W pogoni za życiem (I)

15 września 2015

Szacowany czas lektury: 19 min

Wiesz jakie to straszne, gdy pragniesz czegoś tak bardzo, że dla tego czegoś chcesz zmienić całe swoje życie?

Niewiele myślałam, kiedy kolejne ubrania powoli zapełniały i tak już wypchaną walizkę. Plan zabrania ze sobą najpotrzebniejszych rzeczy spalił na panewce. Ciężko zdecydować, co tak naprawdę będzie potrzebne, kiedy wiesz, że nieprędko nadarzy się okazja do ewentualnej zmiany ekwipunku. Może podświadomie, ładując torbę po brzegi, chciałam zapełnić chociaż odrobinę rosnące we mnie poczucie pustki. Zaczęłam wątpić, czy tak niezbędne do życia akcesoria, jak chociażby szpilki, kiedykolwiek mi się jeszcze przydadzą, ale wolałam ze spokojem stwierdzić, że mam ze sobą wszystko, jak absurdalne by to się komuś postronnemu nie wydawało. Materializm dawał mi w tej chwili złudne wrażenie posiadania czegokolwiek.

Do odlotu zostało mi niespełna kilka godzin. Leniwie założyłam trampki, postanawiając przejść się po raz ostatni uliczkami tak znienawidzonego przeze mnie miasta. Przekręciłam zamek w drzwiach, przywołałam windę i cierpliwie zaczekałam, aż pokona wszystkie czternaście pięter. Doszłam do wniosku, że zdobycze technologii mnie rozleniwiły, bo kiedyś zamiast bezsensownie tracąc czas, w kilka minut pokonałabym wijące się pode mną schody. Cóż, ludzie podobno się zmieniają. Z niezmierzających w żadnym sensownym kierunku rozmyślań wyrwał mnie dzwonek, oznajmiający przybycie windy. Na szczęście była pusta. Nikt poza mną i moim własnym odbiciem. Kiedyś całkiem się lubiliśmy. W czasach, kiedy jeszcze z radością patrzyłam w przyszłość. Teraz spod peleryny rzęs patrzyła na mnie chłodnym wzrokiem para stalowo-niebieskich oczu. Z obojętnością stwierdziłam, że chyba schudłam. Ten t-shirt wcześniej, aż tak bardzo na mnie nie wisiał. Jednak podkrążonych oczu też wcześniej nie miewałam, a teraz były stałym gościem na mojej zmęczonej twarzy. Żyć nie umierać.

W końcu dojechałam na sam dół, chcąc jak najszybciej wydostać się z tej klaustrofobicznej puszki własnych myśli. Chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Poranny czerwcowy wietrzyk zmierzwił mi włosy, otulając zapachem kwitnących wokół kwiatów. Szkoda, że ludziom światło i woda nie wystarczają do życia, fotosynteza byłaby z moim przypadku rozwiązaniem doskonałym.

Nie do końca wiedząc dokąd zmierzam, zaczęłam po prostu iść przed siebie. Minęłam park, w którym kiedyś codziennie biegałam, sklepy, które lubiłam odwiedzać, puby, w których co weekend bywałam. Po drodze rozpoznawałam roześmiane twarze, rzucające w moją stronę pospolite „hej”, albo zwyczajnie udające, że w ogóle się nie znamy. Nie żeby specjalnie mnie to obchodziło. Nie miałam najmniejszej ochoty na jakiekolwiek konwersacje. Już dawno uświadomiłam sobie, że jeżeli nie obchodzi cię twój własny los, z całą pewnością nikt inny się nim nie zainteresuje. Nie ma sensu stwarzać pozorów i dawać komuś poczucia złudnego troski.

Od niechcenia weszłam na rozpościerającą się w pobliżu górkę, dającą doskonały widok na rozciągające się u jej stóp miasto. Usiadłam na zboczu, wyciągnęłam nogi i odpaliłam papierosa, pozwalając by dym powoli wypełnił moje płuca. Postanowiłam nie rozwodzić się już nad faktem, że po raz pięćdziesiąty czwarty nie rzuciłam palenia. Stawiłam czoła wystarczającej ilości wyzwań, to zostawię na później.

