W domu ojca
2 lutego 2024
Szacowany czas lektury: 24 min
Słońce skryło się już za pobielonymi jesiennym śniegiem wierchami Zachodnich Tatr, kiedy opuściłem karczmę i skręciłem w stronę cmentarza. Było wyjątkowo ciepło jak na tę porę roku. Wiatr halny pędził ulicami tumany kurzu. Jęczały wyginane konary starych jaworów, skąd podmuchy wichury zrywały suche, pięciopalczaste liście. Skrzypiała stalowa furta cmentarna. Stypa po pogrzebie ojca przerodziła się szybko w pijaństwo. Nie znałem tam zresztą prawie nikogo, dlatego wróciłem jeszcze na cmentarz, żeby posprzątać przy grobie.
Grób ojca zniknął zawalony stertą wieńców. Chciałem doprowadzić go do porządku, kiedy spostrzegłem, że na ławce obok siedzi jakaś kobieta. Wiatr zasłaniał jej twarz woalem czarnych, potarganych włosów, ale rozpoznałem ją po długiej, żałobnej sukni. Zwróciłem na nią uwagę podczas pogrzebu. Stała na uboczu w wielkim, czarnym kapeluszu. Nie sposób jej było nie zauważyć ze względu na przedziwną suknię niczym z teatru albo starego, czarno-białego filmu. Jej długie, czarne fałdy ciągnęły się po ziemi, zaś ponad ciasnym gorsetem bieliły się nagie ramiona.
Nie spojrzała nawet w moją stronę, dlatego nie odezwałem się ani słowem, tylko zacząłem wynosić wieńce. Nie było ich znowu wiele, głównie od lokalnych instytucji, bo z rodziny, oprócz mnie była jeszcze tylko ciotka z wujkiem. Przyjechali z Krakowa i zaraz po pogrzebie wyjechali. Pogrzeb był skromny, bez księdza, który odmówił odprawienia obrzędu nad grobem ateisty. Stypę zorganizował związek zakopiańskich plastyków, ojciec był bowiem malarzem i to nawet w pewnych kręgach dosyć znanym. Ja jednak wiedziałem o nim niewiele. No ale któż w dzisiejszych czasach interesuje się malarstwem…
Zawlokłem wreszcie wszystkie wieńce na śmietnik. Na pustej, gładkiej płycie granitu zapaliłem tylko jeden czerwony lampion. Kobieta w czerni, mimo że w międzyczasie zapadł zmrok, dalej nieruchomo siedziała na ławce przy grobie.
– Nazywam się Adam Pęksa – postanowiłem w końcu, że wypada się chociaż przedstawić i zapytać, czy może czegoś nie potrzebuje. – Jestem synem zmarłego.
Przez chwilę mignęła mi myśl, czy dobrze powiedziałem, czy o kimś, kto zginął w wypadku samochodowym, mówi się zmarły. Może powinno się mówić: zabitego, ofiary… Ale skoro to ojciec był sprawcą wypadku, prowadząc pod wpływem alkoholu?
Kobieta niespodziewanie przerwała moje semantyczne rozważania.
– Mam na imię Maria.
W czerwonym świetle lampionu dostrzegłem jej twarz o ostrych rysach i rozmazany, czarny makijaż wokół zapłakanych oczu. Wyglądała dosyć upiornie.
– Mieszkałam z Andrzejem. – Podniosła się z ławki i stanęła obok mnie. Była mojego wzrostu. Poczułem mocne perfumy o intensywnie kadzidlanym zapachu. – Chciałby pan pewnie dostać się do jego domu?
Przyjechałem do Zakopanego z samego rana i nie zdążyłem jeszcze zaglądać do domu ojca. Miałem jednak ze sobą klucze i zamierzałem zatrzymać się tam na noc, a nawet na kilka nocy, w zależności ile czasu miało mi zająć załatwienie wszystkich spraw. Raz jeszcze przyjrzałem się kobiecie. Czy dobrze zrozumiałem? Czy mówiąc o mieszkaniu z moim ojcem, chciała dać mi do zrozumienia, że pozostała w tym domu po jego śmierci?
– Tak – odparłem. – Rozumiem, że mieszka tam pani?
– O ile pan się zgodzi, zostałabym, dopóki nie znajdę sobie nowego lokum.
Cóż miałem odpowiedzieć? Przecież nie zostawiłbym jej na cmentarzu bez dachu nad głową. Z drugiej zaś strony ogarnęła mnie ciekawość. Wszystko wskazywało na to, że ta kobieta była najbliższą dla mojego ojca osobą i może mógłbym się od niej dowiedzieć czegoś więcej o jego życiu. Dlatego zaprosiłem ją do samochodu i pojechaliśmy do Strążysk, do domu gdzie spędziłem wczesne dzieciństwo.
