Świat według Emilii (I)
7 października 2014
Świat według Emilii
Szacowany czas lektury: 14 min
Leżę na niewygodnej kanapie. Usiłuję jedną ręką napisać SMS-a a drugą trzymam się oparcia, żeby nie spaść. SMS-a pisać nie jest łatwo, bo podryguje na mnie lekko otyły, łysawy i wzrostu niewysokiego mężczyzna, którego zaczepiłam dziś w Vivie, restauracji, do której chodzą wszyscy prominenci. Znałam go z pierwszych stron lokalnych gazet, więc jego tożsamość nie była dla mnie tajemnicą. Najpierw pozwoliłam postawić sobie drinka, potem przypalić papierosa a potem wezwać taksówkę i zawieźć do jego biura w eleganckiej kamienicy w śródmieściu. Potem pozwoliłam nalać sobie dwunastoletniej whisky, pozwoliłam na gmeranie w moich majtkach i tak właśnie doszliśmy do tego momentu, gdzie on dyszy usiłując mnie zadowolić, a ja próbuję w tym czasie pisać SMS-a do Dorotki, mojej przyjaciółki od dziesięciu ponad lat. Bzykanie ważną rzeczą jest, ale w tej chwili to chyba wyłącznie dla łysielca, bo:
Po pierwsze - jego urządzenie do bzykania jest marne. Przedtem musiałam prawie pół godziny się namęczyć, aby toto nadawało się do włożenia w moją cipkę. Teraz czuję się tak jakby jakiś szalony włoski kucharz wkładał i wyciągał ze mnie rozgotowane spaghetti.
Po drugie – zapomniałam o urodzinach Dorotki. To znaczy nie tak w ogóle, ale nawet nie wysłałam rano SMS-a. To karygodne zaniedbanie w relacjach przyjaciółko - przyjaciółkowych. Muszę je naprawić jak najszybciej.
SMS poszedł. Widzę podrygującą przed moimi oczami łysinkę. Cholera. Już tak z dziesięć minut tak podryguje z tym makaronem w mojej pipce. Nie zamierzam spędzić tu całego popołudnia. Podrzucam energicznie biodrami, wydaję kilka ekstatycznych jęków. Kontr sztos zawsze działa. Zastyga na chwilę, rzęzi jakby ktoś go zarzynał i po chwili czuję wypływającą ze mnie ciepłą wilgoć. Podrzucam dla pozorów jeszcze kilka raz biodrami wydając ochy i achy. Show must go on. I koniec. Zrzucam go z siebie, udając wyczerpaną namiętnym seksem, wciągam majtki i biorę od niego wizytówkę. Obiecuję zadzwonić. Zadzwonię na pewno, gdy będę chciała skorzystać z jego koneksji. Całuję go na pożegnanie w łysinę. Stoi w skarpetkach, bez gaci, w samej koszuli a z makaronu powoli skapują na dywan jego potencjalni potomkowie. Żałosne, ale uśmiecham się na pożegnanie i wychodzę. Patrzę na zegarek. Dopiera osiemnasta a ja już jestem po ruchanku. Ciekawe, co się jeszcze dzisiaj wydarzy?
Ano wydarza się Dorotka. Odpisała na SMS-a i podała miejsce obchodzenia urodzin. Osiemnastych, jak co roku. Calypso. Wiedziałam, że tam ją zaniesie. Nie raz ściągałam ją tam, roztańczoną, z baru. Znali ją wszyscy bywalcy, a ochroniarze wpuszczali za darmo. Wiadomo. Utarg wzrasta jak klienci mogą za darmo pooglądać pijaną blondynkę tańczącą na barze w samych stringach, a czasem i bez. To był popisowy numer Dorotki. A popisywała się zawsze. Potrzebna była tylko tequila. Parę szotów i Dorotka wskakiwała na bar.
W domu zmywam z siebie ślady makaronowego kochanka. Swoją drogą „Pasta Lover" brzmi nieźle. Na pewno lepiej brzmi niż bzyka. Starannie układam włosy. Chyba z pół godziny stoję przed szafą z ciuchami. Pełna szafa a ja nie mam co na siebie włożyć. W końcu kompletuję jakoś garderobę na wyjście. Dzisiaj poszłam kluczem „wszyscy faceci moi". Muszę jakoś odreagować ten makaron. Postanowiłam sobie kiedyś, że dzień bez bzykania jest dniem straconym, lecz trudno nazwać bzykaniem dziesięciominutowe leżenie pod łysym facetem z makaronem między nogami. To była praca. Wieczór służy zabawie. Kozaczki z cholewką do pół łydki, krótka spódniczka, spod której widać koronkowe zakończenia pończoch i bluzka z dekoltem zapraszającym do oglądania moich cycuszków. Nie są wielkie, ale jako wabik się sprawdzają. Bieliznę ograniczam do minimum. To znaczy do stringów, które ledwie przykrywają mój łonowy kosmyk. Kosmyk, bo cipkę mam wygoloną w wykrzyknik, jak mówi na moją fryzurkę Dorotka.
