W rytmie jazzu
19 czerwca 2009
Szacowany czas lektury: 5 min
Gdy siadałem na mojej ulubionej sofie, jak zwykle w takich chwilach, nie mogłem myśleć o niczym innym niż tylko lampce czerwonego wina i spokojnych nutach muzyki Ray'a Charles'a. Czyż może być lepsze zakończenie tak spokojnego i satysfakcjonującego dnia jak dzisiejszy? Wygoda tego typu graniczy z grzechem. Z cudem graniczy natomiast zdobycie rarytasu, który właśnie dumnie obracał się na gramofonie jeszcze z lat osiemdziesiątych. Oficjalnie produkcja płyt winylowych została wstrzymana. Dziś, ich cena rynkowa, zwłaszcza klasyków typu Elvis czy Stonesi, przechodzi wszelkie oczekiwania kolekcjonerów. Ale płyta, której właśnie słuchałem, to szczyt marzeń dla każdego fana muzyki. Zbiór najlepszych utworów geniuszu Ray'a na oryginalnym winylu kosztował mnie majątek. Ale wyobraźcie sobie radość mojej duszy gdy tylko pierwsze dźwięki pianina wręcz wypłynęły z głośników. Żałuję wręcz, że podobnej historii nie mogę opowiedzieć Wam o czerwonym Martini, które właśnie popijałem, czy sofie, co raczyła mnie swoją wygodą. Szczerze uwielbiałem takie wieczory. Jeśli komuś praca managera wydawać się może prostą i niestresującą, to muszę go natychmiast wyprowadzić z błędu. Osiem godzin męczącej bieganiny, kilka nowych problemów na minutę, szef ciągle pośpieszający i oczywiście - Warszawskie korki. Nie, stres i trud to dwa słowa które nieodłącznie powinny podążać za Waszą definicją słowa "manager". Odpoczywałem więc, słuchając kolejnych utworów i podziwiając czerwony zachód słońca.
Natura maluje najpiękniejsze obrazy. A zachodzące słońce jest jednym z tych najpiękniejszych i najbardziej uspokajających - ukojenie dla duszy. Zapewniam, jeśli ktokolwiek z Was znalazłby się na moim miejscu, oddałby wszystko by pozostać tu jak najdłużej. Nie chodzi tu o życie w dużym apartamencie w jednym z najdroższych osiedli w Warszawie. Nie chodzi nawet o najlepsze marki alkoholi w barku czy garnitury krojone na zamówienie we Włoszech,
zapełniające szafę. Chodzi tylko o ten widok. Czerwone słońce na tle lasów, Wisły, i krzyż kościelny wyrastający jak niechciana plama na pejzażu. Plama która ostatecznie zostaje uznana za "odkrywczą" i dzięki której obraz zostaje perełką w galerii. Mój widok z okna był taką perełką. Byłem władcą i panem tego królestwa, byłem antykwariuszem z białym krukiem, kustoszem, z białą perłą.
A ona... Ona weszła do pokoju zupełnie bezszelestnie, niezauważona, delikatna...
Miała takie prawo. Jeżeli ja byłem tu Królem, to ona była Królową. A to miejsce było dla niej azylem. Ten dom był przystanią, i jeśli ja sam byłem tylko kochankiem, to dzisiejszy zachód sam w sobie był romansem. Ten widok był różą wręczaną na pierwszej i ostatniej randce, uśmiechem, pocałunkiem. Odłożyłem wino i spojrzałem w jej stronę. Ideał, jak zwykle. Nic, o czym mówiłem wcześniej w tej chwili nie liczyło się. Z sekundą, gdy przekroczyła próg pokoju, pochłonęła całą moją uwagę. Jak co wieczór. Ten romans, ta miłość, ten seks- zaczynał się zawsze gdy Słońce zachodziło, a kończył o wschodzie. Była naturalną szatynką, lecz teraz chwaliła się podniecającymi czarnymi, długimi włosami. Uwielbiałem się nimi bawić, gdy już po wszystkim, leżeliśmy obok siebie. Szkoda ze obok, znaczyło zawsze osobno. Osobno, jak nieznajomi. Od kilku dni nie zamieniliśmy nawet słowa. Jej zarysowane ostrą czerwoną kredką usta nie pocałowały mnie nigdy na do widzenia o poranku, lecz całowały mnie całego na dzień dobry o wieczorze. Była wyjątkowa. Była perełką. Dosłownie. Tak delikatna i czysta mogła być tylko perłowa, łabędzia skóra. Patrzę na nią za każdym razem jak na Laurę, jakby Petrarka stał tuż obok i tworzył ją każdego dnia na nowo. Jakby co noc ubierał ją w te piękne suknie, dziś w długą czarną kreację z wyciętymi plecami i srebrną biżuterią odbijającą czerwień słońca. Czerwień na ustach i długich paznokciach, tak mocno kontrastująca z bielą jej ciała nabierała zupełnie innego odblasku gdy wciąż miała na sobie tak seksowna suknie. Piękno wciąż zmienia imiona.
Słyszałem każdy jej krok gdy podchodziła do mnie, każdy odgłos wysokich szpilek uderzających o ziemie. Jeżeli w niebie nie będę mógł znowu czuć zapachu jej perfum gdy nachyla się nade mną i całuje... Jak cudownie całuje. Po chwili stoimy na środku pokoju i tańczymy dość nieudanie w powolny rytm głosu geniusza. Nasze ciała przylegają do siebie coraz mocniej, nasze pocałunki są coraz dłuższe. Nareszcie nie jesteśmy sami, w końcu znów możemy zasnąć razem.
Powoli prowadzę ją do sypialni, imitując już tylko kroki taneczne. Zdejmuje z niej suknie, dotykam zachłannie jej ciała. Znów tulimy się do siebie zupełnie nadzy, zatopieni w aromacie naszych ciał i miłosnych spojrzeniach. Nigdy nie powiedzieliśmy wprost "Kocham". Tu każdy uścisk to mówił, każde zbliżenie to wykrzykiwało.
Kochaliśmy się pod cienką tylko pościelą. Jej usta nie oderwały się od moich nawet na krótką chwile. Powoli poruszaliśmy biodrami, za każdym razem czerpiąc jak najwięcej przyjemności. Jej obejmowały moją twarz, palce wplatały we włosy. Jej gesty były niczym "jesteś wspaniały", powiedziane przez normalną kochankę po stosunku. Ale to nie był stosunek, to nie była fizyczność. A to nie była zwykła kochanka. To była ona. I to była miłość, oboje o tym wiedzieliśmy. Choć nie zawsze tak się zdarzało, dziś szczytowaliśmy razem. W tej samej sekundzie rozpłynęliśmy się w słodkim niebycie. Gdy opadła na mnie zmęczona, za oknem księżyc świecił już w pełni. Gdy delikatnie podnosiła się, wzdychając, by położyć obok mnie i przytulić się, choć na tak cenną sekundę, na niebie dostrzegłem spadającą gwiazdę. Gdy kładąc się, podrażniła swoimi długimi, prostymi, czarnymi włosami moją pierś, wiedziałem że spełniło sie już dzisiejsze życzenie. Teraz każda chwila była ważna, każda była wyjątkowa i niepowtarzalna. I niestety tak strasznie krótka...
Gdy budziłem się rano już jej nie było. Płyta Ray'a Charlesa dawno się skończyła, lecz wino... Wino jak moje życie, po prostu starzało się z klasą.
Piszcie proszę bardzo:
KrystalFan@wp.pl