Różne oblicza polskiej wsi (I)
20 grudnia 2022
Szacowany czas lektury: 25 min
Wracam po dłuższej przerwie z tekstem w kompletnie innych klimatach...zapraszam do lektury i proszę was o trafne opinie!
Lato tego roku, okazało się być wyjątkowo mokre: jakby na przekór całemu światu, pogoda chciała wyrządzić nam psikusa.
Jednak jakaś tam ulewa, nie mogła zepsuć naszych planów: torby spakowane, brzuchy najedzone, samochód zatankowany – nie było opcji, aby nie wyjechać. Obiecałem Oli, że pokażę jej moje rodzinne strony, gdy tylko skończę pierwszy rok na studiach. Kąsała mnie swoimi uwagami bez wytchnienia: “Kiedy przedstawisz mnie swoim rodzicom?”, “Chciałabym poznać tę ciotkę, o której tyle opowiadasz!” i mój faworyt “Ty się mnie kuźwa wstydzisz?!”.
Ja pierdole…niektóre kobiety, naprawdę potrafią być uciążliwe…lecz czy uczucie nas łączące, potrafi zanegować nawet największę wady?
- Dawid, spakowałeś laptopa, nie? – zapytała Ola.
Spojrzałem na nią z miną, po której sama mogła domyślić się odpowiedzi.
- Oj Dawidek, z tobą, to jak z dzieckiem: jak się czegoś wyraźnie nie powie, to sam niczego się nie domyślisz!
Potajemnie nabrałem i wypuściłem powietrzę: skupiłem swój wzrok na drodzę, która powoli zaczynała gubić asfalt. Gdy wysłużone auto, zaczęło tłuc się po tej dziurawej imitacji “drogi”, przypomniałem sobie, dlaczego nie chciałem tutaj wracać. Momentalnie zrzedła mi mina – nawiedziły mnie same demony przeszłości, które kryłem głęboko w sobie, lecz…czy jeszcze będę w stanie tak długo je powstrzymać?
- Choć powiedz mi, że wziąłeś mojego tableta grafi…
Ścisnąłem mocniej kierownicę, a moje brwi niemrawo uniosły się ku górze. Moja cierpliwość miała swoje granice i właśnie chyba, powoli zaczynała się kończyć…
- Nie, nie spakowałem – odpowiedziałem, siląc się na spokój.
- To co my tam u licha będziemy robić?
Cicha “kurwa” wyrwała się spod moich ust – ta kobieta zaczynała mi już poważnie grać na nerwach – co wcześniej, nie miało miejsca! Moi rodzice, to jednak mieli rację: zanim się z kimś zwiążesz na poważnych warunkach, należy wystawić takiego delikwenta na dziesiątki prób! No i cóż wam mogę powiedzieć? Ola, choć egzamin porządnie się nie zaczął, zdążyła już uwalić zbyt dużo zadań…
A oblanie egzaminu, przypominało mi, z jakiego materiału, był zrobiony pasek mojego starego…
- Kochanie, jedziemy na wieś – odpowiedziałem tonem stoika – Ostatnie o czym tam będziesz myślała, to o swoim tablecie.
- A jak mnie wena złapię, hę…O! Albo zobaczę jakiś krajobraz i będę chciała go namalować, czy coś i…
- Od czegoś masz bujną wyobraźnię, tak? – ukróciłem dywagację dziewczyny, prawą dłonią, kładąc dłoń na jej biodrze.
- Ta wyobraźnia o której myślisz, nie pomoże Ci przy jeździe autem – odpowiedziała krótko, gasząc mnie jak peta.
Deszcz dudnił po masce auta, a coraz częściej pojawiające się drzewa, zaczęły uginać się pod potęgą wiejącego wiatru. Otaczająca nas szarość, zaczęła mnie przytłaczać: pogoda zawsze miała wpływ na moje samopoczucie, a szczególnie tutaj – tu, gdzie dorastałem – tu, gdzie niechętnie wróciłem, wcale nie będąc do tego przekonany.
Kierunkowskaz i skręt w lewo, gdzie z taniej podróby asfaltu, wylądowaliśmy na polnej drodzę: tutaj, to dopiero było trzęsienie ziemi! W lusterku zobaczyłem minę mojej zdegustowanej blondi, która podskakiwała na siedzeniu, nie mogąc złapać równowagi – nie wiedząc czemu, natychmiast poprawiło mi to humor – no dobra, chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego mnie tak to rozbawiło, nie?
Niech się trochę pomęczy, za te swoje durne i denerwujące pytania, po usłyszeniu których, mam ochotę na nią wrzasnąć falą inwektyw – takich, które wylewałyby się bez końca – byłby to potop przekleństw, który potrafiłby skruszyć skały. Potrafiłyby sprawić, że już nigdy przenigdy nie potrafiła się odezwać…
- Ooo, czy to ten dom? – zapytała naiwnie, wskazując palcem na najbliższy domek po prawej – A może ten? Albo ten?!
- Musimy podjechać pod tę górkę, a potem w oddali zobaczysz biały dom, obok którego znajduję się stara, drewniana chata…
- A co to za chata? – przerwała mi Ola.
