Ballada o Polikarpie. Dżes jest tylko jedna
1 marca 2016
Szacowany czas lektury: 20 min
Jest piątek wieczór, obce miasto. Mój wierny towarzysz szarpie się w nogawce, domaga się świeżej krwi. Wije się niespokojnie jak wąż w poszukiwaniu ofiary. Przez niego i ja chodzę podkręcony, niespokojny i wyposzczony. Tak dla formalności, nazywam Go mały, ale straszny z niego wariat. Zresztą... ze mnie też. Ruszamy razem w teren. Jest zimno, nie powiem. Z nieba sypie śnieg, mróz gryzie jak wygłodniały szczur, nawet słońce schowało się za siedmioma górami. Jednak choćby z nieba spadały żaby, a nad miasteczkiem zjawiła się szarańcza, to i tak nie problem.
Wybór jest mocno ograniczony. W zasadzie ogranicza się do jednej podłej speluny. W środku panuje półmrok, w powietrzu wiją się kłęby papierosowego dymu, opary alkoholu i testosteron. Podłoga i ściany drżą od basów, które mało nie rozsadzają tanich głośników. Na parkiecie ludzi ścisk, wszyscy udają, że tańczą, obmacują się i migdalą pod ścianami. Stoliki pełne.
Na dzień dobry, moją uwagę przykuwa słodki rudzielec. Śmieje się perliście do koleżanek. Mijam ją obojętnie. Nie przyszedłem tutaj nabawić się kompleksów. W ogóle tutaj nie przyszedłem. Ja tu przyszłem i zamierzam się dobrze bawić. Dzisiaj sobie folguję, a mam trochę spaczony gust. Szukam czegoś specjalnego. Lubię miejscowe żulerki. Lubię, kiedy słowa takie jak „rżnąć głupa”, nabierają dosłownego znaczenia. Już widzę odpowiednią niunię. Siedzi przy barze. Ma czarne włosy, chude kościste ramiona i tandetny tatuaż. Serce bije mi mocniej. Krótka miniówka i białe kozaczki zdobiące chude, nieco krzywe nogi, to wszystko sprawia, że mój towarzysz szarpie się, jakby próbował sam zsunąć z siebie napletek. Robi się nerwowy, a przez niego również ja.
Jest pięknie. Dziewczyna ma niepokojącą urodę, w sam raz dla konesera. Jej twarz przywodzi na myśl Bangladesz. Dużo tu wszystkiego, kurewska bida i trochę egzotyki. Laska nawet nie wie, że merdam na nią ogonkiem. Tak się cieszę. Znów czuję, jak mój fallus ślini się, cieszy jak głupi do sera. Nawet wiem, co teraz myśli, kiedy tak przycinamy naszą nimfę. Szarpałby jak Reksio szynkę. Zresztą... ja też. Po wzroku, mojej jeszcze nieświadomej tego faktu, partnerki widzę, że ma ze sobą od cholery problemów. Szaleństwo w jej oczach, pewna nieobliczalność, tylko rozbudza moje pożądanie. Psycholog pogroziłby mi palcem, ale go tu nie ma.
Podbijam do panny płynnym, pewnym siebie krokiem, opieram dłonią o bar i zaglądam jej w oczy. Jeśli oczy są zwierciadłem duszy, to robi się ciekawie.
– Cze, postawić ci drinka? – Idę wa bank, przekrzykując głośną muzykę.
Obcina mnie tym swoim mętnym, zamglonym spojrzeniem. Już się od niej nie odczepię. Ma wąskie usta, tutaj mamy drobną rozbieżność, ja i mój towarzysz. Ja nie przepadam, ale On, wiem co sobie myśli. Słyszę go w mojej głowie, jak rzuca podniecony – świetnie, może szparę też będzie miała wąską?
– Sam se postaw. – Wyrywa mnie z zamyślenia jej dziewczęcy, lekko ochrypły głos.
