, bo zazwyczaj na biurku leżały duże arkusze z narysowanymi projektami. Zdarzało mi się czasem rzucić na nie okiem, ale rysunki były tak skomplikowane, że nie potrafiłem niczego z nich odczytać. Jakby ktoś próbował narysować siatkę tesseraktu i wpisać w nią samolot.

Szafki były zamknięte, ale z prostymi zamkami potrafiłem sobie poradzić. W pierwszej znajdowały się typowe narzędzia; młotki, śrubokręty, piłki, kombinerki, imadła. Był też sprzęt bardziej zaawansowany, wiertarki, palniki. W jednej ze skrzynek były przyrządy przypominające zestaw młodego chirurga.

– Nie jestem pewny, czy jednak chcę odkryć tę tajemnicę – powiedziałem na głos i odłożyłem wszystko na miejsce.

Wszystko jednak powoli układało się w całość. Jeśli potrafił od podstaw zbudować ludzkie ciało, to nic dziwnego, że potrzebował i takich przyrządów. Moja ciekawość była silniejsza niż rozsądek. Musiałem mocno wysilić mózgownicę, żeby przypomnieć sobie sposób otwierania szafy pancernej. Baltazar nie używał kluczy, najczęściej istniała jakaś skomplikowana procedura otwarcia zamków dzięki przestawianiu uchwytów. W środku znajdowały się słoiki z przedziwnymi substancjami. Świecące kamienie, ciecz uciekająca do góry, samoczynnie obracające się kuleczki. Odpuściłem. Nawet gdybym znalazł podręcznik dla początkujących Architektów, pewnie nic bym z tego nie zrozumiał. Zmęczony klapnąłem na stołek i wlepiłem wzrok w sufit. Odpocząłem chwilę, upewniłem się, że wszystko jest tak, jak zastałem pracownię i wyszedłem.

W autobusie najadłem się strachu. Nade mną stał łysy facet z tatuażami, za to bez karku. Łypał na mnie groźnie wzrokiem. Przesiadłem się, ale podążył za mną. Nic nie powiedziałem, udawałem, że sznurówki moich butów są niezwykle interesujące. Facet wysiadł na tym samym przystanku co ja i ruszył w moją stronę. Nie szukałem kłopotów, zacząłem biec. Dla zmyłki wybrałem oczywiście okrężną drogę do domu. Odwróciłem się, by zobaczyć, czy ciągle za mną idzie i wpadłem na kogoś.

– Panie Dawidzie, możemy porozmawiać? – zapytał mężczyzna w mniej więcej moim wieku. Wygląd miał łagodny, ale te sygnety na jego palcach nie budziły mojego zaufania.

– Ja nic nie wiem, nie znam się, nie mam pieniędzy – powiedziałem szybko.

– Spokojnie, nie o to chodzi. Chciałbym tylko zadać parę pytań – zapewnił pokojowo rozkładając ręce. – Ktoś pana goni?

– Myślałem, że jest z panem – zmieszałem się. Rozejrzałem się uważnie, ale łysola nigdzie nie było.

– Jestem adeptem, szkolę się w gildii. Nazywam się Gustaw – ukłonił się staromodnie.

– Adeptem czego? I jakiej gildii? – udawałem głupiego.

– Wiemy, że Johannes Dunkelnacht z panem rozmawiał – zmienił ton na nieco mniej przyjazny. – Mógłbym zapytać, czego chciał?

– Pytał, gdzie jest najbliższa biblioteka. Miły starszy człowiek... – wydukałem. Otarłem pot z czoła.

– Panie Dawidzie – spojrzał na mnie z ukosa. – Pytam poważnie. Proszę współpracować dla dobra pańskiej małżonki.

– Co zrobiliście Alicji? – naskoczyłem na niego. Szarpnąłem go za kołnierz.

– Nic. Ale już wiemy, że ktoś złamał tabu. Jestem wysłannikiem gildii, mam ustalić, czy istnieje zagrożenie – odpowiedział spokojnie i strącił moje ręce. – Nie wiem, o co się pan tak martwi. Jestem sam i zapewniam, że nikt więcej od nas pana nie nachodzi. To jak, porozmawiamy?

Usiedliśmy w pobliskim barze. Zamówiłem najtańsze piwo jakie mieli, a Gustaw poprosił o kawę. Barmanka nieźle się zdziwiła, że ktoś w tej spelunie prosi o kawę. Zapłacił za nas i dodatkowo zostawił napiwek.

– Dunkelnacht jest niezrzeszony, a tacy są niebezpieczni. Staramy się ich wykluczyć z naszej społeczności oraz pozbawić możliwości działania. Spokojnie, nie zabijamy. Działamy w imię nauki i dobra ludzkości.

– Aha – przytaknąłem. Nie było co udawać, że mu wierzę.

– Czyli mam rozumieć, że nie nagabywał pana? Nie zniechęcał do gildii? Nie podarował panu żadnego artefaktu? – zapytał. Zastanowiłem się chwilę.

– Nie. Nie jestem Architektem, odpuścił sobie propagandę – odparłem.

– Dobrze, dziękuję. A teraz ważniejsza z pana perspektywy sprawa – poobracał chwilę kubek z kawą, po czym odstawił go na drugi koniec stołu. – Pańska żona jest homunkulusem. Stworzona, niezrodzona. Wie pan o tym?

– Tak. Nie przeszkadza mi to. – Wypiłem pół kufla naraz.

– Tworzenie inteligentnego życia jest zabronione przez tabu. Z oczywistych względów. Proszę sobie wyobrazić, do jakich złych celów można by wykorzystać takich ludzi. Prywatna armia czekająca tylko na skinienie i gotowa zabijać – wyjaśnił spokojnie. Nie sprawiał wrażenia wroga. Był ledwo adeptem, a gdyby sprawa była poważna, przysłaliby raczej kogoś wyższego rangą.

– Alicja nie zabija – zapewniłem.

– Obserwowałem ją i dobrze o tym wiem. Rozmawiałem z nią dzisiaj rano.

– Zrobiliście jej coś?

– Nie było ku temu powodu – splótł ręce. – Zdaje się być jednostką w pełni autonomiczną. Nikt nią nie steruje? – zapytał podejrzliwie. Wiedział czy zgadywał?

– Nikt.

– To dobrze. Wydawanie komend homunkulusom tak podobnym do ludzi mogłoby się skończyć defektem na ciele, albo co gorsza, nieodwracalnymi zmianami na umyśle – ostrzegł. Przyglądał mi się uważnie czekając na reakcję.

– Dobrze, że jej to nie dotyczy – odpowiedziałem nerwowo przełykając ślinę.

Ostatnio zdarzyło mi się skorzystać z nowej funkcji pilota. Alicja miła katar. W instrukcji obsługi był opis programu „wzmożona odporność”, który miał sprzyjać regeneracji i zwalczaniu chorób. Baltazar zaznaczył, że ta opcja ma ledwo widoczny skutek. Chciałem jednak sprawdzić samemu, czy działa. Mogłem użyć pilota bez dylematów etycznych, bo to przecież było dla jej dobra. Po raz pierwszy zaobserwowałem skutek uboczny wydawanych komend. Alicja zrobiła się strasznie głodna, zjadła dwa razy większą kolację, a później od razu zasnęła. Nie potrafiłem jej dobudzić, zaniosłem ją tylko do łóżka. Przez pół nocy nie spałem, martwiąc się, czy przypadkiem jej nie zepsułem. Rano obudziła się nieco później niż zwykle, była zdrowa i znów była potwornie głodna. Wcześniej nigdy nie zaobserwowałem u niej takiego zachowania. Może trochę przesadzałem i to wszystko było dziełem przypadku, ale wolałem dmuchać na zimne. Od tamtej pory nie skorzystałem z żadnej funkcji pilota. Gustaw jednak ostrzegał, że w przyszłości konsekwencje mogą być dużo poważniejsze. Obiecałem sobie, że będę jeszcze rozważniejszy.

– Tworzenie życia jest zabronione przez tabu, ale nie jest niemożliwie. Nie brak szaleńców, którzy nadal prowadzą swoje niehumanitarne badania w tym zakresie – mówił powoli, jakby jasno chciał mi dać do zrozumienia, że jednak wie. – A czy pana małżonka ma jakieś nadludzkie umiejętności? Potrafi coś, czego inni ludzie nie są w stanie?

– Jest tak miła i gotowa do pomocy innym, że to się w pale nie mieści – odpowiedziałem.

– A jej sprawność fizyczna? Może pamięć absolutna? – Pokręciłem głową. – Rozumiem, że to znaczy nie – zaśmiał się z grzeczności. Ja zachowywałem pełną powagę. – W swej żądzy niektórzy Architekci posuwają się dalej i próbują wykreować nadczłowieka. Cieszę się, że to nie dotyczy pani Alicji. Wtedy stanowiłaby zagrożenie, i kto wie, być może trzeba by ją usunąć...

– Nikt nie skrzywdzi Alicji – powiedziałem hardo.

– Zapewniam, że nikt nie ma zamiaru – uniósł rękę w geście przysięgi. – A czy zna pan jej twórcę?

– Myślałem, że to pan, panie Gustawie, powie mi kto za tym stoi – przyjąłem nieco inną taktykę.