- Stary dom, w którym dziadkowie dziadków żyli: teraz przechowują tam zwierzęta…
Gdy pokonaliśmy wzniesienie, naszym oczom ukazał się mój rodzinny dom, który ani trochę się nie zmienił, chociaż nie – w oczach mojej wyobraźni, różnił się on – towarzyszył mu zniechęcający smród przelanych łez, nieprzerwanego bólu brzucha i jego…
- Jezuniu, nie mogę się doczekać już! – oznajmiła moja dziewczyna, wyskakując z samochodu.
Bez słowa, śladu uśmiechu na twarzy, wysiadłem z auta. Skierowałem się ku bagażnikowi, skąd wyjąłem dwie skromne walizki: zamierzaliśmy zostać tylko na kilka dni, więc i po co nam więcej? Gdy już postawiłem je na ubitej ziemi, z domu zaczęło wybiegać moje liczne rodzeństwo, które przyglądało mi się…dziwnie? Jakby nie poznali swojego starszego braciszka, co najmniej, jakby ich posesję nawiedził śmierdzący gównem menel, błagający każdego kierownika o groszę do piwa.
Takie emocję widziałem z ich oczu – “po co tutaj wracałeś, jak nikt, absolutnie nikt Cię tutaj nie zapraszał zdrajco?!”. W duszy, skinąłem potakująco głową: coś w tym musiało być…
- Dawid! – zawołała matka, która widząc moje oblicze, rozpłakała się – Jak ja Ciebie dawno nie widziałam!
- Mamo…
Objąłem ją, nie dlatego, że czułem się samotny i pogardzany. Była to jedyna osoba, dla której postanowiłem zaryzykować wizytę w tym miejscu. Jedyna, która nie sprawiła mi przykrości w latach mojego dzieciństwa…
- Synu.
Podniosłem wzrok – zajaśniał w niemym zdziwieniu – choć nie było tutaj powodu do szoku. Ojca zapamiętałem bardzo dokładnie: jego pieprzoną białą koszulkę bez rękawów, zawsze nieogoloną brodę i kuśtykający krok, za którym kryła się siła Goliata. Każdy w naszej rodzinie wiedział, że nasz Tatuś był naprawdę silnym mężczyzną…
Nakryliśmy go na rąbaniu drewna siekierą, która, gdy ja pracowałem niegdyś przy domu, bardzo mi się spodobała. Tak wygodnie leżała mi w dłoni, jakby w niej znajdowało się powietrze. Najwyraźniej ojcowi też się musiała spodobać: nie wyrzucił jej od tamtego…
- To jest Ola, moja dziewczyna – przedstawiłem ją krótko, ucinając myśl.
Obróciłem się ku walizkom, a ona zaczęła już ujadać, że “Jak bardzo miło mi państwa poznać!”, “Właśnie tak sympatycznie was sobie wyobrażałam!”, “Oczy to ma po matce, ale reszta, to wykapany ojciec i…”.
- Może napijemy się kawy – przerwałem ponownie wywód Oli – Padam z nóg i potrzebuję zastrzyku energii.
Matka obróciła się ku ojcu, który delikatnie skinął głową – gdy tylko to się wydarzyło, wszyscy wprawili się w ruch – młodsze rodzeństwo, rozbiegło się po posesji, matka szybkim krokiem pobiegła do domu. Jedynie ojciec stał jak wryty i mierzył mnie swoim, charakterystycznym, kamiennym wzrokiem. Po chwili takiego stania, bez słowa zabrał ode mnie walizkę mojej dziewczyny i zaczął ją zagadywać.
Niezbyt miałem ochotę słuchać tego pierdolenia, które zawsze uskuteczniał…tej czarującej, srebrnej mowy, która sprawiała, że każdego miał w swoich brudnych łapskach. Nikt nie mógł wierzyć tym wszystkim oskarżeniom, które były nagą prawdą – to było po prostu niepodobne, żeby Stasiek taki był – totalna aberracja!
Jednak…czasem to, co jest nierealne, jest rzeczywistością, która bezpośrednio nas dotyka i rani. W każdym miejscu naszego ciała i duszy.
***
Kawa smakowała jakoś dziwnie znajomo – przypominała mi ona dawne czasy – takie, które wolałbym, żeby nie wróciły. Takie, przez które do teraz, nie mogę zasnąć…
- Opowiadaj synku, jak tam na twoich studiach? – zapytała matka.
Siedzieliśmy przy skromnym stole, który ledwie co pomieścił naszą czwórkę: trzymałem dłoń na biodrze Oli, od której biło ciepło dodając mi otuchy. Pomyśleć, że ta kobieta potrafi dodać mi siły lepiej, gdy się nie odzywa?
- Skończyłem pierwszy rok i się jeszcze nie zachlałem na umór – oznajmiłem, siląc się na żart – A wy, jak żyjecie na tej wsi?
Ojciec od razu spojrzał na mnie spode łba, szukając prowokacji. Złapał mocniej za kubek kawy, nóżka przestała mu skakać, a drugą żelazną dłoń położył na stole.
