Zostaw uchylone (I)

2 września 2016

Szacowany czas lektury: 1 godz 17 min

„Zostaw uchylone” mawiała zwykle Amanda do swego męża, gdy ten opuszczał ich wspólny pokój, znajdujący się na piętrze, tuż nad restauracją, salą teatralną i jednym z pierwszych, niemych kin, początku XX wieku.
Pewnego, wczesnego poranka, gdy uciechy cielesne przerywa małżonkom ich dwu i pół letni synek, Amanda nie upomina męża, by zostawił uchylone. On wychodzi, drzwi za nim się zamykają, a wcześniej anonimowa groźba wypada z kieszeni jego marynarki.
Amanda poszukując nadawcy anonima i starając się odgadnąć co takiego miał na myśli, nie tylko uważnie patrzy małżonkowi na ręce i przeszukuje gabinet podczas jego nieobecności, ale także odwiedza przeszłość, tę skrytą głęboko w jej wspomnieniach, którą niegdyś pogrzebała, zdawało się jej wtedy, że na całe wieki.
Do bohaterki w pewnym momencie dociera, iż nie jest ona zdolna zawrócić bieg rzeki, że nie będzie w stanie nigdy powrócić do swojej przeszłości i czegoś w niej pozmieniać. Wie jednak, że przeszłość zawsze może powrócić do niej, tylko po to, by zmienić jej teraźniejszość, jak i przyszłość, i to niekoniecznie na lepsze, dlatego czasami nie warto odgradzać się od swych wspomnień, czasami warto zostawić uchylone.

Prolog

Zostaw uchylone

Pokój wypełniały ciche, naturalne odgłosy, takie jak oddechy, szepty, skrzypienie drewnianego łóżka. Z oddali dochodziło nawet miauczenie kota, całego czarnego, któremu gdy nadchodził mrok, jedynie oczy świeciły się na błękitno-szarawy kolor, sprawiając, że nawet w nocy łatwo go było wypatrzeć.

Stary zegar ociężale poruszył minutową wskazówką, przesuwając ją dokładnie na jedynkę, sprawiając tym samym, że nastała godzina pięć po szóstej. Za oknem jednak ciągle panowała ciemność, co było urokiem mroźnej, długiej zimy.

On odgarnął niesforny kosmyk swoich włosów, sprawiając, by na powrót zaczął przylegać do pozostałych, zalizanych za uszy. Ona natomiast swoje już dawno miała splecione w niechlujny, luźny warkocz. Klękała w taki sposób, że jej skryta pod białą halką, naga kobiecość ocierała się o jego kolano, nieustannie ją tym drażniąc. Zwłaszcza, gdy specjalnie je unosił nieco ku górze. Jej usta idealnie przylegały do jego męskości, obejmowały ją i sunęły po niej niepowolnymi, ale też nieszarpanymi i nieszczególnie pośpiesznymi ruchami. Co jakiś czas zaprzestawała czynności poruszania głową w górę i w dół, tylko po to, by go nieco podrażnić, trącić językiem, przejechać nim od samego początku aż do krańca i uśmiechnąć się zwycięsko, gdy wciągał powietrze przez zęby, tak mocno, że aż świszczało.

– Idziesz na łatwiznę – szepnął nagle, otwierając swoje jasnobłękitne oczy.

– Tak uważasz? – dopytywała, po czym ścisnęła nieco mocniej dłonią jego męskość. Wcześniej to właśnie dłonią, usta zastępując. Domyśliła się, że to właśnie tego dotyczył jego komentarz.

Przysunęła się bliżej, a jej sutki znaczyły tę drogę na jego nagim torsie, pozostawiając niewidoczne ślady. Ścieżka miłości, która biegła od pępka ku dołowi, przyjemnie ją łaskotała w poczerwieniałe aureolki, ale to dopiero w centralnym punkcie jego klatki piersiowej, poczuła to łaskotanie intensywniej, za sprawą gęstego, ciemnego zarostu, który ją zdobił. Dotknęła ustami jego lekko rozchylonych warg, ciągle nie wypuszczając męskości ze swej drobnej dłoni. Odwzajemnił pocałunek, tylko po to, by ona mogła go przerwać i znaczyć drogę powrotną swoim językiem, poprzez jego podbródek, nieco podniesioną klatkę piersiową oraz lekko zarysowane mięśnie brzucha. Ponownie objęła ustami jego męskość i tym razem poruszała już znacznie intensywniej, jakby wiedziała, że zbliża się godzina, w której ktoś może im przerwać i mimo wszystko chciała doprowadzić sprawę do końca. Poczuła znajomy dyskomfort lekkiego bólu żuchwy, a nawet ślinę, która ściekała po jej brodzie, jego penisie, dotykała dłoni, którą nieustannie sobie pomagała.

Lekkie popłakiwanie dobiegające z drugiego pokoju doszło do jej uszu. Po chwili usłyszała znajomy dźwięk skrzypnięcia drzwi, które zwykle pozostawały uchylone. Nastało też zgrzytnięcie zębami, pełne irytacji i pewnego rodzaju frustracja, która zagościła nie tylko w nim, ale w ich obojga.

– Miałem śen – zaczął niewyraźnie mały chłopczyk, który kurczowo tulił do siebie misia jedną dłonią, a drugą zamykał drzwi, przez które chwile wcześniej przeszedł.

Mężczyzna pośpiesznie okrył się pierzyną, zaraz po tym jak kobieta opuściła jego kolana i podeszła do dwu i pół latka.

– Śen? – powtórzyła po nim, naśladując dziecięcą mowę, po czym przykucnęła i wzięła w objęcia syna, po którego policzkach ciągle toczyły się słone kropelki.

– Nie mogłeś zbudzić się jakieś dziesięć minut później? – zapytał mężczyzna z lekką pretensją, na co chłopczyk ani trochę się nie wystraszył ani nie speszył.

– Miałem śeń! – krzyknął zdenerwowany i dla zaakcentowania swoich słów tupnął nogą o podniszczony, domagający się renowacji parkiet.

Brunet wstał, wcześniej pod pierzyną zakładając bieliznę. Szybko też dorwał się do spodni, które wsunął na biodra, ale nie zapiął ich, sprawiając, że klamra jego paska przypominała odgłos jaki wydają dzwonki, choćby takie sań Mikołaja, a przynajmniej takie skojarzenie zagościło w główce chłopczyka, który już się nie mógł doczekać kolejnych prezentów, na kolejną wigilię. Całkiem już zapomniał, że to będzie dopiero za rok, więc postanowił zapytać matkę o to kiedy znowu przyjdzie Mikołaj, bo on przecież był taki grzeczny.

Zapinający białą koszulę mężczyzna, na dopytywania chłopca jedynie pokręcił głową i przewrócił oczami, kilkakrotnie, co nie uszło uwadze jego żony. Odpowiedziała mu uśmiechem, a dziecku cierpliwie tłumaczyła, że święta już były i się skończyły.

– To niech wlócą – stwierdził, jak gdyby to było takie proste, zawrócić czas. Był jednak mały i dla niego takie powroty do tego co miłe wydawały się realnością, czymś możliwym do spełnienia. Dla jego matki było zupełnie inaczej, bo ona już lata temu wyzbyła się złudzeń.

– Już wychodzisz? – zdziwiła się.

– Muszę dopilnować kilku rzeczy, złożyć kilka podpisów, dopiąć nowy występ na ostatni guzik, odebrać kinematograf z naprawy. Kupa roboty – stwierdził w taki sposób, jakby sam ubolewał nad swoim losem.

Podszedł bliżej okna, by odsunąć ciężkie zasłony, ale światła w istocie to dało naprawdę niewiele, bo za szybami ciągle zdawała się panować noc, tak ciemna, że aż mroczna, straszna. Założył czarną kamizelkę i nie zapinając jej, podszedł do komody, by z górnej szuflady wyjąć pierwszy z brzegu krawat i zarzucić go na swój kark. Nachylił się do żony i musnął jej czoło.

– Zabierz go na spacer, tylko jakiś długi. Może w piłkę z nim zagraj – podpowiadał, czochrając ciemne loki syna prawą dłonią, tylko po to, by po chwili zaczesać kilka z nich za jego ucho. – Postaraj się go zmęczyć, gdy wrócę, chciałbym cię mieć tylko dla siebie – dodał i ponownie ułożył usta w dzióbek, ale najpierw cmoknął wciąż wilgotny policzek chłopca, a dopiero potem usta kobiety.

Zmierzając w stronę zamkniętych drzwi, mocował się z paskiem swoich spodni, jakby nie mógł trafić w odpowiednią dziurkę. Z wieszaka zdjął popielatą marynarkę i strzepnął nią w powietrzu, jakby chciał, by wyglądała na bardziej wyprasowaną, niż była w rzeczywistości. Nie dostrzegł, że coś wypadło z kieszeni, ani nawet tego nie usłyszał, bo był już myślami zupełnie gdzie indziej, na dodatek chłopiec zaczął krzykliwie, bardzo podnieconym głosem opowiadać matce swój straszny sen, który go zbudził i zmusił do przyjścia do sypialni rodziców.

Kobieta jednak zauważyła białą, otwartą, nieco wymiętą kopertę. Przełożyła syna ze swoich kolan na łóżko i ruszyła w stronę listu. Wydobyła z zewnątrz kartkę, która kiedyś musiała być mocno zgnieciona. Nie rozumiała jeszcze czemu, ale dłonie jej zadrżały. Sunęła oczami po tekście i litera po literze układała słowa, a z nich formowała zdania, mówiące:

Uzbieraj sto pięćdziesiąt tysięcy, a będę milczeć.

W innym wypadku, dowie się nie tylko twoja żona.

Dowiedzą się wszyscy.

Kartka wypadła z jej rąk. Pięść położyła na klatce piersiowej, a otwartą dłoń przyłożyła do ust, by nie wydobyć z siebie żadnego krzyku. Spojrzała na drzwi, które zamknęły się za jej mężem, pomimo iż tyle razy go prosiła, by pozostawiał uchylone, tłumacząc, że zamek się zacina, a ona potem nie ma siły się z nim mocować i nieustannie szarpać klamką. Nigdy tego nie słuchał. Zawsze zamykał.

Rozdział 1

Papierośnica i zapałki

Kobieta odłożyła anonim na blat nocnego stolika. Nieco ignorując opowieści synka o nocnych marach, wysunęła szufladę, gdyż naszła ją ochota na papierosa. Znalazła kilka zamkniętych w drewnianym pudełku, wraz z niemal pełną paczką zapałek. Pochwyciła całą paczkę, ale papierosa wzięła tylko jednego. Udała się na balkon i patrząc w dal, przypomniała sobie dzień, gdy po raz pierwszy zasmakowała nikotyny.

Był wrzesień, gdy przed laty, jako panienka – Amanda Rodriguez dotarła do dobrze jej znanej posiadłości. Zsiadła z wozu, który jakimś cudem jeszcze jeździł po ziemi, choć jego koła były niemodne i drewniane, a większość desek, z których był zbity, już dawno stała się pożywką dla korników. Młodej dziewczynie jednak zupełnie zdawało się to nie przeszkadzać. Uśmiechnęła się promiennie do woźnicy, który podawał jej ostatni z bagaży, ten najbardziej dla niej cenny. Wąsaty, bezzębny mężczyzna odwzajemnił uśmiech i zasalutował, gdy ciemna blondynka głośno, właściwie krzycząc, zażyczyła mu najbardziej szerokiej z dróg. Amanda także zasalutowała, ale tego już woźnica nie mógł widzieć, gdyż był już całkiem daleko, na dodatek odwrócony do młodej Hiszpanki plecami.

– Zaraz będziemy w domu – zwróciła się uspokajająco do swego pupila.

Eduardo pod wpływem jej słów wcale się nie uspokoił, wręcz przeciwnie, zaczął intensywnie pomiaukiwać i niespokojnie się wiercić w swym wiklinowym domku, którego wejście było zakratowane. Prawdą było, iż zwierzak ten nie lubił zmian, zwłaszcza, gdy w poprzednim domu było mu wprost idealnie i miał już upatrzone ulubione miejsce, to na legowisku, tuż nad kominkiem, gdzie było mu ciepło i czuł się bezpiecznie.

Amanda jednak miała inne plany i nie konsultowała ich ze swoim czworonożnym przyjacielem. Wpadła do niewielkiego korytarza, poprzedzającego kuchnie, gdyż do posiadłości wtargnęła tylnym wejściem. Nie chciała, by Marco ją zobaczył taką brudną, zmęczoną i przemoczoną do ostatniej suchej nitki. Sądziła, iż mężczyzna, by ją oskarżał o brak cierpliwości i mądrzył się, sądząc na głos, że mogła wpierw zawitać do swego domu i dotrzeć tutaj wraz ze swą matką, a nie tłuc się kolejami, które były z sobą kiepsko zsynchronizowane. O tym ostatnim Amanda zresztą przekonała się na własnej skórze, gdy utknęła na jednym z dworców i gdyby nie uprzejma pomoc starszego pana, posiadającego konia i wóz, to zapewne byłaby zmuszona spędzić na tym dworcu noc, w asyście śmierdzących bezdomnych oraz odrażających pijaków.

– Amanda? – zdziwiła się starsza i pulchna ochmistrzyni, która otrzymała to stanowisko zaraz po tym, gdy była już niepotrzebna w roli opiekunki, gdyż Marco i jego bracia wyrośli już na tyle, że zupełnie jej nie potrzebowali.

– To ja – odpowiedziała wesolutko i rozłożyła szeroko ramiona, upuszczając wcześniej walizkę i wiklinowy domek Eduarda na podłogę.

Zwierzak zirytowany warknął pod wpływem nagłego i niespodziewanego wstrząsu, którym pani śmiała go wybudzić z krótkiej, dopiero co rozpoczętej drzemki.

Martha, która była rodowitą Angielką, od razu uścisnęła Amandę i wycałowała w obydwa policzki, co było oznaką serdeczności i dużej gościny.

– Ależ zmokłaś – zauważyła. – Udaj się szybko do gościnnego, moje dziecko, weź ciepłą kąpiel, wysusz się porządnie i wskakuj pod pierzynę zanim się pochorujesz.