Od lat nie widziałem się z ojcem. Matka odeszła od niego, kiedy byłem jeszcze dzieckiem i razem przeprowadziliśmy się do Warszawy. Tam założyła nową rodzinę, skąd jak tylko zdołałem się usamodzielnić, wyfrunąłem. Tam też dotarła do mnie wiadomość o jego śmierci. Traf chciał, że wypadek wydarzył się pod Warszawą i chcąc nie chcąc, na mnie spadł obowiązek zajęcia się ciałem. Na szczęście skontaktował się ze mną prezes zakopiańskiego związku artystów i pomógł załatwić większość rzeczy. Na jego też prośbę zdecydowałem o kremacji zwłok i wysłaniu urny do Zakopanego.
Okazało się ponadto, że ojciec nie pozostawił po sobie żadnego testamentu i w świetle prawa, jako jedyne dziecko, stałem się jedynym spadkobiercą jego majątku. Nie wiedziałem, jaki to majątek, musiałem jednak z tego powodu zatrzymać się na kilka dni w Zakopanem, aby się w tym wszystkim rozeznać.
Willa Pęksów w Strążyskach była niedużym, ale stylowym, drewnianym domem, zbudowanym jeszcze przed wojną. Kiedy zajechaliśmy tego wieczora na podwórze, zrobiła na mnie jednak wrażenie zaniedbanej rudery. Ogródek, o który niegdyś dbała nieboszczka babcia stał ugorem, podwórze zawalone były rozmaitymi rupieciami, a sam dom wyglądał na wymagający pilnego remontu.
Maria otworzyła kluczem stare, drewniane drzwi, skrzypiąc przeraźliwie zawiasami i wpuściła mnie do środka. Ciemna sień prowadziła do salonu, którego ściany wypełniały obrazy. Nie były to jednak obrazy ojca, ale jakieś starsze płótna. Pomyślałem, że mogą być cenne i uśmiechnąłem się w duchu. Salon łączył się z otwartą kuchnią, zaś od sypialni oddzielały go tylko wiszące w futrynie sznury koralików. Do łazienki wchodziło się z sieni, skąd również strome schody prowadziły na poddasze.
– U góry miał pracownię – wyjaśniła kobieta. – Jeśli można, zatrzymam się tam, dopóki czegoś sobie nie znajdę.
– A jest tam, na czym spać? – spytałem tylko, nie mogąc jej przecież odmówić możliwości nocowania w domu, w którym mieszkała już od co najmniej kilku lat.
Kiwnęła głowa, po czym skrzypiąc stopniami, zaczęła wspinać się na górę.
Byłem wykończony. Rozpakowałem się tylko w sypialni i szybko poszedłem spać.
Obudził mnie zapach świeżo zaparzonej kawy. Spojrzałem na zegarek. Musiałem spać jak zabity, był już bowiem późny ranek. Słysząc krzątanie w kuchni, zwlokłem się z łóżka.
– Zje pan śniadanie? – usłyszałem głos Marii.
Szybko przypomniałem sobie miniony wieczór, uświadamiając sobie jednocześnie, że jestem tu tylko gościem. Ubrałem się i poszedłem do stołu, zastawionego już porcelanowymi talerzami i filiżankami. Zerknąłem do kuchni. Kobieta, stojąc do mnie tyłem, kroiła chleb. Była w czarnym, krótkim szlafroczku, tak krótkim, że widać było jej gołe uda. Nie sposób było nie zwrócić uwagi, jak zgrabne miała nogi. Długie, rozpuszczone włosy, sięgały jej niemal do pasa.
– Nalać panu kawy? – spytała, wchodząc do salonu z talerzem kanapek i metalowym imbrykiem, z którego wydobywała się smuga gorącej pary.
– Proszę – odparłem, przyglądając się, jak stąpa na bosych stopach.
Długi nos i blisko osadzone, ciemne oczy nadawały jej twarzy ostrych rysów. W dziennym świetle poranka wyglądała jednak na sporo starszą ode mnie, chociaż jeszcze chwilę wcześniej, obserwując od tyłu jej nienaganną figurę, wziąłem ją za młódkę, która zawróciła ojcu w głowie. Niedbale przewiązany, swobodny negliż wskazywał, że czuje się tutaj po prostu jak u siebie. Kiedy nachyliła się nad stołem, nalewając mi do filiżanki kawę, poły jej szlafroka rozsunęły się chyba zbyt szeroko i chcąc nie chcąc zauważyłem dwie pełne piersi poruszające się w cieniu jej dekoltu. Pod spodem była zupełnie naga. Po chwili poprawiła jednak pasek i spokojnie usiadła naprzeciwko mnie.
– Mam siostrę pod Krakowem – powiedziała, popijając kawę. – Przeniosę się do niej za kilka dni. Pan zapewne będzie chciał sprzedać dom?
– Od dawna pani tu mieszka? – Postanowiłem zapytać z innej beczki.
– Nie utrzymywał pan kontaktu z ojcem?
– Tak się ułożyło życie. Nie miałem na to wpływu.
– Byłam z Andrzejem przez siedem lat. Ale nie roszczę sobie żadnych pretensji do spadku. Stało się to, co się stało. Kochałam Andrzeja, a nie to, co posiadał. Zrobi pan z tym wszystkim, co uzna za stosowne. Najwyżej poproszę o kilka osobistych rzeczy.