– Baltazar, niezrzeszony Architekt. Był kompletnym szaleńcem. Działał tu parę lat temu, ale w końcu się doigrał.

– Jak mam to rozumieć? – zbladłem.

– Zginął – pstryknął palcami.

– Kiedy? – Niewiele brakowało, a spadłbym z krzesła.

– Trzy lata temu. Wyleciał w powietrze.

Uff... Baltazar może i jest lekko zbzikowany, ale lubię go. Wychodzi na to, że sfingował swoją śmierć, żeby gildie się od niego odczepiły. Dlatego mieszkał na odludziu, rzadko wychodził z domu, a antena na dachu wyciszała impulsy. Ukrywał się. Wypiłem do końca piwo.

– Rzeczywiście, Alicja kiedyś wspominała coś o jakimś wybuchu – przytaknąłem udając zmartwienie. Nie mogłem mieć pewności, że Gustaw mnie nie okłamuje. W końcu jeśli rozmawiał z Alicją, wystarczyło zapytać o jej ojca, a ona na pewno potwierdziłaby, że ten wciąż żyje. – A mógłby mi pan przybliżyć to całe tabu i sprawę gildii?

– Tabu jest oczywiste: to rzeczy bezwzględnie zakazane, jak przywracanie zmarłych do życia. A gildiami niech się pan nie przejmuje, nie powinny znajdować się w kręgu pańskich zainteresowań.

– A pan jaką gildię reprezentuje? – Przypomniałem sobie o ich rywalizacji.

– Czas na mnie – wstał od stołu zostawiając nieruszoną kawę. – Cieszę się, że mogliśmy porozmawiać. Dziękuję za pomoc. Zapewniam, że już nikt nie powinien państwa niepokoić. A dla pana dobrze by było, gdyby zapomniał pan o całej sprawie.

– Jakiej sprawie? – zapytałem głupio udając amnezję. Na jego twarzy zagościł cień uśmiechu, skłonił i poszedł w cholerę.


Zdjąłem buty, pogłaskałem Kolię i rzuciłem się na kanapę. Rany, co za dzień. Wolałem się więcej nie mieszać do rzeczy, których mój rozum nie pojmuje. Alicja siedziała obok w fotelu. Czytała opowiadania Tarasa Szewczenki. Smyrałem ją po nodze, ale nie reagowała. Po przyjściu z pracy się nie przebrała, miała na sobie ładne cieniutkie rajstopy i wyjściową sukienkę. Położyłem jej stopę na kanapie i zacząłem masować.

– Gdzie byłeś tak długo? – zapytała.

– Zostawiłem wczoraj zegarek u Baltazara, pojechałem po niego – wymyśliłem na poczekaniu.

– Zostawiłeś zegarek? – zapytała unosząc wzrok znad książki.

– Ale miałem ciężki dzień... – westchnąłem. Masowałem palce jej stopy i delikatnie głaskałem łydkę. – Padam z nóg.

– Ale ochotę na igraszki ze mną to masz? – Wyczułem w jej głosie pretensję. Zapomniałem o czymś?

– Pieszczenie ciebie tylko dodaje mi sił – puściłem jej oczko.

Przybliżyła nieco fotel i dołożyła drugą stopę. Masowałem je powoli. Uwielbiałem rajstopy. Nie wiem, skąd u mnie taki fetysz nóg, ale dla zabaw kobiecymi kończynami dolnymi dałbym się pokroić. Pończochy, rajstopy i wysokie obuwie dodawało jeszcze zabawie smaku. Pocałowałem kostki. W tej pozycji mogłem sięgnąć najdalej do połowy łydek, usiadłem więc normalnie. Jej prawa stopa niemal natychmiast wylądowała na moim kroczu. Poruszała palcami w okolicach mojego rozporka. Przyjemne drżenie rozeszło się po moich lędźwiach.

– Podoba ci się?

– Bardzo – potwierdziłem dociskając jej stopy do siebie.

– Czy ja ci nie wystarczam? – zapytała.

– Nie rozumiem...

– Spotykasz się z jakąś dziewczyną? Dobrze pamiętam, jak rano zakładałeś zegarek.

– Kochanie, to zupełnie nie tak... – przybliżyłem się. Dłoń powędrowała na udo, ale zaraz mnie odtrąciła. – Ja tylko...

– Chuchnij – rozkazała. – No tak! Jak chcesz iść z kolegami na piwo, to wystarczy mi powiedzieć! Mogłeś zadzwonić – bąknęła. Wstała z fotela i czmychnęła do sypialni.

– Przepraszam, nie gniewaj się – krzyknąłem za nią. Jak to dobrze, że wypiłem to piwo. – To co z igraszkami?

– Baw się dzisiaj sam – wróciła na chwilę do pokoju i rzuciła mi jeszcze ciepłe rajstopy.

I co ci człowieku przychodzi z posiadania pilota, jak ty sam jesteś beznadziejny?


Kiedy tylko miałem na to czas, odprowadzałem Alicję do pracy. Nie musiałem jej już bronić przed Danielem, bo ten na swoje szczęście został przeniesiony do innej placówki, ale chciałem jakoś jej pokazać, że mi na niej zależy. Jednak rzadko kiedy mogłem sobie na to pozwolić. W końcu miałem własną pracę, a szef nie tolerował spóźnień.

Zauważyłem, że jakiś facet mnie śledził. Bezzębny czterdziestolatek, który sprawiał wrażenie, że za pięć dych zrobi wszystko. Trochę taki typowy pan Mietek z ławeczki, który się wykąpał i po raz pierwszy od siedmiu lat ubrał się w garnitur. Kiedy wychodziłem rano z bloku, już na mnie czekał. Szedł w kilkumetrowej odległości za mną i kończył swoją pracę, gdy autobus odjeżdżał z przystanku. Jeśli danego dnia zmieniałem trasę, żeby najpierw odprowadzić Alicję, podążał za mną całą drogę. Nigdy się do mnie nie odzywał, starał się nawet kryć, ale robił to tak nieudolnie, że nie dało się go nie zauważyć. Na początku sądziłem, że jest z gildii, ale oni mieli chyba własnych ludzi. Postanowiłem się do niego odezwać.

– Wyspałeś się? – zapytałem widząc jak czatuje przed blokiem. Speszony uciekł i więcej się nie pojawił.

W autobusie było dosyć tłoczno. Większość pasażerów jechała do pracy. Być może nadszedł wreszcie czas, by zainwestować we własny samochód. Choć z drugiej strony, patrząc na korki na drodze, niewiele by mi to pomogło.

– Proszę przygotować bilety do kontroli.

Zajrzałem do portfela. Nie było tam mojego biletu. Przeszukałem kieszenie, ale nigdzie go nie znalazłem. To niedobrze. Zgubiłem bilet miesięczny i w dodatku właśnie jechałem na gapę. Było już za późno, żeby coś wykombinować. Może uda się chociaż wzbudzić litość. Kontroler stanął przy mnie. Już miałem bezradnie rozłożyć ręce, kiedy usłyszałem melodyjny głos:

– Ten pan jest ze mną.

Kobieta stojąca obok pokazała kontrolerowi dwa bilety. Ten tylko przytaknął i poszedł dalej. Odwróciłem się do swojej wybawicielki.

– Dziękuję, ratuje mi pani życie – skłoniłem się lekko.

– Och, drobiazg. Każdemu może się zdarzyć.

Kojarzyłem ją z wyglądu. Przez ostatnie parę tygodni widywałem ją już w autobusie. Dopiero teraz miałem jednak pretekst, żeby zlustrować ją od stóp do głów. Miała długie aksamitne włosy w kolorze lśniącej czerni. Zieleń jej oczu była intensywna i głęboka. Z twarzy przypominała nieco Alicję, też miała delikatne rysy i okrągły kształt głowy, które nadawały nieco dziecięcego wyglądu. Brakowało jej jednak tego promienistego uśmiechu, jakim dysponowała moja żona. Była też nieco wyższa od Alicji, choć to akurat mogło być złudne wrażenie spowodowane wysokim obuwiem.

– Obiecuję się kiedyś odwdzięczyć.

– Ależ nie musi pan – machnęła ręką. – O, proszę, zwolniły się dwa miejsca, usiądźmy.

Zazwyczaj stałem całą drogę. Byłem młody i zostawiałem wolne miejsca bardziej potrzebującym, ale skoro ona zaproponowała, niegrzecznym byłoby odmówić. Usiadła przy oknie i założyła nogę na nogę, a ja klapnąłem obok.

– Jestem Dawid – podałem rękę przedstawiając się.

– Amanda – niechętnie uścisnęła moją dłoń.

Ubrana była w czarną elegancką spódnicę. Zastanawiałem się, czy ma na sobie pończochy czy rajstopy. Gapiłem się na jej nogi aż nazbyt często. Miała wysokie szpilki, które kończyły się w połowie łydki. W myślach zagwizdałem z podziwu. Nie chciałem się jej narzucać, czekałem więc aż sama się odezwie.

– Obrączka. Jesteś żonaty? – zapytała. Przejechała kokieteryjnie palcem wzdłuż mojej obrączki.