- Od poniedziałku do piątku, jakoś ciągniemy – odpowiedział sucho.
- Nic się nie zmieniło, co?
No i masz – zdobyłem się na odwagę w nieodpowiedniej chwili! Ola spojrzała w oczy mojej matki, a jej oczy zaś skakały: to na mnie, Olę i ojca, któremu zauważalnie skamieniała mina. Zmarszczył brwi, wsunął wargi do ust i odsunął kubek z kawą z dala od siebie.
- Co się niby nie zmieniło? – warknął stary.
- Oj, tak mu się pewnie powiedziało głupio – oznajmiła nad serdeczniej matka, próbując ratować sytuację – No, to może nam opowiesz…
- Niech gada.
Ścisnąłem wyraźnie mocniej za biodro Oli i podniosłem wzrok zza stołu, stając w szranki ze spojrzeniem ojca. Nie było w nim nic – gniewu, nienawiści, czy zazdrości – patrzył na mnie tymi obojętnymi oczami, spod których daleko zatopiona była chęć spuszczenia mi manta pasem, tak jak za “starych, dobrych czasów”.
- Dalej jesteś chuja wartym ojcem?! – stanąłem ze krzesła, warcząc jak wilk – Dalej tłuczesz te biedne dzieci?
Ojciec poderwał się zza stołu idąc moim śladem, co najmniej, jakby uderzył go grom z jasnego nieba. Kurwiki zezwierzęcenia objawiły swoje prawdziwe oblicze: odruchowo sięgał do paska od spodni, lecz wstrzymał w ostatniej chwili rękę. Mierzył mnie wzrokiem pogardy poniżonego śmiecia – wydawał się, że zazdrości mi – zazdrości mi czegoś, tego, czego nie potrafiłem nazwać…
- Ty czasem sobie nie pozwalasz na za dużo gówniarzu, eeę?! – ryknął jak świnia, prowadzona na rzeź – Trochę szacunku do swojego ojca, co? Oj, ta Warszawa Cię zmieniła, już ja bym Cię urządził, ty…
Natychmiast przerwaliśmy, gdy na oblicze mojej matki wkradły się łzy – to zawsze go “uspokajało” – było dla nas ratunkiem przed furią tego starego moczymordy. Moja dziewczyna zerwała się razem ze mną, a jej rysy przebrały stanowczy wyraz.
- Wychodzimy stąd – oznajmiła – I nigdy nie wracamy.
Tak jak powiedziała, tak też zrobiłem: zabraliśmy nasze walizki, spakowaliśmy je do auta i nie minęła dłuższa chwila, a już tłukliśmy się na polnej drodzę, z której przed chwilą przyjechaliśmy.
Czułem w powietrzu między nami atmosferę zburzonego niepokoju – dryfowaliśmy na morzu pogardy, nie posiadając ani kompasu, ani choćby skrawka mapy. Milczeliśmy, próbując we własnej głowie przepracować to, co właśnie przed chwilą się wydarzyło. Jedyny dźwięk, który dobijał się do naszego umysłu, to był to wiatr, który kołysał drzewa i okoliczne łąki do snu.
Do snu, z którego mogły się już nigdy nie przebudzić…
- Tak bardzo Cię przepraszam, że tak na Ciebie naciskałam – odezwała się po około kwadransie Ola, wpatrując się bez wyrazu w drogę – Nie powinnam, nie…
- Już dobrze – odpowiedziałem krótko – Chyba tego potrzebowałem…tak mi się przynajmniej wydaje.
- To już się nigdy nie wydarzy – oznajmiła kobieta – Obiecuję.
Z tymi słowami, wróciła mi nadzieja w tę kobietę – jej wnerwiająca persona, rozpłynęła się w powietrzu! Przybrała postać kochanki-opiekunki, która nie spocznie, dopóki jej bliscy i ukochany, nie dojdą do bram wiecznego szczęścia. Od razu, na mojej twarzy zaczął malować się nie udawany uśmiech.
Udało jej się! No, przynajmniej na razie…
- Chciałaś zobaczyć moje dziecinne strony, co? – zapytałem, porzucając czarne myśli nawiedzające moją głowę – Pokażę Ci je.
- Ale jak…przecież, nie wrócimy do twoich rodziców, prawda?
Spojrzałem w zieleń jej oczu, które zostały wytrącone z równowagi: wyglądała jak skonfudowany perkusista, gubiący rytm, przez co skazał resztę zespołu na coś, czego nie można nazwać grą z ładem i składem.
- Zobaczysz – odpowiedziałem tajemniczo.
***
Zjedliśmy obiad w okolicznej knajpie “Pychota”, dzięki której w dzieciństwie nabawiłem się nadwagi. Tutaj co wieczór, każdy szanujący się dorosły koleś przychodził wypić kufel, czy dwa piwa, aby spotkać się z kumplami po pracy, ponarzekać na wszystko: świat, żony, sąsiadów i rząd – te ostatnie tematy, zazwyczaj prowadziły do rękoczynów…
- Znajdziemy tu jakiś hotel? – zapytała z nadzieją Ola.
Grzecznie powstrzymałem się od wybuchnięcia śmiechem.