– Mogę tylko wyrazić ubolewanie, że nie mieliśmy okazji się wcześniej poznać. Ta śmierć jest dla pani zapewne większym ciosem niż dla mnie. Oczywiście może pani tu mieszkać tak długo, jak pani chce. Muszę się dopiero rozeznać w sprawach mojego ojca. Pani pewnie lepiej się w tym wszystkim orientuje.
Patrząc na nią, zamiast jednak myśleć o jej cierpieniu, zacząłem sobie mimo woli wyobrażać jej nagie ciało, przysłonięte jedynie tym cienkim szlafroczkiem. Była niewątpliwie atrakcyjną kobietą i poczułem delikatne ukłucie zazdrości na myśl o słodyczy, jakiej zaznawał pewnie z nią w sypialni mój ojciec.
– Może będę mógł liczyć na pani pomoc? – rzuciłem spontanicznie.
Okazało się, że sprawy finansowe, które zastałem na miejscu, przedstawiały się tragicznie. Ojciec od lat zalegał z wieloma płatnościami, a na hipotece domu siedział już bank. Cudowny sen o spadku po ojcu artyście pękł jak bańka mydlana, topiąc moje plany pod zimnym prysznicem twardej rzeczywistości. Zamiast cieszyć się zakopiańskim majątkiem, musiałem pomyśleć jak spłacić te wszystkie długi. Pierwsze kroki skierowałem w tym celu do związku artystów, plastyków. Byłem przekonany, że przecież jego obrazy muszą mieć jakąś wartość.
– Coś panu pokażę. – Prezes związku, postawny jegomość z brzuchem i długą, siwą brodą, wziął mnie pod ramię i zaprowadził do magazynu. – Kiedyś o płótna pana ojca rozbijali się kolekcjonerzy. Można je odnaleźć nie tylko w stolicy, ale i w Berlinie, czy Wiedniu.
Przypomniałem sobie kilka z jego obrazów. Ich reprodukcje można było znaleźć nawet na Wikipedii. Charakteryzował je pewien mroczny, magiczny klimat. Andrzej Pęksa znany był z malowania świata ludowych baśni, pełnego magicznych postaci wiedźm, karłów, wampirów i topielic. Świata nasyconego jednak grozą i erotyzmem.
– Tak malował jeszcze dziesięć lat temu – tłumaczył mi prezes. – A tu mam kilka jego współczesnych dzieł. Proszę spojrzeć. To czysta pornografia.
Rzuciłem okiem na wysuwane ze stalowej szafy ramy pełne olejnych obrazów, upchanych jeden przy drugim. W istocie płótna przedstawiały kobiety w wulgarnych pozach, prezentujące swoje narządy płciowe. Ich twarzy namalowanych w mocno ekspresjonistyczny sposób, nie można było nawet rozpoznać.
– Nikt nie kupuje tego szkaradzieństwa. Jeśli ktoś potrzebuje pornografii, znajdzie ją w internecie, a nie w galerii.
Obiad zjadłem na mieście i dopiero wieczorem wróciłem zdołowany do Strążysk. Nie miałem dobrych wieści dla pani Marii, choć pomyślałem, że pewnie musiała sobie zdawać sprawę z ich trudnej sytuacji finansowej. To by usprawiedliwiało zaniedbany wygląd domu. Pozostawało mi oszacować wartość obrazów wiszących w salonie oraz przeglądnąć pracownię ojca. Być może tam skrywały się jeszcze jakieś wartościowe rzeczy.
Wchodząc do domu, zauważyłem palące się na poddaszu światło. Mogłem więc bez kłopotliwego towarzystwa sfotografować zdobiące salon płótna, aby wysłać je do wyceny. W spokoju zjadłem również kolację oraz otworzyłem znalezioną w barku gruzińską brandy. Na poprawę nastroju nalałem sobie od razu pół szklanki.
Ledwie się jednak napiłem, dobiegło mnie skrzypienie schodów prowadzących na poddasze. Po chwili do salonu weszła pani Maria. Nie znałem zupełnie jej zwyczajów, dlatego po raz kolejny tego dnia zaskoczyła mnie swoim domowym ubiorem. Tym razem oprócz znanego mi już dezabilu miała na nogach czarne, wzorzyste pończochy, zapięte do niknących pod skrajem krótkiego szlafroczka podwiązek. Można też było się domyślić, że pod spodem nie była już naga. Zewnętrzne odzienie kryło jednak rodzaj zmysłowej, erotycznej bielizny.
– Zrobić panu kolację?
– Dziękuję, jadłem – odparłem, nie mogąc oderwać od niej wzroku.
Wyglądała raczej na prostytutkę, która przyszła na spotkanie z klientem, a nie na pogrążoną w żałobie gospodynię domową. Niemniej tchnęło od niej specyficznym seksapilem i czułem, jak mnie pociąga. Dlaczego jednak tak się ubrała? Czyżby chciała swój żal ukoić w moich ramionach? Nie powiem, ale ta myśl bardzo mnie podnieciła.