Lubię elokwentne foczki. Z tej mąki musi wyjść chleb, niechby i zakalec, cokolwiek. Mój towarzysz szarpie się w nogawce. Chce wyjść, chcę ją ukąsić. Dobrze, że nie szczeka.
– Ja już postawiłem, jak tylko na ciebie spojrzałem. – Rzucam jej wyzywające i lubieżne spojrzenie.
Odpowiada mi uśmiechem. Ten uśmiech z pewnością potrafi sprawić, że liście więdną, zanim spadną na ziemię, a szkło matowieje, kiedy się w nim przejrzy. Taką urodę doceni tylko koneser. Ktoś taki jak ja. W tym momencie zauważam jej mowę ciała. Dziewczyna wachluje udami. To ściska je, to rozchyla, znowu ściska i tak bez końca. Zastanawiam się, czy to jakiś nerwowy tik, czy może dopuszcza do głosu swoją waginę.
– Mój przyjaciel zaraz wróci z kibla. Jak stąd nie znikniesz, obije ci mordę. – Ta lekka chrypka wywołuje przyjemne ciarki na moich jądrach.
– Chyba zaszło jakieś nieporozumienie. – Zerkam na barmana i pokazuję, żeby dał dwa razy, to co pije moja nowa pani. – Twój jedyny przyjaciel w tym lokalu siedzi tutaj, – wskazuję na swoje spodnie, dokładnie tam, gdzie umościł sobie posłanko mój towarzysz.
Na jej twarzy zakwita uśmiech jak pokrzywa. Odrobina zaskoczenia, oburzenia i zainteresowania. Nie zostaje mi nic innego jak dosiąść wolnego hokera.
– Wygadany jesteś. – Zauważa słusznie, przycinając mnie z góry do dołu.
– A ty jesteś śliczna. – Rozkręcam się.
– Normalnie nie pozwalam się dosiadać obcemu kolesiowi. – Kręci zadkiem na barowym stołku.
– A nienormalnie? – Czuję, że idziemy po Oscara za dialogi.
– Czy ja wiem? – Wzrusza chudymi ramionami, zaczyna znowu wachlować udami, a ja podejrzewam, że jeśli nie przestanie, to za chwilę poczuję zapach jej cipki i nie mam nic przeciwko temu.
– No to się dowiaduj, mała. – Rzucam, schodzę ze stołka i zabieram swojego drinka.
Widzę, jak się zapowietrza. Wywraca ślepkami. Już sądziła, że będzie rwana, obsypywana komplementami, a teraz czuje się jak Petru, kiedy się dowiedział, że Neron nie jeździł na Rubikoniu. Dałem jej do myślenia. Zostawiam ją i ruszam na drugi koniec baru. Zajmuję wolne miejsce i stamtąd wznoszę toast w jej stronę. Sączę drinka i pozwalam się prężyć swojemu przyjacielowi. Nogawka trochę uwiera, ale daję niuni jakieś pięć minut. Nie więcej.
Zjawia się po siedmiu. Porządna dziewczyna. Siada obok. Przez chwilę patrzy na mnie. Być może sądzi, że mnie w ten sposób zahipnotyzuje. Podobno bazyliszek potrafił tę sztuczkę, więc jakieś ryzyko istnieje. Widzę, że jest spięta. Niby chce, ale się wstydzi. Czeka na mój ruch, ale nie doczeka się tego.
– Postawisz mi drinka? – Nie wytrzymuje wreszcie.
– A co ty mi postawisz?
Chyba się czerwieni. Trudno to stwierdzić z całą pewnością w takim świetle.
– A co byś chciał? – W jej głosie wyczuwam drżenie.
Przychodzi mi kilka różnych odpowiedzi, jedna gorsza od drugiej i nagle uznaję, że nie ma co szarżować.
– Na razie chciałbym cię lepiej poznać.
Dostaje swojego drinka i sączy go przez słomkę. Kiedy tak na nią patrzę, jestem przekonany, że byłoby jej do twarzy z moim fallusem.