- Na takim zadupiu? Coś ty! Sami będziemy sobie musieli coś zorganizować…
- Ale, że w aucie?! – zapytała zdziwiona.
- A gdzie? W domku na drzewie?
Za tą głupią odzywkę, musiałem przecierpieć kwadrans nie odzywania się. No cóż, rozumiem, że wracamy do normy, czyż nie?
Prowadziłem auto po ulicach tej zapomnianej przez Boga wsi, tak, jakbym nigdy nie opuścił tego miejsca. Byłem zdziwiony: podejrzewałem siebie, że będę pamiętał sporo, ale nie na pewno do takiego poziomu. To rzecz naprawdę niebywała, że dziecięce ścieżki, którymi chodziłem, tak utrwaliły mi się w głowie, że nie ma siły, abym o nich zapomniał.
A trochę miejsca w głowie by się przydało…daty z historii nie wchodzą, czy inne ważne pojęcia również, a takie duperele, zostały i niczym się nie przejmują!
Bez żadnych problemów trafiłem na polanę, która była miejscem spotkań mojej starej paczki. To właśnie w tym miejscu, mieliśmy “punkt zborny” – stąd, albo szliśmy się włóczyć po okolicy, albo tutaj jakoś organizowaliśmy sobie czas. Najlepsze chwile mojego dzieciństwa, rozgrywały się właśnie tutaj. Ta polana była oderwana od trudów szarej rzeczywistości: była osobną wyspą na archipelagu cierpienia…
Była miejscem, gdzie kiedyś…tak, to było przyjemne, muszę do tego…
- Proszę, częstuj się – powiedziałem, podając Oli piwo – Przyda nam się po dniu pełnym “wrażeń”.
Stałem obok dziewczyny, która zamyślona siedziała na tylnym siedzeniu. Złapała jakby od niechcenia butelkę, którą otworzyła mechanicznie. Widać było gołym okiem, że ten cały dzień, odbił się na niej dosyć wyraźnie. Myślałem, że ja w tej parze byłem tym z gorszą psychiką. Szczególnie po tym ostatnim…
- Dlaczego? – zapytała po dużym łyku.
- Co dlaczego?
- Dlaczego tak się dzieje?
Powinien przyjąć minę antycznego filozofa, dywagującego na temat sensu człowieka i jego istnienia w świecie. Powinien zacząć się zastanawiać, skąd w człowieku pojawiają się instynkty, które posuwają go do uderzenia osoby, której wiele lat temu, wyznawały przed ołtarzem miłość wieczną, bez względu na wszystko. Jednak życie postanowiło odcisnąć na mnie zbyt twardo swoje piętno – wiedziałem, dlaczego tak się dzieje – wiedziałem, że czegoś takiego nie da się powstrzymać, jak za dotknięciem magicznej różdżki.
Jedyne co mi pozostało, to zaadaptować się do tej mocy i jej ulegnąć…
- Ojciec tak nas tłukł i wyzywał, że to my czuliśmy się winni, niewystarczający – odpowiedziałem, patrząc niemo przed siebie – Zaakceptowaliśmy swój los jako jego pachołki do bicia…
- Mogliście o tym powiedzieć komuś innemu!
Spojrzałem na Olę pobłażliwym spojrzeniem, w którym kryła się szczypta złośliwego rozbawienia.
- Na jakim ty świecie żyjesz? – zapytałem, wzdychając głośno – Matki przyjaciółki ze wsi by ją pocieszali, że pijakiem przynajmniej nie jest, a inne chłopy, by ją wyśmiali, że przecież“jak chłop baby nie bije, to jej wątroba biję”…
Milczała. Długo milczała. Wzięła łapczywy łyk piwa i złapała mnie za rękę. Poczułem nadzieję niewinnej istoty, która szukała schronienia przy boku kogoś silniejszego. Chwyciłem mocniej dłoń Oli, a ta pomału wstała i pocałowała mnie. Właśnie tego potrzebowała – znaleźć się w objęciach człowieka, który zapewniał jej bezpieczeństwo.
Tego wieczoru, z okolicznego lasu zwanego potocznie “Babim gajem”, można było usłyszeć głośne pojękiwania i gruchot starego auta, trzęsącego się na całego, które dawno powinno wylądować na złomie…
***
Zawsze o tej porze siedziałam w barze u Dawidka: gdy pozwalał na to jego budżet, stawiał mi drinka, licząc, że coś z tego może być. Oddalałam jednak jego zaloty – tak bez konkretnego powodu – jakoś, ten Dawid mi nie leżał, coś mi śmierdział.
- To co zwykle Pani Kowalska? – zapytał nieustępliwie Dawidek.
Czyli jednak mi dzisiaj nie postawi…no cóż, najwidoczniej, to nie był mój wieczór.
- Nie, dzisiaj tylko kieliszek wódki.
Posłusznie podał mi to, co chciałam: wódka prędko zniknęła w moich ustach i gestem poleciłam, aby nalał mi więcej i więcej. Nim się obejrzałam, a zaczęło już mi się delikatnie kręcić w głowie. Ludzie wytykali mnie palcami i podśmiechiwali się pod nosem, lecz nie zwracałam na to uwagi. Właśnie dlatego chciałam wódki – aby móc tego nie widzieć.
