Amant
4 lipca 2024
Szacowany czas lektury: 13 min
Szykowna kobieta odwzajemniła uśmiech, gdy ostatni student opuszczał aulę i z nisko pochyloną głową żegnał się nazbyt entuzjastycznym „do widzenia”. Odetchnęła z ulgą, bo sama myśl o zajęciach dydaktycznych przyprawiała ją o ból głowy. Co prawda odkrywanie przed kwiatem polskiej młodzieży magii słowa pisanego było dla niej spełnieniem marzeń, lecz po roku w roli wykładowcy na wydziale kulturoznawstwa wciąż nie potrafiła zwalczyć niepokoju przed krzyżowym ogniem pytań, mogącym obnażyć jej niewiedzę i zrujnować reputację raz na zawsze.
Z całych sił pchnęła potężne drzwi. Donośny huk poniósł się po akademickich korytarzach, nostalgicznie wygasając gdzieś w oddali. Od pierwszego wejrzenia pokochała tę neogotycką katedrę, a teraz, mogąc być jej częścią, czuła się szczęśliwa. Kierując się do swojego gabinetu, chłonęła wyjątkową aurę tego miejsca. Deski starego parkietu regularnymi skrzypnięciami opowiadały historie minionych lat. Na tle ciemnej boazerii kontrastowały nadgryzione zębem czasu dębowe ławki, ponad którymi kinkiety z matowego szkła rzucały światło na eleganckie kremowe spodnium i gustowne kolczyki w uszach młodej damy. Klara Domańska nie była pierwszą, na którą padały męskie spojrzenia, kiedy jednak wreszcie odnajdywały ją w tłumie, zazwyczaj nie szukały dalej, zajęte studiowaniem szlachetnych rysów, raz po raz odkrywając w nich nowe piękno. Większość panów, która miała przyjemność doświadczyć jej niepoprawnego optymizmu lub wyszczerzonego z byle powodu uśmiechu, tonęła w fascynacji nad niezwykłą mieszaniną cech arystokratki i blondynki z dowcipów.
Nie może więc dziwić, że zarówno wielcy pisarze z lewa, jak i zasłużeni profesorowie z prawa zerkali na nią ukradkiem z portretowych ram. Jedynie najnowszy w towarzystwie profesor Grzelczak wyglądał na zasępionego, jakby nawet po odejściu na emeryturę nie krył osobistej urazy. To on, ratując przed obyczajowym skandalem pamięć o swym dorobku, w tylko sobie znany sposób uchylił wrota naukowej kariery przed byle czwórkową pannicą.
Klara nie zaszczyciła go spojrzeniem. Minęła szereg wysokich łukowatych okien, przez które niesiony wczesnojesiennym wiatrem przeciskał się ciężki dzwon z pobliskiej wieży kościelnej i skryła się w bezpiecznym azylu swojego pokoju. Przerzuciła żakiet przez fotel, uwolniła stopy z niewygodnych butów. Było krótko po osiemnastej, a w piątkowe wieczory zwykła łączyć przyjemne z pożytecznym, oddając się pracy doktorskiej opartej na analizie zamieszczanych w Internecie opowiadań erotycznych. Taką rutynę podyktowały jej cykliczne publikacje Amanta, największego odkrycia badaczki w cyfrowym półświatku.
Bez przeciągania włączyła laptop, stukając niecierpliwie po górnej ramie ekranu, aż do wyświetlenia psotne.pl, witryny z historiami dla dorosłych. Na samej górze sprośna grafika zapraszała na czterdziestą drugą część przygód Bridgette i Jonathana. Sam widok przysporzył Klarze przyjemnego dreszczyku. Dotychczas poznała wiele serii opowiadań: jedne były pouczające, inne piękne warsztatowo lub budzące zwierzęce pożądanie, ale nigdy nie czuła tak silnej więzi z główną bohaterką. Ilekroć czytała o „dostojeństwie w każdym ruchu”, „bursztynowym błysku tęczówek spod białych okularów” czy „pachnących włosach misternie ułożonych w złocistą koronę” miała wrażenie, jakby sama znajdowała się w centrum wydarzeń.
Upewniwszy się, że do tekstu dołączono audiobook, wyciągnęła z szuflady zestaw słuchawek oraz opaskę na oczy. W ramach gry wstępnej przewinęła do sekcji komentarzy, gdzie Bond, Hide i Pascal prowadzili ożywioną dyskusję na temat stylu autora, niekiedy doszukując się podobieństw do Vanessy. Nie lubiła ich. Tak samo jak pozostałych oceniających, którzy piali z zachwytu nad wyuzdanymi scenami. Zanurzając się w lekturze chciała wierzyć, że Amant pisze wyłącznie dla niej.
