Przebłysk śmiałości
28 maja 2019
Szacowany czas lektury: 12 min
Myślę, że to opowiadanie już dawno powinno ujrzeć światło dzienne. To na prawdę dobry czas na jego publikację. Z pewnością niektórzy mieli okazję wcześniej je przeczytać ;) Resztę czytelników zapraszam na sympatyczny, lekki, klasyczny kawałek :)
Życzę miłej lektury
Dom
Przemierzając samotną przestrzeń chodnika, powoli zbliżałem się do przystanku. Pogoda była najgenialniej słoneczna, co dodawało uroku letniej aurze. Przyjemny podmuch orzeźwiającego wiatru dawał miłe ukojenie w pokrytych cieniem fragmentach zjawiskowej części miasta. Uwielbiałem rześki powiew, kiedy mknąc szybko, uchwyciłem pospiesznie drzwiczki tramwaju nr 28, pędzącego raźnie uliczkami Lizbony. Gnał po torach, dokładnie w taki sam magiczny sposób jak ponad 100 lat wcześniej. Rubasznie jak na starych widokówkach, zawieszonych groteskowo w A Arte da Terra, podczas jednej z interesujących ekspozycji.
Zawsze uwielbiałem elektryzujący klimat poranka i często wychodziłem wcześniej, by zdążyć na pierwszy, dziewiczy odjazd w kierunku ulic R. Graca i R. Agelina Vidal. Po pewnym czasie, energicznie odskakiwałem od pędzącego pojazdu, by wtopić się w zachęcającą nić wąskich uliczek. W gąszczu zabudowań bezbłędnie odnajdywałem ulubioną Casinha Cafe. Co rano odwiedzałem to miejsce, by z kruchych dłoni ekspedientki odebrać gorące, chrupkie wypieki. Jednak, tak naprawdę, kradłem przelotny blask jej fantastycznych źrenic, ukradkiem płacąc za pysznego croissanta i kubek aromatycznej kawy. Nie potrafiłem wyobrazić sobie poranka, bez tej zmysłowej, w specyficzny sposób intymnej chwili. To nadawało mi ochoty na dalszą część dnia. Ładowało akumulatory i sprawiało, że zwykły dzień stawał się kolejnym fantastycznym doświadczeniem. Niewiasta, wciąż nie odrywając wzroku, rozchylała zmysłowo usta, podnosząc rozkoszne kąciki. Doskonale wilgotne wargi, prosiły o namiętny pocałunek, czekając co rano na przebłysk śmiałości. Opuszkami palców dotykała moich dłoni, ofiarowując zalotny, miły dotyk.
Po wyjściu kierowałem się do centrum, by zasiąść w korektorskim fotelu w jednym z prominentnych wydawnictw. Panorama z 10 piętra tutejszego wieżowca, może nie była tak atrakcyjna jak rozkosznie złocista Praia da Rocha w pobliżu Portimao z genialnym skalistym nadbrzeżem, jednak dawała wgląd na miły pejzaż. Dzięki temu moje oczy codziennie syciły się widokiem położonym nieopodal przepięknym, spinającym brzegi rzeki Tag, mostu Ponte Vasco da Gama, rozświetlonym wieczornymi girlandami złocistych świateł. Często, siedząc dłużej wieczorami w biurze, patrzyłem z nostalgią na ten genialny, malowniczy obraz.
W gabinecie, w którym przyszło mi spędzać prawie samotnie lwią część czasu jaki miałem w ciągu doby, ustawione były trzy biurka.
Pierwsze - moje - gdzie przeglądałem i dokonywałem korekt przesłanych materiałów, czasami rękopisów autorów, którzy jak złoto oczekiwali na odkrycie. Jednak w większości przypadków poszukiwania kończyły się skąpanymi w mule bezsensownych treści, krótkimi, marnymi opowiadaniami miłosnymi. To byli ci nieszczęśnicy, którzy opisywali kwieciście, płomienne historie, licząc skrycie na przelotny romans, który z pewnością rozświetliłby ich marnej jakości życie, milionem fajerwerków, lub frustraci, którzy poza piórem i kawałkiem białej kartki papieru nie posiadali niczego, prócz nadmuchanej do granic możliwości wyobraźni.
