Agnieszka
27 lipca 2010
Szacowany czas lektury: 47 min
Wszystkie osoby i zdarzenia w tym opowiadaniu są wyłącznie wytworem chorej cokolwiek wyobraźni autora, zaś ich ewentualna zbieżność z rzeczywistymi osobami, wydarzeniami i miejscami jest wyłącznie wynikiem przypadku.
CZERWIEC 2010
Niebo zaciągnęły ciężkie ołowiane chmury. Porywisty wiatr zginał gałęzie drzew. Zza chmur dobiegały groźne, z każdą chwilą coraz silniejsze, pomruki burzy. Włączony cicho telewizor pokazywał przejmujące obrazy zalewanych domów, śmigłowców ewakuujących mieszkańców zalanych wiosek... Woda przerwała wały pod Sandomierzem...
Otworzyłem barek i sięgnąłem butelkę koniaku. Z kieliszkiem w ręku podszedłem do okna, obserwując świat zalewany strumieniami wody. Lubię deszcz... Lubię burzę... Dla większości ludzi deszczowy, ponury dzień jest smutny i przygnębiający. A mnie deszcz i burza przypominają niezwykłe chwile, utrwalone w mej pamięci na zawsze wiele lat temu. Chwile wielkiej powodzi.... Może dlatego, że ta pamięć jest tak słodka, a jednocześnie... gorzka... Słodko-gorzkie wspomnienia wróciły z falą nadciągającego deszczu...
LIPIEC 1997
To była sobota. Gorąca lipcowa sobota. Palące słońce roztapiało asfalt. Słupy telefoniczne migały jeden za drugim. W oddali coraz wyraźniej rysowały się łagodne szczyty Sudetów, nad którymi zaczynały kłębić się ciemne chmury, niechybny zwiastun, jak wówczas mi się wydawało, zbliżającej się przelotnej, letniej burzy. Biedny stary czerwony Fiat Maluch wyciskał z siebie wszystkie siły, osiągając zawrotną dla niego prędkość blisko 100 km na godzinę. Pedał gazu wciśnięty był do samego końca, silnik zmuszany do nadludzkiego dla niego wysiłku wył na najwyższych obrotach, zaś wibrująca karoseria auta sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miała rozlecieć się na kawałki. Spieszyłem się... Byłem już mocno spóźniony, wyjeżdżając z miasta, a musiałem dziś jeszcze, najpóźniej do 22, dotrzeć do Masywu Ś., do ostatniej wsi po polskiej stronie granicy, zagubionej gdzieś wysoko w górach. Musiałem dotrzeć do obozu naukowego, prowadzącego badania terenowe. Do "moich" studentów... Duma rozpierała mi pierś...
Pod wieczór minąłem przełęcz B. i w blasku powoli zachodzącego słońca szybko zbliżałem się do K. Miałem przed sobą jeszcze najwyżej dwie godziny jazdy. Tymczasem pogoda zaczęła gwałtownie się pogarszać. Ciemne chmury pokryły z niezwykłą szybkością całe niebo, porywisty wiatr zginał przydrożne drzewa. Wkrótce pierwsze duże krople deszczu uderzyły w przednią szybę. Chwilę potem z nieba płynęły strumienie wody, całkowicie ograniczając widoczność. Musiałem zwolnić.
Kilka minut później, bez ostrzeżenia, deszcz zamienił się w grad. Twarde kule lodowe tłukły o przednią szybę jak kamienie, zupełnie serio grożąc jej wybiciem. Gwałtowne podmuchy wichury uderzały raz z prawej, raz z lewej strony w samochód, wręcz wyszarpując kierownicę z rąk. Wycieraczki, pracujące na najszybszym biegu, całkowicie nieskutecznie próbowały uporać się z hektolitrami wody zalewającej szyby. Widoczność spadła niemal do zera. Mimo, że zbliżała się dopiero ósma wieczór, miałem wrażenie, jakbym nagle znalazł się w środku nocy. Takiej nawałnicy dawno nie widziałem.
Zacząłem się poważnie niepokoić, choć oczywiście nadrabiałem miną. Miałem wówczas niespełna dwadzieścia sześć lat i byłem pełen przekonania o własnych możliwościach. W końcu jechałem do "moich" studentów i byle burza nie była w stanie mnie zatrzymać. Dopiero co ukończyłem studia na Uniwersytecie i dzięki wstawiennictwu mojego promotora udało mi się uzyskać asystenturę na wydziale. Byłem świeżym magistrem, przekonanym o własnych możliwościach, pełnym wielkich nadziei. Udział w badaniach terenowych w Sudetach zapoczątkowywał moją drogę do doktoratu. Obóz naukowy, trwający już od kilku dni, miał być moim pierwszym doświadczeniem w charakterze prowadzącego. Byłem opiekunem jednej z grup. Musiałem dotrzeć na miejsce, tak, jak obiecałem mojemu promotorowi, kierującemu obozem.
Burza jednak za nic miała moje plany. W pewnym momencie uderzenie wiatru nieomal wyrwało mi kierownicę z rąk. Maluchem zarzuciło, adrenalina skoczyła w moim organizmie jak szalona, rozmyty deszczem świat zawirował przed oczyma. W ciągu ułamka sekund, pomimo moich desperackich wysiłków, odwróciło mnie o 270 stopni, zanim zatrzymałem się tuż przy skraju asfaltu bokiem do kierunku jazdy. Gdybym akurat nie był na prostym odcinku drogi, niechybnie wylądowałbym w rowie lub na najbliższym drzewie. Moja pewność siebie momentalnie się rozwiała. Zdałem sobie sprawę, że dalsze kontynuowanie jazdy w tych warunkach graniczy z samobójstwem. Wykręciłem autko i ruszyłem powoli naprzód, szukając miejsca w którym mógłbym się zatrzymać, przeczekać tą niesamowitą nawałnicę. Już miałem zjechać na pobocze, gdy zauważyłem z przodu niewielką, rozmazaną plamę światła. Zbliżywszy się stwierdziłem, że to neon małego, przydrożnego zajazdu. Z poczuciem ulgi skręciłem na prawie pusty parking, zastanawiając się, czy knajpka jest otwarta. Przez szybę zobaczyłem światło wewnątrz i osobę za bufetem.
Otworzyłem drzwi samochodu i szybko wysiadłem, wprost w olbrzymią kałużę wody, sięgającą niemal do kostek. Biegiem rzuciłem się do drzwi zajazdu, zanim jednak pokonałem kilka dzielących mnie metrów, włosy i ubranie było całkowicie mokre. Koszula przykleiła mi się do klatki piersiowej, zaś jeansy nasiąknęły błyskawicznie wodą i stały się całkowicie sztywne. Otworzyłem drzwi zajazdu i z impetem wtargnąłem do wewnątrz.
- Proszę, proszę, ktoś jednak odważył się jechać w tą pogodę - usłyszałem cichy śmiech zza bufetu.
Ścierając wodę z twarzy ujrzałem opierającą się o bufet piękną dziewczynę, o krótkich blond włosach, na oko w wieku około trzydziestu lat. Miała przyjemną twarz. Jej błękitne jak niebo oczy błyszczały, a uśmiech był zniewalający. Rozkoszne dołeczki w kącikach ust dodawały jej uroku. Patrzyłem urzeczony.
- Na dworze jest koszmarnie. Czy macie otwarte? - zapytałem najgłupiej jak można, gapiąc się na barmankę.
- Codziennie poza niedzielą do 22. Dzisiaj jeszcze tak, choć w tą pogodę miałyśmy zamiar wkrótce zamknąć.
Przejechałem dłońmi po włosach, spychając kapiącą wodę na kark i plecy. Na podłodze wokół mnie zaczęła się już tworzyć całkiem spora kałuża.
- Proszę się wytrzeć - dziewczyna podała mi czysty ręcznik - W taką pogodę łatwo o przeziębienie.
- Dzięki - odparłem wycierając głowę, twarz i ręce - Obawiam się, że trochę zapaprałem podłogę.
- Nie ma problemu, to tylko woda, zaraz przetrę szmatą - śliczne oczy dziewczyny patrzyły na mnie z uśmiechem - Proszę usiąść i się osuszyć. Może podać coś gorącego?
- Dziękuję - odparłem z wdzięcznością - Gdybym mógł prosić filiżankę kawy...
Dziewczyna zniknęła za bufetem. Po chwili wróciła z mopem i zaczęła wycierać podłogę. Obserwowałem ją, jak zmysłowo kołysała biodrami. Miała na sobie białą letnią sukienkę, dość ściśle przylegającą do ciała, ukazującą zmysłowe kształty jej zgrabnych bioder i delikatnie prześwitujące majtki. Patrzyłem chwilę na jej ponętne uda, po czym usiadłem przy stoliku. Okna w dalszym ciągu nieubłaganie zalewane były ulewnym deszczem, cały parking pokryty był już kilkucentymetrową warstwą wody.
- Niesamowita zmiana pogody, prawda? - zapytała dziewczyna stawiając przede mną szklanką parującej kawy.
- Nigdy w życiu nie widziałem czegoś podobnego - potrząsnąłem głową.
W tym momencie jaskrawy błysk rozświetlił niebo i niesamowicie bliski grzmot wstrząsnął oknami. Światła żarówek zamigotały i na chwilę przygasły. Spojrzałem z niepokojem.
- To się często zdarza w czasie burzy. Niestety linie energetyczne są napowietrzne. Na szczęście mamy nieduży, własne dynamo na takie okazje - powiedziała dziewczyna.
- Dzięki Bogu - odrzekłem, rozglądając się po knajpce.
Był to typowy lokal z okresu późnego Gierka. Wzdłuż bufetu biegł długi blat ze stojącymi przy nim krzesłami barowymi. Pod oknami stało kilka typowych metalowych stolików, przykrytych obrusami. W kącie stały dwa flippery do gier i stara szafa grająca na płyty winylowe. Mimo zwykłego, przeciętnego wyglądu, zajazd utrzymany był w niezwykłej, jak na tamte czasy, czystości. Widać było rękę dobrego gospodarza, a może gospodyni. W tą pogodę byłem jedynym gościem.
