Ilustracja: David Dubnitskiy

Żniwna dziewczyna

15 stycznia 2018

Szacowany czas lektury: 46 min

To wspomnienie rozpocząłem pisać gdzie indziej, ale nie dokończyłem i przyszło je skończyć tu. Wspomnienie historii w stu procentach prawdziwej, chociaż pewnie po latach coś z niej ubyło i coś się do niej dodało.

Historia nie dla żon i matek, bom mąż żonie i ojciec dzieciom i nie dla młodych dziewcząt, bo pójście na pokuszenie i wyskok na całość, to nieprzemyślane, nierozsądne i niepedagogiczne. Ot taka historia ataku okoliczności przyrody i przegranej siły charakterów.

Było lato. Jedno z tych lat, w których odezwał się efekt cieplarniany i zawitał do naszego kraju klimat tropikalny. Rodzina wysłana na wakacje, a ja postanowiłem porzucić na weekend robienie kariery i popłynąć kajakiem przez jedną z rzek północnej Polski, w towarzystwie własnych rozmyślań oraz osobistej wędki.

Tryb życia japiszona w wieku 30+ i kilkugodzinna jazda samochodem od czwartej rano, wywołał u mnie gwałtowną potrzebę jak najszybszego odepchnięcia się wiosłem od brzegu i oddania się leniwemu nurtowi rzeki. Miało to mieć potem poważne konsekwencje, bo tylko tak można określić fakt, że normalny i chyba inteligentny facet zapomniał o zaopatrzeniu się na taką drogę w piwo!! I to właśnie ten punkt, rozpoczął przygodę, której historia pozostaje cały czas jakąś niezwykłą tajemnicą, a wspomnienie powraca i powraca, przywołując nastrój wolności i szaleństwa, którego człowiek nigdy by się po sobie nie spodziewał.

Zostawiłem za sobą brzeg, pozostawiwszy na nim życie normalnego człowieka. Zaopatrzony w trochę naprędce spakowanych maneli, zabranego z domu żarcia, butelki rumu i jednej wody mineralnej, przełączyłem się w tryb leniwego przemieszczania się przez krajobraz i manie w dupie wszystkiego niedostatecznie przyjemnego.

Szczęście trwało godzinę, może dwie. Potworny żar lejący się z nieba i widok półpustej butelki wody przerwał, ten błogi stan leniwego przemieszczania się. Rzut oka na mapę nie dawał perspektywy na szybkie rozwiązanie problemu. Jakiś odruch Pawłowa mechanicznie wywołał szybszą pracę wiosłem, a beznadziejność sytuacji spowodowała tylko tyle, że butelka wody półpełna szybko zamieniła się w zupełnie niepełną. Pojawiło się uczucie żalu na przemian z wściekłością, braku wybaczenia sobie własnej głupoty i winy. Pogrążony w beznadziejności wiosłowania o suchym pysku i przełączony z trybu płynięcia bez celu na tryb machania wiosłem do celu i to mniej lub bardziej nieosiągalnego, nawet nie zwróciłem uwagi, że na horyzoncie pojawiło się coś, czego w tym miejscu być nie powinno. Niemożebna lampa świecąca z nieba i otępiałe zmysły spowodowały, że dopiero w bezpośredniej bliskości dostrzegłem coś, co dało promyk nadziei na odmianę marnego losu. Kiedy zza zakrętu rzeki wyłoniły się parasole, a pod nimi stoły i ławki, kajak uzyskał taki rozpęd, że wjechał na brzeg niemal w całą długością, a ja wyskoczyłem z niego jak strzała, pędząc mechanicznie w kierunku namiotów dających nadzieje na zmianę beznadziejnej sytuacji.

Wokół parasoli krzątał się jakiś facet i rozkładał grille. Pobiegłem ile sił w nogach.

- Co tu się dzieje?

- Będzie festyn dziś wieczorem.

- Jest piwo?

- Mam świeżego Ambera. Siadaj pan, zaraz naleje.

- Człowieku! Proszę...!! natychmiast!!! - facet popatrzył na mnie i bez słowa poszedł pod namiot w którym, był nalewak i stosy plastikowych szklanek. Napełnienie szklanki trwało całą wieczność. Poszły trzy, które facet nalewał wolniej, niż ja je w siebie wlewałem — takiego smaku piwa doświadcza się chyba raz w życiu. Dopiero przy czwartym postawiłem piwo na stole i czując przyjemny szmer w głowie, zapaliłem papierosa.

- A pan płyniesz tak samotnie? - zapytał facet.

- Tak, właśnie tak – rozkoszowałem się szczęściem, które nagle na mnie spadło.

- Bo we wsi pod sklepem siedzi dziewczyna i nie ma jak się zabrać na pole namiotowe w lesie.

- Na to pole namiotowe, to rzeką będzie kilka godzin wiosłem. Na pewno się jakoś zabierze – próbowałem zakończyć temat, bo wyczułem chęć wciśnięcia na kajak „stopowiczki”, czy jak zwał taką sytuacje, a to stwarzałoby konieczność płynięcia do celu, a nie bez celu, i do tego sporego odcinka, oraz ponownego zaburzenia moich preferencji spędzania czasu.

- Wcale nie tak daleko jest rzeką. Człowieku, zlituj się, tu już wszyscy wypite są, żona by ją podrzuciła, ale przy sklepie i festynie musi robić. Jak jej pan nie weźmiesz, to nie ma szans na dzisiaj.

Odprężony i lekko oszołomiony piwami odpuściłem.

- Dobra. Mogę zabrać.

Facet wyjął komórkę.

- Anka. Siedzi jeszcze ta dziewczyna?... To przywieź nad rzekę... Kajak ją zabierze... – Chcesz pan coś ze sklepu?

- Piwo, woda... Zrobiłem zakupy z dowozem na kajak.

Podjechał bordowy dość rozklekotany Transit. Wysiadła żona – Anka, a od strony pasażera wysiadł plecak. Mrużąc oczy, patrzyłem pod słońce, jak plecak z nogami zbliża się w naszym kierunku. Gdy już był całkiem blisko, zadzwonił telefon. Plecak sięgnął do kieszeni, rzucił do słuchawki: „pierdolcie się” i zakończył połączenie.

Po odczepieniu się nóg od plecaka stopowiczka okazała się blond dziewczęciem o – nazwałbym – fińskiej urodzie, blada i taka jakby wiotka jak młoda brzoza z dalekiej północy. Zasadniczo uroda i jej szczegóły anatomiczne specjalnie nie przykuwały wzroku. Poza ustami. Nie wiem, czy piękne, ale na pewno frapujące i zwracające uwagę, pocięte bruzdami i takie jakby pomarszczone.

Dziewczyna dygnęła, tak jak wypada przed starszym panem, po czym wyrzuciła z siebie, jak to była umówiona z koleżankami, które miały ją odebrać samochodem z pociągu, ale się spiły i musiała jechać dwoma okazjami, aż utknęła.

- Wiem. Wiem, Wszystkie tu wypite – przytaknąłem z rozbawieniem, cytując faceta festyniarza.

Zjedliśmy to, co facet miał w tym momencie do zaoferowania, czyli chleb ze smalcem i ogórkiem. Po ogarnięciu bajzlu w kajaku wepchnąłem jakoś plecak w dziób, usadziłem dziewczynę i znaleźliśmy się na wodzie.

Dziewczę okazało się studentką po pierwszym roku, mającą coś do zaliczenia we wrześniu. Ja wiosłowałem, a ona nabywała potrzebnej jej wiedzy przez trzymanie notatnika na kolanach i rozglądanie się po krajobrazie. Co pewien czas otwierała zeszyt i zaczynała złorzeczyć na Bayes'a i jego twierdzenia. W pewnym momencie chciałem jej nawet pomóc i nadać bardziej praktyczny sens nauce, poprzez propozycje obliczenia prawdopodobieństwa gwałtu w kajaku, podczas podróży okazją. Uświadomiłam sobie jednak, że nie każdy jest obdarzony równie wybornym poczuciem humoru więc w przelotnych wymianach zdań nie zdradzałem swojej znajomości z Bayes'em.

Mimo godziny mocno popołudniowej żar z nieba lał się potworny, a ja machałem wiosłem, umilając sobie tę czynność co jakiś czas łykiem z butelki Specjala, trzymanej między nogami. Konieczność dotarcia do pola namiotowego, nocleg w towarzystwie harmidru podchmielonego towarzystwa nie napawało mnie zadowoleniem, ale taka była konsekwencja zabrania stopowiczki na pokład. Dość żwawo wiosłując, podziwiałem przyrodę. Co jakiś czas wzrok zawieszał mi się na blond głowie w słomkowym kapeluszu, szyi i karku pokrytymi delikatnym białym meszkiem. Wtedy nachodziły mnie nieczyste myśli, na ile ten „materiał” może być przyjemny w dotyku. Było całkiem przyjemnie.

Nagle wszystko zaczęło się zmieniać. Pośród pól, zza wzniesienia ukazała się granatowa niewielka chmurka — coś grzmotnęło — poczułem kroplę wody na nosie, a po chwili lunęło, tak jakby ktoś wodę lał wiadrami z nieba na rzekę i do kajaka. Oberwanie chmury było tak gwałtowne, że lejąca się z nieba woda szybko napełniała kajak. W obawie przed przetopieniem i ewentualną wywrotką wjechałem w najbliższe trzciny w celu przeczekania nawałnicy. Sytuacja nie była ciekawa. W ponurym nastroju i w milczeniu patrzyłem tępo przez strugi wody na ciało mojej pasażerki oblepione teraz przeźroczystym tiszertem. Nagle w mojej głowie pojawiło się coś, co zmieniło mi punkt widzenia, zmieniając mój nastrój diametralnie.

- Pieprzyć to! – A w cholerę z tym wiosłowaniem do celu! – Mam młodą dziewczynę na pokładzie. Mam namiot i materac. – To se ją uwiodę – A co? – Co ma być, to będzie. – Jak ma być bara-bara, to będzie. – Najwyżej się wyspowiadam.

Pomimo pojawiających się natrętnych oporów moralnych, nie mogłem już przestać myśleć o stopowiczce inaczej jak o obiekcie mojej męskiej chuci i pożądania.

Zacząłem myśleć strategicznie. W głowie zaczęły pojawiać się plany i scenariusze na dalszą drogę oraz osiągnięcie celu – już zupełnie innego niż pierwotnie założony.

Ulewa ustała tak nagle, jak się zaczęła. Na niebie ponownie włączyła się lampa i szybko zaczęła zmieniać rześkie podeszczowe powietrze w tropikalną saunę. Dziewczyna z przodu kajaka uniosła rękę z rozmoczonym i rozwalającym się zeszytem. Wykrzyknęła - „kurwa mać". Wypchnąłem kajak z trzcin.

Kajak był dość mocno zalany wodą, mało stabilny i był to pierwszy punkt mojego niecnego planu wobec blondynki. W dobrym humorze zacząłem wiosłowanie. Spod kapelusza pasażerki poczęły dobywać się przekleństwa na parszywy świat, zasrany dzień oraz przede wszystkim na przyjaciółki, które ją w to gówno wpakowały. Ja kombinowałem jakby tu zagadać, a ona zaczęła się wiercić ni to siedzieć, ni to kucać. Najwyraźniej próbowała zmniejszyć kontakt ciała z wodą. Nie mogła jakoś się usadowić w zalanym do połowy kajaku.

Bardzo dobrze. Najlepiej będzie jak, to ty kochanie wypierdzielisz ten kajak – Powiedziałem sobie w myślach.

Dała za wygraną. Z pluskiem opadła pupą na siedzisko i zaczęła płakać.

Nie mając koncepcji co zrobić, wydobyłem przewalającą się w wodzie po dnie kajaka butelkę Specjala.

- Pyfko? - zagaiłem uprzejmym i uśmiechniętym głosem.

Chlipiąc, wystawiła rękę. Po pociągnięciu sporej ilości z butelki zapluskała stopami w wodzie i zaczęła się śmiać. Sobie też otworzyłem.