– Jak masz na imię? – Praktycznie nie wyjmuje słomki z ust.
– Polikarp.
Wybucha śmiechem, brzmi to trochę jak rdza zżerająca trabanta.
– Nie ma takiego imienia.
– Poważnie, jestem Polikarp.
– Dżesika.
– Seksowne imię dla seksownej dziewczyny.
Tym razem uśmiecha się bezgłośnie. Tymczasem muzyka w klubie staje się szybsza i chyba jeszcze głośniejsza. Moja nowa koleżanka przysuwa się bliżej ze swoim barowym stołkiem. Takie hokery to rzadkość. Z reguły są przymocowane do podłogi, żeby klientela nie mogła nimi rzucać.
– Wiesz, że jestem wróżem? – Niemal krzyczę jej do ucha.
– Powaga?
– Bez jaj. Tylko nie wróżę z linii papilarnych.
– A z czego? – Jej ciekawość to dobra wróżba.
– Z clitoris.
– Co to jest? – Mruży podejrzanie oczy.
– No wiesz, cipka.
Zalewa się czerwienią, ale na wąskich ustach kwitnie uśmiech. Jej uda znowu idą w ruch. Ściska je, rozchyla, ściska, rozchyla. Zauważam, że poszło jej oczko na pończosze i mój mały towarzysz staje na baczność. On potrafi docenić ten mały niuans. Dla niego to czysta poezja. Wachlowanie udami przez moją towarzyszkę pozwala mi przypuszczać, że pod jej krótką kiecką odbywa się monolog waginy.
– Żartujesz... – nie jestem pewien czy to pytanie, czy stwierdzenie faktu.
– Ani trochę. Powiedz, co chciałabyś, żebym o tobie powiedział, a ja to wywróżę.
– No dobra. – Zaczyna się zastanawiać, a ja mam wrażenie, że spod jej miniówki bije prawdziwy żar. – Powiesz mi czy mam rodzeństwo.
– Nie ma sprawy. Jest jednak mały warunek.
– Jaki?
– To działa, tylko jeśli masz mokro. Masz mokro?
Mierzymy się wzrokiem. Widzę, jak kąciki jej ust nieznacznie drgają. Czerwieni się, ale czuję, że podoba się jej moja bezczelność. Obraca się na stołku jak wskazówka zegarka, która przeskakuje kilka godzin do przodu, po czym wraca na miejsce.
– Mam. – Spuszcza wzrok i naprawdę wygląda uroczo.
Moja mała słodka Dżesika. Być może jej wargi – mam na myśli te drugie usta, na które naciągnęła majtki – również sączą jej do ucha podpowiedź, jak powinna zakończyć się ta znajomość.
– To włóż sobie palec i daj mi go possać. Wtedy ci powróżę.
Jej ręka odruchowo ląduje na udzie. Nagle zatrzymuje się, jakby sobie uświadomiła, że nie wypada tak pchać łapki w majty. Nie tak od razu. Głaszcze się po nodze, co mój towarzysz przyjmuje owacją na stojąco. Przesuwa paluszkami w górę i w dół uda, zerkając to na mnie, to na resztę sali. Uśmiecha się przy tym trochę jak pedofil na placu zabaw, czyli ma opory, ale jest porządnie podkręcona.
– Trochę głupio, tak...
– Jak głupio, to nie ma sprawy.
– Ej, czekaj...
Obraca się na stołku w stronę baru. Nurkuje dłonią pod miniówkę i gmera chwilę przy majtkach. Patrząc na jej twarz, jestem w stanie odgadnąć dokładnie moment, w którym zanurza palec. Oczy jej się świecą i patrzy niewidzącym wzrokiem na butelki ustawione na barze. Wreszcie wyjmuje dłoń i odwraca się do mnie. Podaje palec, a ja ssę go z pietyzmem. Jak koneser. W tym samym czasie patrzymy sobie w oczy. Czuję jej ostry, cierpki smak. Dostrzegam również lubieżny grymas przemykający na jej twarzy. Jej soki smakują jak bożole otwarte w burzową noc. Ostrożnie wysuwam palec z ust, nie chcę zerwać tipsa.