– Może napije się pani ze mną brandy?
Nic nie odpowiedziała, ale wzięła sobie z szafki literatkę i usiadła do stołu.
– Kiepsko to wszystko wygląda – rzekłem smutnym tonem – dom przejmie za długi bank.
Pokiwała tylko głową, jakby doskonale o tym wszystkim wiedziała. Opróżniliśmy w milczeniu nasze naczynia. Zapewne z powodu zmęczenia i stresu alkohol uderzył mi prosto do głowy.
– Chciałbym, żeby pokazała mi pani pracownię ojca. Być może jest tam jeszcze coś, co można by spieniężyć na poczet spłaty rachunków.
– Chodźmy zatem na górę – odparła, podnosząc się z krzesła.
Nie wiem, czy właściwie to oceniłem, ale odniosłem wrażenie, jakby tylko czekała na ten moment, aby wreszcie zabrać mnie na pięterko. Podniecony tą myślą i rozochocony wypitym alkoholem, ruszyłem za nią po stromych schodach. Kiedy otworzyła drzwi i zapaliła światło, w oczy rzuciły mi się dwie sztalugi z niedokończonymi płótnami. Oba przedstawiać miały wulgarne kobiece pozy. Kobietą, której nagiego ciała ojciec nie dokończył już malować, była niewątpliwie stojąca przede mną pani Maria. Spojrzałem na wielką, różową waginę namalowaną jaskrawą farbą i poczułem, że moja męskość jest już gotowa, niczym dojrzały do zerwania owoc. Kątem oka dostrzegłem szerokie, niezaścielone niczym grzeszny barłóg łoże, podszedłem do Marii i położyłem dłoń na jej ramieniu. Oparłem się wypiętymi z przodu spodniami o jej pośladki, odsunąłem welon jej czarnych włosów i pocałowałem w kark.
Odwróciła się jednak gwałtownie jak porażona prądem. Pełną gniewu twarzą, miotając oczami gromy, skierowała mój wzrok na przeciwległą ścianę. Opętany ślepą żądzą, nie zwróciłem wcześniej uwagi na swoisty ołtarzyk, jaki się tam znajdował. Pomiędzy dwoma lichtarzami wisiał pokaźnych rozmiarów autoportret mojego ojca. Ojciec odziany w szkarłatny płaszcz, z łysą czaszką i czarną bródką wyglądał wprost demonicznie. Jego ciemne, przymrużone oczy świdrowały mnie z tak piekielną przenikliwością, aż dreszcz strachu przebiegł mi po plecach. Nagle dostrzegłem coś jeszcze. Pod portretem, na cokoliku stała ni mniej, ni więcej tylko urna z jego prochami, którą kilka dni temu wysłałem do Zakopanego z krematorium!
– Skąd to pani ma? – Zadrżałem z przejęcia.
– W grobowcu pochowana została pusta kopia – odparła oschle. – Zrobiłam tylko to, o co mnie prosił na wypadek swojej śmierci. Myślę, że to jedyna naprawdę wartościowa rzecz w tym domu.
Zdjęcia obrazów z salonu pokazałem w zakopiańskim antykwariacie, gdzie ucieszyli mnie informacjami, że są to dzieła znanych artystów i niewątpliwie mają sporą wartość. O ile są oryginałami. Dlatego, zanim mogłem je wystawić na sprzedaż, musiałem wziąć jakiegoś eksperta, który potwierdziłby ich oryginalność. Miałam nadzieję znaleźć kogoś takiego w zakopiańskim związku plastyków.
Tymczasem moje myśli zaprzątała jeszcze inna rzecz. Było mi wstyd z powodu tego, jak zachowałem się zeszłego dnia w stosunku do pani Marii. Niewątpliwie był to wpływ wypitego alkoholu, niemniej jednak postanowiłem, nie dbając o koszty, kupić bukiet kwiatów i przeprosić za moje czyny.
Światło paliło się na poddaszu, toteż szybko zdjąłem płaszcz, wziąłem kwiaty i ruszyłem w stronę schodów. W sieni zatrzymały mnie jednak dziwne odgłosy dochodzące z piętra. W pierwszej chwili pomyślałem, że Maria płacze, głośno zawodząc. Ścisnęło mi się serce, ale po chwili się zreflektowałem. Dochodzące z góry jęki nie były z pewnością płaczem, ale czymś wprost przeciwnym.
Przed oczami stanęła mi jej kobieca figura, w rynsztunku czarnych pończoch, podwiązek, staników i szlafroków. A może Maria naprawdę była prostytutką i obsługiwała właśnie klienta? Spojrzałem na strome, drewniane schody. Gdyby nie one, zakradłbym się do jej drzwi i zaspokoił ciekawość. Skrzypiące schody czyniły jednak misję niewykonalną. Nie dotarłem nawet do półpiętra, płosząc ją przeraźliwym jękiem drewnianych klepek. Na górze zaległa cisza. Nie zamierzałem jednak zawrócić. Ściskając w garści bukiet, dotarłem do drzwi pracowni i delikatnie zapukałem.