Tymczasem drzwi do gabinetu, który niezupełnie należał tylko do niej, uchyliły się nieśmiało. W ciasnej szczelinie obok framugi dostrzegła oczy Artura.
– Co się tak skradasz? – zapytała roześmianym głosem.
Pomieszczenie wypełniła sylwetka wysokiego szatyna, modnie ubranego w wielkomiejskim stylu. Żywy dowód na to, że można otwarcie deklarować miłość do polskiego rapu i koszykówki, a przy tym zachować krztynę dobrego smaku.
– Znowu będziesz słuchać tego chłamu? – Usiadł bokiem na krawędzi biurka.
– Tak.
Nie miała nic na swoją obronę, więc ponownie obnażyła zęby w swoim zaraźliwym uśmiechu. Przed Arturem nie musiała się wstydzić. Poznali się na początku studiów, w czasie, który teraz wydawał się odległą epoką. Już przy pierwszej kawie odkryli, że nadają na tych samych falach, a kolejne lata utrwalali komitywę wzajemnym wsparciem w akademickich trudach, wypadami do teatru i nieustępliwą wymianą poglądów. To, co początkowo wyglądało na dobry omen, szybko okazało się biletem w jedną stronę do najmroczniejszych czeluści friendzone’u. Klara regularnie odrzucała zaloty Artura, a ten jakby nie pamiętając poprzednich niepowodzeń, co parę miesięcy ponawiał próby. Zwłaszcza teraz, kiedy szczęśliwym zbiegiem okoliczności, obojga połączyły starania o doktorski tytuł.
– Ta prostota, ten język… – Pokręcił głową z odrazą.
Blondynka z trudem powstrzymała się przed ripostą, że to język Amanta, w przeciwieństwie do niego, regularnie wślizguje się jej między nogi. Spojrzała przyjacielowi prosto w oczy. Był całkiem przystojny, potrafił ją rozbawić i tak podniecająco górował nad nią intelektem. Aprobowali go nawet państwo Domańscy. Czego więc mu brakowało? Ostatnimi czasy Klara otwierała się w komentarzach pod ulubionym cyklem opowiadań, stopniowo odkrywając we własnych zwierzeniach odpowiedź na to pytanie. Potrzebowała mężczyzny gotowego bez zbędnych ceregieli szarpnąć ją za koszulę i w akompaniamencie turlających się po podłodze guzików znaleźć drogę do jej serca. Księcia z bajki niczym Jonathan, robiącego Bridgette rzeczy, o których nawet nie śniła. Artur po prostu tego nie miał.
– Jakoś będę musiała to znieść. – Wzruszyła ramionami.
To nie był dobry czas na rozmowę. Klarze śpieszno było do długo wyczekiwanego odsłuchu, a Artur sam chyba nie wiedział, po co przyszedł. W końcu ściągnął z wieszaka czapkę Chicago Bulls, której ze względu na uczelniany majestat nie mógł nosić w murach katedry i pożegnał się prostym gestem. Klara odczekała chwilę, aż ucichną kroki, po czym przekręciła klucz w zamku. Prywatności nigdy za wiele, szczególnie w chwilach dzielonych z bohaterami Amanta. Założyła słuchawki, przysłoniła oczy opaską. Po omacku odnalazła na klawiaturze spację, której wciśnięcie przenosiło do innego świata.
Mechaniczny głos długimi minutami drobiazgowo budował atmosferę domostwa Stonesów, wystawiając na próbę cierpliwość słuchaczy. Styrana ciężkim dniem w pracy Bridgette wymawiała się bólem głowy, a Jonathan nie ustawał w trudach, by zaaplikować jej wielkiego painkillera. Dopadł ją na kuchennym krześle. Niepokojąco przyjemny masaż stanowił preludium do sceny, na którą wszyscy czekali.
Kaskada harlekinowych sugestii padała na podatny grunt kobiecej wyobraźni. Klara miała wrażenie, że wypycha Bridgette z opowieści i sama zajmuje wolne miejsce. Niemal czuła, jak wielkie dłonie spoczywają łagodnie na jej barkach, gotowe rozpocząć rytuał czułości. Z każdym okrężnym ruchem ich ciepło przenikało głęboko do mięśni, zdejmując niewidzialny ciężar. Powoli zapadała się w fotelu. Nie mogła uwierzyć, jak szybko zmęczenie topnieje pod wpływem zdecydowanych palców, pozostawiając odwilż odprężenia.