– Za moment tak zrobię – zgodziła się ze szczerym uśmiechem. – Gdzie jest Marco? – postanowiła zapytać, by czasami się na niego nie natknąć, gdy była w tak opłakanym stanie.

– Wyjechał.

– Wyjechał? – zdziwiła się. – Przecież wiedział, że przybędę, sam mnie zaprosił...

– Na krótko się udał, po jakiś kinograf.

– Kinograf? – jeszcze bardziej zdziwiła się Amanda, gdy usłyszała tak obcobrzmiącą nazwę.

– Takie urządzenie. Ubzdurał sobie, że teraz będzie nie tylko aktorów spraszał i tancerzy, ale także coś wyświetlał... chyba wyświetlał – wytłumaczyła.

Amanda zrobiła szerokie oczy, lekko niezadowoloną minę, a przy tym uniosła brwi tak wysoko, że niemal dotknęły jej poskręcanej w drobne spiralki grzywki, która za sprawą wilgoci, paradoksalnie zamiast opaść, to się tylko bardziej uniosła.

– Mężczyźni – skwitowała i po chwili dostrzegła jak w ich stronę zmierzał Giovanni z tacą pełną świeżo wypieczonych rogalików.

– Chcę, chcę, chcę jednego – wypowiedziała na jednym tchu Amanda, a potem sięgnęła po smakołyk i sparzyła sobie palce. Szybko upuściła rogalika z powrotem na blachę i zaczęła intensywnie dmuchać w opuszki.

– Ułożę panience na talerzyk – stwierdził spokojnie, bardzo opanowanym tonem siwiejący blondyn. – Chciałem tylko senioricie powiedzieć, że jestem rad z jej przybycia. Pan Marco też już nie mógł się doczekać, a jakie wytyczne wydał na pierwszą sobotę września.

– Poczynił już przygotowania? – dopytywała w taki sposób, jakby chciała go sprawdzić i była niepewna jego działań.

– Oczywiście, że tak. Pełną parą. Tyle nagotować i napiec kazał, jakby to wesele już miało być, a nie tylko zaręczyny.

– Tylko zaręczyny – powtórzyła z udawaną obrazą. – Mężczyźni – dodała i westchnęła ociężale. – Zaręczyny, to jest bardzo ważna rzecz. Kto wie czy nie ważniejsza od samych zaślubin i samego wesela. Nawet nie wiadomo czy do nich dojdzie, bo z mą matką, to jeszcze hultaj nie rozmawiał. Nawet do niej kuriera z kwiatami i listowną prośbą nie wysłał, a mógł przecież tak, prawda, skoro osobiście nie chciał, bo się na przykład krępował. Prawda, Martho, że mógł? – Upatrywała się potaknięcia u ochmistrzyni, gdyż zdała sobie sprawę, że Giovanni, to już ją zupełnie nie słucha, ale mężczyzna już taki był, że przy każdej dłuższej, kobiecej paplaninie po prostu się zamyślał i stawał nieobecny.

– Ma panienka racje – usłyszała, z czego była bardzo zadowolona, gdyż miło to połechtało jej ego i przekonanie o niemal nieomylności, bo szczerze, to Amanda była na tyle bezkrytyczna, iż uważała, że jeśli już popełnia błąd, to i tak jest on w gruncie rzeczy na jej korzyść i suma summarum wychodzi na plus.

Amanda pożegnała się ze starszym personelem, który znała i który znał ją, i korzystając z pomocy tego młodszego pokolenia, skazała samą siebie na towarzystwo bardzo urodziwego kelnera, który wnosił jej bagaże na piętro, a następnie do pokoju, który zwykle zajmowała, gdy przyjeżdżała wraz z matką w te strony. Amanda jednak, by nie ujść za osobę szczególnie próżną, nie pozwoliła sobie na pustotę w dłoniach, więc dumnie niosła w nich zdobiony, niewielki talerzyk, na którym równo ułożone były trzy maślane rogaliki o budyniowym wnętrzu. Nie mogła już się doczekać aż je skonsumuje.

– Powiesz komu trzeba, by przyniósł mi ciepłej wody? Z trzy wiadra by wystarczyły – zwróciła się do nastoletniego Borysa.

Brunet założył niesforny lok za swoje ucho, a potem stanął tak jak wypadało, z dłońmi splecionymi w koszyczek.

– Oczywiście – odpowiedział, skłaniając się delikatnie.

Amanda wyciągnęła dłoń w jego kierunku i przez chwilę zdawało się, że chce dotknąć jego policzka, jednak zdecydowała się na chwycenie w dwa palce pozłacanego, metalowego guzika.

– Ledwie się trzyma – wyjaśniła. – Musisz poprosić którąś z pokojówek, by mocniej przyszyła, może będzie miała czas i będzie na tyle uprzejma, a jeśli nie to, będziesz musiał sam. Jeśli nie będziesz potrafił, to przynieś mnie igłę i nici, chętnie pomogę.

Borys speszył się nieco jej otwartością, jednak zanim zdążył wypowiedzieć choćby słowo, to Amanda już otworzyła górną szufladę niewielkiej komody, stojącej nieopodal drzwi i wyjęła z niej malutkie, drewniane pudełeczko.

– Są tu jeszcze narzędzia mej matki – zauważyła. – Zdejmij – wydała polecenie i nim Borys zdążył zakomunikować, że to przecież nie wypada, ona już miała jego marynarkę w swych dłoniach.

Materiał odzieży, przez który przebijała się igła, był tak mocno zielony, iż momentami, w bardzo słabym świetle, zdawał się przechodzić w najprawdziwszą czerń, jakby był jej dodatkowym, nietypowym odcieniem.

Amanda raz dwa uporała się z kłopotem i oderwała nić z użyciem zębów, gdyż nożyczek nie znalazła w pudełeczku, a nie chciała chłopca po nie wysyłać bez marynarki, domyślając się, że zebrałby za to solidną burę od osób wyższych stanowiskiem.

– Nie zapomnij o tej wodzie. Muszę wziąć ciepłą kąpiel, by się nie pochorować. Każą mi dbać o siebie, jakbym z rodu królewskiego pochodziła – zwróciła się ponownie do Borysa, przewracając przy tym nieporadnie oczami. Nieszczególnie jej to wychodziło, ale i tak lubiła ten gest, zwłaszcza, że Marco reagował na niego szczerym rozbawieniem. Przywykła więc do przewracania oczami także w sytuacjach, gdy znajdowała się poza jego towarzystwem.

– Nie zapomnę, panienko – odpowiedział chłopak o włosach w kolorze ciemnej czekolady i szybko się wycofał kilkoma krokami, założył marynarkę, poprawił ją z pomocą obydwóch dłoni i zbiegł schodami w dół, by nie wzbudzić podejrzeń tak długą nieobecnością.

Panienka Rodriguez oczekując na wiadra z ciepłą wodą, postanowiła pozbyć się przemoczonego do ostatniej suchej nitki ubrania. Ukryła się więc za zdobionym w różany wzór parawanem i zmieniła ciężką i długą suknie, sięgającą jej za kostki na lekki, satynowy szlafrok, który wprawdzie należał do Marco i się za nią włóczył po ziemi, ale i tak go uwielbiała. Kiedy tylko spostrzegła, że jej przyszły narzeczony zostawił element tak osobistej garderoby u niej w domu, to niemal od razu zabroniła go prać i przywdziewała zazwyczaj o poranku, by móc na nowo poczuć jego zapach, obecny niemal tak intensywnie, jakby był tuż obok. Wtedy mogła zmuszać powieki do opadnięcia, a do swej wyobraźni przywoływać obrazy, gdy obejmował ją od tyłu ramionami i całował w odsłonięte ramię bądź łopatkę, ewentualnie w sam środek karku.

Dziewczyna kichnęła, a przyjemne wspomnienia od niej odpłynęły. Wanna została napełniona niemal do połowy wrzącą wodą. Jeden z lokajów wnoszący dwa wiadra już opuścił jej pokój, ale Borys z jednym i już zupełnie pustym pozostał i odkręcał kurek od kranu.

– Poradzę sobie – oznajmiła, po czym wskazała otwartą dłonią na drzwi. – Mam życzenie zostać sama – dodała niezwykle chłodno.

Borysa zdziwił jej ton, tak obcy od tego, którym go uraczyła, gdy przyszywała jego guzik do marynarki. Nie dyskutował jednak z przyszłą żoną szefa. Uśmiechnął się jedynie skromnie, pożegnał i dał do zrozumienia, że gdyby był potrzebny, to śmiało może wołać.

– Zawsze wołam, gdy czegoś potrzebuje – powiedziała, zamykając za nim drzwi. Te w łazience zdecydowała się jednak pozostawić uchylone.

Zanurzyła się w gorącej wodzie po samą szyję, przez co jej jasna, choć nie blada skóra, zaczęła nabierać czerwonawego koloru. Poczuła się odprężona. Chwyciła za żółtą, delikatną gąbkę i kremowe mydło, przy okazji potrącając olejek o różanym zapachu. Postanowiła skorzystać i z niego, wkrapiając odrobinkę do wody. Pociągnęła nosem i zrelaksowała się już całkowicie.

Po kąpieli miała w planach przebrać się w ciepłą koszulę nocną i wskoczyć od razu pod puchową pierzynę, ale papierośnica, która rzuciła się jej w oczy, gdy wypuszczała Eduarda z jego prywatnego królestwa, skutecznie nakłoniła ją do zmiany planów. Ponownie przywdziała szlafrok ukochanego i w tak skąpym odzieniu wyszła na balkon, by uraczyć się smakiem papierosa, którego była niezwykle ciekawa, gdyż nigdy wcześniej nie paliła. Rozmyślała też nad tym, kto mógł pozostawić papierośnice i zapałki w pokoju, który był przecież przygotowany specjalnie na jej i jej matki przyjazd, wiedząc, że żadna z nich nie była nałogowym palaczem.

Rozdział 2

Zanim powiesz „tak”

Amanda spełniła prośbę męża i skutecznie wymęczyła syna różnymi grami i zabawami oraz stanowczo za długą kąpielą. Mały Pedro co prawda walczył jak prawdziwy rycerz i nie dawał za wygraną zmęczonym, i nieustannie opadającym powiekom.

– Cytaj dalij – powtarzał na wpół przytomny, będąc na pograniczu jawy i snu.

W końcu jednak padł całkiem bez sił na puchowe poduszki. Wsunął róg jednego z jaśków między usteczka, zassał i odetchnął spokojnie, jakby mimo wszystko był szczęśliwy z tego, że sen w końcu z nim wygrał i pozwolił mu odpocząć, nabrać energii na kolejny dzień zabawy.

Ciemna blondynka opuściła niewielką, skromną sypialnie syna, w której mieściła się jedynie dwudrzwiowa szafa na ubrania, komoda z bielizną i pościelami, łóżko oraz skrzynia wypełniona po brzegi zabawkami. Wychodząc pozostawiła uchylone drzwi i wyczekiwała na męża.

Mijały godziny, nocne godziny, a ona zamiast spać, to nieustannie śledziła drogę jaką przemierzała wskazówka naściennego zegara. Kilka razy zerkała też na ten stojący, z kukułką, by się przekonać czy czasami ten wiszący na ścianie się nie popsuł.

Odpalała papieros od papierosa w nadziei, że ją to uspokoi, ale nie uspokajało. Było wręcz przeciwnie, coraz mocniej dygotała, a na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Sama zastanawiała się czy jest oba bardziej efektem zdenerwowania, czy może chłodnego wiatru, który ją otulał, gdy stała na balkonie, wsparta o metalowe, wymagające odmalowania barierki.

W końcu drzwi prowadzące wprost do dużego pokoju otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem. Kot śpiący na pobliskiej komodzie ziewnął leniwie, a potem zeskoczył z niezadowolonym miauknięciem, gdyż mąż jego właścicielki o mały włos nie przycisnął mu ogona. Mężczyzna podpierał się o blat komody i usiłował zamknąć za sobą drzwi. Poszukiwał klucza w kieszeni spodni.

– Zostaw uchylone – usłyszał.

Wystraszył się, bo sądził, że Amanda już dawno śpi. W efekcie tego klucze wypadły z jego dłoni i uderzyły z nieprzyjemnym łomotem o deski parkietu. Zacisnął zęby, jakby go coś bolało i z trudem przykucnął. Dosięgnął przedmiotu, który wpełzł pod komodę i usiłował się podnieść. Czuł jak wszystkie mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa, a najmniejszy ruch zdawał się wzniecać w nich prawdziwy ogień.

Amanda opuściła balkon, pozostawiając jego drzwi na wpół otwarte, by wpuścić do zaduszonego, od nadmiernego palenia, pomieszczenia odrobinę powietrza. Ledwie dosięgnęła włącznika pokaźnych rozmiarów lampy, a już usłyszała:

– Nie świeć.

– Dlaczego? – zapytała, nie zdejmując palca z przycisku.

– Prądu szkoda – oznajmił, ale w taki sposób jakby to było tylko wymówką.

Amanda spojrzała na szerokie plecy męża i czekała aż ten się odwróci, ale jak nigdy ciągle stał tyłem. Odczekała więc aż zdejmie marynarkę i kamizelkę. Przysiadła w tym czasie na brzegu łóżka, by mu nie przeszkadzać. Ruchy miał wolne, niemal ślimacze, co też ani trochę nie było do niego podobne.

– Stało się coś? – postanowiła zapytać.

– Uu – odburknął, co było równoznaczne z nie.

– Wróciłeś w środku nocy. – W jej głosie nie było ni cienia pretensji, a jedynie ciekawość się tam kryła, zmieszana ze wzmożoną czujnością.

– Sprawy biznesowe się przedłużyły, przepraszam.

Brunet w końcu nie miał innego wyjścia, jak się odwrócić. Ucieszył się, że Amanda siedzi na łóżku, skryta za parawanem i że dzięki temu nie widzi jego twarzy. W pośpiechu, mimo bólu, pozbył się butów oraz spodni i nie kłopocząc się ze wzięciem kąpieli czy przebrania w piżamę, przeszedł na drugą stronę łóżka i legł na nie.

– Jestem wykończony – powiedział w taki sposób, jakby to miało go usprawiedliwić i odwrócił się do małżonki plecami.