Nie zobaczyłam niczego, czego wcześniej bym nie widziała. Świat na dole działał zgodnie ze swoim odwiecznym rytmem. Spóźnieni do pracy ludzie biegli na tramwaj, inni budzili się na przystanku po całonocnych libacjach. Samochody przejeżdżały przez skrzyżowania na czerwonym świetle, w akompaniamencie klaksonów oburzenia. Dzieci płakały, matki krzyczały. Ludzie umierali, inni po raz pierwszy łapali haust powietrza. Ot, nieprzerwany cykl życia. Dlaczego wszystko to wydawało mi się takie zwykłe, takie proste? Jakby największym zmartwieniem naprawdę mogła być bura w pracy.

Ze swojej niedawno zrezygnowałam. Ku powszechnemu zaskoczeniu, po kilku latach wzorowego wykonywania swoich obowiązków, złożyłam wypowiedzenie. Nie obyło się oczywiście bez kurtuazyjnych głosów sprzeciwu, za wszelką cenę próbujących mnie przekonać, do nie popełniania największego błędu w moim życiu, którego na pewno będę żałować. Z pewnością. Wśród wielu rzeczy, których faktycznie mogłam żałować było to, że w ogóle dałam się namówić na zamieszkanie w tym wspaniałym mieście... Ale co cię nie zabije, to cię wzmocni, czyż nie?

W każdym razie dorosłam w końcu do podjęcia ważnej, jak na okoliczności decyzji. Ku własnemu zaskoczeniu coś, do czego przymierzałam się od wielu miesięcy, wcieliłam w życie praktycznie w chwili, w której o tym postanowiłam. Rzuciłam pracę, kupiłam bilet, spakowałam torbę. Zmieniłam przy okazji numer telefonu, zostawiając go jedynie garstce wtajemniczonych osób. W tym wypadku zadziałała zasada – im mniej, tym lepiej. Rodzice nie muszą myśleć, że dałam się pożreć wygłodniałym zwierzętom.

Postanowiłam zostawić to wszystko za sobą. Z nadzieją, że kiedyś będzie tylko mglistym wspomnieniem czegoś, co przy mniej sprzyjających okolicznościach, mogłoby się nie wydarzyć...

Powrót do mieszkania zajął mi kilkanaście minut. Czas jest wyjątkowo złośliwy, kiedy marnuje się go na bezsensowne myślenie. Do odlotu nie miałam go już tak dużo, jak mi się uprzednio zdawało. Wzięłam zimny prysznic, przebrałam się, sprawdziłam, czy mam wszystkie dokumenty. Upewniając się, że tak jest, stwierdziłam, że czas ruszać.

- Gotowa na podbój świata? – rzuciłam ironicznie w stronę swojego odbicia, kiedy po raz ostatni spojrzałam przed wyjściem w lustro. Zacznij wreszcie żyć – przemknęło mi przez myśl. Lekko zdziwiona, tej właśnie sugestii postanowiłam się uczepić. Jedynej w miarę sensownej, która od dłuższego czasu zaszczyciła mnie swoją obecnością.

Bez żalu wyciągnęłam z mieszkania walizkę, zamykając za sobą drzwi. Zamykając pewien rozdział mojego istnienia.

Podróż na lotnisko nigdy nie wydawała się tak długa.

***

Przywitały mnie tłumy kłębiących się ludzi, z których każdy pędził w innym kierunku. Witali się, żegnali, szukali konkretnej bramki. Co ja właściwie robię w tym potwornym zgiełku? Chcąc chociaż na chwilę odciąć się od tego wszystkiego, założyłam słuchawki, włączając nastrajającą pozytywnie playlistę. Obiecałaś sobie, że zaczniesz od nowa – skarciłam się w duchu. Mając na uwadze, złożone sobie ostatnio przyrzeczenia, wraz z napływającą do moich uszu muzyką, wyłączyłam tryb analizy rozterek egzystencjalnych. Zrobię to.