- Macie wyjątkowo zadbany lokal - powiedziałem uśmiechając się do dziewczyny.
- Dziękuję - dałbym głowę, że się lekko zarumieniła - Zajazd prowadził jeszcze dziadek, a ojciec parę lat temu wykupił na własność od gminy.
- No tak, widać rękę właścicielki - odpowiedziałem.
Spojrzałem przez okno, wydawało się, że deszcz pada jeszcze mocniej.
- Parę minut temu w radiu mówili o lokalnych podtopieniach i zagrożeniu zalaniem w górach - odezwała się dziewczyna wskazując głową stare radio "Taraban", grające za bufetem.
- Zagrożeniu zalaniem? - zapytałem z niepokojem - W której części Kotliny?
- A dokąd Pan się wybiera?
- Na południe, aż za G...
- No to wygląda na to, że może Pan mieć problem - dziewczyna uśmiechnęła się pocieszająco - Zdaje się, że tamte drogi są nieprzejezdne.
- Cholera jasna, a ja do dziesiątej wieczór powinienem być na miejscu - powiedziałem, szczerze zmartwiony.
- Proszę się nie martwić. W najgorszym razie przeczeka Pan burzę tutaj. Mamy pokoik gościnny na zapleczu - powiedziała, odchodząc od stolika.
Perspektywa uziemienia się na całą noc niezbyt mi odpowiadała, ale na razie wyglądało na to, że nie mam innego wyjścia. W tą pogodę na pewno nie mogłem jechać dalej.
Siedząc wygodnie w ciepłym wnętrzu, w schnącym szybko ubraniu, poczułem, że mój żołądek zaczyna upominać się o swoje prawa. Nic nie miałem w ustach od śniadania.
- Przepraszam Panią, czy mogę dostać coś do jedzenia? - zawołałem za piękną właścicielką.
Odwróciła się. Dopiero teraz zauważyłem przypiętą na piersi przywieszkę z imieniem "Agnieszka". Dopiero teraz zauważyłem też jej obfite piersi w białym, prześwitującym biustonoszu, rysujące się wyraźnie pod sukienką. Wcześniej zajęty suszeniem się, nie zwróciłem na nie uwagi. Były tak ponętne, tak kształtne pod delikatnym materiałem, że nie mogłem oderwać od nich oczu. Poczułem delikatne mrowienie w kroczu. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że o coś pytała.
Oczywiście. Nie mogła nie zauważyć, że gapię się na jej piersi. Stała przede mną, przyglądając się z uśmiechem.
- Hmmm... Przepraszam, co Pani mówiła? - zapytałem zażenowany.
- Co chciałby Pan zjeść? Chciałam już zwolnić do domu kucharkę. Mieszka tu niedaleko, we wsi, więc byłoby dobrze, gdyby Pan się pośpieszył z zamówieniem - w jej głosie wyraźnie słychać było lekką drwinę.
- Oczywiście, proszę Pani. Poproszę cokolwiek gorącego. Wszystko na pewno będzie mi smakowało. Nie jadłem od śniadania - powiedziałem nieco zawstydzony.
- Najszybciej będzie schabowy z ziemniakami, taka typowa polska przydrożna specjalność - odrzekła - Musi Pan poczekać parę minut.
Odwróciła się, zamierzając udać się do kuchni.
- Pani.... Agnieszko - zawołałem ponownie.
Spojrzała na mnie z pytaniem w oczach.
- Proszę nie mówić do mnie "Pan" - powiedziałem szybko, sam dziwiąc się własnej śmiałości - Jestem Albert....
Dziewczyna popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
- Albert? Albert... Ciekawe imię...
- Trochę śmieszne. Nie lubię go. Rodzice tak wymyślili - mruknąłem trochę zawstydzony.
- A mnie się podoba. Oryginalne. - wyciągnęła do mnie rękę - Jestem Agnieszka.
Uścisnąłem jej miękką i delikatną dłoń. Jakby nagły, porażający prąd przebiegł moje ciało. Może była to wina nćlektryzowanego powietrza... Wiedziałem, czułem, że Agnieszka poczuła to samo. Stałem oniemiały, patrząc w jej cudownie niebieskie oczy. Oboje patrzyliśmy na siebie...
Dziewczyna pierwsza się opamiętała.
- Wybacz Albert... Potrzebuję rękę z powrotem, jeśli mam zrealizować zamówienie...
- Prz... przepraszam - mruknąłem, czując wypieki na twarzy i szybko puściłem jej rękę.
- Jesteś miłym chłopcem - uśmiechnęła się do mnie i poszła na zaplecze.
Usiadłem szybko przy stoliku i zacząłem pić kawę, usiłując opanować rodzące się gdzieś głęboko podniecenie. Ta dziewczyna... Agnieszka... zapewne właścicielka przydrożnego baru... działała na mnie niesłychanie mocno.
- Mario, poproszę, zrób przed wyjściem jeszcze jeden schabowy z ziemniakami - usłyszałem głos Agnieszki.
Byłem naprawdę zawstydzony. Czułem, jak moje policzki płoną.
"Kurwa, co Ty sobie zaczynasz wyobrażać" - myślałem - "to chyba przez tą burzę..."
Po paru minutach mój oddech wrócił do normy. Popijałem kawę i obserwowałem przez okno nieustanny potok wody zalewający w dalszym ciągu cały świat. Myślałem o oczekujących na mnie studentach i kolegach, o moim promotorze, zapewne już niecierpliwiącym się dość mocno. Nienawidził spóźnień. Z drugiej strony - jeśli w górach padało tak samo mocno - miałem przynajmniej jakieś usprawiedliwienie.
Z zamyślenia wyrwał mnie widok talerza pełnego jedzenia, który nieoczekiwanie pojawił się przede mną. Pogrążony w myślach nie zauważyłem Agnieszki, która właśnie wyszła z kuchni i teraz stała koło mnie z uśmiechem.
- Dziękuję Ci bardzo - powiedziałem, czując nagle niesamowity przypływ głodu.
Przysunąłem talerz i wręcz rzuciłem się na mięso.
- Mogę się przyłączyć? - zapytała Agnieszka.
- Mmhhmmm... - mruknąłem potakująco z ustami pełnymi jedzenia.
Zwykle, jako dobrze wychowany człowiek, starałem się zachowywać przy stole. Tym razem jednak moje maniery przegrywały z głodem.
Agnieszka przyniosła sobie szklankę kawy i usiadła naprzeciwko mnie, patrząc jak jem.
Kotlet był rzeczywiści fantastycznie przyrządzony. A może mojemu głodnemu żołądkowi tak tylko się wydawało.... W każdym razie w ciągu kilku minut talerz był pusty.
- Rzeczywiście, byłeś cholernie głodny - powiedziała zaskoczona Agnieszka.
- Tak, byłem... Przepraszam... - odpowiedziałem trochę głupkowato - Ale ten schabowy był pyszny.... Naprawdę...
- No cóż, miło mi. Maria jest rzeczywiście dobrą kucharką.
- Rzeczywiście - uśmiechnąłem się do dziewczyny.
Ponownie spojrzałem w jej oczy i ujrzałem w nich coś... nieokreślonego. Coś, co spowodowało, że mrowienie w lędźwiach powróciło.
Pochyliłem się szybko nad resztką niedopitej, zimnej już kawy.
- Zatem... Albercie... Co cię sprowadza w te sudeckie ostępy? - bezpośrednie pytanie Agnieszki nieco mnie zaskoczyło.
Otarłem usta i popatrzyłem na dziewczynę.
- Jadę do obozu naukowego geologów w Masywie Ś. Przynajmniej jechałem, dopóki burza mnie nie zatrzymała...
- Do obozu naukowego... to wspaniale... Jesteś studentem?
- Nie, już nie. Od paru miesięcy. Właśnie zaczynam pracę na uczelni. Miałem być opiekunem jednej z grup studenckich - odparłem, sam zaskoczony własną otwartością.
- Proszę, proszę... Naukowiec... Wcale nie wyglądasz na mola książkowego....
- Dzięki, miło mi - mruknąłem - W rzeczywistości nie wszyscy naukowcy wyglądają tak, jak powszechnie się ich wyobraża.
- Jasne - uśmiechnęła się Agnieszka - chociażby ten.... Indiana Jones...
- A wiesz, że właśnie o nim w tej chwili pomyślałem... - chciałem powiedzieć coś więcej, ale urwałem zaskoczony nagłą zmianą na jej twarzy.
- Zawsze chciałam iść na studia - powiedziała Agnieszka, odwracając wzrok i spoglądając w okno.
Ujrzałem w jej oczach coś przeraźliwie smutnego. Tęsknotę... utracony sen... nieziszczone marzenia...
- Czemu tego nie zrobiłaś?
- Wiesz, po maturze... Ojciec zmarł... Ktoś musiał prowadzić ten lokal...
- To nic straconego - powiedziałem szybko, zbyt szybko - Rzuć tę pracę i jedź ze mną do obozu. Przynajmniej poznasz trochę studenckiego życia. A na jesieni...
Już mówiąc to zorientowałem się, że palnąłem głupstwo. To miało być śmieszne, ale chyba specjalnie mi nie wyszło.
Agnieszka spojrzała na mnie poważnie, pierwszy raz bez uśmiechu.
- To nie jest najlepszy pomysł. Jestem właścicielką tego miejsca i prowadzę je razem z mężem... - rozejrzała się po lokalu ze smutnym wyrazem twarzy.
- Ojej... Jesteś zamężna... - próbowałem gwałtownie zmienić temat na bardziej zręczny - Nie nosisz obrączki...
- Od ośmiu lat. A obrączki nie można nosić w kuchni. To niehigieniczne. Przepisy sanitarne.
- Nie wiedziałem... - powiedziałem ze zdziwieniem - A masz dzieci?
