Ilustracja: Alina Chernii

Zapach plaży (II)

11 października 2024

Opowiadanie z serii:
Zapach plaży

Szacowany czas lektury: 27 min

Od godziny tłum gromadził się wzdłuż głównej ulicy starego miasta. Oddzieleni drewnianymi barierkami od traktu, przyciśnięci do kamienic, stłoczeni w bocznych uliczkach, czekali z napięciem na początek uroczystości. Kilka dni temu do ich portu wpłynął wielki okręt wojenny. Na jego pokładzie przypłynęło ponad tysiąc młodych kadetów. Przybyli na zaproszenie władz miasta i osobistą prośbę Alberta Forstera.

Na ten dzień zapowiedziano oficjalne powitanie. Ulice udekorowano długimi czerwonymi sztandarami. W oknach zawisły flagi z lwami i herbem w koronie oraz czarne ze swastyką na białym polu. Miasto wrzało entuzjastycznie i z niecierpliwością wypatrywało sygnału z wieży kościoła Mariackiego. Gdy wskazówki jego wielkiego zegara zbliżyły się do szczytu, napięcie i podniecenie tłumu zaczęło udzielać się także dostojnikom, zgromadzonym na podwyższeniu przed Dworem Artusa. Zerkali nerwowo, to na zegar, to na Złotą Bramę, z której to spodziewali się ujrzeć wkraczających kadetów. Nagle uderzył dzwon kościelny. Rozbrzmiał nad głowami, ogłaszając miastu godzinę dwunastą. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę dawnych komnat królewskich. Tam, pod filarami Złotej Bramy, kończyła przygotowania orkiestra reprezentacyjna. Poprawiała pasy, stroiła gwizdki, sprawdzała brzmienie werbli. Ustawiała się w szeregu, by z końcem ostatniego uderzenia dzwonu, grając marsza, wkroczyć w ulice miasta.

Wpierw odezwały się werble, zaraz za nimi trąbki i piszczałki a na samym końcu rozbrzmiały puzony. Tłum zafalował, mężczyźni wznieśli głowy, dziewczęta podskakiwały, dzieci przeciskały się między nogami dorosłych, każdy chciał zostać naocznym światkiem tej wspaniałej i historycznej chwili. Muzyka uwięziona między wysokimi kamienicami odbijała się echem, zwielokrotniając jej siłę tak bardzo, iż nie można było usłyszeć własnych myśli, a kilku dygnitarzy stojący pod wielkimi oknami z niepokojem zerkało na drżące w ramach szyby.

Między kolumnami Złotej Bramy pokazały się równe szeregi białych czapek. Ciżba zwielokrotniła wrzawę, a nad ich głowami zatrzepotały papierowe chorągiewki. Twardy krok żołnierskich butów zadudnił na kamiennych płytach ulicy. Wkroczyli z uniesionymi twarzami, spojrzeniami utkwionymi w dal, z piersiami wypiętymi do przodu. Dumni i odważni niczym bohaterowie z Termopil. Młodzi, przystojni i piękni, przeszli przed groźnym wzrokiem Neptuna, zasalutowali w marszu, spoglądając w stronę ratusza i dostojników miasta. Nagle z tłumu poszybował pojedynczy kwiat. Żółty pąk zatoczył w powietrzu łuk i wpadł w środek maszerujących. Zaraz po nim poleciał kolejny kwiat i jak poprzedni, utonął w czarnej rzece mundurów. Kobieta w słomkowym kapeluszu rzuciła mały kolorowy bukiecik. Młoda panna, wspiąwszy się na barierkę, wystawiła dłoń z czerwoną różą, licząc zapewne, że któryś z kadetów podejdzie. Długo czekała z uśmiechem i zachętą w oczach, ale się nie doczekała. W końcu zrezygnowała i rzuciła różę wprost między kolumny, wprost pod nogi maszerujących. Jej zawiedziony wzrok szybko odzyskał blask, gdy jasnowłosy kadet, łamiąc szyk, pochwycił upadający kwiat. Serce dziewczyny zabiło szybciej. Zapragnęła ujrzeć jego twarz, zapamiętać go, coś jej podpowiadało, że to ważne i gdy ten zwrócił się do niej z uśmiechem, postanowiła odnaleźć go za wszelką cenę.

Nieopodal niej stała dziewczyna w długiej sukni w czerwone maki. Ona również trzymała czerwoną różę, tuliła ją do piersi, ustami dotykała pąka i spoglądając w stronę maszerujących, szeptała do siebie:

– Cóż za wspaniały widok, jacy wspaniali młodzieńcy.

Odgarnęła czarny kosmyk z twarzy i spojrzała w lewo. Spod filarów wmaszerowali ostatni kadeci zamykający defiladę. Stała się pobudzona, intensywniej zaczęła przyglądać się twarzom maszerujących, próbowała wyłowić spośród nich najładniejszego, najprzystojniejszego, ale wszyscy wyglądali jak synowie jednej matki.

– Oj, jacy oni wspaniali! Krzyknęła, nie mogąc się powstrzymać i zachęcona własnymi słowami, cisnęła kwiat na oślep, jakby chciała, by los za nią zdecydował. Lecącą róże wypatrzył marynarz o jasnych jak morski piasek włosach. Sprawnie uchwyciła wirującą w powietrzu róże i uśmiechnął się do dziewczyny, posyłając jej pełne obietnic spojrzenie.

– Spojrzał na mnie i uśmiechnął się – pomyślała, a jej młode serce zabiło tęsknie za prawdziwą miłością, taką, jakiej zawsze dla siebie pragnęła, o jaką modliła się każdego wieczoru. Dała ponieść się uczuciu, uwierzyła, że to jest ta chwila, najważniejsza w jej życiu. Radość owładnęła nią całkowicie i podobnie jak dziewczyna nieopodal, zaczęła podskakiwać, śmiać się i krzyczeć wraz z innymi:

– Hura! Nie żyją nam dzielni marynarze! Hura! Wiwat!