- Cięższy dzień? – zapytał blondyn, przysiadając się do mnie.
Koleś to naprawdę był element! Konsekwentnie zbierał ode mnie kosze od spokojnie dwóch miesięcy, a ten, w podrywie był wierny jak Penelopa! Powinien zasłużyć na medal, czy coś! W sumie…chyba dam mu jednak ten medal!
- Brakuje mi po prostu mojego męża – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- No tak, to musiał być dla Pani cios, w takim wieku…
- Nom…szczególnie w niektórych sprawach.
Obrót spraw po tym zdaniu, zaczął układać się już prędko. Kilka kolejnych kolejek, śmiechy-chichy i już zgarnął mnie do domku dalszej rodziny. Stał pusty: tłumaczył mi, że jego rodzina od strony matki wyjechała na roboty do Niemiec (nie, nie na takie roboty, o jakich myślicie) i dała pod opiekę rodzinny biznes w postaci baru.
- Coś pod skórą czułem, że warto było zostać w tej dziurze – oznajmił, puszczając mnie szarmancko w drzwiach.
- Pokażę Ci, że warto było…
Aj, ten wyrywny Dawidek. Chciał zaraz po napisaniu matury, opuścić naszą wieś, potem zresztą nie chciał wyznać dlaczego. Jego wujek prowadzący bar, był skłonny oddać mu biznes i chciał się wyprowadzić do Niemiec, lecz odmówił – takiej ofercie! – coś głębszego musiało za tym stać…
Gdy tylko przekroczyłam próg jego drzwi, klepnął mnie w tyłek – co nie było jakoś dziwne! Moje pośladki w tej obcisłej sukience, jak na mój wiek, prezentowały się wprost bosko! Zamknął pośpiesznie drzwi, jakby śmierć go ścigała i wskazującym palcem, kazał mi zachować ciszę.
- Zmusić Pani do zachowania ciszy, czy do jęczenia?
- Zaraz ty będziesz mruczeć młody…
Bez namiętnych pocałunków, postanowiłam przejść do rzeczy – wprawnym ruchem zrzuciłam spodnie, pod którymi krył się naprawdę porządny kawał chuja…mógł mieć spokojnie ponad dwadzieścia grubych centymetrów. Na sam jego widok, czerwony rumieniec opanował moją twarz! Zaczęłam go prawą rączką mocno masować, co spotkało się z falą stęknięć mojego kochanka. Uklękłam zmysłowo, powoli, dając się doprowadzić do parteru przez jego prawą dłoń, po to, aby wziąć całość jego kutasa jednym haustem. Zaczęłam się przy tym sakramencko krztusić, ale tego dupka niezbyt to obchodziło.
Więc postanowiłam wrednie złapać za jego jaja, a następnie uścisnąć je tak mocno, jak ściska się bliskich, którzy wrócili po długiej nieobecności do domu…
Skrzywił swoją mordę, jakby poczuł odór zwierzęcej stajni i natychmiast wylazł z moich ust. Jego ośliniony kutas prężył się dumnie, więc postanowiłam, że pomasuję go jeszcze troszkę. Jako, że miałam świetny poślizg, to przebiegało to naprawdę sprawnie: moja rączka sunęła w te i wewte, sprawiając konkretną dawkę przyjemności mojemu partnerowi. Na samym końcu, ucałowałam z pietyzmem główkę jego penisa, a następnie wstałam, mierząc go wzrokiem pełnym wyzywającego uroku.
- Rozbierzmy się i weź mnie…
Długo nie musiałam czekać na jego ruch: zanim się obejrzałam, a dupek przystawiał się do mojego wypiętego na kanapie tyłka! Włożył mi go do cipki bez problemu, a westchnął przy tym, jakby właśnie tego potrzebował w swoim pełnym nudy życiu. Złapał za moje zgrabne pośladki i zaczął mnie ładować w tyłek, jakby następny dzień miał nie nadejść.
Poczułam się spełniona: pomimo pojedynczych rozstępów, zmarszczek i krost w miejscach, o których wolałabym nie wspominać, koleś mnie tak namiętnie pożądał! O mało co, nie straciłam równowagi od siły jego penetracji! Zaczęłam ciężko oddychać, łapiąc chciwie powietrze, gdy jego penis coraz to bardziej mnie wypełniał i wypełniał. Czułam się, jakbym była w łóżku z o wiele starszym kolesiem, który już niejedno w życiu przeżył, a gówniarz ledwo mało co zbliżył się do dwudziestki!
W pierwszej rundzie nie wytrzymał zbyt długo…wyjął swojego twardego kutasa i zlał się zimniutka spermą na moje czerwone od klapsów pośladki.
- Rasowa z Ciebie kurwa – wystękał zmęczony.
- Wiem.
Chwilkę poleżałam w tej pozycji, w której mnie posuwał, a następnie leniwie wstałam i jakby nigdy nic, usiadłam na kanapie. Sukienka wisiała na fotelu obok, a ja – dumnie i bez odrobiny wstydu – prężyłam swoje nagie ciało przed o wiele młodszym kochankiem. Koleś był niezły, trzeba mu to oddać, choć zdecydowanie miewałam lepsze chwile uniesienia z innymi mężczyznami.
