Akademia Pana Klapsa
23 lipca 2024
Szacowany czas lektury: 12 min
Stara altanka z jasnego drewna tonęła na skraju terenów działkowych w szarzyźnie zimowego krajobrazu. Jej ramiona otulały prostokątną przestrzeń, osłaniając przed lodowatym wiatrem i wścibskimi spojrzeniami nielicznych przechodniów. Panowała cisza, jak makiem zasiał. Z oddali nic nie wskazywało na to, że wewnątrz odbywa się posiedzenie tajnego Bractwa Koneserów Kobiet.
Chłopacy w grubych bluzach z kapturem siedzieli na krzesłach ustawionych w podkowę. Rozgrzewał ich nie pusty kominek, lecz rozciągnięte na ażurowej ścianie prześcieradło, na którym sfatygowany rzutnik wyświetlał sylwetki dziewczyn ze szkoły. Trwał pierwszy segment spotkania, przegląd fotosów z ostatniego tygodnia. Jak zwykle wywoływał wielkie emocje.
– Nie po to nic nie robiłem, żeby wrzucały takie pikselozy. – Kaszana zgrzytał zębami.
– Gdzie są cycki, ja się pytam – wtórował mu niebieskowłosy Jacol.
Wszyscy podzielali kolejne wyrazy dezaprobaty. Byli zawiedzeni postawą koleżanek, a niektórzy czuli się wręcz zdradzeni. Podczas ferii nie mogli pstrykać zdjęć z przyczajki, oczekiwali więc, że zostanie im to wynagrodzone. Tym, które powyjeżdżały na krótkie wczasy, nie brakowało przecież pretekstu do podzielenia się swoimi wdziękami, pozostałe miały za to dość czasu, żeby założyć na siebie coś ładnego i porządnie zapozować. Tymczasem chłopacy otrzymali głupie widoczki, niechlujne selfiaki, garść ograniczonych do twarzy zdjęć profilowych. Napiętą atmosferę złagodziły dopiero dwie wyświetlone na sam koniec dziewczyny, które w zalewie przeciętności wyróżniły się odważnymi ujęciami, dającymi pożywkę do żarliwych dyskusji na temat kanonów piękna i zarządzania własnym ciałem w mediach społecznościowych.
Sylwia, urocza chudzinka z wydumanymi ambicjami na podbój rankingów popularności, niby przypadkiem pochylała się głęboko w publicznej toalecie. Z ustami uformowanymi w dzióbek dyskretnie odgarniała jasnobrązowe włosy, ze wszystkich sił starając się przekonać, że ma piersi większe niż w rzeczywistości. Martyna zaś, kojarzona głównie przez pryzmat przyjaźni z szurniętą na punkcie wiary Julką, zszokowała relacją ze spędzonych z rodzicami ferii w Egipcie. Na najlepszej fotografii nieco pyzowata twarz blondynki zasłonięta była wilgotnymi, kręconymi włosami. Bez kompleksów stała przed hotelowym lustrem w zwiewnej koszuli i intensywnie pomarańczowych figach.
Przeciskające się przez zdobienia w altanie podmuchy wiatru poruszały prowizorycznym ekranem, wprawiając w przyjemne dla oka fale to, co dziewczyny miały najlepsze. Wymiana zdań między podzielonymi na dwa obozy zwolennikami głębokiego dekoltu „zgrabnej” a fanami szerokich bioder „zdrowej” zakończyła się konkluzją, że każda kobieta może być pociągająca, jeśli odnajdzie swój niepowtarzalny styl.
Filip Chmielewski, założyciel grupy, laluś i szkolny lowelas, w milczeniu delektował się feerią grubiańskich śmiechów wymieszanych ze strzelającymi kapslami od piwa. Pękał z dumy na widok rozentuzjazmowanych kolegów, którzy dopisywali pomimo niepogody.
– Jaka szkoda, że zgłębianie kobiet nie ma końca, bo nie jest możliwe zrozumienie ich w pełni… – westchnął podniecony swoją mądrością Michałek.