– Owszem – zdołałem z siebie wydusić. Miałem wrażenie, że cały autobus na nas spogląda i wszyscy rzucają w moją stronę oskarżeniami o zdradę.

– Muszę wysiąść. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy – wysiliła się na lekki uśmiech.

Chciałem wstać, by zrobić jej więcej miejsca. Tymczasem ona oparła się o moje ramię i wysoko uniosła nogę. Zrobiła krok. Zatrzymała się na chwilę nade mną. Nabrałem ochoty, by ją pociągnąć w dół, by na mnie usiadła. Miała zjawiskową talię osy. Na ułamek sekundy spojrzeliśmy sobie w oczy. A potem jakby nigdy nic sobie poszła.


Następnego dnia rano, pierwsze co zrobiłem po wejściu do autobusu, to rozejrzałem się za Amandą. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami prezentując rubasznie odziane w cienki materiał łydki i część ud. Ubrana była niemal identycznie jak wczoraj. Skinęła do mnie ręką. Teraz to już nie wypadało nie podejść.

– Zajęłam ci miejsce – wskazała na siedzenie naprzeciw.

– Dziś już zaopatrzyłem się w bilet – uśmiechnąłem się szeroko.

Znów gapiłem się bezczelnie na jej boskie nogi. Chwilę po tym, jak się wygodnie usadowiłem, wsunęła swoje cudne kończyny dolne między moje nogi. W autobusie nie było dużo miejsca, jej kolana znajdowały się między moimi.

– Ładną dziś mamy pogodę – powiedziała.

– Myślałem, że to ja często dziwnie patrzę na świat, ale żeby w tak wietrzny i zachmurzony dzień stwierdzić, że mamy ładną pogodę?

– Sprawdzałam tylko, czy ma dla ciebie znaczenie co mówię, czy ci wszystko jedno – odparła. Nie uśmiechała się, ale ton jej głosu był miły.

– Mam w zwyczaju słuchać ładnych kobiet – zripostowałem. Skinęła głową z uznaniem.

– Ciekawy pierścień – wskazałem na jej prawą dłoń. – Prezent od narzeczonego?

– Jestem sama – odpowiedziała wymijająco.

Rozmawialiśmy krótko i o niczym. To jakieś hasło rzucone o tłoku w komunikacji publicznej, to o późnej już godzinie. Generalnie słowa nie były dla nas ważne. Spojrzenia rzucane ukradkiem i przypadkowe dotknięcia miały większe znaczenie. Wysiadała dwa przystanki przede mną. Kiedy wstała, rzuciłem szybkie spojrzenie między jej nogi. Mam nadzieję, że nie zauważyła. Ja natomiast ku wielkiej uciesze własnej zauważyłem, że to jednak pończochy.


Zmęczony po kolejnym niełatwym dniu na tym ziemskim padole, nie pragnąłem niczego więcej niż rzucić się w objęcia swej ukochanej. Świeżutki, bo prosto spod prysznica, wskoczyłem do łóżka.

– Jak minął dzień? – zapytała Alicja.

– Dzień jak dzień... – przytuliłem się do niej. – A jak zapowiada się noc?

– Zależy – szepnęła i otarła się nosem o mój policzek.

Gilgotałem ją chwilę, a potem położyłem się na niej. Jak zwykle pachniała owocami. Była ciepła i miękka. Westchnęła głośno. Ręką uniosłem nieco jej nogę. Pocałowałem namiętnie Alicję i zamknąłem oczy.

Odwzajemniała pocałunki. Miarowo poruszała miednicą na tyle, na ile pozwalała jej pozycja. Pocierałem się o nią ściskając mocno udo. Drugą rękę wsunąłem w jej czarne włosy... Czarne? Nie, Alicja była przecież blondynką!

Otworzyłem oczy. Ciągle leżałem na swojej żonie, ale po głowie chodził mi obraz Amandy. Wyobrażałem sobie, że to ona jest w tej chwili ze mną w łóżku. Odtwarzałem w głowie jej wizerunek ze wszystkimi detalami. Włosy, oczy, piersi. Miała długie nogi, które całowałbym...

Stop! Zatrzymałem się. Zsunąłem się obok, na prześcieradło. Nie będę posuwał żony z myślą o innej kobiecie. Już wykorzystałem limit świństw w swoim małżeństwie. Odkąd byłem z Alicją, tylko raz zdarzyło mi się zbliżyć do innej dziewczyny. To była ta nastolatka Wiktoria. Często wspominałem to uczucie, gdy przyssała się do mnie, ale w moich wspomnieniach zastępowałem ją Alicją. A teraz wymieniałem Alicję na znajomą z autobusu. Nie chciałem tego. Mam cudną żonę, najpiękniejszą na świecie. Wszyscy mi jej zazdroszczą. Nie skrzywdzę jej, powtarzałem w myślach.

– Co się stało? – zapytała zdziwiona.

– Przypominałem sobie, co mnie jutro czeka w pracy. Chyba lepiej będzie, jak już pójdę spać – odpowiedziałem na odczepne. Przewróciłem się na bok i już po chwili udawałem, że śpię.

Alicja była zaskoczona. Przytuliła się do moich pleców, ale już nie mówiła. Zasnąłem w jej objęciach.


Poranne tłoki w autobusie nie były żadną nowością, ale dziś to było przegięcie. Wycieczka podstarzałych zakonnic zajęła większość miejsc siedzących. Z ledwością dopchałem się do Amandy. Uśmiechnąłem się tylko.

– Nic na to nie poradzę – odpowiedziała, jakby czytała w moich myślach.

Przyciągnęła mnie lekko do siebie, gdy jakiś chłopak przeciskał się z plecakiem. W pewnym momencie autobus gwałtownie zahamował. Miałem trudności z utrzymaniem równowagi i oparłem się mocno na niej. Zrobiła krok w tył, a ja pozbawiony stabilnego punktu utrzymania dociskałem ją do szyby.

– Przepraszam – zarumieniłem się.

Położyła rękę w okolicach moich nerek. Ciśnienie mi skoczyło.

– Nic nie szkodzi. Mogę się przytrzymać?

Przytaknąłem tylko. Zamiast w dekolt starałem się spoglądać w jej oczy. Amanda pachniała pięknym kwiecistym bukietem. Miałem okazję poczuć ją z bliska. Zawsze byłem wrażliwy na zapachy kobiet. Ilekroć autobusem rzucało, przywierałem do niej mocniej. Niby niechcący, ale jednak coraz bardziej specjalnie. Ani razu nie zaprotestowała. Na jednym z zakrętów sama się zachwiała i mocno naparła na mnie. Wyglądało to tak, jakby się przytuliła. Miałem wielką ochotę mocniej przycisnąć ją do szyby, podwinąć sukienkę i zbadać dokładnie jej bieliznę. Chciałem przekuć obrazki podsuwane mi wczoraj przez wyobraźnie na rzeczywistość.

Wymieniliśmy ledwo parę zdań, to o pogodzie, to o natężeniu ruchu. Coś tam jeszcze było o pracy. Nie słuchałem zbytnio. Opowiedziałem jakiś słaby żart na rozluźnienie. Kiedy wysiadała, miałem wrażenie, że lekko musnęła ustami mój policzek.


Tym razem nie spotkałem Amandy w autobusie. Z jednej strony szkoda, z drugiej czułem pewną ulgę. W końcu mam żonę, więc, delikatnie rzecz ujmując, flirtowanie z innymi kobietami mi nie przystoi. Ślubowałem wierność, a zawsze ceniłem sobie prawdomówność. Przynajmniej do pewnego stopnia.

Dzień jak każdy inny w tej pracy. Narzekający klienci, rozwydrzony szef, nudne zajęcia. Dniówka zbliżała się do końca, gdy przy moim stanowisku pojawiła się ona.

Ubrana w obcisłą, lecz głęboką czerń. Makijaż był nieco odważniejszy niż ostatnio. Jej usta miały intensywny kolor bordowy. Duże srebrne kolczyki. Krótka sukienka odsłaniała jeszcze więcej nóg niż ostatnio.

– Miło cię widzieć, Dawidzie – przywitała się.

– Pani Amando – skinąłem głową. – Czy mogę pani służyć?

– Chciałabym bezpiecznie ulokować oszczędności. Dwieście tysięcy euro.

– Czy posiada już pani konto w naszym banku? – Starałem się zachować należyty ton. W końcu byłem w pracy, a ona była moją klientką. Seksowną i kuszącą, ale jednak klientką.

– Nie posiadam konta w żadnym banku – odpowiedziała. Ton jej głosu był władczy. Aż mi do głowy przychodziły obrazy, jak stoi nade mną z batem...

– Jeśli to oszczędności długoterminowe, polecam zamkniętą lokatę. Mamy najwyższe oprocentowanie na rynku...

Podpisaliśmy umowę. Wszystkie czynności przeprowadziłem zgodnie z wytycznymi dotyczącymi obsługi konsumentów. Ilekroć wbijała we mnie to swoje intrygujące spojrzenie, po moim karku spływał zimny pot. Nie mogłem opanować drżenia rąk. Nawet Alicja tak na mnie nie działała. Amanda miała w sobie coś magnetyzującego. Jakby była zagadką, którą miałem rozwiązać.

