Ilustracja: Thought Catalog

Prezent

12 lipca 2023

Szacowany czas lektury: 30 min

­Podobno istnieje szesnaście uniwersalnych wyrazów twarzy, które w każdym zakątku świata interpretowane są tak samo. Oznaczają między innymi radość, smutek i ból. No, przynajmniej tak mówiła profesor Brylska na lekcji biologii. Myślę, że nie ma racji. Nie tylko dlatego, że ta smutna kobieta wcale nie jest profesorem. Po prostu trudno mi uwierzyć, by ktokolwiek, od Eskimosa z Grenlandii, przez amerykańskiego biznesmena, aż po szamana z amazońskiego plemienia Unga-Bunga, nie odczytał poprawnie mojej przemożnej potrzeby zrobienia mu loda.  

Chyba że mój Tomek.

Pochylam się do przodu, szczerząc bezwstydnie zęby i zadzieram ku niemu wzrok. Niemal czuję, jak rozchichotane kurwiki skaczą po moich jasnoniebieskich tęczówkach. „Daj mi go”, mówię spojrzeniem, ale pozostaję niezrozumiana. Chłopak odsuwa się do tyłu, a ja podążam za nim. Po krótkich podchodach jego plecy spotykają się ze ścianą. Myśli uciekają mi w przyszłość do momentu, w którym idziemy w ustronne miejsce i rozpinam mu rozporek, ale gniewne spojrzenie sprowadza mnie na ziemię.

Tylko na chwilę.

Nie zamierzam się cofnąć, a on widząc to, chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie. Rozchylam więc wargi w oczekiwaniu na płomienny pocałunek, ale ten drań dociska mnie do swojej piersi w iście koleżeńskim przytulasie. Nie potrzebuję przyjaciela, tylko faceta, do cholery! Już mam wybuchnąć i dać upust swojej złości niczym Gniew w „Inside Out”, tym filmie o emocjach, kiedy orientuję się, że nie jesteśmy sami.

— Jak miło — komentuje Koziołowa.

Jest rozczulona widokiem młodych ludzi, subtelnie okazujących sobie uczucia. Tylko dzięki przytomności umysłu jej syna nie widziała czegoś, czego nie powinna. Chyba nawet niczego się nie domyśla, bo nie poświęca nam wiele czasu. Znika za górą półmisków, brytfann i garnków, a gdy to następuje, uwalniam się z uścisku. Choć powinnam być wdzięczna, bezowocnie szukam na twarzy Tomka przeprosin.

Drugi raz w ciągu kilku chwil nie dostaję tego, czego chcę.

Szybkim krokiem opuszczam pomieszczenie. Na całe szczęście kuchnia jest bez drzwi, nie mam więc czym trzasnąć. Jeśli temu palantowi wydaje się, że jedyne czego potrzebuję dziś w ustach to uszka z barszczem i kawałek karpia, to się grubo myli! Wkurzona zamykam się w łazience.

Hormony dają o sobie znać. Jeśli drucik z niebieskiego kabelka dotknie drucika z czerwonego, powstaje zwarcie i idą iskry. A kiedy hormony frywolnie mieszają połączenia nerwowe w moim mózgu, z lojalnej i kochającej dziewczyny o dobrym sercu, staję się mistrzynią olimpijską w szukaniu problemu.

Spotkanie z Tomkiem w kuchni było pierwszym od dwóch tygodni, kiedy wyjechał na obóz sportowy z wojewódzką kadrą kadetów w siatkówkę. Usychałam z tęsknoty i frustracji potrzeb, bo odkąd pierwszy raz wylądowaliśmy w łóżku, kochaliśmy się regularnie. Pragnę go i potrzebuję, a on zachowuje się jak gdyby nigdy nic. Czyżbym nie była mu potrzebna? Czyżby wystarczała mu ręka, ta sama, którą dopiero co dostałam niezmaterializowany policzek? Nie. Pewnie spotkał tam jakąś zdzirę. Na pewno tak. Poznał tam kogoś i nie chce już na mnie patrzeć.

Zwalczam te myśli, ze wszystkich sił starając się w nie nie wierzyć. Przesuwam je palcem w bok, zamykając jak niepotrzebne aplikacje smartfona, ale te natarczywie wracają. Nie wiem, ile mija czasu do momentu, kiedy mam w głowie gotową historię jego zdrady ze wszystkimi okropnymi szczegółami, aż wreszcie czuję, jak jakiś boski dotyk muska moją duszę i przywraca do stanu równowagi. „Uspokój się”, powtarzam sobie raz po raz. Jest mi tak gorąco, że wachluję się kołnierzem eleganckiej, białej koszuli. Pokrzepia mnie uczucie ulgi, bo znowu mogę trzeźwo myśleć. Opieram się dłońmi o krystalicznie czystą umywalkę i spoglądam w lustro. Poprawiam sięgające do ramion brunatne włosy. Z niepokojem obserwuję, jak czerwień policzków zaczyna przebijać się przez delikatny makijaż.

— Ty idiotko, co się z tobą dzieje? — szepczę sama do siebie.

Przypominam sobie gdzie i po co jestem. W willi Koziołów, rodziny mojego chłopaka. Oficjalnie, by pierwszy raz wspólnie uczcić narodziny Chrystusa. Mniej oficjalnie, by otrzymać ich akceptację i błogosławieństwo. Jesteśmy razem od półtora roku, a za kilka miesięcy piszemy maturę. Czas zdecydować, czy naprawdę się kochamy i wyruszymy wspólnie na podbój świata.

Doprowadzam się do porządku i postanawiam, że pokażę Koziołom najlepszą wersję siebie. Nie wszystkie skutki wcześniejszego spięcia przewodów dają się zwalczyć, ot tak. Z tyłu mojej głowy, niczym guz nowotworowy, powstał foch za wcześniejsze odrzucenie.

 

Spodziewałam się wielu gości, ale przed wigilijnym stołem stoję tylko ja i Tomek, Kozioł senior wraz z żoną i swoim bratem, z którym prowadzi rodzinny interes. W tym domu uczty nie zaczyna się o danej godzinie, a po pojawieniu się pierwszej gwiazdki. Gdy ta wytrwale skrywa się za ciemnym niebem i robi się niezręcznie, burczący brzuch Kozioła seniora wymusza na nim dostrzeżenie niewidzialnej gwiazdki. Nikt nie protestuje. Częstujemy się opłatkiem, składając kurtuazyjne życzenia i zasiadamy do stołu.

Senior, nie czekając na specjalne zaproszenie, nakłada sobie pełny talerz sałatki. Inni idą w jego ślady, dźgając karpia, krojąc galaretę i siorbiąc barszczyk. Mnie przypada w udziale ryba po grecku. Nie mam jednak czasu się nią nacieszyć, bo od początku uczty znajduję się w centrum zainteresowania, zupełnie pochłaniając uwagę męskiej starszyzny. Zwłaszcza wujek Paweł zajmuje mnie rozmową. To mężczyzna po pięćdziesiątce, nieco otyły i z charakterystycznym, obfitym wąsem. Wygląda jak stereotypowy wujek przy rodzinnym stole i nic tylko czekać, aż głośno skomentuje moje postępy w wypełnianiu stanika. 

Rzadko podnoszący głowę znad talerza Senior rzuca mi od czasu do czasu to pełne dumy spojrzenie, za które tak go lubię. Koziołowa nawet przy wigilijnym stole nie zatraciła nic ze swojego chłodu i stonowania. Przypatruje mi się badawczo. Tomek z kolei siedzi jak struty. W obecności matki nie jest tym samym facetem, którego kocham. Miesza widelcem w potrawie i słucha tych samych opowieści, które w jego wykonaniu nikogo rok temu nie śmieszyły.

— ...kiedy zobaczyliśmy, jak kuleje w drodze do sekretariatu, stało się jasne, że usiadła na tej igle! — kończę szkolną opowieść. Panowie wybuchają śmiechem.
Oczywiście jestem świadoma, że sukces moich anegdot nie skrywa się w talencie oratorskim, ale to bez znaczenia. Przez cały posiłek bryluję towarzysko. Jako niecodzienny gość, jestem zasypywana pytaniami, na które staram się z gracją odpowiadać. Do tego daję nauczkę Tomkowi, którego momentami ostentacyjnie ignoruję. Wszystko układa się idealnie.

W pewnym momencie gospodyni zaczyna wynosić naczynia, a ja dziwię się, że ten czas tak szybko zleciał.

— Olu, mogę cię prosić do kuchni? — woła pani Kozioł.

Wstaję więc i od razu czuję na sobie męskie spojrzenia. W drodze do drzwi moje biodra tańczą w rytm melodii „zobacz, co tracisz”, a ubrana specjalnie na tę okazję, przylegająca do ciała spódnica w czarno-białe, poziome pasy, niczym liniał ułatwia zmierzenie każdego skrawka mojego ciała. Najlepszego w szkole, zdaniem moim, Tomka i każdego zdrowego chłopaka z klas maturalnych.

Może i to próżne, ale jestem kolekcjonerką spojrzeń. Niezależnie od tego, czy są one pożądliwe, czy zazdrosne. W końcu to nie moja wina, że w naszym społeczeństwie, mając dziewiętnaście lat i dwa chromosomy X, nic nie zapewni większego uwielbienia od nadprogramowej rezerwy tłuszczu w sterczącym tyłku.

— Przynieść coś do picia? — Odwracam się znienacka przed samymi drzwiami, przyłapując wszystkich na gorącym uczynku.

— Nie… nie trzeba — duka Kozioł senior.

Znikam w akompaniamencie figlarnego chichotu.

— Pomogę zmywać. Powinnam była sama zaproponować, przepraszam. Zagadali mnie.

W kuchni natychmiast przechodzę od słów do czynów, bo w głębi serca boję się spotkania sam na sam z Koziołową. My, kobiety, nie potrzebujemy wiele, by rozumieć to, co niewypowiedziane. Gospodyni zarzuca mi, że trzymam Tomka pod pantoflem, podczas gdy moim zdaniem to ona robi z niego maminsynka.

Kością niezgody jest też miasto, które wybierzemy na studia. Ja chcę wyjechać do Powiązek, gdzie mogłabym studiować, a Tomek rozwijać się w czołowym klubie sportowym. Koziołowa nie dopuszcza możliwości, by jej syn nie wylądował na studiach medycznych w Warszawie. Bezpieczna przyszłość i tak dalej. I nic to, że Tomek wcale tego nie chce. I nic to, że zajęty treningami nie uczy się wystarczająco dobrze. Nie wytłumaczysz.

Zresztą nie tylko o to chodzi.

Powiązki oznaczają daleki wyjazd, a z Warszawy moglibyśmy przyjeżdżać do domu praktycznie co weekend. Dalej by nas kontrolowała. Jakby tego było mało, mojej rodziny na posłanie mnie do stolicy po prostu nie stać. Musiałabym prosić Koziołów o pomoc. Po moim trupie.

— Wiesz, że bardzo cię lubię, prawda? — pyta Koziołowa.

Stoi tuż za mną i kładzie ręce na moich barkach. Jej dotyk jest delikatny, ale ja mam wrażenie, że wodzi po mnie ostrymi ząbkami noża.

— Wiem, że chce pani dla Tomka tego, co najlepsze.

— I ty jesteś najlepsza, skarbie. Ładna, mądra i rok w rok w samym środku zdjęcia ze zbiórki na WOŚP.