Amanda wzięła mocniejszy haust powietrza i wypuściła je przez nos. Poruszyła nerwowo brwiami i w końcu przemówiła ostrym jak brzytwa tonem:

– Za długo ciebie znam, by się na takie coś nabrać. – Spojrzała na męża i sięgnęła do jego ramienia. Chciała siłą go odwrócić, ale na jej dotyk jedynie się skurczył w sobie i syknął z bólu. – Co ci się stało? – zapytała zanim się odwrócił, a kiedy to uczynił, przyłożyła dłoń do ust i otworzyła szeroko oczy. – O mój Boże, jak do tego doszło!? – zapytała podnosząc głos.

– Ciszej – syknął. – Obudzisz małego.

– Gdybyś wracał o przyzwoitej porze i w stanie w jakim należy, to nie musiałbyś się teraz martwić, że...

– Przestań – warknął przez zaciśnięte zęby. – I ani słowa więcej – dodał, podnosząc się na łóżku do siadu i wybałuszając na nią agresywnie oczy.

Spuściła wzrok, nawet nieco głowę opuściła, ale w końcu ponownie spojrzała na męża i niespodziewanie dotknęła opuszkiem zaschniętej krwi, która wcześniej musiała obficie toczyć się z rozciętej wargi.

– Powinieneś to przemyć – oznajmiła troskliwie. – Pójdę po wodę utlenioną. – Udała się do łazienki, skąd powróciła z gazą i szklaną buteleczką. Nasączyła zawartością butelki gazik i przyłożyła do pokrwawionych miejsc na twarzy męża. Nakazała mu przytrzymać, a sama wychyliła się, po kolei, do obydwóch lampek nocnych, by choć odrobinę lepiej widzieć jego obrażenia.

Amanda dostrzegła bordowy ślad, który ciągnął się od miejsca tuż pod okiem aż do żuchwy. Wyobrażała sobie, że przez noc siniec nabierze fioletowego odcieniu. Postanowiła przyłożyć do niego coś zimnego i w tym celu udała się ponownie do łazienki, tym razem po miskę z zimną wodą oraz szmacianą myjkę.

Kiedy wróciła jej mąż nie miał już na sobie koszuli. Trzymał ją zmiętą w dłoniach i przykładając gazę do ust, brzmiał jakby szeptem przeklinał. Ponieważ był odwrócony do niej tyłem, to szybko zauważyła ślady na jego plecach, miejsca tak mocno zaczerwieniona, że aż zdawały się płonąć żywym ogniem, szczególnie te w okolicy nerek i żeber.

– Powinien to obejrzeć lekarz – stwierdziła, klękając na łóżku tuż za jego plecami. Miseczkę położyła na nocnym stoliku i wychyliła się, by umoczyć w nim myjkę. Przyłożyła delikatnie do prawej łopatki.

Brunet zacisnął zęby i świsnął powietrzem, które nagle przez nie wciągnął..

– Mówiłam, że powinien obejrzeć to lekarz – przypomniała, zjeżdżając szmatką niżej, aż do nerek.

– Przestań – wyszeptał słabo, ale z dużą dozą irytacji, której zupełnie nie krył.

– Możesz mieć pęknięte żebro, ono może przy nieodpowiednim ułożeniu przebić płuco, a wtedy możesz umrzeć – panikowała, a łzy pojawiły się w jej oczach, niczym nieproszeni goście w drzwiach. Tyle, że gości mogłaby wyprosić, a ze łzami nie miała siły walczyć, nie umiała ich powstrzymać.

– Gdybym miał pęknięte żebro... – Odwrócił twarz w jej stronę i pomimo bólu, jaki sprawiało mu samo uniesienie ręki, pochwycił za jej podbródek i delikatnie go potarł. – Czułbym – wyszeptał z delikatnym uśmiechem, do którego nawet nie musiał się przymuszać. Zazwyczaj, gdy na nią patrzył, to się uśmiechał, samoistnie, bez konkretnego powodu, po prostu wystarczyła sama ona, a kąciki jego ust same wędrowały ku górze.

– Nadal uważam, że powinien to obejrzeć lekarz – upierała się.

– Za moment to ciebie będzie musiał obejrzeć lekarz, bo ci przyłożę, jeśli nie przestaniesz gderać – posunął się do groźby, po czym spojrzał przed siebie. Nie mógł więc widzieć jak Amanda niechlujnie przewraca oczyma.

– Powiesz chociaż kto cię tak urządził? Napadli cię czy może miałeś starcie w jakieś karczmie, bo się ktoś krzywo spojrzał albo przynajmniej tak ci się zdawało?

– Za moment uznam, że ty się na mnie krzywo patrzysz i jak Boga kocham, spuszczę ci sromotne lanie – warknął, odwracając twarz w jej kierunku.

– Nie to nie. O nic się nawet spytać nie można. Jakiś nadwrażliwy jesteś.

– Amando – wycedził gniewnie.

– Tak?

– Idź spać – odpowiedział z udawanym uśmiechem radości, który był tak cyniczny, że aż ją wewnątrz zatrzęsło. – Dalej już sobie sam poradzę – dodał, odbierając od niej myjkę, po czym samodzielnie namoczył ją w wodzie i przyłożył do piekącego brzucha, którego mięśnie zdawały się mocno kurczyć i nie chcieć rozluźnić, pomimo że już od ponad godziny nie musiał ich zaciskać.

Amanda położyła się, odwracając tyłem do swojego ślubnego i powróciła wspomnieniami do dnia, gdy obudziła się w łóżku, w pokoju gościnnym. Głowa bolała ją tak mocno, jakby ważyła tonę, choć nie przypominała sobie, by zeszłego wieczoru wypiła choć lampeczkę szampana. Pamiętała natomiast, że spędziła w pokoju cały dzień i całą noc, a Marco jeszcze nawet nie raczył się z nią przywitać. Domyślała się, że pewnie jeszcze nie powrócił, ale i tak była na niego o to zła, a zakatarzony nos, załzawione oczy i niemiłosierny ból gardła, tylko potęgował jej gniew.

Młoda Hiszpanka szybko przebrała w męskie odzienie, które było szyte idealnie na jej miarę i pomimo złego samopoczucia, udała się do kuchni, by dopomóc personelowi w przygotowywaniu jej osobistych zaręczyn. Ledwie pochwyciła za ściereczkę i srebrną łyżeczkę, by rozpocząć polerowanie sztućców, a już Martha wyrwała obydwa przedmioty z jej dłoni.

– Panience nie wypada – upomniała. – Pan dałby nam po uszach, gdyby...

– Bla, bla, bla. Nie mogę bezczynnie usiedzieć – pod koniec wypowiedzi mocno zakasłała i zgięła się w pół, przykładając zaciśniętą pięść do klatki piersiowej.

– W takim stanie, to do łóżka jedynie i leżeć, a nie siedzieć. Leżeć i się porządnie wypocić. Rosołu przygotuje, z mięskiem, takim w kawałeczkach, jak panienka lubi najbardziej. Herbaty z cytryną zrobię.

Amanda nawet nie protestowała, gdy ochmistrzyni wypychała ją z kuchni i wskazywała dłonią na schody, mówiąc przy tym, że to wszystko wina tej podróży w samiuteńkim deszczu.

– Nie chciałam czekać. Nie lubię czekać – oznajmiła dziewczyna i zbulwersowana, że wzgardzono jej pomocą, czym prędzej udała się ponownie do gościnnego pokoju i zakopała pod ciepłą pierzynę z zamiarem przespania tych wszystkich godzin, podczas których Marco miałby być nieobecny.

Nie obudził ją dźwięk przekręcanego w zamku klucza ani kroki, gdy pewien mężczyzna przechadzał się po jej pokoju i podchodził bliżej, coraz bliżej, przyglądając się jak słodko śpi. W pierwszej chwili chciał nawet ją zbudzić, ale postanowił zrezygnować z tego pomysłu i dać jej należycie odpocząć po tak długiej podróży. Nie oparł się jedynie dotknięcia jej włosów i odgarnięcia spoconego kosmyku, który nieproszony wstąpił na jej twarz.

Marco po wizycie w pokoju Amandy, powrócił do swoich spraw. Pozbył się marynarki, przechodząc przez pokaźnych rozmiarów salon restauracyjny. Odrzucił ją niechlujnie na jedno z krzeseł i podwinął rękawy, których mankiety rzadko kiedy zdobił spinkami. Wyszedł na zewnątrz i udał się do pobliskiego pomieszczenia, gdzie piątka mężczyzn parała się zajęciami stolarskim. Pomagał im w składaniu stołów i zbijaniu krzeseł, które potem były ręcznie wygładzane.

– Przepraszamy pana za opóźnienia, ale...

– Nie odpowiadacie za to, że ludzie się pochorowali – przerwał szybko i starł pot z czoła, czym nieco je zabrudził. – Teraz najważniejsze, by wyzdrowieli i by nie okazało się to niczym poważnym, żadną epidemią – dodał i zamienił papier ścierny na nowy, by móc powrócić do pracy.

– Z szefa to jednak równy chłop – powiedział wysoki i szczupły, młody chłopak, który był bratem Diany, jednej z pokojówek, którą zatrudnił, podobnie zresztą jak większość, ubiegłego lata.

– Uznam za komplement. – Uśmiechnął się i spuścił szelki ze swych ramion. Rozpiął górne guziki koszuli, bo pośród pyłu i kurzu nie było łatwo mu oddychać.

– A ta pana pannica, to na własne życzenie taka chorótka. Kto to widział, by w taki deszcz podróżować.

– Podróżowała w deszcz? – zdziwił się Marco.

– A jakże! – krzyknął inny z mężczyzn, ten był krępym, potężnym blondynem. – Mój wuj ją tu podwoził, bo akurat z rupieciami na skup jechał.

– Nawet nie wiedziałem – przyznał brunet i polizał krańcem języka górną wargę. – Sądziłem iż przeczekała tę niepogodę.

– A gdzież tam. – Machnął ręką. – Mówi pan tak, jakby swej własnej, przyszłej żony nie znał. Panienka Amanda to urokliwe stworzenie, piękne jakby sam boski rzeźbiarz ją wystrugał, ale uparte to i niecierpliwe co niemiara – dopowiedział, gdyż jako człowiek, który wychował się w tych stronach, a potem sam w nich osiadł wraz z małżonką, miał okazję spotkać pannę Rodriguez już nieraz.

Marco przerwał pracę, by zajrzeć do swej kobiety, ale wcześniej udał się do kuchni w celu skonsumowania choćby jednej kanapki. Dostrzegł ciepłe rogaliki z kremem budyniowym, więc chwycił za dwa brudnymi rękoma i pożarł pierwszy dwoma większymi kryzami. Nad drugim bardziej się rozczulił.

– I znowu pan po chłopsku jada – zauważyła Martha, która opiekowała się nim, gdy jeszcze był niemowlęciem, a ona była zatrudniona w niewielkim, wiejskim majątku jego rodziców, którzy zajmowali się uprawianiem zboża i pielęgnacją sadów. Od początku gospodarka zajmowała tyle hektarów, że nie sposób było temu podołać bez zatrudnienia ludzi, a z czasem rozrosła się jeszcze bardziej.

– Brak czasu – odparł z łobuzerskim uśmiechem. – Cóż na to poradzić – dodał, wpychając ostatni kawałek rogalika do ust. Uniósł dłonie na do góry i pstryknął palcami, jakby na znak tego, że skończył.

Martha zaśmiała się na wspomnienie, że już jako mały chłopiec tak czynił i powróciła do swoich obowiązków, wrzucając żywe skorupiaki do gotującej się wody.

– Biedne – skomentował, zerkając jej przez ramie. – Nie można ich tak najpierw zabić? – gdybał.

– Nie – odburknęła. – Można jedynie zrezygnować z ich jedzenia.

– Za bardzo je lubię – skomentował i tknął palcem jedno, czerwone raczysko, które uwięzione było w rybackiej sieci. – By mnie przyszczypnął, a ja tylko chciałem pogłaskać – dodał zdziwiony, że takie coś w ogóle miało miejsce. – Skończysz w garze z wodą, na ogniu, jako moja kolacja – dokuczał biednemu stworzeniu, czym wprawił w rozbawienie część personelu, obecnego przy tej wymianie zdań szefa z przyszłym posiłkiem.

– Idzie pan do Amandy? – postanowił zapytać Giovanni, gdy Marco stał już przy samych drzwiach.

– A zbudziła się już?

– Tak, Borys przed minutą zaniósł jej dzban herbaty z cytryną. – Wskazał dłonią na chłopaka o lekko kręconych włosach, którego młodej twarzy nie zdobił żaden, choćby najmniejszy zarost.

– W takim razie... pójdę do niej. – Poruszył zabawnie brwiami i od razu się rozpromienił. – Mam nadzieję, że z nią już lepiej.

– Umyj się pan, zanim do niej pójdziesz – pouczyła go Martha, a on od razu poszedł za jej radą i stanął przy zlewozmywaku. – W łazience – dopowiedziała przez zaciśnięte zęby, jakby brakowało jej cierpliwości do własnego szefa, ale było już za późno na jej rady, gdyż Marco nawet skorzystał z płynu do mycia naczyń, by doczyścić swoje ręce, czoło i policzki.

Wytarł się w ścierkę kuchenną, a po tym zabiegu, po wcześniejszej jej bieli nie było już ani śladu.

– Już? – zapytał.

– A za łokcie? – wskazała palcem. – I szyja jeszcze.

– To się ukryje pod marynarką i krawatem. – Machnął niedbale ręką. – Nie opłaca mi się brać kąpieli, gdyż zaraz znowu będę musiał wracać do pracy – wytłumaczył się, a potem stanął przed Borysem, który niechlujnie podpierał się łokciami o niską szafkę.

Spojrzenia obydwóch mężczyzn się spotkały. Młodszy podniósł się, stając niemal na baczność i zapytał usłużnie czy w czymś może pomóc. Marco uśmiechnął się kpiąco i posunął się do groźby:

– Mnie w niczym, ale sobie możesz pomóc w utracie pracy, gdy dalej będziesz tak postępował.

– Nie za bardzo wiem co... – zaczął, ale Giovanni trącił go mocno łokciem w bok.

– Wytłumacz mu – rozkazał Falcone, po czym udał się na piętro, wprost do pokoju gościnnego.

