Brother in law (IV)
8 stycznia 2016
Brother in law
Szacowany czas lektury: 34 min
Z przeprosinami za tak długą nieobecność...
Nie chciała wchodzić w drogę Cliffordom, zwłaszcza spotkać Williama. Po ich ostatniej kłótni wolała nie mieć już z nim nic wspólnego. Zaczekała, aż wszyscy żałobnicy wejdą do kościoła i dopiero wtedy wślizgnęła się do środka. Stanęła z tyłu, tuż przy drzwiach, w zaciemnionym kącie. Planowała wyjść parę minut przed wszystkimi, by spokojnie dotrzeć na miejsce pochówku i ukryć gdzieś za drzewami.
Pod koniec uroczystości, głos zabrał pan Clifford. Ględził jakieś bzdety i frazesy. Wcale nie znał swojego syna. Udawał troskliwego i kochającego ojca, a tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia o życiu własnego dziecka. Gdyby rzeczywiście mu na nim zależało, gdyby Alex miał w nim oparcie i zrozumienie wszystko wyglądałoby inaczej. Może tego feralnego dnia, nie wybrałby motoru, bo pojechałby do pracy właśnie z nim. Z własnego domu, nie z mieszkania. Po starym Cliffordzie do mikrofonu podszedł William. Oczywiście on także musiał wtrącić swoje trzy grosze. Jego głos wypełnił cały kościół. Wniknął też do każdej, nawet najmniejszej komórki jej ciała i poraził niczym piorun. Zrobiło jej się słabo, a ciało pokryła gęsia skórka. Po raz pierwszy słyszała jego normalny ton. Bez tego złośliwego zabarwienia. Bez sarkazmu, uszczypliwości i podejrzliwości. Był nawet całkiem ciepły i... serdeczny. Zbyt ciepły i zbyt serdeczny jak na jej samotne i zbolałe serce. Załomotało jej w piersi. Ogarnął ją żal. Gdyby wtedy, na przyjęciu nie wygłupiła się jak ostatnia idiotka, to może, teraz, nie cierpiałaby sama. I znów gdybanie... Znów rozważanie, co by było gdyby. Nic by nie było! I tak traktowałby ją przecież z góry. Jak kogoś niegodnego ich towarzystwa. Kogoś, od kogo Alex powinien trzymać się z daleka. Uważniej wsłuchała się w jego słowa. Mówił ładnie, choć bardziej jak dyrektor niż brat. Jakby wygłaszał wcześniej napisane przemówienie. Zastanawiała czy coś z tego wszystkiego płynęło w ogóle z głębi serca. Wspominał ich wspólne dzieciństwo, czasy szkolne. Zauważyła, że pewne sytuacje odbierał zupełnie inaczej niż Alex. Ale nic dziwnego. Jej przyjaciel był ciepłym, dobrym i przyjaznym człowiekiem. William był... był inny. Spojrzała na niego. Wyglądał jak jakiś przywódca, lider. Wzbudzał respekt. Miał w sobie coś, co powodowało, że człowiek się bał. Z drugiej jednak strony było przecież to bezpieczeństwo, które tak ją upoiło wtedy, w szpitalu. Cztery dni wcześniej w tych ramionach... Przymknęła oczy... Ile by dała, aby znów to poczuć. Pozbyć się uczucia lęku i osamotnienia. Poczuć się bezpiecznie, poczuć, że nic jej nie grozi, a wielki, obcy i zły świat już taki groźny nie jest.
Otworzyła oczy i napotkała jego spojrzenie. Przeszły ją dreszcze. Jakimś cudem musiał ją dostrzec. Łudziła się, że może to tylko złudzenie, że może spojrzał tylko w głąb kościoła, ale po chwili dotarło do niej, że ją woła. Oczywiście pełnym imieniem... Prosił, by opowiedziała trochę więcej o Aleksandrze.
Zamarła. Ona i przemówienie? Wystąpienie publiczne? W dodatku przy tej nadętej publice? Przy nim?! Miała ochotę uciec, schować się w swoim mieszkaniu, pod kołdrą i nigdy już spod niej nie wychodzić. Ale przecież nie mogła zostawić Alexa. Nie mogła nie towarzyszyć mu w jego ostatniej drodze. Choćby z daleka, z ukrycia, ale musiała być obecna. Ten typ, jego brat, nie przeszkodzi jej w tym. Z resztą była prawie na sto procent pewna, że swoim zaproszeniem chciał sprawić by uciekła. Nie da debilowi tej satysfakcji! Walcz Abbie, bo pożre cię tu żywcem! Wyszła z ukrycia. Szła z dumnie uniesioną głową, ale miała wrażenie, że zaraz się przewróci. Jej ciało było dziwnie... nieczułe? Jakby ktoś wstrzyknął jej znieczulenie. Nogi niosły ją do przodu, ale była to chyba tylko kwestia przyzwyczajenia. Żołądek boleśnie się skurczył. Serce zdawało się zwolnić i uderzać raz na kilkadziesiąt sekund, wywołując przy tym nieprzyjemny ucisk w mostku. Na przemian czuła straszne gorąco i przejmujące zimno. Droga wydawała się nie mieć końca. W dodatku ten debil przez cały czas nie odrywał od niej wzroku. Zdawał się oceniać wszystko, począwszy od ubrania, poprzez uczesanie, do sposobu, w jaki się poruszała. Do ołtarza dotarła spocona i kredowobiała. Przyjrzał jej się uważnie. Twarz miał bez wyrazu, ale w oczach pojawiło się coś na kształt... troski? Jak to możliwe? Wspaniałomyślnie podał jej rękę. Niczym opiekuńczy, przyszły niedoszły szwagier. Przyjęła pomoc, ale nie odwzajemniła uścisku. Usztywniła palce, by jak najbardziej ograniczyć kontakt ich dłoni. Powód? Jego była ciepła i zadbana. Jej lodowata i skostniała. W dodatku ze skórą zniszczoną przez gorącą wodę i detergenty. Czemu kolejny raz myśli o takich pierdołach? Nigdy nie zwracała uwagi na stan swoich dłoni. Co prawda spierzchnięta skóra pękała, krwawiła i szczypała, ale wcześniej nie stanowiło to dla niej problemu. Taka była cena pracy na zmywaku w barze. Zmrużył oczy. No tak. Jasne! Panu doskonałemu kolejny raz coś nie pasowało. Szybko wyswobodziła dłoń i stanęła przed mikrofonem.