Gdy minął ją ostatni szereg, przecisnęła się na tyły tłumu i pobiegła w stronę Motławy, potem skręciła w kierunku Żurawia i Mariacką dostała się na Targ Węglowy. Pierwsze szeregi kadetów wkraczały na wielki brukowany plac, zakręcała pod murami Katowni.

Mały chłopiec w krótkich spodenkach na szelkach, z blaszanym bębenkiem zawieszonym na grubym sznurku, szedł opodal orkiestry i uderzał z całej siły w zabawkę, starając się im dorównać.

Ten to się wszędzie wkręci – pomyślała, widząc jak jej młody sąsiad z podwórka, z dumą na twarzy maszeruję kilka kroków z boku orkiestry i bez opamiętania wali z całej siły w blaszany bębenek.

Kolumna maszerujących zatoczyła łuk i ustawiła się w równych szeregach naprzeciw kamienic. Stojąc w miejscu, wciąż unosili nogi, głośno uderzając okutymi butami w bruk i dopiero na głośną komendę zamarli w bezruchu. Prowadzący ich oficer przemaszerował wzdłuż nich, zatrzymał się przy ostatnim szeregu i zasalutował. Orkiestra umilkła. Wydał kolejną komendę, na którą marynarze równo uderzyli butami w bruk.

– Gdzie on jest? – myślała, przeciskając się przez ciżbę stłoczoną pod bramą Zbrojowni i co chwilę próbując wypatrzeć kadeta trzymającego jej różę.

– Jest! – krzyknęła i serce podskoczyło z radości.

Dostrzegła go w pierwszym szeregu, z twarzą ściągnięta powagą, z oczami wpatrzonymi w dal. Róże dyskretnie trzymaną w lewej dłoni.

– Ależ on przystojny – pomyślała i przyjemny dreszcz przeszył jej ciało.

Zbliżyła się do odgradzającej barierki i stanęła naprzeciw niego. Od razu ją dostrzegł i pościł do niej oczko.

Poczuła słabość w kolanach, brzuch ucisnęła niewidzialna dłoń, serce uderzyło przyjemnie i boleśnie.

– Co robisz z moim sercem, młody żołnierzu – pomyślała i rumieniec zakwitł na jej licu.

Oparta brzuchem o metalową barierkę wpatrywała się w swego wybranka. Jej myśli pognały w dal, tam, gdzie słońce świeci tylko dla nich a bezkresna kwiecista łąka stanie się ich łożem. Wyobrażała sobie, jak ją obejmuje, jak patrzy w oczy, jak się uśmiecha. Była ciekawa jego ust, jak całują.

Czyjeś biodro uderzyło ją w pośladek. Tłum naparł na nią z tyłu, przyciskając ją brzuchem do barierki. Utrzymała równowagę i nie pozwoliła zepchnąć się w bok. Oczarowana młodzieńcem, nie zwracała większej uwagi na to, co dzieje się za jej plecami. Ot hołota – pomyślała tylko – pcha się, by być bliżej i zobaczyć więcej, ale ja nie ustąpię.

Zacisnęła dłonie na balustradzie, przycisnęła biodra do metalowej zapory i rozstawiła stopy dla lepszej równowagi.

Nie zwróciła uwagi na szeroką dłoń, która wpierw oparła się na jej plecach, potem przesunęła po talii i wcisnęła między brzuch i barierkę. Nie poczuła, jak przytuliła się delikatnie do jej zaciśniętej na metalu piąstki. Uderzana przez falujący tłum nie zwróciła uwagi na stojącego tuż za nią mężczyznę z siwą bródką w szpic, który dotykał jej plecy, gładził biodra i pośladki. Położył dłoń na jej ramieniu i szybko zabrał, kładąc w miejscu, gdzie haftki spinały stanik. Nie miał zamiaru przy nich majstrować, wystarczyła mu świadomość, że jest krok od rozpięcia i uwolnienia dziewczęcych piersi. Tłum poruszał się i napierał na stojących z przodu, a dziewczyna przed nim wydawała się wcale nie zwracać na niego uwagi. Wykorzystał chwilę, gdy rozstawiła nogi i wszedł między nie, przyciskając biodra do twardych pośladków. Ustami dotykał czarnych włosów, łapczywie wciągnął ich zapach, odurzał się nim, z wolna zatracał poczucie wstydu i lęku. Nie widział jej twarzy, ale wyobraził sobie, że jest dziewczyną z jego młodości, tą, którą pragnął posiąść, lecz nigdy nie dała mu szansy. Nie chciał się mścić, nie czuł żalu do tamtej, ani do niewinnej młódki stojącej przed nim. Chciał tylko odebrać to, co wydawało mu się, spełnieniem dawnego marzenia. Przymknął oczy i docisnął biodra do dziewczyny. Nie zaprotestowała, choć sam poczuł, jak ukryty w spodniach penis przesunął się między krągłymi pośladkami. Nie zareagowała, gdy puścił barierkę i położył dłoń na jej brzuchu. Poczuł gładki brzuch, ciepło i drobne ruchy mięśni, gdy oddychała i gdy wspinała się na palcach. Była w ciągłym ruchu, wierciła się na boki, odpychała go nieznacznie, co rusz wychylała się ponad barierą, to uderzała go głową w ramie. Poruszał się powoli, wyobrażając sobie, że jest w niej, wyginał biodra, ocierając napęczniałym penisem o twardą pupę, symulował stosunek, lecz nie pozwalał sobie na całkowite zapomnienie. Był wciąż ostrożny i nie zapominał, że jest w tłumie, który mógłby go pochwycić, gdyby dziewczyna zaczęła nagle krzyczeć. Zsunął dłoń po talii i położył na biodrze, lekko zaciskając palce na wystającej kości. Dziewczyna wykrzykiwała coś w kierunku widowiska, machała dłonią, coś wskazywała palcem, ale on nie zwracał na to uwagi, wciąż poruszał się między jej nogami, ocierając kolano o wnętrze ud, coraz mocnej kroczem napierając na pupę.