Kiedy wszedł, Amanda akurat smarkała w całkiem już przemoczoną chusteczkę. Dziewczyna siedziała na łóżku, nakryta po samą szyję, a książka, którą wcześniej umilała sobie czas, leżała do góry grzbietem na jej kolanach.

– Nie powinieneś mnie oglądać w takim stanie – zwróciła się do nieco rozczochranego bruneta, który ku jej zdziwieniu nie postąpił kroków na przód, a stał niemal przy samych drzwiach, jakby się bał, że go zarazi.

– Niedługo sam ci przysięgnę, w zdrowiu i w chorobie – odparł służbowym tonem, by później, jeszcze ostrzejszym, dodać – niepotrzebnie przyjechałaś tak wcześnie i tak dopiero wróciłem.

– Nie tak się wita narzeczoną – pouczyła go, obserwując jak przechadza się po pokoju w tę i we w tę, niczym jakiś major, z dłońmi splecionymi w koszyczek za plecami.

Nagle odwrócił się w jej stronę i stanął dokładnie naprzeciwko, przy samym początku łóżka, niemal dotykając udami o jego barierki.

– Przepraszam, madame. Witaj – rzekł, przybierając na twarz przyzwoity uśmiech.

– Ależ oficjalny ton. A gdzie czułe słówka, uśmiech, serdeczne słowo? – dopytywała. – Czy ja cie muszę uczyć jak się powinno obchodzić z kobietami? – Wyciągnęła swoją prawicę mocno przed siebie i ustawiła w taki sposób, jakby oczekiwała złożenia pocałunku na zewnętrznej stronie swej dłoni.

Marco szybko, pewnym i mocnym krokiem zbliżył się do niej, pochwycił jej dłoń w swoją i zaczął obcałowywać, zmierzając w górę aż do samego ramienia.

– Teraz to odczułam, że za mną tęskniłeś, dokładnie tak samo jak w listach pisałeś. – Uśmiechnęła się zwycięsko i ponownie chwyciła za chusteczkę, gdyż czuła, że gil za moment wycieknie z jej nosa i sięgnie do samej brody, albo co gorsza, wpadnie jej do ust.

– Nadal uważam, że mogłaś poczekać, nie jechać w deszcz, bo teraz przez to jesteś chora. – Usiadł na łóżku, przy jej boku, wspierając swoje łokcie na kolanach.

– Chciałam być jak najwcześniej, dopomóc przy przygotowaniach – wytłumaczyła.

– W takim stanie jesteś całkiem bezużyteczna i to bardziej niż jakby cię tutaj nie było – skomentował, na powrót przybierając nieuprzejmy ton.

– Jesteś dla mnie teraz niemiły – rzekła uskarżycielsko, niemal płaczliwie, a jej rumieńce wykwitły jeszcze mocniej na pyzatych policzkach.

– Bo mam powód – trwał twardo przy swoim i patrzył na nią wzrokiem, którego sam diabeł, zapewne byłby w stanie się przestraszyć, ale Marco nie miał do czynienia z diabłem, a z Amandą, a ta bała się naprawdę niewielu rzeczy i dużo było trzeba, by ją choć odrobinkę przestraszyć.

– Nawet jeśli...

– Nie dyskutuj ze mną, bo zasłużyłaś na porządne lanie – przerwał jej twardo.

– Mój ojciec nie żyje, a matka jest w drodze, więc...

– Ja jestem na miejscu – zgłosił się niczym na ochotnika do zjedzenia największej porcji sernika, a że słodycze uwielbiał, to wyzwanie zdawało się być samą przyjemnością.

– Ty nie masz do mnie jeszcze żadnych praw – przypomniała szybko i zapobiegawczo wycofała się odrobinkę, by siedzieć możliwie jak najdalej od swojego przyszłego męża.

– I twoje szczęście, bo jakbym miał, to sprałbym w tej chwili na kwaśne jabłko. – Przysunął się bliżej tak, że dystans, który między nimi stworzyła niemal całkowicie zniknął.

– Takich rzeczy nie mówi się kobiecie, zanim nie powie tak, a i przed ślubem lepiej być ostrożnym – pouczyła, a przy tym otworzyła szeroko oczy i przytaknęła sama sobie ruchem głowy.

– Jesteś bardziej nieznośna, niż za czasów, gdy byłaś dzieckiem – stwierdził, gdy ona układała głowę na poduszkę.

– Sam wtedy byłeś dzieckiem.

Sięgnął do niej dłonią, by pogładzić po rozpalonym policzku i dotknąć spoconego karku.

– Powinni już dawno wezwać lekarza. Źle z tobą – zauważył.

– Nie! – zaprotestowała szybko. – Lekarze są do niczego. Każdemu, by tylko zastrzyki przepisywali.

– Ciągle boisz się igieł? – zdziwił się i lekko zaśmiał.

– Nie boję, tylko... tylko nie mam ochoty świecić tyłkiem przed obcym mężczyzną.

– Przed obcym nie musisz – oznajmił i jednym zdecydowanym ruchem odwrócił ją tak, by leżała na brzuchu. Położył obie dłonie na jej ramionach, chwytając za nie zdecydowanie, a ustami objął górę jej lewego ucha. – Za niedługo będziesz panią Falcone – wyszeptał.

– Póki co, tylko narzeczoną pana Falcone – sprostowała. – O ile ma matka wyrazi zgodę, a z tego co mi wiadomo, nawet jeszcze się nie pofatygowałeś z prośbą o taki zamiar. Szykujemy zaręczyny, spraszamy gości, a ty nie masz przyzwolenia. – Niespodziewanie role się odwróciły i to ona zaczęła ganić jego, pomimo że leżąc, patrzyła na niego z dołu, a on wspierał się na rękach, szeroko rozstawionych po jej obydwóch bokach, jakby przymierzał się do wykonywania pompek.

– Ale gdybym wystartował do niej z prośbą tak zawczasu, to mogłaby się jeszcze nie zgodzić. Po co więc to czynić? Mam pewność, że przy tak dużej ilości gości, będzie się krępowała odmówić. – Uśmiechnął się łobuzersko i puścił oczko do Hiszpanki.

– Marco! – wykrzyknęła. – Całkiem oszalałeś!? Chcesz ją postawić przed faktem dokonanym!? – nie dowierzała. – Przecież ona nas za to zabije. Mnie skręci kark, a ciebie za to co masz w spodniach wywiesi niczym bieliznę na szczurkach, by sobie ludzie popodziwiali.

– Nie przesadzaj. Nie będzie tak źle.

Amanda przewróciła oczami, a Marco wykorzystał moment jej nieuwagi, by przybliżyć swoje usta do jej lekko rozchylonych warg.

– Obiecaj, że jeszcze dziś, gdy tylko się zjawi, to z nią porozmawiasz – nalegała, przerywając pocałunek.

– Dobrze, pójdę do tej jędzy, gdy tylko przyjedzie.

– Marco! – wydarła się i w powietrzu tupnęła nogą. – Mówisz o mej rodzicielce – przypomniała.

– Wiem. Na swoją bym tak nie bluźnił.

Amanda ponownie przewróciła oczami, a jej wybranek znowu wykorzystał to na swoją korzyść i począł skradać jej kolejne z pocałunków. Odwrócił ją tak, by leżała na brzuchu i obcałowywał szyję, kark i miejsce między łopatkami, do którego miał możliwość dosięgnąć, gdy tylko naciągał jej koszulkę nocną bardziej ku dołowi.

– Nie zapędzaj się tak – szepnęła rozbawiona, bo jego wąs drażnił i łaskotał jej skórę.

– Dlaczego? Przecież jesteśmy prawie małżeństwem.

– Nawet narzeczeństwem jeszcze nie jesteśmy – przypomniała. – I nie będziemy, bo zanim zostanę twą żoną, to już wdową zostanę, bo ma matka cię ukatrupi, że o wszystkim informujesz ją tak późno.

– To nie moja wina, że ona mnie nie lubi – bronił się szeptem, i trącał nosem o jej prawe ucho. – Zawsze uważała, że jestem nieodpowiednią partią dla ciebie.

– Bzdury opowiadasz. Jesteś młody, ambitny, masz dużo pomysłów. Ona to widzi.

– Jednak wolała byś wyszła za szlachcica – warknął wprost do jej ucha, a potem przygryzł je na tyle mocno, by poczuła.

– No, co ty mi robisz!? – uniosła się. – Ciągle mi coś robisz – rzekła uskarżycielsko. – Ma matka jest ze starszego pokolenia, gdy jeszcze patrzyło się na nazwisko, ale już zaczyna dostrzegać, że nasze, bez pieniędzy, coraz mniej znaczy. Widzi też, że taki ty, którego nieszczególnie lubi, jesteś bogatszy niż niejeden hrabia czy baron. Świat wszystko odwraca, czasami do góry nogami – wyjaśniła melancholijnie i nico przy tym posmutniała, bo nagle przypomniało jej się, że jej matka tak naprawdę nie lubi Marco tylko za to, że ten zainteresował się jej jedyną córką, a jego niższe urodzenie było prostą i należytą wymówką, by jakoś tę niechęć do chłopaka usprawiedliwić.

– Nie znalazła sobie czasem jakiegoś wdowca albo starego kawalera? – dopytywał Falcone. – Wolałbym już twego ojczyma prosić o twą rękę, niż ją. Miałoby to większe szanse na powodzenie – stwierdzał i jednocześnie niemal na niej leżał, gdyż czuła muskularność jego klatki piersiowej na swych plecach.

– Ma matka dopiero co odżyła, gdy ojciec zmarł. Wątpię, że kiedykolwiek jeszcze jakiemuś mężczyźnie zaufa. Za dużo przeszła.

– Ty zaufałaś – zauważył. – Jesteś gotowa mi zaufać – poprawił się szybko.

– Ja to nie ona. Zawsze wychodziłam na przód przygodzie, nie lękałam się niepowodzeń i skutków na szybko podjętych, nieprzemyślanych decyzji.

– Namyślałaś się trzy miesiące. Nie wydaje mi się, by to było szczególnie krótko – wytknął z cynicznym uśmieszkiem, który niemal poczuła, gdy przyłożył usta ponownie do jej oblanego potem karku.

– Marco – wypowiedziała przeciągle. – Nie klej się tak do mnie. Zarazisz się i także zachorujesz.

– Zawsze byłem niechorowity – odparł szybko.

– A jeśli...

– A jeśli nawet, to co w tym złego? Będziemy mieli szansę się wspólnie wypocić – ledwie dokończył wypowiedź, a drzwi pokoju gościnnego się otworzyły i wkroczyła przez nie starannie wyczesana kobieta w sile wieku, której na pierwszy rzut oka nikt nie dałby ponad czterdziestu lat.

Marco wystraszył się i niczym oparzony odskoczył od Amandy, i wstał na równe nogi, przyjmując pozycję prawie na baczność.

– O, pani hrabina – rzekł, poprawiając jednocześnie swoją wymiętą koszulę. Zdecydował się nawet na zapięcie guzików jasnej, niemal kremowej marynarki, by wyglądać choćby dostatecznie przyzwoicie.

Amanda uśmiechnęła się i by tego nie pokazać zgromadzonym, ukryła twarz w poduszkę. Przygryzła ją, powstrzymując wybuch śmiechu.

– Jak miło, że pani już przybyła – przymilał się dalej Marco. – Proszę się nie krępować i czuć jak u siebie w domu – dodał ze sztucznym uśmiechem, bo do swej przyszłej teściowej nie potrafił się szczerze uśmiechnąć, nieważne jak bardzo tego chciał, po prostu nie potrafił i już.

– Już to nie jest możliwe, chłopcze. Już się postarałeś o to, bym poczuła się, jakbym przekroczyła próg najzwyklejszego burdelu – zaczęła twardo, niezwykle hardo, jakby chciała wypluć cały jad jaki w sobie nosiła. – Nigdy cię nie lubiłam, ale do tej pory nie sadziłam, że z przyszłej żony, jeszcze przed zaślubinami, zechcesz uczynić swoją kurtyzanę.

Marco przełknął głośno ślinę i zaniemówił, za to Amanda uniosła głowę i z zamglonym od choroby oraz zaskoczonym spojrzeniem zapytała:

– To mamusia już wie o ślubie?

– Od początku wiedziałam po co tu jadę, nie jestem przecież głupia.

– Mam nadzieję, że nie przybyła pani tak prędko, by zdążyć temu zapobiec – wtrącił się Marco, po czym przeprosił obie panie, skłonił się uprzejmie i wycofał do swych poprzednich obowiązków, gdyż nie potrafił ani chwili dłużej znieść towarzystwa przyszłej teściowej.

Amanda po jego wyjściu niemal od razu wstała, odgarnęła rozpuszczone w nieładzie włosy do tyłu, za ramiona i postawiła sprawę jasno:

– Nie możesz mu odmówić! Znam go przecież tyle lat. Chcę tego, naprawdę.

Elsa spojrzała na córkę i przybrała kamienną twarz, taką zupełnie bez wyrazu. Zacisnęła zęby i zazgrzytała nimi, po czym odpowiedziała:

– I nie odmówię, ale nie będziesz z nim szczęśliwa, a kiedy się przekonasz o mych racjach, to tylko się nie fatyguj i nie przyjeżdżaj wtedy do matki z płaczem. Ja wiem, że on teraz jest miły i uroczy, ale mimo tego, zanim powiesz tak, to pamiętaj, że gdy już będzie twym mężem, to się od niego nie uwolnisz.

Borys cały czas przysłuchiwał się rozmowie, był obecny w pokoju od samego początku, gdy Elsa do niego weszła, gdyż wgramolił się zaraz po niej, taszcząc za sobą dwie pokaźnych rozmiarów walizki.

Rozdział 3

Nic niewart jest nawet najpiękniejszy niewolnik

Tej nocy wysłannicy Morfeusza nie chcieli odwiedzić ani Amandy, ani Marco. Jedynie mały Pedro został obdarowany przez króla snów przyjemnym marzeniem o rycerskiej krainie, skrytej za kilkoma górami i dwoma morzami. Chłopiec odwrócił się z plecków na bok i zamlaskał z zadowoleniem. Cały czas miał zamknięte oczy, a na jego ustach wystąpił delikatny uśmieszek. Amanda przymknęła drzwi zaraz po tym, gdy upewniła się, że jej synek śpi i powróciła do łóżka, które dzieliła wraz z mężem. Robiła wszystko, by go nie dotknąć, by nawet przypadkowo go nie trącić i nie szturchnąć.