– O której kończysz? – zapytała, gdy zamknęliśmy wszelkie formalności.

– Za piętnaście minut, chyba że jakiś klient przytrzyma mnie dłużej.

– Chciałabym cię zabrać do domu – powiedziała cicho.

– Eee... – zamurowało mnie. – Słucham?

– Pojedziemy do mnie – nie poprosiła, rozkazała.

Czułem się jak w hipnozie. To znaczy, nie wiem, jak to fachowo wygląda, bo z tego co mi wiadomo, dotąd jeszcze nikt nigdy nie nie zahipnotyzował. Mój rozum po prostu nie potrafił w pełni kontrolować reakcji ciała. Czy to właśnie tak czuje się Alicja, gdy używam pilota?

Amanda czekała na mnie przed bankiem. Patrzyła na ulicę, na samochody. Podszedłem, ale nie odzywałem się przez dłuższą chwilę.

– Jedziemy? – zapytała.

– Słuchaj, nie bardzo rozumiem... – spróbowałem jakoś się wytłumaczyć. Złapała mnie za podbródek i przyciągnęła moją twarz bliżej.

– A co tu rozumieć? – prychnęła. – Dowiesz się wszystkiego na miejscu.

Wsadziłem ręce do kieszeni i podążyłem za nią. Intrygowała mnie. Czy to przez kolor jej oczu? Czy przez tę chłodną, niedostępną aurę? A może coś więcej, czego nie zrozumiałbym, choćby nie wiem, jak bym się starał?

Wsiedliśmy do autobusu. W trakcie jazdy opowiadała mi, że właśnie sprzedała dom i stąd te dwieście tysięcy euro. Wspomniała, że musi posprzątać po swoim ojcu. Gdzieś między tymi wierszami przyznała się, że jest bardzo samotna. Słuchałem i przytakiwałem.

W oknie jeszcze tkwił baner informujący, że nieruchomość jest na sprzedaż. Jeden z wielu domków wolno stojących w tej okolicy. Kiedy otwierała drzwi, upuściła klucze. Wypięła się do mnie, gdy je podnosiła. Sukienka lekko się podwinęła uwalniając jeszcze więcej ud, aż po końcowy fragment pończoch. Jej tyłek wyglądał niezwykle apetycznie. Zatrzymała się w tej prowokującej pozie na sekundę za długo. Resztkami woli powstrzymałem się przed wymierzeniem jej klapsa. Udawałem, że kolor ścian jest bardziej interesujący.

W środku było kompletnie pusto. Zdążyła już wynieść wszystkie swoje rzeczy. Został tylko stolik i jedno krzesło.

– Zmieniasz miasto?

– Nie, tylko adres. I robię przemeblowanie w swoim życiu.

Tak naprawdę, to nie wiedziałem czego się spodziewać. Nie prosiła mnie przecież o pomoc. Myślę, że po prostu chciałem się z nią zaprzyjaźnić, bez podtekstów. Kiedy jednak podeszła do mnie i pocałowała, chyba zrozumiałem. Jej język był niezwykle sprawny. Zrobiła mi wręcz fachowe badanie migdałów. Odruchowo ją przytuliłem. Smakowała jak słodki cukierek miętowy.

– Przepraszam – odsunęła mnie lekko. – Przyprowadziłam cię tutaj, a teraz... Może lepiej przyniosę coś do picia.

Zanim zdążyłem zaprotestować, zniknęła w kuchni. Leciała na mnie. Kobieta, która była spełnieniem fantazji niejednego człowieka. Odwróciłem się i wyjrzałem przez okno. Nie wiem, czego tam szukałem. Prawdopodobnie ciszy i spokoju. Zrobiło mi się jakoś gorąco. Usłyszałem za sobą kroki.

– Niestety, nie mam już ani kawy ani herbaty.

Odwróciłem się i mnie zamurowało. Ujrzałem ósmy cud świata. Jej dorodne piersi odziane były w czarny stanik. Cieniutkie majteczki, przez które przedzierał się trójkąt zarostu. Pończochy na pasie, również czarne. Butów nie zdjęła. Stała z wyciągniętą ręką, w której trzymała szklankę wody. W kuchni zapewne zostawiła swoją sukienkę, która miała nie być jej już dziś potrzebna.

Nie potrafiłem się odezwać. Drżącymi rękoma ująłem szklankę i wypiłem wszystko jednym chlustem. Starałem się na nią nie patrzeć. Bałem się, bo wszystko wskazywało jasno, dokąd to zmierza. Zbliżyła się do mnie. Pocałowała mnie, a ja ciągle stałem jak wyryty. W końcu moje ciało zaczęło reagować samo. Przechyliłem ją, jakbyśmy tańczyli. Całowałem ją łapczywie bojąc się, że się rozmyśli. Prawą dłoń wsunąłem po cienki materiał majtek i ścisnąłem nagi pośladek. Była taka gorąca, napalona na mnie. Objęła mnie jedną nogą. Opanowałem się na chwilę, oderwałem od jej ust i wyprostowaliśmy się. Położyła ręce na moich barkach i powoli zmierzała niżej. Jej zielone oczy aż błyszczały. Schodziła niżej, aż uklękła. Patrząc mi w twarz rozpięła moje spodnie. Powoli zsunęła zębami bokserki. Coś we mnie krzyczało, bym jej na to nie pozwolił, ale tylko biernie się przyglądałem. Niepewnie położyłem dłoń na jej włosach.

Uchwyciła prawą ręką mojego członka. Serce waliło mi jak opętane. Miałem już pełny wzwód, nie trzeba mi było więcej bodźców. Oblizała usta. Językiem przejechała od jąder aż po czubek. Cały czas spoglądała w moje oczy. Pogłaskałem ją. Na moim palcu lśniła obrączka.

– Co ja robię! – odskoczyłem. Klęczała posłusznie oczekując, że podejdę. Szybko zacząłem zapinać spodnie. – Przepraszam, nie przypuszczałem, że do tego dojdzie. Jesteś piękna i wierz mi, pociągasz mnie, ale mam kochającą żonę. Nie mogę jej tego zrobić. Przepraszam – tłumaczyłem pośpiesznie.

– Nie możesz mnie teraz zostawić. Potrzebuję twojej pomocy – zaintonowała ponętnie.

– Przepraszam – powtórzyłem. Nachyliłem się i cmoknąłem ją w policzek. – Do zobaczenia.

Nie wyszedłem – ja uciekłem. Biegłem jak najszybciej potrafiłem. Moje ciało pragnęło tych pieszczot, które Amanda zamierzała mi ofiarować, ale miałem też swój rozum. Nie jestem przecież jakąś małpą człekokształtną, która kieruje się tylko chucią. A na pewną nie chciałem taką zostać. Już i tak wystarczająco pozwoliłem się zwieść. Mam żonę, która zrobi dla mnie wszystko, jeśli grzecznie poproszę. Nie potrzebuję innych kobiet. Wiedziałem, że będą w moim życiu chwile, kiedy pożałuję, że wybiegłem z tego domu. Jednak kiedy wracałem autobusem, to nie była jedna z tych chwil. Alicja nie potrzebowała pilota, żeby mieć nade mną kontrolę.


Całą drogę byłem roztrzęsiony. Czułem się jakbym wracał z odległej krainy do domu. Gdy wchodziłem do bloku, byłem już trochę uspokojony. Ciągle oddychałem ciężko, ale moje myśli potrafiły już skupić się na tym, co naprawdę było ważne. Nie mogłem się już doczekać, aż wyściskam Alicję.

Wpadłem do domu i nawet nie zdjąłem butów. Pobiegłem od razu do kuchni. Żona akurat stała przy kuchence mieszając w garnkach. Mocno przytuliłem ją od tyłu. Wystraszona aż podskoczyła.

– Rany, Dawid, opanuj się.

– Kocham cię! – krzyknąłem.

– Wiem – spróbowała się uwolnić z uścisku, ale trzymałem mocno. – W butach mi po kuchni chodzisz? Będziesz mył za karę podłogi w całym mieszkaniu.

– Umyję – potwierdziłem. Głaskałem jej policzek. Zdezorientowana próbował się uwolnić, ale w gruncie rzeczy podobała jej się moja czułość.

– Pozwól mi się chociaż odwrócić.

Uniosłem ją ostrożnie i posadziłem na stole. Objęła mnie nogami i zarzuciła ręce na moje ramiona. Zetknęliśmy się nosami. Miała taki piękny uśmiech. Chłonąłem bijący od niej cudny zapach letniego sadu. Z przyzwyczajenia dłońmi zacząłem błądzić po jej udach. Miała na sobie dokładnie tę spódniczkę, w której wykorzystałem ją, gdy wróciłem do domu uświadomiony o rzeczywistych możliwościach pilota.

– Przepraszam za wszystko, co było złe. Jeśli jest coś, czym mogę ci sprawić radość, powiedz mi o tym – szepnąłem.

– Musimy poważnie porozmawiać. Może w weekend pójdziemy na porządną randkę?

– Jutro wieczorem. Wszystkim się zajmę – zapewniłem i złożyłem na jej ustach pocałunek.

– Rany, ryż! – krzyknęła i szybko zeskoczyła ze stołu.