Jeszcze moment, a wodzona czułą narracją powędrowałaby palcami w niewłaściwe miejsca.
Wtem opowiadanie urwało się znienacka.
Zdenerwowana Klara zatrzymała rękę w połowie drogi do klawiatury. Coś było nie tak. Uzmysłowiła sobie, że pomimo kłopotów z nagraniem, masaż trwał. Ktoś zdjął jej słuchawki i zanim zdążyła zareagować, znajomym głosem wtłoczył do ucha głęboki szept:
– Pozwól, że dokończę tę historię niezmywalnym atramentem dotyku na pergaminie twojej skóry…
– Artur, to ty…?! – Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.
Niepewnym ruchem spróbowała sięgnąć do oczu, ale obca dłoń udaremniła te zamiary.
– Proszę, nie zdejmuj opaski. Istnieje bowiem ryzyko, że gdy tylko otworzysz oczy, bezpowrotnie rozpłynę się w powietrzu.
Klara przecięła ciszę przełknięciem śliny. Przyswojenie najnowszych rewelacji przychodziło jej z trudem. Charakterologiczne podobieństwo Bridgette, niemal identyczny wygląd, do tego dziwne zachowanie Artura kilkanaście minut temu… Teraz to miało sens! Doktorantce niezbyt podobało się, że stojący za nią przyjaciel od dawna realizował na niej swoje fantazje, testując najbardziej wymyślne miejsca i pozycje, ale z drugiej strony, czyż nie tego właśnie pragnęła, żeby ktoś przejął inicjatywę i rozkochał ją w sobie pomimo przeciwności losu? Koniec końców, tworzone przez niego historie były takie zmysłowe…
– Czy to ja jestem Bridgette?
– Ćśśś… – Przyłożył palec do jej różowych ust. – Jesteś Klarą. Najpiękniejszą kobietą tego świata. Muzą moją, inspiracją moją i miłością tak wielką, że musiałem znaleźć dla niej ujście.
Uczucie Artura zdawało się nie znać granic, a blask skrzętnie ukrywanego talentu literackiego pozwalał Klarze widzieć obrazy nawet przez czarną opaskę. W umyśle blondynki roiło się od trudnych pytań. Co powinna zrobić? Dlaczego wcześniej się na nim nie poznała? I wreszcie: Jaki będzie dalszy ciąg tej historii? Tak bardzo chciała uciec od odpowiedzi w wiarę, że to tylko niewarta refleksji fikcja, aż wpadła w sidła lęku przed własnymi pragnieniami. Silny zawrót głowy zmusił ją do chwycenia się podłokietników. A może to tylko fotel obracał się w inną stronę? Cichutkie jęknięcia spróchniałych desek zdradzały ruchy Artura, który uklęknął przed nogami swej miłości. Naprzemiennie je unosił, oddając hołd seriami pocałunków.
– Dziękuję twym stopom za krok każdy, jakim powiodły cię przez drogę życia wprost przed moje oczy.
Doktorantka zachichotała pod nosem, charakterystycznie potrząsając barkami. Bez cienia protestu pozwalała rozprowadzać po sobie rozgrzewający balsam komplementu. Delektowała się głaskaniem ud, „na których zatrzymywał się czas”, a także wędrówką męskich dłoni przez „wąski przesmyk talii, prowadzący do krainy tajemnic”. Mimowolnie wypięła biust, lecz pożądany dotyk obrał nieoczekiwany kierunek.
– Twoje dłonie są jak delikatne skrzydła motyla. Kontakt z nimi przekonuje mnie, że przy tobie zdolny jestem wznieść się ponad wszelkie troski. – Powiedział, splatając ich palce w miłosnym uścisku. – Oddaj mi się, skarbie, a obiecuję pamiętać o każdym skrawku twej łabędziej szyi.
– Dobrze. – Wymamrotała niepewnie.
Od pierwszego muśnięcia ust o wrażliwą skórę straciła kontrolę nad własnym ciałem. Nikt wcześniej jej tak nie dotykał. Nikt nigdy nie mówił do niej w ten sposób. Kiedy tylko pieszczoty zwalniały, odchylała głowę dalej i dalej, zgodnie z prośbą oferując się bez reszty. Zanurzona w doznaniach, jęczała cichutko rozedrganym głosem, dopóki nie poczuła na twarzy ciepłego oddechu.
