Walka z bykami (I)

16 sierpnia 2021

Szacowany czas lektury: 33 min

Poniższe opowiadanie znajduje się w poczekalni!

Jest to pierwsza część dłuższej historii o niewinnej dziewczynie porwanej do brutalnego, męskiego świata. Życzę miłej lektury.

ENRIQUE

 

Westchnąłem z gorąca i otarłem sobie ramieniem krople potu z czoła. Czerwiec w tym mieście jest piekielnie gorący. Nie można się w ogóle skupić na pracy. Zwłaszcza że kiedy kreska na termometrze sięga powyżej trzydziestu stopni, staję się jeszcze bardziej rozpalony niż w chłodniejsze miesiące. Po prostu nie mogę się opanować. Może drink w pobliskim barze da mi chociaż trochę wytchnienia.

– Chłopaki – odzywam się do swoich ludzi, którzy zawsze wiernie mi towarzyszą – wchodzimy do tej knajpy – wskazuję lokal znajdujący się na rogu. Wygląda na to, że jest w miarę pusty.

Moja obstawa czuwa przy mnie cały czas. Nawet w ciągu dnia, nawet w samo południe, tak jak teraz. Normalnie tak się nie dzieje, ale teraz sytuacja jest szczególnie napięta. Powinienem mieć się na baczności. W każdej chwili muszę się liczyć z tym, że ktoś wpakuje mi kulkę w łeb. Albo policja, albo konkurencja. Dopóki nie utwierdzę swojego monopolu i nie oczyszczę się z zarzutów, muszę się przemieszczać w większej grupie. Skoro czyhają na mnie same wielkie organizacje, nie mogę pozostawać dłużny i też powinienem korzystać z tego, że nie działam w pojedynkę, tylko mam do dyspozycji swoich wiernych towarzyszy.

Chłopaki zazwyczaj nic nie mówią. Milczą, obserwują i wykonują moje polecenia. Dzieje się tak i teraz. Wchodzimy całą grupą do upatrzonego lokalu. Wnętrze jest urządzone tak, żeby było w nim ciemno nawet w południe. Ma dawać wytchnienie turystom i mieszkańcom. Dziś jednak najwyraźniej jest na tyle gorąco, że ludziom nie chciało się nawet podreptać do ulubionej knajpy. W środku siedzi tylko jakiś dziadek, który czyta gazetę, i para młodych turystów. To pewnie nastolatki. Trzymają się za ręce i przeglądają zdjęcia na aparacie cyfrowym. Nawet nie ma wśród kogo siać postrachu. Mam się znęcać nad staruszkami i dziećmi?

Kierujemy się z chłopakami na sam tył lokalu. Zza ciemnych okularów przyglądam się stojącej przy barze obsłudze. Ciemne okulary są zajebiste. Możesz się w nich bezczelnie na kogoś patrzeć, a ten i tak nie będzie pewien, czy spoglądasz mu prosto w oczy, czy zerkasz na coś obok. I właśnie tak zachowują się chłopaczki z personelu, którzy nerwowo spoglądają na siebie nawzajem. Nie są pewni, który z nich ma się bać. Bo że ktoś ma się bać, to jest jasne.

Siadamy z rozłożonymi szeroko nogami przy największym stoliku. Mam nadzieję, że obsługa zrozumiała najważniejszą rzecz – nie jesteśmy z tych, którym każe się długo czekać na zamówienie. Tak, chyba to do nich dotarło, bo już słyszę stukot obcasów, który dobiega zza zaplecza. Co za leszcze z tych barmanów. Są tu w trzech, a przysłali do stolika dziewczynę. No to niech się nie zdziwią, jeśli nie wytrzymam i ich koleżanka skończy dzisiejszą zmianę cała sponiewierana.

Kelnerka w końcu wychodzi na salę. O cholera. Nie spodziewałem się, że dziewczyna będzie aż tak seksowna. Na stopach czerwone szpilki, na zgrabnych nogach czarne rajstopy albo pończochy... Trzeba będzie sprawdzić, co dokładnie włożyła. Na razie odpowiedź na to pytanie uniemożliwia sięgająca do połowy uda spódniczka. Biała bluzka jest z tych, które prześwitują na tyle, że czynią zbędnymi rozważania na temat tego, jaką to bieliznę dziewczyna ma na sobie. Co za aparatki z tych kobietek... W ten sposób wystawiają się jak na talerzu. Niby taka bluzka nie ma żadnego dekoltu, ale odsłania tyle, że wszelkie dekolty stają się zbędne. Nad wąskim podbródkiem kelnerki niemal płoną krwiste usta pomalowane najczerwieńszą z czerwonych szminek. Moje oczy wychwytują zza ciemnych okularów jeszcze nos, który jest tak samo wąski jak podbródek, ciemne, brązowe oczy i czarne jak skóra byka włosy. Ech, dziewczyna jest gorąca jak sama Hiszpania. A dodatkowego smaczku dodaje jej to, że z jej lekko wyzywającym ubiorem kontrastuje jej drobna postura i zachowanie. Kelnerka podaje trzęsącą się ręką menu i równie trzęsącym się głosem pyta:

– Czy podać coś do picia?

– No raczej – odpowiadam – chyba nie chcesz, żebyśmy usychali z pragnienia w taki upał.

Na te słowa dziewczynę zatyka jak długo nie przeczyszczaną rurę.

– Co tak nic nie mówisz? – próbuję ją ośmielić. – Mam ci zajrzeć do dupy, żeby sprawdzić, czy nie masz tam kija?

Jednemu z chłopaków nieznacznie unosi się kącik ust. Kiedy jednak spoglądam na niego zza okularów, natychmiast poważnieje. Kiedy moi ludzie mnie ochraniają, nie mogą się śmiać i wygłupiać. Mają obserwować otoczenie i robić, co mówię.

– No dobrze – zwracam się znowu do dziewczyny – na oględziny pośladków jeszcze przyjdzie czas, teraz weź mi przynieś kieliszek sherry.

Dziewczyna odchodzi najszybciej, jak może. Przytrzymuje ręką rąbek spódniczki, ale jej biodra i tak kołyszą się seksownie. Ech, kobiety, kobiety... Nawet jak robicie, co możecie, żeby się zakamuflować, to i tak wasze ciało wie lepiej, co jest dla was dobre. W moim kroczu coraz bardziej wzmaga się pulsowanie. Słodka kelnereczko, kiedy dzisiaj wyruszałaś do pracy, chyba nie spodziewałaś się, że niejaki Enrique zapragnie zrobić użytek z twojego ciałka, prawda? Co za debile z tych twoich kolegów. Na ich miejscu trzymałbym cię na zapleczu jak skarb, którego nie wolno pokazywać złowrogim gościom. A oni wysłali cię na pierwszą linię frontu. Stałaś się mięskiem armatnim, które już wkrótce zostanie nadziane na gotujący się do działania bagnet. I nawet nie będziesz mogła protestować. Już ja wiem, jak cię urządzić.

