W poszukiwaniu nowej ziemi
26 kwietnia 2020
Szacowany czas lektury: 13 min
Opowiadanie powraca na Pokątne.pl po kilku latach leżakowania w szufladzie z powodów osobistych, które czas temu krótki przestały być ważne.
Minęło wiele słońc, od kiedy wyruszyliśmy na poszukiwanie stad Kanaku. W naszej wiosce zapanował głód i starszyzna wyznaczyła nas, byśmy znaleźli nowy dom dla ludu Rusy. Szaman odprawił obrządek mający zapewnić nam powodzenie. Kobiety przygotowały dla nas strawę na kilka dni, po czym, obiecując wszystkim, że nie wrócimy, póki nie znajdziemy nowych ziem, ruszyliśmy w drogę. Teraz jestem sam, Mira zabił we śnie włochaty potwór z gór, Jusza wybierając złą drogę utonął w bagnach. Zostałem tylko ja, Otaka, myśliwy z plemienia Rusy, syn Kara. Podążam w kierunku wysokiego słońca. Szukam nowej ziemi dla mojego plemienia. Nowych obfitych łowisk pełnych olbrzymich Kanaku. Rzek, dających pokarm i wodę. Lasów dających materiał na chaty. Nowego domu, w którym mój lud nie zazna więcej głodu.
Od kilku słońc przemierzam olbrzymi wysuszony step. Nie ma tu nic poza kępami suchej trawy, jaszczurkami i stadem czarnych lotnych, unoszących się wysoko nad moją głową. Ta martwa ziemia ciągnie się po kraniec wzroku. Tak jakby nie było jej końca. Przytłacza swoim rozmiarem. Odbiera nadzieje, wprowadza w moje serce zwątpienie. Każdego zmroku kładę się spać zrezygnowany; wtedy myślę o moich ludziach, że nie mogę ich zawieść, bo wierzą we mnie, a ja ich nie zawiodę. I rano budzę się pełen zapału, siły i maszeruję, wypatrując końca tej pustaci. Tam, poza nią musi być inny kraj. Tam musi być rzeka i las. A gdzie jest woda i drzewa, są też zwierzęta. Gdzie jest woda, są też olbrzymie pola zielonej, soczystej trawy. Tam będą też Kanaka. Olbrzymie, włochate zwierzęta, z których będzie mięso na strawę, skóry na nasze dachy i kły, z których zrobimy narzędzia i groty.
Myślę tylko o tym; że nie mogę zwątpić, że nie mogę się zatrzymać, że ode mnie zależy życie wielu ludzi. Ta myśl pomaga mi. Poprzedniego słońca zjadłem ostatnią porcję suszonego mięsa. Woda w bukłaku zaczyna się kończyć. Zostało mi jej na najwyżej dwa poranki. Rano zjadłem trochę mrówek. Wieczorem spróbuję upolować ziemnego futrzaka z długimi uszami. Nie znam tej zwierzyny, ale mięso to mięso. Nie mam tu wielkiego wyboru, a kicających stworzeń jest tu nawet sporo. Uśmiecham się na myśl, jak to będę opowiadał w wiosce, o tych śmiesznie podskakujących stworzeniach. Nagle! Coś małego wyróżniło się na końcu martwej ziemi. Z początku był to tylko czarny punkcik nie większy od oka pszczoły. Potem, w miarę zbliżania się do niego zaczął wyrastać z ziemi. Stawał się coraz wyraźniejszy, wyższy i coraz to szerszy.
Zaskoczony odkrywam, że to drzewo. Tam musi być woda! Przyspieszam! Chwilami biegnę, by być tam szybciej, a drzewo rośnie w oczach. Mogę już dostrzec jego konary. Grube, mocne gałęzie... ale bez liści. Jest martwe! Tak jak ta przeklęta ziemia! Tam nie ma wody! Już mam się zatrzymać, odpocząć po niepotrzebnym szybkim marszu, napić się wody, gdy moich uszu dobiega cichy pisk. Wpierw pojedynczy, potem jest to kilka pisków, a za chwilę pisk przeradza się w ujadanie i szczekanie. To wilki! Stado wygłodniałych wilków! Szybko sprawdzam kierunek wiatru. Czują mnie! Wiedzą, że tu jestem i chcą mnie dopaść! Zrywam się do najszybszego biegu, jaki dała mi matka ziemia. Biegnę w stronę drzewa. To jedyny ratunek przed rozszarpaniem i jedyne schronienie w zasięgu wzroku.