To było najgłupsze pytanie, jakie mogłem zadać. Jej śliczną twarz ponownie spowił smutek... Głębszy jeszcze niż poprzednio. Zorientowałem się, że palnąłem głupstwo... Chciałem cofnąć wypowiedziane słowa, ale było to niemożliwe. Nie wiadomo dlaczego przestraszyłem się nagle, że wstanie i odejdzie. Nie chciałem tego. Było mi przykro...
- Przepraszam.... - szepnąłem - nie chciałem Ci sprawić przykrości.
Tylko to mogłem w tej chwili powiedzieć. Spojrzała na mnie ze smutkiem i widziałem, że powstrzymuje łzy.
- To nie twoja wina... - szepnęła ochrypłym głosem - Nie, jeszcze nie mam, chociaż...
Uśmiechnęła się smutno.
- Nie masz ochoty na jeszcze jednego kotleta? - zapytała szybko.
- Tak, z chęcią... - odpowiedziałem z wymuszonym uśmiechem, wdzięczny jej za zmianę tematu.
W tym momencie w drzwiach kuchni ukazała się postawna, starsza kobieta o rubasznym wyglądzie, zdejmująca fartuch. Nietrudno było się domyślić, że była to kucharka - Maria. Wyglądała na typową wiejską kobietę.
- Mario, czy nie został Ci przypadkiem jeszcze jeden wysmażony schabowy? - zapytała Agnieszka.
Kobieta spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Zobaczyłem kilka brakujących zębów.
- Masz tu głodnego klienta, co? - przyjrzała mi się uważnie - Całkiem miły chłopiec. Bardzo milusi... I taki zgrabny...
Zdębiałem. Przez chwilę miałem wrażenie, że ma ochotę podejść do mnie i pogłaskać po głowie.
- Przestań Marysiu, zawstydzasz mnie. Co nasz gość sobie o nas pomyśli...
Jeszcze szerszy uśmiech rozlał się na twarzy kobiety. Mrugnęła do mnie.
- Zdaje mi się, że jeszcze jeden albo dwa kotlety zostały w kuchni - powiedziała - No, dzieciaki, bawcie się dobrze. Wracam do domu i do mojego chłopa. Pewnie znowu leży pijany. Deszcz trochę zelżał.
Z torby trzymanej w ręce wyciągnęła gumofilce i parasol w kwiaty. Na głowę założyła wiejską chustkę.
Spojrzałem przez okno. Deszcz rzeczywiście padał jakby nieco słabiej. Zegar wiszący nad barem wskazywał 22. O tej porze powinienem już być w obozie. Czekali na mnie. Pomyślałem, że najwyższa pora wyruszyć w dalszą drogę.
- Maria mieszka tylko 100 metrów stąd. Bez problemu dotrze do domu - usłyszałem głos Agnieszki.
Odwróciłem się. Stała patrząc na mnie spokojnie. W kącikach ust błąkał się maleńki uśmieszek, jakby obietnica...
- Kierowniczka ma rację - powiedziała Maria zakładając kalosze - Nie możesz młody człowieku jechać w taką pogodę. Ja jestem jej zwyczajna. Ale Ty - miastowy... - spojrzała na mnie z powątpiewaniem.
- To samo chciałam powiedzieć Marysiu - dodała Agnieszka potrząsając głową - Droga naprawdę jest niebezpieczna... A poza tym nasz gość ma nadal zamówione jedzenie...
Maria uśmiechnęła się znacząco, patrząc na mnie.
- Dobranoc szefowo - powiedziała - do zobaczenia w poniedziałek.
Kobieta wyszła. Przez okno widziałem, jak brnie w padającym deszczu przez kałuże, trzymając nad głową parasol chwiejący się w porywach wiejącego wiatru. Straciłem ją z oczu kiedy przeszła przez drogę. Spojrzałem na parking. Stały na nim tylko dwa samochody. Mój staruszek i zielony polonez, zapewne samochód Agnieszki.
Kilka minut później Agnieszka przyniosła kolejną porcję jedzenia. Postawiła talerz przede mną i tak, jak poprzednio, usiadła naprzeciwko.
- Dziękuję - powiedziałem, sięgając po sztućce.
Spojrzałem na nią, opartą po drugiej stronie stołu ze skrzyżowanymi rękoma. W tej pozycji jej ponętne piersi uwydatniały się jeszcze bardziej. Najwyższy guzik sukienki był rozpięty, ukazując cudowne półkule ukryte w białym staniku. Zacząłem szybciej oddychać, czując wracające, przyjemne mrowienie. Szybko pochyliłem się nad talerzem, zastanawiając się, czy sukienka rozpięła się przypadkowo, czy też było to zamierzone...
- A więc Albert.... Młody naukowcu... Jesteś naprawdę chłopakiem miastowym?
Spojrzałem na Agnieszkę, starając się utrzymać wzrok na jej twarzy. Ale było to bardzo trudne, prawie niemożliwe. Spojrzenie wciąż ześlizgiwało mi się niżej, na piękne krągłości dziewczyny. Zauważyłem przebijający przez materiał sukienki zarys jej sutków. Musiały być cholernie twarde, skoro widać je było pomimo stanika i sukienki.
"Czyżby była podniecona?" - pomyślałem.
Ta myśl, jeszcze bardziej mnie rozpalała. Starałem się jednak opanować.
- Tak, dokładnie. Miastowy chłopak - powiedziałem jak najbardziej obojętnie.
Agnieszka wyciągnęła dłoń i pogłaskała mnie delikatnie po ręce.
Czując jej subtelny, łagodny dotyk, zadrżałem.
- Lubię chłopaków z miasta - uśmiechnęła się do mnie - Są inni. Ciekawsi od tych.... tutaj.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Poczułem, że się rumienię. Odpowiedziałem jej tylko uśmiechem.
Rozmawialiśmy długo. Całkowicie zapomniałem o upływającym czasie, o niedokończonej podróży. Za oknem bębnił deszcz, znów silniejszy, a ja zapatrzony w oczy dziewczyny czułem się znakomicie. Powiedziałem jej o sobie więcej niż zwykle skłonny byłem ujawnić obcej osobie. Ona też czuła się chyba dobrze w moim towarzystwie. Z niesłychaną ciekawością wypytywała mnie o studia, warunki życia w mieście. Chłonęła informacje o aktualnych wydarzeniach politycznych, kulturalnych, zupełnie jakby tutaj, do przydrożnego zajazdu zagubionego w Sudetach, nie docierały prawie żadne informacje.
- Chcesz może kawałek ciasta? - zapytała mnie po dłuższej rozmowie - Mam świetną szarlotkę.
Dopiero teraz spojrzałem na zegarek i szczerze się zdziwiłem. Dochodziła północ. Rozmawialiśmy prawie dwie godziny.
- Dzięki, ale chyba naprawdę powinienem już jechać.
- O nie, nie możesz. Spójrz za okno. Nie ma możliwości, abyś w tą pogodę wybierał się maluchem. Chyba, że jesteś samobójcą. Naprawdę masz szczęście, że znalazłeś się w tym barze. Dopóki ulewa nie przejdzie, musisz tu poczekać.
Spojrzałem w okno. Rzeczywiście, szyby zalewane były wciąż potokami wody.
- Muszę dostać się do obozu. Miałem być wieczorem. Profesor mnie zabije - powiedziałem, starając się przekonać sam siebie. Tak naprawdę wcale nie uśmiechała mi się dalsza podróż.
- Jeśli pojedziesz teraz, to nigdzie nie dotrzesz. Jestem pewna, że twoi koledzy i profesor mają taką samą pogodę i zdają sobie sprawę, że nie jesteś w stanie dojechać. Po prostu pojedziesz jutro, jak pogoda się poprawi.
- Ale przecież musisz zamknąć lokal i wracać do domu, do męża - zaprotestowałem słabo, w sumie zachwycony, że śliczna dziewczyna, podobająca mi się z każdą chwilą coraz bardziej, namawia mnie do pozostania.
- Marek wyjechał do rodziny do K. i wraca dopiero w poniedziałek. Często tu sypiam, kiedy nie ma go w domu. Mówiłam Ci przecież, że mamy pokój gościnny. Nie musisz się więc martwić, że przetrzymujesz mnie w pracy.
Agnieszka podeszła do baru, wyjęła z lodówki duży kawałek szarlotki i podała mi na talerzyku.
- Ale... jeśli proponujesz mi nocleg... - niesamowita myśl przyszła mi do głowy - przecież masz tylko jeden pokój gościnny...
- Są dwa łóżka - popatrzyła na mnie z namysłem - chyba nie jesteś z tych, co brzydzą się spać z kobietą w jednym pokoju?
- Nie, skądże znowu - zaprzeczyłem prędko - ale czy to dla Ciebie nie będzie krępujące?
- Krępujące? - spojrzała ze zdziwieniem.
- No wiesz... Jesteś mężatką...
- Jeśli o to chodzi... - uśmiechnęła się smutno - Mogę Ci dać kilka koców i poduszek. I możesz przenocować tutaj, na złożonych krzesłach.
Rozejrzałem się po knajpce i jęknąłem w duszy. Co ja do cholery najlepszego robię? Udaję wstydliwego prawiczka? Przecież perspektywa noclegu w jednym pokoju ze śliczną dziewczyną całkiem mi się podobała...
- Po zastanowieniu... myślę, że masz rację. To znaczy z tym pokojem. Przepraszam... ale to mnie trochę zaskoczyło... rzadko kto jest tak uczynny... - wydukałem, starając się naprawić niezręczność.
- Rzadko?... - Agnieszka spojrzała na mnie pytająco - Ach, wy miastowi... Jesteście tacy niezwyczajni...
- Taak... Myślę, że masz rację - powiedziałem trochę zawstydzony.
Siedziałem naprzeciw niej, patrząc na jej cudowne ciało, ponętne piersi... Czułem, że coraz bardziej w środku mnie budzi się, narasta...
- Wiesz co, jesteś śliczną kobietą - powiedziałem patrząc głęboko w oczy.
Agnieszka zarumieniła się. Szybko wstała.
- Włączę jakąś muzykę.