Z garnka z gotującym się ryżem wylewała się woda. Za nic nie oddałbym tych prostych chwil spędzonych w domu.


Świat wydawał się jakiś inny niż zazwyczaj. Niby wszystko było na swoim miejscu, a jednak wrażenie odmienności mnie nie opuszczało. Piątek, kolejny zwykły dzień roboczy, za chwilę zza szarych chmur miało wyjrzeć słońce. Ludzie trochę się wściekali, bo ostatniego wieczoru reprezentacja dała ciała w ważnym meczu. Autobus podjechał jak zwykle z kilkominutowym opóźnieniem.

Amanda pomachała do mnie. Wziąłem głęboki wdech i stanąłem obok niej. Przez chwile milczeliśmy oswajając się z sytuacją.

– Przepraszam za wczoraj – zaczęła. Nie uciekała wzrokiem, nie okazywała zdenerwowania.

– Słuchaj, jesteś bardzo atrakcyjną kobietą, ale mam żonę i nie interesują mnie romanse – postawiłem sprawę jasno. – Zapomnijmy o tym wszystkim.

– Potrzebuję twojej pomocy. Nic wielkiego, ale tylko ty możesz to zrobić. Zapłacę, jeśli się zgodzisz – powiedziała cicho. Nie chciała, by inni pasażerowie zwracali na nas uwagę.

– Nie zrobię niczego niemoralnego ani nielegalnego – pokręciłem głową. Miałem już złe przeczucia.

– Chodzi o Architekta Baltazara.

– Nie wiem, o czym mówisz. Nie znam architektów, pracuję w banku.

Wszystko ułożyło się w całość. Amanda sprawiała wrażenie zawodowej łamaczki męskich serc. Taka piękność nie zwróci bezinteresownie uwagi na nudnego przeciętniaka jak ja. Miała ukryty cel i tylko dlatego mnie zwodziła. Mogłem się domyślić wcześniej, ale zaślepiony popędem nie zwracałem uwagi na znaki.

– Baltazar ma coś, co należy do mnie. Chcę to odzyskać.

– Nie mam pojęcia o co ci chodzi. Nie znam żadnego Baltazara. Pomyliłaś mnie z kimś innym. Przykro mi, ale tu się kończy nasza znajomość – rzekłem hardo.


Nie rozmyślałem nad tym, kim naprawdę była. Już mnie to nie interesowało. Teraz liczyła się dla mnie tylko moja rodzina. Nawet szefowi nie udało się zepsuć mojego dobrego samopoczucia.

– Aleś ty dzisiaj cały w skowronkach. Jakbyś się zakochał – zaśmiała się Marlena.

– Zakochałem się jeszcze bardziej w mojej żonie – odpowiedziałem.

– Może kiedyś w końcu mnie z nią poznasz?

– Porozmawiam z nią o tym, zgadamy się na przyszły tydzień.

Do domu wracałem jeszcze szczęśliwszy. Wieczorem miałem randkę z najwspanialszą kobietą wszechczasów. W dodatku zaczął się weekend, a do wypłaty zostało tylko kilka dni. I nawet jakoś się rozpogodziło, a ludzie stali się jakby bardziej uśmiechnięci.

Na parkingu przy bloku stała stara biała furgonetka. Nie wzbudziłaby moich podejrzeń, gdyby nie dwaj opierający się o nią mężczyźni. Palili spokojnie papierosy, na mój widok przestali rozmawiać i odwrócili twarze. Ja ich jednak rozpoznałem. Pierwszy był tym niskim facetem w kapeluszu, na którego się kiedyś natknąłem. Drugi to łysy wytatuowany koleś z autobusu. Przeczuwając kłopoty wyciągnąłem telefon. Byłem gotów zadzwonić na policję. Ku mojemu zdziwieniu, nie podeszli do mnie, nie zagrodzili mi drogi. Po prostu dalej palili papierosy.

– Kochanie, wróciłem – oznajmiłem wchodząc do mieszkania. Kolia jak zwykle od razu zaczął się do mnie łasić. Zdjąłem buty i kurtkę i wszedłem do salonu.

– Dzień dobry – uśmiechnęła się Amanda.

– Co...? – Zamurowało mnie. Nie wiedziałem nawet, o co powinienem zapytać.

– To jest Amanda – Alicja wskazała na naszego gościa. – Ma informacje o mojej matce.

Amanda uśmiechnęła się i spokojnie wstała z fotela. Zbliżyła się do mojej żony i dmuchnęła jej w twarz jakimś proszkiem.

– Prze... – jęknęła Alicja i osunęła się bezwładnie.

– Co ty jej robisz?! – krzyknąłem.

Nie wiem, co dokładnie chciałem zrobić. Zdążyłem tylko dotknąć ramienia Amandy. Popchnęła mnie i uderzyłem w ścianę. To było dużo mocniejsze pchnięcie niż mogłem przypuszczać. Zobaczyłem, jak podnosi Alicję i zarzuca ją sobie na ramię. Zaatakowałem prawym sierpowym, ale chybiłem. Amanda była dużo silniejsza niż na to wyglądało. Odpowiedziała szybkim i prostym uderzeniem. Upadłem. Na parę sekund mnie zmroczyło. Chciałem wstać, ale poczułem ucisk na klatce piersiowej. Jej ręka wsuwała mi się pod marynarkę. Złapałem ją. Była jednak silniejsza i wykręciła mi nadgarstek. Szarpnąłem się. Znowu uderzenie w twarz. Kolia zaszczekał. Pisk. Poczułem, jak wyciąga z mojej kieszeni pilot. Kiedy mój wzrok odzyskał sprawność, ujrzałem stojącą nad sobą zwycięską Amandę.

– Teraz się skup i słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzać – prychnęła pogardliwie. Rzuciła mi pilot do Alicji. – Baltazar trzyma gdzieś drugi taki. Masz trzy dni, żeby mi go dostarczyć. Bez sztuczek. Zbyt wiele możesz stracić.

– Dlaczego? – zapytałem. Wszystko działo się tak szybko, trudno mi było połapać się w akcji. Kim ona była? Czego chciała? Dlaczego ja? Dlaczego Alicja?

– Masz przynieść mi drugi pilot. Inaczej ona – wskazała na uśpioną Alicję – pożegna się z tym światem na zawsze. Nie chcę robić jej krzywdy, ale zmusiłeś mnie do tego. Mogliśmy to załatwić po dobroci. Zrobiłabym ci dobrze, nagrała krótki filmik i wymusiła współpracę szantażem, ale nagle zebrało ci się na wyrzuty sumienia – uśmiechnęła się ironicznie. – Znajdź pilot i mi go przynieś. Masz trzy dni. Żadnej policji, nie informuj też Baltazara. Ostrzegam, że dowiem się o twoich poczynaniach. Nie zawaham się w wymierzaniu kary.

Upuściła skrawek papieru z datą, godziną i adresem. Chciałem wstać, ale kopnęła mnie w brzuch. Jej ciosy były naprawdę mocne. I pomyśleć, że te cudne nogi są zdolne wyrządzić tyle krzywd.

Zostałem sam. Właściwie nie całkiem sam, bo był jeszcze Kolia. Też musiał oberwać, kiedy wstawił się za swoim panem. Lizał mnie po policzku, jakby chciał mi dodać otuchy. Wgramoliłem się do kuchni. Byłem cały obolały, a w głowie mi szumiało. Znalazłem domową apteczkę i wysmarowałem się maścią na ból stawów. Nic lepszego nie było. Łyknąłem jeszcze aspirynę.

– Co ja znowu narobiłem – westchnąłem ciężko.

Widziałem tylko jedno rozwiązanie tej sytuacji. Przypomniałem sobie ostrzeżenia od Gustawa. Musiałem przynieść Amandzie ten pilot. Domyślałem się, dlaczego tak go pożądała. Była zbyt silna jak na zwykłą kobietę, a nawet jak na zwykłego człowieka. Wiedziała dobrze o pilocie i Baltazarze, choć tym razem nie pisnąłem pary z ust. Musiała być tworem Architekta. Nie zabrała jednak mojego pilota, czyli nie chodziło jej po prostu o samą technologię. Ona chciała ten drugi, konkretny pilot. Czyli chciała przejąć kontrolę nad innym dzieckiem Baltazara.

– Chodź, Kolia. Jesteś częścią rodziny, musimy to rozwiązać razem.


Baltazar wyjechał jakiś czas temu, nie było możliwości nawiązania z nim kontaktu. Pod jego nieobecność miałem sprawdzać, czy w jego zwariowanym domu wszystko dobrze. Miał dużo zabezpieczeń. Nie używał klucza, zamiast tego trzeba było w odpowiedni sposób przekręcić kołatkę, a potem wpisać pięciocyfrowy kod. Drzwi były ciężkie, wykonane z jakiegoś srebrzystego metalu. Z kolei okna od zewnętrznej strony były pod napięciem. A przynajmniej tak mi powiedział, nie sprawdzałem, czy to naprawdę działa, ale wierzyłem na słowo. Poza tym część drzwi wewnątrz domu także potrzebowała kodu, tym razem ledwo czterocyfrowego. Sam bym ich wszystkich nie zapamiętał, na szczęście istniała pewna formuła, która pozwalała odpowiedni kod dostępu wyliczyć na podstawie numeru na drzwiach. Jak przychodziłem zalecać się do Alicji, to miałem z tym poważnym problem, uważałem to za szczyt dziwactwa. A potem poznałem Baltazara bliżej i zrozumiałem, że to tylko wierzchołek góry lodowej. Jak widać, świat Architektów ciągle miał czym mnie zadziwić.