– I co? Mam rodzeństwo?
– Szczerze? – Widzę, że przytakuje. – Nie mam pojęcia, ale smakujesz zajebiście.
– Ale z ciebie aparat.
Śmiejemy się razem.
– Od kiedy tylko cię zobaczyłem, miałem ochotę spróbować, jak smakujesz.
– Powaga?
– A jak.
– Zobaczyłeś obcą dziewczynę w barze i chciałeś spróbować, jak smakuje jej cipka?
– Nie obcą dziewczynę, ale największą żyletę w tej spelunie.
Patrzę, jak jej twarz mieni się kolorami tęczy.
– Tak naprawdę, – pochylam się do jej ucha, – to mój kutas cię wypatrzył.
– Taki jesteś wyszczekany?
Nasze twarze dotykają się policzkami. Jej skóra jest równie rozpalona co moja. Przesuwa głowę w taki sposób, że niemal dotykami się nosami. Oddychamy na siebie gorącym powietrzem, pełnym napięcia, pożądania i obietnic. Nasze oczy płoną jak żarzące się węgle. Gdyby mój towarzysz potrafił, wypełzłby z nogawki i ukąsił ją prosto w waginę. Czuję jej udo przy swoim.
– Chcesz wiedzieć, co wywróżyłem?
– Wal śmiało. – Jej głos jest jeszcze bardziej zachrypnięty i zmieniony. W zasadzie jestem pewien, że w tej chwili przemawia do mnie jej szparka. – Co takiego powiedziała ci moja cipka?
– Powiedziała, że jest nabuzowana i rozpalona jak Etna przed erupcją. Powiedziała również, że już cieknie jej lawa i jak czegoś wspólnie z tym nie zrobimy, to zaleje całą tę budę. A na pewno twoje słodkie uda.
W tej chwili dyszymy na siebie jak parowozy na peronie. Nasze usta coś do siebie przyciąga. To magia pożądania. Nasze języki drżą schowane za zębami niczym harty przed gongiem rozpoczynającym szalony wyścig. Pragnę położyć rękę na jej nodze, ale jeśli to zrobię, wezmę ją na oczach wszystkich gości. Ta chwila mnie wykańcza. Spalam się i czuję, że ona również się spala. Zaczynam naprawdę rozważać, czy nie rzucić się na nią.
– Spieprzajmy stąd. – Rzuca wreszcie, łapie mnie za rękę i niemal wybiegamy z baru.
W pogoni za taksówką ustalamy, że jedziemy do niej. Jestem nakręcony jak Orfeusz. Ja też poszedłbym za nią do piekła. Łapię taksówkę i wskakujemy na tylne siedzenie. Dżesika rzuca adres, szofer rusza i świat za oknem rozmywa się jak ruchoma makieta. Nie mam pojęcia czy to my jedziemy, czy ruszyły wszystkie kamienice i szczerze? Gówno mnie to obchodzi.
Dziewczyna do mnie lgnie, wije się i tuli do mojego ramienia. Ja też wiercę się niespokojnie. Taka chemia zdarza się rzadko. Jesteśmy podnieceni do tego stopnia, że cały świat mógłby przestać istnieć. Czuję jak w jej ciele płynie krew. Czuję się jak dziecko zasypane masą prezentów, jak Kopernik, który właśnie wstrzymał słońce i poruszył ziemię i wreszcie czuję, że dobry Bóg nie patrzy, bo wie, że tak jak każdy pies lubi się czasem wytarzać w gównie, tak ja czasem muszę się zerwać z łańcucha.
– Naprawdę stanął ci na mój widok? – Szepcze mi czule do ucha.
– Od pierwszej chwili.