Drugie – gdzie pod rozłożystym Euphorbia leuconeura zwanym potocznie Wilczomleczem białounerwionym stojącym w groteskowej, białej donicy i spiętym pospiesznie kawałkiem szerokiej, białej taśmy, rozciągało się nieprzebrane morze mułowatej jakości tekstów, których przyszło mi buszować. Co jakiś czas w gąszczu tej żenady, udało mi się znaleźć fragment z utęsknieniem czekający na odkrycie.
Trzecie – przy którym siedział nieco przytęgawy, przygarbiony od braku ćwiczeń karzeł, z lubością oddający się odbieraniu rękopisów i wstępną segregacją nadsyłanych treści. No rozkoszny on ci z nabytym przerostem ego i chorobliwą tendencją do nigdy niekończących się rozmów. Podczas nader częstych przechadzek z aparatem telefonicznym przy uchu, unosząc się nad powierzchnią pokrytej bordową wykładziną podłogi, z lekkością baletnicy nadawał jak w transie wszelkiej maści treści. Niczym radio Wolna Europa, wyrzucał w eter najnowsze informacje. Uwielbiałem patrzeć jak ten korpulentny okaz zdrowia lewituje nad ziemią, wciąż niosąc dobrą nowinę. Bez niego cały ten zgiełk nie miałby najmniejszego sensu. Z radością małego dziecka, którego właśnie pochwalono za świeżą pieluchę, nadawał rytm całemu wydawnictwu. Ach cóż to był za okaz.
W tej magicznej chwili poranka przedzierałem się wzrokiem, przez gęsto napisany tekst jednego z wyżej wspomnianych twórców. Autor z uporem maniaka przesyłał do nas lichej, wręcz prostackiej jakości teksty. Nie dość, że robił to nader często to jeszcze wykorzystywał do tego celu biedną niewiastę, która równo z początkiem miesiąca przywoziła z Francji świeżą dostawę jego wypocin. I choć wielokrotnie prosiliśmy aby już tego nie robił, on nadal z systematycznie zasypywał nas swoimi historyjkami. Mówiliśmy, że musi popracować nad piórem, nad konstrukcją fabuły, bohaterami – to nic i nikt nie był wstanie go przekonać.
Jego lakoniczne teksty obleczone były rozedrganą pajęczyną dziewiczych skojarzeń, dogniatały lirykę do krawędzi absurdu. Zaś brzmiały mniej więcej tak:
„…Najmądrzejszy człowiek (… ) powiedział mi kiedyś, że żadnego z przeżyć nie da się porównać z tym, gdy mężczyzna po raz pierwszy rozbiera kobietę. Nie okłamał mnie, ale i nie powiedział całej prawdy. Nic nie powiedział o dziwnym drżeniu rąk, zamieniającym rozpięcie każdego guzika, przesunięcie suwaka, w zadanie przerastające siły. Nic nie powiedział o uroku jasnej i drżącej skóry, o pierwszym muśnięciu ust, ani omamach unoszących się z każdego skrawka ciała. Nie powiedział mi o tym, ponieważ wiedział, że cud zdarza się tylko raz, a gdy się objawia, przemawia językiem tajemnic, które ujawniwszy się, giną na zawsze…”.
Tak właśnie, wyglądał jeden z namiętnie konstruowanych przez niego fragmentów, które tak systematycznie do nas docierały. Kartka rękopisu, oświetlona jasnymi promieniami porannego słońca, dumnie leżała na blacie, oczekując kontynuacji, którą miała przynieść tajemnicza doręczycielka.
Zegar wskazywał już dziewiątą, zaś tajemniczej niewiasty wciąż nie było widać. Karzeł poruszył się nerwowo.
- No pierwszy raz się spóźnia – wyszczebiotał – czyżby historia nie miała kontynuacji? – dodał zmieszany, nerwowo mrugając małymi, czarnymi oczkami.
Spojrzałem jeszcze raz na zegar. Pokręciłem z niedowierzaniem głową i poszedłem zaparzyć poranne espresso. Kuchnia mieściła się po drugiej stronie holu zaraz za obszernym fragmentem balustrady, na której dumnie wypinały swe liście, dorodne kwiaty. Zaraz po wejściu nastawiłem czajnik i przygotowałem starannie młynek. Uwielbiałem gdy wszystko było dopięte na ostatni guzik, a królowa włoskich kaw pieściła moje spierzchnięte wargi, idealną temperaturą ekstrakcji. Genialnie precyzyjnie przygotowany napar, zawsze pobudzał wszystkie moje zmysły. Z namaszczeniem kosztowałem tego boskiego smaku gdy w jednej chwili mój wzrok przykuła mała, krucha kobietka, raźno stojąca w progu tutejszej, niewielkiej kuchni.