Niestety, biegnę też w stronę wilków. Są po przeciwnej stronie drzewa. Ujadanie narasta z każdą chwilą. Jeszcze ich nie widzę, co znaczy, że one też mnie nie zauważyły, ale czują mnie. Drzewo jest coraz bliżej! Widzę jego masywny pień! Jego szerokie ramiona gałęzi! Jest idealne na ucieczkę przed wilkami! Ujadanie zbliża się! A ja już wiem, że zdążę, że mam czas by wspiąć się wysoko! Jestem już tuż tuż, gdy coś czarnego mignęło mi po drugiej stronie drzewa. Wyłoniło się tylko na chwilę i zaraz skryło się za szerokim pniem. To nie mógł być wilk! Był zbyt wysoki! Więc co to mogło być? Dopadam do drzewa i nie myśląc już o istocie po drugiej stronie, wspinam się na pierwszą gałąź. Wilki są blisko! Słyszę jak kłapią szczękami i... coś mnie szarpnęło za futro! Wyrwałem się! Coś cicho pisnęło! Wydało odgłos człowieka! Spoglądam w dół i widzę chłopca! Podskakuje z wyciągniętymi rękami, a spod czarnych, gęstych włosów wyzierają na mnie oczy śmiertelnie przerażonego człowieka. Podaję mu dłoń i szybko wciągam na drzewo. W ostatniej chwili. Wataha już otoczyła drzewo i poczęła wdrapywać się na górę. Bezskutecznie. Nie wejdą tu. Jestem tego pewny.
– Jesteśmy bezpieczni – powiedziałem do młodzieńca, który przywarł do mnie całym ciałem i mocno wbił palce w moje ramiona.
– Nic ci już nie grozi. Możesz mnie puścić.
Jest taki spłoszony, że chyba mnie nie słyszy. Przytrzymuję go mocno za ramię i spokojnie powtarzam.
– Nic ci nie będzie. Jesteś bezpieczny. Słyszysz?
Usłyszał. Spojrzał mi w oczy i spuścił szybko wzrok. Odsunął się gwałtownie, otulił dokładnie swoje ciało dziwnymi skórami i przywarł do drzewa po przeciwnej stronie.
– Nie bój się mnie – uśmiecham się serdecznie do niego, ale on już skrył się cały za drzewem. Rozejrzałem się po okolicy szukając oznak bliskości ludzkiej osady. Ten chłopiec z pewnością przybył z niezbyt odległej wioski. Słońce już jest nisko, ale jeszcze sięgam wzrokiem skraju pustaci. Nie ma tam nic. Wokół nas jest tylko wysuszona trawa. Ciągnie się po granicę ziemi i nieba. Dookoła pustka. Zdejmuję z pleców łuk i kołczan ze strzałami. Wyciągam jedną z nich i nakładam na cięciwę. Napinam łuk i dokładnie celuję w jednego z napastników. Chwila skupienia, krótki głośny skowyt i jednego mniej. Wilki rozpierzchły się w różne strony, ale nie uciekły daleko. Zatrzymały się w sporej odległości i tam zaczęły krążyć. To zapewne nie jest ich pierwszy raz. Mój też nie. Chłopięca twarz wychyliła się zza pnia. Oczy barwy nieba spojrzały na mnie. Usta uchyliły się, pokazując białe ząbki. Uśmiechnął się. To dobrze. Potrzebna mu moja pomoc. Chyba to zrozumiał. Odwiązuję z biodra bukłak z wodą i podaje mu.
– Masz, napij się. – Nie ruszył się z miejsca. Spojrzał na mnie pytająco.
– To woda, napij się – powtarzam i nagle rozumiem. On nie zna mojej mowy. Jest z innego plemienia. Głupiec ze mnie, że wcześniej o tym nie pomyślałem.
Wyjmuje drewnianą zatyczkę, przykładam otwór do ust i wlewam w siebie kilka łyków. Podaje mu, zachęcając, by się napił. Niepewnie wystawia rękę, by chwycić naczynie, robi krok w moją stronę i nagle traci równowagę. Szybko przekładam wodę do drugiej dłoni, chcę go złapać ale jest już za późno. Zwala się na ziemie, tuż obok martwego zwierzęcia. Wilki od razu to zauważyły i rzuciły się do ataku.