– Jose – zwracam się do mojej prawej ręki – idź i przyprowadź mi kierownika tego całego przybytku.

– Robi się szefie – odpowiada mój wierny przyjaciel.

Jose wstaje z krzesła i zdecydowanym krokiem podchodzi do baru.

– Chcę rozmawiać z kierownikiem – mówi do stojących przy barze chłopaczków. Jose to zaprzeczenie wszystkich stereotypów o Hiszpanach. Mówi tylko tyle, ile trzeba, i ani słowa więcej.

– Eee, ale z którym kierownikiem? – dopytuje nierozgarnięty barman. – Bo mamy kilku, jest kierownik zmiany dziennej, kierownik zmiany wieczornej...

– Nie wiem, kurwa, nie interesuje mnie struktura waszej kadry – cedzi przez zęby Jose – przyprowadź mi tego, kto tu jest najważniejszy.

Barman natychmiast odchodzi od lady i znika na zapleczu. Wkrótce wychodzi stamtąd z przerażonym czterdziestolatkiem z wąsami i brzuszkiem.

– O co chodzi? – pyta mężczyzna drżącym, cienkim głosem. Ma się wrażenie, że mówi nie facet, tylko uczennica podstawówki.

– Szef chce z tobą rozmawiać – odpowiada Jose, kiwając w moją stronę głową.

Brzuchaty przełyka głośno ślinę i zaczyna robić w moją stronę drobne kroczki. Coś czuję, że jeśli w tym lokalu na stanie brakuje chorizo, to jest to na pewno jego sprawka.

– Ty jesteś tutaj kierownikiem, tak? – pytam gościa.

– Jestem jednym z kilku kierowników

– Wszystko jedno. Słuchaj, co ci teraz powiem. Masz robić dokładnie to, o co poproszę, bo inaczej przestaniesz kierować tym lokalem. Wystarczy, że kiwnę palcem, a moi ludzie przejmą ten przybytek. Wiedz, że mam w mieście tyle władzy, że mogę to bez problemu zrobić – to mówiąc, zdejmuję okulary i odsłaniam mój znak rozpoznawczy, czyli szramę na prawym łuku brwiowym. Kiedy grubas ją dostrzega, prawie zatyka sobie usta z wrażenia.

– Ty musisz być tym Enrique...

– Enrique jest tylko jeden – odpowiadam z uśmieszkiem. – Słuchaj, co masz robić – poważnieję. – Najpierw wyprosisz wszystkich gości. Nie ma ich dużo, więc to żaden problem. Powiedz im cokolwiek, na przykład że w kuchni znaleźliście szczura. Nie będziesz też wpuszczał nikogo nowego. Chcę, żeby na najbliższą godzinę ten lokal stał się moją własnością. A kiedy już się upewnisz, że nikt tu nie wejdzie, przyślesz do mnie tę uroczą czarnulkę, która odbierała zamówienie. Drinka ma mi przynieść tylko ona, nikt inny.

Brzuchaty odetchnął z ulgą.

– To wszystko?

– Tak... – odpowiadam – to wszystko.

Trafiła mi się pizda, a nie facet. Nawet nie próbował zawalczyć o swoją kelnerkę. Bez wahania da mi ją, żebym zrobił z nią, co mi się podoba. To w końcu taka niewielka cena za dalszą pomyślność lokalu, prawda?

– Ekhm – odchrząkuje grubas i klaszcze w ręce – szanowni goście – woła piskliwym głosem – niestety jesteśmy zmuszeni prosić was o opuszczenie lokalu.

– Co się stało? - odzywa się skrzekliwym głosem staruszek

– Eee, w lokalu znalazło się niebezpieczne zwierzę. Obawiam się, że zagraża ono państwa bezpieczeństwu.

– Znowu szczur – macha zrezygnowany staruszek, składa gazetę i zaczyna dreptać w stronę wyjścia. Para turystów zostaje jednak na miejscu. Pewnie nie znają na tyle hiszpańskiego, żeby zrozumieć komunikat. Na moje polecenie Jose zaznajamia więc brzuchacza z paroma angielskimi słowami, za pomocą których udaje się pozbyć ostatnich gości. Grubas wywiesza na drzwiach kartkę z napisem ZAMKNIĘTE i zamyka lokal na klucz. Następnie znika za zapleczem, uśmiechając się służalczo.

Po chwili na sali ponownie zjawia się czarnowłosa piękność. Kieliszek sherry w jej dłoni drży tak bardzo, że parę kropel napoju wylewa się poza naczynie i spływa po drobnej dłoni kobiety. Nogi kelnerki lekko się uginają, jej nadgarstek traci siłę i kieliszek ląduje z trzaskiem na podłodze, po której rozlewa się czerwona plama napoju.

– Przepraszam – szepcze przestraszona kobieta – nie chciałam...

– Nie szkodzi – odpowiadam, wstając z miejsca.

– Już wszystko sprzątam – dziewczyna kuca, żeby zacząć zbierać odłamki szkła. Od razu rani sobie jednym z nich palce.

– Zostaw to – mówię, kucając przy dziewczynie. Nasuwam okulary na czoło, ujmuję ją za rękę i spoglądam prosto w oczy. Wystarczy jedno spojrzenie, żeby kelnerka została całkowicie obezwładniona. Sięgam ustami po jej zranionego kciuka i biorę go ust. Spieczone, spragnione wargi zaciskają się na delikatnym opuszku.

– Nie wiem, jak mam pana przepraszać – wybucha nagle łzami dziewczyna. Całe jej wewnętrzne napięcie uwalnia się w postaci nachodzących po sobie szlochów.

– W takim razie dobrze, że ja to wiem – uśmiecham się do kelnerki i podnoszę ją wraz z sobą z podłogi. Dziewczyna instynktownie przylega do mojego ciała, mimo że to właśnie jego się boi.

– Panowie – zwracam się do swoich ludzi – możecie nas już zostawić.

Jose i reszta posłusznie podnoszą się z krzeseł i opuszczają lokal. Nie muszą nawet mówić, że będą czekali przed wejściem. Niekiedy rozumiemy się bez słów.

Zostaliśmy z kelnerką sami. Dziewczyna dalej do mnie przylega i chowa twarz w moim torsie. Pewnie nie chce, żebym na nią spoglądał.