Ustawiłam się grzecznie w kolejce, postanawiając jak najszybciej nadać ciążący mi już bagaż. Mozolnie poruszałam się na przód, w końcu żegnając się z nim na dobre dwa dni. Przed odprawą wyszłam jeszcze na zewnątrz, na ostatniego papierosa w tej części świata. Mając świadomość tego, że praktycznie za chwilę już mnie tu nie będzie, powietrze jakby zaczęło pachnieć inaczej. Nie nostalgią, goryczą, czy wątpliwościami. Po raz pierwszy, od dłuższego czasu, wiedziałam, że postępuję słusznie, że podjęłam dobrą decyzję. Czy chciałam uciec? Może. Z mojego punktu widzenia, był to raczej początek poszukiwania swojego miejsca na ziemi.

Bez większych problemów przeszłam przez odprawę. Pomijając fakt, że jak zwykle bramka do wykrywania metalu szaleńczo pikała, podejrzewając mnie o posiadanie jakiegoś niezidentyfikowanego żelastwa, którego zdecydowanie nie miałam.

Usadowiłam się wygodnie w hali odlotów, uprzednio dokonując zakupu mrożonej latte z syropem z białej czekolady. Odrobina słodyczy, na tym przygnębiającym świecie jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Podobnie, jak porządna dawka kofeiny w perspektywie długiej i męczącej podróży.

Nim zdążyłam się zorientować, rozpoczął się boarding i ponownie stanęłam w równym rządku, mającym zaprowadzić mnie na pokład samolotu. Stewardessa z hollywoodzkim uśmiechem od niechcenia sprawdziła moje dokumenty, mniej lub bardziej szczerze życząc mi udanego lotu. Ciesząc się, że mam to już za sobą, przemknęłam labiryntem korytarzy, którego zwieńczeniem były schodki do samolotu. Kolejne uśmiechy od ucha do ucha i na pozór życzliwe słowa. Szybko udało mi się znaleźć moje miejsce. Zapakowałam torbę do luku bagażowego, zostawiając sobie tylko książkę, mp3 i poduszkę. Z doprawdy niekłamaną radością, przyjęłam do wiadomości fakt, że bezpośrednio za mną usiadła kobieta z małym dzieckiem. No cóż, będę musiała przeżyć jakoś kilkugodzinne kopanie w mój fotel i roszczeniowe, histeryczny krzyki.

Masz to, czego chciałaś – podszeptywała mi moja podświadomość. Owszem, chciałam. Zmienić otoczenie, odciąć się od ludzi, bawić się. Móc wreszcie zacząć oddychać. Tylko tego tak naprawdę desperacko pragnęłam. Dla tego, byłam w stanie zmienić całe swoje dotychczasowe życie. Dla pogoni za oddechem. Bo jak długo można budzić się z przeświadczeniem, że nie ma żadnego celu, dla którego warto byłoby wstać z łóżka? Jak długo tkwić w bagnie przeszłości i złudnych nadziei? Ktoś mi kiedyś powiedział, że z takiej brei trzeba się jak najszybciej wydostać. I tak właśnie robię. Zostawiam to wszystko za sobą. Dojrzałam w końcu bowiem do stwierdzenia, że żyje się tylko raz, a jest to wystarczające tylko pod warunkiem, że zrobi się to właściwie. To Twój czas.

Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk samolotu podnoszącego się w powietrze i rosnące w uszach ciśnienie. Odetchnęłam z ulgą. Nie ma już drogi powrotnej. Ogarnęło mnie nieśmiałe uczucie spokoju, rosnące proporcjonalnie wraz z odległością od płyty lotniska. Zamknęłam oczy i odpłynęłam w niebyt.

***

Zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo byłam zmęczona, kiedy samolot przymierzał się do lądowania, a mały pasażer za mną, zgodnie z moimi przewidywaniami, wyładowywał radość na moim fotelu.

Kilka godzin w Singapurze nastrajało mnie całkiem pozytywnie. Nie miałam co prawda zbyt wiele czasu na zwiedzanie, nie żebym miała na nie ochotę. Postanowiłam więc bez większego celu wmieszać się choć na chwilę w tutejszy kulturowy misz-masz. Co nieco na temat miasta wiedziałam, ale w zetknięciu z metalowymi drapaczami chmur, drapieżnie warczącymi silnikami super-aut i wszechobecnymi torebkami Louis Vuitton, moje wyobrażenia o azjatyckiej egzotyce prysły, jak mydlana bańka. Uroki cywilizacji.