Lubię seks. On pozwala mi panować nad wielkimi samcami z ego większym niż Mamut. Pewnie nie jestem jedyną, która wykorzystuje to, co ma między nogami do realizacji własnych celów w tym świecie zdominowanym przez mężczyzn. Pewnie już u zarania dziejów samica, która lepiej umiała „sprzedać" swój towar, w nagrodę miała lepszego myśliwego a co za tym idzie więcej skór do ubrania i jedzenia dostatek. Seks istnieje od zawsze. Sama mechanika nie zmieniła się od tysiącleci. Oczywiście pomijam różne ekwilibrystyczne wyczyny. One i tak sprowadzają się do włożenia męskiego narządu w narząd damski i wielokrotnym jego poruszaniu w celu doprowadzenia do uwolnienia się z owego męskiego narządu pewnej ilości plemników, które to mogą, choć nie muszą, wbić się w komórkę wyprodukowana z kolei przez narząd damski.
Gratulacje dla Natury za pozostawienie nam tego „mogą a nie muszą". Tenże właśnie margines błędu stał się największą siłą napędową ludzkości, a ja staram się tylko być jednym z wektorów tej siły. Oczywiście, na przestrzeni wieków zmieniały się konteksty seksu. Najpierw nie wiedziano, że „mogą a nie muszą", więc bzykano się w celach wyłącznie prokreacyjnych. I obie płcie były zdziwione, gdy po takim ruchanku brzuch mamusi nie chciał się powiększyć. Pewnie takie ruchanko bez poczęcia traktowano jako pewnego rodzaju anomalię. Może i chorobę. W końcu ktoś uświadomił sobie, że sama czynność jest dość przyjemna, i że brak owoców owej czynności powoduje, że nie trzeba się tak narobić przy polowaniu na Mamuty czy inne tego typu stworzenia. Czyli robimy sobie dobrze, a potem możemy wypoczywać, bo gąb do wykarmienia nam nie przybyło. Samice szybko wyczuły, że nie każde ruchanko musi kończyć się zwaleniem na jej głowę obsługi dodatkowego członka rodziny i zaczęły traktować te wolne „moce przerobowe" jako towar. Ceny na przestrzeni wieków były różne. Od kęsa jedzenia do pałaców. Zależy od epoki no i przede wszystkim od jakości samca, którego udało się złowić na swoje wdzięki. Jednak dopiero w XX wieku, gdy za pomocą środków chemicznych udało się „mogą a nie muszą" zamienić na „prawie nie mogą" zaczął się rozkwit transakcji wymiennych pomiędzy płciami. I nie mówię tu o ewidentnej prostytucji. Ta była, jest i będzie. Transakcje wymienne polegają na czymś innym. Ja ci udostępnię moją cipkę, a ty za to dasz mi dom, bezpieczeństwo i takie tam pierdoły, mało ważne dla facetów a bardzo istotne dla nas.
Nie należę do kobiet, które uważają, że coś im się należy z powodu rozłożenia nóg. Owszem, wykorzystuję wszystkie możliwe środki, żeby zapewnić sobie za te nóg rozkładanie jak największe korzyści. Uważam jednak, że to od mojej inwencji, moich umiejętności, zależy, co dostanę w zamian. Nic nie należy mi się tylko z tego powodu, że dałam kiedyś komuś wsadzić w siebie penisa. Niestety znam kobiety, które uważają, że między nogami posiadają dobro takiej wartości, że jak zdecydują się je komuś udostępnić to należy im się za to rekompensata do końca świata albo dłużej. Co gorsze, uważają również, że wymiana dóbr nie polega na faktycznym równoważeniu tego, co się bierze z tym, co się daje. Wartość nawet jednokrotnego użycia ich waginy, ich zdaniem, jest tak olbrzymia, że samiec i tak do końca życia nie jest w stanie tej wartości spłacić. A skoro tak, to nie ma już następnych „użyć". Chciał, miał, teraz niech odpracowuje. Nie biorą tylko jednego pod uwagę. Ilości towaru na rynku. Taki samiec w końcu uświadomi sobie, że przepłaca. I to przepłaca za towar marnej wartości. I skieruje strumień swoich dóbr do towaru lepszego. Może nie tańszego, ale na pewno lepszego, z jego punktu widzenia. I stąd całe rzesze kobiet pomstujących na ród męski, który jakoby niestały jest i niewdzięczny.