Dziwi mnie, że mówi o tym tak wprost. Mimo to byłabym głupia, gdybym nie wietrzyła podstępu. Milczę i czekam spięta na kolejne słowa.

— Usiądź ze mną na chwilę. Dzwonili z Powiązek — przekazuje mi sensacyjną wiadomość.

Nie mogę uwierzyć, że zadzwonili jeszcze przed świętami. Moje serce przyspiesza. Siadamy przy kuchennym stole.

— Właściwie to dzwonił osobiście trener Kolarov. Twierdzi, że Tomek jest dużo lepszy, niż się wszystkim wydaje i ma już pewność, że musi go mieć. Już w lipcu, na zgrupowaniu pierwszej drużyny. – W jej głosie dochodzi do czołowego zderzenia satysfakcji z poczuciem porażki.

— Pierwszej… — Zakrywam usta, nie mogąc w to uwierzyć. — To oznacza, że będzie tylko o krok…

— Tak. O krok od pierwszego składu. No, może dwa kroki. Właśnie o tym chcę pomówić. Zdaniem trenera, Tomek musi popracować nad pewnością siebie. Pamiętasz, co ci mówiłam?

Oho, zaczyna się.

— Że ryba psuje się od głowy?

— Głowa rodziny jest jedna i taką mamy dolę, że musimy robić wszystko, co w naszej mocy, by wspierać swoich partnerów. Czasami wymaga to nie lada poświęceń, ale inna droga nie istnieje. Dumne paniusie, stawiające siebie ponad wszystko, po pięciu latach małżeństwa mają alkoholika, a po siedmiu papiery rozwodowe na stole i życie w śmietniku.

Posłusznie przytakuję. Wszystko idzie po mojej myśli. Po co to psuć?

— Oczywiście nie każda, która to rozumie, zostaje pierwszą damą. Ja skończyłam jako żona wpływowego przedsiębiorcy, a ty — Bierze głęboki oddech. — ty będziesz miała u boku słynnego siatkarza.

Uśmiecham się. Jest mi zaskakująco lekko. Właśnie opuściły mnie wszystkie troski ostatnich tygodni. Dziękuję mojej przyszłej teściowej, choć tak naprawdę żadna w tym jej zasługa.

— Pozwolę na wyjazd do Powiązek, ale muszę mieć pewność, że syn osiągnie sukces. Dlatego oczekuję, że wpłyniesz na Tomka. Przy takiej dziewuszce powinien przecież fruwać, a biedny siedzi tam zupełnie bez życia. Spraw, by znowu nosił głowę wysoko. Jeśli tak się stanie, nie będę stała wam na drodze.

Pod stołem zaciskam pięści, ale zanim udzielam odpowiedzi, Koziołowa podejmuje dalej:

— Druga rzecz. Chcę, byś przyjęła ode mnie prezent dla was obojga. Podmieniłam go z twoim, który przyniosłaś dla Tomka, ponieważ bardziej go ucieszy, jeśli mój podarek wyjdzie od ciebie. Niedługo ma urodziny, więc twoje zawiniątko na pewno się nie zmarnuje. Niech to będzie mój malutki wkład w wasze szczęście. Na pewno będziecie się świetnie bawić.

Choć nie padło żadne pytanie, przeszywa mnie pytające spojrzenie starszej kobiety. Jestem nieco zmieszana, bo długo wybierałam najlepszy możliwy prezent, ale czuję, że nie mogę odmówić. Sprawę postawiła bardzo uczciwie, a ja nie mam powodów, by odrzucać jej hojną ofertę i narażać na szwank nasze nowe porozumienie.

— Jeśli się zgodzę, będziemy mogli wyjechać do Powiązek?

— Tak. — Koziołowa wstaje i wyciąga do mnie rękę.

Po chwili namysłu ściskam ją w geście dobicia targu, a chwilę później przyjmuję jej matczyne objęcie. Czuję, że między nami pękła jakaś bariera.

— Ta rozmowa to nasza mała tajemnica? — pytam, pierwszy raz w kontakcie z nią pozwalając sobie na małe spoufalenie.

Przytakuje mi z uśmiechem i odwraca się na pięcie. Odprowadzam ją wzrokiem do spiżarni i wracam do zmywania.

Od początku naszego niemego zatargu nie miałam wątpliwości, że wygram. Byłam przy tym pewna, że Koziołowa zrobi wszystko, bym słono zapłaciła za swój triumf. Myślałam też, że po wszystkim stracę do niej szacunek, tymczasem nabrałam go jeszcze więcej. Chyba tak postępują ludzie z klasą.

— Niosę makowca! — Słyszę jej donośne wołanie. Czas wrócić do stołu.

 

Mężczyźni nie czekali bezczynnie. Kiedy zjawiam się w salonie, przyniesione przez gospodynię ciasta stanowią jedynie dodatek dla królujących na stole dwóch flaszek wódki. Panowie, święcie przekonani o tym, że to oni prowadzą tu ważne rozmowy, dyskutują o domkach letniskowych, które przyniosły rodzinie majątek.

— Jak paliwo idzie w górę, to wszystko drożeje. — Wujo Pawelho.

Kiedy i ja siadam na krześle, ceny paliwa tracą znaczenie.

— Czy młode damy piją dzisiaj wódkę? — pyta Kozioł senior.

— Jasne, że piją! — Wujek Paweł uprzedza mnie z odpowiedzią.

Specjalista od młodych dam nalewa mi pełny kieliszek.

Nawet zbyt pełny, bo alkohol wylewa się na stół i wsiąka w biały obrus. Wypatruję aprobaty u Koziołowej i gdy ta kiwa głową, zaczynam pić.

Wuja nabrał odwagi i pozwala sobie na coraz więcej. Zwierza się, że już rozumie, dlaczego Tomek tak mało się uczy, że od dzisiaj woli brunetki, że chyba musi sobie kupić koszulę w czarno-białe paski i przeze mnie w ogóle żałuje, że nie jest już młody. Dwoję się i troję, by odpowiadać z klasą i hamować jego zapędy. W sukurs przychodzi mi jedyna osoba, której ośrodek myślowy nie znajduje się między nogami, czyli Koziołowa.

— Wybrałaś już kierunek studiów, Olu?

— Jeszcze nie, ale chyba najbardziej chciałabym zostać neurologiem.

— Mózg, tak. Mózg… jest bardzo fascynujący. — Wujek nie daje się zagłuszyć nawet na chwilę.

Nie dziwi mnie jego opinia, wszak najbardziej kręci nas to, czego sami nie mamy.
Pawła jednak nie doceniłam.

Dociera do mnie, że uśpił moją czujność. Mam już wypite co najmniej cztery kieliszki i zaczynam to czuć. Śladem Wąsacza staję się odważna, a kręci mnie to, czego mi brakuje. Przypominam sobie, że mam chłopaka.

Moja dłoń zapada się pod stół i niechybnie ląduje na kroczu Tomka. To był błąd.

Bum!

Kompletnie nie spodziewając się mojego dotyku, uderza kolanem w stół.

— Co się stało? – pyta wujek Paweł.

Tomek patrzy się jak głupi. Zbyt długo myśli nad odpowiedzią.

— Chciałem wstać. Zawsze się o to uderzę… — Zerka pod stół, niby na coś wskazując.

Marny z niego aktor.

— Nigdzie nie odchodź, bo mamy prezenty! — wykrzykuje radośnie Senior. Mój bohater bez peleryny.

Głowa rodziny z dziecięcym zapałem rzuca się pod choinkę, a wszystkie spojrzenia kierują się na niego. Chwyta kolejne prezenty, obraca je, czyta wywieszki i rozdaje tym, którzy byli grzeczni. Teraz liczą się tylko pięknie zapakowane zawiniątka. Każdy otwiera swoje we własnym zaciszu. Jedni przy stole, a inni na podłodze, czy w ogóle na stojąco.

Rozpakowywanie idzie mi bardzo sprawnie, bo i bez większych emocji. Głuptas już dawno się wygadał, że dostanę flakonik ulubionych perfum. To chyba rodzinne, bo i Koziołowa zdradziła w kuchni tajemnicę prezentu dla Tomka, tego rzekomo ode mnie. „Wkład w nasze szczęście, przy którym będziemy się świetnie bawić”? Rozszyfrowałam to niemal od razu. To przecież nic innego jak bilety na czerwcowy koncert Red Hot Chili Peppers, jego ulubionego zespołu.

Tymczasem Koziołowa wykłada na stół nowiuśki zestaw porcelany, Wujek mocuje się z opakowaniem prezentu-żartu, maszynki do golenia, a wszystkich zagłusza zachwycony własną dowcipnością senior.

Tomek jest czerwony jak burak.

Zaalarmowana zerkam mu przez ramię. W pudełku nie ma biletów na koncert. Zamiast tego, z przerażeniem dostrzegam czerwoną kulkę, błyszczącą niczym snookerowa bila i srebrną bransoletę kajdanek. Robię wielkie oczy i zamieram w połowie drogi do chłopaka. Natychmiast wędruję wzrokiem za Koziołową, ale nie udaje mi się pochwycić jej spojrzenia. Jak ja to teraz wytłumaczę? I co w ogóle mam zrobić? Nie mogę uwierzyć w jej bezczelność, ale przecież wszystko odbywa się za moją zgodą.

— Tomek, a ty co dostałeś? — pyta senior.

Wiele się nie zastanawiając, przylegam do pleców Tomka i oplatam dłońmi jego szyję.

Już dawno wyczerpałam jego cierpliwość, ale jest zbyt spięty, by mnie odtrącić.

— To nasza mała tajemnica. — Uśmiecham się sztucznie.

— A ty? — Wujek konsekwentnie nie marnuje żadnej okazji, by się do mnie odezwać.

Pokazuję flakonik. To dobry moment, by odwrócić uwagę od prezentu Koziołowej. Psikam perfum na nadgarstek i podchodzę do Pawła, by mógł ocenić zapach. Z ulgą słyszę, jak Tomek zamyka pudełko.

— Hi, hi!

Wzdrygam się, gdy po nadgarstku przejeżdża mi gęsty wąs. Wujek podnosi głowę, a jego obleśne spojrzenie zapewnia mnie, że jeśli tylko zechcę, ten wąs potrząśnie nie tylko moją ręką.

Natychmiast odwracam od niego głowę.

Niedługo później zaaferowanie prezentami dobiega końca.

Senior włącza kolędy i w pomieszczeniu robi się jakby swobodniej. Bardzo chcę porozmawiać z Tomkiem, ale ten dokądś wyszedł i nie wraca od dobrych piętnastu minut. Kiedy wreszcie się pojawia, senior obwieszcza, że czas wysłać reprezentację na pasterkę. Tę, jak zostałam wcześniej poinformowana, stanowi młodzież. Szykujemy się więc do wyjścia. Zakładamy grube płaszcze i buty. Zjawiają się wszyscy domownicy i ciepło się żegnamy.

 

Posesję Koziołów opuszczamy w milczeniu. Słychać tylko skrzypiący śnieg pod stopami. Unoszący się po każdym wydechu dymek pary sugeruje, że jest bardzo zimno, ale krążący w żyłach alkohol zapewnia mnie, że wcale tak nie jest.

Miałam zrobić wrażenie na rodzinie Tomka i chyba mi się udało. Jestem zadowolona, choć wiem, że nie wszystko wyszło idealnie.

Minie jeszcze trochę czasu, zanim opuścimy obrzeża miasta i dotrzemy do centrum, a ja nie jestem osobą, która dobrze znosi ciszę.