- Dzień dobry – powiedziała cichutko bacznie mi się przyglądając.
W jej wzroku było coś magicznego, wręcz z intymną, niepoprawną dedykacją skrytą w fantastycznym kręgu źrenic. Patrzyłem chwilę pozwalając aby otchłań jej spojrzenia dawała miłe ukojenie.
- Dzień dobry – odpowiedziałem z zaciekawieniem – w czym mogę pomóc, czy coś się stało? – dodałem po chwili.
Niewiasta raźnie zamrugała po czym ochoczo nabrała powietrza, co sprawiło, że jej dorodny biust, skryty uważnie pod obcisłym granatowym, dobrze dolegającym golfem, uniósł się lekko ku górze. Po chwili kontynuowała wciąż nie odrywając wzroku.
- Proszono mnie, abym doręczyła rękopis jednego z francuskich autorów – zaczęła nieśmiało. – Więc pozwoliłam sobie zostawić u pana kolegi, tego rubasznego skrzata, zaraz przy wejściu.
- A już rozumiem, to pani jest w zastępstwie? – spytałem ponownie.
- No tak. Poproszono mnie żebym przyniosła i wie pan… - dygotała - bo ja tak szukałam gdzie to państwa wydawnictwo, a potem…
- Dobrze – wtrąciłem szybko, widząc, że dziewczę zaraz się rozsypie. – Zapraszam na aromatyczne espresso – dokończyłem posyłając szelmowski uśmiech.
Za moment, siedzieliśmy w pobliskiej salce, popijając boski nektar. Od razu poznałem zjawiskową poranną ekspedientkę. Ona mnie również, choć widok jej w tak oczywistym miejscu jak właśnie to, wydawał mi się nader zjawiskowy. Ten poranek należał chyba do tych pogodniejszych, gdzie skrywane głęboko pragnienia zamieniają się na jawę. Okazało się, że nasza francuska przyjaciółka spiesząc się bardzo, pozostawiła tekst w Casinha Cafe przy Avenida da Boavista w dłoniach zdziwionej całym zajściem dziewczyny. Przy okazji dołączyła właściwą kartkę z adresem i pomknęła na jedyny, tego dnia, powrotny pociąg do Paryża. Biedna kobietka błąkała się długo w gąszczu bliźniaczych uliczek, nim trafiła w dobre miejsce.
- … i właśnie tak było – zakończyła, niby przypadkiem lekko muskając mnie nadgarstkiem i posyłając zalotne spojrzenie.
Czas zastygł. Przez moment powietrze zgęstniało, unosząc cierpki aromat kawy. Rozedrgany zapach pożądania przemkną niezapowiedzianie z impetem roztrzaskując zmysły. Radosny uśmiech ucichł zastąpiony przez rozchylone w oczekiwaniu wilgotne wargi.
Trzask prask.
Dotknąłem jej dłoni badając kruchość nadgarstka. Położyła drugą, próbując objąć moją w rozkosznym uścisku. Bawiliśmy się zmysłowo, co rusz wplatając palce i gładząc poliki genialną szorstkością skóry. Patrzyliśmy sobie w oczy, szukając usprawiedliwienia tej przed południowej dzikiej zachcianki. Wciąż czekając na choćby jeden rozkaz do odwrotu. Zamiast tego z każdą sekundą pożądanie torowało nam drogę do przyjemności. Pogładziłem jej długie, jasnorude włosy, by za moment objąć dorodny biust i namiętnie badać jego kształt. Twarde sutki, napinały zadziornie gładką powierzchnię, doskonale niesfornego swetra.
Gładziłem jej dłoń, wieńcząc gorącymi pocałunkami, składanymi na spragnionych opuszkach. Uśmiechając się zalotnie, szeptaliśmy na wzajem garść bałamutnych słówek. Spragnione usta przyciągały się z nieznaną dotąd siłą. Z początku nieśmiało, delikatnie by za moment spłonąć pożądaniem w miłosnym uniesieniu, dając wilgotnym językom przestrzeń do pieszczoty.
Objąłem jej głowę wplatając palce w pachnące kwiatowo włosy. Zamykając oczy poddała mi się ochoczo. Pieprzyłem językiem jej rozchylone wargi, bałamucąc rozkosznie wydumane poczucie przyzwoitości.