Spojrzała na tych wszystkich bogatych i wpływowych. Jak ma cokolwiek powiedzieć? Przypomniały jej się te wszystkie szkolne wierszyki i przedstawienia, kiedy to zapominała słów. Koleżanki ją wyśmiewały, koledzy przezywali, a nauczyciele nie kryli rozczarowania. Potem spojrzała na trumnę. Leżał tam... Jej przyjaciel, jedyne oparcie. Jedyny bliski człowiek. Tylko jego miała na świecie. Tyle mu zawdzięczała. Tyle jej pomógł, tyle nauczył. Tak bardzo chciała się z nim pożegnać. Tak na swój sposób, na osobności. Ale nie mogła. Nie mogła przez nich wszystkich. Poczuła... wstręt. Jak oni śmiali zajmować miejsca prawdziwym przyjaciołom i znajomym Alexa? Jak śmiali, po tym wszystkim, co o nim mówili? Po tym jak traktowali go jak odmieńca, bo śmiał się postawić? Przecież go nawet nie znali.Oceniali tylko i plotkowali. Prawdziwi przyjaciele bali się przyjść. Stwierdzili, że pojawią się dopiero na cmentarzu, że będą trzymać się na uboczu, tak jak ona. Ukryci gdzieś między drzewami. Nie powinno tak być!
– Mam opowiedzieć o Alexie? – zaakcentowała mocniej skrócone imię. Chciała spojrzeć wyzywająco na Williama, ale na to zabrakło jej już odwagi. Upatrzyła sobie jaśniejszy kamień na posadzce. Tak jak ją uczył przyjaciel. Co prawda mówił też, że warto wyobrażać sobie słuchaczy nago, ale to nie wydawało się na miejscu. Z resztą... nagi William, to nie był dobry pomysł. Stanęły jej przed oczami jego włoski... wijące się na klacie, brzuchu, coraz niżej... Przełknęła ślinę. Chryste Panie, opanuj się! W ławkach zaszemrało. Widocznie za długo już stała. Chwyciła mocno mównicę.
– Nie będę mówić dużo – rozpoczęła, o dziwo, pewnym siebie głosem.
– Zakładam, że każdy, kto przyszedł na jego pogrzeb znał go dobrze i nie potrzebuje zbędnych słów... Zwłaszcza ode mnie - planowała na tym zakończyć, ale... No właśnie... Wielkie „ale” siedziało w pierwszym rzędzie i obserwowało. Czuła na sobie jego wzrok. Przeszywał ją niczym promienie Roentgena.
– Chyba, że przybył tu tylko po to, by się pokazać i zaistnieć w rubrykach towarzyskich. To jednak jego megalomański problem. Nie mój.
Szepty przybrały na sile.
– Ja znałam Alexa i wiem, jaki był. Zapamiętam go właśnie takim. Wy zapamiętajcie go po swojemu. Tak jak żeście o nim gadali. Udanej stypy życzę. Ja na szczęście się na nią nie wybieram. Pożegnam Alexa, wśród jego prawdziwych przyjaciół, tak, jak on sam chciałby być żegnany. Bo to wszystko tutaj... nie jest w jego guście.
Chyba tylko cudem zeszła z mównicy. Cudem przeszła również wzdłuż nawy głównej, pośród oburzonych szeptów i zniesmaczonych spojrzeń. Nie dbała już o nic. Odwróciła się by ostatni raz spojrzeć na trumnę.
– To ode mnie Alex. Dla jaj.
Kiedy wyszła na zewnątrz całkiem opadła z sił. Pociemniało jej w oczach. Musiała przytrzymać się ściany by nie upaść. Mdliło ją i zbierało na wymioty. Z trudem oddychała. Sama nie wiedziała jak udało jej się to przetrwać. Nie poznawała siebie. Co się stało z tą dziewczyną, która wstydziła się odpowiadać na lekcjach? Która z recytacji wierszy zawsze miała najgorsze oceny w klasie? Przypomniała sobie twarz mamy, kiedy to po raz kolejny nie udało jej się dobrze wystąpić w przedstawieniu zorganizowanym na Dzień Matki. Wszystkie inne rodzicielki były uśmiechnięte, dumne. Jej... wydawała się rozczarowana. Gdzie wtedy była ta cholerna dziewczyna z dzisiaj? Czemu pojawiła się dopiero teraz?
Scott, który czekał w pobliżu kościoła pomógł jej przejść na cmentarz. Co prawda, pokłóciła się z nim tej pamiętnej nocy, ale teraz nie miało to znaczenia. Dobrze, że był. Stanęli nieco dalej między drzewami, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Niczyjej, prócz Williama, który nie spuszczał z nich wzroku. Widziała jak ciskał w nią gromy. O mało go szlak nie trafił. I dobrze mu tak! Co prawda pomyślała, że może lepiej by było, gdyby tak na jego oczach, nie ściskała Scotta, ale nie dałaby rady stać o własnych siłach. Z resztą, co go to wszystko obchodziło!
Po pogrzebie postanowiła chwilę posiedzieć przy grobie. Ze Scottem, który jechał do pracy, umówiła się na wieczór. Zdjęła niewygodne buty i mimo, że mocno się rozpadało, przysiadła przy wielkim kopcu z kwiatów i wiązanek. Nie na krześle, pod przygotowanym dla zacnego towarzystwa namiotem, ale właśnie tak, jak lubiła najbardziej, na ziemi. Jak najbliżej przyjaciela. Tuż przy tabliczce z nazwiskiem posadziła drewnianego pajacyka – specyficzną pamiątkę i amulet Alexa. Bardzo był do niego przywiązany. Cieszyłby się, że go przyniosła. Podobnie jak z ballady, którą włączyła mu na małym, przenośnym radyjku. Złość z kościoła minęła i zastąpiła ją ponownie rozpacz. Chciała coś powiedzieć, ale nie umiała. Objęła kolana rękoma i zakołysała się, jak to miała w zwyczaju czynić. Ponownie straciła poczucie czasu. Który to już raz w przeciągu tych kilku dni, kiedy traci kontakt z rzeczywistością? Nie przeszkadzało jej zimno, ani całkiem już przemoknięty żakiet. Otrzeźwiło ją wymowne chrząknięcie za plecami. Wstała i otrzepała spódniczkę z ziemi. Wiedziała... po prostu czuła, kto się napatoczył. Odwróciła się.
– To znowu ty? Człowieku, nie masz już dość?
Nie odpowiedział. Zlustrował ją jedynie z góry na dół i zatrzymał wzrok na jej bosych, pokrytych błotem stopach. Przewróciła oczami.
– Coooo? Na trawie też nie wolno mi stać, bo znawcy wycenili ją na grube tysiące?
Jego mina była bezcenna. Patrzył na nią jak na jakieś dziwaczne stworzenie, wybryk natury. W głębi ducha pogratulowała sobie i... roześmiała się. Co za dziwna mieszanka nastrojów...
– Ale masz minę.
Jemu do śmiechu nie było.
– Mogę wiedzieć, co ty tu u diabła robisz? – zniknął miły głos z kościoła.
– Mogłabym spytać o to samo. Tylko bez diabła.
Westchnął i przymknął na moment oczy. Wydawał się zmęczony i zniechęcony. Potarł dłonią kark.