– To takie romantyczne. – Śmiejemy się chwilę, ale nerwowo i krótko.
– Sama sprawdź.
Drobna dłoń ląduje na moim kroczu. Chwilę szuka i szybko znajduje twardą wypukłość. Głaszcze ją ostrożnie, jakby czochrała małego szczeniaka. Niemal wszystkie włosy stają mi dęba. Cóż za wspaniała pieszczota. Ta drobna rączka, jest coraz bardziej śmiała. Wsuwa się między moje uda, ociera o ściśnięte jądra i znowu wraca tam, gdzie dżinsy są sztywne.
– Nie rękami głupia.
Waha się chwilę, rzucając mi spojrzenie w stylu – co ja z tobą mam – po czym zerka na kierowcę. Nagle jej głowa pochyla się, paluszki szybko radzą sobie z rozporkiem i wreszcie mój wierny druh wyskakuje na scenę. Pojawia się trochę w stylu deus ex machina. To dobre wejście. Teraz to On czuje ciepły rozpalony oddech, który zdaje się nie wydzielać z płuc, ale z głębi jej pochwy.
Nagle bierze go do buzi. Połyka całego, wyjmuje i naprawia drobne potknięcie. Ściąga skórę z napletka. W tej chwili mój towarzysz i nowa znajoma patrzą sobie głęboko w oczy. Wreszcie połyka go. Jej głowa rozpoczyna słodki taniec w górę i w dół, jak winda, która potrafi cię zawieźć do raju. Taksówkarz zerka w lusterko. Patrzy na nas lubieżnie, zagryzając wargę. Odwraca się do mnie i unosi kciuk w górę. Uśmiecham się do niego i wolną ręką pokazuję to samo. Kciuk w górę. Mała, masz pierwszego lajka.
Ruchliwe usta Dżesiki – która normalnie nie pozwala się dosiadać obcemu facetowi – robią mi naprawdę dobrze. Tuli moje prącie z ogromną inwencją. Pewnie chce się popisać, ale w to mi graj. Nie ma w tym nic zdrożnego. Po kilku minutach czuję, że w moich jądrach gromadzi się energia, która z powodzeniem zaopatrzyłaby w prąd całą Europę wschodnią. Moje ciało zaczyna się spinać. Mrowienie dociera do żołędzi. To jak końcowe odliczanie przed startem rakiety. Za chwilę, ta mała wyśle mnie na księżyc. Jestem gotowy na tę podróż. Czuję, że zaraz dam prawdziwy pokaz sztucznych ogni. Muszę być prorokiem, bo po chwili spuszczam się w jej ustach tak obficie, że w myśl teorii chaosu, mój strzał być może, wywołuje prawdziwe tsunami na drugiej stronie globu.
Przyjaciółka, jestem pewny, że się zaprzyjaźnimy, robi co może, żeby opanować sytuację. Chyba jest zaskoczona, ale jeśli tak, to mile zaskoczona. Wysysa mnie jak dojrzałą pomarańczę i podnosi głowę. Patrzy na mnie i się uśmiecha. Ja jeszcze nie mogę jej odpowiedzieć tym samym. W tej chwili patrzę na nią z bardzo wysoka. Stoję na krawędzi księżyca i skaczę w dół. Uczucie spadania to dodatkowy bonus. Lecę w próżni, pośród gwiazd, dopiero po chwili dostrzegam światła tej mieściny. Wreszcie znowu jestem w taksówce. Otrząsam się z błogostanu i patrzę, jak moja znajoma oblizuje usta. Pochylam się do jej ucha.
– Cudownie obciągasz. – Niepotrzebnie robię się romantyczny, ale to moja chwila słabości. Każdy je miewa.
– Postarałam się, nie?
– Bez dwóch zdań.
– Jak Dżes robi loda, nie ma chuja we wsi... – Trochę się chwali...