Wertując wspomnienia, przypomniałem sobie, że Baltazar dając mi pilot wyciągnął go ze specjalnej szkatułki. Wtedy były tam dwa piloty. Nie powiedział, do czego lub do kogo był ten drugi. Sądziłem, że to tylko jakieś atrapy, nie wierzyłem w ich moc. Przy jednej z rozmów zdradził, że Alicja jest jego trzecim dzieckiem. Pierwszy miał być syn, który zginął ze względu na „wadę konstrukcyjną”, co swoją drogą brzmiało niezwykle okrutnie w tym kontekście. Sztuczny czy nie, to jednak człowiek. Baltazar ani razu nie pochwalił się, co się stało ze starszą z córek.

– Szukaj Kolia, szukaj – poleciłem psu. Nie zrozumiał, ale przynajmniej jego towarzystwo pomagało mi zebrać myśli.

Przekopałem bibliotekę, potem warsztat. Część zamków musiałem wyważyć, bo za Chiny Ludowe nie potrafiłem ich otworzyć. Niektóre stawiały twardy opór. Zaglądałem wszędzie, pod szafki, do pudełek, do słoików, a nawet do lodówki.

Około północy znalazłem tę przeklętą szkatułę. Była pod łóżkiem Baltazara. Myślałem, że teraz już będzie z górki, ale to próżne nadzieje. Miała klasyczny zamek, ale nigdzie nie było klucza. Zakładałem, że klucz nawet nie istniał. Baltazar wszystko otwierał swoim głosem, specjalną zapalniczką lub sygnetem. Nie miałem żadnej z tych rzeczy, musiałem więc sforsować zamek. Majstrowanie spinaczami nie przyniosło efektu, łom też nie pomógł, a o nieudolnym imitowaniu głosu Baltazara szkoda nawet wspominać. Zmęczony padłem na podłogę i zasnąłem przytulony do psa.


Rzucałem szkatułą o ściany, tłukłem nią z całych sił. Niby niepozorne drewno, ale za nic w świecie nie chciała się otworzyć. Spędziłem cały dzień na kolejnych próbach. Próbowałem nawet narzędzi z warsztatu Baltazara, ale Architekci mieli sposoby na zabezpieczanie swoich tajemnic.

– To jest jeszcze mocniejsze niż mój pilot – pomachałem urządzeniem w stronę Kolii.

W razie potrzeby zniszczenia pilota, Baltazar zalecał go spalić. Może więc ogień podziała. Potraktowałem szkatułkę palnikiem. Zamek lekko się odgiął. Zachęcony tymi próbami, wznowiłem starania. Ostatecznie udało mi otworzyć pudełko.

– W Harrym Potterze magia była przynajmniej ognioodporna – uśmiechnąłem się do Kolii.

Miałem jeszcze parę rzeczy do przygotowania, zanim policzę się z tą psychopatką.


***

Alicja szarpnęła się, ale na próżno. Ręce miała przykute kajdankami do rury nad głową. Nogi były związane. Znajdowała się w jakimś dużym i pustym pomieszczeniu. Bała się, lecz nie panikowała. Gdzieś w oddali, przy drzwiach, stał mężczyzna w kapeluszu i palił papierosa. Nie patrzył w jej stronę, nie był nią kompletnie zainteresowany. Miała czas, żeby przemyśleć swoje położenie.

Pamiętała dokładnie, co się stało. Gdy otworzyła drzwi, zobaczyła młodą, lecz silną kobietę, z której oczu biła duma i pewność siebie. Nigdy wcześniej jej nie spotkała, ale poczuła, że powinna ją już znać.

– Przepraszam, że tak nagle, ale mam informacje o pani matce. Mogę wejść? Nie chciałabym rozmawiać o tym na korytarzu.

– To chyba jakaś pomyłka – odpowiedziała niepewnie wahając się, czy powinna ją wpuścić.

– Jest pani córką Baltazara, prawda? – zapytała. Imię ojca zadziałało jak magiczne zaklęcie, zaprosiła tajemniczą nieznajomą do środka.

Kobieta przedstawiła się jako Amanda. Nie zdradziła nazwiska, powiedziała tylko, że już od dłuższego czasu poszukiwała Alicji. Była miła, sprawiała wrażenie sympatycznej. Zanim przeszła do rzeczy, zjawił się Dawid. Był wyraźnie zaskoczony obecnością gościa i raczej nie był z tego zadowolony. Alicja nie zdążyła już o nic zapytać. Amanda bezceremonialne dmuchnęła jej proszkiem w twarz i przyszedł sen.

Z daleka dały się słyszeć kroki. Mężczyzna w kapeluszu zamienił z kimś parę zdań i wyszedł. Do sali wszedł za to muskularny łysy facet, którego ciało zdobiło mnóstwo tatuaży. Ani trochę nie wyglądał na miłego. Podszedł do skrępowanej kobiety. Alicja udawała, że jeszcze się nie obudziła. To mu jednak nie przeszkadzało. Rozejrzał się uważnie, ale poza nimi nikogo tu nie było. Uśmiechnął się lubieżnie i dotknął piersi Alicji.

– Szkoda by było zabić.

Wielkim łapskiem ścisnął za miękką półkulę. Uwięziona zajęczała. Drugą rękę wsadził między uda. Szarpnęła się, ale była bezsilna. Zaśmiał się głośno ignorując jej protesty. Wkładał dużo siły w swoją zabawę, sprawiał jej ból.

– Nie dotykaj jej! – usłyszał za sobą władczy ton kobiety.

Przestraszony odwrócił się, przeprosił i oddalił na parę kroków. Amanda uwolniła usta Alicji.

– My nie mamy pieniędzy – jęknęła, gdy w końcu mogła coś powiedzieć.

– Tego, czego pragnę, żadne pieniądze nie dadzą – powiedziała. Dłonią głaskała jej policzek. Otarła spływającą łzę.

– Błagam, wypuść mnie – poprosiła.

– Spokojnie, nie chcę ci zrobić krzywdy. Zauważyłaś, że jesteśmy do siebie podobne? – zignorowała błagania. – Mamy taką samą twarz. Jak bliźniaczki. Inne włosy, kolor oczu, ale rysy są identyczne. Jestem jednak od ciebie lepsza. Musisz krótko trzymać swojego męża, skoro mógł mieć mnie, a wolał ciebie.

– Nie wiem o czym mówisz...

– Właśnie, nie miałyśmy przecież wystarczająco czasu, by się poznać – uśmiechnęła się. – Jestem Amanda, twoja starsza siostra. A ty jesteś moją gorszą kopią. Baltazar najpierw chciał stworzyć kogoś doskonalszego niż zwykły człowiek. Obdarzył mnie nadzwyczajną siłą i zwinnością – szepnęła do ucha Alicji. Odgarnęła złociste kosmyki włosów i polizała jej małżowinę. – Nie potrzebuję snu, nie jestem podatna na hipnozę i sugestię. Mam silniejszą wolę.

Amanda pocałowała jej szyję. Robiła to delikatnie, jakby chciała sprawić ofierze przyjemność. Dłonie ostrożnie położyła na pośladkach. Siostry zetknęły się biustami. Patrzyły sobie w oczy. Alicja powoli zaczynała układać sobie wszystko w całość.

– Baltazar nie przewidział, że dzięki mocy, którą mi dał, będę mogła odmówić posłuszeństwa, nawet jeśli ma pilot. Ty jesteś tylko marionetką, a ja jestem prawdziwym aktorem.

– Zrobię co zechcesz, ale wypuść mnie – ponowiła błagania. Amanda zamknęła jej usta namiętnym pocałunkiem.

– Rany, naprawdę jesteś do mnie podobna – stwierdziła z podziwem. Pogłaskała ją jak zwierzątko domowe. – Jesteś moją młodszą siostrą, chcę dla ciebie jak najlepiej – wyszeptała. – Gdy ja uwolnię się od pilota, ty też będziesz wolna. Obiecuję. Chyba że sama będziesz chciała zostać – przygryzła wargę Alicji. – Pomyśl tylko, ile razem możemy osiągnąć.

– Dawid po mnie przyjdzie...

– Mam nadzieję. Jest w tobie zakochany po uszy. – Wsunęła ręce pod bluzkę Alicji i głaskała jej pępek. Badała jej brzuch przez dłuższą chwilę. – Ale to kretyn. Mogłaś mieć każdego, a wybrałaś tak słabo... On wie? – zmieniła nieco ton.

– Ja naprawdę nie rozumiem o co w tym wszystkim chodzi – pokręciła przecząco głową. Amanda kucnęła przy niej i językiem przejechała po brzuchu uwięzionej.