Nie zauważyła, że starszy mężczyzna za nią, trzyma rękę na jej brzuchu, tuż pod biustem, i zaciska dłoń na jej biodrze, że napierający na nią tłum, to tylko jeden człowiek. Nie usłyszała jak wtulony twarzą w jej włosy, stęknął kilkukrotnie, zadrżał i przestał się ruszać. Była bardzo zaabsorbowana tym, co działo się przed nią, zwłaszcza wybranym przez nią młodzieńcem, i mężczyzna za nią mógłby paść trupem, a i tak by nie zwróciła na niego uwagi.

Wróciła do domu po północy. Wyczerpana i szczęśliwa. Matka już dawno nie pilnowała czasu jej powrotów do domu, więc niepokojona przemknęła się do swojego pokoju i padła na łóżko. Zacisnęła dłonie w pięści i przytuliła do piersi.

– Oj, żołnierzyku mój kochany. Co ty masz w sobie takiego, że poszłabym za tobą do piekła? – wyszeptała i zamknęła oczy.

Myślami powróciła w przeszłość. Zobaczyła ich pierwsze powitanie, dotknięcie dłoni, jeszcze raz usłyszała jego głos. Oczarował ją ogładą i wyszukanym słownictwem. Nie nalegał, był dżentelmenem, poprosił, by towarzyszyła mu podczas spaceru. Zaprosił ją do kawiarni, na torcik i kawę, i nie była to zwykła restauracja, ale taka, do której przychodzą tylko bogaci mieszczanie. Podsunął jej krzesło, a ona usiadła z uniesioną głową, poczuła się jak księżna, jak ważna osoba, której należy się szacunek, jak ktoś, kto liczy się na tym świecie.

Jadła deser, popijała małymi łyczkami kawę i spoglądała w jego oczy. Piękne błękitne oczy młodzieńca w mundurze. Tak bliskiego w tamtej chwili i tak nieosiągalnego na wieczność. Słuchała jego opowieści o żołnierskim życiu, uśmiechała się, trzepocząc czarnymi rzęsami, odpowiadała na jego pytania i ciągle myślała: czy on odmieni jej los? Wyciągnie ją z szarej kamienicy na przedmieściach? Znała go zaledwie kilka godzin, a już marzyła, by być jego żoną.

Nachalny stał się później, gdy zapadał zmierzch, a zegar miejski uderzył w dzwon ośmiokrotnie. Stał się nerwowy, wyznał, że niedługo musi wracać na okręt. Rozumiała go, ale nie to sprawiło, że mu uległa całkowicie. Miała słabość do munduru i uwielbiała w nich mężczyzn, więc pozwoliła mu zaprowadzić się w ciemny zaułek niedaleko murów bazyliki. Oparł ją plecami o chłodne kamienne płyty, pocałował w usta, w szyję, położył dłoń na jej piersi. Szeptała zdyszanym głosem, że nie chce, że nie powinna, że nie może, ale go nie odpychała, a on, nie usłuchał. Miał gorące dłonie i aż drgnęła wystraszona, gdy dotknął wnętrza jej ud. Kochali się na stojąco, zwróceni twarzą do siebie, lecz wzrokiem błądzili, unikając oczu. Pozwoliła mu rozpiąć kilka guziczków sukni i wydobyć ze stanika pierś. Posmakował jej łapczywie, boleśnie gryząc w sutek i zaraz po tym zsunął jej majtki.

Gdy był zajęty pasem i guzikami spodni, dyskretnie zdjęła je ze stup i schowała w rękawie sukni. Spodnie opadły mu z cichym brzdękiem klamry o kocie łby. Nie spojrzała w dół, udała zawstydzenie i jeszcze raz poprosiła go, by przestał. Chyba nie słyszał jej i bez ceregieli podwinął suknie, obnażając jej uda i biodra. Zaraz potem przylgnął do niej, naparł mocno, ręką uniósł jedną nogę i uderzył członkiem w jej łono. Nie dokonał niczego i skończył, zanim trafił w jej kobiecość. Udała, że nie zrozumiała sytuacji, łapała oddech, wpatrując się w niebo i tuliła go do siebie, szepcząc mu słowa: Kocham cię, lecz wiedziała, że to na nic, że już się z nią nigdy nie spotka i być może, zrobi wszystko, by szybko wymazać ją z pamięci.

Łza potoczyła się po policzku i spłynęła na białą pościel łóżka. Podkurczyła nogi, skuliła w kłębek i wtuliła twarz w poduszkę.

– Dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy? – pytała szeptem. – Dlaczego nie mogę być szczęśliwa? Kochać i być kochaną?

Łzy jak krople deszczu spłynęły, tworząc szarą plamę na białej poszewce.

 

***

Pod „Grand Hotel” zajechał czarny mercedes. Wtoczył się na łukowaty podjazd i zatrzymał tuż przy głównym wejściu. Wysiadł z niego mężczyzna w długim czarnym płaszczu i podszedł do tylnych drzwi. Rozejrzał się po otoczeniu, sprawdził, czy nikt podejrzany nie zbliża się, po czym otworzył drzwiczki i stanął na baczność. Mężczyzna, który wysiadł z auta i szybko przeszedł krótki odcinek dzielący go od obrotowych drzwi, był niski i miernej postury. Tak jak jego ochroniarz, ubrany był w czarny długi płaszcz i dodatkowo kapelusz z szerokim rondem. Przemknął zgarbiony i z pochyloną głową, było oczywiste, że nie chce być rozpoznany.