Młodzieniec szybko się podnosi. Ponownie chwytam go za ramię i wciągam do siebie. Jest lekki, nie waży więcej niż nowo narodzony Kanaku. Ponownie ląduje w moich ramionach, tym razem jednak nie wbija mi paznokci w skórę, tylko obejmuję jedną ręką pod pachą za plecy, a drugą zarzucił na szyję. Jego twarz prawie uderza w moją, a nasze oczy się spotykają. Ma delikatne brwi, takie dziewczęce – długie i cienkie, z lekkim łukiem nad oczami. Przywarł do mnie całym ciałem i chyba nie ma zamiaru mnie puścić. Trzymam się dłonią górnej gałęzi, a wolnym ramieniem obejmuję wątłe ciało nierozwiniętego jeszcze mężczyzny. Pachnie suchą trawą i ziołami. Delikatnie i przyjemnie. Nęcono. Otwieram usta, chcę go uspokoić słowami, gdy gorący oddech jego ust dotyka moich warg i wpada we mnie. Milczę.
Przez cienki materiał przenika do mnie jego ciepło i zauważam, że to przyjemne uczucie. Krew zaczyna szybciej krążyć, z wolna odczuwam niepokój jaki zwykle towarzyszy mi w bliskiej obecności z kobietą. Skóra zaczyna mrowić mi w przyjemny sposób. Płuca nagle chcą więcej powietrza. Dość! Co się ze mną dzieje?! Za długo byłem na słońcu?! Za długo byłem sam, bez niewiasty?!
Wilki podeszły zgromadziły się wokół i patrzą z nadzieją na kolejną szansę. Chłopiec spojrzał w dół i lekko się zachwiał. Nie mogę go puścić! Nie mam też, ochoty trzymać go wtulonego we mnie. Zaraz wyczuje, że nie panuję nad sobą i zrobi się niezręcznie. Muszę zmusić go, aby sam trzymał się drzewa. Szybkie spojrzenie w jego twarz, w jego oczy. Czy nadal jest w nich strach? Jeśli nie... Mimo woli spoglądam na jego usta. Pełne wargi z idealnymi łukami nad smukłym noskiem przyciągają swoim kształtem, swoją barwą pełnej czerwieni. Unoszę wzrok. Jego oczy wpatrzone są w moje usta. Lekko mętny wzrok chłopca wprawia mnie w zdumienie. Czy on chcę mnie pocałować?! Chwytam jego dłoń i zrywam uścisk na moim karku. Unoszę jego rękę i zmuszam go, by chwycić się górnej gałęzi. Materiał zsuwa się, odsłaniając delikatne ramie. Chcę go odepchnąć, ale nadal mnie obejmuję.
Nagle z jego ust słyszę kilka słów. W obcym, niezrozumiałym języku. Ma dziewczęcy głos. Delikatny, słodki i kuszący. Spogląda to na moje usta, to w moje oczy, a ja tracę nad sobą kontrolę.
Mam tylko nadzieje, że przepaska na biodrach z grubego futra ukryje rosnącą męskość. Czuję jego nogę, jak delikatnie opiera się na mojej łydce. Jak powoli unosi się, ocierając swoim wnętrzem i zatrzymuję na kolanie. Nie mogę pojąć, co on wyczynia? Nie rozumiem jego zachowania? Nie rozumiem też siebie? Dlaczego jego bliskość wprawia moje ciało w dziwną rozkosz?
Chłopięca dłoń opuszcza plecy i chwyta moja wolną rękę. Przytrzymuje ją i wkłada między nas. Co on zamierza? Wyśpiewuje kilka kolejnych słów i wsuwa mą dłoń pod materiał skrywający jego pierś. Sam sobie się dziwie, że na to pozwalam. Dotykam ciepłej skóry skrytej pod materiałem i oblewa mnie żar. Nasze usta przywierają do siebie. Całuję bez opamiętania i bez zahamowań. Zsuwam materiał z wątłego ramienia, odsłaniając kobiecą pierś. Przywieram do niej ustami. Cichy jęk i słowo w obcym języku wydają się pochwalać mój czyn. Słaby materiał, jaki skrywa tajemniczą istotę, ulega mojej sile i po chwili mam przed sobą piękną kobietę. Dziewczynę z drobnymi piersiami i dobrze rozwiniętymi biodrami. Pomagam uwolnić moje biodra z grubego materiału. Chwyta oburącz górną gałąź i zarzuca wokół moich bioder nogi. Obejmuję mocno. Robię krok w jej stronę, przyciskając do pnia. Puszczam gałąź i kładę dłonie na jej pośladkach. Moja męskość sama odnajduję drogę do jej wnętrza i wbijam się w nią całą siłą.