– Pokaż mi się – zachęcam ją do odsłonięcia twarzy – bo inaczej zamoczysz mi całą koszulę. – Na te słowa dziewczyna w końcu odrywa się od mojej piersi. Jej intensywny makijaż jest już rozmazany, jej policzki pokrywają gęste smugi tuszu, oczy wraz z nosem są zaczerwienione, usta drżą. Jeszcze do niczego nie doszło, a dziewczyna już wygląda jak sponiewierana. Działa to na mnie niesamowicie pobudzająco. Jest taka bezbronna. Ocieram wierzchem dłoni spływającą po jej policzku łzę.

– No, już dobrze. A teraz chodź, powiem ci, co masz zrobić, żeby mnie przeprosić za stłuczenie kieliszka.

Rozpieram się ponownie na krześle i rozkładam szeroko nogi. Na moim kroczu odciska się kształt, którego nie można pomylić z czymkolwiek prócz erekcji. Przejeżdżam ręką po wyprężonym kutasie.

– Rozepnij mi rozporek – wydaję dziewczynie pierwsze polecenie. Ta jednak, zamiast zrobić, co jej mówię, znowu zaczyna ronić łzy.

– Uwierz mi, że sama tego chcesz – zachęcam ją – zrozumiesz to zaraz, jak tylko poczujesz tę wspaniałość w swoich ustach – mówię, przejeżdżając jeszcze raz po wyrywającym się ze spodni penisie.

Dziewczyna pomału zaczyna klękać. Ujmuję ją za dłoń i kładę ją na wyprężonym członku. O tak, mała, on potrzebował dotyku kobiecej rączki. Naprowadzam paluszki kelnerki na pierwszy guzik, a potem na kolejne, także te znajdujące się w bokserkach. Kutas w końcu wydostaje się na wolność. Od razu uderza mnie zapach napalonej męskości w gorący jak diabli dzień. Tam gdzie wcześniej pojawiło się jedynie lekkie wzniesienie, teraz odstaje prawdziwy, nabrzmiały drągal z odznaczającymi się wyraźnie żyłami i zgrubieniami. Aż mam obawy, czy zmieści się w ustach dziewczyny. Cóż, pora trochę porozciągać gardełko.

Wiem już, że z nią trzeba raczej gestami i dotykiem, niż słowami. Chwytam ją obiema rękami za głowę i przyciągam ją do sterczącego penisa. Ocieram go najpierw o jeden, a potem o drugi policzek. Dziewczyna przymyka oczy i daje sobie robić to, co mi się podoba. Jej twarz zostaje nasączona smakiem i zapachem spoconego kutasa. Teraz mogą go przyjąć również usta. Nieco unoszę głowę dziewczyny. Otwieram jej usta ściśnięciem za policzki i wsuwam pulsującego członka. Czerwone wargi dziewczyny spotykają się najpierw z nabrzmiałą główką.

– Poliż ją – rozkazuję – o tak, właśnie tak – wyrażam zadowolenie, kiedy dziewczyna robi, co jej każę. Końcówka języczka rozkosznie trąca wędzidełko. Nabieram ochoty na więcej. Przyciskam więc mocniej głowę dziewczyny. Wargi kelnerki posuwają się coraz dalej i dalej. Kiedy w końcu przystają, nie pozostaje mi nic innego, jak gwałtownie przycisnąć do siebie głowę dziewczyny, żeby zanurzyć w jej ustach całego penisa. O tak, właśnie tak. Wszędzie wilgoć. Kładę ręce z tyłu głowy dziewczyny i zaczynam raz po raz nadziewać ją na sterczącego kutasa. O tak, mała, nie musisz nawet nic robić. Wystarczy, że ja będę zarządzał twoją głową. Podnoszę się z krzesła, nie wypuszczając kutasa z ust kelnerki. Na stojąco mogę już ją bez problemu pieprzyć. Komenderowaniu głową zaczynają towarzyszyć rytmiczne ruchy bioder. Rozmazana twarz dziewczyny jest w całości pochłonięta połykaniem mojego członka. Główka kutasa szura po podniebieniu zaciekle i z werwą. Dobra jest ta mała. Sama niewiele robi, ale doskonale sprawdza się jako laleczka do ruchania. Do tego stopnia, że zaczynam wręcz czuć, że dochodzę. Ale to jeszcze nie koniec, to dopiero początek. Trzeba cię wykorzystać także na inne sposoby, kwiatuszku.

Ostatni raz nadziewam dziewczynę na kutasa, tak że ta zaczyna się dławić, i w końcu się wysuwam. Mimowolnie spogląda w górę swoimi okrągłymi oczami z rozszerzonymi źrenicami. Jej usta ociekają gęstą śliną i nadal są otwarte, zupełnie jakby nie zarejestrowały, że wyjąłem już z nich kutasa. Mam wręcz wrażenie, że jej wargi nadal rytmicznie się zaciskają, znajdują się jakby w transie. A może to tylko drżenie.

– Niezła jesteś – chwalę ją – sprawdźmy, czy cipkę masz równie przyjemną co usteczka.

Jednym ruchem ręki podnoszę dziewczynę z ziemi za jej fatałaszki i niemal rzucam ją na stolik, przy którym siedzieliśmy razem z chłopakami. Pada na niego brzuchem zupełnie bezwolna. Od razu zadzieram jej spódniczkę do góry. A więc jednak pończochy. No proszę, elegantka. Nie chcę ich zdejmować. Są takie seksowne. Zagłębiam rękę między pełne uda i docieram do cipki. Przejeżdżam palcami po materiale majteczek. To koronkowe stringi. Dziewczyna mimowolnie wzdycha.

– Zaraz zobaczysz, jak będzie ci przyjemnie – zapowiadam.

Jednym ruchem ręki odsuwam na bok cienki pasek materiału. Odsłaniają się przede mną dwie cudne firanki, między którymi jest mój cel na najbliższą godzinę. Opieram się mocno obiema rękami o dwa kształtne pośladki i jednym, zdecydowanym ruchem wbijam się w mokrą szparkę. – Ach! – wzdycha bezwiednie dziewczyna na przywitanie z moim kutasem.

Zaczynam piłować przyciśniętą do blatu stolika czarnulkę. Jest mi tak gorąco, że czuję się, jakbym się gotował. A ten stan potrwa jeszcze co najmniej godzinę. Im dłużej gotują się takie pikantne potrawy, tym lepiej.