Scena nie była niczym wyjątkowym i często można było zauważyć, jak pod hotel zajeżdżają wysocy urzędnicy wraz z eskortą. Taki widok nikogo nie dziwił, ale zwracał uwagę dziewczyn kroczących się w pobliżu. Zauważyły, jak pasażer przemyka do obrotowych drzwi i szybko w nich znika. Każda z nich wiedziała, że to może być potencjalny klient, że być może któraś z nich zostanie zaproszona do jego pokoju już tego popołudnia. Tacy klienci, dbający o dyskrecje, zazwyczaj dobrze płacili, a zdarzało się, i tak, że zatrudniali je na kilka nocy z rzędu. Czarnowłosa dziewczyna w sukni w maki rozejrzała się po ulicy. Oprócz niej były tylko dwie dziewczyny. Starsza od niej Martha udawała, że nie jest zainteresowana i leniwie powłóczyła nogami. Po drugiej spacerowała jasnowłosa Jenna. Piękna i wysoka, kroczyła jak dama nieopodal stoiska z kwiatami. Puściła spojrzenie mówiące – nie masz ze mną szans, po czym zadarła wysoko głowę i skierowała się w stronę kamiennych schodów.

– Co ona robi? Tam nam nie wolno się zbliżać – pomyślała i z zapartym tchem patrzyła, co się wydarzy. W przeszłości była świadkiem, jak ochrona hotelu złapała jedną z jej koleżanek i siłą wciągnęła do bocznych drzwi. Potem dowiedziała się, że pobili ją tam, zabrali pieniądze i na koniec wezwali policje, która zamknęła ją w areszcie za zakłócanie porządku publicznego. Jednak jasnowłosa kurtyzana zatrzymała się w połowie schodów i leniwie oparła plecami o kamienną balustradę.

– A to spryciara – pomyślała czarnowłosa i szybko podeszła do przeciwległych schodów. Chciała wyrównać szanse. Tamta zauważyła to i uśmiechnęła się do niej kpiąco. Zdawała sobie sprawę, że jej konkurentka jest młodsza, ale ona była wyższa, szczuplejsza, znana była z umiejętności gry na pianinie, tańca, szczyciła się umiejętnością prowadzenia wykwintnej konwersacji, a nade wszystko wierzyła w moc swych pięknych włosów koloru słońca. Uważała, że jasny kolor bardziej podoba się mężczyznom, zwłaszcza tym, którzy przybywali z Niemiec. Stanęły naprzeciw siebie, uśmiechnęły się do siebie bez życzliwości i czekały. Nie trwało to długo i z bocznych drzwi wyszedł znany im mężczyzna. Barczysty, krępej budowy, łysy, choć nie przekroczył trzydziestki. Jego głównym zajęciem było pilnowanie, by do hotelu nie zbliżali się żebracy, złodzieje i dziewczynki takie jak one. Dodatkowo parał się ściąganiem długów, szantażem i oczywiście i przywoływaniem panienek na życzenie

Spojrzał na Jenne, ale nie zatrzymał na niej wzroku, a potem dostrzegł ją i kiwnął palcem, by podeszła. Serce zabiło jej szybciej. Prędko pokonała schody i stanęła przed wysokim mężczyzną.

– Pokój trzysta dwadzieścia. Za pięć minut – rzucił, nie patrząc na nią i odszedł szybko, jakby nie chciał być widziany w jej towarzystwie. Znała zasady. To nie był jej pierwszy raz, więc czym prędzej weszła za nim do holu, a potem, pod czujnym spojrzeniem recepcjonisty, podreptała w stronę windy. Na trzecim piętrze skręciła w prawo i odnalazła pokój. Chwilę odczekała, wpatrując się w masywne deski ze złotą klamką. Pomyślała o swoim ciele i o tym, jak bardzo krzywdzi się, robiąc to, co robi, a potem otrząsnęła się z nieprzyjemnych myśli, wyobraziła sobie stos guldenów, jakie zaraz dostanie i zapukała do drzwi.

– Wejść!

Nacisnęła chłodny metal. Niski człowiek, ten sam który tak pośpiesznie przemknął z auta do hotelowych drzwi, stał przy małym stoliku i patrzył czarnymi oczkami wprost w jej oczy.

Zmieszała się, uciekła twarzą w bok i zamknęła za sobą drzwi.

– Jesteś żydówką? – spytał wyniosłym, lekko chrapliwym głosem.

– Jestem Gdańszczanką – odparła i nagle pożałowała, że znalazła się w tym pokoju. Mężczyzna podszedł do okna, przy którym stała karafka, nalał wody do szklanki i szybko wypił całość.

– Podejdź bliżej – nakaz tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Zrozumiała, że ten mały człowiek miał w sobie ogromną siłę, pomyślała też, że być może jest kimś bardzo ważnym i równie bogatym.

– Bliżej! – krzyknął, aż zadrżała z lęku.

Postąpiła ku niemu, nie mogąc się zdobyć na odwagę i spojrzeć na niego. Bała się go i gdyby mogła, to by wybiegła z pokoju, ale to było prawie niemożliwe. Zbyt długo starała się dostać w pobliże Grand Hotelu, a zasady były proste: klient zawsze musiał być zadowolony, najdrobniejsza skarga skutkowała zakazem zbliżania się i nie zdarzyło się tak, by pozwolono wygnanej dziewczynie powrócić.

– Jesteś Polką? – zadał kolejne pytanie, tym razem łagodniej. Zrozumiał, że z zalęknionej dziewczyny nie będzie miał żadnego pożytku. Wyczuła tę zmianę i uniosła twarz, a potem spojrzała na niego. Miał czarne włosy gładko ulizane z długą grzywką nad lewą brwią, małe oczka, pociągła chudą twarz i wąsik pod nosem przystrzyżony w kwadracik.

– Czemu to dla pana takie ważne? – odpowiedziała pytaniem, starając się, by głos jej nie zadrżał.

Uśmiechnął się.

– Pójdziesz teraz do pokoju naprzeciwko. Roland wszystko ci wytłumaczy – powiedział i odwrócił się do okna, dając tym znać, że skończył z nią. Położył prawa dłoń nisko na plecach i kurczowo zacisnął w pięść.

Dziewczyna się nie poruszyła. Zaskoczona nietypowym poleceniem zbierała myśli, analizując możliwy scenariusz, jaki może ją czekać.