Słońce miało się już ku zachodowi, a ja z braku lepszych pomysłów postanowiłam przed powrotem na lotnisko wypić gdzieś jakiegoś rozluźniającego drinka. W gąszczu przecinających się ulic nie musiałam długo szukać. Moją uwagę przykuł jaskrawo pomarańczowy neon „Chaos”. Niewiele myśląc weszłam do środka.

Uderzył mnie wszechogarniająca woń męskich perfum, mieszająca się z delikatnie wyczuwalnym zapachem cedrowego drewna. Chcąc nie chcąc pomyślałam, że to dość podniecająca kombinacja. W momencie, w którym przekroczyłam próg, spadł na mnie grad spojrzeń większości tamtejszych bywalców. Jak się później dowiedziałam, co piątek o 20:00 w tymże przybytku odbywały się tajemnicze męskie misteria, na których kobiety traktowane były jako zło konieczne. Cóż, wtedy niewiele sobie z tego robiłam, bo skąd niby miałam to wiedzieć? Rozejrzałam się orientacyjnie po sali, od góry do dołu wyłożonej wypielęgnowanymi, ciemnobrązowymi deskami. Odnalazłam wzrokiem jakiś wolny stolik, usiadłam w wielkim, skórzanym fotelu i rozłożyłam przed sobą kartę z alkoholami. Co, jak co ale biorąc pod uwagę towarzystwo, jakie tu zastałam, drinki o tak wdzięcznych nazwach, jak „orgasm”, „sex on the beach” czy „blow job” wydawały mi się desperackim, acz lekko zabawnym wyborem. Fanką kolorowych napojów nigdy nie byłam, więc po krótkim namyśle postawiłam na Jack’a z colą i cytryną.

Po chwili dostałam swoje zamówienie od patrzącego na mnie spode łba barmana. Delektując się delikatnym smakiem pieszczącym moje kubki smakowe, w ogóle nie zwróciłam na to uwagi. Kilka głębszych łyków dodało mi po czasie odwagi i postanowiłam to całkowicie zignorować. Od teraz skupiam się tylko i wyłącznie na sobie. Dość czasu zmarnowałam poświęcając go innym. Dźwięk wydobywający się z głośników, zagłuszył moje własne myśli. Już wiem, skąd ta nazwa, bo choć nijak współgrała z wystrojem tego miejsca, z muzyką komponowała się doskonale.

Po jednym drinku przyszedł czas na kolejny. I jeszcze jeden. O co mu chodzi? – przemknęło mi przez myśl, kiedy barman podał mi kolejną szklaneczkę z tą samą, co wcześniej niezadowoloną miną. To chyba taka kobieca przypadłość – ilekroć ktoś dziwnie na ciebie spojrzy, wydaje ci się, że masz coś na twarzy – rozmazany tusz pod okiem albo resztki obiadu między zębami. Chcąc się upewnić, czy aby na pewno tak nie jest udałam się lekko chwiejnym krokiem na moment do toalety. Towarzyszyło mi dziwne uczucie, że ktoś odprowadza mnie do niej wzrokiem. Tak, tak, kolejny wymysł twojej i tak już wybujałej wyobraźni. Lekko szumiało mi w głowie, ale stwierdziłam, że to wpływ tego miejsca, a nie alkoholu, którego w moim odczuciu wcale nie wypiłam ponad własną miarę. Przemyłam więc twarz chłodną wodą, odświeżyłam się i odetchnęłam ze spokojem, kiedy ustaliłam, że nic niepokojącego w obrębie mojej buzi się nie dzieje. Miałam co prawda lekko potargane włosy i rozognione policzki, ale potraktowałam to bardziej jako manifestujący się zewnętrznie wyraz (upojenia) zadowolenia. Że jestem tu i teraz. Że za nic w świecie nie chciałabym być gdziekolwiek indziej.

Wracając do stolika, już z daleka spostrzegłam, że jakiś facet zajął przy nim miejsce. Normalnie wzięłabym swoją szklankę i usiadła gdzie indziej. Pod warunkiem, że byłoby gdzie, a w tym konkretnym przypadku już nie było. Nie kryjąc oburzenia, postanowiłam walczyć o swoje.