Usłyszałem jej głos:
– Chwileczkę.
W przeciągu tej chwili, którą czekałem, aż pozwoli mi wejść, zastanawiałem się, co zastanę w środku. Podejrzewanie Marii o prostytucję, szybko uznałem za bzdurę. Zacząłem raczej domyślać się, że źródłem dźwięków, które usłyszałem w sieni, mogło być tylko samotne zaspokajanie jej kobiecych potrzeb.
Kiedy w końcu otworzyła mi drzwi, w środku poza nią nie było nikogo więcej. Zaduch poddasza jednak odbierał niemal oddech. Pomieszczenie wypełniały ciężkie zapachy kremów, pościeli, orientalnych perfum, rozgrzanej ciałem bielizny i kobiecych feromonów.
Maria była tym razem w długim, sięgającym stóp szlafroku. Szlafrok ten był jednak uszyty z czarnych koronek, przez które widać było wszystkie wdzięki jej nagiego ciała. Co mnie dodatkowo zdziwiło, na stopach miała wysokie szpilki, w jakich raczej nie chodzi się po domu.
Musiało to wyglądać przekomicznie, kiedy z wielkim bukietem kwiatów przyszedłem przepraszać za moje zuchwałe czyny, jednocześnie czując jak jej widok i jej zapach odbierają mi zupełnie zmysły. Na szczęście portret ojca wisiał na swoim miejscu i od pierwszego spojrzenia skutecznie ostudził moją krew.
– Chciałem przeprosić za moje wczorajsze niestosowne zachowanie – wydukałem wreszcie, wręczając jej kwiaty.
– Ależ nie trzeba – odparła i po raz pierwszy zobaczyłem na jej twarzy uśmiech. – Przecież nic się nie stało. – Odwróciła się do mnie tyłem. – Pozwoli pan, że postawię kwiaty obok prochów Andrzeja? – rzuciła przez ramię, ustawiając flakon. – Proszę usiąść! Napije się pan czegoś?
Rozejrzałem się, mimowolnie zatrzymując wzrok na stojącym w kącie statywie z zamontowaną kamerą. Obok na biurku leżał uśpiony laptop. Coś zaczęło mi kiełkować w głowie, ale nie zdążyłem dokończyć myśli, gdyż Maria postawiła przede mną butelkę wódki i dwa kieliszki.
– To, co pan zrobił – zaczęła mówić, nalewając wódkę do kieliszków – w innych okolicznościach byłoby dla normalnej kobiety bardzo miłe. – Wypiliśmy, po czym uzupełniła płyn w naczyniach. – Jest pan w końcu młodym, przystojnym mężczyzną. – Mówiąc to, zmierzyła mnie takim wzrokiem, jakby chciała mnie w całości skonsumować. – Nie mieliśmy z Andrzejem ślubu – zmieniła nagle temat, wypijając kolejny kieliszek wódki. – Byliśmy poganami i nie potrzebowaliśmy niczyjego błogosławieństwa. Coś sobie jednak ślubowaliśmy. Miłość oraz wierność aż po grób. Wydarzyło się nieszczęście, ale jego grób jest pusty. On jest tutaj – wskazała na urnę, a ja znów zadrżałem. Dla odwagi wychyliłem kolejny kieliszek. – Czuję to! Dlatego pozostanę mu wierna.
Zakręciło mi się w głowie, jakbym sam poczuł jego obecność. Nagle przeszył mnie strach na myśl, że ojciec przecież może zacząć mnie prześladować zza grobu. Przez tyle lat się do niego nie odezwałem. Znienawidziłem go, a po śmierci nie poczułem ani krztyny żalu. Wtedy zaświtało mi w głowie, że może gdybym mógł w jakiś sposób pomóc jego ukochanej, odkupiłbym swoje winy. Dlatego zmieniłem zupełnie temat:
– Ma pani jakieś środki do życia? Może potrzebuje pani wsparcia? Przecież nawet te śniadania i kolacje coś kosztują.
Uśmiechnęła się i położyła dłoń na mojej głowie.
– Ma pan wspaniałe serce – powiedziała i niespodziewanie przytuliła mnie do siebie.
Na policzku, za szorstką koronką szlafroka wyczułem miękką pierś. Zapach jej rozpalonego alkoholem ciała wprost odurzał.
– Zdradzę panu sekret, żeby nie musiał pan się mną przejmować. Nasze pieniądze trzymaliśmy na moim koncie, bo na koncie Andrzeja siedział komornik. Mam więc środki do życia. Dlatego reszta majątku mnie nie interesuje. Proszę nim rozporządzać według uznania. Byleby pan sam nie wylądował przez niego na lodzie.
Zaciekawiło mnie, ile tych pieniędzy mieli na koncie, ale nie wypadało pytać. Swoją drogą zastanawiające było, skąd brali te środki, jeśli nikt nie kupował już obrazów ojca. I wtedy mój wzrok znów zatrzymał się na statywie z kamerą.