Dotknęła moich ud, namiętnie badając nabrzmiałego z podniecenia fiuta, mocno napierającego na materiał spodni. Gładziła go czule, wyobrażając sobie w głowie jego kształt.
- Kochaj… - szepnęła z dzikim pożądaniem.
Wstałem i zdjąłem intensywnie dolegające okrycie w postaci jej swetra, tym samym sprawiając, że dorodny biust wyskoczył radośnie z pod białego materiału. Gdy golf lądował na wykładzinie, koronkowy biustonosz, właśnie zmierzał w kierunku pobliskiej lampy. Ścisnęła rękoma cudowne piersi prosząc kusząco o pieszczotę.
Przygryzłem namiętnie zębami twarde, sterczące sutki. Patrzyła z uwielbieniem i troską obejmując mi głowę rękoma. Trzymałem dłonie na zjawiskowo doskonałych, jędrnych piersiach. Z zamkniętymi oczyma, ssałem i gryzłem lekko, boskie objawienie, rozcierając twarzą przypadkowe kropelki potu, leniwie spływające po jedwabistej skórze. Wciąż bacznie obserwując, poddawała chętnie, doskonałe w smaku cycki. Dwie nieziemskie kule o kształcie dorodnych melonów, podrygiwały rozkoszne kiedy oplatałem językiem brodawki badając ich strukturę.
- Całuj, tak dobrze, jeszcze… - szeptała zmysłowo.
Pochwyciłem drugi owoc i z przebrzydłą ochotą oplotłem ustami. Ssałem i śliniłem obficie powodując, że sutek lśnił dumnie. Cmokałem i całowałem jak szalony. Pochwyciłem drugi by na zmianę ofiarowywać zmysłową rozkosz. Silnymi dłońmi ważyłem dorodne cycki by muskać gorącymi pocałunkami raz jeden raz drugi.
Spoglądała łakomie, poddając co chwilę do ust, lekkimi ruchami ramion. Powoli odchyliła głowę i radośnie się uśmiechała. W trzebiocie zalotnych dźwięków, patrzyła zachłannie na efekty moich pieszczot. Mruczała rozkosznie, kiedy rozłożoną dłonią rozcierałem całą wilgoć na doskonałej przestrzeni spragnionej skóry, kończąc namiętnym uciskiem na samym środku dorodnej piersi.
Zamknąłem oczy i wtopiłem łeb między dwie, miękkie półkule. Zacisnąłem z obu stron, jednocześnie wwiercając się zatopioną w miękkim zakamarku twarzą. Dociskając głowę, chłonąłem nozdrzami ich zapach zaś spragnionym, grubym językiem badałem ich finezyjny smak. Był cudowny, zmysłowy, przypominający aromatem zapach świeżo upieczonego croissant’a, dokładnie takiego samego jak w Pastelaria Batalha-Camoes w południowej części miasta, z nutką wanilii i gorącego cappuccino podawanego w Fabrica da Nata nieopodal nadbrzeża.
Podniosłem wzrok badając jej głębokie spojrzenie. Dryfowałem w głębi w cudownych, przepięknych oczu, w bezdennej ich przestrzeni, odnajdując gwiezdny pył i blask złotego słońca.
Uklęknęła i rozpięła rozporek moich spodni. Zgrabnym ruchem je zsunęła i przylgnęła ustami do stojącego na baczność fiuta. Całowała czule, wręcz opiekuńczo, przygryzając delikatnie na jego szczycie białymi ząbkami.
Patrzyłem z niedowierzaniem jak fantastycznie zjawiskowe usta, szczelnie oplatają mojego członka. Namiętnie ujęła moje jądra w dłoń i bawiąc się nimi lubieżnie, intensywnie masowała smukłymi paluszkami. W pewnym chwili wepchnęła całego kutasa dociskając wargi do podbrzusza.
- Ahhhhh - wyrwało mi się nieopatrznie.
Docisnąłem jej głowę mocniej czując błogie ciepło migdałków. Długa, wilgotna nitka dotknęła podbródka, gdy fiut wynurzał się z jej ust.
Przybliżyłem wargi i pocałowałem namiętnie. Poddała mi się, odchylając lekko głowę. Delikatnie uniosłem jej ciało i posadziłem na rozłożystym stole. Podwinęła chciwie sukienkę, rozchylając zapraszająco zmysłowe, jędrne uda. Pogładziłem powierzchnię pończoch, w tym samym momencie rozkoszując się widokiem długich, kosmicznie smukłych, nagich ud.
