Jest coś diabelnie pociągającego w osiąganiu wszelkich skrajności na polu aktywności erotycznych, a właściwie – czynienia wysiłków, by się ku owym skrajnościom chociażby przybliżać. Tak przynajmniej skonstruowana jestem ja. Miałam w życiu garstkę momentów, gdy w kwestiach łóżkowych ekscytowałam się robieniem czegoś na przekór własnym przyzwyczajeniom, czegoś dziwnego, ryzykownego, moralnie kłopotliwego, a to, o czym teraz napiszę, stanowi kolejne z takich doświadczeń.
Od dawna namawiałam Swojego do zabawy w „cuckold”, opory zaś udało się skruszyć mniej więcej przed trzema tygodniami, by potem już tylko skupiać na planowaniu akcji, której najważniejszą częścią było oczywiście ogłoszenie „przetargu” na odpowiedniej platformie. Nic prostszego do wykonania, pomijając może ten żmudny etap selekcji oraz wyboru [tutaj drobna wskazówka dla początkujących: jeśli w ogłoszeniu pokażecie niewielki fragment ciała, nawet tak grubego, jak w moim przypadku, wasza skrzynka odbiorcza zapcha się w przeciągu paru minut, a większość zgłoszeń okaże się wulgarnie-ohydna, wręcz incelska w niesionym przekazie – jedynie co piętnasta-dwudziesta wiadomość wysłana zostanie przez kogoś, kto rzeczywiście rozpatrywał ewentualność przejścia ze sfery online do realu i miał przy tym coś konkretnego do zaoferowania. Najlepszą metodą odsiewu jest zadawać niewygodne pytania]. Operację przeprowadziłam jednak z zimną krwią oraz niesłychaną skutecznością, która zaskoczyła nawet mnie samą.
Spotkanie miało miejsce w zeszłą niedzielę, a odbyło się w obskurnym hoteliku pod Warszawą (badziewne łóżko, niewielki pokoik, cuchnący stęchlizną i zgnilizną zbyt długo suszonej pościeli – normalnie nie dało się lepiej!). Chłopak czekał na nas pod drzwiami przybytku. Palił niespokojnie elektryka, a przy powitaniu bał się spojrzeć nam w oczy, ale był bardzo miły. Całe szczęście, wyglądał tak jak na fotkach: umiarkowanie wysoki blondyn o długich, fajnie zaczesanych i podgolonych od dołu włosach, a także sympatycznej buźce. Był szczupły, nieźle ubrany, a co najważniejsze – tak strasznie młody. We wcześniejszych wiadomościach twierdził, że liczył sobie 22 lata, ale przy spotkaniu dowodu nie sprawdziliśmy. Na moje oko mógł mieć nie więcej, niż 16-18, mniej więcej tyle, co mój siostrzeniec albo syn przyjaciółki – z rozmysłem robiłam sobie tego typu porównania. Bo umawiając się z kimś tak młodym, zależało mi właśnie na owym szokującym kontraście: ja, cztery lata po czterdziestce, nieco pulchna laska, zostanę sparowana z dwa razy młodszym chudzielcem o urodzie prawiczka. Co więcej biernym obserwatorem całego zdarzenia zostanie mój przemiły mężczyzna, facet dobijający pięćdziesiątki.
Obserwator był stremowany, lecz tylko do momentu zdjęcia ubrań, bo gdy okazało się, że absztyfikant dysponował nieco mniejszym przyrodzeniem, niż on, z miejsca wyraźnie się wyluzował (typowa męska próżność, jak zresztą sam się później przyznał). Blondynek oczywiście stresował się najbardziej, a przez to potrzebował długiej "rozbiegówki", o wiele dłuższej, niż można się było spodziewać po takim młokosie. Jemu z kolei spokój zapewniło pierwsze spełnienie, które z racji nerwów nastąpiło niemal od razu po rozbiegówce – taki paradoks.
Nie będę jednak wdawała się w piętrowe opisy przebiegu tej schadzki, oględnie powiem tylko, że wyszło... uroczo, ale bez szczególnej rewelacji. Ostatecznie okazało się, że ani ja, ani mój partner nie odczuliśmy jakiejś niesamowitej euforii w związku z faktem oddania mnie innemu, znacznie młodszemu. Był to po prostu seks, wielokrotny, acz niezbyt wyrafinowany, choć odbywany w niecodziennych warunkach.
Po wszystkim wypiliśmy z chłopakiem po piwie, pogadaliśmy chwilę, podowcipkowaliśmy. Tak jak już mówiłam, wyszło uroczo, na koniec wręcz wzruszająco (gość wyznał przy pożegnaniu, że z żadną nigdy nie było mu tak dobrze), a mimo to nie dało się ukryć, że ów incydent rażąco rozminął się z moją ideą wyjściową. Pozostał tylko czymś w rodzaju eksperymentu, swoistym badaniem terenowym, zwieńczonym zdawkową przyjemnością z wykonanych, naukowych czynności, lecz wielce dalekim od iluminacji.
Czuję teraz, że na jakiś czas zaspokoiłam potrzebę eksploracji, choć jednocześnie zdaję sobie sprawę, że ów stan nie będzie trwał wiecznie. Prędzej czy później znowuż zapragnę zmierzyć się z jakimś kolejnym novum, czymś, co ostro podniesie tętno i wysuszy całą ślinę w gardle przy równoczesnym wzmożeniu wilgoci w miejscach wiadomych... Tylko cóż to będzie tym razem?