– Nie musisz chodzić jak mysz na palcach – przemówił nagle. Otworzył szeroko oczy i począł wgapiać się w fragment ściany, który znajdował się dokładnie naprzeciwko jego wzroku.

– Nie chciałam cię niepotrzebnie zbudzić – odparła i już bez skrępowania zaczęła poprawiać pościel, wygładzać jej koronkę, a nawet wstrząsnęła poduszką, by pierze przesunęło się nieco niżej i nie czyniło przedmiotu sypialnianego takim uleżanym.

Ułożyła się wygodnie i zamknęła oczy, pomimo że za oknem zaczynało już świtać. Marco niespodziewanie się odwrócił i otulił ją jedną ręką w taki sposób, że dłonią sięgnął do jej lewej piersi. Nieco ją ścisnął, a jego wąs zaczął łaskotać skórę na karku.

– Dobranoc – powiedziała nieuprzejmym tonem, a następnie powtórzyła jeszcze donioślej – dobranoc, Marco.

– Dobranoc, dobranoc – zamarudził pod nosem i położył się na wznak.

Po dłuższej chwili męczarni, wiercenia się z boku na bok, w końcu udało mu się zdrzemnąć. Amanda jednak nie podzieliła jego stanu. Nie mogła zapomnieć o anonimowym liście z pogróżkami, który wypadł z marynarki jej męża. Zaczęła układać w głowie wydarzenia niczym puzzle i doszła do wniosku, że to pobicie musiało mieć coś wspólnego z tym listem. Brakowało jej jednak elementów, by ułożyć historie w całość. Zdecydowała się wstać i na paluszkach powędrować do miejsca, gdzie jej mąż pozostawił swoją odzież.

Miała w planach przeszukać jego kieszenie, ale ledwie dotarła do drugiej z nich, a blaszana, zdobiona piersiówka wypadła z tej wewnętrznej i zderzyła się z podłogą. Amanda wystraszyła się tego dźwięku na tyle, że cofnęła się o dwa kroki, wpadła na stoliczek, ten się zachwiał, a wazon potłukł. Kwiaty się wysypały, a woda wylała, zalewając nieco jej bose stopy przez co wydała z siebie pisk niezadowolenia i przestrachu.

– Samo wszystko pospadało – odezwała się, zanim jeszcze Marco dał znać o tym, że został zbudzony.

– Zawsze takie rzeczy przytrafiają się właśnie tobie i zawsze same – odparł, zapalając lampkę nocną po swojej stronie i przyglądając się nocnemu wyczynowi swojej żony. – Po co wstałaś? – zapytał, przecierając zmęczoną twarz. Natrafił na zasinienia i rozerwaną skórę łuku brwiowego, przez co syknął z bólu, a nieco krwi ponownie zaczęło cieknąć powoli, wąską stróżką po jego twarzy.

– Tak... o po prostu. – Wzruszyła ramionami niczym istne niewiniątko.

Marco zaczął przyglądać się uważniej swojej marynarce, którą ciągle trzymała jego żona. Zauważył też karafkę, która znajdowała się na ziemi. Usiadł na łóżku i wyciągnął dłoń po swoją własność. Przez moment zawahała się czy mu ją oby na pewno oddać, ale w końcu, nie postąpiwszy kroku, wyciągnęła rękę z marynarką przed siebie. Nie spodziewała się tylko tak mocnego szarpnięcia i choć Marco chwycił za materiał a nie jej nadgarstek, to ona przez to o mały włos nie poleciała do przodu. Brunet wstał i założył odzienie wierzchnie na siebie, sięgnął też po spodnie, które spoczywały na krześle, zupełnie nie tam gdzie je porzucił. Ubrał się prowizorycznie, pozostawiając klatkę piersiową nagą i skierował swoje kroki do wyjścia z pokoju.

– Dokąd idziesz? – zapytała, szybko ruszając za nim.

Zatrzymał się i nie odwróciwszy, uniósł rękę nieco do góry, łącząc kciuk z palcem środkowym.

– Jeśli okaże się, że w środku nocy, będę musiał wyciągać szkło z twoich stóp, to mogę ci zagwarantować, że zamiast do kuchni po zmiotkę, udam się do stajni po szpicrutę – przemówił ostro, czym skutecznie zatrzymał ją w miejscu.

– Nie wiem o co ci chodzi – poskarżyła się. – Cały czas mi grozisz – dodała i dosyć teatralnie pociągnęła noskiem.

– Niesłusznie? – zapytał spokojnie, odwracając się w jej kierunku. – Niesłusznie!? – ryknął doniośle i postąpił dwa kroki w kierunku żony.

Cofnęła się, jakby była popychana jego gniewem, wymalowanym na twarzy tak mocno, jak jeszcze nigdy dotąd, a przynajmniej nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy ostatni raz widziała go tak bardzo zdenerwowanego.

– Stój w miejscu – polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Zatrzymała się, on także stanął. Zmielił język w ustach, mlasnął niezadowolony, a potem nieco się rozpromienił.

– Nic się nie stało, każdemu się mogło zdarzyć, ale dobrze wiesz, że ja nigdy nie mogę usnąć wieczorami, a jak już się wybudzę, to potem do rana nie zasnę ponownie, dlatego tak nie lubię buszowania nocami – wyjaśnił, gestykulując przy tym prawą dłonią.

– To trzeba było nie szlajać się nocami tylko spać – odburknęła.

– Mój wywód miał być wstępem do tego, iż chciałbym, byś ty uprzyjemniła mi czas oczekiwania na świt, ale widzę nadal masz nieuzasadnione humorki.

– Muchomolki? – zapytał Pedro, wystawiając główkę między drzwiami a futryną i przypatrując się pokojowi rodziców, zupełnie tak, jakby widział go po raz pierwszy w życiu.

Chłopczyk ledwie minął próg, a ojciec już ruszył, by go pochwycić. Uczynił to jedną ręką, uniósł i postawił na łóżku.

– Stój tutaj, byś się nie pokaleczył – wyjaśnił.

– Nie polecył – usiłował powtórzyć. Po chwili zaczął wesoło podskakiwać na łóżku, najpierw delikatnie, jakby się bujał, a później coraz mocniej i coraz wyżej.

Amanda patrząc pod nogi wyminęła szkło i usiadła na łóżku. Zatrzymała swojego syna, chwytając go za ramiona i usiłowała sprowadzić do pozycji siedzącej, ciągle obserwując przy tym niezadowoloną minę swojego męża.

– Siadaj, bo widzisz jaki tata jest zły.

– Tatko ma gagę – zauważył rezolutny dwu i pół latek, wskazując palcem na twarz ojca, a następnie odwracając główkę w stronę matki.

– Krwawisz – objaśniła mężowi.

– Dobrze, że ty nie. Przynajmniej będziemy mieli co robić do rana – odpowiedział. Wychodząc, rzucił jeszcze przez ramię – uspokój go i połóż spać, i najlepiej uczyń to zanim wrócę.

Amanda zignorowała słowa Marco i zupełnie się nimi nie przejmując zaczęła łaskotać małego Pedro, czym sprawiła, że chłopiec nie tylko usiadł, ale nawet położył się na ich łóżku. Przestała i obserwowała jak jej mały szkrab się uśmiecha, pokazując górne ząbki, oglądając przy tym swoje rączki.

– Nie lubi mnie – przemówił niespodziewanie, dziecięcym głosikiem, nie przestając się przy tym cieszyć.

– Co ty mówisz? O tacie? – dopytywała.

Chłopczyk spoważniał i przytaknął główką.

– Głupoty opowiadasz. Bardzo mocno cię kocha. – Zaczęła unosić piżamkę syna do góry, by wycałować go po brzuchu, tak jak lubił najbardziej, ale Pedro powstrzymał ją przed tym, ponownie odzywając się:

– Nigty mnie nie lubił.

Chwyciła syna za rączki, szarpnięciem postawiła na nóżki i przytuliła do siebie, trzymając dłoń na jego główce. Zaczęła się zastanawiać nad sensem słów swojego jedynego dziecka. Gdybała, czy jest to tylko dziecięcy kaprys i rzucanie zdań na wiatr, czy ubranie w słowa prawdziwych odczuć. Musnęła jego pyzaty policzek i wstała, całkiem zapominając o rozsypanym na podłodze szkle. Syknęła bardziej ze strachu niż z bólu i było to akurat w momencie, gdy Marco powrócił do pokoju. Usiadła na łóżku, ciągle trzymając syna na rękach.

– A prosiłem o coś – przypomniał, kucając przy niej ze zmiotką w dłoni.

Sądziła, że jej mąż chce się zabrać do zamiatania. Ten jednak pozostawił narzędzia do tego służące na podłodze i pochwycił za jej łydkę.

– Pokaż – polecił.

– Pewnie nic mi się nie...

– Pokaż – powtórzył.

Faktycznie, tym razem miała racje i szkło ledwie musnęło jej skórę, nie wbijając się w nią.

– Mama tes gaga? – zapytał Pedro, spoglądając to na ojca, to na matkę.

Pokręciła głową na nie i trąciła swoim nosem o jego nosek, uśmiechając się przy tym wesoło. Brunecik zaśmiał się w głos.

– Może go tak nie rozbawiaj? – przerwał im zabawę Marco.

– Dlaczego? Przecież już świta, a on ma zupełnie jak ty, gdy już się zbudzi, to nie zaśnie.

– Może jednak warto byłoby go położyć do łóżka i posprzątać ten bałagan, który natworzyłaś.

– Możesz mnie nie ganić w sposób, jakbym miała osiem lat? – zapytała, obserwując jak mężczyzna podnosi się z kucek na równe nogi.

– Mogę – odpowiedział, podchodząc do komody. Napełnił szklankę mocnym trunkiem i wypił do dna. Zaczął się rozbierać do bielizny, w międzyczasie napełniając szklankę ponownie.

– Pewnie, najlepiej się upić – skomentowała niezadowolona i posadziła syna na łóżku, a sama przykucnęła. – Posiedź chwilkę spokojnie, a mama pozamiata. Tylko uważaj i nie schodź, a ojcem się nie przejmuj. Ugryzła go dzisiaj jakaś, pewnie, dwumetrowa mucha.

– Dlatemuś ma gagę? – dopytywał szczęśliwy i zaciekawiony. Zaczął wesoło wymachiwać nogami w oczekiwaniu na odpowiedź, ale nikt z dorosłych nie raczył mu jej udzielić. Posmutniał nieco, ale już po chwili wynalazł sobie nową zabawę, a było nią rzucanie małymi poduszkami. Jedną z nich nawet trafił w rodzicielkę, ale ta się nie pogniewała, tylko mu ją odrzuciła.

– Co on znowuż wyrabia? – zapytał Marco, siadając po drugiej stronie łóżka.

Synek rzucił ojcu niezadowolone spojrzenie, a usteczka ułożył w podkówkę, ale brwi ściągnął i czoło zmarszczył, zupełnie tak, jakby był gotowy do ataku.

– Uglyznę ciebiem – zagroził.

Marco całkiem zignorował słowa jedynaka, co przychodziło mu z niezwykłą łatwością, zapewne dlatego, że bardzo często zwykł tak czynić. Chłopiec jednak nie lubił być ignorowany i zdecydował się sięgnąć po większą z poduszek, by rzucić nią w ojca. Nie trafił, zamiast tego poduszka poleciała wprost na oparcie krzesła i wywaliła je z niemałym hukiem.

Zanim mężczyzna zdążył szarpnąć dzieckiem, żona chwyciła go za wyciągniętą rękę i zacisnęła pięść na jego nadgarstku.

– Ani się waż – przemówiła powoli, ale niezwykle pewnie. – Tknij go, a...

– Nie chciałem niczego mu zrobić – przerwał jej szybko. Poczekał aż go puści, a potem złapał syna za rączkę i pociągnął do przodu, sprawiając, że mały uklęknął na łóżku. – Chciałem go tylko zabawić, byś mogła w spokoju posprzątać – dokończył i pomógł chłopcu doczłapać się nieco do przodu, nazywając go przy tym łobuzem i hultajem.

– Fotolafia. – Chłopiec wskazał palcem komodę, na której umiejscowiona była ramka ze zdjęciem ślubnym jego rodziców. Poczekał aż tata weźmie go na ręce i zaniesie na tyle blisko, by mógł pochwycić oprawkę w dłonie. Bez trudu rozpoznał na nim mamę. Z ojcem miał nieco więcej trudności, gdyż był na nim ustawiony prawym profilem, na dodatek jego policzki okalał zarost, który specjalnie na czas zaślubin zapuścił, by uchodzić za nieco starszego, niż był w rzeczywistości.

Amanda w tym czasie odłożyła pełną zmiotkę nieopodal drzwi i podeszła bliżej, by stanąć na palcach i spojrzeć przez ramię na dobrze jej znaną fotografię.

– Przepraszam – szepnęła.

– Nic się nie stało – odpowiedział z ciepłym uśmiechem i posadził dziecko na blacie komody. – Patrzysz na mnie przez pryzmat wspomnień związanych z własnym ojcem, to normalne – stwierdził, sięgając dłonią do jej ramienia. Delikatnie je potarł. – Nie przejmuj się tak, nie jestem pamiętliwy.

– Jedziemy jutro do Sylvii i Martina. Mógłbyś wybrać się z nami – zaproponowała. – Spędzisz z nim trochę czasu. – Spojrzała znacząco na synka i wyczekiwała przeczącej odpowiedzi męża, jednocześnie smutno się uśmiechając.

– Zgoda – powiedział nagle, czym wprawił ją w spore zdziwienie. Przybliżył się, by musnąć gładkie czoło żony, a potem powrócił do synka, który mało by brakowało, a wywinąłby orła z komody. – Musisz się ciągle wiercić? – zapytał.

– A zebyś wiedział, ze musem – odpowiedział hardo dwu i pół latek, a przy tym zwinięte w pięści dłonie podparł na biodrach oraz wypiął pierś do przodu, czym wprawił dorosłych w żywe rozbawienie.