— Słuchaj…

— To ty posłuchaj. Jedyne co miałaś dzisiaj robić, to zachowywać się jak należy.

— Właśnie. A co zapamiętają twoi rodzice z dzisiejszej kolacji jak nie to, że nie ma dla ciebie nikogo lepszego ode mnie?

— Wujek jedyne co zapamięta, to twoje stringi pod spódnicą.

Jak on śmie! Cały wieczór wypruwam sobie żyły w imię jego zawszonej przyszłości!

— Och! — Teatralnie zakrywam dłonią usta. — Masz rację, stringi… to takie niedopuszczalne. Lepiej je natychmiast zdejmę.

Nie wierzę, że to robię. Nie spuszczając Tomka z oczu, kucam na chodniku i sięgam rękami pod poły płaszcza. Po chwili wstaję z czarnym skrawkiem materiału w dłoni. Ciskam nim w pierś oddalonego o metr chłopaka, ale nie trafiam. Obserwuję, jak schyla się po moją zgubę i ogląda wokoło.

Szczęśliwie jesteśmy na kompletnym zadupiu. Zero świadków.

— Wiesz co?

W jego głosie chyba pierwszy raz wyczuwam gniew. Skoro nawet moja oaza spokoju traci grunt pod nogami, jak utrzymać nerwy na wodzy mam ja? Jestem gotowa w każdej chwili strzelić mu z liścia w pysk.

Wziął głęboki wdech.

— Musimy porozmawiać. Wiesz, że cię kocham.

Jestem tak zaskoczona, że nie potrafię się sprzeciwić, kiedy bierze mnie pod rękę i prowadzi dalej ku miastu.

Zaczyna opowiadać.

O marzeniach, o przyszłości, o nas. Wreszcie o trudach zgrupowania. O tym, jak ciężko pracował, by zrobić dobre wrażenie na trenerach i o ich wczorajszym telefonie.

— Myślałem, że gdy otrzymam decyzję, zejdzie ze mnie cały stres, ale jest jeszcze gorzej. Matka powiedziała, że jej się to wszystko nie podoba i musi to najpierw z tobą przedyskutować, a ja chodzę ze ściśniętym żołądkiem. To najgorsza wigilia w moim życiu. Rozmawiałyście chociaż?

— Tak. Trudno ją przekonać, ale chyba zrozumiała, że będę dla ciebie wsparciem. Chce się jeszcze raz spotkać. Bądź dobrej myśli.

— Zrobisz wszystko, by się udało, prawda?

— Tak, wszystko.

Nie drąży tematu. Może woli już o tym nie myśleć, a może nie chce rozmawiać o tym w mieście, przy asyście innych zmierzających na pasterkę. I dobrze, bo ja nie zamierzam zdradzać szczegółów rozmowy z jego matką. Nawet jeśli to tak cholernie niesprawiedliwe, że ta wiedźma trzyma mnie w szachu.

Na rozwidleniu dróg nie idziemy w lewo, w kierunku kościoła, lecz w prawo. Do mojego domu.

— Jesteś zbyt pijana — odpowiada na moje pytające spojrzenie.

— I nie mam majtek.

— Tak, to byłoby niedopuszczalne.

Nasz śmiech roznosi się na całą ulicę.

 

Od strony podwórza światło pali się tylko w oknach Nowaków i Stępińskich. Większość mieszkańców kamienicy spędza święta poza domem. Wchodzimy do środka. Klatka schodowa jest na tyle wąska, że schody na piętro pokonuję sama. Tomek wspaniałomyślnie idzie dwa stopnie za mną, choć ani przez chwilę nie wierzę, że chodzi mu o „asekurację”. Zresztą nie jest ze mną tak źle, bo na górze znajdujemy się całkiem szybko. Jeszcze tylko pięć minut szukania kluczy w torebce i już.

Jesteśmy u mnie.

Zapalam światło na korytarzu i powoli ściągam ciężki płaszcz. Spacer na świeżym powietrzu dobrze mi zrobił i czuję, że wstąpiły we mnie nowe siły. Idę do kuchni, skąd już tylko jedne drzwi do mojego pokoju. Ukradkiem widzę, że Tomek nie kwapi się do zdjęcia kurtki. Jeśli jest choć cień szansy, że myśli jeszcze o pasterce, muszę mu to natychmiast wybić z głowy.

— Złap za klamkę — rozkazuję.

Kiedy zauważa, że drzwi są zamknięte, ja pozuję już wyszczerzona z pęczkiem kluczy trzymanych dwoma palcami na wysokości głowy.

— Tomaszu Kozioł. Uroczyście oświadczam, że nie otworzę drzwi, dopóki wspólnie nie sprawimy, że będzie to najlepsza wigilia w twoim życiu.

Milczy, ale na jego twarzy nie pojawia się już dezaprobata. Ściągając kurtkę, próbuje ukryć uśmieszek, ale, co udowodnił już u siebie w domu, aktor z niego marny.

— Aleksandro Malarz. Jesteś aresztowana za próbę pozbawienia wolności.

Parodiuje moją pozę, lecz zamiast kluczy, trzyma nowiuśki zestaw kajdanek. Zabrał je ze sobą. Od początku planował mnie tu przyprowadzić.

— Ręce na ścianę.

Próbuję wyczytać coś w jego twarzy. Cieszę się, że zrezygnował z chłopięcych fryzur i ściął włosy na jeża. Wygląda poważnie. Męsko.

Następnie wzrok kieruję w miejsce, na które wskazuje kciukiem. Po tym wszystkim, co się dzisiaj stało, nie zamierzam oddać mu się tak łatwo.

— Zmuś mnie — wycedzam przez zęby.

Z zimną krwią powtarza polecenie.

Upuszczam klucze na kafelki i podchodzę do niego z wysoko uniesioną głową.

— Zmuś mnie. Inaczej poproszę wujka Pawła, by mnie dokładnie przeszukał.

Prowokacja skutkuje natychmiast. Obraca mnie i popycha na ścianę tak szybko, że ledwo udaje mi się zaasekurować. Od razu zapowiada, że każde oderwanie dłoni od ściany będzie skutkowało karą. Kiwam głową, akceptując zasady.

Tomek bez chwili zwłoki zajmuje miejsce za moimi plecami. Czuję na karku ciepły oddech.  Wielkie dłonie walczą z guzikami mojej koszuli, ale są zbyt niecierpliwe i co rusz czmychają na piersi. Mam rozmiar B, ale nigdy nie narzekał. Nie mogę się nie uśmiechnąć na myśl, że to dopiero początek, a on już traci przeze mnie panowanie nad sobą. Nie mogę się nie uśmiechnąć, bo w końcu otrzymuję dotyk, którego tak mi brakowało.

Wreszcie puszcza ostatni guzik. Bez zbędnych ceregieli rozbiera mnie z koszuli i spódnicy, pod którą nic już nie zostało. Po krótkiej ciszy podnosi się i obiera za cel stanik. O ile z guzikami koszuli szło mu marnie, to ze stanikiem nie radzi sobie wcale. Mocuje się, szarpie, ale wszystko na nic. Uwielbiam się przed nim rozbierać. To moja wina, że nie ma praktyki. Chyba zaczyna się peszyć. Postanawiam mu pomóc.

Głośne klaśnięcie ręki o pośladek rozchodzi się po pomieszczeniu, a zaraz za nim mój przeciągły jęk. Jestem zaskoczona jego surowością. Tyłek piecze mnie na długo po klapsie i wcale nie jestem pewna, czy mi się to podoba, ale ręce natychmiast wróciły na ścianę.

Rozochocony moją uległością ponawia walkę ze stanikiem. Tym razem rozprawia się z nim w trymiga. Słyszę oddalające się kroki. Chce sobie na mnie popatrzeć. Wykorzystuję ten moment, by rozmasować bolący pośladek, ale to nie jest dobry pomysł.

— Aua!

Tym razem nie jęczę spolegliwie. Krzyczę na pół kamienicy, a w krzyku tym jest ból, bezsilność i pretensje.

— Cholera, to boli!

Nie przestaję syczeć, zawodzić, podnosić nogę i wykonywać inne rytuały uśmierzające ból. Naga, z rękami na ścianie i dłonią odbitą na pośladku postanawiam być posłuszna. Zwłaszcza stojąc przed kimś, kto od ósmego roku życia ćwiczy uderzanie otwartą dłonią w okrągłe.

Zamierzam powiedzieć, by przestał, ale powstrzymuję się w ostatniej chwili. Jego ręce bowiem ponownie docierają do tym razem pozbawionych protekcji stanika piersi, a sutki, niby żołnierzyki, stoją na baczność i zdradziecko meldują moje podekscytowanie. Nie oszukam go. Co więcej, nie oszukam siebie. Przyjemne ciepło podniecenia rozlewa się po moim ciele i uzmysławiam sobie, że dawno nie było mi równie dobrze.

Na prawej ręce z charakterystycznym zgrzytnięciem zapięta zostaje srebrna bransoleta. Po chwili oba ramiona mam złożone za plecami, a czynność powtarza się na lewym nadgarstku. Myślałam, że zniewolenie będzie przykre. Cóż jednak złego w tym, że nie mogę uciec przed zbliżeniem, na które pracuję przez cały dzień?

— Masz mnie nagą i calutką na swojej łasce. A rodzice wrócą dopiero nad ranem — szepczę, prowadzona przez kuchnię.

Istotnie, rodzice zostają w gościach do śniadania i nie powinni wrócić przed dziesiątą. I lepiej, żeby tak było, bo mój porywczy tatuś ciągle myśli, że jestem dziewicą.

W pokoju czeka już rozłożona kanapa („jak wrócę, będę już bardzo zmęczona, tato”), ale ja ląduję na kolanach tuż przed nią. Mam świetny widok na pozbywającego się koszuli chłopaka. Może nie jest pakerem, ale ma ładny, proporcjonalny tors sportowca, zdobiony kępką włosów wystarczająco długich, by wpleść w nie rękę i pociągnąć do siebie. Na razie tyle popisów, bo spodnie pozostają na miejscu. Majstruje coś przy rozporku, zza którego wyłania się gwóźdź programu. Może nie jakiś gwóźdź dwudziestocentymetrowy, ale moje niedługie życie seksualne nauczyło mnie jednego. Że z penisem jest jak z psem. Jaki by nie był, twój zawsze będzie najlepszy na świecie.

I też wgapiam się w niego wielkimi, pełnymi uwielbienia oczami, jakby właśnie taki był. Nie rozumiem, po co komu cycki, jak może mieć penisa. Nie rozumiem, dlaczego Tomek wciąż stoi w miejscu, zamiast do mnie podejść. Z kajdankami czy bez, biorę sprawy w swoje ręce i doczłapuję do niego. Gdy jednak otwieram usta, robi trzy kroki w tył.

A więc tak się bawimy?

Podążam za nim, ale kiedy ponownie biorę się do dzieła, sytuacja się powtarza.
Teraz będę sprytniejsza, postanawiam. Zbliżam się na „bezpieczną odległość” i szybkim wypadem do przodu próbuję go schwytać. W ostatniej chwili dostrzegam ruch bioder. Stercząca pała umyka w prawo przed moimi łapczywymi ustami, a jakby tego było mało, powraca, by z impetem uderzyć mnie w policzek. Zabawa natychmiast przestaje mi się podobać. Tego już za wiele.

— Zrób tak jeszcze raz, to przysięgam, że ci go odgryzę.