– Nie powinieneś być na tej wystawnej stypie, o której trąbią wszystkie gazety.
– To grób mojego brata. Mam prawo tu być.
– Ja też. Alex był moim... – zawahała się przez moment, czego on nie mógł nie wykorzystać.
– Gachem.
– Przyjacielem!
– Sponsorem.
– Chłopakiem – przełknęła ślinę. Nie do wiary, że to powiedziała – Ojcem dziecka, które zamierzasz mi odebrać, pamiętasz?
– Co to jest? – wskazał na pajacyka.
Jakie to dziwne, że pośród takiej niezliczonej ilości kwiatów, dojrzał akurat niepozorną figurkę i jej się uczepił.
– A taki drobiazg. Lubił go.
– Chyba go tu nie zostawisz?
– A nawet jeśli, to co?
– Nie bądź śmieszna. To był dorosły facet, nie pięcioletnie dziecko – podniósł zabawkę.
Chciała mu ją natychmiast wyrwać, ale zdążył unieść rękę wysoko. Stanęła na palcach, wyciągnęła swoją do góry, ale i tak zabrakło jej sporo centymetrów, żeby ją dosięgnąć.
– Właśnie, że zostawię. Jestem jego dziewczyną.
Zaabsorbowana odzyskaniem figurki nie poczuła nawet, że dla zachowania równowagi podpiera się o niego drugą ręką.
– Dziewczyną owszem. Ale tylko dziewczyną. Nikim innym. I nie jesteś, a byłaś – zawiesił zabawkę na palcu i rozkołysał.
– Oddawaj go! – podskoczyła raz, po chwili drugi - Jesteś żałosny.
– Ja? To ty zachowujesz się jak pięciolatka, której zabrano lizaka.
– I kto tu jest pięciolatkiem? Długo zamierzasz tak stać? Krew ci odpłynie, rączka uschnie i co zrobisz?
– Zrobię tak – przerzucił zabawkę do drugiej ręki i zamachał tuż przed jej nosem. Jak dzieciak.
Wykorzystała okazję i chwyciła pajacyka. Myślała, że William odpuści, ale nie dość, że tego nie zrobił, to jeszcze schował kukiełkę za plecami. Chcąc nie chcąc musiała sięgnąć tam również, jednocześnie podchodząc bliżej. Co prawda sama mogła puścić figurkę, ale nie chciała dać za wygraną. Poczuła się dziwnie skrępowana stojąc z nim tak blisko, twarzą w twarz. Mokre ubranie przylegało jej do ciała potęgując uczucie zakłopotania.
– No to mamy impas.
– Najwidoczniej – twardo spojrzała mu w oczy.
Czuła jego oddech na policzkach. Był tak blisko, że gdyby nieco uniosła głowę dotknęliby się ustami. Ustami?! Wstrząsnął nią dreszcz. Jakimi ustami?! Mimo woli spojrzała na jego ładnie wykrojone wargi. Proporcjonalne, dość wąskie. Zawsze właśnie takie się jej podobały. Nie grube, mięsiste, ale właśnie takie. Regularne, cienkie, choć niezaciśnięte kreski. Jakby to było, spotkać takiego faceta w innych okolicznościach i całować się z nim na deszczu... Kolejny dreszcz przeszył jej ciało. Próbowała przywołać się do porządku, ale widok tych ust skutecznie jej to uniemożliwiał. Wbiła paznokcie w pajacyka i niezamierzenie również w jego rękę.
– To boli Abigail – wyszeptał jej wprost do ucha.
Aż podskoczyła. Nie spodziewała się tego. Odruchowo cofnęła rękę i przeprosiła. Spojrzała przy tym kolejny raz na jego usta. Były tak blisko, że musiała zrobić zeza. Prawdopodobnie to dostrzegł, bo wykrzywił je w grymasie przypominającym uśmiech.
– Nie myślałaś nigdy żeby zmienić okulary? – spytał ni stąd ni zowąd.
Wróciła do rzeczywistości.
– Teraz uczepiłeś się moich bryli?
– Nie uczepiłem, tylko grzecznie pytam – kolejny grymas - O okulary, nie bryle.
– Oddaj mi pajaca!
– Dlaczego?
– Jeden pajac, czy dwa pajace na cmentarzu, co to za różnica?!
– Myślisz, że to zabawne?
– Ja nic nie myślę. Jestem tylko małą dziwką, która naciągała twojego brata.
Zmrużył oczy.
– Po raz pierwszy muszę się z tobą zgodzić.
– Puknij się w ten swój głupi... – urwała. Co jak co, ale nie da się już więcej wyprowadzić z równowagi.
– Głupi, co?
– Sam dobrze wiesz. Po co więc pytasz?
– I ja mam ci dać zabaweczkę?
– Nie dla mnie przecież! To Alex chciałby ją mieć.
– Aleksandra już nie ma.
Tego było za wiele. Jak on śmiał?! Odepchnęła go z całej siły.
– Idiota!!! Alex tu jest! I zawsze będzie! – chwyciła torbę, buty i ruszyła do wyjścia.
– Alex tu jest? To pewnie pogratulował ci występu przy trumnie. Bił ci może brawo? – poszedł za nią.
– O co ci chodzi? – zatrzymała się.
– Dałaś niezły popis. Nie ma co. Co chciałaś przez to osiągnąć?
– Jak do ciebie nic nie dotarło. Z resztą nie dziwię się.
– Myślisz, że Alexowi byłoby miło, że będą go kojarzyć z taką dziewczyną?
– Z jaką „taką dziewczyną”?
– Z taką z niewyparzonym jęzorem!
– Znałam Alexa bardzo dobrze, lepiej niż niejeden z was i wiem, co by mu się spodobało, a co nie. Wiem, że nie byłby zadowolony widząc tylu gości. I byłby dumny z mojego, jak to nazwałeś, występu. Lubił mój niewyparzony jęzor. Lubił też tego pajacyka - to mówiąc wyrwała mu go w końcu. Naderwała jednak rączkę. To przepełniło czarę goryczy. Popłakała się. Z żalu nad Alexem, nad popsutą zabawką, wreszcie nad sobą i swoim losem.
– Nie trzeba było szarpać.
– Odwal się!
Ruszyła dalej do wyjścia. Prawie biegła. Nie chciała go oglądać. Nie chciała na niego patrzeć. Nie chciała, by on patrzył na nią. W tym czasie lunęło jak z cebra. Schowała się pod drzewami by wyjąć parasol. William był tuż za nią.
– No i twój pajac zmókł – stwierdził.
– Jeszcze się przeziębi biedaczek – dodała zgryźliwie.
– Jesteś niezmiernie dla mnie miła.