– Czyli nie wie – stwierdziła. Palcem zaczęła zsuwać powoli spodenki siostry. – Ja mam większe ambicje niż zostać kurą domową jakiegoś gamonia. Jestem w końcu Architektem – pocałowała dolną cześć brzucha. Nie robiła tego z finezją, raczej starała się poznać dokładniej jej ciało. – Ale żeby wstąpić do gildii muszę najpierw zdjąć z siebie wszystkie ograniczenia.

– Zostaw mnie – poprosiła.

– Och, spokojnie. – Wsunęła dłoń od góry pod bieliznę i palcem przejechała po genitaliach. Alicja wzdrygnęła się. – Baltazar nie wysilił się projektując twoje ciało.

– Dlaczego nam to robisz?

Amanda wycofała się.

– Musimy nadrobić stracony czas. Mam ci tyle do opowiedzenia.

***


A więc to tu: stare korty tenisowe. Do spotkania zostało jeszcze pół godziny, ale ona na pewno przyjdzie wcześniej. Pytanie tylko, czy będzie sama. Przywiązałem Kolię do drzewa.

– Czekaj tu cierpliwie, któreś z nas po ciebie przyjdzie, dobrze? – poprosiłem.

Wchodząc na ogrodzony teren poczułem dziwny dreszcz. Cofnąłem się o parę kroków i przeszedłem jeszcze raz. Bariera? Potem stanąłem poza ogrodzeniem i przejechałem ręką. No tak. Sztuczki Architektów. Moja ręka, będąc już za ogrodzeniem, nie była widoczna dla ludzi na zewnątrz. Amanda nieźle to wymyśliła.

Najgorszy scenariusz przewidywał, że Amanda tylko wykonuje polecenia stukniętego mistrza. Najlepszy, że jest tylko smutną zagubioną duszyczką. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, jeszcze dziś zjem z żoną dobrą kolację. Jeśli jednak nie będzie nam to dane, to lepiej, żebym to ja miał już nigdy nie wrócić do domu.

Tak jak przypuszczałem, Amanda już czekała. Oprócz niej było jeszcze dwóch kolesi. Niski trzymał nóż przy gardle Alicji, minę miał bolesną jakby go portki cisnęły. Drugim był ten łysol; ustawił się dwa metry za mną. Dostrzegłem, że przy płocie leżał duży młot używany do burzenia ścian. Położyłem na ziemi swój plecak.

– Pilot – zażądała.

– Kochanie, nic ci nie jest? – najpierw zapytałem Alicję. Facet pozwolił jej odpowiedzieć.

– Jestem cała – wysiliła się na uśmiech.

– Pilot! – wrzasnęła Amanda.

Uniosłem do góry małe urządzenie. Nie bałem się, już nie. Wczoraj byłem przerażony, ale zrozumiałem, że to ja miałem wszystkie asy w rękawie. Prawie wszystkie.

– Naciśnij na nim przycisk oznaczony cyfrą sześć – rozkazała.

– Zapewne wiedziałaś o nieobecności Baltazara. Obserwowałaś nas już od dłuższego czasu. A jednak upomniałaś się o pilot dopiero teraz. I nie poszłaś po niego sama. Ciekawe dlaczego – powiedziałem spokojnie.

– Rób co każę, bo inaczej – uniosła rękę, a nóż naciął lekko szyję Alicji.

– Już, już. Sześć, tak? – zapytałem głupio. Udawałem zdenerwowanego i nieporadnego, żeby uśpić ich czujność.

Wyglądał jak pilot do Alicji, tylko niektóre przyciski były inaczej oznakowane. Wcisnąłem ten duży na samym środku. Powinien wyłączać świadomość. Amanda wzdrygnęła się, jakby coś ją ubodło w żebra.

– Miało być sześć – powtórzyła. Było ciemno, a ja starałem się zmienić przycisk ukradkiem. Musiała wyczuwać odpowiednie impulsy. Moje przypuszczenia okazały się prawdą. To był jej pilot. – Ale to już nieważne. To prawdziwy artefakt. Połóż go na ziemi.

– Lepiej. Dam ci go do ręki – powiedziałem podchodząc bliżej. Gwałtownie się cofnęła. – Boisz się?

– Nie zależy ci na jej życiu?! – warknęła. Mężczyzna z nożem wahał się, co ma zrobić.

– Alicjo, ufasz mi? – zwróciłem się do żony. Odpowiedziała pięknym uśmiechem.

Czający się za mną facet rzucił się do ataku. Spodziewałem się tego. Był uzbrojony ledwo w nóż. Przygotowywałem się na broń palną, a tu taka miła niespodzianka. Był wielki, ale odstraszał tylko swoim wyglądem i oddechem. Pochwyciłem go za nadgarstek, odsunąłem się lekko w bok, wykręciłem jego rękę i kopnąłem go w kolana. Upadł. Usiadłem na nim przyciskając go do podłogi. Obezwładnienie go przyszło mi niezwykle łatwo. Tymczasem drugi szarpnął Alicją i pociągnął ją za włosy. Pisnęła i uklękła przed nim.

– Rzuć pilot albo wyjmę go z twych martwych dłoni! – zagroziła Amanda.

– Nie doceniłaś mnie – puściłem jej oczko.

Rzuciłem pilotem w jej stronę. Odskoczyła jak oparzona starając się za wszelką cenę uniknąć bezpośredniego kontaktu z urządzeniem. Mężczyzna pilnujący Alicji zbyt długo zastanawiał się, co ma zrobić. Przyłożyłem mu z całej siły w gębę. To wystarczyło, by mogła mu się wyrwać. Poradziłem sobie z nim równie łatwo jak z poprzednim. Na koniec mocno ścisnąłem w okolicach obojczyka i odczekałem parę sekund aż stracił przytomność. Lekcje samoobrony wreszcie znalazły zastosowanie w praktyce.

Alicja ze związanymi rękami czmychnęła do mojego plecaka. Znalazła się w bezpiecznej odległości. A ja nie. Tak jak przypuszczałem, z jakiegoś powodu Amanda nie mogła dotknąć swojego pilota. Jednak pozbyłem się już tej osłony. Doskoczyła do mnie i uniosła mnie jedną ręką. Z całej siły rzuciła mną o ogrodzenie.

– Piszczała, zniszcz pilot! – krzyknęła do wytatuowanego zbira.

Alicja przecięła swoje więzy i chciała do mnie podbiec, ale Amanda popchnęła ją w drugą stronę. Wcisnąłem odpowiedni przycisk na pilocie.

Piszczała nie miał doświadczeniach w sprawach, które wymagają czegoś więcej niż tylko bicia po pysku. Długo zastanawiał się, o jaki pilot w ogóle chodzi. Zbyt długo. Kiedy podchodził z młotem do pilota, zaskoczyłem go atakiem od tyłu. Uderzyłem w nagą czaszkę, aż chrupnęło. Zachwiał się i zamachnął młotem. Odskoczyłem w ostatniej chwili. Miał siłę w rękach, więc spróbowałem ataku w nogi. Podkosiłem go. Runął jak długi na ziemię. Musiał przy okazji sięgnąć po nóż, bo poczułem zimne ostrze na ramieniu, gdy go nokautowałem.

Tymczasem oczy Alicji zmieniły kolor na czerwony. Błyskawicznie doskoczyła do Amandy i przycisnęła ją do ziemi. Wyglądało na to, że ich siły się wyrównały. Miałem wrażenie, że oglądam walkę z sensacyjnego filmu. Moja żona zachowywała się jak terminator. Amanda wciąż pozostawała nieznaczenie silniejsza, choć i tak odnosiłem wrażenie, że się powstrzymuje.

– Waza, przyjdźcie tu! Zniszczcie pilot! – rozkazała, ale nikt się nie pojawił. – Waza!

Bezpowrotnie straciła kontrolę nad sytuacją. Pozostawała jednak zbyt silna, bym mógł cieszyć się z tryumfu. Chciałem pomóc ukochanej, rzuciłem się na Amandę z pięściami. Kopnęła mnie w brzuch i odleciałem.

Amanda docisnęła mocno Alicję do ziemi. Zachowywała się przy tym nad wyraz delikatnie, jakby w gruncie rzeczy nie chciała jej skrzywdzić. Drżącą i zakrwawioną ręką przesunąłem suwak na pilocie i dezaktywowałem tryb bojowy. Alicja momentalnie straciła przytomność. Zebrałem w sobie resztki sił i wstałem obolały. Zauważyłem, że ten niższy zbir już się ocknął, ale wolał uciec niż podjąć dalszą walkę. Gdzieś z oddali dobiegało do mnie szczekanie psa.

Trzask! Trzask! Trzask!

Amanda patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Uderzyłem jeszcze parę razy w pilota. Potem wyciągnąłem z plecaka benzynę ekstrakcyjną i oblałem nią uszkodzone urządzenie. Odsunąłem się i patrzyłem na ogień.

– Właśnie tego chciałaś, prawda? – zapytałem rozkładając ręce na znak pokoju.

Doskoczyłem do Alicji. Oddychała regularnie. Zostanie jej po tej akcji parę siniaków, ale miejmy nadzieję, że to wszystko. Ocuciłem ją. Uśmiechnęła się do mnie i wieczór od razu zrobił się piękniejszy. Nie interesowały mnie wojny Baltazara. Ja chciałem tylko, żeby Alicja była bezpieczna.