Ja działam na pograniczu. Na styku transakcji wymiennych i czystej, fizycznej przyjemności. Lubię się pieprzyć i jestem w tym dobra. I to jest mój główny cel. Nie zaniedbuję jednak strony transakcyjnej, bo żyć trzeba, a dobry produkt dzisiaj musi kosztować. Wtedy i kupcy bardziej go cenią. Zresztą, wszystkie marzymy o młodym, pięknym, bajecznie bogatym królewiczu, z wielkim królestwem i wielka pałą, który będzie nas rżnął dzień w dzień, noc w noc, za każdym razem doprowadzając do potężnego orgazmu. Taki ideał. Jednak zawsze pamiętam o tym, że zarówno moja decyzja o udostępnieniu towaru, jak i decyzja samca o zapłacie za niego są nieobowiązkowe. I bez żadnej gwarancji, że muszą nastąpić kiedykolwiek. W związku z tym w swój produkt muszę włożyć jak najwięcej wysiłku, bo jak samiec produkt doceni to ryzyko braku zapłaty zminimalizuję prawie do zera. Owszem, zdarzyło mi się parę razy nie mieć żadnej korzyści z udostępnienia swojej cipki, ale były to wyjątki potwierdzające regułę. Poza tym nie było to tak zupełnie bez, bo jednak miałam prawie za każdym razem niezłe rżnięcie, które uwolniło we mnie masę endorfin, które z kolei przełożyły się na mój pozytywny ogląd świata. Co też nie jest bez znaczenia.
Taksówka już czeka. Pod Calypso jak zwykle kłębi się tłum nawalonych już klientów. Dorotka pewnie jest już w środku. Przedzieram się przez bandę pijanych małolatów. Rysiek, ochroniarz, zna mnie bardzo dobrze, więc otwiera mi drzwi. Zostawiam w szatni kurtkę i wchodzę do Sali. Dorotka od razu macha do mnie zza stołu, przy którym siedzi kilka osób. Niektóre znam, niektóre nie. Może jakieś nowe mięsko się tam znajdzie? Dorotka już jest po paru szotach, widzę jak pożądliwie patrzy na ladę baru. Czyli będzie tak jak zwykle. Wypijam trzy szybkie szoty Tequili nie zawracając sobie głowy cytryną i solą. Musze dorównać towarzystwu. Obok Dorotki siedzi Mateusz, jej chłopak. Od jakichś dwóch tygodni. I pewnie jeszcze przez jakieś dwa najwyżej. Obok nich jeszcze dwie pary, których nie znam. A raczej dobrze nie znam. Jedną dziewczynę kojarzę. To ją widziałam zeszłego lata robiącą laskę kilku facetom na raz przed nadmorską dyskoteką Senso. Ci stali z wyciągniętymi fujarami, pili piwo i jarali szlugi a ona pracowicie ich ssała. Dostała później „z liścia" a oni poszli pić dalej. Siedziała rycząc na chodniku, więc pomogłam jej się pozbierać i wsadziłam do taksówki.
Ona mnie też poznała i chyba się zaczerwieniła. Albo to takie oświetlenie. Obok niej siedzi jakiś jej kolejny królewicz. Wkłada już jej ręce za dekolt. Jest mocno pijany. Mam nadzieję, że ona dzisiaj nie zaliczy „liścia". Piję następnego szota. Krew zaczyna mi szybciej krążyć w żyłach. Wychodzę na parkiet na łowy. Muzyka grzmi a ja zatracam się w tańcu. Teraz jestem „Queen of Dance Floor".
Budzę się dopiero koło dwunastej. Obok mnie chrapie Karol. To towar z wczorajszego wieczoru. Pomagał mi ściągnąć pijaną Dorotkę z baru, przyodziać ją co nieco i wsadzić do taksówki. Uznałam to za wystarczający wkład samczy w transakcje wymienną i zaciągnęłam go do mnie do domu. Bzykaliśmy się gwałtownie, nie oszczędzając mebli kuchennych ani łazienkowych. Zanim doszliśmy do sypialni musieliśmy zrobić przerwę na spożycie butelki wina. Przegadaliśmy przy tej butelce ze dwie godziny i już świtało jak wziął mnie po raz ostatni. I ten ostatni raz był cudowny. Nasze ciała dały już sobie radę z Tequilą wypitą w Trocadero, a wino wprowadziło je w lekko euforyczny stan, więc seks był cudowny. Nieśpieszny, trwający tyle ile potrzeba i kończący się tak jak należy. Zasnęłam uśmiechnięta i odprężona.