– Odpłacam ci tylko pięknym za nadobne. To ty się do mnie uprzedziłeś od samego początku i dajesz mi to do zrozumienia na każdym kroku. Nawet na pogrzebie brata. Nie wiem, czy masz to wrodzone, czy tylko ja tak na ciebie działam
– Mógłbym zapytać o to samo – burknął – Z resztą, czy to ja się uprzedziłem? Mam ci przypomnieć, kto nawymyślał mi od idiotów.
– Gdybym nie miała do tego podstaw...
– I pomyśleć, że Alex mówił, że jesteś nieśmiała, wstydzisz się ludzi i wystąpień. Jakoś po tobie tego nie widzę.
– Tak mówił? Kiedy?
– Nie ważne.
Wygrzebała w końcu parasol, rozłożyła go i ruszyła dalej. Chciała być jak najdalej Williama. Wiedział, że nie lubi występować publicznie. Dlatego ją poprosił!
– Gdzie idziesz? – nie odpuszczał.
– Na autobus. Jadę do domu.
– W taką ulewę?!
– I tak już zmokłam. Z resztą, nie wiem jak u ciebie, w wyższych sferach, ale u nas, w podrzędnej kaście roboli, deszcz nie stanowi przeszkody do funkcjonowania, chodzenia po zakupy i do pracy. Normalna rzecz, że kapie z nieba.
– Nie wygłupiaj się. Zaczekaj – chwycił ją za nadgarstek i zatrzymał.
– Na co niby? Może nie wyglądam, ale nie bawi mnie przesiadywanie...
– W moim towarzystwie?
– Nie ja to powiedziałam.
– Ale pomyślałaś.
– To już twoja interpretacja. A z resztą... ja nie myślę, pamiętasz?
Przekrzykując się wzajemnie doszli do parkingu. Tam, ponownie chwycił ją za rękę i zatrzymał.
– Odwiozę cię do domu.
– Obejdzie się. Nie musisz się wysilać – wyrwała mu się, ale pochwycił ją znów. Tym razem mocniej. Otworzył drzwi samochodu.
– Dziś proponujesz mi mercedesa? Hm... kolejny wóz do kolekcji zabawek dla dużych chłopców?
Wciągnął powietrze.
– Nalegam.
– To ja nalegam. Zostaw mnie w spokoju – wyszarpnęła się mu.
– Do diabła, dziewczyno!
– Czyżbyś zapomniał, że postanowiłeś się mną nie opiekować?
– O co ci chodzi?
– Nie rozumiem skąd od razu w tobie taka chęć żeby mi pomagać. Raz pałasz do mnie nienawiścią, a zaraz potem proponujesz podwózkę.
– Jedno nie wyklucza drugiego.
– Dziękuję za taką pomoc.
– Właź do cholery – stracił cierpliwość i prawie siłą wepchnął ją do auta. Nie zdążyła złożyć parasola. Nie zmieścił się w drzwiach i wygiął w drugą stronę.
– Zepsułam przez ciebie parasol!
– Niewielka strata – włączył silnik – Czas najwyższy kupić nowy. Zapnij pas.
Mimo, że włączył ogrzewanie zaczęła szczękać zębami.
– Widzę, że przemoknięcie na deszczu to w twojej kaście jednak nie takie normalne.
Wzruszyła ramionami. Nie chciała dać się wciągnąć w kolejną słowną utarczkę.
– Jaki masz rozmiar?
– Rozmiar?
– Rozmiar ubrania – dodał.
– Nie wiem.
– Jak możesz nie wiedzieć?
– Na świecie chyba istnieją ważniejsze problemy niż ten, jaki ma się rozmiar swetra.
– To jak kupujesz nowe ciuchy?
Jakie nowe ciuchy?
– Na oko.
Złapał telefon i wybrał numer. Po kilku sygnałach po drugiej stronie odezwała się kobieta. Nie wdawał się w zbędne szczegóły. Poinformował ją, że za pięć minut u niej będzie i potrzebuje czarny garnitur i koszulę oraz jakiś ciepły sweter, spodnie i buty dla kobiety. Najlepiej też czarne. Obojętnie, jakiego rozmiaru, byle dużego.
– Co robisz?
– Nie wiem jak tobie, ale mi nie uśmiecha się jechać dalej w mokrych rzeczach.
– Wcale nie musisz jechać dalej - odwróciła się do okna i więcej nie odezwała słowem. Była zła, że ją tak potraktował, ale jednocześnie wdzięczna za... opiekę. Trochę wymuszoną i specyficzną, jednak to zawsze coś. Tylko dlaczego dla niej kazał przyszykować duży rozmiar?
Mimo jej sprzeciwów zatrzymali się pod jednym z największych i najdroższych centrów handlowych w mieście. Nigdy w nim nie była. W takich miejscach nawet zapałki kosztowały więcej niż całe jej mieszkanko. Uparła się, że nie wysiądzie, ale znów siłą zaciągnął ją do środka.
– Tylko nie rób scen – warknął jej do ucha, gdy przekroczyli próg modnego butiku. Nie zdążyła odpowiedzieć, bo powitały ich trzy ekspedientki. A raczej nie ich, a Williama. Ją obrzuciły tylko lekceważącym spojrzeniem. Dlatego unikała takich miejsc. Miejsc, gdzie panie sprzedawczynie przypominają gwiazdy filmowe i normalnie wyglądający człowiek wstydzi się wejść. A może to tylko jej odczucie? William nie wydawał się skrępowany. Z resztą on akurat nie musiał się niczego wstydzić. Wypindrzone harpie przyssały się do niego niczym pijawki. Nie wiadomo tylko, czy bardziej ze względu na jego wygląd, czy grubość portfela. Patrzyła na to wszystko z politowaniem.
– Drogie panie, moja towarzyszka też tu jest – zaskoczył ją. Jego co?
– Spokojnie. Towarzyszka ma ręce. Poradzi sobie. Z resztą nie da takiego napiwku jak ty – wzięła przygotowane ubranie i poszła się przebrać. Słyszała jeszcze nerwowe, mało inteligentne śmiechy sprzedawczyń. Idiotki. Stanęła przed lustrem i spojrzała na siebie. Przy tamtych trzech gracjach wyglądała jak uboga krewna. Ale czy tego żałowała? Nie. No, może... Trochę. Teraz, kiedy... on tam stał. Z drugiej strony, każda kretynka potrafi iść do solarium i nałożyć tapetę na twarz. A nie... pomyłka... Ona nie potrafiła. Ale kogo to właściwie obchodziło?
Buty okazały się brzydkie i za duże, spodnie – nieco za ciasne i też nie w jej guście, ale sweter... był idealny. Żałowała, że będzie musiała go zwrócić. Z przymierzalni poszła od razu do kasy. Było jej wstyd, ale nie miała innego wyjścia. Ekspedientka kolejny raz obrzuciła ją wzgardliwym spojrzeniem, a gdy usłyszała, o co jej chodzi uśmiechnęła się bezczelnie.