Po chwili szofer zatrzymuje się, sięgam po portfel i płacę. Nie jestem pewien czy starczy mi na taryfę do domu, ale mam to w tej chwili głęboko gdzieś. Łapiemy się za ręce i biegusiem kierujemy do jej kamienicy. Uliczna latarnia rzuca biały placek światła na zaśnieżony trawnik. Śnieg skrzypi nam pod nogami i w końcu wpadamy do bramy, gdzie szybko wchodzimy na klatkę schodową.
Moja towarzyszka cicho otwiera drzwi. Instruuje mnie, że ojciec jest na nocnej zmianie, a matka pewnie śpi. Wyciągam z tego jeden wniosek. Lepiej nie narobić hałasu. Wpadamy do środka, niunia zamyka drzwi na klucz i przemykamy przez ciemne mieszkanie do jej pokoju.
Na miejscu młodociana gospodyni zapala lampkę nocną. Otacza nas mętny krąg intymnego światła, który nie pozwala rozejrzeć się po pokoju, ale zauważam kilka psychodelicznych plakatów. Tak jak mówiłem, ta foka ma nie po kolei w głowie. Ale ja też. Siedzimy na wersalce. Okazuje się, że pod nią jest schowek, w którym znajduje się skręt. Palimy. Wciąż mamy uczucie, jakby taksówka jeszcze się nie zatrzymała. Świat nadal umyka nam spod stóp. Jest pięknie. Jest magicznie.
Siedzimy oparci o ścianę. Jej noga leży na moim udzie. Moja dłoń wędruje po niej ostrożnie. Od kolana kieruję się w głąb. Pończocha wydaje się nieco zbyt luźna. Marszczy się, co wywołuje euforię u mojego przyjaciela. On kocha takie obrazki. Zmarszczona pończocha na kobiecym udzie to dla niego to samo, co kaplica Sykstyńska dla innych. Tyle że ten obraz nie powstaje przez lata. Po prostu się staje, jest jak zmarszczona tafla jeziora, która nagle zastyga. To zaczarowana chwila. Wodzę palcami po materiale zdobiącym jej nogi i ponownie zasycha mi w gardle.
Docieram dłonią do pachwiny, wyczuwam żar i wycofuję się, przy akompaniamencie dziewczęcych westchnień. Ponownie dobijam dłonią do gorącej przystani. Wyczuwam jej niecierpliwość i krążę dłonią tam i z powrotem. Jak fala obmywająca brzeg. Wreszcie moje palce docierają do wzgórka. Ciało Dżesiki zastyga w bezruchu. Spina się i emanuje gorącem. Z jej waginy sączy się gorączka piątkowej nocy. Niemal mnie parzy. Jej szparka pulsuje, wije się z pożądania. Jest jak śliski małż kurczący się i rozluźniający w rytm pływów mojej dłoni.
– Moja cipka nie gryzie. – Ma rozmarzony głos.
Nie chcę być złośliwy, więc rozpoczynam swoją podróż. Moja dłoń jest w tej chwili jak Marco Polo. Płynie po jej ścięgnie pachwinowym, które kończy się pulchnym i mokrym wzgórkiem. Jej cipka jest jak syrena, śpiewa kusząco, mami mnie, robi mi wodę z mózgu, a ja nie mam czym zatkać uszu. Zresztą nie chcę ich zatykać. Wsuwam palce pod wilgotny materiał i docieram do celu. Nazwałbym jej wzgórek, wzgórzem spełnionych marzeń, bo z pewnością spełnię w nim swoje marzenie. Razem spełnimy, ja i mój wierny druh. Pieszczota moich palców sprawia, że spomiędzy drobnych niczym malutkie języczki warg, sączy się śluz. Moja mała niunia cieknie jak nieszczelny kran. Ubóstwiam ją za to. Przekonuje mnie do siebie również tym, jak mruczy i sapie pod moją komendą. Czuję się jak wytrawny wirtuoz, gram na niej jak na instrumencie. Zatem orkiestra tusz.