- Przepraszam, ale to moje miejsce. – zagadnęłam możliwie uprzejmym tonem.

- Och, doprawdy? Nie wydaje mi się. – odrzekł chłodno, po czym powrócił do prowadzonej zaciekle telefonicznej rozmowy. Tego już było za wiele. Doskonale widziałam, że wcześniej siedział przy barze. Nie sposób było go z reszta nie zauważyć, bo wyglądał jakby zajmował co najmniej dwa krzesełka.

- Słuchaj no, kolego, naprawdę nie mam teraz ochoty dochodzić swoich praw, więc bądź tak miły i zabierz swoje cztery litery z powrotem do miejsca przy barze. – spojrzał na mnie lekko zdziwiony, kończąc przy okazji telefoniczną dyskusję.

- Tane, miło mi. – wstał, wyciągając przy tym rękę i obdarzając mnie śnieżnobiałym uśmiechem sięgającym ósemek.

- Że co proszę? – wykrztusiłam z siebie, zaskoczona takim obrotem sytuacji. Albo alkohol powoli mącił mi w głowie, albo zaczynałam mieć halucynacje.

- Skoro już jestem twoim kolegą, dobrze byłoby żebyś wiedziała, jak mam na imię. – odrzekł z wyraźnym entuzjazmem, bacznie mi się przyglądając.

Co on sobie w ogóle wyobraża?? Nie miałam teraz ochoty na towarzystwo. Chciałam w spokoju przeczekać godziny do kolejnego etapu mojej wyprawy. A tu, nie wiadomo skąd, zjawia się jakiś dwumetrowy, zarośnięty typ szukający przyjaciół. Jest po prostu uprzejmy – skarcił mnie wewnętrzny głosik. O nie, nie. Gdyby był uprzejmy zapytałby najpierw czy może się dosiąść. Halo, ziemia, nie było cię przy stoliku – podpowiadał rozsądek. Temu nie mogłam zaprzeczyć. Zrezygnowana opadłam na przeciwległe siedzenie nie zaszczycając go odpowiedzią.

- Powiesz mi jak masz na imię? – nie dawał za wygraną. Strzelanie fochów nie miało w tym momencie najmniejszego sensu.

- Mary, skoro już tak bardzo chcesz wiedzieć.

- Ataahua. – szepnął.

- Słucham? – chyba jednak mam jakieś omamy.

- Nic takiego. - odrzekł enigmatycznie. - Uroczo wyglądasz, kiedy się złościsz – rzucił z przekąsem, po czym ponownie zaczął zgłębiać tajniki swojego mobilnego ustrojstwa. Miałam chwilę żeby mu się przyjrzeć. Potężnie zbudowany olbrzym, o egzotycznie wyglądających rysach. Burza ciemnobrązowych, lekko falowanych włosów opadała mu łagodnie na muskularne ramiona. Co, jak co, ale przyciągał wzrok, jak magnes. Zresztą nie tylko mój. Odnotowałam, że w lokalu pojawia się coraz więcej skąpo odzianych przedstawicielek płci pięknej. Dziwne miejsce. Nieznajomy przeczesał włosy dłonią, unosząc w tej samej chwili swój wzrok i przeszywając mnie spojrzeniem. Mało nie udławiłam się sączonym właśnie drinkiem. Poczułam, jak ze wstydu zaczęły mnie piec policzki. Co się właściwie ze mną dzieje? Od kiedy jakiś facet jest w stanie wywołać we mnie zakłopotanie?

- Zamiast się tak na mnie gapić, może ze mną zatańczysz? – zapytał zawadiacko, wpatrując się we mnie tymi hipnotyzującymi ciemnobrązowymi oczami. Przez chwilę nie wiedziałam, jak właściwie powinnam się w tej sytuacji zachować. Puścić to mimo uszu i wyjść, czy dać się porwać chwili. Co mi właściwie szkodzi? I tak nigdy więcej go nie spotkam. Taniec z nieznajomym zajmował jakieś miejsce na liście rzeczy do zrobienia w nowym życiu. Nie wiem, czy to pod wpływem chwili, tego miejsca, czy spożytego alkoholu, stwierdziłam, że raz kozie śmierć.