Delikatnie wstaję z łóżka i idę do kuchni. Włączam ekspres i otwieram Reddsa, którego kilka butelek zawsze stoi w mojej lodówce. Świat jest piękny. Za oknem świeci piękne słońce, waginę mam porządnie wymasowaną i wylizaną, a poziom endorfin po wczorajszej, a raczej dzisiejszej nocy sprawia, że czuję się jakbym była po dobrej Gandzi. Piję Reddsa na przemian z kawą i rozmyślam.
Facetów w moim dotychczasowym życiu dzielę na dwa typy – jebaków i marzycieli. Oczywiście z możliwością stanów pośrednich. Nie udało mi się niestety spotkać w swoim niedługim życiu marzycielskiego jebaki. Może tacy po prostu nie istnieją.
Jebaki to, wbrew pozorom, nie zawsze duże chłopy, z przerośniętymi bicepsami. Ci sterydowcy tylko na takich pozują, bo inaczej im nie wypada. Niestety. U nich przeważnie sterydy zjadły nie tylko mózg, ale i spory kawałek ich prącia. Zostały im jakieś takie maleństwa, przy których nawet wczorajszy makaron Bardzo Ważnego Łysola wygląda jak kutas Rona Jeremy'ego. U dobrego jebaki nie ma żadnego związku miedzy wielkością ciała a zdolnościami do ruchania. Byłam kiedyś z takim jednym chłopakiem, który miał około metra siedemdziesięciu wzrostu. Jego kutas też nie był imponujący. Ot, taka standardowa wielkość, jeżeli wiecie, o czym mówię. Cuda zaczynały się, jak stwardniał. Wieszałam mu na nim żelazko, wiaderko z wodą, dwukilogramowe hantle a on nawet na milimetr nie odchylił się w dół. Taki dar natury.
Jebaki znają doskonale właściwości swojego ciała i perfekcyjnie je wykorzystują. Wszystkie rozmowy, jakie się z nimi prowadzi prędzej czy później zahaczają o seks. A w zasadzie o jego aspekty fizyczne. Potrafią dokładnie określić, jaką pozycję podczas bzykania przyjąć, żeby poruszający się w pochwie członek dawał partnerce maksimum satysfakcji. W zasadzie skupieni są wyłącznie na sobie. Nie, to nie znaczy, że nie myślą o partnerce. Wręcz przeciwnie, są cali skupieni na daniu jej jak największej rozkoszy. Tylko powodem tego nie jest empatia a tylko zwykłe, samcze dążenie do" sprostania zadaniu". Osobiście nigdy nic nie miałam przeciwko takiemu „sprostaniu". I nie mam nic przeciwko samczemu zadowoleniu z osiągniętych efektów, jeżeli nie muszę udawać okrzyków i gwałtownych wyrzutów bioder tylko nie mogę ich powstrzymać. Wiecie, o czym mówię. Niektórzy z nich swoją dbałość o zadowolenie partnerki rozciągają na etap przedkoitalny, kupując kwiaty i przepuszczają kobiety w drzwiach. Jest to ich inwestycja w swój ogólny obraz, który w nas chcą wykreować. Nie dajcie się jednak zwieść. Po ruchaniu, które zazwyczaj bywa długie i wyczerpujące od razu zasypiają. Nie pogawędzicie z nimi, nie wyżalicie się w rękaw z babskich trosk. Oni już swoje zrobili. Wykonali 150% normy, są zadowoleni z tego, że my jesteśmy zadowolone i są zadowoleni z tego, że sami też są zadowoleni. Mnie to odpowiada, ale rozumiem, że nie wszystkim samicom na tym świecie może to wystarczać.