Ach ten czerwiec! Kiedy nastaje, czuję, że mógłbym pieprzyć bez końca. I nie są to tylko czcze słowa. Kiedy opuszczam lokal z bezlitośnie sponiewieraną i ospermioną kelnerką w środku, od razu w oczy rzuca mi się pewna piękność. Na początku widzę ją tylko od tyłu. Jej odsłonięte plecy sprawiają, że mimo niedawnego seksu penis z powrotem drga mi w spodniach. Ale drga nie tylko on. Przyspiesza również bicie mojego serca. Bo kiedy dziewczyna odsłania swój profil, przestaję mieć jakiekolwiek wątpliwości – jest ona drugim wcieleniem mojej niedoszłej żony. Kobiety, która została uduszona w dniu naszego ślubu tuż przed tym, jak zaczęła się ceremonia. Dziewczyna ma te same szlachetne rysy twarzy, ten sam słodki uśmiech, te same ruchy. Oczywiście jest z jakimś fajtłapą, kompletnie przeciętnym facetem. On nie zasługuje na ciebie, skarbie. Pewnie nawet ani porządnie cię nie kocha, ani porządnie cię nie dmucha. Potrzeba ci innego mężczyzny. Kogoś takiego jak Enrique. I będę cię miał, bo pragnę cię całym sobą. I nie obchodzi mnie, z jakiego kraju jesteś. Będę od tej pory śledził wszystkie twoje ruchy i znajdę cię, gdziekolwiek będziesz. I w odpowiednim momencie, nie za wcześnie, nie za późno sprowadzę cię do siebie. Jesteś drugim wcieleniem mojej zmarłej narzeczonej, jesteś moją szansą na szczęśliwe życie.

 

IZABELA

 

– No, córuś, myślę, że tak będzie ci idealnie – powiedziała mi matka, poprawiając ostatnią fałdkę na mojej sukni ślubnej. Nie zapytała, czy tak mi się podoba, tylko po prostu oznajmiła, że prezentuję się świetnie. Nie liczy się przecież to, co sama czuję i uważam. Liczy się to, jak wyglądam w oczach innych.

Sukni też nie wybrałam sobie sama. Do jej zakupu doszło po wielogodzinnych negocjacjach między panią z salonu sukien ślubnych, a moją matką i ciotką. To one dobiły targu nad moją głową i postawiły mnie przed faktem dokonanym. A teraz mnie ubrały w ten rozbuchany klosz. Gdybym sama miała sobie coś wybierać, postawiłabym na coś w lepszym guście. Na coś, co bardziej pasowałoby do mojego drobnego ciała. Ale nie miałam nic do gadania i zostałam wciśnięta w suknię, którą czuję się przytłoczona tak jak i całym tym ślubem i całym tym weselem. Chociaż to nie do końca takie proste. Z jednej strony jestem nim przytłoczona i przerażona, a z drugiej strony kiedy czuję, że już tego wszystkiego jest za dużo, w odruchu obronnym zaczynam obojętnieć na wszystko dookoła. Dlatego byłam w stanie wysiedzieć tak długo przed lustrem z kamienną twarzą, nie pokazując żadnych emocji – ani pozytywnych, ani negatywnych. Skoro mam wyjść za mąż, niech wychodzę.

– Uśmiechnij się, córuś – mówi mi matka – panna młoda nie może iść do ołtarza z kwaśną miną.

– Nie mam kwaśnej miny, mamo – odpowiadam – tylko po prostu się nie uśmiecham.

– No to lepiej zacznij. Jak to będzie wyglądało na zdjęciach, jak nie będziesz się uśmiechać.

Nie wiem, nie obchodzi mnie to, jak będę wyglądać na zdjęciach, chciałabym odpowiedzieć. Ale oczywiście tak nie odpowiem, bo muszę być grzeczna. Muszę grzecznie zamknąć buzię, kiedy trzeba to zrobić, tak samo jak grzecznie zgodziłam się najpierw na to, żeby być z Maćkiem, a potem na to, żeby za niego wyjść. Nie ma już dla mnie nadziei. Jestem dziewczyną, która idzie do ołtarza tylko dlatego, że z grzeczności nie potrafiła odmówić chłopakowi, który z jakichś powodów się do niej przyczepił. Kiedy dwa lata temu zapytał, czy chciałabym z nim być, czymś okrutnym wydawało mi się odmówić, mimo że nie żywiłam w stosunku do Maćka żadnych emocji. Absolutnie żadnych. Ani mnie nie pociągał, ani mnie nie odpychał, ani mnie nie śmieszył, ani mnie nie żenował. Kiedy pierwszy raz się pocałowaliśmy, nawet nie nadstawiłam mu swoich ust. Po prostu to on się do nich przyssał i zaczął je wysmarowywać swoją śliną. Robił tak przez kilka dobrych minut, po czym oderwał się ode mnie, przymknął oczy, odetchnął głęboko i powiedział:

– Cudownie całujesz... Tak się cieszę, że będziemy razem.