Ale to było dawno – jeszcze zanim poznałam Łukasza – mojego zmarłego męża.
- Napijesz się czegoś? – zapytał, patrząc na mnie z fascynacją.
- Wystarczy mi już alkoholu na dzisiaj.
- W takim razie, może wody?
- Nie, jakoś nie mam na nic ochoty.
Poleżeliśmy leniwie na jego rozłożonej kanapie: jakoś nie wpadło nam do głowy, aby ruszyć swoje leniwe dupska na górę, ku wygodnemu łóżku! Ściśnięci we własnych objęciach, gadaliśmy o wszystkim i o niczym, aż zaczęłam ponownie, nieśmiało masować przyrodzenie Dawidka. Nie stawiał sprzeciwu, a wręcz przeciwnie – nie udawał swojego zadowolenia!
- Zrobisz mi hiszpana tymi balonami? – zapytał, nie kryjąc swojej gówniarskiej ekscytacji.
Nawet się nie odezwałam: chwilę później już przed nim klęczałam, a mój bujny biust obejmował wyrywnego penisa. Ścisnął mocno swoje dłonie na tapczanie, dając w taki sposób wyraz odczuwanej przyjemności. Odchylił głowę do tyłu, przymykając oczy – szukał nimi nadziei na lepsze życie, z dala stąd, od tego wszystkiego.
Aż dziw bierze, że nie domyśliłam się, że mogłam przez niego zostać potraktowana jak dmuchaną lalę do wypełnienia…
Moje piersi były wprost idealnie dopasowane do wymiarów jego kutasa – objęły go tak, jak stary wyjadacz, obejmujący młodą cichodajkę. Jak zaczął stękać głośno, tym bardziej skupiłam się na pieszczocie: czułam obowiązek żony byłego generała, aby wykonać swoją powinność względem mojego kochanka, aby zadowolić go jak najlepiej!
Wydałam sobie rozkaz, a rozkaz – bez względu na treść – powinien zostać wyegzekwowany co do joty!
Co mnie zaskoczyło: trysnął po chwili takich pieszczot! Nie ukrywam, poczułam zimny dreszcz zawodu, bo mocno liczyłam na następną rundkę, ale skarciłam się w duchu – jeszcze cała noc przed nami, czyż nie?
***
Następnego dnia, gdy się obudziłam, nie było go w łóżku. Podniosłam się leniwie, wstając ruchem pełnym gracji. Naciągnęłam się jak niewyspana panda i narzuciłam na siebie szlafrok, który wisiał tuż przy szafie. Zeszłam spokojnie na dół, nie spodziewając się burzy, która niespodziewanie, przywitała mnie w kuchni.
- Zbieraj się szybko, bo muszę bar otwierać – powiedział z wyrzutem Dawid – I to migiem.
- Ale…jakiejś śniadanie?
- Sama sobie w domu zrobisz.
Okruch lodu rozpłynął się nad moim sercem, które zamarło: widziałam przed sobą mężczyznę, który dzień wcześniej zachowywał się zupełnie inaczej!
Jednak posiadałam własną dumę: zadarłam wysoko brodę i nie patrząc ani chwili dłużej na tego dupka, opuściłam kuchnię. Przebrałam się pośpiesznie w łazience i bez słowa na pożegnanie, opuściłam jego mieszkanie. Buzowały we mnie skrajne emocje, zupełnie jak u jakiejś gówniary, która została wykorzystana…lecz, czy czymś różniłam się od takiej laski? Powinnam była być mądrzejsza, a dałam się wyruchać jak zwykła dziwka…
Słońce ledwo co objęło wartę po nocnym strażniku: zwiastowały to ryki pojedynczych kogutów, które wyrywnie niosły wesołą nowinę – nadszedł kolejny dzień, jest co świętować! Jednak nie podzielałam entuzjazmu tych zwierząt…miałam ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy spod niej nie wracać. Pewnie, ryzyko niezobowiązującego seksu, brało pod uwagę taki wynik przebiegu wydarzeń, ale totalnie nie spodziewałam się takiego zachowania po człowieku, który zdawał się być mną odurzony!
Moje wszystkie myśli jednak prysły, gdy pojawiłam się przed moją posesją – jedynym miejscem, które było urywkiem dawnej przeszłości, która bezpowrotnie przeminęła…
Mój dom – choć w porównaniu z sąsiadami, raczej rezydencja – był ogrodzony nie zachęcającą do przekroczenia ogrodzeniem. Wyjęłam prędko z torebki klucz, który pozwolił mi pokonać “fortyfikację”, jak to zwykł mawiać mój mąż i skierowałam się ku drzwiom. Budynek prezentował się pięknie: dom był wyrwany z dawnej epoki, która przetrwała wojenną zawieruchę. Wszyscy we wsi nam zazdrościli – było zresztą czego!