Dobre mycie tyłka nie zaszkodzi, jeżeli ma się stać – Chichotałem obleśnie w myślach, rozglądając się jednocześnie za czymś, co mogłoby być przyczyną i pretekstem do kontrolowanej wywrotki kajaka i definitywnego zakończenia wiosłowania na dziś.

Rzeka dotarła do skraju lasu, pośród którego, na pagórku było miejsce biwakowe z wiatą, stołem i ławkami. Usiłowałem tego miejsca nie dostrzegać, bo dawało raczej marne szanse na to, że będziemy tu mogli spędzić noc sam na sam, ale moja pasażerka usilnie nalegała, żeby się tu zatrzymać. Dałem za wygraną, chociaż nie tak to planowałem. Przybiliśmy do brzegu. Stopowiczka wysiadła z kajaka i człapiąc śmiesznie w mokrych, powyciąganych ciuchach, po polu biwakowym, dokonywała oględzin okolicy.

- No to mamy chyba nocleg – zakrzyknąłem do oddalonej dziewczyny, z kajaka, uważnie obserwując jej reakcję. W myślach liczyłem, że perspektywa noclegu z nieznanym facetem wywoła protest. Z jednej strony świadczyłoby to o marnych moich szansach na grzech tej nocy, z drugiej jednak dałoby mi szanse na wywiezienie jej w lepsze chaszcze, co organizacyjnie sprzyjałoby lepiej w odrzuceniu cnotliwości. Nie zaprotestowała.

Pomimo kończącego się powoli dnia upał nie odpuszczał. Przystąpiłem do wywalania bambetli z zalanego kajaka na brzeg. Z zadowoleniem stwierdziłem, że moje rzeczy, zabezpieczone śmieciowymi workami, nie do końca sucho, ale jakoś przetrwały. Studencki plecak za to, przy wyjmowaniu był chyba z 10kg cięższy niż przy jego załadunku. Udając trudność z wydobyciem plecaka spod pokładu, tytłałem go w wodzie po kokpicie jak gąbką. Trochę wody ubyło, a plecak zyskał kolejne kilogramy masy, aż ociekający wylądował na trawie. Rozpocząłem procedurę dmuchania materaca, z niepokojem patrząc na rzekę czy nie nadpływają hordy kajaków. Stopowiczka załamując ręce nad stanem swoich ciuchów, wyciągała mokre szmaty z plecaka i rozwieszała na krzakach i gałęziach.

Niestety na horyzoncie pojawiły się dwa kajaki. Pod pretekstem kombinowania czegoś z namiotem zrobiłem w całej okolicy taki burdel, jaki tylko potrafiłem. W połączeniu z suszącymi się wszędzie ciuchami miejsce przestało wyglądać zachęcająco, ale sprawy należało pilnować do końca. Dwa kajaki z dwoma parkami zbliżały się coraz szybciej. Zdjąłem koszule, wziąłem piwo w dłoń i z gołą klatą zacząłem mordę piłować, rycząc pieśń rezerwistów "goooodzina piąta minut trzydzieści, kedy pobódkaaaaa zaaaaagrała...".

Kajaki przystanęły i parki zaczęły lustrować miejsce. Ewidentnie zamierzali tu się rozbić. Dla lepszego efektu beknąłem w kierunku brzegu, starając się ten fakt ukryć przed uszami "mojej" dziewczyny i rozpocząłem "witaaaj Zosieńko...".

Zniesmaczeni kajakowicze zdecydowali się poszukać w bardziej kulturalnego miejsca. Kiedy się z ulgą odwróciłem, zobaczyłem przed sobą moją towarzyszkę podróży. Patrzyła się na mnie trochę zdziwionym i pytającym wzrokiem.

- Ahh jak ta przyroda poprawia mi humor - rzekłem i powróciłem do dmuchania materaca.

Ogarniałem bajzel, jakiego narobiłem wcześniej, cały czas myśląc jak poprowadzić dalszą historię wieczoru. Podsumowałem w myślach swój plan. Ja, facet w obrączce, zamierzam w jeden wieczór uwieść dziewczynę na jedną noc, dopiero co poznaną, całkiem atrakcyjną i kilkanaście lat młodszą. Im bardziej ten plan wydawał się zuchwały, tym bardziej mnie wciągał.

Blondynka tymczasem próbowała zaradzić stanowi swojego śpiwora. Rozkładała go, przenosiła z miejsca na miejsce i przewieszała. Jedno jednak było jasne. Tej nocy ten śpiwór swojej funkcji spełniać nie będzie. W końcu dała sobie spokój. Usiadła bezradnie, ale na jej twarzy nie widać było przerażenia sytuacją, co dobrze rokowało moim niecnym zamiarom. Wyglądało na to, że organizację warunków bytowania pozostawiła mnie.

Czyżby sygnał dla zuchwalca? - podliczałem w myślach atuty.

Z drugiej jednak strony nie dawała żadnych znaków, że mogłaby być zainteresowana mną i tym, co planowałem — no, może poza paroma momentami, kiedy czułem na sobie wzrok oceniający moją osobę.

Cały czas byliśmy na etapie zamienienia w sumie kilku, może kilkunastu zdań, a ja nie miałem czasu na prowadzanie standardowego „bajeru” z sondowaniem zamiarów i chęci.

Bez względu na to, jaki miał być finał moich poczynań, chciałem przede wszystkim, aby to, co się ma stać, pozostawiło dobre wspomnienia dziewczynie, która przymusowo miała tę noc ze mną spędzić. Z tego powodu wszystkie strategie z gatunku „prosto do celu” czy „albo seks, albo w pysk” nie wchodziły w grę. Zdawałem sobie sprawę, że każdy mój błąd w ocenie sytuacji, może postawić dziewczynę w ekstremalnej sytuacji i wywołać ekstremalne reakcje, z których ślad liścia na twarzy byłby najłagodniejszym finałem tej przygody.

Postanowiłem przyjąć rolę filmowego twardziela. Takiego Clinta Eastwooda małomównego, patrzącego ze spokojem na świat, z wyższością i przez przymrużone oczy. Zerwałem trawkę, wetknąłem między zęby i z chmurną miną przyciągnąłem materac bliżej wiaty. Niedbałym, filmowym gestem, rzuciłem na materac mój prawie suchy wielki ręcznik plażowy i śpiwór będący w podobnym stanie.

Dziewczyna przebrana w jednoczęściowy kostium kąpielowy, w słuchawkach na uszach siedziała na ławce oparta o biwakowy stół, patrząc na resztki zachodzącego słońca. Nie wyglądała seksownie. Kostium skutecznie ukrywał to, co było pod nim – O ile w ogóle coś tam było. Znacznie lepiej byłoby w dwuczęściowym. Tak odziana wyglądała cokolwiek infantylnie. Wcześniej jednak zdecydowałem, że będę ją miał i teraz już mi nic nie przeszkadzało.

Przysiadłem się. Odziany jedynie w krótkie bojówki, przyłączyłem się do podziwiania krajobrazu. Nie miałem jeszcze pojęcia, jak „to” rozegrać, ale wiedziałem, że jeżeli zuchwały plan ma jakieś szanse na powodzenie, to właśnie teraz jest ten moment, w którym musi być rozpoczęty.

- Co tam słuchasz? - przysunąłem się.

Dziewczyna bez słów odchyliła słuchawkę. Dobiegł mnie znajomy głos Sade.

Bardzo dobry wybór – pomyślałem, nie wiedząc co powiedzieć.

Blondynka nałożyła z powrotem słuchawki i tyle żeśmy pogadali. Jak na razie pozostało mi tylko dalsze wspólne kontemplowanie wieczoru.

Wiedziałem, w co ja z nią gram, ale nie byłem pewny, w co ona. Jak na razie, zadania mi nie ułatwiała.

Na szybko szarzejącym niebie zapaliła się pierwsza gwiazda i mniej więcej w tym momencie zapanowała kompletna cisza nad okolicą. Tak jakby ktoś nagle wyłączył jakimś prztyczkiem wszystkie stworzenia żyjące na tym terenie. Jedyny słyszalny dźwięk, jaki dobiegał moich uszu, to brzęczące słuchawki dziewczyny.

- Jakbyś zdjęła te słuchawki, to mogłabyś posłuchać ciszy – odezwałem się, modulując głos, najlepiej jak umiałem, cedząc słowa przez zęby przygryzające trawkę.

Zdjęła słuchawki i wyłączyła odtwarzacz. Nastała kompletna cisza.

Weszła do gry? - pomyślałem z nadzieją.

- Piękna... piękna Wenus... – rzekłem dość zagadkowym i romantycznym tonem, porzucając na chwilę role twardziela.

- Co powiedziałeś? – odezwała się niepewnym, ale chyba zaintrygowanym głosem, udając, że nie usłyszała, co powiedziałem.

Na taką reakcję liczyłem właśnie najbardziej. Mogła sparować mój cios gardą „nie żartuj” albo coś w tym stylu i zakończyć tym grę. Przede mną było wolne pole do przeprowadzenia ataku.

- Piękna. Piękna Wenus – powtórzyłem dobitnie, słowo w słowo, patrząc jej w oczy, w pełni świadomy, że usłyszała, co powiedziałem przed chwilą. Nie wiedziała, jak zareagować. Zapadła cisza. Siedziała bezradnie ze skromnie spuszczonymi oczami. Spalona rumieńcem twarz świadczyła, że kompletnie nie wie co począć ze skierowanymi do niej słowami i ich znaczeniem. Napawałem się tym stanem przez pewną chwilę, przed atakiem właściwym.

- Tam, przed nami... świeci – wskazałem palcem na niebo, zakończyłem tym samym zakłopotanie blondynki.

Na jej twarzy pojawił się trochę skrywany, ale głęboko szczery uśmiech. Momentalnie poczułem, że w tej męsko-damskiej grze pozorów, właśnie strzeliłem gola. Zapędziłem ją w kozi róg, by po chwili podać rękę i przeprowadzić nas oboje do następnego poziomu gry. Dziewczęce oczy nie były w stanie ukryć, że naprawdę jej zaimponowałem, a do tego ten fakt ją cieszy.

Siedzieliśmy dalej, milcząc, ale cisza nie była już nieznośna, a przyjemna dla obojga. Wokół dziewczyny pojawił się obłok jakiegoś feromonu, który działał no moje nozdrza jak zapach świeżej krwi na drapieżnika, który instynktownie musi się jeszcze pobawić trochę ofiarą, zanim zatopi zęby w mięso.

Podniosłem się i wstawiłem herbatę. Zapaliłem gazową lampkę turystyczną, oświetlając wnętrze wiaty. Stopowiczka, z ławki dalej podziwiała wieczorne widoki. Jej przebierające i ruchliwe nogi zdradzały stan zadowolenia i przyjemnie spędzanego czasu. Po chwili wróciłem z herbatą i tabliczką czekolady. Byliśmy już nieźle głodni, a ja nie chciałem nawet myśleć o traceniu czasu tego wieczora, na robienie jakiegoś posiłku.

Niebo zrobiło się już granatowe. W pewnej chwili ktoś ponownie włączył przyrodę. Powietrze wypełniło się cykaniem świerszczy, szelestami i trzaskami dobiegającymi z lasu. Dochodzące od rzeki pluski i wrzaski wśród trzcin, świadczyły, że toczy się tam bezwzględna walka na śmierć i życie. Zaczęły pojawiać się kolejne gwiazdy, a po niedługim czasie, dywan z niezliczonych punktów rozświetlał czarną otchłań bezksiężycowej nocy.

Gwiazd było tak dużo, że znając się nawet nieźle na niebie, miałem problemy z wyłuskaniem wzrokiem spośród mrowia światła poszczególnych gwiazdozbiorów. Powietrze było ciągle nieruchome, a upał nie różnił się od tego panującego za dnia.

Wziąłem dziewczynę za rękę i wyprowadziłem spod wiaty pod gwiezdny dywan. Staliśmy na wzgórzu, patrząc na okolicę. Widok zapierał dech w piersiach. Położyłem dłoń na jej ramieniu. Znieruchomiała. Przesunąłem w kierunku w szyi, przechyliła głowę, a moja dłoń zsunęła się do przodu. Delikatny ruch palców po dekolcie spowodował, że dziewczyna westchnęła, oparła się o mnie plecami, z zadartą głową do góry i zamkniętymi oczami.