– Landrynkowe lico, niby trzy łyżeczki cukru w porannej filiżance kawy… – Porozumiewawczo otarł się nosem o nos.
Natychmiast rozchyliła usta, zapraszając na parkiet podniebienia, gdzie ich języki połączył taniec pełen namiętności. Prowadziła ich przez kolejne takty, co rusz przerywane oratorskimi solówkami Artura:
– Niechaj echo pierwszego pocałunku osiądzie na naszych wargach i zostanie z nami już na zawsze. – Niski, acz miękki głos, niczym aksamitna woalka otulał jej zmysły.
Wspólna chwila stopniowo przeradzała się w coś bardziej intymnego. Oddechy zaczęły tworzyć jednomyślną melodię, a serca zgrały się w tym samym rytmie. Oboje nie znali kroków, a i tak nie pomylili ani jednego, ponieważ prawdziwe było uczucie między nimi.
Artur nie potrafił utrzymać rąk przy sobie. Jedną błądził po delikatnym policzku, chcąc zachować w pamięci wszystkie jego kontury, a drugą pozbywał się guzików damskiej koszuli. Zapięcie stanika znajdowało się poza zasięgiem, ale nie był w stanie czekać ani chwili dłużej. Szybkim ruchem szarpnął w górę koronkowe miseczki, przypadkowo popychając przy tym fotel, którego kółka zgrzytnęły przeraźliwie w kontakcie z podłogową listwą.
– Co to było?
– Spokojnie, jestem przy tobie – zapewnił nieobecnym głosem.
Dumnych rozmiarów biust bujał się w rytm przyspieszonego oddechu, a sutki jawnie okazywały zniecierpliwienie. Klara pojęła, że myśli kochanka utknęły gdzieś pomiędzy lewą, a prawą piersią. Po krótkim czasie przywarł do nich jak do najcenniejszego skarbu. Gabinet wypełnił się pomrukami zadowolenia. Kobieta chłonęła zachwyty nad jędrnością alabastrowej skóry. Zamknęła i tak już zasłonięte oczy, koncentrując się w pełni na opuszkach palców, niczym pióro wielkiego mistrza piszących miłosny list. Jeden z tych, które do ostatnich dni właścicielki spoczywać będą na dnie sentymentalnej szuflady.
Pieszczoty przybrały na sile, gdy zaangażowały się w nie całe dłonie. To ugniatały, to zwalniały nacisk. Głaskały. Drażniły. Dotyk ten znacząco różnił się od tego, co oferowali mężczyźni poznawani przez aplikacje randkowe. Skoncentrowany był na dostarczaniu przyjemności przede wszystkim jej samej. Czuły i wszechobecny, jakby Artur połączył siły z Amantem. Marzyła, żeby ponownie dał się ponieść rwącemu nurtowi słów, które przenosiły doznania w zupełnie inny wymiar.
– Mów do mnie, błagam – wydyszała.
– Twoje piersi, ukryte pod cieniem pragnień najszczersze ekspresje kobiecości, miękkością przypominają najdelikatniejszy jedwab, z którego nici co noc utykam senne marzenia. – Jego słowa płynęły niczym rzeka, zalewając serce Klary emocjami, znanymi jej dotąd wyłącznie z kart opowieści.
– Och…
Wilgotne usta musnęły twardą brodawkę, teatralną pauzą pozwalając rozsmakować się w intensywności chwili. Klara nie protestowała przeciw narastającej zachłanności Artura. Dzielnie balansując na granicy przyjemności, z radością karmiła mężczyznę nieskończonym źródłem inspiracji. Przepełniało ją szczęście kobiety, która w końcu jest kochana i wielbiona tak, jak na to zasługuje.
– Intensywne perfum, zbędna słodycz odciągająca uwagę od zapachu prawdziwej damy.
Kochanek z trudem oderwał się od półnagiego ciała i podniósł z klęczek. Ku zaskoczeniu Klary, w pokoju trwało pośpieszne przestawianie przedmiotów. Pamiętając o groźbie Artura, zgodnie z którą po zdjęciu opaski mogłaby już nigdy więcej go nie zobaczyć, odparła przemożną pokusę podglądnięcia jego poczynań. Zamiast tego nasłuchiwała, jak kolejne przybory spadają na podłogę, a książka ze świstem kartek otwiera się na ostatnim rozdziale.