– Dlaczego? – zapytała Amanda sprawdzając, czy pilot aby na pewno został zniszczony. Uderzała pięścią w co większe fragmenty. Jej dłonie zaczęły krwawić.

– To raczej ja powinien się zapytać dlaczego – odpowiedziałem. – Chciałaś zniszczyć ten pilot, prawda? Choć nie rozumiem dlaczego, skoro i tak nie miał nad tobą władzy. Osiągnęłaś już swój cel. Zostaw nas i zapomnijmy o całym zajściu.

Kolia przybiegł do nas i zaczął lizać Alicję. Moja żona przytuliła psa i skonfundowana rozglądała się po pobojowisku.

– Aktywacja samozniszczenia – odpowiedział nadchodząc spacerkiem Baltazar. Nie mam pojęcia, skąd nagle się tu wziął. – Przez te wszystkie lata bałaś się, że z niego skorzystam i cię zabiję. Tego jednego polecenia nie mogłaś zatrzymać.

– Pięknie – usiadłem na ziemi. – To ja tu się męczę, a ty przyglądasz się wszystkiemu z daleka?

– A myślisz, że kto zatrzymał tych sześciu czekających w samochodzie? – zaśmiał się zapalając fajkę. – Gdy otworzyłeś szkatułkę, uruchomił się mój specjalny alarm. Wróciłem jak najszybciej.

– Ty! – wrzasnęła Amanda rzucając się na Baltazara. Uniosła go wysoko i ścisnęła za gardło. Nie byłem Hulkiem, nie miałem już sił, by z nią walczyć. Patrzyłem tylko na nich z niepokojem. Alicja chciała pomóc ojcu, ale nie potrafiła jeszcze ustać na nogach.

– Przepraszam – odpowiedział spokojnie. – Zaniedbałem cię. W tej całej euforii zapomniałem, że jesteś żywym człowiekiem. Że jesteś moim dzieckiem.

– Byłam tylko eksperymentem! Jedyne, co cię interesowało, to czy możesz uczynić mnie jeszcze sprawniejszą! – wrzeszczała dziko.

– Wiem, przepraszam! Popełniłem błąd jako ojciec. Kocham cię, córko! – krzyczał starając się wyrwać. Coraz trudniej łapał oddech.

– Akurat! – prychnęła.

– Pomyśl, dlaczego cię nie zabiłem, choć wystarczyło nacisnąć jeden przycisk? Nie mogę więcej krzywdzić swoich dzieci. Przepraszam za wszystko. Przebaczysz mi? – poddał się. Nie stawiał już żadnego oporu, patrzył tylko w jej oczy. Trwało to dłuższą chwilę. W końcu odstawiła go na ziemię.

– Jakoś się chyba dogadają. Oboje są stuknięci – szepnąłem do żony. Alicja zaczęła opatrywać moje krwawiące ramię. Ręce jej drżały, syczała z bólu, ale najpierw chciała zająć się mną.

– To prawda, że masz pilot, którym możesz mnie kontrolować? Że Baltazar stworzył mnie od podstaw? – zapytała wibrującym głosem.

– Tak, ale – podałem jej urządzenie – oddaję ci go. Sama możesz przecież o sobie decydować. Jestem twoim mężem, a nie właścicielem. Zniszcz go.

Spojrzała smutnie w moje oczy. Nawet teraz, posiniaczona i spocona, wyglądała tak pięknie. Zastanawiała się przez parę sekund.

– Nie chcę – odsunęła go od siebie. – Zachowaj go. Ufam ci. Zawsze ufałam. Kocham cię – cmoknęła mnie w policzek.

Amanda i Baltazar rozmawiali o czymś ściszonym głosem. Moja intuicja podpowiadał mi, że wszystko jest już w porządku, cokolwiek miałoby to znaczyć. Założyłem Kolii smycz. Nagle coś uderzyło mnie w plecy. Krzyknąłem z bólu.

– Sukinsynu! – warknął Piszczała. Stał nade mną z młotem. Już miał zakończyć mój żywot, gdy Amanda przeleciała nade mną i wymierzyła mu kopniak w brzuch.

– Zapłaciłam wam z góry, wykonaliście swoje zadanie. Zmywajcie się – powiedziała.

Świat wokół mnie wirował. Przeciągły pisk w moich uszach wszystko zagłuszał. Alicja tuliła mnie do swojej piersi dzwoniąc po karetkę. Obraz zaczął mi się rozmazywać.

– Przebaczysz mi? – zapytała Amanda podchodząc do siostry.

– Zawsze chciałam mieć siostrę – odpowiedziała z bladym uśmiechem. – Może zostałam tak stworzona, ale nie potrafię żywić urazy. Daj nam czas. Wpadnij za miesiąc, porozmawiamy przy ciastkach i herbacie. Pozwól mi się z tym wszystkim oswoić. Mnie i Dawidowi.

Skinęła głową na znak, że rozumie.

– Ojcze, mamy dużo do przedyskutowania – zwróciła się do Baltazara.

– Z całą pewnością. Na razie lepiej będzie, jak znikniemy. Przyprowadzę do was jutro Kolię – Architekt pociągnął za smycz i razem z Amandą zniknął we mgle.

Pamiętam ratowników z karetki, którzy sprawdzali, czy jeszcze kontaktuję. Pamiętam, jak Alicja opowiadała, że napadło nas trzech takich chuliganów. Poprosiłem, by zaopiekowali się moją żoną. Później świadomość mi się na chwilę urwała. Kiedy się przebudziłem, jechaliśmy do szpitala na szczegółowe badania. Lekarze podejrzewali u mnie wstrząs mózgu, czy coś w ten deseń. Nie słuchałem ich.

– Jak dla mnie to aż za dużo wrażeń. Chcę powrotu mojego nudnego życia – wyraziłem życzenie.

– Możesz się już zacząć zastanawiać – powiedziała Alicja złapawszy moją rękę.

– Nad czym? – zapytałem zdezorientowany.

– Nad imieniem dla naszego dziecka.

Ten tekst odnotował 12,961 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.67/10 (31 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (9)

+1
0
W końcu byłem a w pracy
baner z informujący
– Przepraszam – odsunęła mnie lekko. – Przyprowadziłem cię tutaj: przyprowadziłAm?

Ten fragment jest pełny niejasności:
Docisnęła mocno Alicję do ziemi. Zachowywała się nad wyraz delikatnie, jakby w gruncie rzeczy nie chciała jej skrzywdzić. Drżącą i zakrwawioną ręką dezaktywowałem tryb bojowy. Alicja straciła przytomność. Zebrałem w sobie resztki sił i wstałem obolały. Zauważyłem, że ten niższy zbir już się ocknął, ale nie wolał uciec niż podjąć dalszą walkę. Z daleka dobiegał do mnie szczekanie psa.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Bajka z happy endem! Wow!
Gratuluję
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dziękuję, MrHyde. Poprawki wdrożone, mam nadzieję, że teraz jest lepiej.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ogólnie biorąc wypada mi aprobować opowieści o "androidach". Ignatius wymyślił zresztą, chyba jako pierwszy na świecie :-) formę pośrednią, to znaczy formę { żywych ludzi nieco tylko sterowanych pilotem }. Oczywiście jestem za przeniesieniem do zbioru głównego
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Homunkulusy, golemy i Frankensteiny są już dosyć oklepanym motywem, twórcy często mają jakiś przedmiot umożliwiający nad nimi kontrolę, chyba kwestią czasu pozostawało, aż ktoś wpadnie na całkiem praktyczny pomysł użycia pilota. Jeśli to jakaś innowacyjność, to raczej niezamierzona.
Dziękuję za uznanie. Każda pochwała wiele dla mnie znaczy, wszak piszę przede wszystkim po to, żeby się innym podobało.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Bardzo mi się podobało 🙂 Cała seria też🙂 Coś czuję że będzie jeszcze jedna część 🙂 Czekam z niecierpliwością 🙂 Naprawdę dobre !
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Chyba autor się przestraszył. Wygląda, na to że za dużo wątków i szykuje się powieść na 1000 stron.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Historia jest już skończona. Zakończenie jest nieco otwarte, ale nie mam w planach dalszych części. Chodziło właśnie o pokazanie pewnej zmiany, jaką przechodzi narrator. Od traktowania Alicji jako przedmiotu, poprzez powód do przechwałek, aż w końcu odkrywa ile naprawdę dla niego znaczy. Do tego wątek Architektów żeby nie było nudno. Naprawdę nie wiem, co by takiego bohaterowie mieliby robić w następnych częściach.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Żona sterowana pilotem to marzenie wielu mężczyzn. Domyśliłam się, że autorowi trudno będzie tworzyć dalsze odcinki, bo należałoby zdefiniować kim są Architekci - bogami, rzemieślnikami czy twórcami androidów. Łatwiej mi byłoby strawić, że Architekt stworzył sobie panienki dla własnych potrzeb, a nie jako córki do samodzielnego życia, u boku innych mężczyzn. W ostatnim odcinku byłam zaskoczona z jaką łatwością inteligentna Alicja przyjęła do wiadomości, że jest androidem -, do tego sterowanym pilotem. Sądzę, że powinna popaść w depresję.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.