- Nie przypominam sobie, żebyś poprosił mnie do tańca. – syknęłam nieco bardziej sarkastycznie niż planowałam.

- Właśnie to zrobiłem piękna Mere. – odpowiedział mi z uśmiechem, szarmancko wyciągającym w moim kierunku dłoń. Utorował nam drogę na mały parkiecik, na którym z racji ilości obecnych w „Chaosie” ludzi, panował już spory ścisk. Cały czas trzymając mnie za rękę powoli mnie obrócił, by następnie energicznie przyciągnąć ku sobie. Czułam się przy nim taka mała, sięgałam mu zaledwie do wysokości mostka. Z niespotykaną u mnie fascynacją, nie oszukujmy się – wywołaną procentami, zauważyłam, że muzyka staję się coraz bardziej drapieżna i dzika. Eleganccy dotychczas panowie, poderwawszy się ze swych miejsc, porywali do tańca kolejne kobiety. Nagle poczułam jego żelazny uścisk w talii. W odpowiedzi podniosłam głowę, napotykając jego intensywne spojrzenie. Boże, Mary, którą znam, nie daje się porwać do tańca nieznajomym, podejrzanie wyglądającym obcokrajowcom...

Jakby wyczuwając toczącą się w mojej głowie wewnętrzną walkę, nachylił się i nie przestając patrzeć mi w oczy szepnął – Przestań analizować. Nie wiem dlaczego, ale właśnie w tym momencie opuściły mnie wszystkie męczące mnie obawy. Zarzuciłam ramię na jego szyję i mimowolnie zaciągnęłam się zapachem jego opalonej skóry. Pachniał obłędnie. Mieszanką jakichś orientalnych przypraw, lekko słodkich perfum i słońcem. Pachniał życiem. Przepadłam.