– Nasz sklep nie przyjmuje zwrotów – bąknęła.
– Nie potrzebujemy zwrotów – odezwał się znienacka, stając tuż za nią – Twoje ciuszki dopiszemy do mojego rachunku.
– Nie ma takiej opcji – odwróciła się gwałtownie do niego. Nie zdawała sobie sprawy, że stanął aż tak blisko i prawie zderzyła z jego torsem. Poczuła się niezręcznie.
Harpia przy kasie zastygła. Zszokowana patrzyła na Abbie jak na jakieś indywiduum. Jakby pierwszy raz widziała kogoś, kto śmiał przeciwstawić się Williamowi.
– Nie zgadzasz się? – cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy.
– Co w tym dziwnego?
– Nic – wzruszył ramionami, a oczy mu błysnęły.
Kiedy odwróciła się ponownie do sprzedawczyni, chwycił za metkę przy swetrze i zręcznym ruchem ją urwał.
– I po sprawie. Megan, rachunek jak zwykle ureguluję pod koniec miesiąca – jak gdyby nigdy nic ruszył do wyjścia.
– Oczywiście panie Clifford – zapiszczała ekspedientka.
Abbie pobiegła za nim.
– Czemu to zrobiłeś?
– Już powiedziałem. Niczego nie zwrócimy.
– Ale ja nie chcę tego wszystkiego!
– To wyrzuć.
– Nie chcę żebyś za to płacił!
– Dlaczego? Kobiety przecież uwielbiają jak płaci się za ich ciuszki. Nie robiliście tak z Aleksandrem?
Chciała mu wytłumaczyć, że ona taka nie jest, że nawet nie lubi zakupów. Ma kilka swoich ulubionych rzeczy i nie potrzebuje więcej. A jeśli nawet, to przecież pracuje i stać ją. No... może nie na takie butiki, ale sama sobie zawsze kupowała, kupuje i będzie kupować. Zrezygnowała z mówienia czegokolwiek. Bo i po co ma tłumaczyć. I tak wiedział swoje. Pokręciła tylko głową.
– Wiesz, co? Jak już musisz, to odwieź mnie do tego domu i daj święty spokój.
– Jak sobie życzysz – otworzył drzwi mercedesa z jej strony i wymownym gestem zaprosił do środka.
W ogóle nie rozmawiali. William zajęty był tłumaczeniem, czemu nie ma go na stypie i załatwianiem spraw biznesowych. Ona myślała skąd weźmie pieniądze na ubrania. Bo to, że ureguluje z nim rachunek było więcej niż pewne. Musiała oddać mu te pieniądze. Prędzej umrze niż pozwoli na to, by cokolwiek jej fundował.
Mimo woli popatrzyła na niego. Czy musiał być aż tak idealny? Nie mógł mieć, chociaż tej gęby tak parszywej jak parszywy miał charakter? To było niemożliwe, że matka natura stworzyła coś tak przystojnego, a jednocześnie tak wrednego. Musiał być modyfikowany genetycznie. Jak kukurydza. Niby piękna i dorodna, a napędzająca alergie, raka i inne paskudztwa. Zastanawiała się, jak jeden facet może tak odpychać i przyciągać równocześnie. Jak można chcieć go bić i tulić jednocześnie? W pewnym momencie dostrzegła kilka rzemyków obwiązanych wokół jego prawego nadgarstka. Tego typu ozdoby, wszelkie łańcuszki, kolczyki, bransoletki... nie pasowały jej raczej do facetów. U niego wyglądało to... idealnie. No ba!! Zmienił bieg i zerknął na nią. Ich spojrzenia się spotkały. Dziwne iskierki zapłonęły mu w oczach. Serce podeszło jej do gardła.
– Co masz na nadgarstku?
– Nie ważne.
– Wiliamie, ile ty masz lat? Oj, nie mów... To było pytanie retoryczne. Przecież wiem, że starzec z ciebie.
– Do czego zmierzasz?
– Zmierzam do tego, że masz trzydzieści sześć lat, a nie szesnaście, żeby nosić takie ozdoby. Takiemu byznesowi jak ty, do garnituru, nie przystoi. I nie patrz tak na mnie, bo kolejnym samochodem wjedziesz w krawężnik - ledwo powstrzymała się by nie wybuchnąć śmiechem. Z nadmiaru emocji zapiekły ją policzki. On tymczasem zahamował z piskiem. Pas bezpieczeństwa boleśnie wpił się jej w ciało. Ktoś z tyłu przeciągle zatrąbił. Nie przejął się tym. Tak jakby droga należała do niego i mógł na niej robić, co chce. A może należała?
– Wysiadaj!
– Co?
– Wysiadaj! – odpiął jej pas, otworzył drzwi i prawie wypchnął z samochodu i tak po prostu odjechał. Nawet nie zdążyła zareagować. Popatrzyła zdezorientowana na trąbiącego kierowcę. Machał rękami i krzyczał. W końcu popukał się w czoło i ruszył dalej. Zachichotała, a chwilę potem płakała już ze śmiechu. Cała ta sytuacja wydała jej się zabawna. Stała pośrodku ekspresówki, upiornie drogi sweter mókł i pewnie się wstąpi, a ten debil odjechał gdzieś z jej dokumentami. Ciekawe, co go tak znowu wkurzyło? Przecież tylko zapytała o rzemyki... Co prawda dodała jeszcze trochę od siebie, ale jej się to raczej wydawało zabawne. Alex też na pewno by się śmiał... No tak... Alex. Ale on był inny. Całkiem inny. Miał się do Williama jak woda do ognia, jak białe do czarnego, jak dzień do nocy... Płacz ze śmiechu zamienił się w płacz ze smutku, strachu i bezsilności. Nie spojrzała nawet, kiedy tuż obok usłyszała znajomy, jadowity głos.
– Siadaj, jedziemy do domu.
– Przecież sam mnie wypchnąłeś!
– Bo działasz mi na nerwy.
– To lepiej pójdę pieszo, bo następnym razem zrzucisz mnie z mostu.
– Następnym razem po prostu się nie odzywaj.
– Nie mogę. Taki już mam ten niewyparzony jęzor.
– Nie zapominaj, że mam twoje buty...
– To nie są moje buty. Ty je kupiłeś, są twoje.
– ... i tą twoją żałosną torbę.
– Co chcesz od mojej torby?
– Wsiadasz?! – powoli tracił cierpliwość.
– Dziękuję, nie skorzystam – porwała torbę z siedzenia i przeszła na pobocze. Była zmęczona, zmarznięta i wystraszona, z chęcią skorzystałaby z podwózki. Jednak nadal płakała, a nie chciała, by to widział. Nie chciała, by kolejny raz był świadkiem jej załamania. On jednak nie dawał za wygraną. Samochód porzucił na środku drogi i poszedł za nią.