– Też się cieszę – odpowiedziałam z grzeczności, bo wydawało mi się, że tak wypada. Postępując dwa lata w dokładnie taki sam sposób, mimowolnie doprowadziłam do własnego ślubu. Nadal wydaje mi się to czymś niewiarygodnym. A jednak się dzieje. Za pół godziny podjedzie po mnie limuzyna, która zabierze mnie spod domu prosto do kościoła. Maciek miał gest, to trzeba mu przyznać. Nie szczędził na mnie pieniędzy. Czasami więc opłaca się być grzeczną. Takich wycieczek zagranicznych jak z Maćkiem nie miałam z nikim innym. Jak cudownie było w zeszłym roku, kiedy pojechaliśmy do Hiszpanii i spacerowaliśmy uliczkami Barcelony! Jedynym, co było mi w tym mieście obojętne, była obecność Maćka. Ale z grzeczności oczywiście nie uciekłam, choć korciło mnie do tego, żeby oderwać się od mojego chłopaka i pochodzić po Barcelonie zupełnie samotnie, rozkoszować się pejzażem miasta i jego wielobarwnością, tym, jak tętniło życiem. W dodatku ci ludzie! Zupełnie różni od naszych, przytłoczonych szarą codziennością rodaków. W Barcelonie nawet w ulicznych żebrakach było więcej życia niż w naszych bezdomnych. A kiedy szło się najbardziej imprezowymi ulicami – czysty zachwyt! Smagłe twarze, odsłonięte, umięśnione ramiona mężczyzn i natłuszczona, jędrna skóra kobiet; kruczoczarne, długie i lśniące włosy i gęste, zadbane brody. Aż chciało się do nich dołączyć, ja jednak skazana byłam na nieustanne towarzystwo Maćka, który był zupełnym zaprzeczeniem południowego typu urody. To chyba właśnie w Barcelonie pierwszy raz zdałam sobie sprawę z tego, co mi się podoba w mężczyznach, a co nie. Maciek niestety nie posiadał ani jednej z cech wyglądu, które uważałam za atrakcyjne. W Barcelonie przestałam więc chodzić z chłopakiem, który był mi obojętny, i zaczęłam chodzić z chłopakiem, który wprost mi się nie podobał. A jednak dalej z nim chodziłam. Z grzeczności. Skoro zaszłam tak daleko, że dawałam się namówić na wycieczki zagraniczne we dwoje, nie było już odwrotu. Jedyną rzeczą, której nie potrafiłam zrobić z grzeczności, było przespanie się z Maćkiem. To była moja bariera. Prawdopodobnie dlatego, że byłam i dalej jestem dziewicą. Gdybym miała już za sobą łóżkowy debiut, to być może oddanie się Maćkowi byłoby mi rzeczą obojętną. Miałam jednak poczucie, że mimo wszystko moja błonka jest dla mnie czymś cennym i nie należy się jej pozbywać dla chłopaka, z którym jest się bez przekonania. Maciek zresztą nie naciskał. Dosłownie i w przenośni. Wydawało mi się, że cieszy go same moje towarzystwo i perspektywa tego, że przynajmniej po ślubie będzie mógł mnie mieć. No i będzie miał. Opłacało mu się czekać. Po ślubie nie będę mogła się już dłużej wzbraniać i będę musiała ulec. Obowiązek małżeński... Pobłogosławiony przez księdza i przez urzędników nakaz rozłożenia nóg. Niestety nie spodziewam się po Maćku jakichś wyrafinowanych technik. Prawdopodobnie będzie miał nawet problemy z tym, żeby trafić w odpowiednie miejsce. Raczej nie wpadnie na to, że powinien sobie pomóc palcami, żeby otworzyć drogę do mojego skarbu. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Życie z nim będzie nużące do kwadratu. Potem pewnie pojawi się dziecko i już na dobre utknę w tej miejscowości, z której nie zdążyłam nawet wychylić nosa. Mam dwadzieścia trzy lata, a moje życie już się skończyło. W wieku, w którym powinnam czerpać z niego garściami i dopiero na dobre je rozpoczynać, zostanę zamknięta w klatce. Kiedy limuzyna będzie mnie wiozła do kościoła, będę się czuła jak w drodze na szafot.

Na zewnątrz domu rozlegają się klaksony. To znak, że limuzyna już podjechała. Nie chcę do niej wsiadać. W ogóle nie chciałam jej zamawiać. To oczywiście pomysł Maćka i jego rodziców. Trzeba się pokazać przed znajomymi, że rodzinę stać na wypasioną furę. Ale ja, jak sobie pomyślę, że będę musiała teraz jechać z jakimś obcym facetem, to robi mi się niedobrze. Trzeba jednak powstrzymać odruchy wymiotne, tak jak się to robi przez całe życie, i zejść na dół. Jakbym zaczęła liczyć sytuacje, w których chciałam się porzygać, to prędko bym nie skończyła. Na szczęście znakomicie opanowałam sztukę opierania się odruchom ciała i zachowywania pokerowej twarzy.

Co prawda zejście po schodach w ślubnym stroju sprawia trochę problemów, ale w końcu udaje mi się dotrzeć na parter bez potknięcia. Na dole czeka na mnie uśmiechnięty od ucha do ucha ojciec. Dlaczego on nie może zawieźć? Dlaczego do kościoła musi mnie wieźć jakiś obcy facet, którego wyznaczył sobie Maciek? Tak bardzo chciałabym spędzić ostatnie chwile przed ślubem z tatą. Co prawda szeroko się uśmiecha, ale wiem, że strasznie boli go to, że musi wypuścić z gniazdka swoją ukochaną, jedyną córeczkę. Rozpieściłeś mnie tatusiu. Byłam grzeczną dziewczynką, więc zawsze dostawałam, co chciałam. Może to właśnie mnie tak zepsuło. Może to dlatego byłam zbyt grzeczna w stosunku do innych. Dlatego że nauczyłeś mnie, że jak się jest grzecznym, to dostaje się nagrodę. Jaka nagroda czeka mnie jednak za bycie grzeczną w stosunku do Maćka? Pół wieku nudy, pół wieku zmarnowanego życia? Nie minie rok od nocy poślubnej. a zostanę cierpiącą matką Polką. Zaś zanim odchowam dzieci, odejdzie cała moja uroda, cały mój wdzięk i cała chęć życia. Bo jakąś chęć życia jeszcze w sobie mam. Ach, jak bardzo chciałabym stąd uciec! Chciałabym, żeby ktoś porwał mnie sprzed samego ołtarza i pozwolił przeżyć niezapomnianą przygodę! Takie rzeczy zdarzają się jednak chyba tylko w romansach. Tylko tam można liczyć na boskich mężczyzn o szerokich torsach, a nie na ciapy, którym zależy tylko na tym, żeby jak najszybciej zamoczyć, i dlatego się żenią. Nie dlatego, że znaleźli wyjątkową kobietę, że w pełni doceniają to, co mają i chcą dla niej ukraść gwiazdę z nieba. Nie. Tylko po to, żeby zamoczyć. Tylko po to jest ten cały spektakl obrączek, narzeczeństwa, ślubu. Jakie to rozbuchane w porównaniu do końcowego celu.

– Uważaj na siebie, córeczko – mówi mi tato, całując mnie w policzek – widzimy się w kościele.

– Będę na siebie uważała, tato – odpowiadam i wychodzę na zewnątrz. Przed domem stoi już biała limuzyna, a w niej jakiś łysy, przysadzisty ważniak w garniturze i w ciemnych okularach. Ostatni raz oglądam się za rodzicami. Machają mi na pożegnanie. Oddycham głęboko, powstrzymuję chęć zwrócenia pokarmu i otwieram drzwi do limuzyny. Kierowca nawet nie pomyślał, żeby zrobić to za mnie.

– Gotowa? – pyta mnie bezczelnie.

