Wizja Walczaka

31 maja 2013

Szacowany czas lektury: 16 min

Wszystkie wydarzenia są prawdziwe.
Postaci i nazwiska natomiast, są owocem wyobraźni autora i nie odnoszą się w żaden sposób do rzeczywistych osób lub faktów. (czy może odwrotnie...)

p.s.
Całość to oczywiście kolejny pornopulpet.

Przysypiał na kanapie, gdy nagle zadzwonił telefon.

- Walczak, jesteś tam?

- Jestem panie prezesie.

- Słuchaj, zbieraj dupę w troki i bądź gotowy jutro o ósmej pod budynkiem.

- Tak jest panie prezesie, a co się stało?

- Nic się nie stało, ale się stanie Walczak – prezes Cichoń zaśmiał się chrapliwie w słuchawce.

- Tak jest panie prezesie – odpowiedział pilnie Walczak, - ale co się stanie?

- Jedziemy na wizję lokalną, do tych zakładów pod Brzeskiem.

- Rozumiem! A czemu tak nagle panie prezesie?

- Bo tak wyszło – Prezes nie lubił tłumaczyć nic przez telefon. -Walczak, pamiętasz jak ci obiecałem, że zabiorę cię na ruchanie? – dodał już trochę łagodniej.

- Pamiętam panie prezesie – ściszył głos, chociaż Halina, będąca właśnie w łazience i tak nie mogła przecież usłyszeć słów prezesa Cichonia.

- To jutro cię zabiorę – wycharczał Cichoń. -Tak że Walczak, majtki załóż nowe – Prezes był wyraźnie zadowolony z siebie, a przez śmiech i tuszę, ciężko mu było wyraźnie mówić.

- Ma się rozumieć panie prezesie – odpowiedział trochę zdezorientowany, ale i podekscytowany Walczak.

 

- Kto dzwonił – Halina wychodząc z łazienki z zieloną maseczką na twarzy, owiała go zapachem jego własnego kremu do golenia.

- Prezes – Ukrył telefon w dłoniach, jakby w obawie, że odtworzy treść ich rozmowy tylko na niego patrząc.

- Czego chciał, ten gruby cap? Po co wydzwania po ludziach w niedziele?

- Wizja jutro ma być. Wyjazd do Brzeska. – zająknął się. Kobieta, nawet na niego nie spoglądając, rozpięła szlafrok i spętała biustonoszem wiszący biust.

- Znów wrócicie schlani jak świnie.

- Gzie tam, to wyjazd z członkami zarządu – próbował złagodzić nieco perspektywę.

- Jak masz mi znów wrócić zarzygany, to lepiej zostaw ubranie u matki. Nie mam zamiaru wąchać tych smrodów.

- Jaki zarzygany, tam będą tylko członkowie rady. Nie będzie żadnych urodzin.

- Już ja swoje wiem – Ukryła kudłate krocze pod szarą bielizną, naciągając majtki pod sam pępek. – Tylko wyjazd, tylko zebranie, tylko rada, tylko to, tylko tamto, a potem ja piorę twoje smrody.

- Ale sześć trzysta co miesiąc, to chętnie... – Szepnął pod nosem tak, żeby broń boże go nie usłyszała.

 

Pod firmę dojechał trochę przed czasem. Pan Mirek, stróż, zasalutował leniwie, podnosząc szlaban.

Zaparkował na swoim miejscu i zastanawiał się właśnie, czy nie wejść do biura, żeby się odlać, gdy na placyk podjechała limuzyna szefa.

Prezes Cichoń lubował się w ekstrawagancji, często i gęsto ocierającej się o kicz i cyganerię. Kowbojskie kapelusze, buty z ostrogami, wątpliwej wartości rzeźby, sprowadzane do upstrzenia parkingowego trawnika, czy seria zachodów słońca w poczekalni, to tylko niektóre ze sławnych „nowości” prezesa. Limuzyna była tą ostatnią. Samochód podjechał pod samego Walczaka, niemal zmuszając go do odskoku. Okienko z boku kierowcy opuściło się i przywitała go wielka, rozbawiona twarz Cichonia.

- Dzień dobry panie prezesie.

- Siema Walczak – Prezes wyszedł z niejakim trudem z samochodu. – Przesiadamy się do tyłu – zarządził.

- Tak jest.

 

Z tyłu siedział już jakiś młody człowiek, którego Walczak nie znał, wraz z drugim, ciemnej karnacji jegomościem, ubranym w dziwnie haftowany garnitur i z wąsami jak z indyjskiego filmu. Na głowie, miał też niewielki, granatowy turban. Prawdziwy Hindus. Walczak zawahał się chwilę, ale ukłonił się wreszcie i usiadł naprzeciwko obu.

- Walczak – zaczął prezes, gdy sam już zajął miejsce obok.– Nowa era, nowe czasy!