– A pani pracuje w kinematografii? – zapytałem, zebrawszy się na odwagę. – Bo z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, obrazy ojca dawno przestały się sprzedawać.
Roześmiała się jowialnie i podeszła do kamery, dla żartów celując we mnie obiektywem.
– Tak to można ująć. W kinematografii. Coś panu pokażę.
Wzięła z biurka laptop i usiadła z nim obok mnie. Pomiędzy połami szlafroka wyłoniła się jej zgięta noga, goła od kostki, aż po łuk biodra. Otwarty monitor rzucił błękitne światło na krągłości jej biustu w głęboko rozchylonym dekolcie…
Ojciec spoglądał na mnie ze swojego autoportretu szatańskim wzrokiem i zdawał się drwić z piekielnych mąk, jakie przeżywałem, siedząc tak blisko niej.
Zastanawiałem się później, dlaczego zdecydowała się mi to pokazać. Czy po to, aby jeszcze bardziej rozpalić moją żądzę, czy wprost przeciwnie, żebym zostawił ją w świętym spokoju przysługującej jej żałoby. A może była po prostu już lekko wstawiona i chciała się zwyczajnie pochwalić “sztuką”, którą uprawiała razem z moim ojcem, artystą. A może był to zwykły marketing, obliczony na zysk i rozreklamowanie towaru.
Na laptopie otworzyła przede mną stronę, gdzie za opłatą można było oglądać różne materiały pornograficzne z jej udziałem.
Nastały dziwne dni. Sprawy majątkowe utknęły w śniegu, który spadł na Zakopane. Ja zaś utknąłem w sypialni, z nabytym pospiesznie w lombardzie laptopem i przepuszczając ostatnie pieniądze, oglądałem filmy z pornograficznej strony mojego ojca.
Przeważały tam nagrania samej Marii, pozującej w rozmaitych przebraniach, albo zaspokajającej się przed kamerą za pomocą różnych erotycznych gadżetów. Filmy z udziałem ojca, uprawiającego z nią wyuzdany seks też jednak były. I jakkolwiek obserwowanie Marii omdlewającej z rozkoszy w jego ramionach, napełniał me ciało niewysłowionym pragnieniem, tak widok kopulującego ojca sprawił, że straciłem dla niego resztki szacunku i sympatii.
Rozpalony przez wezbrane w żyłach fale krwi i trawiony gorączką niezaspokojonego pożądania zmieniłem się przez te dni w chodzące zombie. Zapomniałem o obowiązkach, a nawet o regularnym odżywianiu. Leżałem w łóżku wpatrzony w ekran laptopa albo w sznury korali zwisające z framugi drzwi, czekając aż Maria pojawi się za nimi choć na chwilę w swym skąpym negliżu. Kiedy zamykałem oczy, widziałem jej kształtne piersi, a wraz z pulsującą w żyłach krwią poruszały się ruchem frykcyjnym jej krągłe biodra. Kiedy zasypiałem, śniłem że przychodzi do mojej sypialni i kochamy się bez końca. A kiedy się budziłem, pusta pościel doprowadzała mnie do rozpaczy.
Nie pamiętam już nawet, czy był to wieczór, czy poranek. Czy przyszła zrobić śniadanie, czy kolację. Czuwający samczy instynkt sam wskazał mi do niej drogę. Podszedłem, kiedy krzątała się w kuchni. Tak jak tamtego wieczoru zbliżyłem się od tyłu i zacząłem całować jej szyję. Tym razem jednak nie zaprotestowała. Krew uderzyła mi do głowy. Przywarłem do jej ciała, obejmując poprzez cienki materiał szlafroka krągłości piersi. Słyszałem, jak ciężko oddycha, kiedy zacisnąłem na nich dłonie, obsypując namiętnymi pocałunkami obnażone ramiona. Mój członek zdawał się zaraz przebić barierę spodni i zaznać ukojenia pomiędzy jej pośladkami.
Wreszcie odwróciła się i patrząc mi prosto w oczy, rozwiązała pasek szlafroka. Zwiewne odzienie bezszelestnie spłynęło na podłogę. Jej nagie ciało promieniowało wręcz magnetyczną aurą. Objęła dłońmi moją twarz i przytuliła do swojego biustu. Jak wariat przywarłem ustami do sutków. Gryzłem je i lizałem, aż stwardniały pod wpływem intensywnych pieszczot. Stanowcze dłonie pchały mnie jednak w dół, aż musiałem przyklęknąć uległy jej woli. Odurzył mnie zapach łona, które znalazło się na wysokości moich oczu. Otoczone wianuszkiem czarnego runa, czekało już na mnie lekko rozchyloną szczeliną. Rzuciłem się na nie niczym wygłodzone zwierzę chłepczące krew z rozdartego ścierwa.
– Wyżej… – wyszeptała, a kiedy trafiłem we właściwe miejsce, rozkazała: – Tutaj. Mocniej!