Podeszła do szafy grającej i włączyła ją. Po chwili rozległy się dźwięki "When the smoke is going down" Scorpionsów. Odwróciła się do mnie.
- Zatańcz ze mną - powiedziała, wyciągając rękę.
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
- Nie bój się, chodź - uśmiechnęła się.
Powoli podniosłem się z miejsca.
- Wybacz, nie bardzo potrafię tańczyć. Ostatnio tańczyłem w szkole średniej na studniówce...
- To pewnie jakieś... pięć lat temu? - zapytała.
- Tak, ponad - odpowiedziałem trochę zażenowany.
- To i tak dłużej niż ja. Ostatni raz na własnym weselu... osiem lat temu. Mój mąż nie lubi tańczyć.
Zupełnie nie wiem jakim cudem znalazłem się nagle w jej ramionach, czując miękkość jej ciała, dotyk dużych piersi na mojej klatce, jej dłonie na moich plecach i delikatny zapach perfum. To było naprawdę zbyt podniecające uczucie dla mojego organizmu. Agnieszka wtuliła się we mnie mocno. Jej zapach, dotyk jej ciepłego ciała, spowodował, że zakręciło mi się w głowie. W ciągu kilku sekund mój penis wyprężył się, boleśnie napierając na materia spodni. Poczułem się głupio, chciałem ukryć swoje podniecenie, zacząłem więc odpychać biodra do tyłu, aby nie poczuła jak bardzo jestem napalony.
Moje zabiegi przyniosły wręcz przeciwny efekt. Agnieszka spojrzała mi w oczy z łobuzerskim uśmiechem.
- Coś czuję, że naprawdę Ci się podobam, prawda? - zapytała, nie przestając tańczyć w mych ramionach.
Czułem, że twarz mi płonie. Chyba natychmiast musiała stać się ciemnoczerwona.
- Prze... Przepraszam - wyjąkałem, starając się odsunąć biodra jak najdalej od jej ud.
Agnieszka przyciągnęła mnie mocno z powrotem do siebie i położyła głowę na moim ramieniu.
- Nie musisz przepraszać - szepnęła - To raczej normalny, zdrowy objaw u mężczyzny.
Czułem się kretyńsko. Zacząłem coś tłumaczyć, że to jej uroda tak na mnie działa, ale położyła mi dłoń na ustach. Tańczyliśmy w rytm spokojnej, wolno sączącej się muzyki po całym lokalu, pomiędzy rozstawionymi stolikami i krzesłami. Czułem się tak cudownie wtulony w jej miękkie ciało przyciśnięte do mojego. Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu. Jeden utwór, drugi, czwarty... Gdy muzyka wreszcie ucichła stanęliśmy nieruchomo przytuleni.
Po dłuższej chwili Agnieszka podniosła głowę i spojrzała mi w oczy.
- Wiesz... Czasami czuję się naprawdę bardzo samotna...
Ledwie słyszałem jej słowa. Poczułem, jakby prąd przebiegł przeze mnie, od stóp po czubek głowy. To był niesamowity impuls. Nie myśląc, nie uświadamiając sobie co robię, pochyliłem się do niej. Nasze usta, jak przyciągane magnesami, zetknęły się. Poczułem, jak przylgnęła do mnie jeszcze mocniej, wtapiając się w moje ramiona. Nasze języki zetknęły się w obłędnym tańcu. Przycisnąłem ją jeszcze mocniej do siebie. Jęknęła rozkosznie, a jej biodra przylgnęły do moich. Mój członek sterczał w pełnej erekcji, uwierając boleśnie.
To był cudownie długi, głęboki pocałunek. Trwał i trwał... Wreszcie podniecony do granic możliwości przesunąłem rękę nad jej głową i chwyciłem jej pierś przez sukienkę. Była tak fantastycznie miękka...
Chwyciła mnie za rękę i odsunęła ją od piersi. Zamarłem, myśląc, że posunąłem się za daleko. Agnieszka jednak uśmiechnęła się do mnie i delikatnie pogładziła po twarzy. Kompletnie zaskoczony patrzyłem, jak osunęła się przede mną na kolana. Z przejęcia prawie zabrakło mi tchu, kiedy wtuliła twarz w moje podbrzusze i drżącymi palcami zaczęła rozpinać zamek błyskawiczny spodni. W głowie wirowały mi myśli. Czy była?...
- Nie robię tego z każdym facetem, który tutaj zabłądzi - powiedziała, jakby czytając w moich myślach.
- Ach... nie... Jestem pewien, że ... - dukałem, nie wiedząc co powiedzieć.
Rozpięła spodnie i wsunęła dłoń do wewnątrz. Jej palce dotknęły mojego wyprężonego penisa. Bezwiednie jęknąłem, gdy poczułem, jak otulają go szczelnie w delikatnym uścisku. Wsunęła dłoń pod bieliznę i wydobyła go na zewnątrz.
- Jest piękny - szepnęła.
Patrzyłem szeroko otwartymi oczami, jak przytuliła się do niego i pocałowała wyprężoną, ciemnoczerwoną główkę. Jej palce objęły go mocno u nasady i powolnymi ruchami zaczęły poruszać się w dół i w górę. To było niesamowite uczucie. Jęknąłem ponownie i zamknąłem oczy. Moje nogi drżały jak szalone.
Trzymała mojego członka w ręku i poruszała nim coraz szybciej. Co chwila przerywała i całowała nabrzmiałe jądra. Czułem narastające napięcie, wiedziałem, że długo nie wytrzymam...
Ostatnim przebłyskiem rozsądku spojrzałem w okno. To wszystko było kompletnie surrealistyczne. Prawie nie mogłem uwierzyć w to co się dzieje. Oto stałem na środku jasno oświetlonego, przydrożnego zajazdu, doskonale widoczny z drogi, a ponętna, niedawno poznana właścicielka klęczała przede mną na kolanach, pieszcząc mojego wyprężonego penisa. Ta myśl kompletnie mnie zszokowała.
- Nie martw się, w tą pogodę nikt się nie pojawi w pobliżu - usłyszałem jej cichy szept.
Spojrzałem w dół i napotkałem spojrzenie jej błękitnych oczu utkwionych w mojej twarzy. Uśmiechnęła się rozkosznie, oblizała zmysłowo wargi i pochyliła głowę. Poczułem, jak jej usta obejmują główkę penisa. To było niesamowite, nieziemskie uczucie.
- Aaach.... - jęknąłem ponownie.
Całkowicie instynktownie wyciągnąłem dłonie i chwyciłem ją za głowę. Usłyszałem cichutki, rozkoszny jęk, kiedy penis wsuwał się głęboko w jej gardło.
To było nieprawdopodobne doznanie. Wszelkie myśli, obawy gdzieś odpłynęły. Odrzuciłem głowę do tyłu i z zamknąłem oczy. Co chwila z moich ust wydobywały się jęki, przechodzące wręcz w skowyt. Bezwiednie wypchnąłem biodra do przodu, zmuszając kobietę do wzięcia penisa jeszcze głębiej w usta. Nogi ponownie zaczęły mi drżeć.
Agnieszka chwyciła mnie za biodra i przyciągnęła mocno do siebie. Poczułem, jak moje jądra dotykają jej twarzy. Potem cofnęła usta i wsunęła członka głęboko ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze. Czułem, jak moje nasienie zaczyna się gotować. Byłem już bardzo blisko.
Wreszcie poczułem, jak główka ociera się głęboko w jej gardle, w tą i z powrotem. Jej dłoń obejmowała nadal mocno nasadę członka, dodatkowo go stymulując. Jej miękkie usta obejmowały penisa, ssąc go i doprowadzając coraz bliżej na skraj rozkoszy. Wiedziałem, że już długo nie wytrzymam.
- Boże... Agnieszko.... zaraz będę.... - jęknąłem przez zaciśnięte zęby.
Usłyszałem jej jęk. Ręka i głowa kobiety zaczęły poruszać się coraz szybciej. Moje nogi drżały coraz mocniej, zdawało mi się, że lada moment się przewrócę. Poczułem znajome delikatne swędzenie, kiedy nasienie uwolnione z jąder pędziło wprost ku jej ustom. Wbiłem palce w jej włosy, pchnąłem ze wszystkich sił biodra do przodu i zamarłem. Fala niesamowitej przyjemności przebiegała moje ciało w tą i z powrotem. Poczułem silny skurcz członka. Jeden, potem drugi... Fala nasienia trysnęła w usta kochanki.
Agnieszka jęknęła, ale nie przestawała mnie ssać. Drżąc zacisnęła mocno usta wokół trzonu penisa, łapczywie chłonąc nasienie płynące do jej ust. Czułem, jak przełyka raz, drugi i kolejny. Wydawało się, jakby chciała wypić każdą kroplę nasienia...
Dopiero po dłuższej chwili zdołałem otworzyć oczy i spojrzeć w dół. Siedziała u moich stóp patrząc na mnie z uśmiechem. W kącikach jej ust i na policzkach widać było rozmazane ślady nasienia. Jej niebieskie oczy miały niesamowity wyraz. Z lubieżnym uśmiechem oblizała mokre wargi...
W sekundę później była w moich ramionach. Jej usta szukały moich. Wpiła się w nie z całej siły. Cała drżała. Poczułem dziwny, słonawo-gorzkawy smak. Smak własnego nasienia... Po raz pierwszy w życiu...
Po chwili Agnieszka oderwała się od moich ust i popatrzyła mi w oczy.
- Burza wydaje się coraz gorsza. Myślę, że powinniśmy już zamknąć lokal. Chyba nikt już nie przyjedzie - szepnęła.
Podeszła do drzwi i przekręciła klucz w zamku. Potem zgasiła światło w zajeździe. Wróciła do mnie i wzięła mnie za rękę.
- Chodź - szepnęła.