Co on zamierza mi zrobić? – zastanawiała się. Bała się go i wyczuwała, że nie spodoba się jej to, co każe jej zrobić barczysty człowiek w drugim pokoju.

– Nie przywykłem powtarzać poleceń.

W jego słowach wyczuła groźbę. Odwróciła się do drzwi. Pomyślała, że otworzy je i szybko zejdzie na parter. Potem pójdzie na plażę, tam skryje się wśród letników i zapomni o pokoju numer trzysta dwadzieścia. Postanowiła posłuchać instynktu, a ten kazał jej uciekać za wszelką cenę. Zamknęła za sobą drzwi z ulgą, że ma to już za sobą. Skręciła w korytarz prowadzący do windy i zrobiła kilka kroków, gdy nagle usłyszała za sobą głos.

– Nie radzę. Lepiej dla ciebie będzie, jak wejdziesz do pokoju.

Zaskoczył ją ton wypowiadanych słów. Nie było w nim groźby, nie rozkazywał, lecz doradzał łagodnie i bez nacisku. Stanęła w miejscu. Za rogu korytarza wyszedł osiłek w długim płaszczu i zagrodził jej drogę. Zrozumiała, że wpadła w pułapkę. Serce zaczęło mocniej bić, a gardło ścisnęła niewidzialna dłoń. Z trudem przełknęła ślinę i weszła do pokoju Rolanda. Zatrzymała się pośrodku i szybko odwróciła, gotując ciało na przyjęcie ataku. Była pewna, że otrzyma karę, ale nic się nie stało. Roland spojrzał na nią przelotnie, jakby od niechcenia lub bez szczególnego i podszedł do wielkiego podwójnego łoża.

– Pójdziesz się umyć, w łazience jest wszystko, czego będziesz potrzebowała. Spojrzała w stronę białych drzwi, za którymi słychać było lecącą z kranu wodę.

Masz dokładnie spłukać się wodą i nie używaj żadnych pachnideł, pomad czy tuszy. Masz być czysta.

Nagle spojrzał jej w twarz i na kilka sekund utkwił wzrok w jej oczach. Uśmiechnął się do nieszczerze i dziwnie, wydało jej się, że ukrywa przed nią prawdziwe myśli, zdawało jej się, że… maskuje zazdrość.

– Ubierzesz się tylko w to, co znajdziesz w łazience. Żadnej bielizny, żadnego makijażu, żadnego zapachu – mówił jak belfer, sposobem, w jakim się wysławiał, przypominał jej barczystego nauczyciela od matematyki, weterana pierwszej wojny światowej, byłego oficera pruskiego.

Potaknęła głową, na znak, że zrozumiała polecenia.

– Doskonale – powiedział zadowolony z siebie, po czym usiadł, splótł dłonie pod brodą i spojrzał poniżej jej kolan. Miał zamyśloną minę, ale w jego głowie zaczęły tworzyć się lubieżne obrazy. Próbował wyobrazić sobie: jaka w dotyku jest skóra jej łydek. Zadawał sobie pytania: czy jest delikatna i gładka, a zarazem napięta? Czy wyczułby delikatne jasne włoski? Jak miękka jest w dotyku, gdy swobodnie leży w dłoni? Czy nie jest zbyt ciężka? Zamknął oczy i spróbował już nie myśleć o dziewczęcych nogach. Miał pracę do wykonania, musiał być skupiony i czujny.

 

Zamknęła na klucz białe drzwi i rozejrzała się po pomieszczeniu. Stała tam wielka wanna z lekko parującą wodą, ogromne lustro na ścianie z kafelkami, toaletka i krzesło. Na wieszaku wisiało coś dziwnego i z początku pomyślała, że na pewno nie strój, lecz wyposażenie łazienki.

– O matko – szepnęła przerażona, gdy zorientowała się, że jest to skóra jakiegoś zwierzęcia. Szara sierść z żółtymi odcieniami skojarzyła jej się z drapieżnikiem. Podeszła bliżej i uniosła okrycie, w które miała się ubrać. Skóra zdarta z jakiejś bestii miała czaszkę pozbawioną dolnej szczęki. Przyjrzała jej się uważniej i szybko rozpoznała w tym wilka. To była cała skóra ściągnięta z martwego zwierzęcia. Rozłożyła futro na posadzce. Wyglądało jak dekoracja domku myśliwskiego. Straszny łeb z białymi kłami, szarożółta sierść z czarną pręgą ciągnąca się po dawnym grzbiecie, od łba aż do puszystego ogona i wypatroszone łapy wraz z poczerniałymi pazurami

– Co to ma być? Dlaczego chcą, abym założyła na siebie to ohydztwo? – zastanawiała się z grymasem obrzydzenia.

– Nie zrobię tego! – krzyknęła, otworzywszy drzwi na oścież.

Nie spojrzał w jej stronę. Stojąc tuż przy oknie, tyłem do niej, wskazał ręką na stół. Spojrzała na biały obrus i na plik banknotów rozłożonych tak, by szybko można było ocenić ich wartość. Przełknęła ślinę. Kilkadziesiąt dwudziestek, z wizerunkiem Dworu Artusa, tworzyły wachlarz, który kazał jej się zastanowić. Oferowana suma była większa, niż kiedykolwiek udało jej się zarobić w miesiąc.

– To powinno przekonać cię, byś była posłuszna – rzucił przez ramie bez cienia emocji, jakby był przyzwyczajony do takich sytuacji i znudzony ich powtarzalnością.

Spojrzała na drzwi prowadzące do wyjścia, potem na stół i banknoty, a na końcu na wiszącą w łazience skórę. Szybko zdała sobie sprawę, że nie miała zbyt wielkiego wyboru. Musiała to zrobić, choć bardzo tego nie chciała. Jeszcze raz spojrzała na pieniądze z nadzieją, że pomogą jej przezwyciężyć niechęć i obrzydzenie. Przypomniała sobie, dlaczego to robi, jakie ma marzenia, co chce osiągnąć i jak bardzo przybliżą ją do celu. Troszeczkę pomogło, ale wciąż robiło jej się mdło, gdy pomyślała, że skóra martwego stworzenia przylgnie do jej ciała.