Amanda sięgnęła po album i wręczyła go synowi. Zaczęła przewracać strony. Pokazywała palcami na różnych ludzi i nazywała ich imieniem, czasami też nazwiskiem. Dotarła do zdjęcia grupowego służby, odświętnie ubranej na czas uroczystości jej zaślubin.

– Ładna pani – skomentował niespodziewanie Pedro, a Marco wychylił się i stanął nieco z boku, gdyż do góry nogami niewiele widział.

Stojąc z boku także niewiele zobaczył, gdyż chłopiec przysłaniał twarz ładnej pani paluszkiem. Chwycił go więc delikatnie za rączkę i uśmiechnął się przepraszająco, gdy tylko dziecko się na niego wejrzało spod zmarszczonego czoła i ściągniętych z sobą brwi. Amanda zawsze lubiła jak Marco się uśmiechał w taki specyficzny, nieco cyniczny sposób. Ubóstwia też jak Pedro się złościł i czynił te swoje grymasy, wydawał jej się wtedy taki uroczy.

– To ta młodziutka – rzuciła, zerkając na zdjęcie. – Nawet piętnastu lat nie miała – wspomniała i uczyniła zamyśloną minę. – Nie pamiętam jak jej było na imię.

– Adele – wyszeptał Marco, ale coś w tonie jego wypowiedzi wydało się Amandzie dziwne, dlatego spojrzała na niego w pytający sposób i przyjrzała się mu od czubka głowy po bose stopy.

– Coś nie tak? – zdecydował się zapytać i znów się uśmiechnął w ten sam sposób co wcześniej do syna, tylko teraz jego oczy się nie śmiały, były przelęknięte, zdradzały obawę.

– Gdyby nie ona, to umarłabym – odpowiedziała, czym chciała zmazać swoje wcześniejsze wątpliwości.

Przed jej oczami pojawiły się wspomnienia sprzed lat, gdy zaraz po przyjeździe do Włoch, do posiadłości należącej do rodziny Falcone, ciężko zachorowała. Marco wtedy przy niej był. Pomimo że była tak bardzo zakatarzona i z nieustannie łzawiącymi oczami, to łaknęła jego towarzystwa, jego obecności. Teraz po latach wspominała, że spisywał się w tamtych dniach na medal, ale była zbyt dumna i zbyt obrażona na stan w jakim powrócił, by mu teraz o tym powiedzieć, by go za to pochwalić.

Wspomnienia jednak przetrwały, a w nich ona leżała w łóżku i ociekała potem tak bardzo, że jej włosy kleiły się do ciała, szczególnie do twarzy, do policzków, a Marco pomimo tego nie opuszczał jej niemal na krok. Siedział przy niej, odważny na tyle, by nie obawiać się, że go zarazi. Codziennie rano czytał jej świeżą gazetę, szczególnie rubrykę o nowinkach teatralnych i operowych, gdyż te tematy interesowały ją najbardziej. Bolało go, gdy widział jej cierpienie, to jak się męczy, jak walczy o każdy oddech, jak krztusi się tak bardzo, że aż nie może ponownie nabrać powietrza. W tamtych chwilach się bał, że jej to nie minie, że od tego umrze, choć zaczęło się całkiem niegroźnie, na tyle niewinnie, że nawet nie podejrzewał, iż choroba może się tak rozpanoszyć po organizmie w tak krótki czas.

W tamtych dniach zdarzało mu się płakać, ale nigdy w jej obecności. Ukrywał łzy, będąc zamknięty w swoim pokoju, pijąc do lustra. Zazwyczaj czynił to wieczorami, by nazajutrz znowu, pomimo chronicznego zmęczenia i wyczerpania oraz mocnego bólu głowy, znaleźć przy niej, trzymać ją za rękę, opowiadać bajki i snuć piękne plany na przyszłość, choć powątpiewał, iż ich wspólna przyszłość w ogóle nadejdzie.

Niedoszła teściowa, pani Elsa de Rodriguez, wcale nie doceniała tego ile Marco robił dla Amandy. Prościej jej było go obwiniać i zwalać na niego winę, bo to w końcu dla niego Amanda uparła się, by przybyć wcześniej do Włoch.

– Mogła ją pani zatrzymać – mawiał, sądząc iż dziewczyna śpi. – Mogła ją pani powstrzymać, pani hrabino i przywieź tutaj później, o czasie w jakim i pani się tutaj zjawiła.

– I myślisz, że mogłam coś zrobić!? – wydarła się na niego. – Gdy chodzi o ciebie, to nie mam na nią żadnego wpływu! Niestety!

Marco Falcone spuścił wtedy głowę, uśmiechnął się smutno i zaraz po tym, gdy ponownie zerknął swymi niebieskimi oczami na tę wstrętną kobietę, odparł:

– Proszę więc nie wymagać ode mnie, bym ja miał wpływ na kogokolwiek, na tak dużą odległość.

– Ale po ślubie pozna swoje miejsce? – ciągnęła niedoszłego zięcia za język, wiedząc iż Amanda już dawno jedynie leży, że się obudziła z tej krótkiej drzemki, bo ich krzyki przedarły się nawet do krainy jej prywatnego Morfeusza.

– To pani powiedziała, a nie ja! – uniósł się, ale bardzo nieznacznie, raczej głośno zaprotestował niż krzyczał. – Kocham ją taką jaka jest i zawsze staram się zrozumieć. Kwiat bez tego co mu potrzebne do życia, marnieje. Nie mogę więc pozbawiać jej tego, co jest dla niej jak woda, ziemia, powietrze i słońce. Muszę ją kochać z tymi szalonymi pomysłami, energią dziecka, własnym zdaniem i niezłomnymi poglądami. Nie chcę jej wtrącać do klatki, nawet, gdyby ta miała być szczerozłota i wysadzana brylantami, bo nic nie wart jest nawet najpiękniejszy niewolnik – dokończył, a potem opuścił pokój.

Amanda uznała wtedy, że ma prawdziwe szczęście, że najprawdopodobniej została w czepku urodzona, skoro trafiła na tak dobrego człowieka i miała z nim złączyć swoją przyszłość już na wieki. Nie omieszkała podzielić się swym prywatnym zdaniem na temat wybranka z rodzicielką. Elsa wcale nie widziała przyszłości w tak optymistycznych barwach jak jej jedynaczka. Uważała, że zakochani mężczyźni plotą różne bzdury, ale że miłość trwa krótko, najwyżej trzy lata i zazwyczaj dopiero po tym okresie namiętnych uniesień, okazują swe prawdziwe oblicze.

– Twój ojciec też nie przyłożył mi na cześć naszych zaręczyn – warknęła, pozostawiając córkę samą.

Amanda po takich słowach matki czuła się tylko gorzej, ale była pewna swej decyzji, nie wątpiła w to czego chce i była gotowa złożyć przysięgę przed bogiem, choćby zaraz, z miejsca, z tamtego łóżka, ale stawała się coraz słabsza, odmawiała przyjmowania jedzenia, bo nie była w stanie niczego przełknąć, w końcu zasnęła tak mocnym snem, że nie mogła się z niego wybudzić.

Lekarze okazywali się być zawodni, choć Marco sprowadzał wszystkich, o których tylko słyszał pochlebne opinie. Bóg także nie pomógł, bo gdy chciał, by została odprawiona msza w intencji powrotu do zdrowia jego ukochanej, to ksiądz w jej stanie dopatrzył się demona, który się nią żywi i proponował nie msze, ale egzorcyzmy. Dopiero Adele, gdy Marco polecił jej rozpakowanie walizek Amandy, odnalazła tam liść przypominający Czosnek Niedźwiedzi. Była jednak pewna, że to nie jest on, gdyż ten obumierał i niemal zupełnie nie występował w okresie jesieni oraz zimy. Sama dobrze nie znała się na roślinach, ale jedna z sióstr zakonnych sierocińca, w którym się wychowała była zapaloną zielarką. Rozpoznała więc w liściu trującą konwalię. Powiedziała o tym Marcowi, a wtedy sprowadzony przez niego lekarz wiedział jak zareagować, jaką odtrutkę przyrządzić i dzięki temu Amanda zaczęła wracać do zdrowia, i to niemal natychmiast. Oczywiście objawy przeziębienia, które przypadkowo zbiegło się z zatruciem jeszcze na ponad tydzień jej nie opuszczały, ale była przytomna, znikła nadmierna potliwość, a oczy znowu się śmiały.

– O czym myślisz? – zapytał Marco nagle, czym wyrwał żonę z rozmyśleń, a mały Pedro także zaczął się dopominać o uwagę matki.

– O Adele – odpowiedziała szczerze i ponownie zerknęła na fotografię, na której znajdowała się cała służba, w tym także młoda, szczupła brunetka. – Co się z nią stało? – zapytała nagle, a jej mina wskazywała na to, że sama usiłuje sobie przypomnieć.

– Wyjechała jeszcze przed tym zanim Pietro się urodził.

– Pedro – poprawiła męża. – Daliśmy mu na imię Pedro.

– A co to za różnica? – spytał. – U was święty Pedro, u nas święty Pietro, u Anglików Peter czy Piter, a u Francuzów Pierre.

Amanda nie miała zamiaru z tym dyskutować, powaliły ją argumenty męża, postanowiła więc powrócić do Adele.

– Dokąd wyjechała?

Marco nakrył górną wargę dolną, pokręcił głową, po czym dwukrotnie wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia. Nie pytałem.

– Dlaczego?

Zaśmiał i zdziwił.

– Sam nie wiem. Może mnie to nie obchodziło. – Odwrócił się plecami do żony i kierując w stronę łóżka, dodał – z Borysem wyjechała.

Amanda poczuła jakby album pełny zdjęć, zrobił się nagle niewyobrażalnie ciężki, dlatego wypuściła go ze swych dłoni, tylko po to, by po chwili podnieść i odstawić na miejsce, jakby huk upadku albumu przywołał ją do rzeczywistości i sprawił, że wspomnienia po Adele i Borysie nieco zbledły.

– Któly to Bolys? – spytał Pedro i zaczął podskakiwać, by z podłogi dosięgnąć do albumu. – Któly Bolys? – dopytywał.

– Żaden – odpowiedziała Amanda i odeszła nieco od syna, gdyż nagle poczuła ochotę na zapalenie papierosa.

– Któly, któly!? – nie dawał za wygraną dwu i pół latek.

– Idź do łóżka – usłyszał w odpowiedzi od swej rodzicielki.

Nie zamierzał tego czynić, ale głośne i krótkie, wywrzeszczane Spać!, jakim uraczył go ojciec, sprawiło, że zalał się łzami i wystraszony pobiegł do swojego pokoju.

Rozdział 4

Przedmioty po nas pozostają

Amanda zbudziła się później niż zwykle, o wiele później niż planowała. Tego dnia chciała wyjątkowo wstać wcześniej, by przygotować wszystkie potrzebne rzeczy do podróży. Sylvia i Martin nie mieszkali daleko, bo na końcu miasteczka, właściwie to już na przedmieściach, nieopodal lasu i rzeki, ale i tak chciała być przygotowana na każdą ewentualność, choćby na zmianę pogody czy to, że Pedro może się umorusać od stóp do głów i to niejednokrotnie.

Otworzyła zaspane oczy i sięgnęła po blaszany zegarek z budzikiem. Domyśliła się, że nie zadzwonił, bo ktoś go wyłączył, jednak nim zdążyła podnieść krzyk, to drzwi pokoju uchyliły się i przecisnął się przez niewielką szparę jej synek. Chłopiec ubrany był odświętnie, ale nie na tyle elegancko, jakby wybierali się z nim na poranną mszę. Miał na sobie popielate spodnie, białą koszulę i pomarszczone, czarne szelki zaciągnięte na ramiona. Do tego muchę w kropki i beret z daszkiem zarzuconym do tyłu, dzięki czemu wyglądał doprawdy uroczo, ale jednocześnie jak łobuzowaty hultaj.

Pedro od razu pobiegł do mamy i władował się z butami na łóżko. Amanda jednak nie zwracała już większej uwagi na poczynania swojego jedynaka, bo drzwi od pokoju, tym razem, otworzyły się szerzej. Marco przestąpił próg z tacą w dłoni. Ułożył ją na stoliku nocnym po stronie żony i przysiadł na brzegu łóżka.

– Przed ślubem, każdy dzień zaczynałaś ciastkiem, kawą i papierosem – wspomniał i rzucił okiem na srebrną tace, na której to wszystko było ułożone, a do tego elegancko przyozdobione herbacianą różą oraz fikuśnie zwiniętą serwetką.

– To było dawno – odparła z nostalgią. – Wymykaliśmy się nocami i jechaliśmy rowerami nad rzekę, by nie hałasować odpalaniem silnika automobilu.

– Ścigaliśmy się. – Kąciki jego ust uniosły się samoistnie ku górze, a on sam zapatrzył się w krajobraz rozchodzący się za oknem, choć z tej perspektywy widział jedynie niebo i kilka drzew, ich gałęzie i liście, które owe niebo przysłaniały.

– Rozpędziłeś się tak mocno, że nie wyhamowałeś i wpadłeś do wody.

– Tak. – Zaśmiał się, a przed jego oczami pojawił się obraz z przeszłości, gdy Amanda wtedy poszła w jego ślady i tak jak on weszła do wody w ubraniu, by nie czuł się osamotniony i nie musiał jako jedyny wracać w mokrych rzeczach. – Byliśmy wtedy młodzi.

– Ja nadal jestem młoda – oburzyła się i chwyciła za papierośnicę. Wyjęła jednego papierosa, poczekała aż Marco jej go odpali, a następnie sięgnęła po dużą filiżankę pełną czarnej kawy z odrobiną koziego mleka. Tego krowiego nie lubiła, nie czuła się po nim najlepiej. – A wy nie jecie? – zapytała i spojrzała na swoich chłopców.

– My już jesteśmy po śniadaniu. Martha nas spakowała do wyjazdu. Tak więc czekamy tylko na ciebie.

– Co jadłeś? – szepnęła do leżącego obok niej i bawiącego się swoimi szelkami Pedra.