Moje serce tłukło się w piersi jak szalone, gdy prowadziła mnie po drewnianych, skrzypiących schodach na górę. Ku mojemu zaskoczeniu poczułem, że ponownie zaczyna narastać we mnie podniecenie. Schody oświetlone były zwykłą żarówką w oprawce, zwisającą z sufitu na kawałku kabla. Na górze Agnieszka otworzyła drewniane drzwi i zapaliła światło. Weszliśmy do małego pokoju. Wewnątrz, pod ścianą, stały dwa pojedyncze łóżka, a pomiędzy nimi mała szafka nocna. Wiszący nad nią niewielki kinkiet oświetlał pokój słabym blaskiem. Z boku wpółotwarte drzwi prowadziły do łazienki i toalety. Pośrodku pokoiku stał niewielki stolik z kilkoma prostymi drewnianymi krzesłami. Naprzeciw łóżek przy ścianie stała nieduża, stara szafa z półkami, a naprzeciw wejścia niewielkie okienko dawało widok na zalany deszczem parking.
- Jak widzisz, nie jest duży - usłyszałem szept Agnieszki tuż przy swym uchu.
Spojrzałem w jej piękne roziskrzone oczy i uśmiechnąłem się.
- Wygląda znacznie lepiej, niż niejedno z miejsc, w których nocowałem.
Pochyliłem się i pocałowałem ją. Nasze usta się zetknęły. Oboje jęknęliśmy. Języki ponownie splotły się w obłędnym tańcu. Nie przerywając pocałunku sięgnąłem dłońmi do jej piersi. Były takie miękkie, takie gorące. Chwilę pieściłem je przez materiał, po czym zacząłem szukać guzików jej sukienki.
Agnieszka przerwała pocałunek i odsunęła moje ręce. Patrząc na mnie błyszczącymi oczyma cofnęła się o krok w stronę łóżka i rozpięła guziki sukienki. Uniosła dłonie do ramion i zmysłowym ruchem zsunęła z nich sukienkę. Biała, cienka tkanina spłynęła po jej ciele opadając do kostek. Dłonie położyła na miseczkach stanika patrząc na mnie z uśmiechem.
- Jesteś... Boże, jesteś piękna... - jęknąłem z podnieceniem, wpatrując się w jej cudowne ciało.
Miała na sobie biały, cieniutki koronkowy biustonosz, ledwie zasłaniający jej duże piersi. Twarde sutki, otoczone dużymi, czerwonymi obwódkami, wyraźnie uwidaczniały się pod cienkim materiałem. Delikatne białe figi, stanowiące komplet ze stanikiem, nieznacznie wybrzuszały się w miejscu, gdzie włosy między nogami pokrywały łono. Kilka bezpańskich blond włosków wymsknęło się bokami spod materiału.
Objąłem Agnieszkę ramionami i sięgnąłem za plecy, szukając zapięcia stanika.
W chwilę później jej nagie, cudowne piersi oparły się na mojej klatce. Nasze usta spotkały się ponownie, a języki zwarły w miłosnych zapasach. Oboje byliśmy jak opętani. Czułem jej dłonie, błądzące po mojej koszuli, rozpinające gwałtownie guziki. Wyciągnęła ją ze spodni i szarpnęła gwałtowanie. Prawie zerwała ją ze mnie. Oboje jęknęliśmy, gdy nasze wpół nagie ciała zetknęły się ponownie. Czułem, jak jej piersi rozpłaszczają się na mojej skórze, jej gorące sutki dotknęły moich piersi. Nasze uda splątały się w uścisku.
Całowaliśmy się namiętnie przez długi czas, pieszcząc nawzajem swoje ciała. Moje dłonie błądziły po jej cudownych pośladkach, jej ręce gładziły moje plecy. Wreszcie oderwał się od pełnych ust mojej kochanki, pochyliłem się i podniosłem ją na ręce. Przeniosłem ją do łóżka i delikatnie położyłem na pościeli. Spojrzałem na piersi falujące w głębokim oddechu. Wyciągnąłem dłonie i zacząłem je pieścić. Agnieszka jęknęła. Powoli pochyliłem głowę i zacząłem delikatnie ssać nabrzmiały sutek.
- Boże... - szepnęła Agnieszka zamykając oczy.
Jak szalony ssałem jej piersi, na zmianę jeden i drugi sutek. Delikatnie przygryzałem je, drażniłem językiem, zataczając koła po cudownie nabrzmiałych obwódkach. Agnieszka stękała, wijąc się z podniecenia. Wreszcie zacząłem schodzić niżej, zataczając językiem koła dotarłem do jej pępka. Moje ręce nadal pieściły jej piersi, usta całowały coraz niżej. Kiedy moje usta dotknęły jej fig, puściłem piersi i chwyciłem dłońmi ostatnią materiałową przeszkodę, zagradzającą mi drogę do jej największego skarbu. Agnieszka stęknęła z rozkoszą. Uniosła biodra. Usunąłem koronkową zaporę i rzuciłem na podłogę.
Delikatnie rozsunąłem jej nogi. Była bardzo wilgotna. Sok wyciekał z jej wnętrza, jedwabiste blond włoski były całkowicie mokre. Różowa, gorąca muszelka rozchylała się ponętnie w obietnicy najwyższej rozkoszy. Pochyliłem głowę pomiędzy jej nogami. Język dotknął nabrzmiałego czerwonego guziczka.
- Boże... Co ty robisz? - szepnęła Agnieszka drżącym głosem.
- Mam zamiar zrobić dla Ciebie to samo, co ty zrobiłaś dla mnie - mruknąłem, zanurzając się pomiędzy jej udami.
- O Boże... - szepnęła - Marek nigdy ... nigdy ... o Jezu...
Jęknęła głośno i rozwarła szeroko nogi w geście poddania.
Pochyliłem się i zacząłem całować powoli wewnętrzną stronę ud. Lizałem i przygryzałem delikatnie jej ciało, zbliżając się coraz bardziej do ociekającej sokami muszelki. Miałem wrażenia, że z każdą chwilą coraz więcej wilgoci wycieka z jej różowego wnętrza. Kiedy byłem już blisko, przerwałem i spojrzałem na moją kochankę.
- Powiedz.... Chcesz... Chcesz, żebym to zrobił?...
- Nigdy nie... Nigdy nie... Boże, taaak... - jęknęła.
Rozsunąłem jeszcze szerzej jej uda i ponownie zbliżyłem usta do mokrej muszelki. Kiedy byłem już bardzo blisko, rozsunąłem delikatnie palcami nabrzmiałe wargi, odsłaniając cudowne wnętrze. Zacząłem całować wewnętrzną stronę warg. Agnieszka ponownie jęknęła. Mój język zaczął zataczać koła wokół jej sterczącego guziczka. Kolejny, tym razem głośniejszy jęk wyrwał się z jej piersi. Chwyciłem ustami wilgotny guziczek i zacząłem go ssać. Agnieszka podrzuciła gwałtownie biodra do góry. Jęczenie zamieniło się w prawie zwierzęcy skowyt.
- Achhh..... Aaaaa... Achhh.... - wiła się po łóżku.
Uwielbiam takie pieszczoty. Zagubiłem się w smaku, w zapachu, w cieple jej wilgotnego wnętrza. Ssałem i lizałem guziczek jak szalony. Jej rozpalone ciało wiło się po łóżku w spazmach rozkoszy.
- O Boże... Boże.... Albeeeert... - zaczęła wreszcie krzyczeć zanurzając palce w moich włosach.
Jej uda zacisnęły się z całej siły wokół mojej głowy, prawie mnie podduszając. Wziąłem głęboki oddech i kontynuowałem pieszczoty. Mój język szalał, zagłębiając się w jej rozpalonym wnętrzu, spijając jej soki. Biodra mojej kochanki zaczęły gwałtownie poruszać się w górę i w dół.
- Ochhh!... Boże... Zaraz będę.... będę... Aaaachhh.... - krzyknęła głośno.
Czując jej zbliżający się szczyt ponownie wróciłem do jej guziczka. Wessałem się w niego, jak małe dziecko.
- Aaaaaa!...... - krzyknęła rozdzierająco po raz ostatni.
Całe jej ciało drżało. Biodra dziko, spazmatycznie zaczęły podskakiwać. Moje usta walczyły, niczym na rodeo o utrzymanie się na pulsującym guziczku. Prawie fizycznie czułem kolejne fale rozkoszy przepływające przez jej ciało. To było niesamowite przeżycie. Kiedy zdawało się, że jeden szczyt się kończy, prawie natychmiast zaczął się kolejny. Dosłownie w ciągu kilku sekund fale orgazmu zalały ją ponownie. Jej muszelka pulsowała. Strumienie soków wypływających nieprzerwaną falą z jej rozpalonego wnętrza dosłownie zalewały moją twarz. Wreszcie stęknęła głośno i opadła nieruchomo, z zamkniętymi oczami, na pościel. Ciężko oddychała.
Przez dłuższą chwilę trwaliśmy w tej pozycji. Ona znieruchomiała na łóżku, z szeroko rozwartymi nogami, a ja pomiędzy nimi, delikatnie całujący jej rozpaloną muszelkę. Wreszcie poczułem jej ręce na swoich ramionach. Uniosłem wzrok i napotkałem jej błędne, zamglone spojrzenie. Uniosłem się i otarłem jej soki płynące mi po brodzie.
- Dobrze się czujesz, kochanie? - zapytałem cicho.
Skinęła głową i zamknęła oczy.
- Chcę Cię poczuć... Teraz... W środku... - szepnęła łapiąc oddech.
Rozpalony do granic możliwości wstałem i zrzuciłem na ziemię spodnie razem z bielizną. Stałem przed nią, przed jej rozwartymi nogami ze sterczącym w olbrzymiej erekcji penisem. Jego czubek lśnił wilgocią, dając dowód mojego podniecenia.
- Wejdź we mnie, proszę... - szepnęła, wyciągając do mnie ręce.
Gdzieś w głębi mózgu, ostatni przebłysk rozsądku uruchomił ostrzegawczą lampkę.
- Agnieszko... poczekaj... Zdaje się, że prezerwatywy... - widziałem je wśród artykułów wystawionych na dole, w barze.
- Nie... Nie chcę czekać... - powiedziała szybko, przerywając mi - Wejdź we mnie teraz...