Mówię to pół żartem, pół serio i z wyraźnym uśmiechem na twarzy, ale Tomek jest facetem.  Każdy facet groźbę utraty penisa traktuje śmiertelnie poważnie, choćby była nawet i ćwierć serio. Albo jedna ósma serio. Nieważne.

Ważne, że ląduję na łóżku.

— Zamknij oczy, otwórz buzię.

Takie gry to ja rozumiem! Grzecznie zamykam oczy, choć w pokoju i tak są zgaszone światła i słucham, jak Tomek pozbywa się ostatnich elementów garderoby. Na panele spadają kolejno dżinsowe spodnie i slipy. Łóżko ugina się pod jego ciężarem, a to dla mnie znak, by zrobić mu więcej miejsca. Wyczekując, otwieram usta szerzej i szerzej, aż w końcu sama nie wiem, czy czekam jeszcze na penisa, czy już na samolot odrzutowy.

Czekałam na knebel.

Kiedy obce ciało ląduje w moich ustach, początkowo czuję zachwyt. Wystarcza jednak ułamek sekundy, bym zorientowała się, że coś jest nie tak. Zachwyt momentalnie przeradza się w panikę, a następnie w silne niezadowolenie. Otwieram rozgniewane oczy i z zębami zaciśniętymi na czerwonej kulce próbuję wykrzyczeć bardzo wiele brzydkich słów. Dźwięki są zniekształcone i natychmiast gasną. Podobnie jak moja wola walki. Z rękami na plecach nie mam żadnych szans na obronę. Tomek jednym ruchem obraca mnie na brzuch i bez przeszkód zaciska mi czarny pasek z tyłu głowy. Zapinanie idzie mu znacznie sprawniej niż rozpinanie.

— Już mi nie odgryziesz. — Tomek, nomen omen, odgryza się.

Chwyta mnie stanowczo za kostki i układa na środku łóżka. Znajduje miejsce między nogami. Przykłada twardy członek do miejsca przeznaczenia. Jestem tak zwilżona, że mógłby wejść bez pukania, ale nie robi tego. Drażni mnie, wodząc penisem w tę i we w tę. Ile można grać na mojej chcicy?! Czekam, aż ustawi się pod odpowiednim kątem. Teraz!

Zginam się znienacka. Cofam biodra i nabijam na naprężony pal. W jednej chwili zapominam o bożym świecie. Jestem tylko tu i teraz. Gwałtowna penetracja sprawia mi ból, ale spod knebla wydostaje się triumfalny chichot. Dopięłam swego, ale wiem, że na tym moja rola się kończy.

Tomek przejmuje inicjatywę. Władcze ręce zaciskają się na biodrach i układają całe moje ciało w wygodnej dla niego pozycji. Zaczyna się poruszać. Powolne pchnięcia spotykają się z moimi entuzjastycznymi westchnieniami. To zdecydowanie mój ulubiony moment. Kiedy jego wielkość jest dla mnie wyzwaniem. Kiedy mnie rozpycha, kiedy centymetr po centymetrze znaczy swój teren.

Jego prawa ręka gładzi mnie po udzie, a następnie rusza w podróż po moich ramionach, delektując się ich bezbronnością. Kiedy wraca na biodro, tempo wzrasta. Penis wdziera się we mnie nie tylko szybciej, ale i głębiej, co wymusza na mnie rytmiczne pojękiwanie.

Niestety, to wszystko, co mogę zrobić.

Nie mogę prosić o szybciej, nie mogę prosić o wolniej. Nie mogę być sprośna ani wymawiać imienia Pana Boga nadaremno. Nie mogę nic. Zaczynam czuć się jak przedmiot, którego przyjemność jest tylko produktem ubocznym.

Aż staje się coś, co wszystko zmienia.

Łapie mnie za dłonie.

Znowu jestem człowiekiem. Łapczywie splatam nasze palce i zaciskam mocno w przymierzu dwóch kochanków. Od teraz seks jest naszym wspólnym dziełem. Uwielbiam go za to. Wpadam w ekstazę. Chcę więcej i więcej, a Tomek jakby czytał mi w myślach. Wrzuca piąty bieg. Moje odgłosy zyskują na sile. Jedyne czego pragnę, to by ta chwila nigdy się nie kończyła. By trwała i trwała.

Ale to samolubne trzymać ją tylko dla siebie. Wbrew czerwonej kulce, staję się głośna. Chcę, by od naszej pasji sztućce tańczyły na stole poczciwych Nowaków. Chcę, by młody Stępiński słyszał, jak mi dobrze.

Kochamy się wyjątkowo długo i choć zwykle już dawno dogoniłabym spełnienie, teraz stale mi ono umyka. Mimo że od dłuższego czasu wydaje mi się, że potrzebuję jeszcze tylko chwili, chwileczki.

Ej! A ja?

Opadam całym ciałem na materac i oboje zastygamy. W całym pokoju słychać jedynie ciężkie oddechy. Przygnieciona ciężarem męskiego ciała pozwalam, by wypełniło mnie lepkie ciepło. Jezu! On mi robi Wrocław 97’! Wiem, że to dowód naszego sukcesu, ale teraz mam niedosyt. Zabrakło mi dwóch, może trzech ruchów! Desperacko próbuję nabić się na penisa, ale ten zdążył się już skurczyć.

— Spokojnie, to jeszcze nie koniec wrażeń — uspokaja mnie.

Opuszcza pokój. Wyczekując go zauważam, że ośliniłam niemały kawałek łóżka. Do jutra zdążę posprzątać.

Ukochany wraca do pokoju i siada obok mnie. Głaszcze mnie po pupie.

— Gotowa?

Kiwam energicznie głową. Jasne, że jestem gotowa. Ale ty? Tak szybko?

Siada na moich nogach. Nagle struga jakiegoś dziwnego płynu spada na mój ciasny otworek. Moje ciało reaguje instynktownie ostrym szarpnięciem. Gdyby na mnie nie siedział, chyba wyskoczyłabym z łóżka. Serce podskakuje mi do gardła, gdy w rogu łóżka dostrzegam rozszarpany prezent spod choinki. Lubrykant i korek analny.

Ja ją zabiję!

— Pytałem, czy jesteś gotowa. — mówi roześmiany.

Walczę z myślami. Zakończyć tę maskaradę? A może dotrzymać słowa danego Koziołowej i Tomkowi? Boję się. Jedyne co wiem o seksie analnym to to, że cholernie boli.

Druga struga płynu spada na moją pupę. Dotyka mnie palcem wskazującym. Początkowo wzdrygam się, ale ostatecznie pozwalam mu zataczać koła wokół tego miejsca.

— Nigdy nie mówiłaś, że chcesz tego spróbować.

— Bo nie chcę! — mówię niewyraźnie.

Pozwalam wydostać się prawdzie. Wiem, że z mojego bełkotu nie da się nic zrozumieć.

Kiedy zatapia we mnie palec, boli niesłychanie. Nie ból jest jednak najgorszy, a idące z nim ręka w rękę wstyd i upokorzenie. Żałuję, że tego nie przerwałam. Teraz i tak nie ma to już sensu. Zresztą Tomek zapewnia mnie, że wedle jego wiedzy będzie mi jak w raju. Ciekawe skąd to wie.

Przykłada korek, ale kiedy próbuje go wepchnąć, przeszywa mnie tak silny ból, że natychmiast się wycofuje. Majstruje tak dłuższą chwilę.

— Na pudełku jest napisane, że musisz się wyluzować.
Szkoda, że nie zna języka kneblowego. Zrozumiałby wtedy, jak mówię „przestań mnie pouczać i sam się wyluzuj, a ja wsadzę ci to w dupę, pieprzony palancie”.

Tracę poczucie czasu.

Nie wiem kiedy dochodzimy do chwili, w której wydaję z siebie ten pełen determinacji ryk, a korek zanurza się w moim ciele. Obudzony Stępiński myśli pewnie, że rodzę, ale tak naprawdę czuję ogromną ulgę.

Jestem teraz taka pełna. I gotowa sprawdzić, czy było warto.

Oj, było.

Tomkowy twardziel daje mi największą przyjemność, jaką tylko znam. Raz, dwa, trzy, cztery. Raz, dwa, trzy, cztery. Posuwa mnie w rytmie ćwiczeń na sali gimnastycznej. Nie przeszkadzają mi kajdanki, nie przeszkadza czerwona kulka w ustach. Nie zależy mi już na zaciskaniu jego rąk ani upodmiotowieniu w ogóle. Raz, dwa, trzy, cztery. Niestrudzony drąg w moim wnętrzu zamyka w sobie wszystkie moje potrzeby. Jedyne, o co teraz proszę, to by nie przestawał.

Ale tego dnia wszystko jest kompletnie popieprzone.

Tomek wyskakuje ze mnie jak rażony prądem. On pierwszy usłyszał z okna znajomy głos. Wystarcza mi jedno spojrzenie na jego twarz, by wiedzieć, co widzi przez okno. Granatową Skodę i łysinę mojego ojca.

— Mówiłaś, że nie wrócą!

Słyszę, jak ojciec krzyczy na matkę. Pewnie znowu pokłócił się z wujkiem o politykę. Tomek też to słyszy.

— Przecież on mnie zajebie.

Kompletnie panikuję. Tomek biega z kuchni do pokoju, w tę i z powrotem. Przynosi ubrania, które zerwał ze mnie w kuchni, a także swoje rzeczy. Jest zbyt zaaferowany, by zdjąć mi knebel, a ja wcale go nie winię, bo i tak nie wiem co powiedzieć. Jestem sparaliżowana i mogę tylko słuchać jego jednoosobowej burzy mózgu.

— Nie mogę ukryć się na klatce, bo wyżej już nic nie ma. Tu też zostać nie mogę. Cholera! Zostaje okno.

Nie! Próbuję wybić mu z głowy ten pomysł, ale on już podjął decyzję.

— To jedyne wyjście.

Kiedy rodzice zabierają ostatnie rzeczy z bagażnika, Tomek stoi już przy oknie. Zamykają się drzwi klatki schodowej. To jego szansa.

Otwiera okno.

— To była najlepsza wigilia w moim życiu — mówi.

Nie wierzę mu. Nie wierzę mu, bo jego słowa brzmią jak pożegnanie. Jakby miał się zaraz rozbić o chodnikowe płytki i zginąć na miejscu. Kiedy wychodzi przez okno, stoję obok niego.

Tomek odbija się od parapetu i skacze na stromy dach dobudowanej do kamienicy pralni. Podskakuję w miejscu, nie potrafiąc pohamować emocji. Wszystko idzie dobrze, aż nagle traci równowagę na zlodowaciałej dachówce. Jego kurtkę rozcina ostry fragment rynny, a mój chłopak leci w dół.

Nie!

W ostatniej chwili łapie się krawędzi dachu. Zawisa w powietrzu. Słyszę, jak stęka. Na sam widok uginają mi się nogi. Nigdy nie dopingowałam go tak bardzo, jak teraz. Podciągnięcie się jest zbyt ryzykowne, dlatego przesuwa się w swoje lewo. Systematycznie zbliża się do schodów, aż wreszcie spada na nie z bezpiecznej wysokości. Udało się!

Wyglądam przez okno, czekając na potwierdzenie, że nic mu nie jest. Jego jednak nie obchodzi własne zdrowie. Gwałtownym ruchem pokazuje mi, bym zamknęła okno.

Rodzice.