– Wracaj do swojego merca.
– Nic mu nie będzie.
– Nie będziesz miał problemów z policją?
Tylko się uśmiechnął.
– No tak. Głupie pytanie. Kogo ja pytam? Pana i władcę tego miasta. Ja, jak tylko pomyślę o przejściu na czerwonym już dostaję mandat, a ty...
– Miałaś się nie odzywać.
– Miałam się nie odzywać w twoim wehikule. Tutaj mogę robić, co chcę.
– Zaraz naprawdę przyjedzie policja.
– I dobrze. Może mnie zamkną.
– Abigail... – powiedział dziwnym głosem i złapał ją za nadgarstek.
– Proszę cię... Zostaw mnie – próbowała mu się wyrwać, ale trzymał mocno.
– Ty? Prosisz?
– Puść mnie – krzyknęła i uderzyła go wolną ręką w ramię. Potem drugi raz, trzeci i następny. Biła, bo zabolało. A ból fizyczny był jej potrzebny, by złagodzić cierpienie psychiczne. Biła, bo złość na Alexa musiała na kimś wyładować. Biła, bo wkurzał ją od pierwszej chwili. Nawet nie poczuła, kiedy ją puścił. Tak, jakby pozwolił, by okładała go obiema rękami. Znosił to cierpliwie do końca. Do momentu, kiedy zmęczona chwyciła garnitur w pięści, a czoło oparła o jego tors. Na więcej się nie odważyła. Bała się kolejny raz przytulić. Jednocześnie błagała w myślach, by to on ją przytulił. Po prostu przytulił i już nie puszczał. Nie zrobił tego. I chyba dobrze się stało.
– Przepraszam... Nie wiem, co mi jest.
– Okay.
– Ale ja naprawdę...
– Słuchaj Abigail... To normalne, że musisz poradzić sobie jakoś ze śmiercią Aleksandra.
– Ale...
– Zapomnij!
Może miał rację? Poprzez takie zachowanie redukowała uczucia, których nie chciała. Ból, smutek, strach i lęk. Taki jej specyficzny mechanizm obronny, dzięki któremu zmniejszała nasilenie negatywnych emocji i radziła sobie ze stresem?
– A ty? Jak ty sobie radzisz?
– Ja? – spojrzał na nią jakby nie wiedział, czy to jego pyta - Mam swoje sposoby – uciął. Była ciekawa, co to za sposoby. Odniosła dziwnie wrażenie, że pomyślał o seksie.
Nawet nie zauważyła, kiedy wrócili do samochodu. A ostatnie, co pamiętała nim zasnęła to, to, że zagryzła mocniej zęby by nimi nie szczękać.
Obudziła się, kiedy stanęli pod jej kamienicą. Zdenerwowana poderwała się z miejsca. Skoro wiedział, gdzie mieszkała, wiedział, że nie u Alexa... A jeśli tak, to może wiedzieć znacznie więcej.
– Skąd wiedziałeś, że nie mieszkam z Alexem? – wyrwało jej się.
– Pytanie, czemu ty mi tego wtedy nie powiedziałaś?
– A dlaczego miałam? Nie muszę ci się tłumaczyć.
– To prawda. Nie musisz.
– A skąd wiedziałeś gdzie mieszkam?
– Mam swoje sposoby. I też nie muszę ci się tłumaczyć.
– Kazałeś mnie sprawdzić?
– Coś w tym rodzaju.
– I na co ci to było? Nie prościej było mnie zapytać?
– Jak twojego młodszego brata dopadnie jakiś pasożyt, najpierw musisz go dobrze rozpoznać, żeby wiedzieć, z czym konkretnie masz do czynienia i jak się go pozbyć.
Czyli teraz jest pasożytem?!
– Szkoda było twojej fatygi. Spytałbyś, to bym ci powiedziała.
– Nie wątpię.
– Więc... Jaki rodzaj nicienia reprezentuję według ciebie?
– Jak już to obleńca.
– Może być obleniec. Na nicienia pasuje bardziej ta twoja blondi z przyjęcia. A ja to pewnie jakaś przywra wątrobowa czy coś podobnego, co? Sadząc po twoich reakcjach nieźle musiałam napsuć już tej twojej wątroby - zdawało jej się, że przez jego twarz przemknął cień uśmiechu – Dobra, w takim razie nie będę już narażać więcej twego zdrowia, bo jeszcze żółtaczki przeze mnie dostaniesz – to mówiąc wyszła z samochodu.
– Nie zaprosisz mnie na kawę – wyszedł także i oparł się o dach. Obrazek był idealny. Mieć tylko aparat i zrobić zdjęcie. Tylko nie wiadomo, czy do magazynu motoryzacyjnego, czy takiego bardziej dla pań.
– Raczej nie.
– Musimy porozmawiać.
– Raczej nie mamy, o czym rozmawiać.
– Owszem mamy. Masz mi dużo do powiedzenia.
– Ja? Tobie? Nic na ten temat nie wiem.
– Zastanawia mnie jak weszłaś do mieszkania Alexa, skoro nie mieszkaliście razem?
– Proste. Mam do niego klucz.
– Po co?
– Żeby podlewać kwiatki.
– Nie widziałem tam kwiatów.
– To w takim razie powinieneś zainwestować w drugie oczy. Dobranoc.
Wołała nie przedłużać rozmowy. Zaczął drążyć temat, a to było niebezpieczne. Im szybciej zniknie mu z oczu, tym szybciej zapomni o niej i całej tej sytuacji. Zerknęła jeszcze przez ramię, by upewnić się, że odjechał. Siedział w samochodzie, z głową opartą o kierownicę. Wydawał się zmęczony, smutny i... samotny... Coś w niej drgnęło. Był, jaki był, ale... nie umiała go tak zostawić. Przecież stracił brata...
– Oj Abbie. Żebyś tego nie żałowała – powiedziała do siebie i wróciła się.
– Czego tym razem zapomniałaś?
– Kawy nie mam, nie będę odpowiadać na twoje bezsensowne pytania, słuchała twoich jeszcze głupszych dywagacji, ale... może dam ci jakieś ciuchy na przebranie?
Popatrzył zaskoczony.
– Wiem, że nie nosisz zwykłych ciuuu - chóóów, tylko jakieś Dolcze i Gabany, ale mam tylko te pierwsze.
Zaskoczenie na jego twarzy równie szybko zniknęło jak się pojawiło. Na dłużej pozostało jedynie w oczach. Nie powiedział nic, wciąż siedział i przyglądał jej się z uwagą. Głupio się poczuła. Zaczęła mieć wątpliwości czy aby dobrze zrobiła.