– Ufasz mi? – W męskim głosie wybrzmiała poważna nuta.
– Tak.
Pozwoliła się podnieść i poprowadzić kilka kroków. Ostrożnie obrócona, wyciągnęła ręce do tyłu, żeby oprzeć się o zimną powierzchnię. Biurko.
– Chcesz tego?
– Bardzo.
Poczuła, jak mężczyzna przywiera do jej talii i centymetr po centymetrze zsuwa spodnie. Jeśli bordowe majtki z odważnym wycięciem były dla niego zaskoczeniem, nie dał tego po sobie poznać. Ich rola zresztą szybko dobiegła końca, gdy swobodnie opadając na parkiet podzieliły los pozostałych części garderoby. Klara wzdrygnęła się gwałtownie po tym, jak palec Artura prześlizgnął się między jej wargami. Wsunął się powoli do środka i z nie mniejszą troską opuścił wnętrze, cały oblepiony pochwałami.
Z niewielką pomocą położyła się na biurku. Niepewnie rozchyliła nogi. To nie miał być zwykły seks, a zawarcie przymierza między partnerami, którzy już dawno powinni być razem. Artur szybko dostrzegł powstałe napięcie. Postanowił coś z nim zrobić.
– Przez sześć lat, kosza dawałaś mi, jak Michael Jordan – zarapował jej do ucha.
– Haha… – Beztroski śmiech, zarezerwowany dla pikników na sielskiej polanie, zagłuszył nieme „koniec tego”. – …Ah!
W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone. Efektowny wsad.
Ich ciała przekroczyły granice fizyczności, złączone twardym spoiwem podziwu. Głośny krzyk przenikał ściany gabinetu. Amancie pióro było największym wyzwaniem, z jakim się dotychczas mierzyła. Na całe szczęście Artur się nie śpieszył. Może z obawy przed skrzywdzeniem ukochanej, a może z potrzeby uchwycenia się tej chwili i upajania każdą sekundą. Klara nastrajała powolne ruchy rosnącą rozkoszą jęków. Kiedy nie mogła już dobitniej wyrażać swego uznania, potęgowała żądzę delikatnymi podrygami pod pieszczotliwym dotykiem.
– Jesteś jak najpiękniejszy instrument – nie przestawał mówić. – Chcę grać na nim melodię, przez którą zapomnisz o całym świecie.
Tymczasem to ona w gorących objęciach kochanka dramatycznym sopranem śpiewała ostatni refren. Nie słuchała już Artura. Wymęczona, poddała się temu, co i tak musiało nastąpić. Rozłożyła ręce w akcie bezbronności, przez co piersi bujały się czarująco to tu, to tam. Myśli uciekły w niebyt, a głos wyrwał się ze smyczy, pędząc na złamanie karku do ich wielkiej chwili.
Jej ciało wygięło się nienaturalnie. Twarz zastygła w beztroskim grymasie, a złociste włosy rozpierzchły się we wszystkie strony niby promienie zachodzącego słońca. Wydała z siebie finałowy akord w serenadzie miłości, po którym straciła kontakt z rzeczywistością. Liczyły się tylko fale rozkoszy, leniwie rozbijające się o brzeg zmysłów.
– Niezależnie od tego, co przyniosą wichry przyszłości, jestem szczęśliwy. Dziękuję, że razem ze mną napisałaś tę historię do ostatniej kropki. – Postawił ją delikatnym pocałunkiem na czole swej miłości.
Parę sekund później trzask zamykanych drzwi wyrwał ją z pięknego snu.
– Artur…? Artur!
Klara natychmiast ściągnęła opaskę. Nie było go. W pierwszym odruchu chciała wybiec na korytarz, lecz szybko zrezygnowała. Brakowało jej śmiałości do otworzenia nago drzwi i narażenia się na kompromitację. Wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się stało, opieszale zbierała z podłogi swoje ubrania. Niestety, ręką nie dało się już wyprostować powstałych zagnieceń.
Przysunęła sobie fotel, na który ciężko opadła przed komputerem. Ekran przez cały czas wyświetlał jej ulubiony portal. Wróciła do opowiadania o Emmie i Jonathanie. Kliknęła na oś jakości i przesunęła wskaźnik maksymalnie w prawo, wystawiając zasłużoną dziesiątkę. Na koniec dodała lakoniczny komentarz:
„Kocham Cię”.
Podpisano: Twoja na wieki.
Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Bądź jak Klara i zostaw po sobie komentarz.