- Co ty robisz? - zapytała udawanym dramatycznym głosem. Krępujesz mnie. Nie rób tego.

- Idę się wykąpać. - zabrałem rękę z dekoltu i zostawiłem ją chyba oszołomioną, knując dalsze posunięcia.

Zrzuciłem z siebie spodenki razem z bokserkami. Kontemplując w czarnej toni chłodne ukojenie i obmywanie ciała z potu minionego dnia, pozwoliłem sobie na chwilę bierności i oczekiwania na dalszy rozwój wypadków. Nie trwało to długo, bo już po chwili ujrzałem nadbiegającą dziewczynę, najwyraźniej nieumiejąca ukryć swojej radości z przełamanych przed chwilą lodów.

- Ściągaj szmatki i właź do wody. Jest super! – zawołałem ze środka nurtu.

Blondynka nic nie mówiła i nic nie robiła, by po chwili sięgnąć do kosmetyczki. Kucając nad wodą, umyła zęby.

- No rozbieraj się i skacz, jest naprawdę fajnie.

Stała najwyraźniej zakłopotana na brzegu.

- No dobra – zawołałem i zacząłem się kierować do brzegu. Po drodze zerwałem liść nenufara, którym zasłaniałem sobie to, co trzeba. Brnąłem przez wodę w kierunku stopowiczki, z wyciągniętą prawą ręką.

- Robert – przedstawiając się, podchodziłem do dziewczyny, zakryty jedynie liściem.

- O! Już! – zawołała szyderczo dziewczyna i dała susa do wody. Po chwili była w środku nurtu i zwinnie mu się opierała zawieszona w czarnej toni. Już miałem się do niej rzucić, zgodnie z opanowującym mnie pożądaniem, ale w ostatniej chwili uświadomiłem sobie, że styl skoku i zwinność, wskazywały na ponad przeciętne wyszkolenie pływackie i mogłem ewentualny pościg przegrać. Chyba się nie myliłem, bo blondynka w wodzie nabrała rezonu i zachowaniem próbowała mnie prowokować do zabawy w „goń mnie” lub czegoś w tym rodzaju.

- Nie ze mną te numery – pomyślałem, dumny z refleksu, jakim się właśnie wykazałem.

Podszedłem do spodenek. Z kieszeni wyjąłem pastę i szczoteczkę. Odwróciłem się w kierunku blondynki.

- Teraz jak już jesteśmy sobie przedstawieni, droga Ojuż, nie ma się czego krępować – odrzuciłem liścia i wszedłem na głębszą wodę. Uznałem, że już wszystko, co trzeba było powiedzieć, zostało powiedziane. Dziewczyna nie przerwała gry. Jedynie co, to chyba przyjęła postawę „nie jestem taka łatwa”. Pozostało zatem podjąć dalszą grę do znanego już zakończenia. Odwróciłem się tyłkiem i zacząłem myć zęby.

- Czy masz jakiś plan, jak będziemy spać. – dobiegło mnie pytanie zadane dość kąśliwym tonem.

- Nago – odpowiedziałem, nie odwracając się.

Myjąc zęby, dyskretnie zerkałem w kierunku zanurzonej dziewczyny, prezentując jednocześnie swoje pośladki. Nie rozumiem, na czym to polega, ale z rozmów z kobietami, z którymi miałem pewne okoliczności, wynikało, że najbardziej atrakcyjną częścią męskiego ciała, są pośladki. Zrozumiałe jest, że damskie pupy są atrakcją dla samców, bo szerokość bioder, wielkość miednicy, komfort dla ewentualnego potomstwa itd... Za diabła nie wiem, o co chodziło naturze i ewolucji w tym przypadku. Osobiście sprawę wzbudzania zainteresowania u kobiet przez pokazywanie własnej dupy, traktuję jako rzecz mało honorową, jednak z powodu wielokrotnie potwierdzonej skuteczności metody, prężyłem tyłek, kontrolując dyskretnie, czy działa to również w przypadku tej samicy. Chyba działało, bo co pewien czas czułem, że moje tyły przykuwają uwagę białej głowy.

- Skąd tyle pewności u ciebie? - zapytała z przekąsem.

- Droga Ojuż. Ale lepiej Zosieńko – zagaiłem, nawiązując do śpiewów podczas obrony pola przed intruzami.

- A więc, droga Zosieńko. Pomimo mojej wskazówki, pływasz właśnie w kostiumie, który chyba jest – pardon – był jedyną suchą rzeczą, w której mogłabyś spać nienago. Brnąłem do przodu, nie zbaczając z drogi do celu. Zapadła chwila ciszy.

- Zosieńka? - Podoba mi się – odpowiedziała bezradnie, zdając sobie sprawę, że przegrała tę rundę słownych przepychanek. Najwyraźniej nie zamierzała mi się przedstawić, z czym czułem się trochę głupio.

- Myślałam, że dżentelmen w takiej sytuacji pomoże kobiecie i użyczy swoich suchych rzeczy, żeby kobieta nie musiała spać nago – próbowała kontratakować.

- A więc dobrze. To ja będę nago. Gumki masz? – postanowiłem atakować i nie brać jeńców.

- A po co ci gumki ?!? – odpaliła z szyderstwem w głosie, grając dalej w grę „nie jestem taka łatwa”

- Jeżeli mam spać obok kobiety całkiem nagi, to jako dżentelmen chciałbym być w cokolwiek ubrany.

- A ty nie masz ? – starała się nie spuszczać z tonu.

- A czy to ja wsiadam facetowi do kajaka ? - rozbawiony tą konwersacją, odrzuciłem „granat”, który się chwilowo znalazł po mojej stronie.

Postanowiłem nacierać bez litości dalej. Odwrócony plecami rozpocząłem mycie swojego fiuta, wzdychając przy tym, jakby to było coś więcej.

- Zosieńko... Potrzymasz mi tubkę? - Skierowałem ku niej rękę z pastą i szczoteczką. Nie potrafiłem się już opanować i wybuchnąłem śmiechem. Dziewczyna również. Chichocząc, wybiegła z wody i pobiegła w kierunku światła wiaty. Zostałem sam nagi w wodzie. Z fiutem w ręku, wołałem, nie mogąc powstrzymać śmiechu.

- Ktoś tu coś mówił o pomaganiu sobie wzajemnie.

Wyszedłem na brzeg, założyłem bojówki na gołe mokre ciało i udałem się w kierunku podświetlonej wiaty. Zosieńka siedziała na ławie kuso owinięta w wilgotny jeszcze ręcznik. Wyglądało to, tak jakby czekała na to, co będzie dalej. Kostium już wisiał na pobliskim krzaku.

Dobra. A więc łatwa nie jesteś – pomyślałem lekko zły, wobec kolejnych wyzwań, jakie przede mną stawia.

Turystyczną lampką gazową rozświetliłem lekko wiatę. Przysiadłem na brzegu materaca w pozycji półleżącej.

- No chodź, Zosieńko.

Nie zareagowała. Udając, że nie słyszy, patrzyła na swoje stopy.

- No, chodź no – pomachałem zachęcająco butelką rumu.

Skorzystała z podrzuconego pretekstu i po chwili była przy mnie na materacu nadstawiając swój kubek.

Ooo, tak dobrze – pomyślałem.

Powiedz dziewczynie „chodź, mi się oddaj”, to się nie ruszy, a powiedz „chodź, pomieszaj mi herbatę”, to przyjdzie i ci się odda – rozważałem w myślach meandry damskiej psychiki.

- A może powiesz coś o sobie? – rzuciła mi kolejną przeszkodę.

- Mów mi panie sierżancie – z zapałką w zębach wysyczałem, powracając do roli filmowego twardziela. Kontynuowałem espeerowską narrację podrywu. Nie miałem już najmniejszego zamiaru cokolwiek mówić.

- O czym myślisz? - zagaiła.

- O tobie, a w szczególności, o twoich ustach – twardo trzymałem się linii podrywu.

Przybliżyłem się i położyłem dwa palce na jasnym dekolcie. Już tylko centymetry dzieliły nasze usta i moją rękę od krawędzi ręcznika. Czekałem na jakikolwiek gest lub sygnał do przełamania tej ostatniej bariery, oddzielającej fazę gry od właściwego zwieńczenia tej znajomości. Niedoczekanie.

Zosieńka bardzo nieznacznie, ale się odsunęła.

- Jesteś cholernie pewny siebie.

Nie bardzo wiedziałem co odpowiedzieć. Przecież nie powiem jej, że „pewność” opiera się na substancjach chemicznych, zalewających jej mózg. Bo jak inaczej niż chemią, można wytłumaczyć nocną grę, jaką podejmuje młoda dziewczyna z prawie nieznanym mężczyzną, uzbrojonym w nóż wędkarski, którym jednym ruchem może wypatroszyć, od pisklaka zaczynając, a na konserwie mięsnej kończąc.

- Wcale tak cholernie pewny nie jestem – odburknąłem z nutą pretensji w głosie.

Odczuwałem już mocne pożądanie i bezsensowne zwodzenie zaczynało mnie irytować. Najwyraźniej zrozumiała przekaz, bo z powrotem się przysunęła. Zadowolony ze skuteczności nacisku, postanowiłem biernie poczekać na następny krok z jej strony.

- No to, powiedz coś – zagadała z uśmiechem.

Załamałem się. Pomyślałem, że tej twierdzy to już chyba nie zdobędę. Albo ona jest totalną idiotką, albo trzeba to prowadzić w kierunku wyznania miłości – wzdrygnąłem się.

- No więc... - zbity z tropu zacząłem bez sensu. - Taka ta noc piękna… Masa gwiazd, świerszcze i my – plotłem banialuki, aż sam nie mogłem siebie słuchać. Kiedy przestałem, sięgnąłem po kubek, bo nie wiedziałem co robić i upiłem łyk alkoholu. Zosieńka sięgnęła po swój i odrzucając mokrą jeszcze głowę do tyłu, jednym haustem opróżniła całość. Poprosiła o następną porcję i zrobiła z nią to samo.

Poderwałem się na równe nogi. Nie cierpię sytuacji, kiedy z powodu mojej pierdołowatości, kobieta musi w ten sposób brać sprawy w swoje ręce.

Albo to już ostatnia prosta, albo koniec gry – zadecydowałem w myślach.

Wszedłem pod wiatę. Wzorem twardzieli z „Tylko dla orłów”, ze słuchawek i menażki sporządziłem coś w rodzaju głośnika. Rozległa się cichutka, ale jakoś słyszalna muzyka. Wracając do materaca z dziewczyną, przystanąłem. Dyskretnie ściągnąłem uwierającą mnie moralnie obrączkę i wsunąłem do tylnej kieszeni bojówek.

Podszedłem do Zosieńki. Biały pasek na palcu został natychmiast dostrzeżony. W oczach pojawiło się poruszenie.

Wziąłem dziewczynę za rękę i wyprowadziłem pod gwiezdny dywan. Staliśmy tam przez chwilę. Alkohol zaczął najwyraźniej działać, bo Zosieńka kołysała się na nogach, co pewien czas zaczepnie szturchając mnie biodrem. Stanąłem twarzą w twarz, wyjąłem zapałkę z ust i wycedziłem.

- Koniec ciuciubabki.

Nachyliłem się z zamkniętymi oczami i po chwili poczułem delikatne uszczypywanie na wargach. Moje usta machinalnie się rozchyliły. Zosieńka zarzuciła ręce mi na szyję i tak stojąc złączeni ustami, spijaliśmy bodźce zadawane sobie wzajemnie. W podbrzuszu poczułem mrowienie, a chwilę potem, w spodenkach poruszył się zwierzak. Nie umknęło to uwadze podbrzusza dziewczyny, które zaczęło namierzać jego położenie. Zwierzak zaś, zawzięcie szukał drogi na wolność. Oszołomiony nagłym odpływem krwi z mózgu w inne rejony ciała, uznałem fazę podrywu za zakończoną. Pozwalałem sobie na coraz więcej. Dziewczyna kołysała się, przytrzymując odziewający ją ręcznik. Cieszyła się jak głupia. Moja ręka głaskała jej kark, odbierając przyjemne bodźce od delikatnie zjeżonego meszku.