Z ulgą weszłam do domu i natychmiast zrzuciłam z siebie niedbale wszystko, co miałam na sobie: był to codzienny rytuał, gdy wracałam na swoje. Gdy chodziłam po mieszkaniu nagu, czułam się “wolna” – nikt mi niczego nie narzucał i mogłam robić tutaj co żywnie mi się podoba!
Przy takim pozytywnym nastroju, wparowałam dumnie do kuchni i postanowiłam, że zrobię sobie pierwsze i drugie śniadanie…a co! Kto bogatej zabroni? Stać mnie na ten dworek, na drogie auto, markowe perfumy, wyjściowe sukienki, więc kto mi – kobiecie takiego stanu – miałby zabronić takich atrakcji?!
Kilkoma ruchami zrobiłam sobie kanapkę, a nawet dwie, które wszamałam bez sumienia – czułam się na tyle błogo po tym drugim śniadaniu, że…
- W sumie, to mogłabym umierać – pomyślałam głośno, wybuchając śmiechem – A to dobre…
I wtedy, wszystkie światła zgasły, tak, jakby odcięli prąd w domku. Padłam bez siły na ziemię, która stała się przyjemnym posłaniem. Zachciało mi się tak bardzo spać…nie, nie wyspałam się porządnie poprzedniej nocy. Zresztą, sen…tak, teraz go zdecydowanie potrzebowałam. Ten nagły ból głowy, tak…sen był moim błogosławieństwem, wybawieniem od życia bez mojego męża.
Tak – zasnę chyba na całą wieczność, po co się budzić? To tylko ciągły ból i cierpienie…
***
Odkryto jej ciało kilka godzin później – niedługo potem zjawiła się policja, która odgrodziła teren od niemile widzianych oczu. Było zupełnie tak jak w filmach – te światła radiowozów, uzbrojeni policjanci i te taśmy z napisem “WSTĘP WZBRONIONY”. Żywcem wyrwane z Hollywood!
Eksperci zobaczyli zmasakrowane ciało starszej kobiety – z tyłu jej głowy widniała pustka – ją samą natomiast otaczała krwawa polana, która pomalowała przestrzeń obok siebie. Śledzcy stwierdzili, że morderca używał siekiery: jednym ruchem ogłuszył ofiarę, a drugim cięciem, dokończył dzieło.
Ustalono spójną wersję wydarzeń – ofiara została zamordowana znienacka, bez możliwości samoobrony. Poszukiwany następnie wielokrotnie zgwałcił kobietę, a gdy zakończył się zadowalać, podpalił jej włosy i najprawdopodobniej omyłkowo, podpalił połowę twarzy ofiary. Następnie mężczyzna skopał zwłoki, ze szczególnym uwzględnieniem głowy, która została najbardziej raniona.
Wcześniej wspomniana głowa, została wielokrotnie zraniona siekierą, przez co, głowa przypominała raczej krwawą miazgę, niż miejsce, gdzie przebywał mózg człowieka.
Nie pozostawił żadnych śladów…jedyne, co po sobie zostawił, to ślady błota w dworku i kamera uchwyciła mordercę – niestety, niewiele można z tego nagrania odczytać. Mężczyzna (to wiemy na pewno) ubrał się w taki sposób, aby nie można było określić dokładniej jego sylwetki. Jednak, nie mógł uciec od wzrostu – szkoda tylko, że jak na mężczyznę, jest on do bólu przeciętny!
Praktycznie zbrodnia idealna, co? Nie. Złapiemy go i skurwiel odpowie za swoje czyny…
***
Żywot drogówki, nie należał do zbyt ciekawych – rano stoję, auta zatrzymują się, klienci robią swoje i odjeżdżają. Co mi pozostało, gdy emerytura nie pozwala mi się utrzymać? Takie to władze wybraliśmy, co o własnych obywateli nie dbają, ot co!
Aj, muszę przestać o tym myśleć…nie te lata, tylko niepotrzebnie podnoszę sobie ciśnienie. Tego by mi jeszcze było trzeba – żebym tutaj, w takim stroju wykitowała – pośmiertna sensacja! Stare babsko kurwiło się za pieniądze, bo nie było jej stać na ogrzewanie domu…cóż za nonsens, cóż za przekręt, cóż za…
Wdech…i wydech…Marto, nie rób sobie tego – serio, ten pomysł z zawałem, to nie jest adekwatny sposób, aby pożegnać się z tym światem!
Spokojnie rano mogły mnie mijać dziesiątki aut, zanim jakikolwiek “chętny” kierowca zjechał na pobocze. Wtedy wywiązywał się zazwyczaj taki dialog:
- Ile za loda?
- 50.
- A komplet?
- 150.
- Biorę.
No cóż…na tym odcinku drogi, nie miałam konkurencji: była ona rzadziej uczęstszaną alternatywą prowadzącą do stolicy. Może i ruch był mniejszy – przez co, mogło mi się to nie opłacać – ale jako, że stałam tu tylko ja, popyt był o wiele większy na moje usługi! Studiowanie jeszcze za komuny ekonomii, nie poszło w las, co nie?!