Zastanawiała się, jak oceni jej skromne mieszkanko. Przypuszczała, że nie pozostanie dłużny, po tym, jak jego dom porównała do muzeum. Szykowała się do odparcia ataku. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Rozejrzał się tylko i bez słowa opadł na kanapę. Zaczekał, aż wręczy mu ręcznik oraz ubrania i wskaże łazienkę. Kiedy do niej poszedł, odetchnęła. Chyba nie było najgorzej. Wstawiła wodę na herbatę i właśnie zamierzała iść przebrać się do sypialni, kiedy przypomniała sobie o rozwieszonym nad brodzikiem praniu. I to nie byle jakim praniu! Natychmiast pobiegła do łazienki.
– Mogę... mogę wejść na chwilę... muszę... zapomniałam ręcznika – jakby mało miała innych w szafie.
– Ręcznika? – spytał zdziwiony. Pewnie pomyślał o tym samym, co ona.
– Tak.
– Okay. Wejdź.
Na szczęście nie zdążył jeszcze zdjąć nic poza marynarką. Na szczęście też, wyprane majtki wisiały za zasłoną prysznicową. Możliwe, że nawet ich jeszcze nie zauważył. Szybko je ściągnęła i jeszcze szybciej wyszła z łazienki. Z tego wszystkiego prawie zapomniała o ręczniku. Musiała się po niego cofnąć.
– Masz już swój ręcznik? – zapytał, kiedy zamykała za sobą drzwi.
– Tttak.
– A gaci czasem nie zgubiłaś? – na palcu wskazującym zawiesił sobie jej majtki i nimi pokręcił – Myślałem, że nosisz stringi.
Jej policzki zapłonęły. Chciała je chwycić, ale był szybszy i schował do kieszeni.
– Już drugi raz dzisiaj bawisz się ze mną w tą bezsensowną grę – starała się zachowywać tak, jakby nic się nie stało.
– Według mnie nie jest tak całkiem bezsensowna.
– Nie?
– Nie, bo już po raz drugi wpadasz w pułapkę – to mówiąc zrobił krok w jej kierunku. Cofnęła się, ale łazienka była tak mała, że ten jeden krok wystarczył, by dotknęła plecami ściany. On tymczasem nachylił się nad nią, a ręce oparł po obu stronach jej głowy. Mimo, że solidnie zmókł nadal wyczuwała ten jego niezwykły zapach. Teraz był nawet jeszcze bardziej obezwładniający, bo wymieszany z zapachem deszczu. Zrobiło jej się słabo, a kolana się pod nią ugięły. Nigdy dotąd nie była w takiej sytuacji. Sam na sam z facetem. Tak blisko z facetem. W dodatku, z taaakim facetem! Zaciekawiony popatrzył jej prosto w oczy. Nie chciała tego, ale nie umiała oderwać wzroku od tych dwóch iskrzących węgielków. Miała wrażenie, że się od nich zajęła. Płonęła i nic nie było w stanie ugasić tego pożaru. Nawet mokre rzeczy, które nadal miała na sobie, nie przynosiły ochłodzenia. Mrugnął. Powieki zakończone rozkosznie długimi i podkręconymi rzęsami uwolniły ją od hipnotyzującego spojrzenia. W głowie jej zawirowało. Takie rzęsy... Pewnie łaskoczą, kiedy... Żadne kiedy! Próbowała się uspokoić, ale jej ciało nie słuchało pogrążonego w chaosie umysłu. Żyło swoim życiem. Serce jej łomotało, a krew wrzała w żyłach. I wtedy je poczuła... Schowane gdzieś głęboko i uśpione przez tyle lat nagle dało o sobie znak z ogromną mocą. Mocą, która ją przeraziła. To już nie była tylko potrzeba samotnej dziewczyny. To już była chęć dorosłej kobiety... Pragnienie... Pragnienie, by nie tylko ją przytulił. Pragnienie by ją dotknął, pocałował. Mimo woli spojrzała na jego usta.
– Co w nich jest tak interesującego, że po raz drugi dzisiaj się na nie gapisz?
– Nie gapię się – wyszeptała. Chciała powiedzieć to głośno, ale zaschło jej w gardle – Analizuję.
– I co ci z tej analizy wychodzi?
– Poczytaj sobie o fizjonomice.
Zaśmiał się. Pierwszy raz, tak prawdziwie, szczerze się zaśmiał. Czy nie mógł śmiać się tak częściej? Od razu wydawał się sympatyczniejszy i przystępniejszy. Co go tak rozbawiło? Boooże... pewnie śmieje się z niej. Przymknęła oczy. Co, jeśli to wszystko, co się z nią dzieje, ma wypisane na twarzy? Co jeśli odgadł te myśli o całowaniu? Przestraszyła się. Z resztą czy tylko tego? Pomyślała o swoich piegach, przebarwieniach, krostkach, śladach po pryszczach. Musiał to wszystko widzieć. No właśnie... spuściła głowę. O czym ona myśli? Przecież tacy mężczyźni jak on, nie zadawali się z takimi dziewczynami jak ona. Najpierw musiałaby zmienić... Właściwie musiałaby zmienić wszystko. Chociaż w jej przypadku nie pomogłaby nawet wróżka. Ba... cały tabun wróżek. Była beznadziejna. A on, taki idealny, o tej jej beznadziejności jeszcze bardziej przypominał.
- Puść mnie.
- Puścić? Przecież nawet cię nie trzymam.
Miał rację. Nie trzymał. Schyliła się i przeszła pod jego ręką.
- Dziwna jesteś – stwierdził - Nie umiem...
Dalej już nie słyszała, co powiedział, bo zamknęła drzwi. Roztrzęsiona przysiadła na łóżku w sypialni. Patrzyła na swoje drżące dłonie. To wszystko nie miało prawa się stać. Nie miało sensu. Przed laty zrozumiała, że nie dla niej takie emocje. Jej koleżanki chodziły na imprezy, umawiały się na randki, uprawiały seks. Ona była na to zbyt nieśmiała. Nieśmiała, zbyt naiwna... infantylna i... dziwna. Nie wyobrażała sobie seksu, nawet całowania, bez uczucia. Chciała Miłości. Miłości przez duże em. Miłości i zrozumienia. Dla jej dziwnego i niecodziennego postrzegania świata. Nie zależało jej na pustych słowach i czynach na pokaz. Żadne zabiegi facetów, którzy próbowali ją podrywać na nią nie działały. Wręcz przeciwnie. Albo ją rozśmieszały, albo szokowały. Najczęściej jednak odrzucały i męczyły. Dlatego zrezygnowała ze stanowiska kelnerki i poprosiła o przeniesienie do kuchni. Alex twierdził, że jej zachowanie, to nie kwestia „dziwności”. Według niego była zbyt delikatna, wrażliwa i subtelna. Zbyt dobra dla większości współczesnych facetów. Słuchała i z grzeczności nie zaprzeczała. Swoje jednak wiedziała. Wiedziała, że pozostanie nieczuła, nieufna i oziębła... A teraz co? Czemu to poczuła? I dlaczego akurat do Williama? Przecież go nawet nie lubiła. Co miał w tych oczach? W tym głosie? Ubrała swoje ulubione, domowe spodnie od dresów i stary, wyciągnięty sweter. Otuliła się nim szczelnie, tak jakby chciała się odgrodzić od swego gościa. Najchętniej narzuciłaby na siebie jeszcze kilka warstw. Albo została tu gdzie jest. Musiała jednak wrócić do kuchni. Woda wygotowywała się już z rozumu. Zaparzyła herbatę. Usiadła przy kuchennym blacie. Jak najdalej od kanapy, przy której postawiła kubek dla niego. Siedź tam i się do mnie nie zbliżaj!