- Co się tak cieszysz? – zapytałem pobłażliwym, aczkolwiek władczym tonem zdobywcy.

- Podnieciłeś mnie – odpaliła bezwstydnie.

Ta śmiałość i bezpośredniość zbiła mnie trochę z pantałyku. Chwilę nie mogłem znaleźć dobrej odpowiedzi na taką zagrywkę.

- Dawno nie miałam chłopaka. Słabo jest ze mną w tych sprawach – wyrzuciła z siebie jednym tchem.

Trochę mnie zamurowało.

- Niektórzy twierdzą, że kochane się ze mną, to najgorsza rzecz – tym razem, powiedziała to z zaczepną nutą. Najwyraźniej odzyskała rezon.

Jeszcze się droczy? – pomyślałem.

Blondynka z zaciekawieniem oczekiwała mojej reakcji. Nie zwracając uwagi na sens słów skierowanych do mnie, kombinowałem jak wybrnąć i celnie sparować słowną zaczepkę.

- Dobra, dobra – powiedziałem, żeby zyskać na czasie i nie pozwolić przeciwniczce, tryumfować nawet przez chwilę.

- Droczy się. To pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła, której postanowiłem się trzymać i olałem złożoną przed chwilą deklarację. Blondynka najwyraźniej oczekiwała na moją reakcję. Ja jednak, jakbym nie usłyszał tego, co powiedziała, wziąłem ją za rękę i pociągnąłem w kierunku wiaty. Przez drogę zastanawiałem, jak i czy w ogóle sprawę kontynuować. To chyba odezwało się sumienie. Jednak pod wpływem lubieżnego pożądania, wszelkie opory i wątpliwości szybko odrzuciłem. Chciałem ją mieć.

Znaleźliśmy się pod rozświetloną wiatą. Głos cicho szepczącej Sade dobiegał z menażki. Dziewczyna stała znieruchomiała i wyczekująco. Teraz wszystko było w moich rękach i wszystko ode mnie zależało.

- Rozpuść włosy – poprosiłem.

Polecenie bez słów zostało spełnione. Zarzuciła głową, a ja dotknąłem jej włosów spoczywających na ramieniu. Dziewczyna się temu poddawała. Moja dłoń bezwiednie zsunęła się niżej. Jeden ruch palca i owijający ciało ręcznik był już na ziemi. Stała dalej nieruchomo. Widok nagiej dziewczyny zdanej całkowicie na to, co z nią za chwilę zrobię, wywołał u mnie kolejny już odpływ krwi z mózgu i szum w uszach. Serce ciężko waliło niczym młot w klocek drewna. Obszedłem blondynkę dookoła jak jakiś dziki kot, na miękkich łapach. Przede mną jawiło się białe filigranowe ciało. Jasne włosy spływały na białe ramiona. Niebieskie oczy patrzyły na mnie i na moje poczynania. Przez beżowe, pocięte bruzdami i rozchylone usta przepływało powietrze, które miarowo unosiło niewielkie piersi, ze szczytami podkreślonymi ciemniejszymi punkcikami. Dół tułowia zaznaczony delikatnym rudawym meszkiem, a dalej nogi do samej ziemi. Całość sprawiała wrażenie figurki z duńskiej porcelany i dzieło mistrza.

Nie wytrzymałem. Musiałem dotknąć. Biała pierś znalazła w mojej dłoni, a palce odbierały rytm bicia serca. Ciemna włochata łapa, kontrastowała z białym ciałem.

- Piękna i bestia – zamruczałem, a na twarzy dziewczyny pojawił się niepewny uśmiech.

Objąłem Zosieńkę i zaczęliśmy się kołysać, w rytm szemrzącej Sade. Moje łapska wędrowały po jej ciele, czerpiąc przyjemność z kształtu i faktury. Dziewczyna poddawała mi się całkowicie.

Zamknąłem oczy, by pokontemplować kontakt tułowia z jej piersiami i policzkiem, przytulonym do mojej klatki piersiowej. Rozmyślałem co dalej.

Gdy otworzyłem oczy, dobiegł mnie widok uśmiechniętej blond głowy. Patrząc mi w oczy, Zosieńka sięgnęła do suwaka spodenek, z którym po chwili sobie poradziła, ku uciesze uwięzionego zwierzaka. Uśmiechnąłem się i przełączyłem w tryb odbioru przyjemności, jakie w tym miejscu u mężczyzny mogą wywołać damskie dłonie.

Nagle! Nie wiem, czy to z powodu nie do końca rozsuniętego zamka, czy może z powodu za wielkiej ochoty do sprawienia mi przyjemności – chyba jednego i drugiego – przeszył mnie straszliwy ból. Sycząc, zgiąłem się wpół, powstrzymując cisnące się na usta przekleństwa.

Naga studentka odskoczyła przerażona.

- Oj nie tak, kochanie. – Zgięty, wysyczałem z udawanym, pobłażliwym uśmiechem, dochodząc do siebie. Kiedy mogłem już się wyprostować, odpiąłem pasek, zrzuciłem bojówki i już nagi jak ona, objąłem kompletnie onieśmieloną blondynkę.

- A teraz... – szepnąłem jej do ucha. A teraz, Zosieńką zajmie się inżynier. Tu trzeba inżyniera – oznajmiłem władczym tonem.

Dziewczyna powróciła do uprzedniego stanu bierności i poddawania się sytuacji. Oboje odzyskaliśmy rezon w grze, zapominając o incydencie sprzed chwili.

Znowu Sade. Znowu kołysanie, potem kilka kroków i usadziłam studentkę na drewnianym stole, tak by plecami mogła się oprzeć o słup, podtrzymujący konstrukcje wiaty.

Stojąc między nogami, napawałem się widokiem nagiego ciała. Zwierzak nadawał sygnały do mózgu o gotowości. Ciemne łapy potwora, poczęły błądzić po białym ciele, starając się ukryć swoją dziką żądzę, by nie spłoszyć ofiary. Starały się być delikatne i zmysłowe.

W końcu uznałem, że już jest ten moment, żeby przebadać to miejsce, które jest głównym celem mojej agresji. Przywarłem ustami do białej piersi, by powoli tam zjechać. Oczom moim ukazał widok zadbanego ogrodu w barwach dojrzałego zboża, który po mocniejszym rozłożeniu nóg dziewczyny odsłonił okrągły różowy kwiat. Gdy już miałem zabawić się tam swoim jęzorem, poczułem dłonie we włosach, ciągnące moją głowę do góry. Ujrzałem twarz, uśmiechającej się filuternie Zosieńki. Jej palec wskazywał na usta, a oczy mówiły … Całuj tu. Jak kazała, tak zrobiłem. Kontakt z jej ustami wywołał ponowny gwałtowny odpływ krwi z mózgu. Ręce bezwiednie i na ślepo krążyły po jej ciele, ale ile razy próbowały się dostać do miejsca, z którego oderwała moją głowę, tyle razy jej ręce tego miejsca broniły. Odpuściłem i wtedy poczułem jej dłonie delikatnie drapiące moje plecy. Poczułem niesamowite mrowienie w jajach. Oderwałem się od kochanki. Oczom ukazał się zwierzak, o rozmiarach, które mnie totalnie zaskoczyły. Zdziwiony wziąłem go sobie w dłoń i wodziłem nim po brzuchu dziewczyny jak seryjny morderca nożem po ciele ofiary, która za chwile od niego zginie.

To chyba kwestia pozamałżeńskiego seksu i młodego ciała – w myślach starałem się sobie wytłumaczyć tę wielkość i twardość. Opierając jaja na łonie Zosieńki, próbowałem czubkiem dotknąć piersi. Wydawało się to albo możliwe, albo tylko milimetrów brakowało, albo to była tylko halucynacja wywołana testosteronem i niedokrwieniem mózgu.

- Ale inżynier nie zrobi czegoś, niebezpiecznego. Odezwała się Zosieńka.

- Inżynier nie maturzysta – odburknąłem z udawanym urażeniem męskiej dumy, pojmując zgłoszony problem.

Zwierzak zjechał niżej i zaczął wodzić po ogródku i jego okolicach. Najwyraźniej odpowiedź była wystarczająca, bo Zosieńka zamknęła oczy, skupiając się na przyjemności, którą musiałem jej sprawiać. Jej piersi unosiły i się i opadały w rytm oddechu. Kolejna próba użycia ręki do dokładniejszego przebadania ogródka została powstrzymana, za to zwierzak miał pozwolone na coraz śmielsze poczynania.

To takie masz zasady Zosieńko. Tylko chuj cię tam może dotykać? – Powiedziałem sobie w myślach i zacząłem nieco mocniej penetrować jej „niedotykalskość”.

- Inżynier nie zrobi Zosieńce krzywdy Prawda? – Odezwała się, tym razem filuternym i prowokującym tonem.

- Hue, Hue – odchrząknąłem, wdzierając się łbem zwierzaka w dolinkę ogródka, w miejscu, w którym powinna mieć czuły punkt. Najwyraźniej trafiłem, bo na chwilę zachłysnęła się powietrzem.

Twardy jak kamień zwierzak, sterowany moją ręką, poczynał sobie coraz żwawiej po cipce, która coraz chętniej wpuszczała go w swoje różne miejsca. Druga ręka błądziła po brzuchu dziewczyny. „Robota Inżynierska” pochłaniała mnie coraz bardziej.

Pamiętaj. Bądź odpowiedzialny – wbijałem sobie do głowy, żeby się nie zapomnieć.

Zastanawiałem się na swoją poczytalnością.

Wreszcie mogłem uznać, że już właściwy moment, aby spełniły się moje najdziksze żądze tej nocy. Już wiedziałem, że to ostatnie sekundy, które dzielą mnie od ostatecznego rozprawienia się z cnotą blondynki, poznanej kilka godzin wcześniej. Zwierzak posuwał się po cipce i podbrzuszu dziewczyny. Łapy potwora spadły na młode białe piersi. Jeszcze tylko raz dopadam jej zabójczych ust. Wpycham swój jęzor w rozchylone usta.

Odpływ krwi z mózgu. Mrowienie w jajach. Zwierzak napięty do granic.

Odrywam się od niej. Chwytam z nogi. Spokojnie biorę pałę w dłoń. Celuje w miękkie.

- Torpedo los! – zakrzyknąłem. Zamknąłem oczy i wbiłem wściekłego zwierzaka w studencką cipkę, przełamując wszystko, co mogła przeciw niemu postawić na drodze i...

Uuuuuuuć! Ouuuuuuć! Kuuuurwaa! - Bezgłośnie zawyłem z bólu w myślach.

W tej cipie są chyba zęby!

Spierdalamy! - Utknięty w połowie drogi zwierzak, zatrzaśnięty w żelaznym uścisku waginy, krzyczał do mózgu. Zatrzymany przeszywającym bólem, dysząc, z walącym sercem, musiałem podjąć natychmiastową decyzję. Fiut krzyczał. „Spierdalamy!” Ego w mózgu się darło. „Walczymy!” W efekcie do zwierzaka poszedł rozkaz trwania na posterunku i ani kroku w tył.

Spojrzałem w twarz kochance. Miała usta zaciśnięte. Zimne oczy mówiły. „Nie pozwalam, nie dasz rady.” Najwyraźniej czerpała satysfakcje z zadawanego bólu.

Również zacisnąłem usta, a twardym wzrokiem odpowiadałem. „Przegrasz, nie odpuszczę.”

Byliśmy jak tancerze tanga, unieruchomieni na fotografii, patrzący sobie głęboko w oczy.

Zwiększyłem siłę nacisku. Uwięziony zwierzak w środku wył z bólu.

W końcu byłem zmuszony stwierdzić, że muszę odpuścić zwierzakowi i pierwszy raz w życiu przyznać się, że to cipka mnie pokonała.