Mój mały przyjaciel się ocknął. Wierci się w nogawce, zaczyna się prężyć. Właśnie zwęszył dobrą zabawę i nie chce, żeby go cokolwiek minęło. Wyluzuj kompadre – uspokajam fallusa. Rozsuwam rozporek i spuszczam go z łańcucha. Moja foczka siedzi pod ścianą, siadam naprzeciwko niej, oboje przyjmujemy pozycję „po turecku”, a przynajmniej coś koło tego. Od razu przechodzę do rzeczy i wślizguje się w lśniącą ostrygę. Piętami i łydkami przysuwam kochankę do siebie. Ktoś mógłby pomyśleć, że mantrujemy.
Pochwa Dżesiki jest ciasna, mokra, ciepła i zadziwiająco głęboka. To jak odrębne uniwersum, w którym się zanurzam i nie zamierzam wychodzić. Chciałbym w niej pozostać na zawsze. Wślizgując się do samego końca, wyciskam z niej wszystkie soki, czuję jakbym stanął pod ciepłym prysznicem w chłodny dzień. Tymczasem mała Dżes obejmuje mnie ramionami, liże moją szyję i kręci miednicą jakby chciała mi udowodnić, że nikt mi nie da tak, jak ona. To nie są obietnice bez pokrycia.
Na tę chwilę czekałem cały wieczór. Razem czekaliśmy, ja i mój wierny towarzysz. Ogarnia nas błogostan. Wsuwam dłonie pod jej koszulkę i ściskam małe piersiątka z dużymi sterczącymi sutkami. Są dla mnie tym, czym ciu-ciu dla niemowlaka. Zadzieram zbędny łach do góry i biorę pierwszy smoczek do buzi. Tymczasem moja kochanka nadziewa się na mnie filuternie, kręcąc i tuląc się waginą. Łasi się do mojego fallusa, otula go i pieści, pozwala mu odwiedzić wszystkie wilgotne miejsca i te mięciutkie, które są jak ciepła pierzynka, którą chciałbyś się otulić.
Czuję, że zbliża się trzęsienie ziemi tyle, że jakieś spokojne, leniwe. Jest mi tak dobrze, że potrzebuję odrobinę czułości. Tulę się do mojej kochanki, która natychmiast przywiera do mnie, jakbyśmy mieli skoczyć w przepaść. W pewnym sensie coś w tym jest. Najpierw następuje implozja, wciska nas w siebie, stapia w jedno ciało. Jęczymy jakbyśmy byli torturowani, z tym że to taka słodka tortura. Twarz mojej dziewczyny jest teraz piękna. Orgazm na twarzy kobiety, zawsze zmienia ją w arcydzieło. Teraz już tylko spadamy, zsuwamy się w rozkoszny niebyt. Wpadamy w trans i ogarnia nas nirwana. Zmęczenie sprawia, że urywa mi się film.
Poranek przynosi pierwsze promienie słońca. Pełzają po pokoju, muskają moją twarz, przeganiają sen z rozespanych oczu. Mała słodka Dżes śpi wtulona w moje ramie. Kiedy ją budzę, uśmiecha się. Wiem, że było jej dobrze. Mnie zresztą też. Siadam na łóżku, czas się ubrać i spadać jednak moja przyjaciółka klęka przede mną na podłodze, rozchyla moje uda i gładzi rączką po przyrodzeniu.
– Chciałbyś jeszcze lodzika? Żebyś mnie miło wspominał...
Zanim cokolwiek powiem, głos zabiera On. Wierny druh i nieodstępujący mnie na krok towarzysz. Szarpie się, pręży i wychodzi z majtek. Wygląda to, jakby główka wysunęła się, żeby ocenić sytuację. Dziewczyna od razu wyjmuje go na wierzch. Mój mały cieszy się jak pies przed wyjściem na spacer. Szybko dostaje to, czego pragnie. Najpierw niezłomna Dżesika masuje go dłonią, po czym wsuwa sobie do ust. Wtedy wchodzi jej matka.