Głośny jęk rozkoszy wypełnia martwe konary i pustkowie wokół nas. Dziewczyna wygina się w moją stronę, mrucząc jak kotka. Uderzam ponownie, sprawiając jej kolejną rozkosz, a ona odwdzięcza mi się słodkim pocałunkiem zakończonym przygryzieniem górnej wargi. Kolejny cios i kolejna nagroda – zawirowała biodrami, wygięła pupę, sprawiając, że poczułem opór jej wnętrza. Moje młode i wyposzczone ciało długo nie wytrzyma takiej rozkoszy. Nie przerywam uderzeń, chwytam ponownie górną gałąź, a ona szybko zakłada mi ramiona na szyje. Nasz wzrok znowu się spotyka. Długie rzęsy lekko opadają i unoszą się, przymykając najpiękniejsze oczy, jakie widziałem. Te oczy śmieją się do mnie i są pełne radości, szczęścia. Dziewczyna uwolniona z obowiązku trzymania nas na drzewie unosi wyżej kolana, pozwalając, bym czuł za każdym razem opór jej wnętrza. Daje mi całą rozkosz, jaką ma w sobie, a ja odwdzięczam się kolejnym uderzeniem, po którym z jej ust płynie słodkie westchnienie.
Czuję, że długo nie wytrzymam, iż nadchodzi chwila, na którą czekałem bardzo długo. Mimo rozgrzanego powietrza, nad jałową ziemią, omiata mnie chłodny przyjemny dreszcz. To zbliżający się koniec. Skóra zaczyna mrowić. Mięśnie sztywnieją. Płuca nagle przestają pracować. Dłoń na jej pośladku układa się wygodniej. Mocniej zaciskam palce wokół gałęzi nad głową i zamykam oczy. Przywiera do mnie ustami, mocnej zaciska uda na moich biodrach i pozwala, bym uderzył w jej wnętrze ostatni raz i tam pozostał. Zastyga na chwilę, pozwalając, bym nacieszył się nią. Bym w pełni doświadczył rozkoszy, jakim mnie obdarowuje. Bym przyjął w całości dar niewypowiedzianej ekstazy.
Zwierzęcy ryk, z mego gardła, rozrywa przestrzeń gasnącego dnia. Długie, powtarzające się raz za razem wybuchy, targają moim ciałem. Gorące delikatne ciało przywiera do mnie z jeszcze większą mocą. Siła kobiecych mięśni wokół moich bioder atakuje z różnych stron. Napiera to z tyłu, to z boku. Naciska podbrzusze. Sprawia, że poruszam się w niej we wszystkie kierunki i docieram do każdego zakamarka jej kobiecości. Sprawia, że moja rozkosz nie gaśnie. Dziewczyna przyśpiesza. Jej oczy zamykają się, wargi odsłaniają zaciśnięte zęby. Z sykiem wciąga powietrze. Głośny śpiewny krzyk kończy jej starania. Wygina szyje do tyłu, wznosząc usta ku niebu i nie przestaje śpiewać. Delikatne mięśnie pod cienką skórą dygoczą jak w gorączce. Na przemian to naciskają na mnie, to tracą siłę. Mocnej przyciskam ją do siebie. Spoglądam w jej twarz, czuję radość pulsującą pod rozgrzaną skórą jej ciała. Czuję bijące w niej serce.
Mija kilka chwil, gdy nasze ciała w końcu uspokajają się. Czekam, aż otworzy oczy i gdy to robi, widzę w nich radość i szczęście. Całuje mnie delikatnie w usta. Z początku powoli. Krótki ucisk jej warg na moich i szybkie spojrzenie w oczy. Usta, a potem moje oczy. Powtarza ten rytuał, za każdym razem przedłużając pocałunek i skracając pobyt w moich oczach. Nie uwalnia mnie z uścisku silnych ud i mocno obejmuje nogami, trzymając mnie w sobie. A ja wcale nie mam ochoty jej opuszczać. Wcale nie nasyciłem się nią i wciąż twardo tkwię w jej ciepłym wnętrzu. Chcę więcej! Widzę, że i ona tego pragnie, więc zaczynam się powoli poruszać. Szybko następuje jej reakcja. Uda uwalniają mnie z uścisku, biodra odsuwają się ode mnie, uwalniając moją naprężoną męskość. Całuje mnie w usta i szybko przeskakuje po konarach na drugą stronę drzewa.
