Gorące lato
Nie wiem już, która to klasa była... szósta, siódma? Letnie wakacje, laba, upalny lipiec w pełni. Do naszej nadmorskiej wioski przyjechali letnicy. Zaprzyjaźniłam się z Alicją, moją rówieśniczką. Szybko stałyśmy się nierozłączne. Ja ciemnooka i czarnowłosa, z grzywką na oczach, ona - ciemna blondynka z końskim ogonem.
Naszym ulubionym zajęciem była zabawa we włóczykijów i ganianie po wydmach i sosnowych, pachnących żywicą lasach. Brałyśmy kanapki, butelki lemoniady, kocyk i wio w plener, na całe letnie dnie. Budowałyśmy sobie szałasy, robiłyśmy ogniska, paliłyśmy nawet papierosy, zrobione z grubych łodyg traw. Najlepiej nadawał się do tego szczaw koński, ten, co na czerwono kwitnie. Znalazłyśmy miejsca, gdzie na ukrytych słonecznych polankach rosły słodkie poziomki. Wiedziałyśmy, w jakich zakolach strumieni leży na dnie biała glinka, z której da się zrobić maziste mydło „na niby”. Odkryłyśmy nawet w lesie miejsce, gdzie dawniej była jakaś strzelnica i można było wypatrzeć w trawie złote łuski wystrzelonych naboi. A gdy robiło się gorąco nie do wytrzymania, biegłyśmy na plażę, by skakać po falach, baraszkować w słonej wodzie i tarzać się w piachu.
Co nam strzeliło do głowy, żeby zacząć się całować na tych odludnych bezdrożach? Nie wiem sama. Może niepojęta tęsknota za pierwszym uczuciem? Może fantazje i budzące się hormony?
Udawałyśmy przy tym zawsze, że jedna z nas jest chłopcem. Na zmianę, żeby było sprawiedliwie, bo każda wolała być dziewczyną. Włóczęgi stały się inne, chodziłyśmy, ciągle trzymając się za ręce i tuląc do siebie. Oczywiście, gdy nikt nie widział!
Kiedyś po pikniku na wydmach, zrobiłyśmy sobie kryjówkę między gęstymi krzewami. Rozłożyłyśmy miękki kocyk i położyłyśmy się, przytulone. Był upał, naprawdę wielki lipcowy skwar.
Zdjęłyśmy koszulki, szorty i… na tym się nie skończyło. Po chwili byłyśmy nagusieńkie. Patrzyłyśmy na siebie badawczo, pierwszy raz widząc się bez żadnych szmatek. Widok przedni. Ciała szczuplutkie, piersi malutkie, żadnych włosków, dosłownie nigdzie. Zaczęłyśmy się nawzajem dotykać, ale nie pieszczotliwie, tylko badawczo. Sprawdzałyśmy twardość i miękkość naszych ciał. Porównywałyśmy, chichocząc, gładkość skóry, jedwabistość włosów, tkliwość brodawek sterczących piersi.
A później, przyznaję bez bicia, postanowiłyśmy obejrzeć zakazane tereny między nogami. Bardzo wstydliwie, na siedząco, rozłożyłyśmy uda przed sobą. Z dociekliwością badacza przyrody jedna oglądała drugą, dotykając i drażniąc palcami wszystko, co różowiło się, ukryte między fałdkami skóry. Szybko okazało się, że mocniejsze dotknięcia i głaskanie całą dłonią sprawiają sporą przyjemność. Zaczęłyśmy prosić się nawzajem o pocieranie, przyciskanie, jeszcze zrób mi tak, a ty zrób mi tak... Potrzyj więcej razy, proszę... szybciej...
Metodą prób i błędów doszłyśmy stopniowo do coraz rozkoszniejszych doświadczeń. Głaskałyśmy się nawet źdźbłami trawy i liśćmi łopianu, sypałyśmy strużki suchego piachu. To dopiero było podniecające...
Przez kolejne dni lata często chodziłyśmy do naszej kryjówki i pieściłyśmy się, zawsze bawiąc się w parę zakochanych. Nadałyśmy sobie nawet chłopięce imiona, aby złudzenie było jeszcze bardziej realne. Najlepsze doznania były wtedy, kiedy Alicja stała nade mną, a ja, leżąc na kocyku, wsuwałam od dołu rękę między jej uda i dotykałam wokół i wewnątrz jej szparki, aż dyszała coraz szybciej i szeptała „Och, taak…” Potem zmiana miejsc i to ja napawałam się tą podniecająca pieszczotą, gdy „mój chłopak" długo, bardzo długo mnie stymulował.
Upojone niezwykłymi doznaniami kładłyśmy się obok siebie i w ciasnych objęciach całowałyśmy się „z języczkiem".
Mijał dzień za dniem, a my nie miałyśmy dość tych słodkich pieszczot.
Wielka tajemnica tych wędrówek leśnych trwała aż do końca sierpnia. Letnicy, a z nimi Alicja, wyjechali. Zrobiło się pusto i smutno. Lato minęło, nastały deszcze. A wkrótce potem... okazało się, że pieszczoty z prawdziwymi chłopcami są o niebo lepsze niż takie „dziewczyńskie zabawy”.