Oparła się o blat i założyła mi nogę na ramię. Zacisnąłem palce na jędrnych pośladkach i tracąc oddech, z zapamiętaniem chłostałem językiem sedno jej kobiecości. Wygięła się w łuk, napinając mięśnie jak przed oddaniem skoku. Wreszcie całym ciałem zatrzęsły urywane spazmy, a głośny jęk spełnienia rozdarł zasłonę ciszy.
Uwolniła w końcu moją głowę, wtedy szybko poderwałem się z klęczków i rozpiąłem spodnie…
– Nieee! – zaprotestowała jednak gwałtownie. – Tego panu nie wolno!
– Nie ma go tutaj – wyszeptałem, ciężko dysząc – został na górze. Pragnę panią!
– On tu jest! Czuję go! Pozwala mi zaznać rozkoszy, ale ja nie mogę tym samym się panu zrewanżować.
– To szaleństwo! – jęknąłem.
Nagle z sieni zaczęły dobiegać dźwięki skrzypiących schodów, tak jakby ktoś schodził z pracowni. Przerażony w pośpiechu zapiąłem spodnie i odwróciłem się, oczekując najgorszego. Słychać było wyraźnie zbliżające się kroki…
W jednym momencie wszystko jednak ucichło. Nikt nie wszedł do salonu. Wyczerpany zwaliłem się na krzesło, bezmyślnie patrząc, jak Maria zakłada z powrotem szlafrok i wychodzi na bosaka z kuchni.
– Mimo wszystko dziękuję za tę chwilę uniesienia – szepnęła, przystając na moment, po czym wróciła na poddasze.
Porzuciłem tamtego dnia pornografię i sprawy od razu ruszyły z miejsca. Odezwała się do mnie warszawska desa, zainteresowana obrazami z salonu. Spakowałem je i jeszcze tego samego dnia wysłałem kurierem. Bank przejmując willę Pęksów, zabezpieczał spłatę wszystkich długów ojca. Do końca października mieliśmy ją opuścić i umówiłem się na przekazanie kluczy w pierwszy dzień po święcie zmarłych. Na ten dzień zamówiłem też transport rzeczy pani Marii do domu jej siostry.
Dzień Wszystkich Świętych był już za pasem. Zima opuściła Zakopane, wywiana przez szalejący znowu halny. Od jego podmuchów trzeszczał cały dom, który nieodwracalnie przestał już być własnością rodu Pęksów. Od owego dnia, kiedy skrzypiące schody tak napędziły mi stracha, miałem wrażenie, że ojciec prześladuje mnie codziennie. Nie sypiałem, nasłuchując dźwięku kroków i drżałem na samą myśl o udaniu się na poddasze.
Miałem jednak nadzieję, że kiedy dopilnuję wszystkich jego spraw, wyprawię Marię i na koniec zapalę symboliczny znicz na jego symbolicznym grobie, zadośćuczynię mu za wszystko, czym mogłem go rozgniewać i da mi spokój.
Był już wieczór. Ostatniego dnia października odwiedziła mnie pani Maria i poprosiła, żebym przyszedł do pracowni ojca. Chciała coś ważnego mi jeszcze przekazać, zanim ostatecznie się rozstaniemy. Od owego zbliżenia w kuchni unikaliśmy się wzajemnie, dlatego zaskoczyło mnie nieco jej zaproszenie. Zgodziłem się jednak przyjść za kilka minut.
Stopnie skrzypiały bardziej niż zwykle, gdy wspinałem się po nich na piętro. Cieszyłem się jednak w myślach, że jeszcze jeden dzień i te skrzypiące odgłosy staną się już dla mnie raz na zawsze historią. Zapukałem do drzwi i po chwili wszedłem do środka.
Tak za pierwszym, jak i za drugim razem, kiedy wchodziłem do dawnej pracowni ojca, przeżywałem pewnego rodzaju wstrząs. To jednak co zobaczyłem tamtego wieczora, przerosło moje najgorsze wyobrażenia. Światło w pomieszczeniu było zgaszone, za to płonęło w nim dziesiątki świec, ułożonych w wielki krąg. Powietrze przesycone było dymem i smrodem roztopionego wosku. Na cokole, pomiędzy płonącymi lichtarzami błyszczała w ich świetle wypolerowanym srebrem urna z prochami ojca. Tym razem jednak spostrzegłem ze zgrozą, że urna była otwarta…
Lodowaty dreszcz przeszedł po moim ciele. Byłbym uciekł na sam widok tej strasznej scenografii, ale stare, spaczone drzwi same zatrzasnęły się za moimi plecami.
W środku okręgu, w blasku świec stała, czekając na mnie Maria. Miała na sobie szkarłatny, sięgający samej ziemi płaszcz. Wyglądała w nim niczym kapłanka jakiegoś przerażającego sabatu.
– Niech pan podejdzie – rzekła, wyciągając w moją stronę swoje szponiaste dłonie – proszę się niczego nie obawiać.
Zajęczały złowrogo stare krokwie pod wpływem uderzenia wichury. Dlaczego to robiłem, cały trzęsąc się ze strachu? Dlaczego nie zawróciłem i nie uciekłem? Jakaś nieludzka siła ciągnęła mnie tam i nie potrafiłem się jej oprzeć.