Jej słowa błyskawicznie zdmuchnęły lampkę w mojej głowie. Ukląkłem pomiędzy jej nogami. Pochyliłem się i pogładziłem jej wilgotne uda. Stęknęła i ugięła nogi w kolanach, dając mi jeszcze lepszy dostęp do rozpalonego wnętrza. Jej muszelka w rytm oddechu otwierała się i zamykała w oczekiwaniu. Nie mogłem dłużej czekać. Pochyliłem się i główka członka dotknęła jej warg. Zadrżała. Powoli wsunąłem ją do wewnątrz, czując gorący dotyk jej warg.
- Mmmmmm.... - jęknęła, czując zanurzający się w niej czubeczek.
Wyciągnęła ręce i chwyciła mnie za biodra, usiłując wciągnąć mnie natychmiast głębiej.
Stawiłem opór, delektując się pieszczotami jej warg, otulającymi szczelnie główkę. Drażniłem się z nią przesuwając się tylko lekko do przodu i z powrotem.
- Albert.... Proszę, proszę, proszę!...
- O co prosisz, kochanie? - zapytałem chrapliwym z emocji głosem.
- Proszę... proszę... pieprz mnie!... - syknęła.
Nie mogłem odmówić mojej kochance. Z jękiem rozkoszy pchnąłem, zanurzając członka w gorącym wnętrzu. Nie do końca jednak.... Zatrzymałem się w połowie drogi, ponownie się drocząc...
Oczy Agnieszki były teraz szeroko otwarte.
- Proooszę... - zaskowyczała.
Tym razem pchnąłem z całej siły, głęboko, do samego końca. Wypełniłem ją całą... aż do dna... Wbiłem się najgłębiej jak mogłem, docierając główką do samego końca...
Opadłem na Agnieszkę, podpierając się na łokciach i spojrzałem w jej oczy. Były... takie głębokie...
- Tego chcesz? - szepnąłem podniecony.
- Tak... taaak... - odparła cichutko, wbijając paznokcie w moje pośladki.
Pocałowałem ją namiętnie, mój język wtargnął w jej usta. To było nieprawdopodobne, kosmiczne uczucie. Moje biodra drgnęły. Zacząłem się w niej poruszać...
Z początku powoli, z każdą chwilą nabierałem tempa. Zatraciłem się w rozkoszy. Coraz mocniej, coraz gwałtowniej... Czubek penisa uderzał za każdym posunięciem w dno jej muszelki, nabrzmiałe jądra ocierały się o jej wargi. Coraz prędzej... Pokój wypełnił się dźwiękiem jęków rozkoszy.
Agnieszka owinęła nogi wokół mojej talii, jej ramiona otoczyły moją szyję.
- Tak... taak... taaak... Pieprz mnieee... Bożeee... tak dawnoooo... - zaskowyczała mi do ucha.
To była prawdziwa zwierzęca kopulacja. Kopulacja samca i samicy. Wbijałem się w nią z całej siły, z całą mocą.... Nie mogło to trwać długo...
- Jestem... Zaraz będęęę... - jęknęła.
- Zrób tooo... - odpowiedziałem jękiem.
- Tak... achhh! Aaaa... - krzyknęła i zaczęła się ponownie wić po łóżku.
Czułem jak ściany jej muszelki zaciskają się, pulsują wokół mego członka, otulając go ściśle. Miałem wrażenie, jakby jej gorące, wilgotne wnętrze wsysało penisa coraz głębiej i głębiej. Jej ciało drżało w spazmach rozkoszy. Wbiła paznokcie w moje plecy, przyciągając mnie do siebie z całej siły. To właśnie spowodowało, że poczułem, iż zbliża się także mój szczyt. Czułem, że moje nasienie gotuje się w jądrach. Jeszcze chwila...
"Mam trysnąć wewnątrz niej?" - gdzieś w głowie pojawiła się wątpliwość.
Nie wiedziałem, czy jest zabezpieczona. Nie chciałem jej skrzywdzić... Musiałem ją ostrzec...
- Agnieszko, ja też... zaraz będę.... - wyszeptałem.
- Taaak.... taaak... Tryśnij... we mnieee... - krzyknęła.
Ostatnia granica została przekroczona. Ostatnie wątpliwości się rozwiały. Poczułem znajome delikatne swędzenia. Nasienie pędziło z jąder ku główce. Rozkosz wzięła górę.
- Aaachhh..... - stęknąłem.
Wbiłem się tak głęboko, jak tylko mogłem i zamarłem. Strumienie nasienia trysnęły w głąb mojej kochanki. Wydawało się, że ta chwila trwa i trwa... przez bardzo długi czas... Ścianki muszelki pulsowały wokół penisa, zmuszając go do kolejnych tryśnięć... aż do ostatniej kropli... Wreszcie, gdy moje jądra były już całkiem puste, jęknąłem po raz ostatni i opadłem na Agnieszkę.
Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, zanim odzyskałem świadomość. Zsunąłem się z niej i położyłem obok. Przytuliła się do mnie, kładąc głowę na moim ramieniu.
- Boże, to było coś niesamowitego - szepnąłem, gładząc ją po spoconych włosach.
- To było nieziemskie przeżycie - odpowiedziała - Nigdy w życiu tyle razy nie byłam na szczycie. Dziękuję.
Poczułem się trochę głupio. Nie byłem przyzwyczajony do tego, aby kobieta dziękowała mi za seks. Poza tym, to ja chyba powinienem jej podziękować...
- Ja też dziękuję - mruknąłem żartobliwie - Uratowałaś mi życie.
Agnieszka zaśmiała się cicho i wtuliła głębiej w moje ramię. Leżąc nago wtuleni w siebie zaczęliśmy znowu rozmawiać. Agnieszka opowiadała mi o swoim życiu, o prowadzeniu zajazdu, o swoich cichych pragnieniach ucieczki z tego miejsca. Chciała wyjechać... do miasta. Skończyć studia, oderwać się od duszącej ją, wiejskiej atmosfery, od męża, raczej prostego chłopa. Wiedziała, że jeśli nie zrobi tego prędko, to tu już pozostanie... prawdopodobnie na zawsze. To była naprawdę mądra, inteligentna dziewczyna. Było mi smutno, zastanawiałem się, jak mógłbym jej pomóc. Opowiedziałem jej o moim życiu w mieście, o możliwościach podjęcia pracy, studiów. Zasugerowałem, że, gdyby się zdecydowała zmienić swoje życie, może podjąć pracę w mieście i jednocześnie studiować zaocznie.
Mimo swoich pragnień była pełna wątpliwości. Rozumiałem ją. Decyzja, nad którą się zastanawiała, była równoznaczna ze zburzeniem całego jej dotychczasowego życia, bez możliwości powrotu. Potrzebowała czasu na przemyślenie. Ustaliliśmy zatem, że porozmawiamy za miesiąc, kiedy po zakończeniu obozu będę wracał tą drogą. Naprawdę byłem gotów pomóc jej ze wszystkich sił.
Rozmawialiśmy długo, przerywając od czasu do czasu, aby posłuchać burzy na zewnątrz. Padało cały czas intensywnie. Mój maluch mókł na zewnątrz zalewany potokami wody, a ja czułem się bezpiecznie, wtulony w ciepłe ramiona pięknej kobiety.
Na rozmowie minęło nam co najmniej ze dwie godziny. Wreszcie Agnieszka uniosła się na łokciu i spojrzała na mnie nieco już zmęczonymi, ale nadal błyszczącymi oczyma. Poczułem jej dłoń między swymi nogami, gładzącą moje uda. Po chwili dotarła do podbrzusza i pogładziła mojego skarlałego członka. Objęła go palcami.
- Chcę spróbować go jeszcze raz - zachichotała.
Nie czekając na odpowiedź, zaczęła całować moje piersi zsuwając się w dół, do brzucha. Chwyciła członka i bez żadnej gry wstępnej wzięła go w usta.
- Mmmmm... - jęknęła z rozkoszą i zaczęła ponownie go ssać.
Byłem zaskoczony. Zaskoczony jej żądzą i... swoją reakcją. W ciągu kilku sekund mój penis stał się znów twardy.
Po chwili Agnieszka podniosła wzrok i spojrzała na mnie. Jej dłoń wciąż masowała sterczącego członka.
- Chcę jeszcze raz - mruknęła - w środku.
Z tymi słowami uniosła się i usiadła na mnie okrakiem. Jej palce ściskające członka nakierowały go na muszelkę, znów, ku mojemu zaskoczeniu, ociekającą wilgocią. Bez żadnych wstępów osunęła się na niego jednym mocnym ruchem. Poczułem, jak penis zanurza się od razu głęboko w jej gorące wnętrze.
Bez słowa oparłem dłonie na jej biodrach i pchnąłem, docierając ponownie do samego końca muszelki. Znów zaczęła nas ogarniać niesamowita żądza. Nasze ruchy, początkowo powolne, szybko zaczęły przyspieszać, aż wreszcie moja piękna kochanka zaczęła bez opamiętania galopować na mnie. Jej cudowne piersi poruszały się w górę i w dół, jej śliczna twarz z zamkniętymi oczami unosiła się nade mną. Coraz szybciej, coraz gwałtowniej....
Tym razem trwało to naprawdę niedługo. Agnieszka wydała z siebie przeraźliwy krzyk, odrzuciła głowę do tyłu i zamarła, wypychając piersi do przodu. Czułem znów drżenie jej ciała, fale rozkoszy przepływające przez nią.
Opadła na mnie ciężko dysząc, z penisem ukrytym wciąż bezpiecznie w jej muszelce. Zaczęła mnie namiętnie całować. Po chwili poczułem, jak zaczyna się poruszać ponownie, delikatnie... Wreszcie powtórnie uniosła się i usiadła na mnie.
Kolejna galopada trwała znacznie dłużej, stopniowo przybierając na sile. Wreszcie Agnieszka ponownie zastygła w nieokiełznanym orgazmie, a ja czując ścianki jej muszelki zaciskające się na moim członku, trysnąłem głęboko w jej wnętrzu po raz drugi...