Gdy już miałem się poddać i uwolnić fiuta ze stalowej cipy – nagle, na zimne oczy zastygłej kochanki, spadły powieki. Na bladej twarzy pojawiły się różowe rumieńce, a wrogo i bojowa nastawiona cipka, zwolniła swój stalowy uścisk, obdarzając agresora ciepłem i kojącą wilgocią.

Tryumfując, patrzyłem na oblaną rumieńcem, przegraną twarz Zosieńki. Odwróciła głowę w bok. Spuszczone oczy patrzyły w dół. Zacząłem bezczelnie wodzić sobie czubkiem palca po szyi, dekolcie i piersiach, co wywoływało kolejne fale ciepła, wilgoci i uczucia zwycięstwa. Przegrała na całej linii i była bezapelacyjnie nabita na mojego zwierza, który sam, bez żadnych ruchów bioder, coraz śmielej sobie poczynał we wnętrzu ofiary. Rozpychał się, pęczniał i sztywniał, jakby chciał wziąć krwawy odwet za doznane cierpienie i upokorzenie. Jego zachowanie mówiło „Zaraz cię rozerwę na strzępy.”

Napawałem się zwycięstwem jeszcze chwilę, by z wolna rozpocząć akcję, która się miała zakończyć finalną szarżą i rozlaniem się rozkoszy po obojgu.

Rytmicznie i ze spokojem posuwałem Zosieńkę, która wydawała się nieobecna. Po porażce najwyraźniej nie chciała lub nie mogła spojrzeć w oczy zwycięzcy. Rżnąłem coraz szybciej i coraz mocniej.

Puk, puk. Jest tam kto? – Zwierzak coraz wścieklej domagał się okazania efektów swoich działań.

Nic z tego Zosieńka była nieugięta. Jak odkręciła głowę, tak ją miała odkręconą i nieruchomo trwała tak, z zamkniętymi oczami.

Jakoś cię muszę złamać, rozgryźć i rozruszać – Sapiąc już trochę, próbowałem coraz to innych ruchów i technik, by wywołać jakąkolwiek reakcję blondynki.

Nie ma takiej rury, co by nie można odetkać – Powiedziałem sobie w myślach i zwiększyłem obroty akcji. Upływały kolejne minuty.

Nagle, siedząca na stole, z podciągniętymi nogami, dziewczyna upadła mi. Po prostu, bez wiadomego powodu i przyczyny, się przekręciła i teraz leżała na boku, na deskach wiatowego stołu. W sposób oczywisty stanowiło to koniec rżnięcia i stałem teraz z głupią miną, patrząc na leżącą. Nie lubię i chyba nie potrafię rozmawiać o seksie, więc nie chciałem się pytać, czy było jej dobrze i o inne efekty moich działań. Niektóre kobiety jest trudniej rozkręcić, niektóre łatwiej, ale te efekty zawsze są i są mniej lub bardziej widome i rozpoznawalne. Bardzo nie chciałem zostawić kobiety w stanie niedorżnięcia. Przykucnąłem, by móc spojrzeć w twarz, na której nie było widać żadnych reakcji ani emocji. Z oczu też się nic nie dało nic wyczytać, bo były zamknięte.

Kurde, chyba doszła – Z głupią miną i niepewnie, powiedziałem sobie w myśli, patrząc na Zosieńkę.

- Chyba doszła! - tym razem wymsknęło mi się na głos. Na pomarszczonych ustach pojawił się uśmieszek Mony Lisy. Przyjąłem zatem założenie, że doszła.

Oj, wielkiej radochy, to ty z seksu nie czerpiesz. – Pomyślałem ze współczuciem, stojąc nago ze sterczącym fiutem, nie bardzo wiedząc co dalej robić. Przypomniało mi się, co powiedziała gdy się droczyliśmy pod gwiazdami i musiałem przyznać, że przecież mnie uczciwie uprzedziła. Zosieńka leżała sobie dalej na stole, nieruchomo, z zamkniętymi oczami i głupawym uśmieszkiem na ustach. Nie mając lepszego pomysłu, wziąłem biedaczkę na ręce i przełożyłem na materac. Sam, również na nim przysiadłem, rozmyślając czy przypadkiem zwalenie gruchy, nie będzie optymalnym finałem tego wieczoru. Sięgnąłem po butelkę. Już miałem się przyssać do szyjki, gdy się zorientowałem, że przecież nie jestem sam, mam towarzystwo. Wyciągnąłem rękę w kierunku Zosieńki.

- Łykniesz?

Nieruchoma do tej pory dziewczyna, przeciągnęła się i podniosła do butelki. Wyglądała na zadowoloną, a ja coraz bardziej rozważałem techniczne aspekty jakiegoś honorowego zwalenia konia. Zosieńka nie przejawiała żadnych zamiarów oraz chęci rozładowania mojego napięcia, a ja nie byłem do końca przekonany, czy ewentualny francuz w wykonaniu mojej dzisiejszej kochanki, to dobry pomysł.

Pociągnąłem łyk rumu i czekałem, czy może dziewczyna poczyni jakieś inna kroki w celu zrobienia swojemu kochankowi dobrze.

- Jeszcze bym chciała – w pewnym momencie dobiegło do mnie z dołu:

- Co? - spytałem, ale nie musiała powtarzać.

W obawie, że nagle zmieni zdanie, podskoczyłem, chwyciłem blondynkę za nogi i zaskoczonym, nie całkiem gotowym do boju zwierzakiem natarłem na cipkę. Tym razem nie wyglądała jak wypielęgnowany ogródek, a bardziej jak łączka po deszczu, przez którą przejechał pułk czołgów.

Byłem w jej ciele i byłem szczęśliwy z finału, jaki sobie zaraz zgotuje i będzie on bardziej honorowy niż grucha w krzakach.

- Wariacie! Rumu chciałam. Wykrzyczała, zaskoczona, ale i rozbawiona.

Chwyciłem butelkę, wlałem w siebie większą porcję. Opadłem na ciało dziewczyny i wlałem jej porcję z ust do ust. Uniosłem się i w tym momencie uświadomiłem sobie, że tego jeszcze nigdy w życiu nie robiłem.

- Pić z dziewczyną i jednocześnie ją rżnąć!?! Co za marzenie!

Wpadłem w euforie. Zwierzak okazywał swój zachwyt z pomysłu, natychmiast się prężąc i wypełniając do granic możliwości swoją najnowszą przyjaciółkę.

Zaskoczona Zosieńka, nic nie mówiła, ale jej oczy krzyczały, „To nie jest fajne, mógłbyś się nie wygłupiać.”

Ruchy miednicy wskazywały, że mogła odczuwać jakiś dyskomfort, związany z chamskim zachowaniem zwierzaka w jej wnętrzu. Przez chwilę pozwalałem jej na układanie się z moją pałą, częstując jeszcze dwoma lub trzema kolejkami rumu.

W końcu opadłem na dobre i zacząłem pieprzyć na misjonarza. Jej usta miałem przy swoim uchu i mogłem wyczuwać oddech. Jako że to była jedyna oznaka, w której przejawiały się jej przejawy życia, to próbowałem przy pomocy fiuta i bioder sterować tym oddechem. Nawet coś mi zaczęło wychodzić i wywoływałem oddech płytszy lub głębszy albo w ogóle przestawała oddychać. Powoli rżnąłem dziewczynę. Postanowiłem, się nie narzuć, co i jak ona ma przeżywać. Zaakceptowałem fakt, że moja partnerka uprawia seks „na kłodę”. To mi się zdarzyło pierwszy raz w życiu. Miałem nawet przypuszczenie, że kobiety-kłody w łóżku, to jakiś mit i „urban story”.

No dobra, będziemy kończyć. – Pomyślałem.

Czas na „grand finalle”. – Myślałem rozbawiony, znaczeniem słowa „grand”, w tym kontekście.

Rozepchałem się mocniej między nogami dziewczyny i natarłem, z furią, której nie zamierzałem maskować. Przestałem myśleć o przyjemnościach, którymi obdarzało mnie ciało młodej dziewczyny. Zacząłem w myślach układać algorytm programu rozgrywki w kółko i krzyżyk.

Zagadnienie opóźnienia męskiego wytrysku, który kończy każdy seks, nawet ten najbardziej namiętny, to chyba jedno z bardziej kluczowych zagadnień dla ludzkości. Moje doświadczenie w tych sprawach mówi mi, że to nie mecze piłkarskie reprezentacji narodowej, nie wąsy Małysza, mogą skutecznie powstrzymać nadchodzący finał i koniec igraszek miłosnych.

To matematyka.

Matematyka, a w szczególności rekurencyjne metody rozwiązywania zagadnień, sprawiają, że facet może się kochać długo i namiętnie, doprowadzając sprawy godnie do mety.

Tak więc z furią wściekłego byka nacierałem na ciało Zosieńki, gdy tymczasem w mózgu, spokojnie układałem sobie kod programu, linijka po linijce. Co jakiś czas tylko, próbowałem ocenić stan blondynki, jednak bez żadnych rezultatów. Tego stanu nie było, a jeżeli nawet był, to kompletnie niewidoczny.

Powracałem zatem do swojej rekurencji i programu, by dać szansę na objawienie się czegoś, co da podstawy do szczęśliwego końca . W pewnych momentach myślałem, że już, już, ale to chyba były jakieś zwidy i pozostawało dalej działać w nadziei, że w końcu ten moment musi nadejść.

Pieprzyłem studentkę jak szalony, nie przyjmując do wiadomości, że tu się może coś nie udać, spokojnie kontrolując emocje i zmysły.

Wtem z przerażeniem stwierdziłem, że Zosieńka pode mną całkowicie zwiotczała. Uderzałem tułowiem o znieruchomiałe białe ciało, a zwierzak już nie nacierał na studencką cipkę, ale wpadał w jakąś mokrą dziurę.

Z przerażeniem skonstatowałem, że pode mną leży trup i ja tego trupa posuwam.

Oderwałem się jak poparzony od ciała, którego jeszcze przed chwilą tak pożądałem. Stałem między nogami swojej kochanki. Zwierzak i jego okolice wyglądał tak jakby przed chwilą miał kontakt ze słuchawką prysznicową.

Przede mną, raczej pode mną roztoczył się krajobraz dzieła śmierci.

Na materacu leżała nieruchomo dziewczyna z rozrzuconymi bezwładnie rękami i nogami. Szyja i dekolt pokryte jakimiś plamami i sinymi wybroczynami. Czubki piersi, kiedyś jasne i kształtne, teraz fioletowo czarne, niekształtnie pomarszczone. Jedynymi oznakami życia, uchodzącego z denatki, to co pewien czas drgające powieki, odsłaniające puste oczy, których źrenice były gdzieś poza normalną orbitą. Jeszcze tylko dłonie, miarowo zaciskające i otwierające, tak jakby to one teraz przejęły funkcję oddychania.

Ten widok, który normalnego człowieka powinien doprowadzić do płaczu, u mnie – zwyrodnialca wywołał falę nieposkromionej ekstazy.

- Uaaaaau. Wykrzyknąłem z zachwytu.

Kolejne „uaaau”, przekształciło się już w jakiś ryk wyrzucanego powietrza, i strzałem, jakiego dopuścił się zwierzak ponad głową blondynki, z taką siłą, że przesunęło mnie chyba kilka centymetrów.

Co ty wyprawiasz!?! - Ktoś wrzasnął mi w mózgu. Na taki rozkaz ręka chwyciła zwierza mordercę. Kolejna, równie silna salwa tym razem, głośno uderzyła o ciało ofiary.

Prosssto w cycek. – Teraz, Ktoś w mózgu pochwalił z uznaniem.

Ciało się wyprężyło, jakby uderzył piorun i doznało kilka agonalnych wstrząsów.

W rytm chaotycznego oddechu uciekała ze mnie, niewiarygodnie szybko i niewiarygodnie wielka energia i masa. Tak jakbym był cały wypełniony rtęcią, która teraz wylatuje z niesamowitą siłą i prędkością, pompowana jakąś pulsacją, czyniąc mnie lekkim jak powietrze, ale również pozbawionym jakiejkolwiek energii.