Co to za zabawa? Jej twarz otoczona czarnymi długimi włosami wychyla się ku mnie, uśmiecha się, po czym kocim sprytem wdrapuje się kilka gałęzi wyżej. Tam przechodzi na moją stronę i zwrócona do drzewa staje w rozkroku na dwu konarach. Kuca, obejmując dłońmi pień i zaczyna kreślić biodrami małe kółka; jedno nad lewym konarem, drugie nad prawym. Widowisko, jakie tworzy nade mną, mogłoby trwać nieskończoność, a ja trwałbym tak wiecznie, gdyby nie jej uśmiech i zapraszający gest paluszka. Szybko podążam jej śladem i już jestem przy niej. Dziewczyna wstaje i wzrokiem każe mi przejść za siebie. Oplata ramionami cienki na tej wysokości trzon drzewa i przywiera ciałem do gładkiej, rozgrzanej słońcem kory. Stawiam stopy tuż za nią. Obejmuję ręką jej biodro, a ona posłusznie wygina się, pośladkami opierając na moim podbrzuszu. Wchodzę w nią i docieram głąbiej, poza granicę, jaką czułem za pierwszym razem. Poza kres, który teraz wyraźnie stawia mi opór.
Dziewczyna jęknęła głośno, zadrżała gwałtownie na całym ciele, po czym wygięła plecy ku górze. Powoli wycofałem się na skraj i wszedłem ponownie, mocno, przytrzymując dłonią jej biodra. Kolejny głośny jęk, ale tym razem nie zadrżała, nie wyprostowała pleców. Obróciła twarz w moją stronę i z uśmiechem słodkich ust wypowiedziała kilka słów. Nie rozumiem ich, ale chyba domyślam się, co chce mi powiedzieć. Uderzam ponownie w jej pośladki. Szybko, wykorzystując całą siłę, wchodzę w nią i nie czekając na jej reakcje, powtarzam to kilka razy. Dziewczyna cały czas drży, grożąc nam utratą równowagi, a z jej ust płynie głośny nieprzerwany śpiew, jakiego nie powstydziłby się ogromny łowca powietrzny. Przywieram do jej pleców i pozwalam nam chwile wytchnąć. Gładzę jej delikatną skórę na brzuchu, pieszczę dłonią miękką pierś, szczypie palcami twardy sutek. Biodra pode mną zaczynają swój taniec, wyginając się we wszystkie strony, drażni mnie uwięzionego w kobiecie. Pośladki rozkosznie ocierają się o mnie, mruczy jak leśny kot, faluje ciałem jak pływak rzeczny i uśmiecha się, jak istota, która otrzymała wieczne szczęście.
Ponawiam atak na kobiecość. Wbijam się w nią, nie bacząc na nagły krzyk. Wsuwam się gwałtownie i szybko wychodzę z jej ciała. Uderzam w twarde pośladki. Mocno obejmuję ją i ściskam drobne piersi. Doprowadzam ją do kresu, za którym przestaje krzyczeć. Jej ciało szarpie gwałtowny dreszcz. Kolana uginają się, traci siłę w ramionach. Dociskam ją do pnia, by nie runęła w przepaść i odbieram rozkosz zalewającą mnie żarem. Tracę siłę! Ręce nagle rozluźniają się z uścisku wokół dziewczyny, wokół drzewa. Spoglądam w dół. Wilki nadal tam są. Nie krążą już, tylko siedzą, wsparte na przednich łapach i z zaciekawieniem spoglądają w naszą stronę. Wywalone języki w otwartych paszczach unoszą się i opadają w szybkim, miarowym tempie. Chłodzą ciało. Dyszą ciężko z wysoko uniesionymi oczami, w których nie widzę już agresji. Nie ma w nich chęci mordu. Jest w nich ciekawość. Czyżby rozpoznały w naszym tańcu coś znajomego? Coś, co same rozumieją?