Kilka minut potem spaliśmy już oboje wtuleni w siebie.
Kiedy obudziłem się po kilku godzinach, był wczesny, niedzielny ranek. Przez chwilę leżałem zdezorientowany, zastanawiając się, gdzie jestem. Słyszałem deszcz bębniący o szybę i odgłosy burzy na zewnątrz. Dopiero po chwili przypomniałem sobie wydarzenia poprzedniej nocy i wspaniałą kobietę, z którą spędziłem tę noc. Spojrzałem na nią. Leżała na boku, odwrócona plecami. Przytuliłem się do niej. Czując jej zapach, ciepło jej ciała, poczułem, jak mój penis ponownie twardnieje. Powoli i łagodnie ułożyłem się tuż za nią w pozycji łyżeczki. Delikatnie rozsunąłem jej uda I podtrzymując sztywnego już członka wsunąłem go pomiędzy rozkoszne płatki muszelki. Usłyszałem cichutki jęk, ale nie byłem pewien, czy się obudziła. Zacząłem się powoli poruszać w jej wnętrzu. PO chwili poczułem ruch jej bioder, jej udo uniosło się nieco, ułatwiając mi penetrację. Wiedziałem, że nie śpi. Pocałowałem ją w szyję, dłonią sięgnąłem do jej cudownych piersi. W tej pozycji kochaliśmy się jeszcze raz.
Spędziliśmy całe przedpołudnie w łóżku, pieszcząc się i całując. Kiedy w końcu zdecydowaliśmy się wstać, wspólny prysznic wydawał się najlepszym rozwiązaniem. Myliśmy nawzajem swoje ciała, zmęczone nocnymi bojami. Włosy Agnieszki były potargane, widać było na jej twarzy zmęczenie, ale mimo tego nadal wyglądała przepięknie.
Po wspólnej kąpieli, zakończonej kolejnymi pieszczotami, ubraliśmy się i zeszliśmy na dół. Burza minęła, choć deszcz w dalszym ciągu padał, słabiej jednak niż w nocy. Agnieszka zrobiła późne śniadanie. Siedzieliśmy przy stoliku i jedliśmy w milczeniu. Kiedy skończyłem jeść i podniosłem wzrok, ujrzałem łzę w kąciku oka mojej pięknej kochanki. Wyciągnąłem dłoń i otarłem ją. Chwyciła moją rękę i pocałowała.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Burza myśli przebiegała mi przez głowę. Z jednej strony chciałem zostać, czułem, że gdzieś w głębi serca zaczyna się rodzić jakieś ciepłe, nieokreślone jeszcze uczucie. Z drugiej... Agnieszka miała męża. Poza tym, oboje wiedzieliśmy, że muszę jechać, udać się do swoich obowiązków, które w tej chwili wydawały mi się tak obmierzłe... Jedynym pocieszeniem było, że za niespełna miesiąc będę z powrotem. Ta nadzieja... Byłem prawie zakochany....
Pocałowałem ją po raz ostatni, kiedy staliśmy na parkingu. Wtuliła się we mnie z całych sił.
- Wrócę - szepnąłem jej do ucha.
Podniosła oczy pełne łez i skinęła głową, uśmiechając się smutno.
Widziałem ją we wstecznym lusterku, jak stała przed zajazdem obserwując jak odjeżdżam. Moje serce przepełniały smutek.... i nadzieja...
To było wspaniałe kilka godzin. Tak, wcześniej kilkakrotnie kochałem się z kobietą, ale tamte przeżycia były niczym w porównaniu z tym, co zdarzyło się pomiędzy mną i Agnieszką. To nie był zwykły, przelotny seks... To była prawdziwa Miłość... Miłość w czasie burzy...
Wiedziałem, że nigdy już nie będę patrzył na deszcz tak samo, jak większość ludzi.
CZERWIEC 2010
Gwałtowny grzmot za oknem wyrwał mnie z krainy wspomnień. Spojrzałem na kieliszek w ręku i jednym haustem wypiłem zawartość. Odetchnąłem głęboko. Odwróciłem się i podszedłem do barku. Nalałem po raz kolejny. Spojrzałem na stojące obok wieży zdjęcie. Zdjęcie Agnieszki. Mojej Agnieszki...
Wyłączyłem radio i włożyłem płytę do odtwarzacza. Dźwięki "When the smoke is going down" wypełniły pokój. Dźwięki mojej ulubionej piosenki...
Wtedy nie dotrzymałem słowa. Nie wróciłem. Nie dane mi było wrócić.
Udało mi się dotrzeć, choć z wielkimi perypetiami, do obozu w górach. Profesor w zasadzie nie miał pretensji. Sami ledwie przeżył koszmarną burzę i nie miał czasu się złościć.
Późnym wieczorem burza wróciła.
Tuż po północy zbocze góry, na którym stał obóz, ruszyło w dół. To była całkowita zagłada, zdawało się - koniec świata. Ledwie rozbudzony wyskoczyłem przed domek tylko po to, aby zobaczyć lecący na mnie potężny świerk. Na jakikolwiek unik było za późno. Poczułem uderzenie i straszliwy ból w lewej nodze... Potem już nic nie było...
Jakimś cudem kolegom udało się mnie wyciągnąć spod powalonego drzewa. Obóz został całkowicie zniszczony. Mój samochód także nie miał szczęścia, pozostał w górach, przywalony zwałami błota. Potem był lot śmigłowcem ratunkowym, trzymiesięczny pobyt w szpitalu, dwie operacje... I słuchane przez radio wieści o wielkiej fali równającej z ziemią kotlinę Kłodzką, Opole, Wrocław.
A potem... Długa rehabilitacja, zakończona na szczęście pełnym powrotem do zdrowia, codzienne życie, zwykłe obowiązki przyćmiły wspomnienia przydrożnego zajazdu, pięknej Agnieszki. Właściwie czasami w sercu odzywała się tęsknota, wracały wspomnienia. Nie odważyłem się jednak już potem pojechać, nie próbowałem zadzwonić... Tak minęło ponad sześć lat...
WRZESIEń 2003
Łagodne wrześniowe słońce stało w zenicie, kiedy minąłem przełęcz B. Jechałem służbowo do K., aby odebrać od kustosza tamtejszego muzeum dokumentację geologiczną w związku z planowaną dużą, międzynarodową wystawą, rozpoczynającą się za tydzień, tuż po rozpoczęciu roku akademickiego. Tym razem nie jechałem szybko. Miałem sporo czasu. Zresztą, im dalej jechałem, tym bardziej odruchowo zwalniałem. Słodko-gorzkie wspomnienia dopadały mnie coraz mocniej.
Wreszcie za zakrętem ujrzałem znany mi budynek i ten sam neon, co sześć lat temu. Budynek, który nawiedzał mnie tak często w snach... Wziąłem głęboki oddech i skręciłem na parking. Kiedy wysiadłem z samochodu miałem wrażenie, że znów jest 1997. Rozejrzałem się i zobaczyłem łany traw, kołyszące się pod wiatrem na zboczach wzgórz i duże ciemne chmury rozwijające się nad szczytami gór. Wiedziałem, że mogą zwiastować burzę. I w głębi duszy chciałem, aby nadeszła.
Zajazd wyglądał z zewnątrz, jakby nic się nie zmieniło. Zbliżając się do drzwi potrząsnąłem energicznie głową, aby odgonić natrętnie wracające wspomnienia. Wszedłem do środka i stanąłem zaskoczony. W zajeździe było dość tłoczno. Kierowcy tirów, rodzina z dziećmi, grupka wiejskich pijaczków przy jednym ze stolików. Za bufetem stała dość mocno zbudowana, nieznana mi kobieta. Serce zamarło mi w piersiach z wrażenia. Usiadłem przy wolnym stoliku i zamówiłem kawę. Obserwowałem barmankę, kiedy ją niosła.
- Przepraszam Panią, czy Pani Agnieszka w dalszym ciągu jest właścicielką tego lokalu? - zapytałem ostrożnie, gdy stawiała filiżankę przede mną.
- Tak, proszę Pana, cały czas. Pani Agnieszka i jej mąż.
Serce zabiło mi szybciej.
- Przepraszam... Czy jest może gdzieś w pobliżu?
- Chwilowo jej nie ma. Ale powinna wkrótce przyjechać.
- Dziękuję - powiedziałem i poczułem jak moje policzki płoną.
Barmanka odeszła, a ja pochyliłem się nad filiżanką. Czułem gwałtowny wzrost ciśnienia. Próbowałem opanować potok myśli płynący w mojej głowie.
"Idioto, co Ty sobie wyobrażasz" - myślałem - "Przez sześć lat nie dawałeś znaku życia i teraz znienacka... Nie lepiej odjechać?"
Ostatecznie postanowiłem jednak zostać. Obawiałem się trochę tego spotkania, ale czułem, że, bez względu na wszystko, winien jestem jej wyjaśnienia.
Jakieś dziesięć minut później drzwi zajazdu się otworzyły i weszła Agnieszka. Wyglądała dokładnie tak samo, jak sześć lat temu. Jej twarz była pogodna, a oczy świeciły wciąż tym samym blaskiem. Tuż za nią wbiegł mały chłopiec. Nie odzywałem się, obserwowałem z napięciem. Chłopiec zniknął na zapleczu, a Agnieszka zaczęła rozmawiać z barmanką. Ta widocznie powiedziała jej, że pytałem o właścicielkę, bowiem odwróciła się i spojrzała na mnie. Nasze oczy się spotkały. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Widziałem, że mnie poznała. Widziałem zakłopotanie na jej twarzy. Powoli ruszyła w moją stronę. Wstałem od stolika.
- Albert? - zapytała cicho, z niedowierzaniem, podchodząc blisko.
- Cześć, Agnieszko - uśmiechnąłem się z zakłopotaniem.
Nie było to może najlepsze przywitanie po ponad sześcioletniej nieobecności, ale jedyne, jakie w tym momencie przyszło mi do głowy.