– Bezem. – Ucieszył się chłopiec, a potem energicznie wstał i pobiegł do pokoju obok, gdyż przypomniał sobie, że nie podał Marthcie nowej piłki, by i ją spakowała. Uwielbiał ją kopać. Czasami nie trafiał, a czasami skórzany, okrągły przedmiot leciał zupełnie w innym kierunku niż sobie zaplanował, ale nie zrażał się tym i konsekwentnie ćwiczył dalej.

– Przepraszam, że ostatnio byłem taki okropny – powiedział Falcone, kładąc dłoń na udzie żony.

– Martwisz się wyborami, to normalne, że masz humorki – odparła chłodno i nawet na niego nie spojrzawszy, sięgnęła po talerzyk deserowy, na którym znajdowała się duża, puszysta kremówka. – Jedno śniadanie do łóżka niczego nie zmienia – dodała, ściągając pierwszą warstwę ciasta i zatapiając łyżeczkę w kremie.

– A co mam zrobić?

– Po prostu być.

– Jestem tu.

– Nie, nie ma ciebie Marco. Jesteś gdzieś obok, nieobecny. Nie jest już tak jak było kiedyś.

– Nasz miesiąc miodowy nie mógł trwać wiecznie – odpowiedział i przerwał. Rzucił się w bok, by odbić piłkę, którą Pedro niespodziewanie rzucił zaraz po ponownym wejściu do pokoju rodziców. Gdyby Marco jej nie odbił, to zapewne potłukłyby się wszystkie kryształy, które ustawione były na niskiej, ciężkiej, wykonanej z ciemnego drewna komodzie. – Nie graj piłką w domu.

– To jus choćmy – rozkazał z miną prawdziwego dowódcy, podszedł do zabawki, by ją podnieść i skierował swoje kroki w stronę białych drzwi.

– Pójdę za nim, by nie spadł ze schodów. Poczekamy na ciebie na dole. – Marco ruszył za chłopcem, który uparcie dopominał się zjechania po poręczy.

Amanda słyszała nawoływania Pedro nawet poprzez zamknięte drzwi, bo jej mąż jak zwykle zapomniał o tym, by pozostawić uchylone.

Ciemna blondynka wcale, ale to wcale się nie spieszyła. Uznała, że Marco powinien spędzić trochę czasu z ich synem sam na sam, choćby po to, by się przekonać o tym jak to jest i potem jej nie sugerować, że on ma prawo czuć się zmęczony po pracy, a ona nie, bo przecież cały dzień jedynie bawiła się z dzieckiem. Co prawda nie narzekała, bo na świecie były kobiety, które miały znacznie gorzej od niej, takie, które zajmowały się nie tylko jednym dzieckiem, ale gromadką dzieci, a do tego prowadziły same cały dom i robiły w gospodarstwie. Ona sama nie miała takich zmartwień, bo sprzątała i gotowała za nią służba. Nie musiała też martwić się o pieniądze, choć z nimi bywało różnie i nadal przechodził ją chłodny dreszcz, gdy wspominała awantury związane właśnie z ich brakiem.

Wstała, zasiadła przy toaletce i zajęła się rozczesywaniem włosów. Potem przywdziała wygodny gorset z miękkiego materiału, kremową koszulkę na długi rękaw i brązową spódnicę sięgającą ledwie do kostek. Upięcie włosów zajęło jej chwilę. Zdecydowała się na luźny warkocz i podpięła go tak, by nie opadał na plecy. Niewiele też czasu poświęciła na zrobienie makijażu.

Zeszła na dół, wcześniej zamykając drzwi na klucz. Minęła Giovanniego. Uśmiechnęła się i skłoniła, gdy usłyszała jego charakterystyczne:

Bellissima, jest pani coraz piękniejsza.

Usłyszała sygnał klaksonu, a przez otwarte okno zobaczyła jak mały Pedro siedzi Marco na kolanach i udaje, że prowadzi samochód, kręcąc przy tym kierownicą we wszystkie strony i co jakiś czas trąbiąc. Udawał też silnik, czyniąc ustami brrrym, brrrum i nieco się przy tym opluwając. Uśmiechnęła się do tego uroczego obrazka i już miała podążyć do drzwi prowadzących na zewnątrz, gdy przyuważyła, że gabinet jej męża nie jest dokładnie zamknięty. Drzwi były lekko uchylone.

Walczyła z sobą samą, bo wychowana została tak, że wiedziała, iż nie należy grzebać w cudzych rzeczach, ale usprawiedliwiała się tym, że Marco, przecież był jej mężem, a w małżeństwie wszystko było wspólne, a więc tak właściwie, to on nie posiadał swoich rzeczy, bo wszystko to co miał, to były ich rzeczy, bez podziału na twoje i moje.

– To jest nasze – powiedziała szeptem do samej siebie i chwyciła w dłoń kwadratową klamkę. Pchnęła jedno skrzydło drzwi, a po wtargnięciu do pomieszczenia, spróbowała pozostawić dokładnie taką samą małą szczelinę, jaka była wcześniej, nim ona zaczęła ingerować w ich ułożenie.

Stanęła na środku ciemnozielonego dywanu, który zakończony był kremowym obszyciem. Był gładki, jednolity. Nigdy jej się nie podobał. Rozejrzała się, kręcąc dookoła. Starała się sobie przypomnieć kiedy była w tym miejscu po raz ostatni i jak wiele się w nim zmieniło.

Minęły lata – uświadomiła sobie i spojrzała na biurko, na którym niegdyś siedziała. To od niego postanowiła zacząć.

Otworzyła górną szufladę, ale nie znalazła tam nic oprócz rachunków, faktur i umów. Na poniższej półce znajdowała się maszyna do pisania, więc i te drzwiczki zamknęła chwilę po otworzeniu. Po drugiej stronie biurka były już tylko cygara, papierosy, spinki do mankietów, krawaty, jeden fular i dwa kieszonkowe zegarki. I te szuflady pozamykała, ale po chwili ponownie otworzyła tę z zegarkami. Sięgnęła po jeden z nich. Wydawał jej się znajomy, a jednocześnie za bardzo zniszczony, by mógł należeć do Marco. Jej mąż dbał o takie przedmioty, nie rzucał nimi, o nic nie obijał, a ten blaszany przedmiot miał wiele rys i wklęśnięć, poza tym był blaszany, a zegarki Marco były zazwyczaj srebrne, nie lubił złota.

Amanda przyglądała się uważnie zdobieniom, rzymskim cyfrom, które znajdowały się na przedzie, jak i po otwarciu. Dostrzegła rdze i jakieś litery, które pod nią widniały. Wyjęła wsuwkę z włosów i starała się zdrapać przeszkodę na jaką natrafiła. Nie udało jej się w pełni, ale i tak dała radę odczytać Borys S.

Wypuściła zegarek z dłoni, jakby ten parzył jej ciało. Przerażona wciągnęła głębiej powietrze i zamiast podnieść przedmiot z podłogi, to ona sięgnęła po drugi z zegarków. Na tym nie znalazła żadnego napisu, ni inicjałów. Odłożyła go i nachyliła się po ten upuszczony. Wtedy przyuważyła komodę z zamkiem. Była zdziwiona, że jej mąż zamontował otwieranie na klucz tylko w jednej z szuflad, choć dziękowała w duchu za to, iż nie był na tyle rozsądny, by ten zamek zamontować w górnej szufladzie i zdecydował się na dolną. Wiedziała, że nie ma za wiele czasu, ale pomimo tego zdecydowała się na podjęcie działań. Postanowiła wyjąć wszystkie górne szuflady, by dostać się do tej znajdującej się na samym dole.

Meble były ciężkie i to w każdym elemencie, a już zwłaszcza, gdy szuflady były napakowane po same brzegi. Z pierwszą poszło gładko, bo nie była pełna nawet do połowy. W drugiej znajdowały się puste, kartonikowe opakowania, w których nieraz pakowane były drobne upominki dla gości. Przy trzeciej jednak pojawiły się schody, gdyż szuflada po wyjęciu okazała się na tyle ciężka, że Amanda nie dała rady jej utrzymać. W efekcie czego upuściła ją na ziemię, jednocześnie wysypując z niej całą zawartość. Coś huknęło, pękło, a zapisane kartki rozsypały się po drewnianej, lakierowanej podłodze, a niektóre z nich nawet dosięgnęły dywanu.

– O kurwa – szepnęła przerażona.

Spojrzała nerwowo za siebie, ale nie usłyszała żadnych kroków. Z początku miała zabrać się za zbieranie tego wszystkiego i robienie porządku, ale uznała, że może nie zdążyć i w każdej chwili może ktoś wejść do gabinetu, więc zdecydowała, że tyle jej roboty nie może pójść na marne i od razu zerknęła na ostatnią z szuflad. Niestety, okazało się, że Marco był na tyle bystry, że wyjęcie wszystkich pozostałych, nie umożliwiało zajrzenia do tej ostatniej, bo przed nią znajdowała się jeszcze deska, która była z obydwóch stron przykręcona do brzegów mebla.

Ciemna blondynka bardzo się zawiodła, ale nie miała czasu na to, by użalać się nad niepowodzeniem, gdyż z holu dobiegło nawoływanie jej męża:

– Zerknij na Pedro. Idę po Amandę.

Odczekała trochę, na tule długo, by jej mąż zdążył znaleźć się na półpiętrze, a potem chciała wyjść w taki sam sposób w jaki weszła. Niestety drzwi okazały się być zamknięte i to na klucz.

Jak to możliwe bym nie usłyszała, że ktoś je zamykał? Czy ktoś mnie widział? – pytała samą siebie w myślach.

Poczuła się jak w potrzasku. Była w pułapce. Pozostało jej jedynie okno, w którym, na szczęście, nie było krat. Otworzyła je i przełożyła jedną nogę, a kiedy miała przełożyć następną i zeskoczyć w dół, to jej suknia zahaczyła się o jeden z metalowych elementów. Utraciła równowagę i zaczęła spadać. Na szczęście nie było wysoko, bo gabinet Marco znajdował się na parterze, ale i tak nieco się potłukła, gdy upadła na trawę. Wstała, upewniła się czy nic jej nie jest, otrzepała się, by wyglądać schludnie i udała się na przód budynku, gdzie mały Pedro jej wyczekiwał, ciągle zabawiając się kierownicą automobilu należącym do jego ojca.

– Pan Marco panią szukał – usłyszała od Giovanniego, który stał w progu i starała się jednocześnie koordynować pracą innych, jak i mieć oko na Padro.

– Wyszłam tylnym wyjściem – odpowiedziała. – Myślałam, że natrafię na Marthę. Nie mam zapałek.

– Mogła pani powiedzieć. Przyniósłbym – zapewnił, a potem usunął się nieco w tył, by zrobić przejście panu Falcone. – Miłej podróży, państwu życzę.

– Miłej pracy, tobie życzę – odparł Marco i zajął miejsce za kierownicą, przenosząc syna na kolana żony, która już siedziała obok niego.

Kiedy małżonkowie z małym Pedro zmierzali w kierunku przedmieść, by spędzić cały dzień bez zmartwień, trosk i niesnasek, to ktoś poczuł ulgę. Ten ktoś odetchnął już w chwili, gdy Amanda opuściła gabinet, bo wtedy nie musiał się już ukrywać w szafie i obawiać, że kobieta go odkryje. Miał możliwość wyjść i uczynił tak. Zamknął za nią okno i posprzątał bałagan, który po sobie pozostawiła, nie zdejmując przy tym czarnych, skórzanych rękawiczek, choć było w nich niemiłosiernie gorąco i niewygodnie. Wyszedł, pozostawiając za sobą uchylone i zabierając stamtąd jedynie zegarek, blaszany, zniszczony, należący niegdyś do Borysa Swiryda.

Opowiadanie tutaj publikowane znajduje się też na blogu i wattpadzie, a gdyby ktoś poszukiwał więcej informacji o mnie i mojej twórczości, to zapraszam na swój blog autorski: http://takamilosc.blogspot.com/

Ten tekst odnotował 43,323 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 7.32/10 (13 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (16)

0
0
Za krótko, aby coś konkretnego powiedzieć. Na pewno pięknie budujesz atmosferę, w zasadzie nie ma błędów (naliczyłem chyba tylko cztery problemy z przecinkami – jak mi się wydaje), co powoduje, że bardzo przyjemnie się czyta. Co kryje się dalej w Twojej historii jeszcze nie sposób ocenić. Jedna uwaga: czy nie powinno być „...frustracja, która zagościła nie tylko w nim, ale w ich obojgu”, a nie „obojga”?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ja wyłapałam więcej :
nadawcy anonima - anonimu,
iż nie jest ona zdolna zawrócić bieg rzeki - biegu,
Klękała w taki sposób - klęczała...
Resztę pozostawię do wyłapania autorce. Co do samego opowiadania. Zapowiadało się ciekawie, ale okazało się jedynie rozbudowaniem wstępu. Odniosłam wrażenie, że, albo autorka nie ma napisanego dalszego ciągu, a już bardzo chce coś wstawić, albo "na siłę" podzieliła całość na części i teraz będzie wstawiać kolejno : Prolog, Scena I,Scena II itd. Nie mam nic przeciwko krótkiemu tekstowi, ale niech będzie formą zamkniętą, a nie sztucznie podzielonym dłuższym tekstem. W jakim celu? Aby wstawić "wiele" opowiadań? Podejrzewam, że po "sklejeniu" tego opowiadania i wstawieniu go w całości, okaże się bardzo fajnym opowiadaniem.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Interesujące opowiadanie, ale za krótkie.
Mam dobrą radę - nie umieszczaj tutaj sześciu oddzielnych, krótkich części, ale połącz je ze sobą tak, aby łącznie nie było więcej niż trzy części.
Pokątne to nie blog i tutaj zbyt rozwlekające się opowiadania raczej tracą czytelników niż zyskują.