Czy ja też umieram? – Usiłowałem ocenić swój stan, ale bez wyraźnej konkluzji.

Tymczasem pode mną rozgrywała się walka śmierci i życia skazanego w tej walce na porażkę. Kolejne salwy wywoływały kolejne wstrząsy, z czasem słabsze, by w końcu przejść w jakieś drgawki i zastygnięcie. Stałem, patrząc bez emocji na agonalne konwulsje, nie bardzo potrafiąc połączyć skutek z przyczyną. Gdy Zosieńka już leżała bez ruchu, jakiś magnes pchnął mnie do ciała nieboszczki. Przyklęknąłem i pogłaskałem piersi, gestem zamknięcia oczu zmarłemu. Potem dotknąłem brzucha i wzgórka wieńczącego jej cipkę, czerpiąc jakąś perwersyjną przyjemność z kontaktu z umierającą.

Nagle, martwe ciało ożyło. Zaskoczony odskoczyłem. Potężny wstrząs przerzucił dziewczynę z pozycji na wznak, na prawy bok. Po chwili jeszcze potężniejszy przekręcił ją na lewy. W tej pozycji znieruchomiała już na dobre.

Zerżnąłem ją na śmierć. – Powiedziałem do siebie w myślach. Czułem się potężny i silny. Tors pokryty warstwą potu błyszczał w słabym świetle. Byłem jak kapitan Willard, w Czasie Apokalipsy, który przed chwilą zaszlachtował maczetą Marlona Brando, a teraz spokojnie idzie w kierunku rzeki i nikt mu nie podskoczy. Schyliłem się po butelkę. Machnąłem w kierunku Zosieńki, mruknąłem „Twoje zdrowie” i wypiłem duszkiem resztę zawartości. Niedbałym ruchem i filmowym gestem, odrzuciłem butelkę, jakby to było narzędzie zbrodni. Troskliwie okryłem denatkę rozpiętym śpiworem i udałem się do rzeki, by ochłonąć.

Wchodziłem do wody, jakby nie było dla mnie żadnej granicy między lądem a rzeką. Po prostu szedłem. W wodzie czułem się jak by to była krew, którą nabrałem w dłonie i zacząłem nacierać twarz i włosy.

Czas Apokalipsy – mruknąłem do siebie pod nosem, udając się na spoczynek u boku mojej kochanki.

Dalej nie mogłem wyjść z roli, jaką sobie sam stworzyłem na tę noc – twardziela i zbrodni. Dlatego wsunąłem się pod śpiwór najdelikatniej jak można, żeby nie naruszyć godności należnej zmarłym. „Martwa” Zosieńka okupowała środek materaca, a ja jednym półdupkiem, byłem poza. W tym dramacie odgrywałem sam przed sobą kolejny akt, pod tytułem „oprawca śpi ze swoją ofiarą”

Nagle, wszystko się skończyło. Zosieńka nie bacząc na moje emocje i układany w głowie scenariusz, złapała mnie za ptaka, przyciągnęła do siebie i za chwilę blond głowa spoczęła na klacie z zarzuconą ręką. Spod śpiwora dobywał się zabójczy, niezmącony żadną chemią zapach kobiety. Narkotyzowałem się chwilę. Po chwili zasnąłem kamiennym snem.

Oczy się same otworzyły. Leżałem, nieruchomo dochodząc do stanu świadomości. Kiedy już doszedłem, natychmiast zacisnąłem powieki z powrotem. W głowie krystalizowały się coraz ostrzej faktyczne skutki mojego wieczornego zachowania, a perspektywa zderzenia z dziesiejszą rzeczywistością wywoływała pragnienie końca wszystkiego – Uderzenia komety lub by Bóg sprawił koniec świata, właśnie w tej chwili. Do moralniaka przyłączył się kac zwyczajny – i tak we dwóch maltretowali moją duszę i ciało. Wszystko było w tej chwili przeciwko mnie. Słońce mnie oślepiało pomarańczowym światłem przez zamknięte powieki, a bolesny gorąc panujący pod śpiworem, pod którym leżałem całkiem nagi, sprawił, że chcąc nie chcąc musiałem w końcu otworzyć oczy i stawić czoła wszystkiemu, co mnie za chwilę spotka.

Przed wiatą, Zosieńka, w swoim kapeluszu i w moich podwiniętych spodniach dresowych i w mojej koszuli flanelowej, podskakując, biegała od krzaka do krzaka, zbierając swoje wysuszone szmatki. Wyglądała jak ogrodniczka z jakiegoś romansu, która została właśnie uwiedziona przez dziedzica.

Rany boskie – pomyślałem.

Ziemia nie chciała się otworzyć i nie mogłem się zapaść. Sięgnąłem po spodenki, które założyłem pod śpiworem, by nie zgorszyć młodej dziewczyny. Podniosłem się i nic nie mówiąc – bo nie wiedziałem co powiedzieć, z chmurną miną udałem się do stołu. Nie wiedziałem co robić, więc postanowiłem zagotować wody, nie wiedząc jeszcze czy to będzie herbata, czy może makaron. Zosieńka zajmowała się dalej swoimi rzeczami, niby nie zwracając na mnie uwagi, ale ja to czułem. – Sprawdzała mnie. Co teraz powiem – jak się zachowam. Nic nie mówiłem, tylko tępo patrzyłem się w garnek, tak jakbym musiał pilnować czy woda się prawidłowo zagotuje. Nic więcej nie przychodziło do głowy, co mógłbym zrobić.

- Wykorzystałeś mnie – dziewczęcy głos brutalnie oderwał mnie od czynności pilnowania garnka.

- Co? - odbąknąłem, przerażony niepewnym głosem. Czułem, jak blednę.

- Wykorzystałeś mnie – powtórzyła Zosieńka, która najwyraźniej postanowiła wziąć odwet za wczorajszy wieczór i trzeba przyznać, że miała ku temu wszystkie atuty w ręku. Siedziałem blady i przerażony, wystawiony na ciosy i kopniaki bez możliwości jakiejkolwiek obrony.

- Teraz mnie wszystko boli! – rzuciła, a ja odniosłem wrażenie, że moja twarz właśnie osiągnęła kolor kartki papieru. W głowie zaczęło coś dudnić. Chyba byłem na granicy utraty przytomności.

- Ale warto było – powiedziała, tym razem jakimś łagodnym głosem. Chyba nie od razu zrozumiałem sens, ale ton głosu sprawił, że dudnienie w głowie ustąpiło i byłem w stanie spojrzeć przed siebie. Przede mną stała uśmiechająca się zalotnie Zosieńka. Wyraz jej twarzy dodał mi trochę rezonu i wygodniej się rozsiadłem na ławie oparty o stół, wyprężyłem dumnie klatę, nieco uspokojony. Zosieńka podeszła, usiadła mi na kolanach, zarzucając ręce na szyje. Jakieś jej ciepło, miękkość i delikatność przynosiło przyjemność i ulgę umęczonemu ciału i duszy.

- Czy to było bezpieczne? - Zosieńka zagaiła zatroskanym i sztucznie słodkim głosikiem.

- Poczułabyś – odpowiedziałem dobrotliwie, okazując wyrozumiałość dla dziewczęcych lęków.

Chyba by cię rozerwało – powiedziałem w myślach, przypominając sobie siłę nocnej erupcji zwierzaka. Klata jeszcze dumniej się wypięła.

- Chcę to poczuć – szepnęła.

- Co poczuć? - wyrzuciłem z siebie zaskoczony.

- Niebezpieczeństwo – szeptała, szczypiąc wargami moje ucho. Nie bardzo wiedziałem, o co jej chodzi, a to uświadomiło mi, że może już nie na tak cienkim i tak kruchym, ale dalej jestem na lodzie. Milczałem, bo nie wiedziałem co powiedzieć. Tymczasem Zosieńka zsunęła się z moich kolan i sięgnęła do suwaka. Mój mózg przygotował się na ból, mając w pamięci wczorajszą próbę dosięgnięcia zwierzaka. Nic takiego nie nastąpiło. Zwierzak został sprawnie i delikatnie wypuszczony na wolność, by po chwili ją stracić w cieple ust blondynki. Tam też dopiero się zbudził na dobre, ale nie było już w nim wczorajszej agresji. Był potulny i oswojony, łasił się do policzków Zosieńki jak jakiś bezradny psiak, który właśnie zdobył panią. To stawał się bardziej hardy, to łagodniał. Wszystko według rozkazów damskiej dłoni. Wydarzenia ostatniej nocy, których efektem był tylko jeden finał, spowodowały, że nie trwało to długo – Jak się wyprężył – jak szarpnął… Zobaczyłem tylko Zosieńkę, mocującą się dwoma rękami, z nim i moimi biodrami, by nie wyskoczył spod jej władzy.

Nagle, coś mi głowę szarpnęło i odrzuciło do tyłu, tułów mi wygięło. Straciłem na chwilę wzrok, po chwili poczułem silne, ale kojące pulsowanie w okolicach krzyża.

Wrócił wzrok.

Gdy spojrzałem w dół, zobaczyłem patrzące na mnie szeroko otwarte oczy.

Bezradne oczy blondynki, wysyłały pytanie „Co się stało, co robić?”

Zwierzak ostatnimi podrygami dogorywał w ustach białej głowy.

- To jest bezpieczne – odpowiedziałem z uśmiechem i pobłażliwością. - To jest bezpieczne – powtórzyłem wielkim oczom. - Co najwyżej przytyjesz.

Zosieńka wypuściła zwierzaka, położyła sobie dłoń na piersi, odchyliła głowę nieco do tyłu i z dramatycznym wyrazem twarzy dokonała aktu połyku. Na chwilę zastygła klęcząc z ręką na dekolcie, wpatrzona jakby w niebo. Po chwili wybuchnęła głośnym szczerym i nieopanowanym śmiechem. Położyła się na trawie, turlała się, to w te, to wewte. Zostawiłem ją w tym stanie, udając się do kajaka, w którym było jeszcze kilka butelek Specjala. Wziąłem dwie, więc nie trzeba było robić herbaty. Zjedliśmy makaron z oliwą, czosnkiem i chili, Wspólnie wylaliśmy wodę z kajaka, ogarnęliśmy bajzel i spakowaliśmy manele.

Odpoczywałem sobie na ławce, dopijając piwo, gdy Zosieńka stanęła przede mną. Rzuciła kapeluszem w kierunku kajaka i powolnymi ruchami, zaczęła się rozbierać z moich ciuchów. Po chwili stała całkiem naga. Nie wiem co i jak sprawiło, że piersi, wczoraj szpiczaście nieseksowne dziś ładnie zaokrąglone, a cała sylwetka, wczoraj jakby koścista, dziś bardziej pełna, ponętna i bardziej miękka w odbiorze. Pociągając co chwilę Specjala, patrzyłem się z uśmiechem i uznaniem na ciało dziewczyny, której to najwyraźniej sprawiało przyjemność, bo chwilę tak postała, prezentując siebie. Napatrzyłem się, po czym Zosieńka wskoczyła w swój kostium. Zrobiła to jakby jednym ruchem, tak szybko, zgrabnie i zwinnie, że ledwie się powstrzymałem od zagwizdania z podziwu. Teraz już wyglądała nie tylko seksownie, ale i elegancko. Za kilka minut, byliśmy już na w kajaku w nurcie rzeki.

Wiosłowałem bardzo szybko, bo przygoda ze studentką zajęła jednak trochę czasu, który miał być wykorzystany w inny sposób, niż był. Przesuwający się krajobraz wywołał we mnie uczucie przemijania i żal w związku nadchodzącym w szybkim tempie rozstaniem się z Zosieńką. Siedziała z przodu i działała na mnie magnetycznie. W pewnym momencie rzeka przekształciła się w jezioro, wtedy już wiedziałem, że to już ostatnie minuty bytności blondynki w kajaku.