– Dżesi, wypluj to w tej chwili, ale już. – Kobieta stoi w progu, ma na sobie szlafrok i wałki we włosach, ale nie wygląda źle. Choć mój fallus nic sobie z niej nie robi, mnie serce podchodzi do gardła. Jestem wrażliwym człowiekiem. Jednak najbardziej zaskakuje mnie to, że Dziewczyna wyjmuje mój penis z buzi, zerka na matkę i cały czas robi mi dobrze ręką.
– Weź, idź stąd. Nie widzisz, że jesteśmy zajęci?
– Curuś tyle razy ci mówiłam, nie na pierwszej randce...
– Idź stąd mama, bo siejesz wioskę i robisz mi obciach. – Nagle dziewczyna najzwyczajniej w świecie bierze mnie w usta. Kompletnie nic sobie nie robi z obecności rodzicielki.
Z jednej strony zerkam nerwowo, speszonym wzrokiem na kobietę, z drugiej, przełykam ślinę i wzdycham, kiedy mała Dżes ssie mnie z całej siły. Mam mieszane uczucia. Jestem rozdarty wewnętrznie jak Konrad Wallenrod. Tymczasem kobieta podchodzi do nas, klęka przy mnie i głaszcze córkę po włosach.
– Dżesi, skoro już się za coś bierzesz, rób to porządnie. – Kiedy dziewczyna nie reaguje, matka przestaje ją głaskać, tylko chwyta za kudły i odciąga od mojego fallusa. Kobieta natychmiast łapie prącie, gładzi dłonią, pochyla się i zalewa mnie śliną, którą wciera w zadowolonego penisa. – Patrz i się ucz.
O dziwo, dziewczyna wpatruje się spokojnie, jak jej matka bierze w usta mój penis. Język kobiety wije się na żołędzi, otula ją niczym ciepły, lekko szorstki szal. Wpycha członek głęboko do gardła. Robi to szybkimi nerwowymi ruchami. Powtarza kilka razy, po czym wyjmuje prącie, cmokając. Teraz bierze w usta samą żołądź i ssąc ją, wyciąga z buzi. Rozlega się seria cmoknięć. Brzmią jak owacje za inwencję. Tymczasem ona już tuli korzeń do policzka, uśmiechając się lubieżnie. Głaszcze go jak maskotkę. Trochę mnie przeraża wyraz jej twarzy, ale bardziej podnieca. Zresztą obydwie mają na swoich obliczach maski, kreślone przez lubieżną rozwiązłość. To artysta jedyny w swoim rodzaju. Tylko on potrafi zmienić w ten sposób rysy twarzy.
– Teraz ty... – Rozkazuje córce.
Dżes połyka prącie, a jej matka pcha głowę córki do samego końca, tak mocno, że dziewczyna zaczyna się dusić. Drugą ręką trzyma ją za podbródek. Kiedy młoda już charczy, kobieta szarpie ją za włosy i mój wierny druh wyskakuje na zewnątrz. Ależ on spuchł, jak on się pręży, też chce się pokazać z jak najlepszej strony.
Kobiety niczym gołębie, przepychają się wzajemnie, jakby walczyły o kawałek słoniny. Raz jedna, raz druga, robią mi dobrze na zmianę. Nabieram ogromnej ochoty, żeby wziąć je obie, jedna po drugiej, albo obydwie naraz. Wszystko mi jedno. Niestety, Dżes przypomina nam, że zaraz przyjdzie ojciec. Nie mam innego wyjścia, nakładam im maseczkę na twarz. Starczy i dla matki i dla córki.
Wychodząc, dostaję numer telefonu od mojej słodkiej towarzyszki. Chowam go starannie w kieszeni. Jest dla mnie wart co najmniej tyle, ile szyfr do skarbca lokalnego banku, a nawet więcej, bo pieniądze zawsze można jakoś zdobyć, a Dżes jest tylko jedna.