- Spraw abym przestała. – wydawało mi się, że przez ułamek sekundy sprawiał wrażenie zaskoczonego, ale na reakcję nie musiałam długo czekać. Przylgnął do mnie jeszcze bardziej, jeszcze bliżej, czułam jego kilkudniowy zarost, łaskoczący moje czoło. Ciepło jego skóry, emanujące przez popielatoszary t-shirt. Wielką dłoń ściskającą moje biodro. Zrobiło mi się gorąco i bynajmniej nie miało to nic wspólnego z temperaturą. Dałam się ponieść. Odsunął się ode mnie na chwilę, pomagając wykonać kolejny piruet i ponownie zamknął w swoich objęciach. Czułam jego dłonie błądzące po moim ciele, prześlizgujące się od ramion, przez biodra i zaciskające się na pośladkach. Chciałam zaprotestować, ale widząc mój niemy sprzeciw przyłożył mi tylko palec do ust, świdrując mnie spojrzeniem. Powoli i teatralnie go oblizałam nie odrywając od niego wzroku. Skąd we mnie na Boga, taki brak pruderii? W tym momencie runęła tama, zalewając nas obydwoje potokiem nagłego i niespodziewanego pożądania. Wplątał mi palce we włosy, odchylił do tyłu głowę i namiętnie pocałował. Dotyk jego gorących warg sprawił, że serce zaczęło mi walić, jak oszalałe. Oddałam pocałunek z równie wielką pasją, obejmując dłońmi jego kark, zaciskając je na szerokich ramionach. Podniósł mnie do góry, jedną ręką podtrzymując w pasie, zmuszając do skrzyżowania nóg za jego lędźwiami. Nie słyszałam głosu rozsądku, ani protestu ludzi, kiedy przeciskał się przez całą salę niosąc mnie na rękach, całując przy tym bez opamiętania. Poczułam jedynie zimną ścianę za plecami, kiedy przylgnął do mnie całym ciężarem swojego ciała, podwijając mi przy tym sukienkę. Jego pocałunki stawały się coraz bardziej zachłanne, jakby za chwilę cały świat miał stanąć w płomieniach. Jego usta badały przy tym moją szyję, okolice obojczyka i wgłębienie między piersiami, a gorący oddech pieścił skórę. Stałam się chwilą, pożądaniem i płomieniem. Przez cienki materiał wilgotnych majtek wyczuwałam jego rosnące podniecenie. Jęknęłam cichutko, kiedy bez ostrzeżenia zacisnął zęby na moim sterczącym sutku. Przyciągając go udami jeszcze bliżej, nie chcąc by chociaż na moment się ode mnie odsunął. Zadziałało, jak płachta na byka. Wpił się łapczywie w moje usta, błyskawicznie odpinając przy tym spodnie i pozbawiając mnie bielizny. Jęknęłam głośno i przeciągle, kiedy bez ostrzeżenia we mnie wszedł. Rozkosz zmieszała się z bólem, kiedy poczułam, jaki jest ogromny. Ciii, zaraz przestanie – szepnął czule, kiedy dostrzegł malujący się na mojej twarzy grymas. Zaufałam mu, by chwilę później poczuć go każdym skrawkiem mojego mokrego ciała, kiedy wbijał się coraz głębiej centymetr po centymetrze. Kiedy dotarł do samego końca, zaczęłam wić się w ekstazie, wydając z siebie nieartykułowane dźwięki. Zamknął mi usta kolejnym pocałunkiem, przyprawiającym o zawrót głowy. Miarowo poruszał biodrami, nie wypuszczając ze swoich objęć, zaciskając potężne dłonie na pośladkach. Myślałam, że oszaleję, kiedy uwolnił ręce, tylko po to, aby unieść do góry moje, przygwożdżając je przy tym do ściany. Byłam zdana tylko i wyłączanie na niego. Jego ruchy stały się coraz szybsze i mocniejsze, oddech coraz bardziej nierówny. Jęczał mi w usta z każdym potężnym pchnięciem. Czułam, że eksploduję, że moje ciało nie da rady znieść więcej. Znalazłam się na skraju własnego podniecenia. Jakby w odpowiedzi, zaczął powoli się we mnie wysuwać, uwalniając przy tym nadgarstki. W chwili, w której udało mi się złapać oddech, wbił się we mnie najgłębiej, jak mógł. Krzyku, który wydobył się z mojego gardła nie była w stanie zagłuszyć nawet najgłośniejsza muzyka. Jeszcze trzy mordercze pchnięcia, jego monstrualnego przyrodzenia i poczułam obezwładniający moje drobne ciało orgazm. Falami szturmował każdy najmniejszy kawałek mojego jestestwa, wstrząsając każdym pojedynczym mięśniem. Zacisnęłam się na nim z całej siły, wgryzając przy tym w kark. Chwilę później moje uda zalała jego własna, lepka fala, dająca upust całemu nagromadzonemu tej nocy pożądaniu. Pocałował mnie jeszcze delikatnie, po czym powoli postawił na podłodze. W zetknięciu z twardą nawierzchnią ugięły się pode mną kolana, a świat zatańczył przed oczami. Poczekał, aż dojdę do siebie po czym złapał pod brodą, zmuszając bym spojrzała mu w oczy. Dotknął mojego policzka i szepnął: - Jesteś oszałamiająco piękna Mary. Daj mi pół minuty, zaraz wracam. – i zniknął w drzwiach męskiej toalety.

***

Nie wiedziałam co robię. Organizm dochodził do siebie, a wraz z nim odezwał się zdrowy rozsądek. Bez namysłu złapałam ciągle leżącą pod stolikiem torbę i ignorując pytające spojrzenia wybiegłam z tego przybytku diabła. Nie myślałam racjonalnie, co robię, ale czy nie właśnie tego chciałam? Procenty wyparowały, a ja w wymiętolonej sukience, z burzą w mózgu i o zgrozo, bez majtek, biegłam nocą na lotnisko, bo kiedy w końcu spojrzałam na zegarek, uświadomiłam sobie, że za półtorej godziny odlatuje mój samolot. Pędziłam przed siebie, nie pozwalając kropli wyrzutów sumienia drążyć skały. Nie teraz, nie kiedy za kilkanaście godzin będę w miejscu, w którym naprawdę zapragnęłam być. Zachciało ci się dzikiego pieprzenia, do dostałaś czego chciałaś. Boże, proszę, nie teraz.