Proponuję abyś usunęła to opowiadanie i wrzuciła od nowa pierwszą część złożoną z dwóch lub trzech "blogowych" części.
Jak tak zrobisz to będę pierwszym, który zagłosuje za wyprowadzeniem opowiadania z poczekalni.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Zastanawiam się czy tutaj można odpowiadać na komentarze i wychodzi na to, że nie, że jedynie mogę dodać taki ogólny. Ta część to prolog, miała za zadanie jedynie rozbudzać ciekawość, budować klimat, nakierowywać na jakąś tajemnicę. Ja też przede wszystkim piszę opowiadania fabularne z elementami erotycznymi, a nie czystą erotykę, gdzie w każdym rozdziale dochodzi do akcji. Pisząc skupiam się na postaciach, ich autentyczności, a nie tylko na tym by poszli z sobą do łóżka, dlatego też dopiero teraz zdecydowałam się wstawić opowiadanie tutaj, bo nadal nie mam pewności czy ono pasuje na ten portal. Ktoś tu zarzucił, że nie mam dalszych części - mam, ale prolog miał się akurat zaczynać w takim momencie i w tym jaki wybrałam kończyć. A co do błędów, to ja nie jestem profesjonalną autorką, a jedynie amatorką, a po drugie, to autor sam nigdy nie będzie w stanie wyłapać wszystkich swoich błędów, dlatego w profesjonalnych publikacjach zajmują się tym korektorzy, a ja nie widzę sensu w wynajęciu kogoś takiego i opłacaniu, podczas gdy pisanie to tylko moje hobby, a nie zawód. Tak więc literówki z pewnością będą się trafiać, tak samo jak źle postawione przecinki, bo te przecinki, to akurat moja pięta achillesowa, nad którą staram się cały czas pracować.
Ja nawet zaczynam się zastanawiać czy nie wrzucić tu tylko tych mocniejszych fragmentów moich opowiadań, a resztę pozostawić tam gdzie są i gdyby ktoś miał ochotę na całość, to wpadłby tam. Nie wiem na ile tutaj jesteście nakierowani na poznawanie charakterów postaci i złożoną fabułę, a na ile jedynie na sceny łóżkowe. A nie wiem, bo jestem świeża na tym portalu, ja nawet nigdy tutaj niczego nie czytałam, stąd też moje pytanie.
Pozdrawiam i dziekuję za komentarze... za chęć wypowiedzenia się.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
"Ja nawet zaczynam się zastanawiać czy nie wrzucić tu tylko tych mocniejszych fragmentów moich opowiadań, a resztę pozostawić tam gdzie są i gdyby ktoś miał ochotę na całość, to wpadłby tam. Nie wiem na ile tutaj jesteście nakierowani na poznawanie charakterów postaci i złożoną fabułę, a na ile jedynie na sceny łóżkowe. A nie wiem, bo jestem świeża na tym portalu, ja nawet nigdy tutaj niczego nie czytałam, stąd też moje pytanie."

Jeśli mogę coś doradzić- wrzuć całość, najlepiej jako jedną, maksimum dwie części. Opowiadania publikowane na Pokątnych są bardzo zróżnicowane. Od tych skupionych stricte na seksie, do rozbudowanych, wielowątkowych historii, w których sceny łóżkowe są tylko elementem scenariusza, a nie jego głównym składnikiem. Dobra historia zawsze znajdzie swoich odbiorców.

Co do opublikowanej przez Ciebie- w zasadzie nie muszę nic dodawać, Krystyna, Indragor i Nazca wyczerpali temat. I tak jak Nazca zaglosuję za przeniesieniem do zbioru głównego pod warunkiem opublikowania dłuższej wersji.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Taka_Miłość
Błędów nie popełnia tylko ten, co nic nie robi. Zawsze jakieś literówki nam umkną 😉
Nie traktuj wytykania literówek jako krytyki czy złośliwości. Wszyscy piszemy amatorsko i jak sądzę chcemy tę naszą pisaninę ciągle doskonalić i temu służy zwracanie uwagi autorowi przez czytelników odnośnie rożnych błędów pojawiających się w tekście.

Pisząc skupiam się na postaciach, ich autentyczności, a nie tylko na tym by poszli z sobą do łóżka, dlatego też dopiero teraz zdecydowałam się wstawić opowiadanie tutaj, bo nadal nie mam pewności czy ono pasuje na ten portal.



Pasuje jak najbardziej, są tutaj dodawane zarówno opowiadania bardzo ostre, będące wyuzdanym porno, ale też znacznie bardziej delikatne, a nawet bez scen samego seksu. Wystarczy je odpowiednio oTAGować.
Fabuła jest ważna. Umotywowanie działania postaci jest konieczne dla ich uwiarygodnienia. Więc nic tam przypadkiem nie odejmuj 😉

I jeszcze raz powtórzę - wrzuć opowiadanie w całości lub dwóch, maksymalnie trzech częściach. Jeżeli zdecydujesz się na części, wrzucaj je co kilka tygodni.
Uwierz, tak będzie lepiej.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Chciałam zrobić tak jak doradziliście, ale jeszcze nie ogarniam tej strony i nie mogę znaleźć czegoś takiego jak "usuń opowiadanie" lub "edytuj", więc co w takiej sytuacji mam zrobić? Dodam jeszcze raz i w częściach, tyle, że w pierwszej części umieszczę z 5-6 rozdziałów, a to samo zostanie usunięte przez administratorów, czy jak?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Rzuć okiem tu na forum.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dziękuję za radę, weszłam na forum i do panelu, co prawda usunąć się nie dało i nie chciałam się bawić w fatygowanie innych po przez taką prośbę, więc dokleiłam kilka dalszych rozdziałów. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za pomoc ;-)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dzięki za przychyliłaś się do naszej opinii i połączyłaś kilka blogowych części w jedną dużą.

Opowiadanie mi się podobało, budujesz interesującą historię, która potrafi wciągnąć czytelnika.

Seksu faktycznie mało - zwłaszcza jak na pokątne, ale myślę, że dobre opowiadanie i tak znajdzie tutaj czytelników, którym się bardzo spodoba.
Proponuję (wybacz tę moją napastliwość...) jednak zmienić nieco tagi, bo mogą wprowadzić co niektórych błąd - słowa przemoc, czy dominacja mogą się kojarzyć z bdsm, a opowiadanie o tym nie traktuje 😉
Wykreśliłbym więc tagi przemoc, dominacja i zastąpił je słowem intryga albo tajemnica.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Wstępnie napisałam swoją opinie (jeszcze, kiedy był sam Prolog) i w tej chwili nie będę wracać do tego. Przyznaję, że byłam ciekawa odpowiedzi na zarzuty i do niej właśnie się odniosę. Z pewnym niesmakiem przeczytałam jej fragment :

A co do błędów, to ja nie jestem profesjonalną autorką, a jedynie amatorką, a po drugie, to autor sam nigdy nie będzie w stanie wyłapać wszystkich swoich błędów, dlatego w profesjonalnych publikacjach zajmują się tym korektorzy, a ja nie widzę sensu w wynajęciu kogoś takiego i opłacaniu, podczas gdy pisanie to tylko moje hobby, a nie zawód.

Sądzę, że każdy z publikujących tu swoje teksty jest amatorem pisania. Każdy, a przynajmniej większość, stara się napisać poprawnie, nie robiąc błędów, literówek, uzupełniać przecinki. Tę wiedzę wynosi, a przynajmniej powinien, każdy kończący szkołę podstawową. W dorosłym życiu wiele z niej zapominamy i przyczynia się do tego "moda" upraszczania pisowni np. w sms-ach. Przy poprawie tekstu zawsze można skorzystać z różnej pomocy (nie mówię tu o profesjonalnych osobach, o których wspominasz), a o programach, czy nawet tak pomocnych googlym (dziwnie brzmi, ale sprawdziłam... tak jest poprawnie). Zajmuje to trochę czasu i wymaga chęci, ale chyba warto. Nie tylko przez szacunek dla czytelnika, ale również dla estetyki tekstu. Życzę weny i zmienienia podejścia do tematu korekty (to nie uszczypliwość, a szczera rada). Pozdrawiam 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-3
Ja o betowaniu, korekcie i w kółko poprawianiu jednego tekstu wypowiedziałam się na blogu autorskim. Gdybym miała dodawać każdy przecinek, który ktoś mi wytknął, to zamiast pisaniem zajmowałabym się jednie poprawkami, bo musiałabym edytować swoje tekstu w różnych miejscach, poza tym nie mam pewności czy te rady osób trzecich byłyby słuszne, bo co osoba to inna zasada "nie stawiamy przecinka tu i tu" za moment kolejna tam właśnie każe go postawić. Oszaleć więc od tego można. Stawiam na czuja, po swojemu i póki nie zmieniają zdaniu sensu i jest w miarę czytelnie, to jest okay. To amatorskie pisanie i nie mam ambicji, by ścigać się z doskonałością. I to nie jest tak, że leje na polski język czy mam w dupie szacunek do czytelnika, ale o to, że piszę dla własnej przyjemności i przy okazji też dla innych. Ciągłe poprawki by mnie męczyły i sprawiłyby, że nie odczuwałbym przyjemności z pisania. Jeśli ktoś czuje się nieszanowany, to odsyłam do biblioteki, albo do twórczości kogoś innego, bo ja nie zamierzam zamęczać siebie lizaniem cudzej dupy. Chcesz bezbłędną twórczość, na okrągło edytowaną? T niestety nie u mnie, źle trafiłeś :-)
Ja piszę i czytam dla przyjemności, patrzę przede wszystkim na fabułe i bohaterów - to dla mnie priorytet, a poprawki to sprawa drugorzędna, odłożona na ostatni plan, który wypełnię dopiero w chwili przygotowywania, któregoś z moich tekstów do wydania (choć nie wiem czy taki dzień kiedykolwiek nastąpi, bo na chwile obecną to czysta amatorka dla frajdy).
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
Przecinki w pierwszych zdaniach odstarszły od czytania całego tekstu. Piszesz amstorsko, jak to mówisz... No to dobrze, ale zamiast cwiczyć warsztat i pracować nad błędami pisz i czytaj to sobie, ale sama.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
0
@Taka_Miłość
Jeśli udostępniasz publicznie swoje teksty, musisz się liczyć nie tylko z pochwałami, ale też z krytycznym odbiorem, a nawet złośliwie tendencyjnym oraz różnego rodzaju uwagami. Jeżeli te uwagi uznajesz za niesłuszne, nie musisz się do nich stosować, ale zawsze, gdy się pojawiają, warto zastanowić się, czy aby nie są słuszne. Zżymanie się, pouczanie czytelników co mają robić czy wręcz obrażanie zaprowadzi Cię tylko w ślepy zaułek.

Jeszcze jedno: co napisałaś na swoim autorskim blogu kompletnie mnie nie interesuje i nawet nie zamierzam szukać owego blogu i wypowiedzi, bo mój czas jest zbyt cenny, aby go tracić na takie poszukiwania. Dla mnie ważne jest co tutaj napisałaś więc nie odwołuj się do bliżej nieokreślonych wypowiedzi.

...bo ja nie zamierzam zamęczać siebie lizaniem cudzej dupy.


Mam nadzieję, że to tylko lapsus, bo jeśli napisałaś to poważnie, to mojej dupy od teraz już nie musisz „lizać”.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-3
Indragor - Ja nie piszę i nie publikuję od wczoraj. Liczę się z krytyką i nie razi mnie ona. Jeśli ktoś wyłapuje moje błędy, to super, ale nie może liczyć na to, że ja zaraz kliknę "edytuj" i je poprawię, bo też nie mam czasu na dopieszczanie nieustannie jednego rozdziału. Dlatego napisałam od razu, że błędy u mnie będą się zdarzać, zarówno literówki jak i te interpunkcyjne, bo nikt tych tekstów przed publikacją nie sprawdza (prócz mnie, a ja nie jestem nieomylna), nie mam żadnego korektora na swoich zlecaniach. Piszę dla frajdy, swojej własnej, a publikuję dla innych i jeśli ktoś z czytania tego też ma frajdę, to super, ale jeśli się męczy, bo oczekuje bezbłędności i pełnego dopieszczenia, to od razu polecam mu iść gdzie indziej, bo po co ma się męczyć, skoro w bibliotece jest tyle świetnych książek, które były sprawdzane przez więcej osób niż jednego autora, więc mniejsza prawdopodobieństwo, że tam wyluka błąd. Jeśli kogoś tak jak Nats odstraszają źle postawione przecinki i to jest dla niej ważniejsze od bohaterów i fabuły, to okay, niech daje jeden i leci dalej szukać czegoś co będzie miało każdą jedną kreseczkę w odpowiednim miejscu. Szanuje jej zdanie, choć go nie popieram, bo osobiście mam inne, a ja nie muszę spełniać jej oczekiwań i stawać na rzęsach, poprawiać, poprawiać i jeszcze raz poprawiać, by w końcu uznała, że każdy przecinek stoi w odpowiednim miejscu. Ja nie mam ambicji by być autorem i własną betą w jednym. Każdy się doskonali, gdy pisze, po przez dalsze pisanie. Ja np przez ciągłe poprawianie bym się nie doskonaliła, bo po dwóch, trzech rozdziałach, bym sobie odpuściła pisanie w ogóle. Tak więc - tu nikt nikogo do czytania nie zmusza, jeśli ktoś wymaga 100% poprawności, a u mnie jej nie znajduje, to zwyczajnie klika krzyżyk i szuka gdzie indziej, prawda? W moim przypadku chyba będzie musiał tak zrobić, bo ja nie będę specjalnie dla niego siedziała cały dzień w słowniku i dłubała w starym tekście (wracała do przeszłości bohaterów, gdy jestem już dalej, dalej, o wiele dalej), bo nie mam na to czasu. Poprawkami, takimi porządnymi zamierzam się zająć po opublikowaniu całości, a w życiu by do tego nie doszło, gdybym miała korzystać z każdej rady, każdej od razu bliżej się przyglądać i pod kątem każdego edytować swoją twórczość. Publikuję dla tych, którzy są w stanie zrozumieć amatorskie pisanie i nie wymagają od niego profesjonalizmu, a całą resztę żegnam, bo nie mam zamiaru się do nich wbrew sobie dostosowywać, bo pisanie ma być moim hobby, odskocznią, a nie kolejną pracą czy obowiązkiem. Pozdrawiam.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Twoje odpowiedzi Szanowna Autorko na komentarze są ŻENUJĄCE.
To zdanie (cytat z Twojej wypowiedzi) proponuję wstawić na początku każdego Twojego tekstu:
,, Publikuję dla tych, którzy są w stanie zrozumieć amatorskie pisanie i nie wymagają od niego profesjonalizmu, a całą resztę żegnam, bo nie mam zamiaru się do nich wbrew sobie dostosowywać,.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.