Lider stowarzyszenia z szyderczym uśmieszkiem rozejrzał się pytająco po kumplach.
– Zgłębianie lasek – rozpoczął przewyższający wszystkich o głowę Tomek – jest drogą do zagłębienia się w nich.
Gromki aplauz rozległ się po siedzibie Bractwa. Onieśmielony Michałek zwątpił, że koledzy kiedykolwiek docenią jego starania i na dłużej wycofał się z rozmowy. Ta coraz bardziej skupiała się na Martynie, ponieważ nikt z zebranych nie myślał o niej dotąd jak o obiekcie pożądania.
Filip zerknął na zegarek, po czym ociężale podniósł się z krzesła. Chciał coś powiedzieć, ale miał problem z zapanowaniem nad znacznie bardziej podchmielonymi ziomkami.
– Morda, Jacol – zaapelował o ciszę. – Jak większość z was wie, Bractwo Koneserów Kobiet powstało dokładnie przed dwoma laty w odpowiedzi na monotonię szkolnego życia. W ten szczególny dzień nasze szeregi zasili Marek Boch, a zaraz po zaprzysiężeniu poprowadzi specjalny wykład. Tak, wiem, nie znamy go za dobrze, ale zaufajcie mi. To, co ma do powiedzenia, wywali was wszystkich z butów. Zamykam więc pierwszą część obrad i ogłaszam dziesięciominutową przerwę.
Ledwo zdążyli zajarać po szlugu u progu altany, a już skrzypnięcie lichej furtki zapowiedziało nadejście Marka. Wysoki chłopak, samotny wilk na szkolnych korytarzach, z pełnym luzem podszedł do nowych kompanów i poprzybijał z nimi sztamę. W międzyczasie Jacol ustawił pośrodku niziutki taboret. Znajdował się na nim zeszyt z kolorową okładką oraz służący do nakłuwania skóry lancet od glukometru, który Michałek zajumał swojej babci.
– „Uroczyście przysięgam godnie reprezentować Bractwo i dokonać wszelkich starań, by jego tajemnice nigdy nie wpadły w niepowołane ręce” – wyrecytował Marek z ręką na sercu.
Pstryk! Z nakłutego opuszka palca wypłynęła czerwona kropelka. Nowy ostrożnie przyłożył krew do kartki pod treścią przysięgi. Niby nic się nie zmieniło, a jednak w jednej chwili stał się jednym z nich.
– Jakie piwko pijesz? – zapytał ktoś z grupy.
– Każde.
Ulany Denis ledwo wyłonił się z tłumu, a jego przetłuszczone włosy już znikały za drzwiami pomieszczenia gospodarczego, zwanego Pokojem Degustacji. Kiedy wrócił, na płótnie widniała prezentacja o wymownym tytule „Akademia Pana Klapsa”. Wręczył Markowi napój bogów, a ten otworzył butelkę przy pomocy zapalniczki. Wielki haust skwitował zachwytem godnym łychy z lady przeznaczonej na najdroższe trunki.
– Jestem prostym facetem. Widzę dobry tyłeczek? Klepię. – Marek uśmiechnął się zuchwale. – Od początku szkoły obrałem sobie za cel zdobycie wszystkich pośladków z naszego rocznika poprzez wymierzenie im klapsa. Z dumą mogę stwierdzić, że w grudniu dodałem do kolekcji ostatnią dziewczynę. Jestem tu po to, żeby podzielić się z wami moimi doświadczeniami.
Kaszana wstał. Z gniewnie uniesioną brwią przeszywał Marka nieustępliwym wzrokiem człowieka, który w wolnym czasie zajmuje się aplikowaniem solidnych dawek wpierdolu.
– Mamy ci uwierzyć, że dałeś po dupie Julce, Oli, Alicji i innym, a nawet nie masz obitej mordy? – prychnął ironicznie.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Migoczące światło lampy naftowej rzucało dziwaczne cienie, jakby rezonowało narastającym napięciem. Kilku podejrzliwych chłopaków szeptało między sobą. Swoje dołożył nawet Michałek, który słusznie zauważył, że do skompletowania wszystkich pośladków musiałby klepnąć w każdą pupę dwa razy.