– Gotowa – odpowiadam, bo co innego mam odpowiedzieć? Mam odpowiedzieć – nie, nie jestem gotowa, nie chcę tego ślubu, nie chcę cię, Maćku, odpieprz się ode mnie. Nie będę grzeczną dziewczynką? Co by wtedy powiedziała mama, co by powiedziała ciotka, co by powiedział tato, co by powiedziała cała ta mała mieścina, w której każdy zna każdego i nic się przed nikim nie ukryje? No właśnie, nauczyli mnie, że mam być grzeczną, to jestem grzeczna i grzecznie jadę z kierowcą w stronę kościoła. To tak blisko, ale mimo tej niewielkiej odległości trzeba było mnie oczywiście zawieźć tą wypasioną furą. Nie mija dziesięć minut i już zbliżamy się do budynku kościoła, który jest prawdziwym koszmarkiem architektonicznym. To ma być świątynia Boga, który jest miłością... Od razu widać, jaka miłość czeka na tych, którzy w takim kościele stają przed ołtarzem. Jakże inaczej bym się czuła, gdybym brała ślub w jednym z tych południowych, hiszpańskich albo włoskich kościołów! To by było wydarzenie, to by był romans! Ale na mnie czeka prowincjonalny kościółek w prowincjonalnej mieścinie. Czekam na to, aż kierowca w końcu przystanie i zatrzyma się przed świątynią. On jednak wcale nie zwalnia, a nawet przyspiesza tempo. Ani się nie oglądam, a mijamy kościół, przed którym skonsternowani goście zastanawiają się, dlaczego limuzyna z panną młodą się nie zatrzymała.

– Co jest? – pytam kierowcę – Dlaczego się pan się nie zatrzymał?

– Dowiesz się w swoim czasie – odpowiada tajemniczo mężczyzna.

– Ale co też pan mówi? Ja natychmiast chcę wiedzieć, co jest grane?

– Proszę się nie niepokoić. To tylko taka niespodzianka od pani narzeczonego. Przed ślubem chce jeszcze panią gdzieś zabrać.

Gdzieś zabrać – jakie to enigmatyczne. Ale też jakie to w stylu Maćka. Ten chłopak w trakcie naszego narzeczeństwa nie przestawał nigdy robić mi prezentów. Czasami strasznie mnie to krępowało. Na przykład kiedy wyskakiwał z jakimiś kwiatami przy ludziach, klękał na chodniku i wręczał mi bukiet. Chciałam wtedy zapaść się pod ziemię. Ciekawe, co teraz wykombinował. Co prawda przez chwilę przez moją głowę przemyka jeszcze myśl, czy aby to nie jakaś granda i nie jestem właśnie wywożona do lasu, gdzie będę miała kopać sobie grób, by następnie dostać kulkę w łeb, ale przecież byłam grzeczną dziewczyną, nikomu nie podpadłam.

– Jazda zajmie nam trochę czasu – oznajmia mi mężczyzna – może napije się pani czegoś? - w ręce kierowcy pojawia się butelka wody.

– A chętnie – odpowiadam i przyjmuję napój. Muszę się napić, bo mi trochę słabo od tych wszystkich przygotowań i od tych wszystkich niespodzianek.

Kierowca włącza muzykę. Zaczyna lecieć Time To Say Goodbye Bocellego i Sary Brightman. Jeśli to wybór Maćka, to trochę dziwny. Z okazji ślubu powinno lecieć raczej I Will Always Love You, a nie Time To Say Goodbye. Niemniej jeśli nie zważa się na słowa, to melodia i tak jest w stanie poruszyć do łez. Już tak mam, że niewiele trzeba mi do tego, żeby się wzruszyć. Wystarczy, że zobaczę coś słodkiego albo usłyszę jakąś piękną melodię. A już połączenie obrazów z muzyką, jak na filmach, doprowadza mnie do prawdziwych spazmów. Głos Bocellego jest tak przyjemny, że oddala ode mnie chociaż na chwilę wszystkie troski i pozwala się skupić tylko na muzyce. To chyba słodka melodia sprawia, że moje oczy zaczynają się przymykać. Trochę próbuję jeszcze z tym walczyć. Jak to tak – zasnąć w dzień ślubu? Ale w nocy nie zmrużyłam oka, więc nawet jeśli umysł mówi mi, ze nie powinnam drzemać, ciało robi co innego i w końcu zapada w błogi sen...

 

***

 

Po obudzeniu chciałam natychmiast krzyknąć, ale kiedy usiłowałam z siebie coś wydusić, natychmiast poczułam, że mam zaklejone usta. Po prostu nie mogłam ich otworzyć. Nagle przyspieszone bicie serca spowodowało, że zaczęłam wierzgać się na tylnym siedzeniu, do którego byłam przypięta pasami. Próbowałam się rozpiąć, ale uniemożliwiały mi to związane ręce. Kierowca samochodu, ten sam, który wyjeżdżał ze mną z rodzinnej miejscowości, odwrócił się do mnie i powiedział z kamienną twarzą:

– Jak nie będziesz się wiercić, to na następnym postoju dam ci trochę pooddychać.

Chciałam krzyczeć! Chciałam się natychmiast wydostać z tego pojazdu! Nie chciałam czekać do postoju! Nie rozumiałam w ogóle, co się dzieje. Najwyraźniej obawy co do kierowcy okazały się uzasadnione. Przez głowę przemykały mi same najgorsze scenariusze. Że zostanę wywieziona do lasu, będę musiała kopać swój własny grób, a potem dostanę strzał w głowę i nikt już o mnie nie usłyszy. Że kierowca wiezie mnie do jakiejś speluny, w której zostanę grupowo zgwałcona. Nie wiedziałam dlaczego, przecież nic takiego zrobiłam! Ale kierowca limuzyny kpi sobie z mojej niewiedzy i wiezie mnie na przekór mojej woli. A Maciek albo nie ma z tym nic wspólnego, albo okazał się ostatnim draniem i w końcu pokazał swoją prawdziwą twarz, oddając mnie w ręce takich zbirów. Dlaczego jednak miałby tak robić? Może jednak go nie doceniałam? Miałam go za nudziarza, a on zafundował mi niezły wstrząs.