Przeciwieństwem jebaki jest marzyciel. Zazwyczaj marzy o wielkim uczuciu i każdy seks jest dla niego początkiem wielkiego związku, który się właśnie zaczyna. Już podczas zdejmowania spodni ma w głowie plan na następne kilka lat. Wspólne mieszkanie, ciąża, ślub, dzieci. W zależności od poziomu indoktrynacji religijnej kolejność może się trochę różnić. Z bzykaniem to bywa u nich różnie. Jedno jest pewne. Trzeba się więcej napracować, aby ich instrumenty nadawały się do spożytkowania. I zazwyczaj później jest fajnie. Bo marzyciel w ogóle nie myśli o sobie. On tylko chce, aby nam było dobrze. Gdybym powiedziała takiemu osobnikowi, że największą satysfakcję daje mi wbijanie gwoździ w jego kutasa, to poszedłby po młotek i gwoździe, po czym zacisnąwszy zęby położyłby swoją fujarę na stole. Może trochę przesadzam, ale niewiele. Kochankami są niezłymi, czułymi, wyrozumiałymi, z dużą wyobraźnią, która zastępuje im często niedostatki fizyczne. Bardzo wrażliwi. Gdy usłyszą w radiu lub telewizorze o spadku indeksu NASDAQ czy śmierci jakiegoś kolumbijskiego pisarza od razu im wszystko opada. Ja korzystam z chwili i nie włączam przy nich ani radia ani telewizora. I jest Ok, a czasami nawet lepiej. I w zasadzie z wszystkimi marzycielami utrzymuję cały czas jakiś kontakt. A oni ze mną. Jebaki po skończeniu okresu „bzykającego" nie odezwą się do ciebie na pewno.
Aha! Uwaga! Z marzycielami nie licz na szybkie numerki „w przeciągu i na drągu". Nie ma takiej możliwości. Zanim zesztywnieją na tyle, żeby móc cię przelecieć, złapiesz katar a nawet i zapalenie płuc może się przypałętać.
Oczywiście to są główne typy. W rzeczywistości większość samców lokuje się gdzieś pomiędzy tymi dwoma biegunami. Ja mam własną zasadę, której trzymam się od piętnastego roku życia. Mniej więcej trzech jebaków, potem jeden marzyciel i od początku. Jak chcesz złapać męża, odwróć proporcje.
Słyszałam, że jest jeszcze jeden typ samców. Tacy, którzy kobiecą cipkę traktują jako przyrząd do zaspakajania swoich potrzeb w każdym możliwym czasie, miejscu i bez względu na okoliczności. Jedyne, czego wymagają od kobiety to żeby szeroko rozkładała nogi, kiedy im zachce się ruchać i nie zawracała im głowy jakimś bólem głowy czy płaczącymi dziećmi. Ja takich nie spotkałam, ale jestem w stanie się zgodzić, że tacy mogą istnieć. Dla celów własnej kwalifikacji nazwę ten typ "kopulatorem". Moim zdaniem to taki ekstremalny jebaka. Taki, który tak się skupił na sobie, że już niczego innego dookoła nie widzi. Ważna dla niego jest tylko przyjemność, którą on osiąga. To na razie tyle przemyśleń na temat typów męskich, ale wrócę do nich jeszcze nie raz.
Rozgalopowały mi się myśli tak, że nie zauważyłam, kiedy kawa i Redds się skończyły. Karol był raczej w typie jebaki. Na pewno, bo mięśnie brzucha i ud mam obolałe. Karol jeszcze śpi. Pewnie też będzie miała zakwasy. Wskakuję pod prysznic i zmywam z siebie Karola.
Jestem na spacerze nad morzem. Karol wyszedł ode mnie około piętnastej. Wymieniliśmy się numerami telefonów, ale oboje wiedzieliśmy, że do siebie nie zadzwonimy. Może jeszcze wpadniemy kiedyś na siebie na jakiejś dyskotece. I dobrze. Wymieniliśmy płyny ustrojowe i było przyjemnie. Jest równowaga.
Kupuję duże lody. Czekoladowe. To moje ulubione. Zaraz pewnie spotkam kogoś znajomego, bo to przecież niedziela i całe miasto się tu zamelduje. Wiatr od morza kąśliwie chłosta wydmy i spacerowiczów na promenadzie. Unosi w górę ziarenka piasku i złośliwie wciska ludziom pod ubrania. Nie założyłam rajstop i czuję przeciąg pod sukienką. A może to jeszcze wspomnienie o Karolu. Śmieję się do siebie i zlizuję ściekające po bokach lodów czarne kropelki. Starszy pan, przechodzący obok mnie wraz ze swoją chyba żoną wybałusza na mnie oczy. Robię parę ruchów językiem i powoli pakuję sobie do gardła całą czarna piramidkę. Żona siłą ciągnie go za sobą. Jak widać mogę mieć branie nawet u panów po sześćdziesiątce. Idę powoli wystawiając twarz do jeszcze rachitycznego, kwietniowego słońca. Muszę się z Wami pożegnać. Ciekawe co jeszcze się dzisiaj wydarzy? Do zobaczenia wkrótce.