Staliśmy naprzeciw siebie w milczeniu. Jej twarz płonęła czerwienią. Moja też nie wyglądała chyba lepiej.
- Boże... - szepnęła wreszcie i objęła mnie ramionami.
Kierowcy tirów przy sąsiednim stoliku spojrzeli przelotnie, z zainteresowaniem, ale szybko wrócili do rozmowy.
Staliśmy tak objęci przez dłuższą chwilę. Czułem, jak nasze ciała drżą. Wreszcie Agnieszka odsunęła się i spojrzała na mnie poważnie.
- Albert, minęło ponad sześć lat - powiedziała.
- Wiem. Jestem Ci winien wyjaśnienia... - zacząłem, nie bardzo wiedząc, jak kontynuować - A Ty ani trochę się nie zmieniłaś.
- Dziękuję - uśmiechnęła się do mnie tym samym uśmiechem.
Usiedliśmy przy stoliku. Agnieszka patrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Wziąłem głęboki oddech...
- Wiesz... Wtedy w lipcu... - zacząłem.
W tym momencie zza bufetu wybiegł mały chłopczyk z plastikowym pistolecikiem w ręku. Kiedy przebiegał obok, Agnieszka chwyciła go w ramiona.
- Albert, chcę, abyś poznał mojego synka, Alberta - powiedziała patrząc poważnie na mnie.
- Ma na imię A...... - słowa uwięzły mi w gardle.
Siedziałem z szeroko otwartymi ustami patrząc na chłopca. Miał takie samo spojrzenie, jak ja w jego wieku na starych zdjęciach. Ciężko oddychałem. Spojrzałem na Agnieszkę. Przełknąłem ślinę i otworzyłem usta, aby coś, cokolwiek powiedzieć, ale nie byłem w stanie wydać żadnego dźwięku. A potem zobaczyłem TO w jej oczach...
- Tak. Zawsze lubiłam imię Albert. Bardzo przystojny młody człowiek... nie sądzisz? - powiedziała z dumą, pomieszaną chyba ze smutkiem.
- Aaaa... Tak... Chyba tak... - jąkałem bez sensu.
Agnieszka odwróciła się i spojrzała na barmankę.
- Małgosiu, czy mogłabyś zająć się Albertem przez kilka minut?
- Oczywiście - postawna kobieta wzięła chłopca za rękę i odprowadziła na zaplecze.
Siedzieliśmy naprzeciw siebie w milczeniu. Agnieszka patrzyła na mnie, czekając chyba, aż coś powiem, a ja gorączkowo próbowałem opanować szalejące we mnie uczucia.
- Nie jesteś zły na mnie? Wiesz... z powodu imienia mojego synka - powiedziała wreszcie.
- Zły?... Skądże... Nie jestem... - dukałem.
Kobieta wzięła serwetkę leżącą na stole i zaczęła ją składać w zamyśleniu. Złożyła stateczek z papieru, a potem podarła go na kawałki. Spojrzała ponownie na mnie.
- Nigdy nie myślałam, że Cię jeszcze zobaczę.
- Ja... w sumie... Wiesz....
- Minęło ponad sześć lat i nawet nie wiedziałam gdzie jesteś i co się z Tobą dzieje. W czasie powodzi próbowałam dowiedzieć się, co się z Tobą stało. Wiem o osuwisku i zniszczeniu obozu. Wiem o Twoim wypadku. Na wsi takie historie bardzo prędko się roznoszą... Tysiąc razy myślałam, o napisaniu do Ciebie listu na adres Uniwersytetu, ale nie byłam pewna, jak się czujesz... i jak zareagujesz...
Oczy Agnieszki zaszły łzami.
- Wiesz... naprawdę nie planowałam tego - szepnęła - Albert ma prawie pięć i pół roku...
Nie musiałem być wybitnym matematykiem, aby wykonać podstawowe działanie. Minęło sześć lat i prawie trzy miesiące. Minus... Myślałem, ze serce wyrwie mi się z piersi.
- Nie wiem, co powiedzieć - szepnąłem.
- Nie musisz nic mówić. Tak musiało być. To było pisane. Jestem bardzo szczęśliwa, najbardziej, jak może być kobieta.
Jak przez mgłę słyszałem jej słowa. Minęła dłuższa chwila, zanim dotarł do mnie ich sens.
- Cieszę się. Widzę to szczęście na Twojej twarzy - odparłem ze smutkiem.
- Wiesz... - rozejrzała się po zajeździe - Ta knajpka jest moim miejscem na ziemi... A Marek... jest naprawdę dobrym ojcem...
Wiedziałem już wszystko. Nic więcej nie trzeba było mówić. Nie potrafiłem określić uczuć, które mną szarpały. Czułem, że łzy napływają mi do oczu. Próbowałem się opanować.
- A co Ty robiłeś przez te wszystkie lata? - zapytała cicho.
Ponownie przełknąłem ślinę i zacząłem opowiadać. Rozmawialiśmy przez dłuższą chwilę. Opowiedziałem jej o mojej rehabilitacji, o pracy na uczelni, o skończonym prawie doktoracie.
Rozmowę przerwał Albert, który wyszedł z kuchni i usiadł koło matki, patrząc na mnie.
- Wiesz, że mamy tak samo na imię? - spytał z niewinnością dziecka.
- Cóż, tak... Tak się zdarza... - odparłem, czując, że moje ciśnienie znów rośnie - Twojej mamie to imię zawsze się podobało...
- Wiem - powiedział chłopiec - Często mi to mówiła.
Ponownie zapadła niezręczna cisza. Lokal coraz bardziej się zapełniał i w zasadzie nie było już wolnych miejsc.
- Wygląda na to, że robi się tłoczno - przerwała milczenie Agnieszka - Czy mógłbyś, jeśli masz jeszcze chwilę, zająć czymś Alberta na kilka minut, a ja pomogę Małgosi obsłużyć klientów?
- O... Oczywiście - odpowiedziałem zaskoczony - Jeżeli tylko Albert chce ze mną zostać...
- Pewnie - zawołał z uśmiechem chłopiec - Możemy wyjść na dwór. Mam nowe ringo, a Mama jeszcze nie miała czasu ze mną zagrać.
- No to chodź - powiedziałem.
Mały blondynek chwycił mnie za rękę. Nagły dreszcz przebiegł mnie, gdy poczułem dotyk tej małej dziecięcej rączki. To było prawie ponad siły. Wyszliśmy na zewnątrz.
Graliśmy z ringo przez dłuższą chwilę. Albert, jak na swój wiek, był żywym, szybkim i silnym chłopakiem. Po jednym z jego kolejnych rzutów nie utrzymałem się na nogach i usiłując schwytać kółko wylądowałem na boku w piachu. Usłyszałem perlisty śmiech. Agnieszka, właśnie nadeszła i obserwowała mój upadek.
Podniosłem się szybko, zawstydzony.
- Masz fantastycznego syna. Bardzo żywotnego - powiedziałem, otrzepując spodnie z kurzu.
- Mam... - usłyszałem w odpowiedzi - Jest miłością mojego życia. Jedną z dwóch... obok męża...
Znów zapadła niewygodna, męcząca cisza. Wszystko właściwie zostało powiedziane... do samego końca... Wziąłem głęboki oddech.
- Nooo... Myślę, że powinienem już jechać. Muszę dotrzeć do K. przed 16...
Agnieszka popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem i odwróciła się do syna.
- Albert... Idź do Małgosi i poproś ją, żeby Ci dała lody...
- Przed obiadem? - oczy chłopczyka roześmiały się.
- Tak, ale tylko ten jeden raz.
- Hurra! - wrzasnął i zaczął biec w stronę zajazdu.
- Albert! - zawołała matka - Zapomniałeś się pożegnać!
Chłopiec wrócił i wyciągnął do mnie dłoń.
- Do widzenia. Dziękuję za grę ze mną.
- Nie ma za co, Albercie - powiedziałem ze ściśniętym gardłem i przykucnąłem przed nim.
W tym momencie rzucił mi się na szyję i przytulił. Potem odwrócił się i pobiegł z powrotem do zajazdu.
Wstałem i patrzyłem za nim, jak znika w drzwiach. Łzy płynęły mi po policzkach. Otarłem dłonią twarz.
- Cóż, chyba naprawdę lepiej będzie, jak już pojadę - powiedziałem jeszcze raz i spojrzałem na Agnieszkę.
Jej twarz, podobnie jak moja, zalana była łzami.
- Czy... Czy mogę zostawić Ci swój numer telefonu... adres?... - zapytałem głuchym głosem - Czy mogę...
Wciągnęła głęboko powietrze i potrząsnęła głową.
- Nie rób tego. Tak będzie lepiej... dla nas obojga. Niech zostanie tak, jak jest. Tak jest dobrze... I nie przyjeżdżaj już... Proszę...
Spojrzała na wejście do zajazdu i przysunęła się blisko mnie. Sekundę później poczułem jej usta na swoich. Jej język dotknął mojego. To trwało tylko kilka sekund, ale czuję ten pocałunek, ostatni pocałunek, do dziś na swoich wargach.
CZERWIEC 2010
Klakson samochodowy na podjeździe zabrzmiał donośnie. Spojrzałem na zdjęcie stojące przy wieży. Drobna, uśmiechnięta brunetka. To samo imię... Agnieszka, doktorantka na moim wydziale, moja żona od pięciu lat. Matka dwójki moich wspaniałych dzieci... Tak, jestem szczęśliwy. Mam szczęśliwą rodzinę.
Spełniłem prośbę Agnieszki. Choć było to dla mnie bardzo trudne... Ale miała rację. Tak jest lepiej... dla nas obojga... I tylko kiedy na dworze pada, kiedy niebo zaciągają ciemne, burzowe chmury, wracam pamięcią do tej nocy w 1997 roku i zastanawiam się, co by było, gdyby... Gdybym wtedy...
Odstawiłem pusty kieliszek i podszedłem do drzwi, aby przywitać wracającą od teściów Moją Agnieszkę i kochane dzieci.