– Pomyśl sobie, że to futro z lisa – rzekł zza pleców.

– To nie to samo – odparła, zrezygnowana.

– Więc, że to tylko kostium teatralny – mówił swobodnym tonem i zdawało jej się, że stał się dla niej miły. Chciał pomóc lub tylko wykonywał swoją pracę. Nie wiedziała tego, tak samo, jak nie wiedziała, co grozi jej za odmowę, prócz zakazu zbliżania się do hotelu. Westchnęła głęboko, podeszła do stołu i zebrała banknoty z białego obrusu.

Leżąc w wannie, spoglądała na szare futro. Przyzwyczajała swój umysł i tym samym ciało, do kontaktu z wygarbowaną skórą zwierzęcia. Uspakajała buntujące się myśli. Prowadziła wewnętrzny dialog, pragnąc przekonać siebie, że to nic takiego, że to tylko futro i nie ma w nim nic brzydkiego. Futra są piękne – szeptała, mydląc ramiona – są tylko okryciem, i to bardzo drogim – mówiła, gładząc szorstką gąbką piersi. – Zwykłym okryciem niczym innym, tylko okryciem. A jak mi się nie spodoba, to więcej go nie ubiorę.

Wypowiedziane na głos myśli uspokoiły ją i nim wysuszyła ciało ręcznikiem, była już gotowa przymierzyć wilczą skórę. Chwyciła ją jak pelerynę z kapturem, zarzuciła na ramiona i zawiązała długie łapy wokół szyi. Zanim spojrzała w lustro, chwilę stała w bezruchu. Dała sobie czas na oswojenie z drugą skórą, jej nieprzyjemnym mdlącym zapachem, szorstkim włosiem łaskoczącym jej ciało i nieprzyjemnie drażniącym uda i łydki puszystym ogonem. Spojrzała na swoje odbicie i wykrzywiła usta w grymasie niezadowolenia. Nie spodobało się to, co zobaczyła, wydawało jej się, że patrzy na dzikuskę, kogoś prymitywnego, wręcz pozbawionego świadomości istnienia, nie w swoje odbicie, tylko kogoś jej nieznanego.

Rozczochrane włosy po kąpieli wyglądały dziko, twarz pozbawiona sztucznych kolorów przypominała woskową maskę, oczy wydały jej się nienaturalnie mętne, jakby pozbawione życia, blade usta nie przypominały jej własnych.

– To złudzenie – powiedziała do siebie – to tylko złudzenie.

I jakby chciała potwierdzić swe słowa, uśmiechnęła się do lustra.

– Za parę godzin będzie po wszystkim – szeptała – i zapomnę o tym miejscu. Jutro kupię sobie nową sukienkę, żółtą, a może niebieską, koniecznie w kwieciste wzory i zapomnę. Obiecuję to sobie.

– Świetnie – powiedział Roland, obchodząc dziewczynę. Stała pośrodku pokoju, boso, zasłaniając piersi i krocze, drżąc z zimna, choć w pokoju było bardzo ciepło.

– Tylko jeszcze parę poprawek – rzekł i nałożył czaszkę zwierzęcia na jej głowę.

– Teraz lepiej. – Uśmiechnął się zadowolony z siebie, jakby udekorował ją wspaniałym kapeluszem

Stała w milczeniu ze spuszczonym wzrokiem. W jej głowie walczyły dwie wrogie sobie siły, nad którymi przestała panować. Jedna broniła się przed tym, co robi, kazała uciekać, druga przypominała o pieniądzach w torebce i malowała jej przyszłe szczęśliwe życie. Nie potrafiła zdecydować, którą drogę wybrać, aż w końcu przestała słyszeć toczącą się w niej walkę.

– Teraz powiem, jak masz się zachowywać, a ty wysłuchasz wszystkiego i dobrze zapamiętasz – mówił wolno i wyraźnie, jakby podejrzewał, że dziewczyna jest myślami gdzieś indziej.

– Słyszysz mnie?

Spojrzała na niego i potaknęła głową.

– Stań na czworakach.

– Co ?

– Stań na czworakach!

Wykonała polecenie. Wilcze futro okryło plecy, a puszysty ogon nieprzyjemnie załaskotał między pośladkami. Sięgnęła ręką, by go odsunąć na bok.

– Nie! – zaprotestował gwałtownie i zaraz dodał łagodnie. – Tak jest idealnie.

– To nieprzyjemne – zaprotestowała, ale on nie zareagował na jej słowa.

– Teraz przejdź się po pokoju.

Przeszła na czworakach do drzwi.

– Dobrze. Jesteś gotowa. – Usłyszała w jego głosie zadowolenia i zastanowiła się, czy naprawdę tak myśli? Czy wciąż widzi w niej kobietę?

– Nie odzywasz się, nie mówisz. Nie wzdychasz, nie mruczysz. Miło by było, gdybyś zawarczała. Potrafisz?

Spojrzała na niego zaskoczona.

– Potrafisz? – spytał ponownie.

– Chyba tak. Potrafię.

– Doskonale. A teraz podejdź do mnie i nie zapomnij, że chodzisz na czworaka.

Ruszyła w jego stronę, już pogodzona z losem, ale gdy wyjął zza siebie długi gruby rzemień zakończony obrożą, zatrzymała się w miejscu.

– Nie zmuszaj mnie do tego. Proszę – powiedziała błagalnym tonem.

– Niestety, to konieczne.

Podszedł do niej i zapiął obroże na szyi. Chwycił za koniec smyczy i pociągnął w stronę drzwi.

Zanim je otworzył, dodał ściszonym głosem:

– Jesteś teraz Blondi. – I pociągnął ją boleśnie w kierunku wyjścia, a potem przez korytarz pod drzwi numer trzysta dwadzieścia.