Natychmiast rzucam się po krzesło, ale muszę zwolnić, bo właśnie otwierają się drzwi wejściowe. Jeśli nie zamknę okna, ktoś na pewno wejdzie do pokoju. Najciszej jak się tylko da, przystawiam krzesło do okna i staję na nim. To jedyny sposób, by zamknąć je z rękami z tyłu. Łaskocze mnie sperma spływająca po udzie, ale absolutnie nie jest mi do śmiechu.

Schodząc z krzesła dostrzegam, że drzwi do pokoju są otwarte.

Pędzę na paluszkach, by je zamknąć, ale w połowie drogi orientuję się, że ojciec właśnie zmierza w ich kierunku. Wycofuję się w głąb pokoju. Szczupakiem rzucam się na łóżko i zamieram w bezruchu.

Ojciec wchodzi do pokoju, a moje serce gra death metal. To wymowne, bo przede mną ostatnie chwile życia. Jestem kompletnie zdruzgotana, gdy tata omija porozrzucane ciuchy i zatrzymuje się na środku pokoju. Zapada przerażająca cisza. Moje myśli uciekają do dawnych czasów, gdy tatuś tak zlał mojego brata, że ten dostał kilka dni wolnego od szkoły.

Pomimo knebla przełykam ślinę. Robię to tak głośno, że pewnie zbudziłam przewracającego się na drugi bok wujka Pawła. Do oczu napływają mi łzy. Ten stres jest ponad moje siły. Chcę już tylko, żeby to się skończyło. Chcę przeprosić.

To nie tak, jak myślisz. Pozwól, że to wytłumaczę.

Ale opcje są tylko dwie. Albo nie widzi mnie wcale, albo widzi połyskujące się w majaczącym świetle latarni kajdanki, korek analny i nasienie.

Co widzisz, tato?

Odpowiada mi puszczająca sprzączka skórzanego pasa.

Dla mnie nie ma już nadziei.

 

Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.

Ten tekst odnotował 24,157 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.4/10 (30 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (47)

+1
-1

układa na środku łózka.


Gdybym na mnie nie siedział,


Nie wiem czy jest coś więcej, bo nie czytałam pod kątem wyłapywania czegokolwiek. Te jakoś same rzuciły się w oczy 😉

Temat stary, bo przecież niemal każdy kończy się w łóżku, ale pokazany w inny sposób. Nie bardzo rozumiem, skąd u matki chłopaka pomysł na akurat taki prezent. Chyba chodziło o to, aby jakoś zaistniał w opowiadaniu. OK.
Zakończenie może nie aż zaskakujące, ale podkręciło. Za to, to ostateczne zakończenie owszem. Efekt na plus.

Mam takie małe zastrzeżenie, ale to moje wrażenie. Opowiadanie jest ,,pocięte" na krótkie akapity, co znacznie przyśpiesza akcję. Osobiście wolałabym, aby w początkowej części zostały one połączone po dwa, może trzy, aby spowolnić tempo i dopiero powoli je rozkręcać. Jednak, co kto lubi.

Jestem ZA wypuszczeniem na główną. Powodzenia 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Witam się moim debiutanckim opowiadaniem i dziękuję za pierwszy komentarz, Krystyno. Zanim odniosę się do uwag, wyjaśnij mi proszę problem z pierwszym wskazanym przez Ciebie fragmentem. Poprawki naniosę zbiorczo, gdy pojawią się uwagi innych osób.
Przede wszystkim bardzo się cieszę, że odniosłaś się nie tylko do formy, ale i treści opowiadania. Prezent. Matka chce, by syn osiągnął sukces, a specjalista przekonuje ją, że do tego chłopakowi brakuje pewności siebie. Poprzez paczkę-niespodziankę postanawia wpłynąć na jego relację z dziewczyną, bo tam doszukuje się źródła problemu. Główna bohaterka musi się zgodzić, bo tylko w ten sposób udowodni, że jest gotowa nadstawić karku dla chłopaka i być w przyszłości dobrą żoną w definicji starszej kobiety. Czy w każdym domu podobne kwestie rozwiązuje się tak samo? Z pewnością nie. Takie wytłumaczenie wydało mi się jednak wystarczające w konwencji tego typu opowiadania.
Powód krótkich akapitów jest prozaiczny - chęć przytrzymania czytelnika przy tekście. Opowiadanie czyta się aż 44 minuty (nie mam wątpliwości, że dla przeciętnego odbiorcy to dużo), a na początku "akcja" odbywa się głównie w głowie bohaterki. Stąd taka decyzja. Pewnie masz rację i tym akapitom daleko do podręcznikowej poprawności, ale w tym przypadku uważam, że cel uświęca środki.
Super, że zadowoliło Cię zakończenie. Zostawia ono furtkę do 2. części, choć obawiam się, że obdarłoby ono z magii swoją poprzedniczkę.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
,,układa na środku łózka."
Nic wielkiego. W tej łóżkowej pościeli zawieruszyła się kropka znad ż.
Co zaś mojej drugiej wątpliwości - skąd taki prezent? W swojej odpowiedzi dokładnie mi wytłumaczyłeś i załóżmy, że przyjęłam to wyjaśnienie. Wytłumaczyłeś, ponieważ TY - AUTOR miałeś w głowie tę informację, ale zapomniałeś (?) zdradzić ten fakt czytelnikowi, a może nie chciałeś przedłużać tematu. Mnie coś jednak zgrzytnęło: matka - TAKI prezent - nastolatkowie.

To tylko moje wątpliwości, pewnie inni czytelnicy nawet tego szczegółu nie zauważą 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1

Całe szczęście kuchnia jest bez drzwi,


Albo "Całe szczęście! Kuchnia jest bez drzwi", albo: Całe szczęście - kuchnie jest...", albo "Na całe szczęście kuchnia..."

Jeśli drucik z niebieskiego kabelka dotknie drucik z czerwonego


drucika

z tęsknoty i frustracji potrzeb


frustracja potrzeb nie podoba mi się.

niezmaterializowany policzek


Wspaniałe!

Zwalczam te myśli, ze wszystkich sił starając się w nie nie wierzyć. Przesuwam je palcem w bok, zamykając jak niepotrzebne aplikacje smartfona, ale te natarczywie wracają.


Świetne!

Opieram się dłońmi o krystalicznie czysty zmywak


Przecież jest w łazience? Zmywaki są w kuchniach, a w łazienkach to coś to umywalka.

postępy w wypełnianiu stanika


Dobre!

do Powiązek, gdzie mogłabym studiować


"do" Powązek? Nie pasuje. Powązki to cmentarz lub element dzielnicy Warszawy. Każdy student powiedziałby, że studiuje w Warszawie. Warszawiaków proszę o komentarz, czy udają się "do Powązek", czy "na Powązki".

ćwiczy uderzanie otwartą dłonią w okrągłe


Fajne!!!

— Masz mnie nagą i calutką na swojej łasce. A rodzice wrócą dopiero nad ranem.

— Szepczę, prowadzona przez kuchnię.


Chyba zła edycja dialogu. "_ Szepczę... " nie powinno być od nowej linii, o ile rozumiem intencję, że mówi to Ola.

Że z penisem jest jak z psem. Jaki by nie był, twój zawsze będzie najlepszy na świecie.


Nie zgadzam się co do treści, ale bon mot podoba mi się 🙂

pół-żartem, pół-serio


ćwierć-serio


Tu i powyżej zapisy błędne ortograficznie. Bez dywizów. Spacje.

nie wiem, czy czekam jeszcze na penisa, czy już na samolot odrzutowy


Świetne!

napięty członek


Hmmm... Chyba warto zmienić przymiotnik na inny.

Jestem tak zwilżona, że mógłby wejść bez pukania


Dobre!

Długie miesiące nie czytałem tu lepszego opowiadania.
Oryginalność przenośni i świeżość frazy oceniam bardzo wysoko.
Podobnie wysoko oceniam treść. Nic bym w układzie akapitów nie zmieniał. Nic bym nie dopisywał. Całość się zamyka, a każdy może sobie dopowiedzieć (jakiś) ciąg dalszy. Pewne zawieszenie fabularne w zakończeniu oceniam znacznie lepiej, niż standardową "kawę na ławę".
Zadziwiająco mało błędów. Nie znalazłem błędu interpunkcyjnego, co tu się jeszcze nie zdarzyło, i to mimo dość długiego tekstu.
Inne błędy popraw i będzie super.
Czekam niecierpliwie na dalsze opowiadania.
Oczywiście głosuję za wyjściem na Główną.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
@Tomp, ponieważ akurat przeczytałam twój komentarz, a jakoś nie mam ochoty ugryźć się w paluszki, dlatego coś dodam.

,,"do" Powązek? Nie pasuje. Powązki to cmentarz lub element dzielnicy Warszawy. Każdy student powiedziałby, że studiuje w Warszawie. Warszawiaków proszę o komentarz, czy udają się "do Powązek", czy "na Powązki".

Wszystko ładnie, pięknie, tylko że w opowiadaniu jest mowa: do Powiązek, gdzie mogłabym studiować. Chodzi o miejscowość Powiązki, a nie o cmentarz.

Widać, że i podczas czytania można ,,popełnić" literówkę 🙂

Pozdrawiam, Krystyna
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Krystyna: Matka i TAKI prezent.
Myślę, że to właśnie świadczy o (geniuszu? - no może nie aż...) klasie autora. Tym prezentem nakreślił Koziołową jako bardzo mądrą kobietę, mającą strategiczny plan. Plan jest prosty, zaskakujący i (jak widać) skuteczny. Zadałbym raczej pytanie, skąd u takiej genialnej kobiety, jaką jest Koziołowa, taki mąż i reszta męskiego towarzystwa. Ale to temat na inną dyskusję.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
I jeszcze, Autorze, popraw owo małoliterowe "boże narodzenie" w tagach na Boże Narodzenie.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-3
@Krystyna. Nie szukaj literówki u mnie. Co to są "Powiązki"? Jesteśmy w Polsce i nie spodziewam się wymyślenia w całkiem realistycznym uniwersum nowego uniwersyteckiego miasta. Napisałem: "nie pasuje". Tobie pasuje? Gdzie te Powiązki? W google zero odzewu, natomiast wiele stron nazwy Powiązki i Powązki traktuje zamiennie. Może to jakaś gwara lub historyczna nazwa Powązek? Autorze: co miałeś na myśli?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0

Kością niezgody jest też miasto, które wybierzemy na studia. Ja chcę wyjechać do Powiązek, gdzie mogłabym studiować,


Powiązki oznaczają daleki wyjazd, a z Warszawy moglibyśmy przyjeżdżać do domu praktycznie co weekend.


Jakby tego było mało, mojej rodziny na posłanie mnie do stolicy po prostu nie stać.