PS. Zdradzę jeszcze, że lekko nagięłam fakty w sprawie cuckoldu. Choć prawdą jest, że sporo mi zajęło przekonanie Go do spróbowania z młodym, to sam cuckold miał u nas miejsce już przedtem [pewien lasek "samochodowy", nadwiślańsko-warszawski – niektórzy znają;)].
#piłam #przepraszam #jutro #skasuje
Od dawna namawiałam Swojego do zabawy w „cuckold”, opory zaś udało się skruszyć mniej więcej przed trzema tygodniami, by potem już tylko skupiać na planowaniu akcji, której najważniejszą częścią było oczywiście ogłoszenie „przetargu” na odpowiedniej platformie. Nic prostszego do wykonania, pomijając może ten żmudny etap selekcji oraz wyboru [tutaj drobna wskazówka dla początkujących: jeśli w ogłoszeniu pokażecie niewielki fragment ciała, nawet tak grubego, jak w moim przypadku, wasza skrzynka odbiorcza zapcha się w przeciągu paru minut, a większość zgłoszeń okaże się wulgarnie-ohydna, wręcz incelska w niesionym przekazie – jedynie co piętnasta-dwudziesta wiadomość wysłana zostanie przez kogoś, kto rzeczywiście rozpatrywał ewentualność przejścia ze sfery online do realu i miał przy tym coś konkretnego do zaoferowania. Najlepszą metodą odsiewu jest zadawać niewygodne pytania]. Operację przeprowadziłam jednak z zimną krwią oraz niesłychaną skutecznością, która zaskoczyła nawet mnie samą.
Spotkanie miało miejsce w zeszłą niedzielę, a odbyło się w obskurnym hoteliku pod Warszawą (badziewne łóżko, niewielki pokoik, cuchnący stęchlizną i zgnilizną zbyt długo suszonej pościeli – normalnie nie dało się lepiej!). Chłopak czekał na nas pod drzwiami przybytku. Palił niespokojnie elektryka, a przy powitaniu bał się spojrzeć nam w oczy, ale był bardzo miły. Całe szczęście, wyglądał tak jak na fotkach: umiarkowanie wysoki blondyn o długich, fajnie zaczesanych i podgolonych od dołu włosach, a także sympatycznej buźce. Był szczupły, nieźle ubrany, a co najważniejsze – tak strasznie młody. We wcześniejszych wiadomościach twierdził, że liczył sobie 22 lata, ale przy spotkaniu dowodu nie sprawdziliśmy. Na moje oko mógł mieć nie więcej, niż 16-18, mniej więcej tyle, co mój siostrzeniec albo syn przyjaciółki – z rozmysłem robiłam sobie tego typu porównania. Bo umawiając się z kimś tak młodym, zależało mi właśnie na owym szokującym kontraście: ja, cztery lata po czterdziestce, nieco pulchna laska, zostanę sparowana z dwa razy młodszym chudzielcem o urodzie prawiczka. Co więcej biernym obserwatorem całego zdarzenia zostanie mój przemiły mężczyzna, facet dobijający pięćdziesiątki.
Obserwator był stremowany, lecz tylko do momentu zdjęcia ubrań, bo gdy okazało się, że absztyfikant dysponował nieco mniejszym przyrodzeniem, niż on, z miejsca wyraźnie się wyluzował (typowa męska próżność, jak zresztą sam się później przyznał). Blondynek oczywiście stresował się najbardziej, a przez to potrzebował długiej "rozbiegówki", o wiele dłuższej, niż można się było spodziewać po takim młokosie. Jemu z kolei spokój zapewniło pierwsze spełnienie, które z racji nerwów nastąpiło niemal od razu po rozbiegówce – taki paradoks.
Nie będę jednak wdawała się w piętrowe opisy przebiegu tej schadzki, oględnie powiem tylko, że wyszło... uroczo, ale bez szczególnej rewelacji. Ostatecznie okazało się, że ani ja, ani mój partner nie odczuliśmy jakiejś niesamowitej euforii w związku z faktem oddania mnie innemu, znacznie młodszemu. Był to po prostu seks, wielokrotny, acz niezbyt wyrafinowany, choć odbywany w niecodziennych warunkach.
Po wszystkim wypiliśmy z chłopakiem po piwie, pogadaliśmy chwilę, podowcipkowaliśmy. Tak jak już mówiłam, wyszło uroczo, na koniec wręcz wzruszająco (gość wyznał przy pożegnaniu, że z żadną nigdy nie było mu tak dobrze), a mimo to nie dało się ukryć, że ów incydent rażąco rozminął się z moją ideą wyjściową. Pozostał tylko czymś w rodzaju eksperymentu, swoistym badaniem terenowym, zwieńczonym zdawkową przyjemnością z wykonanych, naukowych czynności, lecz wielce dalekim od iluminacji.
Czuję teraz, że na jakiś czas zaspokoiłam potrzebę eksploracji, choć jednocześnie zdaję sobie sprawę, że ów stan nie będzie trwał wiecznie. Prędzej czy później znowuż zapragnę zmierzyć się z jakimś kolejnym novum, czymś, co ostro podniesie tętno i wysuszy całą ślinę w gardle przy równoczesnym wzmożeniu wilgoci w miejscach wiadomych... Tylko cóż to będzie tym razem?
PS. Zdradzę jeszcze, że lekko nagięłam fakty w sprawie cuckoldu. Choć prawdą jest, że sporo mi zajęło przekonanie Go do spróbowania z młodym, to sam cuckold miał u nas miejsce już przedtem [pewien lasek "samochodowy", nadwiślańsko-warszawski – niektórzy znają;)].
#piłam #przepraszam #jutro #skasuje
brak komentarzy