Chcę krzyczeć, wierzgać i wydostać się z pojazdu, ale moje ciało nic sobie z tego robi. Jest zbyt słabe, żeby się ruszyć. Tak więc nie z chęci, ale z braku sił pozostaję grzeczna i robię tak, jak mówił mi kierowca. A on jedzie, a właściwie pędzi jakąś ciemną drogą, chyba autostradą. Oczy mam jednak tak zamglone, że nie widzę nawet, jaki język jest na znakach. Nie mogę się ruszać, nie mogę mówić, nie mogę krzyczeć. Mogę jednak widzieć, jeśli tylko uda mi się uda odzyskać ostrość wzroku. Zaciskam oczy tak bardzo, jak mogę. Ciało tak mi drży i jestem taka rozemocjonowana, że wyciśnięcie łez nie sprawia mi problemu. Po chwili przyozdobione w makijaż ślubny oczy zostają pokryte wodą. Po moich policzkach spływa tusz, który miał mi towarzyszyć podczas zaślubin i podczas pierwszego tańca weselnego. Jeśli nie miały go zmyć łzy wzruszenia, to miały go zmyć łzy stresu i wyczerpania. A zmywa go łza wyciskana w samochodzie jakiegoś bandyty, który wiezie mnie związaną i zakneblowaną przez jakiś nieznajomy kraj. I kiedy już odzyskuję wzrok na tyle, żeby dostrzec napisy, orientuję się, że tym krajem są Niemcy. O mój Boże... Co ja takiego zrobiłam, że ktoś wywozi mnie do Niemiec? Czy dostałam się przypadkowo w ręce handlarzy żywym towarem? Czy Maciek zdradził mnie jeszcze przed ślubem i oddał mnie jakiejś mafii? Czy uznał, że lepiej wykorzysta kasę od gangsterów niż oporną narzeczoną, która może się okazać równie oporną żoną? Czy właśnie jestem wieziona do jakiegoś niemieckiego burdelu, w którym wbrew swojej woli zostanę prostytutką i będę zmuszana do występowania w jakimś zboczonym, niemieckim porno? Znam te obleśne produkcje, jeszcze w szkole, jak błądziłam po kanałach satelity, to trafiałam przypadkowo na filmy z jakimiś cycatymi wampami, które lizały sobie wzajemnie sutki. Czy i ja niedługo stanę się właśnie kimś takim? Ja pierdolę! Nie o to chodziło mi, kiedy życzyłam sobie, żeby stało się coś nieprzewidzianego, żeby przeżyć jakąś ekscytującą przygodę. Nagle słyszę głos kierowcy:

– Zaraz zrobimy postój. Muszę zatrzymać się w burdelu.

O ja pierdolę. Moje najgorsze przypuszczenia się potwierdzają. Ja tego nie chcę! Nie chcę, żeby jacyś przypadkowi faceci wycierali mną swoje kutasy jak szmatą. Nie chcę być kurwą! Jestem dziewicą! Jestem córeczką mojego kochanego tatusia. Tato, przybądź mi na ratunek! Przecież zorientowałeś się już, że zniknęłam bez śladu, jestem pewna, że ruszyłeś na poszukiwania i wpadłeś już na jakiś trop. I uratujesz mnie zaraz przed tym, jak będę miała zostać bezpowrotnie zhańbiona. Błagam, spiesz się! Bo kierowca właśnie podjeżdża pod podejrzany budynek stojący przy drodze. Obiekt jest nieco podupadły i wisi na nim tandetny plakat dokładnie z takim wampem, jakiego zapamiętałam z niemieckiej satelity. Kobieta ubrana jest w jakieś obroże, kajdanki, kombinezon z czarnego lateksu. Czy i mnie czeka taki los? Wszystko się we mnie ściska. Mam wrażenie, że się zaraz porzygam. Nie chcę wymiotować z zakneblowanymi ustami! Resztkami sił woli tłumię w sobie odruch wymiotny. Kierowca tymczasem parkuje.

– Wygląda na ruderę – mówi o burdelu – ale to właśnie w tym niepozornym budyneczku są najlepsze niemieckie kurwy. Co one wyczyniały z moim ptakiem...

A co mnie to obchodzi gościu? – krzyknęłabym, gdybym mogła.

– Jak będziesz grzeczna w trakcie mojej nieobecności, to na dalszą część podróży uwolnię ci usta. Będziesz mogła sobie trochę pooddychać. I wyliżesz mi z kutasa resztki spermy po wizycie u Hildy, hehe! – rechocze zboczony kierowca. Mam nadzieję że żartuje. Kierowca wychodzi i zamyka mnie samą w samochodzie.

Czyżbym jednak nie miała zostać zatrudniona w tym przybytku? Wygląda na to, że mamy jechać gdzieś dalej. To jest plusem całej sytuacji, ale i tak niepokoję się tak, jak jeszcze nigdy nie niepokoiłam się w życiu. Tato, błagam, przyjeżdżaj jak najszybciej. Proszę, nie przeocz tej drogi i tego budyneczku, tylko domyśl się, że twoja córeczka drży tu przed bandziorami, którzy czyhają na jej cnotę.

Kiedy zajechaliśmy pod burdel, światło paliło się tylko w jednym pomieszczeniu na dole. Dopiero parę minut po wejściu kierowcy do budynku światło zapaliło się też na samej górze. Oczywiście było to czerwone światło. Przez zaciągniętą roletę zobaczyłam dwie sylwetki – damską i męską. Ta kobieta, Hilda, jak powiedział o niej kierowca, miała naprawdę obfite piersi. Dorównywały im jednak też biodra. Roleta była na tyle cienka, że dało się przez nie poznać nawet fryzurę, jaką miała na sobie ta niemiecka dziwka. Były to dwa grube warkocze, takie jakie można spotkać u typowych dziewczyn rozlewających piwo na Oktoberfest, niemieckim festiwalu piwa. Kierowca, którego sylwetka odznaczała się lekkim brzuszkiem, ale nie była otyła, nagle chwycił Hildę za warkocze. Drgnęłam. Wiedziałam, że powinnam oderwać wzrok od tego, co widzę, ale tego nie zrobiłam.

Okna burdelu były specjalnie zaprojektowane w ten sposób, żeby było przez nie widać dostatecznie dużo i dostatecznie mało, żeby przyciągały, ale jednocześnie nie dawały wszystkiego, co można. Kierowca szarpnął za warkocze Hildy tak mocno, że jej głowa została pociągnięta do tyłu, a następnie przycisnął ją do okna. Ciężkie piersi Hildy zostały wciśnięte w szybę, a następnie zaczęły raz po raz się od niej odklejać i z powrotu do niej przyklejać. O cholera. Ten kierowca rucha ją od tyłu. A ja to obserwuję i nie mogę oderwać od tego wzroku. Co mnie czeka, jeśli nie właśnie taki los? Czy moje włosy, które zawsze były nienagannie uczesane i które nadal ułożone są w kształt ślubnego koku, już nieco zburzonego, ale nadal się trzymającego, też niebawem posłużą do splecenia frywolnej fryzurki? Czy moje piersi, mimo że są dużo mniejsze od ogromnych cycków Hildy, też niebawem będą przez kogoś przyciskane do szyby czy do ściany? Ja tego nie chcę! Gdybym mogła, to krzyczałabym jak najęta, żeby tylko usłyszał mnie ktoś w okolicy. Na razie okolica słyszy jednak tylko krzyki przyciskanej do szyby Hildy. Nie mam co do tego wątpliwości, bo ja sama słyszę je w swoim samochodzie. Ciekawe, czy ludzie, którzy mieszkają nieopodal, przywykli już do odgłosów wydostających się w nocy z przydrożnego burdelu. Hilda oprócz tego, że krzyczy, zaczyna walić najpierw otwartą ręką, a potem pięścią w okno. A następnie doświadcza takiego wjazdu do środka, że o szybę uderzają nie tylko jej piersi i jej ręce, ale także jej twarz. Kiedy to obserwuję, czuję się wręcz tak, jakby to mi coś wjeżdżało do środka i ja byłabym przyciskana do fotela samochodu. A jeśli kierowca zaraz faktycznie przyjdzie i zmusi mnie do tego, żebym zlizała mu z penisa resztki spermy? Co jeśli przystawi mi pistolet do głowy i powie: „rób to, suko”? Dlaczego nikt nie przychodzi mi z pomocą?