- Tak jest panie prezesie. - Limuzyna ruszyła.

 

- To jest pan Herman – wskazał grubą dłonią „Hindusa”.

- Andrzej Walczak, bardzo mi miło – Walczak ukłonił się i trochę niepewnie wyciągnął rękę.

- Herim el Saueh – odpowiedział śniadoskóry, ściskając podaną mu dłoń.

- Bill Cogan – dorzucił się młodszy, również ściskając rękę Walczaka.

- Bil, nalej coś wreszcie – rzucił prezes Cichoń, bo coś ciężko mi wystartować.

Młody, szczupły człowiek otworzył barek. Ze znajomością rzeczy nalał i podał whisky prezesowi.

- Bili to artysta wideo. Będzie nam dzisiaj kręcił – powiedział Cichoń. Walczak uśmiechnął się uprzejmie.

- Amerykanin?

- Nie, Bil jest z Radomia. Takie imię sobie wymyślił, pseudomim artystyczny. – Walczak już dawno przestał poprawiać prezesa.

Bill Cogan wycelował palcem w Walczaka iście westernowym gestem.

Walczak trochę obawiał się zapytać o Hindusa. Nie potrafił do tego powtórzyć imienia czy nazwiska, którym przedstawił się człowiek. Prezes sam wyjaśnił sprawę:

- Walczak, pamiętasz jak ci opowiadałem o tym szole w Płocku?

Walczak pamiętał, co nieco.

- No to pan Herman, to jest właśnie ten pan hipnotyzer.

Walczak ukłonił się na wszelki wypadek po raz kolejny. Nie pamiętał za bardzo całej relacji z libacji w Płocku, ale coś o niesamowitych sztuczkach hipnotyzera rzeczywiście sobie przypominał. Podobno sprawiał, że ludzie szczekali jak psy, rozbierali się na scenie i nic z tego nie pamiętali gdy było już po wszystkim. Prezes Cichoń był pod wrażeniem wyczynów hipnotyzera, ale obietnice, że zamierza go zatrudnić, wszyscy w firmie brali raczej z przymrużeniem oka. Hindus tym czasem wpatrywał się w Walczaka swymi niebieskimi oczyma, bez żadnego wyrazu.

- Nowe czasy Walczak, nowe czasy!

- Tak jest panie prezesie.

 

Samochód podjechał pod Astorię. Szofer wyskoczył i otworzył drzwi. Cichoń wyszedł i zawołał za sobą Walczaka. Zaczęło właśnie siąpić.

- Zabieramy stąd Ligocką. Pojedzie z nami na wizję jako członek zarządu – tłumaczył, drepcząc w kierunku hotelu.

- Rozumiem.

Elżbieta Ligocka była przedstawicielką partnerskiej grupy udziałowej firmy. Jej organizacja posiadała pakiet trzydziestu siedmiu procent.

Czekała na nich w holu. Cichoń pocałował ją w dłoń, Walczak, również. Miała nie więcej jak trzydzieści pięć lat, chociaż starała się ubierać i wyglądać na starszą. Zawsze elegancka i na czasie. Była z innej ligi, jak mawiał sam prezes. Stanowisko odziedziczyła po tatusiu. Od razu dała się poznać jako energiczna i przedsiębiorcza członkini zarządu. Była wykształcona, inteligentna i błyskotliwa, przez co Cichoń bał się jej jak ognia. Wsiadali do limuzyny kolejno. Gdy już zajęli miejsca. Cichoń przedstawił Ligockiej pozostałych dwóch pasażerów, jako swoich współpracowników.

- Harim el Saueh – Hindus również pocałował dłoń kobiety. Może nieco zbita z tropu, ale raczej mile połaskotana, odpowiedziała sztywnym uśmiechem.

- A to jest Bili, kamerzysta – dodał Cichoń, - nakręci nam całą wizję. Napije się pani czegoś? Odmówiła jedynie gestem samych oczu. Walczak podziwiał jej klasę i elegancję.

- Będzie ktoś od nich? – zapytała konkretnie.

- Nikogo nie będzie, bo firma już praktycznie nie istnieje – odpowiedział Cichoń, popijając drinka.

- Ich szef, ten cały Lipowski, czy jak mu tam, uciekł na Maledywy, czy gdzieś, nikt nie wie gdzie.

- Lipski – poprawiła go Ligocka.

- Tak, on. Nie został się żaden przedstawiciel i wszystko po sprawie przejęło miasto.

- I są chętni, nam to wydzierżawić?

- Bardzo chętni są – Cichoń siorbnął lodem, - bo robotę straciło dwieście osób. Zrobią co trzeba, żeby jak najszybciej ruszyło znów wszystko i po kłopocie.

- To lepiej niż myśleliśmy, ja i moi wspólnicy. Czy zastanawialiście się już jaki podział?