Nie dociekam, gdzie są te Powiązki, ale z zacytowanych fragmentów wyraźnie wynika, że nie w Warszawie. Czy jest to fikcyjne miasto/miasteczko, czy prawdziwe nie ma w tym momencie dla mnie znaczenia.
Jeżeli uważasz, że temat nie został wyczerpany, to poczekaj na wyjaśnienie autora.
I nie fochaj się, bo naprawdę nie ma o co. Pozdrawiam 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Krystyno, oczywiście nie neguję, że w wyjaśnieniu motywacji Koziołowej doszło do skrótu myślowego. Dzięki Twoim uwagom przy następnej tego typu sytuacji nad rozwiązaniem zastanowię się nie raz, a dwa razy. Mną motywowała obszerność tekstu. Scena Oli i Koziołowej, gdzie jest poruszany temat prezentu, kusiła do otworzenia nowych, zupełnie zbędnych wątków. Wydłużanie w nieskończoność sceny, która w kontekście opowiadania erotycznego nie jest mięskiem, obniżyłoby poziom tekstu. Od kulis mogę powiedzieć, że istniał pomysł wrzucenia wstawki na ten temat do sceny spaceru lub w domu Oli, ale brzydko odwracało to uwagę od prawdziwej akcji. Co więcej, Koziołowa jest zdecydownie lepiej wykreowną postacią od jednego z bohaterów sceny łóżkowej. To chyba ciekawy zabieg, ale nie warto było to pogłębiać. Z solą łatwo przesadzić. No, w każdym razie wyjaśnienie idei prezentu nie zostało zapomniane. To moja optyka.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Tompie, uwagi bardzo doceniam. Nie udałoby mi się ich wyhaczyć na własną rękę. Uczono mnie, że tekst ma śpiewać. Może stąd przeoczenie drucikA, który jest takim potwornym fałszem. Twoja ocena bardzo mi schlebia, ale nie tak jak podkreślenie fragmentów najbardziej zadowalających fragmentów. Błędy poprawię jutro wieczorem. Może do tego czasu coś jeszcze zostanie znalezione.
Czy Koziołowa ma złe towarzystwo? Może tak, może nie. Jej mąż jest najsłabiej rozbudowaną postacią opowiadania. Ulega jej intelektem, może nawet jest pod butem, ale raz czy dwa razy wykazuje się kulturką. Jego negatywne postrzeganie może wynikać z tego, że przy stole jest on "w grupie" z postacią stereotypowgo wujka. Wujka, który może odwiedza ich codziennie, a może jego obecność przy wigilijnym stole jest tylko produktem ubocznym rodzinnej fortuny. Myślę, że przy dość skąpych informacjach na ten temat każda interpretacja się obroni.

Powiązki. Nazwa jest zmyślona, bo tworzenie akcji w prawdziwych miejscowościach wydaje mi się mniej komfortowe. Zupełnie luźną ideą jest, by w Powiązkach (może jeszcze gdzieś na wsi?) losy najciekawszych postaci były ze sobą powiązane. Nie chodzi o wielkie uniwersum. To byłby już przerost formy nad treścią. Tłem pozostaje realny świat, ale główne wydarzenia dzieją się w fikcyjnych miejscach. Na efekt chyba pozostaje poczekać. Trudno mi coś dodać, bo akurat jest to kwestia, której przemyślenie zostawiam na nieco później. Wasza dociekliwość przerosła moje oczekiwania.
Dobranoc!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Aha! Zmienienie tagu coś mi nie wychodzi. Wpisując z wielkich liter nie zapisuje się. Wybierając proponowany tag uzyskuję litery małe.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-3
"tworzenie akcji w prawdziwych miejscowościach wydaje mi się mniej komfortowe".
Tak, z tym zdaniem się zgadzam. Ale skoro już zaistniała Warszawa i uniwersum jest realistyczne, można wybrnąć z tego dylematu zastępując wymyśloną nazwę bądź co bądź dużego (bo uniwersyteckiego) miasta literą (np. S. lub R.). Moim zdaniem to bezpieczniejsze.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-1
Myślę, że Autor się pomylił. Tym akademicko-sportowym miastem na końcu Polski nie są Powiązki, tylko Podwiązki. Są tak daleko, że w Warszawie nikt o nich nie słyszał. Nikt poza fanami niszowego sportu i najwyższej klasy neurologami. Ot, taka to warszawka, że poza Powązkami i Uniwersytetem Medycznym niczego nie zna. A przecież jest życie też za Lasem Bielańskim i Lasem Kabackim.

Boli mnie pierwszy akapit. Pierwszy, więc najważiejszy. Boli logicznie. Mamy dwa twierdzenia: (1) o 16 uniwersalnych wyrazach twarzy i (2) że każdy, niezależnie od szerokości geograficznej, rozpozna chęć bohaterki zrobienia loda bohaterowi opowiadania. Dlaczego zdanie (2) ma przeczyć zdaniu (1)? Poza tym ten wstęp jest idealny: Przechodzi od naukowego ogółu (teza (1)), ciekawego samym sobą) do jednostkowego, trywialnego szczegółu absolutnie bez znaczenia dla świata. Intryguje.

Opowiadanie przednie. Z jajem. Brawo!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@Tomp @Vi. Z tego, co się orientuję wszystkie tagi automatycznie konwertowane są do małych liter.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@MrHyde Możesz podać dokładniejszą lokalizację tego nieznanego miasteczka o nazwie Podwiązki? Może link do jakiejś strony o niszowym sporcie? Chyba że to znów wyrafinowany żart w jakże Twoim stylu 😉 , którego nie rozumiem.
@Marc Aha. W takim razie trzeba to przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
@Tomp Niszowy sport to oczywiście siatkówka, a co do Podwiązek to no cóż... Google Maps daje sobie radę. Np: https://goo.gl/maps/6FoGfCttN8TD8t7T9
Ćwierćżart jak zwykle. Nie trzeba wszystkiego rozumieć 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
MrHyde, dzięki za dobre słowo! Zgadzam się, że pierwszy akapit to najważniejszy akapit. Postaram się obronić jego logikę i uśmierzyć Twój ból.

Bohaterka nie zgadza się z teorią o 16 uniwersalnych wyrazach twarzy, ale nie podaje powodu. Właściwa interpretacja jest taka, że uważa swoją ekspresję za 17. uniwersalną. I to pomimo tego, że "upośledzony" chłopak jej nie rozumie.

Badań nad uniwersalnymi ekspresjami jest wiele, żadnego nie uważam za poprawne bardziej od innych. Na potrzeby tekstu wybrana została teoria z linku: https://www.national-geographic.pl/artykul/tych-16-emocji-okazujemy-tak-samo-na-calym-swiecie-udowadnia-to-interaktywna-mapa

Pokątna ciekawostka: jedna z mimik przedstawia... pożądanie. Ale zaraz. Skoro pożądanie jest wśród 16 uniwersalnych wyrazów twarzy, to mimika bohaterki chyba wpisuje się w teorię? I tak, i nie. Może ona uważać, że teoria to pic na wodę, ponieważ jej pożądanie nie jest zrozumiałe, bądź też traktować potrzebę zrobienia loda jako coś odrębnego, jako 17. uniwersalną mimikę. Istnieją opracowania liczące 200, 400 czy nawet 600 uczuć i emocji. Zapewniam, że "zrobienie loda" wcale nie wyglądałoby tam dziwnie, a kto wie... może nawet jest gdzieś uwzględnione? 😉

Oczywiście można zastąpić jedną z przytoczonych w tekście emocji pożądaniem i ograniczyć interpretację do tej ostatniej. Zależało mi jednak, żeby utrzymać suspens tej dygresji aż do ostatniego słowa. Pomiesznie z poplątaniem, a to dopiero pierwszy akapit!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Czepianie się "Powiązek" jest pozbawione sensu. Równie dobrze można się czepnąć "Klerykowa" lub "Obrzydłówka" u pewnego znanego (mam nadzieję, że niezapomnianego) polskiego autora...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
Mnie chodziło tylko o logikę: (2) nie przeczy (1), a osoba mówiąca w 1 akapicie twierdzi, że przeczy. Tylko tyle. Oczywiście bohaterka może być trochę pokręcona i na bakier z rozumem. Czemu nie. Piszemy przecież o niezwykłych ludziach, niepowtarzalnych i nieszablonowych, a nie o doskonałościach, które i tak w przyrodzie nie występują. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
Swoją drogą, ale to już na bardzo marginalnym marginesie, od National Geographic radziłbym trzymać oczy z daleka. A mózg jeszcze dalej. 😉 NG-pisarze mają tyle pojęcia o nauce, co ks.abp.prof. Jędraszewski o czeskim kronikarzu Kpinomirze, albo jeszcze mniej. A redaktorzy merytoryczne uwagi czytelników mają w tym samym miejscu co większość pokątnych autorów z Poczekalni, a nawet głębiej. 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Zgodnie z zapowiedzią, tekst przeszedł korektę wskazanych miejsc.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-2

— Masz mnie nagą i calutką na swojej łasce. A rodzice wrócą dopiero nad ranem — Szepczę, prowadzona przez kuchnię.


Jeszcze to "Szepczę" musi być małą literą. 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
Opowiadanie, jak rzadko które trafiające do Poczekalni, napisane świetnie. Intryga mamusi przednia! Zwrot wydarzeń i to podwójny w mieszkaniu Oli dodaje tylko blasku historii. Całość można przeczytać jednym tchem. Nic dziwnego, że wyskoczyło na stronę główną jak z procy.
Mam kilka uwag, chociaż Ty, autorko, pewnie masz ich już dość 😉
Popraw błędy ortograficzne:
„Oh!” – powinno być „Och!”.
„Ała!” – powinno być „Aua!”.
I może nie tyle błąd, co niezręczność; nie musisz poprawiać, ale na przyszłość warto zapamiętać:
– Unikaj zaczynania zdania od „ale”, jeśli nie jest to dialog, bo brzmi jak urwane.
– „powstaje spięcie i idą iskry” – „zwarcie”, a nie spięcie.

– „Łaskocze mnie sperma spływające po udzie”
No coś tu zgrzyta…

Co do „ Powiązek” bym się nie czepiał – licentia poetica. Chociaż, skoro jest to opowiadanie erotyczne, to bardziej pasowałaby miejscowość „Podwiązki” – ale to już żartem.

Zwłaszcza stojąc przed kimś, kto od ósmego roku życia ćwiczy uderzanie otwartą dłonią w okrągłe.


To mi się podoba, świetne! 🙂

Jak wspomniałem opowiadanie świetnie językowo i fabularnie napisane. Jednak zawsze coś musi być nie tak. W świetle błyskotliwości wcześniejszych akapitów, samo zakończenie rozczarowuje zupełnie, jakby ktoś przedarł kartkę z tekstem na pół i to jeszcze z tym charakterystycznym dźwiękiem rozrywania papieru. Dlatego tylko 8 gwiazdek.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1
Indragorze, uwagi mnie nie bolą, a komentarze to najlepsza nagroda za czas włożony w pisanie. Zaskoczyło mnie nieco "och", no bo przecież "oho". "Aua" mogło się akurat skojarzyć z popularniejszym "au". Wiedzę nt. elektryki (a może to już elektronika? Chyba nie!) mam niestety na poziomie bohaterki tekstu. Błędy poprawione. Wprawa w korzystaniu z edytora przyszła szybko.

Trochę zgrzytam zębami o "ale" na początku zdania. To chyba jedyny świadomie popełniony błąd ze wszystkich, jakie tu zostały wymienione. Taki gwałtowny skręt w narracji wydaje mi się po prostu bardzo atrakcyjny.