– Wie pan, jaki jest dziś dzień? – zadała pytanie uspokajającym tonem. – Wigilia zaduszna. Prastare pogańskie święto, kiedy żywi mogą łączyć się z duszami zmarłych. Proszę podać mi swoje dłonie! – Cierpliwie perswadowała, a gdy je otrzymała, powoli wciągnęła mnie do wnętrza okręgu.
Ledwo przekroczyłem ów magiczny krąg, poczułem że cały lęk, który mnie paraliżował, zniknął. Ogarnęła mnie fala niezwykłego spokoju, ale i jakiejś pierwotnej, wewnętrznej siły. Odważnie podniosłem wzrok na stojącą przede mną kobietę.
– Czy to ty Andrzeju? – spytała, patrząc mi prosto w oczy, po czym jednym ruchem zrzuciła okrywający ją płaszcz.
Chybotliwy blask świec zatańczył pełznącymi w górę językami na jej nagim ciele.
– Przyszedłeś – wyszeptała, padając przede mną na kolana i zaczęła rozpinać moje spodnie.
Spojrzałem w dół. Nigdy wcześniej nie widziałem tak olbrzymiego fallusa! Objęła go palcami i zaczęła całować.
– To ty. Poznaję! – szepnęła, kosztując w ustach jego smak. – Chodź do mnie!
Nie rozumiałem, co do mnie mówi, ale pozwoliłem, żeby rozebrała mnie do naga. Milczałem, nie wzbraniając się przed jej ciałem, które oplotło moje ciało niczym bluszcz i wciągając na samo dno tego świetlistego kręgu, przyjęło wreszcie do swego wnętrza mą wyposzczoną żądzę.
– Brakowało mi ciebie… Andrzeju! – jęknęła, unosząc wysoko głowę. Potargane czarne włosy zasłoniły jej twarz…
Patrzyłem na nią, nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. To, co było dotąd tylko senną jawą, przez co mizerniałem niezaspokojony, wreszcie miało swój finał. Tak słodko pieściła mnie i całowała, że odpływałem w objęciach jej ud niczym na jakimś narkotycznym haju.
Jednak słowa, które wypowiadała w miłosnym amoku, zaczęły w końcu do mnie docierać i wtedy to poczułem. Coś obcego, coś czarnego i złego wzbierało w moich żyłach. Nagły przypływ zwierzęcego pożądania sprawił, że miałem już dość tego jej zmysłowego adagio.
Pchnąłem ją na plecy i zadarłem wysoko nogi. Przed oczami stanął mi jeden z niedokończonych obrazów. Błyszczące od rosy naczynie grzechu mieniło się jaskrawym blaskiem setki świec. Zanurzyłem się w nim brutalnie, aż lubieżnie zawyła. Poczułem się jak drapieżnik, który dopadł swoją ofiarę. Moje ruchy były coraz gwałtowniejsze, przesycone agresją, nad którą już nie panowałem. Każde kolejne pchnięcie rezonowało coraz głośniejszym jękiem. Z bezwstydną satysfakcją patrzyłem, jak ściska w dłoniach bezwolnie podskakujące piersi, podczas gdy jej spocone ciało ślizgało się po pokrytej woskiem podłodze.
Spojrzałem na upojoną rozkoszą twarz i z obrzydzeniem zauważyłem, że zmieniła się w maskę odrażającej wiedźmy. Coś zabulgotało w moich płucach i w zaschniętym gardle, z którego nagle wydobył się niski, obcy głos.
– Ty dziwko! – ryknąłem, chwytając ją za gardło. – Tak pozostajesz mi wierna? Oddajesz swoje ciało rozpuście jak ladacznica!
– Co ty mówisz… Andrzeju – wycharczała przerażona. – Ją tylko z tobą… tylko ciebie… kocham
– Przejrzałem cię – krzyczałem, coraz mocniej zaciskając palce. – Widzę, jak się puszczasz. I to z moim, niewartym złamanego grosza synem.
– An...drze...ju…prze…stań…pro…szę…bo...li… – ledwo mogłem ją zrozumieć.
– Jesteś zwykłą suką – warknąłem gardłowo.
Jej twarz zrobiła się sina. Nie wiedziałem nawet, że mam aż tyle siły.
Nie przestawałem kopulować i wreszcie do moich żył zaczęła sączyć się obietnica spełnienia. Poczułem jak cała ta czerń, gęsta i paląca niczym smoła, powoli mnie uwalnia, spływając coraz niżej, do trzewi i lędźwi. Wtem coś rozdarło mi podbrzusze i rzygnęło prosto przed siebie niekończącym się strumieniem…
Czas się zatrzymał.
Świadomość tego, co zrobiłem, docierała do mnie powoli. Wraz z nią powrócił jednak strach. Zerwałam się z miejsca, nie wierząc, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Z przerażeniem spojrzałam na krąg wypalonych świec. Martwe oczy Marii patrzyły na mnie stamtąd z niemym wyrzutem…