W pokoju na górze widać już tylko sylwetkę Hildy. Kobieta podchodzi do okna i odsłania roletę, a następnie otwiera okno na oścież. Jej wzrok od razu kieruje się na samochód. Dostrzega mnie w środku i mrugając posyła mi soczystego całusa swoimi wydatnymi wargami. Dlaczego ja to w ogóle oglądam? Co ona chce mi przez to przekazać? Pozdrawia swoją przyszłą koleżankę po fachu? Ale przecież nie wprowadzono mnie do tego burdelu, zostałam w samochodzie, mamy jechać dalej. Do innego burdelu, do innego państwa? Dobrze chociaż, że zdążamy na Zachód, a nie na Wschód... Kierowca wychodzi już z budynku i kieruje się w stronę samochodu. O nie, tylko nie to. Zaraz tu przyjdzie i będzie chciał, żebym oblizała mu penisa. Przysadzisty, łysy mężczyzna otwiera gwałtownie drzwi znajdujące się przy moim siedzeniu i bierze moją głowę w ręce. Nie, nie, nie, tylko nie to!

– Chcesz, żebym ci zdjął taśmę? – pyta mężczyzna, który najwyraźniej wyczuł we mnie opór. Chociaż moje ciało wewnętrznie protestuje, potakuję grzecznie głową głową. Kierowca jednym ruchem ręki pozbywa mnie taśmy. Strasznie to boli! Od razu wypluwam knebel, który znajdował się w moich ustach i zaczynam gwałtownie oddychać.

– I co, mała – pyta mnie mężczyzna – nie oblizałabyś mi fiuta?

Nie odpowiadam „tak”, nie odpowiadam „nie”. Po prostu sapię, ciężko oddychając z wyczerpania zakneblowaniem i z lęku przed tym, co się zaraz może stać.

– Spokojnie – mówi jednak kierowca – tylko żartuję. Muszę cię przecież dostarczyć nietkniętą szefowi.

– Co to za szef? – pytam odruchowo, zamiast krzyczeć czy piszczeć.

– Ktoś specjalny, kto chce cię w specjalnych celach.

– Chyba nie chcecie, żebym została dziwką?

– Nie, można powiedzieć, że szef chce wręcz czegoś przeciwnego.

– Czego?

– Dowiesz się w swoim czasie

– Powiedz mi, bo inaczej zaraz zacznę się drzeć – mówię na granicy krzyku.

– Jak zaczniesz się drzeć, to znowu będę cię musiał zakneblować – wzrusza ramionami mężczyzna.

Chwilę się waham i w końcu decyduję się zadać jeszcze jedno pytanie.

– Czy macie coś wspólnego z Maćkiem?

– Z twoim narzeczonym? – dopytuje się mężczyzna.

– Tak.

– Tak się składa, że mamy coś wspólnego.

– Też nie powiesz mi, co?

– To mogę akurat powiedzieć. Twój narzeczony z miłą chęcią zgodzić się odstąpić cię za atrakcyjną sumkę.

A więc jednak! Maciek okazał się ostatnim sukinsynem. Po prostu mnie sprzedał. Jak rzecz, którą można używać. Co za drań!

– Powinnaś się cieszyć, że uwolniliśmy cię od takiego marnego narzeczonego – mówi kierowca, siadając za kółkiem. - A teraz przygotuj się na długą jazdę. Radzę ci się zdrzemnąć, bo po przyjeździe na miejsce czeka cię sporo roboty.

– Gdzie jedziemy? – zapytałam ciekawa.

– Nie mogę ci tego powiedzieć. Inaczej nie będziesz miała niespodzianki.

– Ale koniec trasy nie znajduje się w Niemczech?

– Nie. To akurat mogę ci zagwarantować.

A więc jeszcze dalej na Zachód. Gdzie trafię? Mam nadzieję, że nigdzie. Mam nadzieję, że ojciec i jego pościg zdoła mnie uwolnić, zanim stanie się coś strasznego. Jestem już sponiewierana, ale boję się, że mogę zostać wykorzystana w stopniu, jaki nawet mi się nie śni. Mogłabym krzyczeć, ale czuję przed tym lęk. Spodziewam się, że gdybym zaczęła wydawać z siebie jakieś wrzaski, kierowca mógłby mnie z powrotem zakneblować. A może i nawet uderzyłby mnie tak, że straciłabym przytomność. Kto wie, czego można się spodziewać po tym krępym byczku... Pewnie jest profesjonalistą w swoim fachu, pewnie już nieraz miał do czynienia z taką sztuką jak ja. Bierze więc we mnie górę grzeczna dziewczynka, która poddaje się jego woli i nie krzyczy, tylko zachowuje się cichutko. Mam nadzieję, że jeżeli nie będę protestować, to i on nie zrobi mi nic złego. A jeśli będziemy jechać wystarczająco długo, to ojciec na pewno zdąży mnie odbić, zanim dotrzemy do tego tajemniczego szefa, po którym spodziewam się wszystkiego, co najgorsze.


KONIEC CZĘŚCI I

Ten tekst odnotował 12,493 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.29/10 (11 głosy oddane)

Komentarze (4)

+1
0
"Otwieram jej usta ściśnięciem za policzki i wsuwam jej pulsującego członka". Wyrzuciłbym drugie "jej", bo to nie jej członek.
Dobrze się czyta. Dawno nie czytało mi się niczego tak dobrze. Skoro to prolog powieści, to niepozostaje nic innego jak poprosić o jeszcze.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
–Ach! - wzdycha: tu trzeba poprawić formatowanie.

On nie zasługuje na ciebie [,] skarbie.

– Co jest? – pytam kierowcę – d[D]laczego się pan się [nie] zatrzymał?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@MrHyde Dzięki za opinię i za wskazówki.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Proszę.
Zauważyłem jeszcze formę "za niedługo".
Opowiadanie jest w pierwszej osobie, więc drobne błędy językowe można uznać za manierę narratora, ale raczej tylko wtedy, kiedy autor coś jeszcze z tymi błędami robi, kiedy te błędy-maniery czemuś służą. Zastanowiłbym się, czy to "za niedługo" jest potrzebne.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.