Ale, zaraz! – To może nie tak. Może popłyniemy razem dalej, udając, że tu niczego nie ma. Chciałem to zaproponować, ale nie wiedziałem jak. W milczeniu przybiłem do pola namiotowego, które okazało się jakimś małym ośrodkiem wypoczynkowym w lesie. Pośród drzew było kilka namiotów oraz kilka drewnianych domków. Zosieńka wysiadła z kajaka i założyła na swój kostium sukienkę, którą miała przygotowaną na wierzchu plecaka. Stała tak chwilę rozglądając się po okolicy. Obrys jej figury prześwitywał w słońcu przez materiał, doprowadzając moje emocje do obłędu.

- Będzie mi ciebie brakować w kajaku – rzuciłem rozpaczliwą propozycję kontynuacji wspólnego spływu. Dziewczyna w końcu wypatrzyła starego, granatowego Fiata Tipo, stojącego przy jednym z domków. W podskokach ruszyła w jego kierunku, by zniknąć za drzwiami. Wyciągnąłem plecak studentki i ruszyłem za nią. W pewnym momencie na werandzie domku pojawiły się trzy dziewczyny ze wbitym we mnie wzrokiem. Wyglądały jakby pogniecione i nieświeże. Chyba miały dość mocnego kaca. Za nimi stanęła Zosieńka, wyglądająca jakże inaczej. Podeszła do mnie, uśmiechając się.

- Karola! Będziesz jadła śniadanie? - dobiegł głos ze strony domku.

- Nie, dzięki – odrzuciła.

- Dziewczęta na werandzie prowadziły jakąś wymianę zdań i byłem przekonany, że dotyczy ona mojej osoby. Zbijało mnie to zupełnie z pantałyku.

- Może jednak spłyniemy stąd, Karolina? - Wyrzuciłem z siebie w akcie desperacji, posługując się jej nowym imieniem.

- Lepiej nie – odpowiedziała tajemniczym głosem. Wyraz jej twarzy jakby mówił – „Miło było, ale lepiej już spływaj.” Czułem się jak jakiś kołek. Do tego doszło przeczucie, że sprawy mogą się mieć odwrotnie, niż zakładałem na początku. To nie ja wykorzystałem dziewczynę, ale zostałem wykorzystany. Nie mogłem się pozbyć, tego natrętnego uczucia.

- A więc to koniec – wybąkałem jak jakiś zakochany młokos, który zaraz, z płaczem zacznie klęczeć przed dziewczyną, błagając o okazanie jakichkolwiek względów.

- Może nie, może... - teraz to Zosieńka eee... Karolina zwracała do mnie się z pobłażliwością w głosie. Pobiegła na chwile do domku. Wróciła z długopisem i na dłoni napisała mi numer telefonu.

- Pa. – rzuciła z uśmiechem.

Pocałowała mnie w policzek, zabrała swój plecak i z niknęła w drewnianym domku, a za nią koleżanki. Machnąłem w kierunku zamkniętych drzwi na pożegnanie, chociaż nie było żadnego powitania i po chwili wypchnąłem się na jezioro z postanowieniem pozostawienia tego wszystkiego za sobą, jako sprawy przeszłej.

W bezpiecznej odległości, która gwarantowała, że tak silnie działający na mnie magnetyzm Karoliny, nie wywoła już we mnie chęci płynięcia pod prąd w celu wyznania miłości, zacząłem sobie całą sytuację racjonalizować.

Przecież to się wszystko bardzo dobrze skończyło – analizowałem.

Przecież każde inne zachowanie Karoliny sprowadziłoby na mnie dużo poważniejsze kłopoty.

Przecież to ja sam chciałem wpakować się w kłopoty – odetchnąłem z ulgą.

Gdy udało mi się już dojść do równowagi emocjonalnej, nagle znowu pobladłem i to na dobre. Na palcu dłoni trzymającej wiosło widniał złowrogi biały pasek. Zdrętwiałem. Wiosło wypadło z ręki i uderzyło o pokład kajaka. W tym momencie, w kokpicie rozegrała się jakaś szamotanina kończyn, które nagle doznały gwałtownej potrzeby obszukania spodenek – Wszystkich kieszeni naraz.

Z zewnątrz mogło to wyglądać niebezpiecznie i może nawet było niebezpieczne dla żeglugi. Na szczęście po krótkiej walce, okazało się, że złoty krążek jest w tym samym miejscu, w którym go ostatniego wieczora zostawiłem. Opadłem z sił, nurt rzeki przez jakiś czas niósł mnie, odbijając kajak od trzcin i okręcając go. Kolejny raz tego dnia dochodziłem do siebie. Kolejny raz tego dnia odzyskałem stan równowagi i mogłem kontynuować swoją podróż.

Zapisany na wewnętrznej stronie dłoni numer, przepisałem do telefonu.

– Wypożyczalnia S.W. Karolina.

Ten tekst odnotował 57,091 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.68/10 (90 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (36)

0
0
Po pobieżnym przeleceniu stwierdzam, że jest duży potencjał. 😉
Podobają mi się Twoje gierki słowem. Np. martwe ciało ożyło, plecak z nogami.

Warsztatowo będzie co poprawiać. Proponuję, żebyś jeszcze raz wrzucił tekst w jakiś korektor i wyłapał literówki. Niektórych błędów program nie zauważy. Np. "z pod". Ale i z tym dasz sobie radę, czytając.
Dialogi: Czasami nie wiadomo, kto co mówi i czy mówi w ogóle. Musisz sam zdecydować, czy wszystkie myślniki stoją tam, gdzi epowinny.

- Nie zaprotestowała.


- Gumki masz? - Ostateczne natarcie.



Albo one jest

tu coś nie gra w gramatyce.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Mnie również się podoba. Generalnie zresztą mam podobne uwagi jak Mr Hyde.
Uważam jednak, że opowiadanie zasługuje na umieszczenie w głównym zbiorze.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Przepuściłem przez libreoffica i coś tam po poprawiałem i cyzelowałem, ale tyle nasmarowałem, że nie wiem, czy się komuś to będzie chciało przeczytać 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Okey, skoro ogonki mamy za sobą, to pora na przecinki.
Zdania złożone z imiesłowami na -ąc i -wszy: część imiesłowową oddzielamy przecinkiem.
Tutaj masz info: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/przecinek-a-imieslow-przyslowkowy;9794.html
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Uff. Grammar prawie stopił mi rdzenie. Ale ileś "niepoprawnych" wyrażeń zostawiłem, żeby pornol nie walił zbytnio PWNem.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Dreshganor Masz coś przeciwko PWN-owi? Pornuj treścią, doborem słów, ale nie błędami. 😉
To teraz w nagrodę parę poprawek z gatunku dyskusyjnych:

Szczęście trwało godzinę (,) może dwie


Historia nie dla żon i matek (,) bom mąż żonie i ojciec dzieciom (, albo .) i nie dla młodych dziewcząt,


Tryb życia japiszona w wieku 30 i kilkugodzinna jazda samochodem od czwartej rano, wywołało (wywołało? rodzaje ci się pomyliły) u mnie


wywołało oddanie się. - dziwne połączenie. Może wywołały chęć/potrzebę oddania się?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dzięki.
Grammar dziewczynie nie skłamie, chociaż nie wszystko jej powie 😉
Jak coś jeszcze wypatrzysz, to dawaj.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Przelatuje jeszcze raz grammarem, bo widze, że są miźnięcia
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ten grammar to jakiś nie zdecydowany jest. To chciał przecinek, potem gadał, że zbędny, ale jak ze trzy razy przelazłem, to się jakoś ustabilizował. Może teraz już strawne.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ok. To weźmy się za ostatni akapit. (Jest ważny, bo niektórzy zaczynają czytać od końca.)

Przecież każda inne zachowanie Karoliny, sprowadziłoby na mnie dużo poważniejsze kłopoty. (rodzaj i bez przecinka.)

obszukania bojówek – Wszystkich (. zamiast -)

Na szczęście po krótkiej walce, złoty krążek okazał się (bez ,)

odzyskałem stan równowagi i mogłem już kontynuować swoją podróż (skasuj już)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Pobiegła na chwilĘ

Pocałowała mnie w policzek, zabrała swój plecak i z niknęła (chyba wiadomo, że swój. Słowo swój niepotrzebne)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
miłe dla mężczyzny, czyli wykorzystanie młodej dziewczyny (,) (bo trzeba zakończyć wtrącenie) nagle się odwróciło, (proponuję kropkę.)

Wyraz jej twarzy, tak jakby mówił (bez przecinka i bez tak)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Opowiadanie ciekawe, dobra fabuła i momentami zabawne teksty. Tak jak napisał MrHyde - jest potencjał. Co bym poprawił:
- Przemyślenia bohatera (czy jego myśli, nie wypowiadane na głos) - usunąłbym myślniki przed nimi. Wygląda to, jakby mówił do siebie. Dziwne i mylące.
- Konstrukcja dialogów nieco się rozjeżdża. Przykład:

- Uaaaaau. Wykrzyknąłem z zachwytu.


Prawidłowo:
- Uaaaaau - wykrzyknąłem z zachwytu.
Polecam artykuł:
http://www.jezykowedylematy.pl/2011/09/jak-pisac-dialogi-praktyczne-porady/

Zbliżenie jest nieco chaotyczne i momentami gubiłem się w akcji (kto, co z kim i jak). Przykład:

- Torpedo los! Zakrzyknąłem. Zamknąłem oczy i wbiłem wściekłego zwierzaka w studencką cipkę, przełamując wszystko, co mogła przeciw niemu postawić na drodze i...
- Uuuuuuuć! Ouuuuuuć! Kuuuurwaa! Bezgłośnie zawyłem z bólu w myślach. W tej cipie są chyba zęby! Utknięty w połowie drogi zwierzak, zatrzaśnięty w żelaznym uścisku waginy, krzyczał do mózgu – Spierdalajmy!
Zatrzymany przeszywającym bólem, dysząc, z walącym sercem, musiałem podjąć natychmiastową decyzję. Fiut krzyczał. Spierdalamy! Ego w mózgu się darło. Walczymy!
W efekcie do zwierzaka poszedł rozkaz trwania na posterunku i ani kroku w tył.
Spojrzałem w twarz kochance. Miała usta zaciśnięte. Zimne oczy mówiły – Nie pozwalam, nie dasz rady. Najwyraźniej czerpała satysfakcje z zadawanego bólu.
Również zacisnąłem usta, a twardym wzrokiem odpowiadałem – Przegrasz, nie odpuszczę.



- Torpedo los! - zakrzyknąłem. Zamknąłem oczy i wbiłem wściekłego zwierzaka w studencką cipkę, przełamując wszystko, co mogła przeciw niemu postawić na drodze i...
Uuuuuuuć! Ouuuuuuć! Kuuuurwaa! - Bezgłośnie zawyłem z bólu w myślach. W tej cipie są chyba zęby!
Spierdalajmy! - Utknięty w połowie drogi zwierzak, zatrzaśnięty w żelaznym uścisku waginy, krzyczał do mózgu.
Zatrzymany przeszywającym bólem, dysząc, z walącym sercem, musiałem podjąć natychmiastową decyzję.
Fiut krzyczał. "Spierdalamy!" Ego w mózgu darło się. "Walczymy!" W efekcie do zwierzaka poszedł rozkaz trwania na posterunku i ani kroku w tył.
Spojrzałem w twarz kochance. Miała usta zaciśnięte. Zimne oczy mówiły "Nie pozwalam, nie dasz rady." Najwyraźniej czerpała satysfakcję z zadawanego bólu.
Również zacisnąłem usta, a twardym wzrokiem odpowiadałem "Przegrasz, nie odpuszczę."

- Dywiz (myślnik krótki) i pauza (myślnik długi) - używasz ich na zmianę. Zdecyduj się na jeden wariant.

Zdecydowanie nie jestem Grammar Nazi (ciesz się, że nie dopadła Cię Krystyna, bo miałbyś przesrane jak w ruskim czołgu 😉), ale liczba błędów jest bardzo duża. Poprawisz i z chęcią zagłosuję za wrzuceniem do zbioru głównego, bo opowiadanie jest ciekawe i w mojej opinii na to zasługuje.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
No niech jeszcze gniot poczeka, bo nie mam siły czytać jeszcze raz. Ale macie racje, trzeba go poprawić. To jeszcze postaram się to przeczytać i zobaczymy co wyjdzie 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Czytaj. 😉 Werande, werandzie, werandą... Jeśli mogę coś jeszcze poradzić, to spróbuj eliminować niepotrzebne słowa. Przy okazji się trochę skróci.