Zdyszana wbiegłam do hali odlotów, wzbudzając powszechne zainteresowanie. No tak, rozczochrana, pijana Europejka ze śladami zbrodni na sukience. Najszybciej, jak to tylko było to możliwe przeszłam odprawę. Zdążyłam. Błyskawicznie udałam się do łazienki, gdzie jako tako doprowadziłam się do porządku. Na szczęście, wrzuciłam do podręcznej torby jakieś ciuchy na zmianę. Dlaczego nie pomyślałam o majtkach?! Przebrałam się, uczesałam i umyłam zęby. Zaczęłam z powrotem przypominać siebie. Tą smutną siebie, powoli paloną przez poczucie winy, tak samo szarą i nijaką jak moja sukienka...

Boarding odbył się bardzo sprawnie i po niespełna dwudziestu minutach siedziałam już w samolocie, mającym przetransportować mnie do miejsca docelowego tej całej eskapady. Dopiero teraz mogłam porządnie odetchnąć i mimowolnie przeanalizować wydarzenia dzisiejszego wieczoru. Nie wiem, co właściwie we mnie wstąpiło. Nie jestem przecież typem kobiety, która daje się poderwać pierwszemu lepszemu przystojniakowi i przy nadarzającej się okazji urządza sobie one night stand. Gdzie zniknął mój rozsądek i trzeźwa ocena sytuacji? Trzeźwa to ty kobieto nie byłaś – o, teraz mój rozsądek postanowił zamanifestować swoją obecność? Nie potrafię logicznie wytłumaczyć tego, co właściwie zaszło. Chciałam dać się porwać chwili? Tak też chyba uczyniłam. Z wątpliwych plusów tego całego szaleństwa – chociaż przez chwilę nie myślałam. Na tym gruncie nieznajomy spisał się na medal, pozwolił mi się zapomnieć, nawet jeżeli na chwilę straciłam siebie. Och, kochana, nie oszukuj się, nie tylko na tym gruncie. – Wielkie dzięki! Nie mogłam jednak wyprzeć myśli, że był to najbardziej namiętny seks w całym moim życiu. A, że jego sprawcy już więcej nie zobaczę, zostawię sobie pozornie niewinne wspomnienie. Skarciłam w duchu samą siebie, za takie podejście do sprawy, ale gdy spojrzałam w okno i zobaczyłam swoje błyszczące oczy stwierdziłam, że zadręczanie się nie ma najmniejszego sensu. Odpuść.

Stewardessy zaczęły przygotowywać pasażerów do odlotu, instruując, jak poprawnie zapiąć pasy i wygłaszając te wszystkie, oklepane formułki, mające zapewnić nam bezpieczeństwo. Ucieszyło mnie, że miejsce obok mnie jest wolne, przynajmniej będę mogła się należycie wyspać. Wyciągnęłam się wygodnie na obu siedzeniach, dla zabicia myśli chowając nos w książce. Samolot przymierzał się do startu w przestworza, gdy nieoczekiwanie na pokład wbiegł ostatni, mocno zmachany pasażer. O, więc nie byłam ostatnia.

Ledwo zdążyłam przeczytać pierwsze zdanie, gdy usłyszałam brzmiący podejrzanie znajomo głos:

- Przepraszam, ale to chyba moje miejsce. – podniosłam wzrok znad książki i oniemiałam. Górowała nade mną postać, którą właśnie usilnie próbowałam wypędzić z mojego umysłu, sprawca tego całego chaosu. Choć wydawał się równie mocno zaskoczony takim obrotem sprawy, co sugerowały chociażby jego uniesione brwi, poczekał aż zdejmę nogi z „jego miejsca” i spokojnie je zajął. Nie mogłam nie zauważyć uśmiechu, błąkającego się gdzieś w kącikach jego ust. Tych gorących, smakujących pożądaniem ust. Boże przenajsłodszy, co ten facet tu robi?!

- A więc Nowa Zelandia, tak? – zapytał wyraźnie rozbawiony, widząc moją przerażoną minę. A to miał być dopiero początek...

Ten tekst odnotował 20,712 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.93/10 (43 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (4)

0
0
Hmmm, bardzo mi się podobało. Doskonałe. Czekam na kolejną część 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Obiecujące. Czekam na ciąg dalszy...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
baaardzo dobre...
i ja wśród grona oczekujących pozostaję.... Oby nie za długo, bo ciekawość pali...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
średnie, serio.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.