- Proszę wypełnij mnie… - szeptała miotając się w rozkosznym transie.
Odchyliłem, wilgotne, aksamitne majtki. Przez moment patrzyłem jak pulsujące płatki jej cipki błyszczą pokryte aromatycznym nektarem. Mogłem patrzeć godzinami jak jej sakramencko miły, ciasny, zakamarek zmysłowo migocze w moim kierunku.
Rozchyliłem szparkę i wsunąłem dorodnego fiuta. Zamruczała zalotnie po czym lekko westchnęła i dłońmi objęła moje pośladki.
- Kochaj… - wyszeptała oblizując chciwie usta - …mocno kochaj… - dokończyła przymykając, zalotnie oczy.
Powoli wsunąłem fiuta. Bordowy, wrażliwy kapelusz rozpychał błogo ciasną przestrzeń zjawiskowej kobiecości. Ochoczo przeciskałem się w gorącym wnętrzu, wciąż plądrując rozpaloną ogniem namiętności szparkę. Buszowałem w przestrzeni ud, powodując miłe drżenie i szybszy oddech. Przywarłem wargami do jej ust składając namiętny pocałunek. Odwzajemniła pieszczotę równocześnie mocniej zaciskając nogi. Oddychaliśmy głośno dając się ponieść narastającym falom przyjemnych doznań.
Z każdym, genialnie dobrym pchnięciem, dryfowaliśmy w kierunku spełnienia. Gdy udami obejmowała mnie w pasie docisnąłem mocniej by wejść jak najgłębiej. Po chwili ciepła, gęsta sperma wytrysnęła obficie, zalewając skrywany, intymny zakamarek słonawym objawieniem.
Przytuliła mnie mocno, głaszcząc po blond kosmykach.
- Dobrze że przyjechałam… - wyszeptała.
- Dobrze, że czekałem… - odpowiedziałem, tonąc w jej gorących, gościnnych piersiach.
***
Gdy wchodziłem do biura, niosąc filiżankę gorącego espresso, powitał mnie zdziwiony wyraz twarzy karła.
- Co tym razem pan zapomniał, przecież przed sekundą pan wyszedł! No młynek się zaciął czy co? - wybałuszył oczy.
- Jak to młynek się zaciął…? - odparłem szybko rzucając przelotne spojrzenie na zegar.
Miałem dziwne wrażenie, jakby wskazówki nie drgnęły prawie wcale, od momentu mojego wyjścia.
- Lepiej mój drogi pokaż ten tekst, który przed chwilą dostałeś od zgrabnej niewiasty z szałowym biustem - wyszczerzyłem zęby w geście tryumfu.
- Jakiej niewiasty!? Przecież oprócz pana i mnie nie było tu żadnego żywego ducha - odszczeknął się z furią.
Usiadłem przy biurku, wciąż zachodząc w głowę co tu zaszło. Przez przypadek o mało nie wylałem królewskiego naparu stawiając nieopatrznie na krawędzi jakiegoś małego, zgrabnego pudełeczka, które ktoś postawił na blacie. Karła już nie chciałem pytać, bo nasze czasoprzestrzenie nie do końca podążały podobną trajektorią. Delikatnie odchyliłem wieczko sycąc oczy… widokiem wytwornego czarnego pióra, przyozdobionego Bóg wie iloma zakrętasami.
- Dziwne - przemknęło mi przez myśl. Miałem niezwkłe wrażenie, że pióro, które leżało przede mną w misternie zapakowanym opakowaniu, już gdzieś widziałem. Jakbym gdzieś już o nim czytał.
Za moment w progu ukazała się nasza francuska znajoma, z plikiem zapisanych drobnym maczkiem kartek.
- Dzień dobry! - powiedziała, radośnie. – Dzisiaj troszkę później, bo pociąg się spóźnił i biedna musiałam czekać w połowie dystansu. Dobrze, że miałam lekturę, więc czas minął szybko – dokończyła z promiennym uśmiechem.
- W takim razie zapraszam na espresso – odpowiedziałem, chwyciwszy ją lekko pod ramię i chętnie kierując w stronę kuchni.
Karzeł osłupiał, wbijając wzrok w plik kartek, piętrzący się przed nosem.
brak komentarzy