Ósemka nie smuci, a cieszy. Mnie też czasem takie rzeczy nie pasują w cudzych tekstach 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Ale niby dlaczego nie zaczynać od ale? 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
@Indragor
Oh! jest dopuszczalne na równi z Och!, acz rzadsze [Bańko, Poradnia SJP PWN]
Ała tak samo [Bańko, Poradnia SJP PWN i WSJP].
Ale na początku zdania tak samo [Bańko, Poradnia SJP PWN].
Spięcie w miejsce technicznie poprawnego zwarcia (błąd ten jest w języku powszechny) w narracji pierwszoosobowej jest usprawiedliwione. Nikt nie powinien narzucać postaci literackiej, jakich słów i zwrotów ta ma używać. Było to wielokrotnie na tutejszym forum dyskutowane (stylizacja) i nie wiem, dlaczego ten temat powraca jako nakaz kategoryczny, Nie popieram!
Skąd wiesz, że Autor ma płeć żeńską? Jeśli płeć autora nie jest podana do publicznej wiadomości (np. w profilu), proponuję przestrzegać zasad i używać formy ogólnej, a tą, jak wiadomo, jest forma męskoosobowa.
@Vi
Nie dawaj się nigdy zakrzyczeć znafcom. Sprawdzaj każdą uwagę po pięć razy. Dziś, w dobie internetu, to proste i łatwe. Pamiętaj, że to Ty odpowiadasz za wszystko, i najlepiej, aby były to tylko Twoje błędy, a nie doradców.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Vi, zapewne znów się narażę niektórym czcicielom "Google" i full racjonalności. Ale zapytam, prawie prywatnie - czy mam rację, że podejrzewam, iż "Powiązki" w sensie nazwy wzięły się ze skojarzenia słowa "powiązania"? Tak freudowsko i metafizycznie? Że jest to nie tyle "lapsus calami", ile magia podświadomości?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Tomp, dzięki za Twój głos w dyskusji. W tym konkretnym przypadku rzeczywiście lepiej zastosować laickie "spięcie", ale dobrze wiedzieć, że nie jest to najpoprawniejsze słowo. Koniec końców uwagi Indragora nie wprowadzają w błąd, a jedynie sugerują inną (także poprawną) pisownię. Wyciągnę z tego coś dla siebie.

Na ten moment korekta tekstu nie jest już priorytetem. Zerknęło na niego dostatecznie wiele bystrych oczu i czas zastanowić się nad innym opowiadaniem. Prezent spotkał się z tak dobrym odbiorem, że poprzeczka zawieszona jest wysoko. Potrzebuję niemałego rozbiegu, by się do niej zbliżyć.

SENSEIH, i tak, i nie. Owszem, nazwa odwołuje się do powiązań (o czym była mowa w jednym ze wcześniejszych wpisów), ale nie ma tam żadnego Freuda. To celowy zabieg. Zabawne, bo choć Powązki oczywiście znam, w trakcie pisania ta zbieżność w ogóle nie rzucała mi się w oczy.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Tomp:
Poprawną formą jest tylko „och”. „Oh” w dawniejszych wiekach pojawiło się za sprawą ślepego zachwytu językiem francuskim. Po minięciu tej mody do łask powróciło polskie „och”. Co prawda jeszcze w słowniku W. Doroszewskiego pojawia się „oh”, ale z przekierowaniem do „och” i to pierwsze nie występuje we współczesnym słowniku PWN. Obecnie na fali ślepego zachwytu językiem angielskim próbuje się wciskać „oh”, czyli kalkę z tegoż języka. Mirosław Bańko co prawda nie potępia „oh”, ale wskazuje na formę „och”. Warto też zauważyć, że jego wypowiedź w Poradni Językowej PWN pochodzi sprzed 15 lat.
JakSięPisze
Polszczyzna pl
Pogotowie językowe
Ortograf pl
Narodowe Centrum Kultury
Wybacz, Tomp, ale ja będę tępił makaronizmy.

Tomp rzekł:
Ała tak samo


W takim razie wymów to: „ałłł”. Bo raczej da się wymówić z sensem tylko „auuu”.
„Ała” nie występuje w słowniku PWN. W słowniku W. Doroszewskiego też nie ma, jest tylko „ałła”, jako okrzyk wojenny Turków.
Ekorekta24
Poradnia językow PWN

Tomp rzekł:
Ale na początku zdania tak samo


Czy ja zabroniłem rozpoczynania zdania od „ale” albo wskazałem, że to błąd?

MrHyde rzekł:
Ale niby dlaczego nie zaczynać od ale?


Odpowiedź znajduje w tym samym poście, który wywołał Twoje pytanie, wystarczy uważnie przeczytać.

Tomp rzekł:
Spięcie w miejsce technicznie poprawnego zwarcia (błąd ten jest w języku powszechny) w narracji pierwszoosobowej jest usprawiedliwione


Toteż ja nie wspominałem o konieczności zamiany, tylko o tym, żeby na przyszłość wiedzieć.

Tomp rzekł:
Skąd wiesz, że Autor ma płeć żeńską?


Hm. Słuszna uwaga. Z treści, a raczej sposobu napisania opowiadania i wypowiedzi w komentarzach odniosłem wrażenie, że mam do czynienia z autorką. Wrażenia jednak bywają mylne i być może wyciągnąłem zbyt pochopnie wnioski.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Indragor Przez wielu bywałem tu besztany za zbytnie wgłębianie się w językoznawstwo, więc generalnie teraz zmilczę. Jednakowoż jedna ciekawostka: "Ałła" jako okrzyk muzułmanów jest fonetycznym zapisem dźwięku, który znaczy "Allach". Jeszcze w latach międzywojennych głoska "ł" była wymawiana jako pośrednia między dzisiejszymi "ł" i "l" ze zbliżeniem do tej drugiej. Posłuchaj ścieżki dźwiękowej przedwojennego polskiego filmu. Stąd zapis dziecięcego okrzyku oznaczającego ból, PRZED WOJNĄ musiał widnieć jako "Au!" bądź "Aua!". Po wojnie "ł" wymawiamy jak "u" w słowie "autor" i stąd zapis fonetyczny okrzyku miał prawo i (nie tylko moim zdaniem) powinien się zmienić. Język żyje.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-1
Co do tego "auuu / aua / ała" albo "oh / och" to moim skromnym zdaniem najlepiej jest używać formy popularniejszej - ja częściej widuję "ała" (za to chyba nigdy "ałłł" - zawsze "auuu") oraz "och" i jakoś tak naturalniej to dla mnie wygląda. Aczkolwiek np. u obecnej tutaj @Krystyny widuję w dyskusjach na czacie śmiech w postaci "cha cha", co jest dla mnie aż dziwne, bo zawsze kojarzy mi się z cza-czą, ale widocznie jej (Krystynie, nie czaczy) pasuje. I co z tego? Ano wg mnie nic, bo to wyrazy dźwiękonaśladowcze i zaraz zaczniemy się zastanawiać nad różnicami między "hau hau, hał hał, chał chał" i tak dalej.

A wspominam o tym także dlatego, że (@Indragor i @MrHyde świadkami) komentarze pod "La Belle Epoque" na LOL24 skupiły się na niczym innym, jak wyśmiewaniu akademickich pokątnych dyskusji o długości dywizu i innych podobnych. I ja oczywiście rozumiem, że macie wszyscy swoje racje jezykowe i w ogóle - ja zresztą nie mam zamiaru zaraz specjalnie na złość pisać z błendami, wrencz pszeciwnie - ale to naprawdę zaczyna powoli przypominać nie do końca zamierzony kabaret. I naprawdę patrząc na to z boku już tylko mały krok dzieli nas od bycia drugą elektrodą (dla niewiedzących: forum elektroda pl), gdzie wystarczy napisać "kabel" albo "kontakt" i momentalnie się rozpętuje takie ekskrementornado (bo już nawet nie gównoburza), że nic tylko siąść i się śmiać, bo tego na serio nie da się traktować poważnie. No nie da. I nawet nie próbujcie.

(A tymczasem, o czym też sobie rozmawiamy na wspomnianym LOL, autorzy mający w głębokiej rzyci nie tylko dywizy, ałły czy formatowanie akapitów, ale i nieraz przecinki, nabijają ilości wyświetleń i pochwał od zachwyconych czytelników, o jakich się na Pokątnych nie śniło)

Tako rzecze Agnesa. HOWGH i HBYDŻ IKSDE
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Nie odezwałabym się, ale nie lubię, kiedy w moje usta wkłada się nie moje słowa. Nigdy nigdzie nie napisałam: cha cha, ponieważ taki zapis jest błędny. Zawsze jest to: cha cha cha, a dlaczego akurat tak? Kto ciekawy niech poszuka różnych sposobów zapisywania śmiechu, a się dowie.

Teraz dyskutujcie dalej 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Krystyna - mnie raczej chodziło o pisownię przez "ch" a nie "h", a nie powtórzenie podwójne / potrójne. Bo ze wszystkich miejsc (książki, koniksy, memy, cokolwiek) kojarzę przede wszystkim "h" i to jako "ha ha" i "ha ha ha" i "ha, ha, ha" i tak dalej. Ale przeciez nie będę sie upierać, że to jedne są poprawniejsze od drugich, bo to już by było przegięcie pałki.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
@Agnessa rzekła:
"A tymczasem, o czym też sobie rozmawiamy na wspomnianym LOL, autorzy mający w głębokiej rzyci nie tylko dywizy, ałły czy formatowanie akapitów, ale i nieraz przecinki, nabijają ilości wyświetleń i pochwał od zachwyconych czytelników, o jakich się na Pokątnych nie śniło".
I dlatego mnie nie ma tam, a jestem tu.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+12
-2
Bawienie się z ortografią ma sens, tylko gdy zamierzasz iść w pełną profeskę, czyli napisać i wydać książkę. Ogólnie, śmieszy mnie mnie te analizowanie cudzych opowiadań i rozkładanie ich na czynniki pierwsze. Jesteś autorem opowiadań porno, czy profesorem Janem Miodkiem?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-2
@Agnessa, @Krystyna Ponieważ jestem dociekliwy, a sam nie znalazłem słowa przeciw pojedynczemu, podwójnemu, ani za potrójnym "cha", podobnie jak nic o wyższości "ha" nad "cha", uprzejmie proszę szanowne dyskutantki o źródła zaprezentowanych poglądów. 🙂
@Agnessa: Powoływanie się na memy w aspekcie poprawności językowej to przegięcie. Po co lista "źródeł", skoro wystarczy sięgnąć do słownika i Poradni SJP PWN?
Na portal elektroda.pl nie dam złego słowa powiedzieć. Trzeba wiedzieć, z czym do kogo iść. Uczynność użytkowników elektroda.pl i ich wiedza, którą się ochoczo dzielą, nieraz mnie uratowały zawodowo. Nie wiem nic o gównoburzach, bo ja na elektroda.pl zaglądam tylko w sprawach wiedzy technicznej, a to chyba, Agnesso, nie Twoja specjalność.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-1
@Tomp - jedynym źródłem moich poglądów jest własna obserwacja. Oczywiście to nie tak, że analizuję każdy przeczytany tekst pod kątem każdego zwrotu, ale akurat tak charakterystyczne rzeczy jak wyrazy dźwiękonaśladowcze bardziej zapadają w pamięć. I bez porównania częściej widuję właśnie formę "ha ha ha" niż "cha cha cha", podobnie jak "ała" a nie "aua". I dlatego też podaję wszystkie źródła, także wspomniane memy lub nawet dyskusje na forach czy grupach.

Jasne, to z jednej strony żaden argument, bo większość nie ma racji z automatu, ale jeżeli uzus wyraźnie preferuje jedną wersję, to co ma do tego słownik? Powie "a nie macie racji" i co z tego? Ano nic.