- Fifty fifty- Cichoń gasił się może trochę, gdy przychodziło mu rozmawiać z osobami o wyższej kulturze, ale o swoje targował się zawsze.

- Przedstawię tę propozycję. Ligocka nie zdradzała żadnych emocji. Poprawiła tylko dekolt koszuli. Może żałowała, że rozpięła o jeden guziczek za dużo.

- Ja daję maszyny – burknął. - Tam w środku nic już nie zostało, wszystko rozdrapali, szakale.

- Tak, wiemy.

- A jak trzeba to zburzyć, to też można. Postawić na nowo, jak tam się spodoba.

- Mhm, rozumiem.

- Walczak, za ile to wszystko może ruszyć, żeby było jak najszybciej?

- Miesiąc, półtora. Zależy jak z miastem się dogadamy.

- Miesiąc, półtora i jedziemy – powtórzył Cichoń z uśmiechem.

- Dobrze. – Telefon Ligockiej zapiszczał jak szczur w pułapce. Przeprosiła po francusku, odebrała go i rozpoczęła konwersację po niemiecku. Prezes puścił porozumiewawcze oczko do Walczaka. Ten uśmiechnął się niewyraźnie. Delektował się perfumami Ligockiej. Ciekawe czy gdyby kupił takie Halinie, też tak by go intrygowały?

 

Po godzinie byli na miejscu. Hale fabryczne, z których ukradziono nawet kolosalnych rozmiarów drzwi. Przywitały ich wonią gołębi i stęchlizny. Z rzeczy wartościowych pozostały chyba tylko szyby w oknach wyższych kondygnacji. Billi Cogan filmował wszystko dużą, trzymaną na ramieniu kamerą. Hindus, którego prezes Cichoń nazywał Hermanem szedł na końcu. Cichoń kopnął puszkę do środka, wywołując głośne echo.

Ligocka i Walczak szli patrząc pod nogi. Szpilki członkini zarządu niezbyt nadawały się na usiane przeróżnymi odpadami podłoże. W środku przestronnego hangaru było już nieco lepiej. Tylko kurz, śmieci i gdzieniegdzie  roztrzaskane dachówki.

Obeszli cały jeden hangar i zajrzeli do dwóch pozostałych, zupełnie do siebie podobnych. Gdy już doszli do porozumienia, że widzieli ile trzeba, udali się do samochodu.

Ligocka, średnio co dziesięć minut prowadziła jakąś rozmowę telefoniczną. Czasem długą, czasem zupełnie krótką. Cichoń podszedł do Walczaka i szturchnął go łokciem. Ten nie podjął natychmiast o co chodziło, więc prezes, wyraźniej, grubym podbródkiem wskazał stojącą opodal Ligocką.

Walczak przytaknął, nie wiedząc zbytnio, na co dokładnie winien zwrócić uwagę. Spódnica do kolan, rajstopy, szpilki...

- Ruchnęło by się – szepnął Cichoń, znów porozumiewawczo szturchając go w bok. Walczak podskoczył jak oparzony, bo wydało mu się, że głos prezesa nie był dostatecznie cichy.

- Dama, damą, a tu kawał dupy. Pewnie rżnie się jak ta lala – dodał Cichoń ku trwodze Walczaka. Prezes machnął ręką w kierunku Hindusa, dając mu jakiś określony znak.

Ten podszedł do Ligockiej, która kończyła właśnie telefoniczną rozmowę. Uniósł dłonie przed jej twarz i poruszył prędko ustami. Walczak patrzył jak oszołomiony na wąsy Hindusa, poruszające się jak w jakimś surrealistycznym śnie. Nie widział twarzy Ligockiej, ale zauważył jak nagle telefon wypadł jej z dłoni, a ona zupełnie o to nie dbając, odwróciła się i podeszła do limuzyny. Przeszła przy tym przed stojącymi mężczyznami, nie zwracając na nich uwagi. Oparła się czołem o dach samochodu i podciągnęła spódnicę do pół uda. Walczak gapił się jak na nieziemskie zjawisko. Kawałek nagiego ciała mignął ponad krawędziami samonośnych rajstop.

- Mówiłem, że kawał dupy? – usłyszał głos Cichonia, gdy wypięła tyłek.

Prezes kilkoma susami był już przy niej. Walczak wciąż gapił się jak w szoku. Billi, artysta wideo, rzucił się ku nim z kamerą.

Cichoń podciągnął jeszcze wyżej ciemny materiał spódnicy. Złapał za jędrne pośladki członkini zarządu i rozciągnął je na wszystkie strony. Wymierzył solidnego klapsa i uszczypnął.

- Mogę jej dawać rozkazy? – zagulgotał podnieconym głosem do Hindusa.

Pan Herman skinął głową.

- Ściągaj, gacie!