Kiedy wyszedł z łazienki zaparło jej dech. Koszulka jej taty, okazała się trochę zbyt ciasna. Opinała mocno jego klatę i plecy. Miała wrażenie, że gdy brał wdech szwy niebezpiecznie się napinały. Zerknęła na jego brzuch. Faceci w jego wieku, bardzo często nawet i młodsi, posiadali już spore brzuchy. On był płaski niczym stół, przy którym siedziała. Płaski i pewnie twardy. Ciekawe czy miał kaloryfer? Krótkie rękawki koszulki odsłaniały ładnie umięśnione przedramiona... Chodzący testosteron. Taka dawka w jednym osobniku... Pewnie, kiedy Cliffordowa była w ciąży, wyssał z niej wszystko dla siebie i Alexowi dostały się ochłapy.
- Gapisz się jak sroka w gnat.
- Bo wyglądasz zupełnie inaczej.
- Lepiej?
- Co najmniej o pięć lat młodziej.
- To ma być komplement?
- Traktuj to jak chcesz - taki facet w jej mieszkaniu. Wydało jej się nagle takie małe, ciasne i duszne.
Popatrzył na swój kubek, na kanapę i na nią. Potem znów na kubek i na nią. Wyglądał tak, jakby chciał do niej dołączyć. W panice pomyślała, że mogła schować drugie kuchenne krzesło. Całe szczęście usiadł na kanapie. Odetchnęła.
– To jak Alexander chciałby być pożegnany według ciebie? – zapytał.
Wzruszyła ramionami.
– Tą piosenką, którą puszczałaś na cmentarzu?
Słyszał ją? To jak długo tam stał?!
– Chociażby.
– Ładna.
– Jego ulubiona.
– Nie wiedziałem.
– Nie tylko tego nie wiedziałeś – wyrwało jej się.
– To znaczy?
– Nic takiego – musi uważać, bo to może się źle skończyć – Nie wiedziałeś... nie wiedziałeś, że... wolałby żeby żegnali go ludzie, którzy go kochali.
– A ci na pogrzebie?
– To był tylko spęd nieznajomych, którzy włażą w d... podlizują się jego ojcu. I bratu.
– Mnie?
– A nie?
– Myślisz, że się podlizują?
Uśmiechnęła się tylko.
– Ty się nie podlizujesz.
– To cię dziwi?
– Trochę.
– Słuchaj, dla mnie jesteś jak każdy inny. Górnik, sprzedawca, taksówkarz, kucharz czy mechanik.
– Jak zwykły robol.
– Nie obrażaj ludzi!
– Sama tak o nich mówisz.
– Ja, to co innego. Sama jestem robolem.
– I szukasz bogatego, głupiego chłopca, który wprowadzi cię na salony.
– Wiesz gdzie mam te wasze salony?!
– Pewnie w tej części ciała, na którą ubierasz te jakże seksowne majtki.
Gdyby jej tak nie zawstydził ostatnią uwagą, na pewno zaczęłaby się śmiać. Tak pozostało jej jedynie ukryć rumieńce za kubkiem herbaty.
– Kochałaś go? – nagle zmienił temat.
Co miała powiedzieć? Nie umiała kłamać. I nie lubiła tego. Z drugiej strony przecież kochała Alexa. A że tylko jak przyjaciela? Nikt nie musiał o tym wiedzieć.
– Tak.
– To skąd to wahanie?
– Zaskoczyłeś mnie po prostu
– Taaa, jasne. A jak się czuje Scott?
– Co on ma z tym wspólnego? – przestraszyła się.
– A nic. Tak tylko pytam. Będzie gościł dziś u ciebie?
– Nie twoja sprawa!
– Czyżby?
– Widzę, że znów chcesz się pokłócić.
– Nie chcę się pokłócić. Chcę tylko znać prawdę. Nie moja wina, że z jakiegoś powodu denerwujesz się, kiedy o nim wspominam.
– Nie muszę się tłumaczyć.
– Nie musisz.
I tyle. Więcej już nic nie mówił. Rozglądał się po pokoju. Ona też na siłę nie szukała tematu do rozmowy. Uznała, że tak będzie bezpieczniej. Nie krępowała jej cisza. Zajęła się przygotowaniem kolacji na wieczór. Czuła, że jej się przygląda, ale u siebie, w kuchni czuła się pewniej. Niech się gapi!
– Na mnie już czas – odezwał się po pięciu, a może dziesięciu minutach. Nie była pewna ile czasu upłynęło – Dziękuję za herbatę.
– Nie ma za co.
– Była nadzwyczaj gorąca. Niektórzy, aż dostali od niej wypieków.
Poczuła jak kolejny raz jej policzki robią się czerwone. Przecież oboje dobrze wiedzieli, że to nie od herbaty. Czemu to robił? Czemu ją tak zawstydzał?
– Majtki zostawiłem na pralce. Do widzenia Abigail – pożegnał się nadzwyczaj oficjalnie. Nie czekał aż odprowadzi go do drzwi. Z resztą w jej mieszkaniu trudno było mówić o odprowadzaniu kogokolwiek. Stała w kuchni, a drzwi wejściowe, miała na wyciągnięcie ręki.
– Do widzenia – wyszeptała, kiedy już dawno go nie było.
Rozejrzała się. Mieszkanie, które zawsze wydawało jej się przytulne teraz sprawiało wrażenie dziwnie pustego. Wróć i zostań. Nie chcę być sama... Łzy spłynęły jej po rozgrzanych jeszcze policzkach. Nie musiał się odzywać. Wystarczy żeby był.
Wstawiła kubki do zlewu. Zamierzała je umyć, ale usłyszała pukanie do drzwi. Myślała, że to Scott. Co prawda zdziwiła ją wczesna pora, ale pomyślała, że wrócił wcześniej z pracy. Otworzyła bez pytania. Na korytarzu stał... William. Nie zdążyła o nic zapytać, bo wtargnął do mieszkania. Jedną ręką chwycił ją za kark, drugą objął w pasie i przyciągnął do siebie. Nogą zatrzasnął drzwi, a ją przyparł do ściany i wbił się zachłannie w jej usta.