Karola! Będziesz jadła śniadanie? - dobiegł głos z werandy.
- Na dzięki – odrzuciła w kierunku werandy.
- Dziewczęta na werandzie prowadziły jakąś wymianę zdań i byłem przekonany, że
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
XXX_Lord cha cha cha, uśmiałam się, jak już dawno nie. Nie rób ze mnie tyrana. A tak poważnie. Fabuła jest ciekawa, ale... kompletnie nie zrozumiałam sceny seksu. Nie rozumiem, co się właściwie wydarzyło. Może opowiadanie jest skierowane bardziej do mężczyzn i oni zrozumieli, co się działo na przystani. Trochę utwierdza mnie w tym podejrzeniu mnogość ,,męskich" komentarzy i pozytywny odbiór z ich strony. Ponieważ nie zrozumiałam tekstu, nie dotarł do mnie, dlatego nie ,,siadłam" do niego, tylko go przeczytałam.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Krystyno, nie zawsze trzeba doczytywać do scen szczytowych, żeby mieć pozytywne wrażenie. Przyznam, że jeszcze nie dotarłem do tego miejsca, o które pytasz. Z 21 dni pobytu w Warsztacie zostało jeszcze trochę. Mamy czas. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
No to spróbuję częściowo, czyli po trochu. Ti jak to teraz wygląda?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
A który fragment poprawiłeś?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Za koleją. Od początku do 11-ej strony.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Otworzyłem na chybił trafił:

Odpływ krwi z mózgu.
Mrowienie w jajach
Zwierzak napięty do granic.

To powinno być w jednej linii.

Bezgłośnie zawyłem z bólu w myślach.
W tej cipie są chyba zęby!

To też. W następnym słowie masz literówkę.

- Dobra. A więc łatwa nie jesteś – pomyślałem lekko zły, na konieczność

To nie dialog, więc nie zaczynaj od myślnika. Pomyśleć na konieczność brzmi dość dziwnie.

- A więc droga Zosieńko.

A więc, droga Zosieńko. Ogólna zasada przecinkologii j. polskiego mówi, że tzw. frazy wołaczowe wydziela się z kontekstu.
To nie ja wymyśliłem. 😉 https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/wolacz-a-przecinek;15730.html

w pełni świadomy, że dobrze słyszała, co powiedziałem przed chwilą.

że usłyszała (czynność dokonana)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0

- Mam świeżego Amber.

Tak się mówi? Ja bym oczekiwał "świeżego Ambera", albo "świeże (piwo) Amber", albo "świeży Amber (= bursztyn)"

Wokół parasoli krzątał się gościu i rozkładał grille. Biegłem ile sił w nogach.

Twój narrator chyba nie mówi gwarą. A "gościu" (w wołaczu) nie jest formą literacką. Lepiej zmienić. Pobiebłem zamiast biegłem.

- A więc dobrze. To ja będę nago – postanowiłem atakować i nie brać jeńców.
- Gumki masz? – wyprowadziłem ostateczne natarcie.

Jest dobrze, ale myślnik i "gumki" przeskakują do następnej linii i wygląda tak, jakby to dziewczyna pytała o balonówki, a nie narrator. Co powiesz na krótszą wersję: A więc dobrze, to ja będę nago. Gumki masz? – postanowiłem zaatakować i nie brać jeńców.?

- Jeszcze się Droczy? – pomyślałem.

Bez myślnika, droczy małą literą.

Celuje w miękkie.

ę

- No, chodź Zosieńko.

chodź,

- Ooo, tak dobrze – pomyślałem.

Bez myślnika

espeerowską narracje podrywu.

Ę

że, tej twierdzy to już chyba nie zdobędę.

Bez przecinka

- No więc... - zbity z tropu zacząłem bez sensu.
- Taka ta noc piękna...
- Masa gwiazd, świerszcze i my.

To dialog czy monolog?

następną porcje

Ę
Chłopie, weź coś zrób z tymi literkami, bo jak się co dwie linie będę zatrzymywał na Ą i Ę, to nigdy nie dojdę do tego fragmentu, który zainteresował Krystynę!

po chwili poczułem delikatne uszczypywanie na wargach. Moje usta się machinalnie rozchyliły. Zosieńka zarzuciła ręce mi na szyję

Może zmienić trochę kolejność słów?
po chwili poczułem na wargach delikatne uszczypywanie. Moje usta machinalnie się rozchyliły. Zosieńka zarzuciła mi ręce na szyję

a chwile potem,

ę
Obudził się zwierzak - To on jeszcze spał?!

- Droczy się. To pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła, której postanowiłem się trzymać i olałem złożoną przed chwilą deklarację.

Pogubiłem się. Jaką deklarację?

Całość sprawiała wrażenie figurki z duńskiej porcelany i dzieło niezłego artysty.

...figurki z duńskiej porcelany. Dzieło niezłego artysty. (za słabe określenie.) Dzieło mistrza/Dzieło Dahl-Jensena tudzież Henninga.

odbierały rytm bicia dziewczęcego serca.

bez "dziewczęcego"?

pokontemplować kontakt mojego tułowia z jej piersiami

bez "mojego"?

Zosieńka sięgnęła do suwaka moich spodenek, z którym po chwili sobie poradziła, ku zadowoleniu siedzącemu w nich zwierzaka.

Przypadki się nie zgadzają. Może tak: Zosieńka sięgnęła do suwaka spodni ku uciesze zniecierpliwionego zwierza.?

- Oj nie tak, kochanie. Zgięty,

- Oj, nie tak, kochanie. - Zgięty...

- A teraz... – szepnąłem jej do ucha.
- A teraz, Zosieńką zajmie się inżynier. Tu trzeba inżyniera – oznajmiłem władczym tonem.

Nie rozbijaj kwestii jednej osoby na dwie linie.

usadziłam studentkę na drewnianym stole, tak by plecami mogła się oprzeć o słup przechodzący przez stół,

stole, stół... wymyśl coś, żeby nie było powtórzenia.

Jak kazała, tak zrobiłem. Kontakt z jej ustami wywołał ponowny gwałtowny odpływ krwi z mózgu.

Który raz? Po tylu odpływach został chyba tylko skrzep wysuszony na wiór.

Oderwałem się od dziewczyny. Oczom ukazał się zwierzak, o rozmiarach, które mnie totalnie zaskoczyły. Zdziwiony wziąłem go sobie w dłoń i wodziłem nim po brzuchu dziewczyny

Za dużo tych dziewczyn.

Jej piersi unosiły i się i opadały



Kolejna próba użycia ręki do dokładniejszego przebadania ogródka spotkała się jednak z powstrzymaniem jej.

... z protestem/zakazem? ... próba została powstrzymana?

- Inżynier nie zrobi Zosieńce krzywdy – Prawda? Odezwała się,

Myślnik w złym miejscu.

Najwyraźniej trafiłem, bo na chwile zachłysnęła się powietrzem.

na chwilę

Dobra, koniec na dzisiaj. Straszny jesteś niechluj! Ale i tak cię wygonię do zbioru głównego. Za przeoczone błędy będziesz się wstydził ty, a nie korektorzy. 🙂
Poza tym liczę na rewanż.
Spadaj na "główną"! 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Wrzuciłem już całość. Oczywiście nie wiem ile jeszcze baboli zostało. Mam nie rozstrzygniętą sprawę dialogo-monologu.
Czy rozbijać na wiersze, czy wręcz przeciwnie. Na razie jest tak:

- To jest bezpieczne – odpowiedziałem z uśmiechem i pobłażliwością. - To jest bezpieczne – powtórzyłem wielkim oczom. - Co najwyżej przytyjesz – uczciwie uprzedziłem o ewentualnych konsekwencjach decyzji,
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Radzę zostawić w jednej linii. Zastanów się, czy potrzebujesz ostatniego wyjaśnienia "uczciwie uprzedziłem o ewentualnych konsekwencjach decyzji". W moim odczuciu ono niczego nie wnosi.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Ależ jesteś Autorze roztargniony 😉 . Jeśli powtarzam wcześniejsze uwagi, to przepraszam, ale przedmówcy zamieścili ich tyle, że nie sposób wszystkie prześledzić 🙂

zwał taką sytuacje
dalszą historie
oczekiwała na moją reakcje
rozpaczliwą propozycje
sobie całą sytuacje


Niepokojąco gubisz ogonki od „ę”.

Facet, wyjął komórkę.


Po co przecinek?

Dziewczę okazało się być studentką


Nieprawidłowe wyrażenie. Usuń „być”.

niż pierwotnie założony


Co stało się z kropką na końcu?

pozostawiło dobre wspomnienia [w] dziewczynie


Może się mylę, alw wydaje mi się, że powinno tam być „w”.

który chyba jest – pardon – był jedyną suchą rzeczą


Nadużywasz myślników. Tu z powodzeniem mógłby być przecinek. Ponadto mieszasz w dialogach łącznik z myślnikiem (zaczynasz łącznikiem, nieprawidłowo, a potem jest myślnik). Jest to niedopuszczalne. Zwróć uwagę w przyszłości, aby dialogi zaczynać również od myślnika.

nie odpuszczę.”
na strzępy.”


Najpierw zamknięcie cudzysłowu, a potem kropka.

grand finalle


To się pisze przez jedno „l”.

zagotować wody


A nie „zagotować wodę”?

Wypożyczalnia S.W. Karolina


Wypożyczalnia S. W. Karolina

Mimo wszystko wydaje mi się, że opowiadanie może już wypłynąć na szerokie wody 🙂 . Zwróć jednak baczniejszą uwagę w następnych opowiadaniach na różne niedostatki.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Długie, ale przeczytałem jednym tchem. Narracja, akcja, seks - wszystko się klei. Masz brachu potencjał.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Opowiadanie całkiem nieźle napisane, jednak niestety nie przypadło mi do gustu... Momentami gubiłam się w akcji i zastanawiałam się o co chodzi. Pomysł na opowiadanie jesr ciekawy, długość tekstu też jest dużym plusem.
Cóż, pozostaje tylko życzyć weny 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Heh.
Ciężki temat to pisarstwo.
Roboty z przecinkami i ogonkami co nie miara, a czytelnicy bardzo wymagający 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Pierwszy raz daje komentarz ponieważ to opowiadanie w jakiś sposób mnie porusza i nie mogę przestać do niego wracać i oderwać się od tej historii. Czuję że czytając lepiej rozumiem męskie motywacje, sposób myślenia i postępowanie. Bardzo wciągnęło mnie w postać bohaterki oraz prowokuję fantazje jej przeżyć, myśli i uczuć. To jedno z najlepszych opowiadań, pozostawia masę fantazji i marzeń.
Najbardziej chciałabym przeczytać tę historię opisaną oczami żeńskiej strony przygody.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Elka
Dzięki za słowa otuchy. 😉
A co do: " ...... chciałabym przeczytać tę historię opisaną oczami żeńskiej strony przygody.", to nie wnoszę przeszkód, jakbyś chciała, Ty lub inna autorka pisać z drugiej strony.
Jakby co to mogę dostarczyć jakichś detali, pominiętych ale może istotnych z punktu widzenia drugiej strony.

PS: Aferka z Zosieńką/Karoliną miała swój dość przewrotny epilog. Może się wezmę i opisze.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dla mnie super!!! Realistyczne i do tego zabawne!!! 10!!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Dziwny tytuł, skąd ten tytuł?
"Żniwna dziewczyna" Dlaczego?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Alf
Takie trochę przypadkowe skojarzenie 😉
https://youtu.be/TwtwScKetZI
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Cały czas czekam na kontynuację. Kontynuację lub jakikolwiek inny tekst tak dobrze napisany.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Przygoda marzenie .
Też bym tak chciała 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Odnoszę wrażanie, że bardzo wiele opowiadań na tym portalu, jest pisane przez jakąś AI.
To opowiadanie nie jest.
Gdzie takich szukać?
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.