Walczak, z otwartą gębą patrzył jak Ligocka, posłusznie zsuwa białe, szykowne majteczki do kolan.

- Wypnij się! – Rzeczywiście tyłek miała zgrabny i solidny. Między pośladkami rysowały się jaśniejsze, nieopalone ślady kostiumu. Cichoń gmerał paluchami w jej kroczu, wyginając się przy tym jak mechanik. – No rozszerzże te nogi kobieto! – wyjęczał, a ona posłusznie, zdejmując przed tym majteczki, stanęła w sporym rozkroku.

- Oprzyj się o maskę – dyrygował prezes w swoim żywiole, - wszystko ci trzeba mówić, jak pragnę boga...

Gdy już wypięła się i rozkraczyła dostatecznie, Cichoń zrzucił własne spodnie i bokserki. Pomajstrował jeszcze chwilę przy jej gołym tyłku, po czym zasadził gdzie mu było wygodnie.

Walczak patrzył na włochate pośladki prezesa, na długie nogi, leżącej na masce limuzyny Ligockiej i nie wierzył własnym oczom. Cichoń ruchał główną członkinię zarządu jak jakąś tanią dziwkę, poklepując ją przy tym i szczypiąc. Chudy kamerzysta filmował ze wszystkich możliwych ujęć, a Cichoń, zadowolony, nie raz uśmiechał się do obiektywu.

Gdy wreszcie skończył, zostawił ją tak z wypiętymi pośladkami i krzykiem wyrwał Walczaka z otępienia.

- Idziesz tu czy nie?!

Dotarło to do niego dopiero po chwili. Podszedł posłusznie i z bliska przyjrzał się gołej, wypiętej Ligockiej. Prezes zostawił na jej pośladkach swój cieknący podpis.

- Ruchasz czy nie? Bo jej się ta szlachetna dupa przeziębi. – Fuknął Cichoń z opuszczonymi wciąż galotami i bardzo czerwoną twarzą. Walczak kiwnął tępo głową.

Zdjął pospiesznie spodnie i stanął przed wypiętym tyłkiem przedstawicielki spółki akcjonariuszy. Dotknął, jakby nie wierząc własnym oczom.

Fiut mu sterczał, nic sobie robiąc z absurdalności całej sytuacji. Popatrzył na rozmarzony wyraz twarzy kobiety i popchnął.

Ruchał, nabierając coraz to więcej pewności siebie. Ligocka oczy miała przymknięte. Jęczała, zupełnie jakby świadoma i aktywna. Chwytała się dłońmi za pośladki, rozciągając je i cofała tyłkiem, żeby lepiej nadziewać się na kutasa. Zupełnie już przekonany złapał ją za czarny, koński ogon i odchylił do tyłu głowę. Stękała i jęczała. Walczak położył się niemal na nią, wdychając zachłannie zapach kosztownych perfum i ruchał. Ruchał z rozmachem, nie przejmując się, czy nie za szybko, czy nie za wolno, czy nie za bardzo w lewo, czy w prawo, czy może już skończyć. Pełen luz!

- Pan to ma skarb w ręku panie fakir - zagadnął stojącego obok Hindusa.

- Mnie znudziły się już kobiety – odpowiedział tamten bezemocjonalnym tonem.

 

Gdy Walczak skończył, Billi Cogan ustawił kamerę na ziemi i rozkazując Ligockiej żeby uklękła; zerżnął sobie jej usta. Potem prezes Cichoń, powycierał ją chusteczką to tu to tam i kazał się ubrać. Wsadził do ręki telefon i zaprosił do limuzyny.

Gdy wszyscy siedzieli już w samochodzie. Hipnotyzer znów poruszał przed nią wąsem i pstryknął palcami. Walczak miał wrażenie, że nic się nie zmieniło. Już zaczął się obawiać, czy aby przywrócenie jej do rzeczywistości się powiodło, gdy nagle zapiszczała jej komórka, a ona odebrała ją odpowiadając płynnym rosyjskim.

 

epilog

Golił się w łazience uśmiechnięty do własnego odbicia. Cichoń to może i prostak, ale potrafił urządzić się w życiu... A ten Hindus, z takim talentem, czego może mu na świecie zabraknąć? „Znudziły mu się kobiety!” Co za typ?! Jemu by się nie znudziły. Nigdy. Gdyby mógł bezkarnie ruchać na kogo tylko przyszłaby mu ochota, a potem tylko pstryk palcami i nie było sprawy...Walczak się rozmarzył.

Nagle twarz w lustrze spoważniała i nabrała dramatycznie poważnego wyrazu. Widział jak blednie i poczuł się słabo.

Dlaczego do cholery, tak bardzo bolała go dupa?!

 

koniec

Ten tekst odnotował 3,631 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.88/10 (6 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (0)

brak komentarzy

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.