Pomieszczenie było ciemne, okna szczelnie zasłonięte, mrok nieznacznie rozpraszał słabo paląca się świeca. Uwolnił ją ze smyczy i butem popchnął mocno w tyłek, nakazując, by weszła do środka. Zaraz potem zamknął drzwi na klucz. Rozejrzała się, szukając mężczyzny z małymi, czarnymi oczkami. Wiedziała, że jest z nią, ukrywa się w mroku i obserwuje. Weszła głębiej w mrok i zatrzymała się pośrodku pokoju, pod dłońmi i kolanami czuła dywan. Był miękki, z długim włosiem, w zaistniałej sytuacji skojarzył jej się z gęstą trawą i poczuła się jakby była w ciemnym cichym lesie. Usiadła na nogach, nie odrywając dłoni od podłogi. Czarne kontury zaczynały przybierać kształty mebli, zauważyła, że z pokoju znikł stół, krzesła. Sekretarzyk stał na poprzednim miejscu pod ścianą, i to na nim tliło się jedyne światełko. Zastanawiała się przez chwilę: dlaczego jest, skoro nie oświetla pokoju? Czy było tylko dodatkiem do sceny? A może czymś w rodzaju latarni morskiej? Nie dokończyła rozważań, przerwało jej przeciągłe głuche warknięcie od strony kanapy. Poderwała się z miejsca i zwróciła do niego przodem. Siedział jak zwierze i patrzył na nią. Miał ogromny łeb i wydało jej się, że zabłysły mu ślepia, jak u prawdziwego psa. Kłapnął zębami, zawarczał i zeskoczył na podłogę. Nie poruszyła się wcale, lecz nie spuszczała z niego wzroku. Zatoczył łuk i stanął naprzeciw niej. Dostrzegła jego twarz. Schowaną pod czaszką zwierzęcia. Usłyszała ponownie jego gardłowe warczenie i ciarki przeszły jej po plecach.

Jak suka, niepewna swego losu, zaczęła powoli się cofać. Podszedł do niej z boku i zbliżywszy łeb do jej policzka, zawarczał ostrzegawczo. Zrozumiała, że ma stać w miejscu, lecz i tak zmieniła pozycje, by znowu mieć go przed sobą. Instynkt podpowiadał jej, że musi widzieć go cały czas. Nie może dopuścić, by zaszedł ją od tyłu. Ponownie zbliżył pysk do jej twarzy, zawarczał gardłowo i spojrzał jej w oczy spod szeregu białych kłów. Wydała z siebie pisk, mimowolnie i całkowicie poza świadomością, jakby odgrywanie roli suki zdominowało jej podświadomość i przejęło kontrole nad jej krtanią. Głośno wciągnął powietrze, łapiąc jej zapach w płuca i nozdrza. Zmrużył oczy i przez chwilę smakował jej woń, a potem uderzył ją pyskiem w bok twarzy. Przekrzywił łeb pod jej szyje i zacisnął zęby na gardle. Zabolało, więc szarpnęła się w bok, ale on nie puścił, zawarczał ostro i zmusiłby pozostała na miejscu. Uwolnił ją z uścisku, gdy znieruchomiała. Raptownie wciągając powietrze nosem, obwąchał okolice jej piersi. Twardy szorstki nos martwego zwierzęcia ocierał się o nią, dotykał sutek, wsuwał pod pachę i węszył łapczywie, sapał, pomrukiwał gardłowo, miała wrażenie, że z ust cieknie mu ślina i wzdrygnęła się, gdy wsunął łeb pod jej brzuch, a potem między uda. Spojrzała w stronę członka. Nie był gotowy i zwisał z kępy czarnych kłaków, bujając odsłoniętym łbem na boki. Ścisnęło ją w gardle, gdy uświadomiła sobie, co ją może czekać i wówczas mężczyzna wszedł rękami na jej plecy i przysunął biodra do twarzy.

Jutro to zapomnę – pomyślała i zbliżyła usta do jego krocza. Z niemałym trudem udało jej się pochwycić go wargami i wtedy nieznacznie jej pomógł, wsuwając się w nią prawie cały. W tej pozycji nie mogła stymulować go, poruszając głową, więc uciskała członka językiem, zasysając go i uciskając ustami. Rósł i sztywniał w niej szybko, a gdy był już gotowy, wilk odskoczył w bok i szybko znalazł się z tyłu niej. Mimowolnie złączyła uda i naprężyła mięśnie pośladków. Instynkt podpowiadał jej, że nie może do tego dopuścić, lecz rozsądek nakazał jej skapitulować. Czuła jak wilczy łeb ociera się o jej biodro, ostre kły w martwej szczęce nieprzyjemnie drażniły skórę, a potem wsunął szorstki noc pod ogon i dotknął jej sromu. Nie udało jej się zachować zimną krew i odskoczyła do przodu. Szybko doskoczył do niej z rykiem i ugryzł boleśnie w pośladek. Syknęła z bólu, i już się nie poruszyła. Ponownie wsunął łeb pod jej ogon, tym razem nie stawiała oporu i posłusznie rozstawiał szeroko nogi. Sięgnął językiem warg sromowych, lekko się w nich zagłębiając. Niespodziewanie poczuła przyjemność, miły dreszcz przeleciał jej ciało, a gdy polizał ją tam całą, rozkosz była tak mocna, że zakręciło się jej w głowie. Miała mętlik w głowie, gdzieś uleciał niesmak do tego, co kazano jej zrobić, zapomniała o mdłej w zapachu skórze wilka i o nieprzyjemnym z twarzy kliencie. Skupiła się na przyjemności, jaką jej dawał, zamknęła oczy i zapomniała o karykaturze człowieka upodobnionego do wilka i wyobraziła sobie, że jest z młodym mężczyzną, w jej pokoiku na poddaszu, i to jego dłonie, usta, ramiona dotykają jej ciała. Wypięła pupę, ulegając pieszczotom, pragnęła ich więcej a nade mocniejszych. Mężczyzna w wilczej skórze usłyszał jej myśli, wybił się rękoma i przygniótł ramionami jej lędźwie. Mocnej rozsunęła kolana i spojrzała za siebie. Twarz skryta pod czaszką wilka warczała, ukazując zęby i nagle poczuła, że to ją jeszcze bardziej podnieca. Wyszczerzyła się na niego i warknęła, jakby chciała go ponaglić. Uderzył członkiem kilkakrotnie, zanim trafił, a gdy to mus się udało, wszedł w nią głęboko i szybko, mocno uderzając biodrami. Zabolało ją przyjemnie. Zaparła się ramionami, wysuwając je do przodu, i przymknęła oczy, skupiając się tylko na własnej przyjemności. Samiec poruszający się w niej warczał, syczał przez zęby, wydawał z gardła zwierzęce odgłosy, aż nagle poczuła, że jest suką, którą pokrywa wielki samiec. Warczała, zamiast stękać, szczerzyła zęby, co chwilę unosiła łeb i spoglądała na stojącego za nią wilka. Nie klęczał, tylko kucał, dłońmi trzymając ją w talii i w znikomym świetle świecy nie widziała w nim już mężczyzny o czarnych małych oczach. Wydał jej się człowiekiem uwięzionym w wilczym ciele lub mitycznym stworzeniem zwanym warg. Nie mogła dostrzec ludzkiej twarz ani nagiego torsu, całe ramiona były w sierści i mogłaby przysiąść, że trzymające ją dłonie miały długie ostre pazury, które wbijały się w brzuch, gdy przyciągał jej ciało. Nagle znieruchomiał, wzniósł wysoko łeb, wypowiedział słowa w nieznanym jej języku i uderzył ponownie biodrami, zalewając jej wnętrze nasieniem. Dziewczyna jęknęła, poczuła dreszcz nadchodzącego orgazmu, zbliżał się, drgał w zakończeniach nerwów, drażnił rozdrażnione wnętrze kobiecości, ale nie wybuchł w niej wcale, lecz uciekł, pozostawiając w sercu nieznośny żal.