No i cóż – musiałam zawsze wstawać o piątej, aby “zrobiona”, zdążyłam tutaj spacerkiem dojść na około szóstej-siódmej godziny. Obliczyłam sobie, że – co było naprawdę zaskakujące – wtedy zazwyczaj, był tutaj największy ruch. Musieli wyjeżdżać z innego większego miasta w nocy i akurat rano byli w tutejszej okolicy.
A wiadomo…chłopom zawsze rano się marzy małe co nieco…więc czemu – naturalnie przy odpowiedniej opłacie – miałabym takiemu typkowi odmawiać?
O, o wilku mowa! Jakiś kierowca wyraźnie zwolnił…tak, zaczął zjeżdżać na pobocze! Chyba jakaś gruba ryba, bo samochód z Niemiec – nie znam się na tym za cholery, ale takie głupoty jeszcze jestem chyba w stanie poznać! Zatrzymał się tuż obok mnie, opuścił szybę, a z auta uśmiechał się do mnie jakiś ponad czterdziestoletni koleś, który wyglądał na takiego, który dawno nie był z kobietą…
- Ile? – zapytał bezpośrednio.
- “Pisiont” za loda i sto “pisiont” za seks.
- A bierzesz w dupę?
- Nie.
- To spierdalaj.
I to by było na tyle! Odjechał, jakby nigdy nic, zapominając o całym zdarzeniu – tacy to mnie zawsze wkurwiają – myślą, że są nie wiadomo kim, że osiągnęli sukces i wywyższają się ponad innych ludzi. Większość z tych dupków, fortunę i te dobrze prosperujące firmy odziedziczyli po ojcach, a kupują sobie drogie samochody, aby zrekompensować sobie niedobory w majtach, ot co, chujki małe, niedojebane!
A taka kobieta jak ja…uczciwa, pogodna…musi przez takich wyzyskiwaczy, pracować jako kurwa i to na stare lata, gdy ten pieprzony rząd, obiecał mi dostatnie życie za ciężkie lata katorżniczej pracy!
Z objęć czarnych myśli wyrwał mnie kolejny samochód: ten natomiast przypominał mi czasy mojej młodości. Nadjeżdżał maluch i to taki, który najlepsze lata, miał już dawno za sobą. Zatrzymał się przede mną nagle, jakby zupełnie tego nie planował: coś w jego bagażniku huknęło żelazem, gdy o mało co, w ogóle wyhamował!
- Ile? – zapytał bez emocji.
Przed kierownicą siedział młody chłopak – trzęsły mu się strasznie ręce, a jego źrenice szalały w te i wewte, nie mogąc odnaleźć ładu. Mój dawno zagrzebany instynkt macierzyński narzucał mi na usta pytanie “Coś się stało słoneczko?”, ale ugryzłam się w język: koleś zatrzymał się, aby sobie ulżyć, a nie po to, aby umówić się na terapię z psychologiem!
- Sto “pisiont” za seks – odpowiedziałam, czując, że koleś chce się wyżyć.
Niemrawo wygrzebał ze swoich ubrudzonych dżinsów portfel, z których podał mi idealnie odliczone banknoty – co najmniej tak, jakby wiedział, że spotka tutaj właśnie mnie! Wzięłam ochoczo banknoty i włożyłam je do torebki, skąd wyjęłam prezerwatywę dla klienta. On otworzył mi drzwi i wsiadłam do jego samochodu bez słowa.
- Zacznij mi robić laskę – rozkazał chłodnym głosem – Ja tymczasem zajadę dalej.
Jak rozkazał, tak posłusznie zrobiłam – trochę męczyłam się z jego rozporkiem, ale gdy już go rozpięłam, włożyłam moją lodowatą dłoń do jego bokserek, spod których krył się opadnięty kutas. Wyjęłam go na powierzchnię i zaczęłam go masować, lecz…nic. Tak, jakbym siedziała i biernie na niego patrzyła! Nie chciał wstać!
W akcie “desperacji”, schyliłam się ku kroczu mężczyzny i zaczęłam dokładnie języczkiem, pieścić jego główkę…ale ten nadal nic! Jego penis odmawiał mi ordynarnie i bezpośrednio posłuszeństwa!
- Chuja masz z waty, czy co? – zapytałam lekko poirytowana.
Ten tylko uśmiechnął się niemrawo, wychodząc z auta.
- Wyjmę z bagażnika lubrykant…
- Lubry…co?
- Takie coś, co mi pomoże z moim penisem.
Skinęłam posłusznie głową – nie mogłam wiedzieć, że jedno, ma niewiele wspólnego z drugim – ale byłam za stara, aby zakwestionować jego zdanie…
- Streszczaj się, mam napięty grafik. Muszę tutaj postać jeszcze z parę godzinek, potem zrobić obiad na potem, a potem do Nowej Słupy na targ i potem…
Zaniemówiłam. Stał przede mną z siekierą. Złapał ją oburącz. Siedziałam bezczynnie. Patrzyłam w jego oczy. W jego oczach coś się działo. Płonęły one ogniem. Nie zdążyłam nawet krzyknąć. Siekiera odebrała mi duszę. Odleciała…po prostu odleciała.
Może moja dusza stanie się kolejnym nasieniem drzewa w “Babim gaje”?