Nie wiem już, która to klasa była... szósta, siódma? Letnie wakacje, laba, upalny lipiec w pełni. Do naszej nadmorskiej wioski przyjechali letnicy. Zaprzyjaźniłam się z Alicją, moją rówieśniczką. Szybko stałyśmy się nierozłączne. Ja ciemnooka i czarnowłosa, z grzywką na oczach, ona - ciemna blondynka z końskim ogonem.
Naszym ulubionym zajęciem była zabawa we włóczykijów i ganianie po wydmach i sosnowych, pachnących żywicą lasach. Brałyśmy kanapki, butelki lemoniady, kocyk i wio w plener, na całe letnie dnie. Budowałyśmy sobie szałasy, robiłyśmy ogniska, paliłyśmy nawet papierosy, zrobione z grubych łodyg traw. Najlepiej nadawał się do tego szczaw koński, ten, co na czerwono kwitnie. Znalazłyśmy miejsca, gdzie na ukrytych słonecznych polankach rosły słodkie poziomki. Wiedziałyśmy, w jakich zakolach strumieni leży na dnie biała glinka, z której da się zrobić maziste mydło „na niby”. Odkryłyśmy nawet w lesie miejsce, gdzie dawniej była jakaś strzelnica i można było wypatrzeć w trawie złote łuski wystrzelonych naboi. A gdy robiło się gorąco nie do wytrzymania, biegłyśmy na plażę, by skakać po falach, baraszkować w słonej wodzie i tarzać się w piachu.
Co nam strzeliło do głowy, żeby zacząć się całować na tych odludnych bezdrożach? Nie wiem sama. Może niepojęta tęsknota za pierwszym uczuciem? Może fantazje i budzące się hormony?
Udawałyśmy przy tym zawsze, że jedna z nas jest chłopcem. Na zmianę, żeby było sprawiedliwie, bo każda wolała być dziewczyną. Włóczęgi stały się inne, chodziłyśmy, ciągle trzymając się za ręce i tuląc do siebie. Oczywiście, gdy nikt nie widział!
Kiedyś po pikniku na wydmach, zrobiłyśmy sobie kryjówkę między gęstymi krzewami. Rozłożyłyśmy miękki kocyk i położyłyśmy się, przytulone. Był upał, naprawdę wielki lipcowy skwar.
Zdjęłyśmy koszulki, szorty i… na tym się nie skończyło. Po chwili byłyśmy nagusieńkie. Patrzyłyśmy na siebie badawczo, pierwszy raz widząc się bez żadnych szmatek. Widok przedni. Ciała szczuplutkie, piersi malutkie, żadnych włosków, dosłownie nigdzie. Zaczęłyśmy się nawzajem dotykać, ale nie pieszczotliwie, tylko badawczo. Sprawdzałyśmy twardość i miękkość naszych ciał. Porównywałyśmy, chichocząc, gładkość skóry, jedwabistość włosów, tkliwość brodawek sterczących piersi.
A później, przyznaję bez bicia, postanowiłyśmy obejrzeć zakazane tereny między nogami. Bardzo wstydliwie, na siedząco, rozłożyłyśmy uda przed sobą. Z dociekliwością badacza przyrody jedna oglądała drugą, dotykając i drażniąc palcami wszystko, co różowiło się, ukryte między fałdkami skóry. Szybko okazało się, że mocniejsze dotknięcia i głaskanie całą dłonią sprawiają sporą przyjemność. Zaczęłyśmy prosić się nawzajem o pocieranie, przyciskanie, jeszcze zrób mi tak, a ty zrób mi tak... Potrzyj więcej razy, proszę... szybciej...
Metodą prób i błędów doszłyśmy stopniowo do coraz rozkoszniejszych doświadczeń. Głaskałyśmy się nawet źdźbłami trawy i liśćmi łopianu, sypałyśmy strużki suchego piachu. To dopiero było podniecające...
Przez kolejne dni lata często chodziłyśmy do naszej kryjówki i pieściłyśmy się, zawsze bawiąc się w parę zakochanych. Nadałyśmy sobie nawet chłopięce imiona, aby złudzenie było jeszcze bardziej realne. Najlepsze doznania były wtedy, kiedy Alicja stała nade mną, a ja, leżąc na kocyku, wsuwałam od dołu rękę między jej uda i dotykałam wokół i wewnątrz jej szparki, aż dyszała coraz szybciej i szeptała „Och, taak…” Potem zmiana miejsc i to ja napawałam się tą podniecająca pieszczotą, gdy „mój chłopak" długo, bardzo długo mnie stymulował.
Upojone niezwykłymi doznaniami kładłyśmy się obok siebie i w ciasnych objęciach całowałyśmy się „z języczkiem".
Mijał dzień za dniem, a my nie miałyśmy dość tych słodkich pieszczot.
Wielka tajemnica tych wędrówek leśnych trwała aż do końca sierpnia. Letnicy, a z nimi Alicja, wyjechali. Zrobiło się pusto i smutno. Lato minęło, nastały deszcze. A wkrótce potem... okazało się, że pieszczoty z prawdziwymi chłopcami są o niebo lepsze niż takie „dziewczyńskie zabawy”.
brak komentarzy