Ten tekst odnotował 7,100 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 7.77/10 (9 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Z tej samej serii

Komentarze (5)

+1
0
Szczerze mówiąc, po pierwszej części sporo sobie obiecywałem, ale nie podoba mi się, w jaką stronę poszła ta historia. Mamy tu wprawdzie na razie drugi kawałek puzzle, tylko minimalnie stykający się z pierwszym (chyba, że ja czegoś nie dostrzegam) i jeszcze trudno jest domyślić się, co będzie na całym obrazku. Scena z maszerującymi kadetami jest bardzo sugestywnie opisana (choć daleko jej do klimatu plaży i burzy z poprzedniego odcinka), ale przydługawa. Dziewczyna w sukni w czerwone maki jakby powtarzała kilka razy to samo. Jej postać nadal intryguje, choć podobała mi się bardziej jej optymistyczna wersja z pierwszej części (to jest ta sama dziewczyna?)

Nakreślenie historycznego tła związanego z Wolnym Miastem Gdańsk w latach 30-tych zdecydowanie zaliczam na plus. Natomiast druga "hitlerowsko-zwierzęca" część to zupełnie nie mój klimat, więc trudno mi się wypowiedzieć, zapewne na Pokątnych znajdą się amatorzy takich mocnych wrażeń. U mnie pozostawia to raczej niesmak, ale to jest absolutnie sprawa owych rezonujących (lub nie rezonujących) strun, o których dość często mowa w komentarzach na tym portalu.

@Tamara, nie ma co ukrywać, że Twoje teksty mimo wszystko wyróżniają się na plus na Pokątnych - ale błagam, sprawdzaj je dokładniej. Mnóstwo jest znowu błędów, złych słów, powtórzeń. Mimo, że sam jestem strasznym dyslektykiem, to jak przeczytałem o "zsunięciu ze stup", aż podskoczyłem. W dzisiejszych czasach mamy naprawdę tyle narzędzi, aby unikać takich wpadek. Dokładną listę baboli zapewne sporządzi dyżurny @Tomp, chyba że to się nie stanie, to daj znać, przeglądnę całość (ale to będzie jak w tym przysłowiu "wiódł ślepy kulawego...".

Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@MikeEcho Tomp zobowiązał się do recenzowania wszystkich tekstów tylko w poczekalni. Opowiadania na Głównej czytam wybiórczo i głównie dla przyjemności. To w końcu elita autorów 😉 . Jeśli tu udzielam się szerzej, to z przyjaźni 🙂 .
Myślę, że autorka olewa poprawność językową, a w szczególności nie poprawia wytykanych błędów. Najpewniej oleje Twoją propozycję, jak nie zareagowała na moją przy Niespodziance.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
Podzielam wszystko co napisał @Mike Echo. Widzę, że to będzie większa całość, w którą włożyłaś wiele pracy, aby oddać realia tamtych miejsc i tamtych czasów, jak również stworzyć odpowiedni klimat dla swej opowieści. Nie pozwól żeby błędy, których jest znów sporo (nie będę Ci wypisywał , bo ich nie poprawiasz ) obniżały wartość tego co piszesz.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
"Stojąc w miejscu, wciąż unosili nogi, głośno uderzając okutymi butami w bruk i dopiero na głośną komendę zamarli w bezruchu"
Czy można stać w ruchu? I zamierać w ruchu?
Bardzo dużo błędów, psuje odbiór tego opowiadania.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Eek Swoim zarzutem pokazujesz, że nigdy musztry nie ćwiczyłeś i nie oglądałeś. Wyklikaj sobie komendę: "W miejscu – marsz!", a uzyskasz obraz tego, co autorka (jak sądzę) chciała opisać
Oczywiście można zamierać w ruchu, w locie, w czymkolwiek. Stać w ruchu też w zasadzie można, jeśli ktoś stoi, a dookoła niego odbywa się ruch.
Nie cierpię krytykujących poprawne wyrażenia i zapisy.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.