A podany tu przykład "spięcia / zwarcia" idealnie pasuje właśnie do elektrody. Ja im nie odbieram fachowości, bo też zdarzało mi się szukać tam informacji (może to dziwne dla niektórych, ale tak było), natomiast ich podejście do poprawności pojęć typu "kabel / przewód" albo zwrot "temat był poruszany wielokrotnie, użyj wyszukiwarki" żyją już własnym życiem i stanowią powód do darcia łacha, żeby użyć najbardziej pasującego zwrotu. Bo niezależnie od tego, że mają oni rację, to jest idealny przykład na "bycie tak śmiertelnie poważnym, że aż śmiesznym". I niestety to samo - bez urazy dla kogokolwiek - obserwuję tutaj.

I tak, na LOL mają to gdzieś, publika jest niewyrobiona, wolą czytać byle co, a Wattpad to takie samo dno, tylko bardziej. Ale skoro to tam nabija się wyświetlenia, komentarze i nieraz otwiera drogę do realnej kariery, to widocznie coś jest na rzeczy. A ciągnąca się już od ponad 30 komentarzy duskusja, że jedna forma wg jakiegoś słownika jest lepsza / gorsza niż wg innego - niezależnie od jej słuszności z językoznawczego punktu widzenia - to idealny przykład na postępujęce odklejenie od rzeczywistości.

Obejrzyjcie sobie czasami jakiś poradnik językowy, pisarski, fotograficzny czy jaki tam chcecie i zwróćcie uwagę na podejście, które moja nauczycielka języka niemieckiego z liceum nazwała (swoją drogą to ponoć niemieckie przysłowie) "lepiej błędnie mówić, niż poprawnie milczeć". Oczywiście ważna jest nauka, jak robić coś dobrze i poprawianie własnych błędów w już napisanym tekście, ale takie dążenie do ideału przez zastanawianie się nad tym, czy lepiej napisać "spięcie" czy "zwarcie" jest niczym innym jak stratą czasu, który zdecydowanie lepiej jest poświęcić na nowe rzeczy, na czele z wymyślaniem i pisaniem nowych opowiadań, wierszy czy czego tam chcecie. A wiem o tym choćby stąd, że niestety i ja mam skłonności do niekończacych się poprawek, podczas gdy jedna i dziesiąta znajoma autorka po prostu pisze, usuwa co bardziej rzucające się w oczy błędy i publikuje. I ona ma fejm, a nie ja, że o współpracy z wydawnictwami i idącymi za tym realnymi pieniędzmi nie wspomnę. Snutne to trochę, ale o wiele prawdziwsze niż "myślnik jest nie tej długości, dalej nie czytam".
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Agnesso, nowi twórcy, tacy jak ja, stoją przed wyborem. Albo będą publikować w miejscu, gdzie szybko przekonają się, że teksty uczniaków kończących podstawówkę są znacznie bardziej poczytne i cenione od ich własnych, albo wylądują na stronie, gdzie każdy znak w ich pracy będzie poddany ekstremalnej wręcz korekcie.

Czytelnicy mają różne potrzeby, nie chcę tego osądzać. Część czytelników Lola z pewnością potrafi bawić się w teatrze, a wśród pokątnych maruderów znajdzie się ktoś, kto byczy się od czasu do czasu przy polskim filmie (a przecież mógłby włączyć trzygodzinny holywoodzki dramat).

Ja nie narzekam. I tak spotkał mnie przywilej otrzymania sporej liczby komentarzy odnoszących się nie tylko do błędów, ale i samej treści, czy w ogóle pełne cennych uwag i ocen. Za co chwała.

Ostatnia rzecz. Sądzę, że wielu czytelników opowiadań lotów niewysokich chętnie przerzuciłoby się na teksty o półeczkę wyżej. Problem w tym, jak wiele wśród takich prac jest tekstów, które nie dla każdego mieszczą się w ogóle w definicji opowiadania erotycznego. Jeśli ktoś choćby raz poświęci czas na przeczytanie dwugodzinnej historii nabitej filozofią, a na końcu nie dostanie nawet mięska, szybko da sobie z tym spokój. To oczywiście nie jest zarzut do żadnego z autorów. Po prostu nie każda twórczość jest "dla każdego" i potem ma to przełożenie w wyświetleniach.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-20
Odnośnie pauz, dywizów i spięcia/zwarcia, Agnesso, najwięcej czasu i energii inwestują miłośnicy błędów i bylejakości.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+3
-1
@Vi - ja to także doceniam i m.in. dlatego traktuję Pokątne jako główne miejsce premierowych publikacji (i aktywności w ogóle), a LOL jako backup. I napiszę to samo, co tam - na LOL, a wcześniej Wattpadzie, FB czy nawet NE nikt nie poddawał moich tekstów tak dogłębnej analizie jezykowej, co tutaj. Nawet jeśli nie do końca mi się to wtedy podobało 😛

Natomiast jest różnica - i to naprawdę duża - między poprawkami oczywistych przecinków, logiki zdań, poprawności całych zwrotów itp., a tym, co się dzieje choćby w tym watku. Bo na poziomie czytelnika internetowego (i tego z LOL, i tego tutaj, i gdziekolwiek indziej) nie ma to absolutnie zadnego znaczenia, a z drugiej strony, gdyby opowiadaniem zainteresowało się wydawnictwo, to obowiązek takich poprawek spadnie na redaktora / korektora. Więc także wtedy będzie to bardzo dobrze wykonana i równie zbędna robota. Chyba że zrobiona dla własnej satysfakcji, to co innego - ja na tej samej zasadzie potrafię szukać takich pierdół, jak np. wyglądu sukni pasującego do kobiety o konkretnym wieku, pocchodzącej z konkretnej klasy społecznej w konkretnej epoce. Chociaż w sumie też jest to bez sensu, bo nikt tego nie zauważy, że o docenieniu nie wspomnę.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-19
@Agnessa Ja z kolei, szanowna Agnesso, uważam za znacznie ciekawsze i pożyteczniejsze (dla mnie oczywiście) uczestniczenie w sporze o przecinek czy wymowę głoski "ł", niż czytanie nużących utyskiwań na małą poczytność, niekończących się porównań jednego portalu z drugim, żalów na skąpodowcipnych komentatorów i zapoznawanie się z wysilonymi heheszkami tych, którzy uważają dowcipasy godne wuja z wąsem (nie mylić z Wałęsą!) za najlepsze i najważniejsze w ich życiu. A hejtem, zwłaszcza w zawoalowanej dowcipuśną inteligencją formie, się brzydzę.
Rzekłaś:
"bo nikt tego nie zauważy, że o docenieniu nie wspomnę".
Ja. Ja zauważę i docenię. Co nie znaczy, że ktoś poza rodziną i przyjaciółmi ma cokolwiek robić dla mnie.
@VI- Zacytuję pierwsze zdanie firmowego opisu portalu, na którym teraz jesteśmy:
"Pokątne to portal pseudoliteracki z 20-letnią historią, na który składają się: największy i najdłużej istniejący zbiór opowiadań erotycznych w polskim internecie, wyznania, poezje, forum a także wiele, wiele więcej..."
Pokatne.pl nie twierdzą, że każde opowiadanie musi być erotyczne. Co więcej - wielu czytelnikom myli się erotyka z pornografią. Stąd różne oczekiwania; są zwolennicy beztreściwych opisów ostrego rżnięcia na 15 000 znaków (albo i na 60 000, co też tu się zdarza) - ci cenią sobie treści będące substytutem filmów à la pornhub - ale i trafiają się (na szczęście) bardziej inteligentni, którzy potrafią sobie co nieco wyobrazić. Ja piszę dla takich.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+18
0
@Tomp - w takim razie nie do końca się rozumiemy. Nie jest moim celem żadne użalanie się, że "misie nieudało", tylko przytoczenie własnego (i nie tylko zresztą) przykładu jako polemiki z tezą o nie wiadomo jakim znaczeniu starania się i dbania o jakość publikowanego tekstu. I tak, zgadzam się, że jest to ważne i każdy autor powinien zadbać o takie podstawy jak choćby w miarę poprawną interpunkcję, podział akapitów czy pisownię dialogów. Ale po przekroczeniu pewnego poziomu zamienia się to w taką sztukę dla sztuki, której nik... no dobrze, prawie nikt nie zauważy. Bo ci, którzy jednak zauważą, stanowią margines ogółu czytelników, a z tego marginesu jeszcze węższy margines doceni to i poświęci minutę na wysłanie autorowi komentarza "o, świetnie napisane, podoba mi się to!"

A porównywanie jednego portalu do drugiego nie ma na celu udowodnienia, że któryś z nich jest lepszy / gorszy, ale raczej wyciągnięcie wniosków z tego, co się sprawdza, a co nie. Może system głosowania daje lepsze wyniki? Albo sposób komentowania zachęca ich pisania? Sama strona jest bardziej funkcjonalna? Aktywność czytelników daje więcej autorowi? Bo jeśli uznamy, że my wszystko wiemy najlepiej, to się zamienimy w NE, które zatrzymało się swoim podejściem gdzieś na etapie forów internetowych sprzed ponad 10 lat i teraz wielce się dziwi, że to nie działa. A przecież są bodaj najlepszą literacko stroną tego typu (pod względem i fabularnym, i warsztatowym, co im całkowicie uczciwie przyznaję), więc dlaczego czytelnicy udają, że ich w ogóle nie ma? No właśnie.

I oczywiście jak najbardziej szanuję Twoją, @Tompie, wiedze językową, podobnie jak @Indragora czy @MrHyda i gdzie mi tam do Was. Ale z jej praktycznym wykorzystaniem i znaczeniem już nie do końca się zgadzam, co mogę podeprzeć wieloma obserwacjami z grup, forów i portali erotycznych, znajomości z autorkami, śledzenia karier niektórych z nich, które zaczynały w tym samym miejscu i czasie co ja, i tak dalej. I nijak mi z tego wszystkiego nie wynika, że "lepsze pisanie" prosto przekłada się na cokolwiek innego, a już na pewno nie na jakikolwiek sukces, wyrażony w dający się obiektywnie zmierzyć sposób (czyli wyświetleniami, komentarzami, lajkami, ocenami, sprzedażą, rozpoznawalnością autora w mediach społecznościowych itp.). I tyle.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+24
-2
Opowiadanie napisane świetnie - to nie ulega żadnej wątpliwości.
Językowa, literacka dyskusja w komentarzach - w zależności od procentów we krwi i nastroju, zabawna, żenująca, rozbrajająca. Tu chyba najlepiej przydałby się mem z Korwinem pukającym się w głowę🙂.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-24
@Falanga JONS, nic nie stoi na przeszkodzie, abyś się popukał.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
-24

Agnessa rzekła:
(…) zwróćcie uwagę na podejście, które moja nauczycielka języka niemieckiego z liceum nazwała (swoją drogą to ponoć niemieckie przysłowie) "lepiej błędnie mówić, niż poprawnie milczeć".



Ten cytat i całą tę dyskusję, odważę się skomentować słowami Marka Twaina (w tłumaczeniu może niedoskonałym). I może niech to się stanie całościowym podsumowaniem… a może nie?

„Lepiej jest nie odzywać się wcale i wydawać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości”.

„Bądźmy wdzięczni, że istnieją wariaci. Bez nich nie moglibyśmy odnosić sukcesów”.

„Różnica między prawie właściwym słowem a właściwym słowem jest naprawdę duża. To różnica między błyskawicą a piorunem”.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-4
No to ładnie jaą zostawił, i jeszcze, biedna, pasem dostanie. 🙁 Wymiatasz!
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.