– Kaszana, zaliczyłem każdą z czterdziestu czterech lasek i choć czasami było blisko, żadna mi nie oddała, bo znam się na swojej robocie – oznajmił z wysoko podniesioną głową Marek. – Michałek dobrze mówi. Mam jeszcze niewyjaśnione sprawy z drugimi półdupkami. W przyszłym miesiącu rozpoczynam kolejną kampanię. Chciałbym, żebyście do mnie dołączyli.
– Ja odpadam – westchnął ciężko Jacol. – Za samo otarcie się o Alicję dostałem rok temu takiego dzwona, że wylądowałem u dentysty, a jak stara się dowiedziała, co zrobiłem, to musiałem jeszcze zapłacić ze swoich.
Nad niebieską czupryną Jacka pochylił się Tomek:
– Nie chrzań. Masz już tak krzywy ryj, że kolejnymi strzałami mogą ci go tylko wyprostować. – Docinka wywołała salwy śmiechu. Minęła dłuższa chwila, zanim przywrócono powagę zebrania.
– Pozwólcie, że przedstawię moje modus operandi. – Marek gestem dłoni poprosił o przełączenie na kolejny slajd.
Jedna z ustawionych w rzędzie pustych butelek spadła z biurka Filipa i poturlała się komuś pod nogi. Chłopak po wypełnieniu obowiązków moderatora szybko wziął się za odrabianie piwnych strat. W końcu kliknął myszą, a na ekranie pojawiły się cztery rysunki kobiecych sylwetek w skąpych majtkach.
– Pośladki w kształcie litery V uchodzą za męskie, a kwadratowe H są zazwyczaj duże i płaskie. Te dwa typy uważane są za najmniej atrakcyjne, choć nie jest to regułą, bo podobne pupy ma wiele modelek. Najbardziej pożądane są kształty O, a także moje ulubione A. Nie będę wam mówił, co ma się podobać, ale spójrzcie tylko na te bułeczki… – Pogłaskał materac dla wzmocnienia efektu.
Następnie Pan Klaps zainicjował grę, w której członkowie bractwa przyporządkowywali koleżanki do poszczególnych kategorii. Bez wyjątku podeszli do zabawy ze śmiertelną powagą. Dało się wyczuć, że Marek powoli przekonuje do siebie grupę:
– Dlaczego to takie istotne? W klapsach najważniejszy jest dobór odpowiedniej siły, a ta powinna być różna w zależności od wzrostu, wagi i figury właśnie. Zbyt delikatne uderzenie narazi nas na śmieszność, a nadmiar siły rozwściecza dziewczyny.
– Z dwojga złego lepiej być chamem, niż pizdą – zauważył Kaszana, a Marek pierwszy raz tego dnia przyznał mu rację.
– Zanim nabierzecie wprawy – prelegent wrócił do poprzedniej myśli – klepcie tylko w ciasne spodnie, bo przez sukienki łatwo o błąd w obliczeniach. Pamiętajcie też, żeby uderzać luźną, ale szeroko otwartą dłonią. Dzięki temu możemy włożyć więcej siły, bo ta rozejdzie się po większej powierzchni pośladka i nie sprawi bólu. To czyste prawa fizyki.
– Wszystko fajnie, ale co jak trafimy na taką, co nie lubi klapsów? – Jacol poprawił się niecierpliwie na krześle.
– Jeśli odpowiednio przymierzysz od spodu, dziewczyna natychmiast dostanie zastrzyk serotoniny. To hormon szczęścia, którego poziom podnosi się na przykład po zjedzeniu czekolady czy wypiciu piwa. Rozumiecie? Wszystkie lubią klapsy, bo taka jest ich natura.
– Czyli wystarczy wyczuć siłę, dobrze trafić i po sprawie? – przypomniał o sobie Denis.
– To nie jest takie proste. Dziewczyny szybko się denerwują, gdy klepniesz je przy innych ludziach. Zawsze staram się robić to w zacisznym miejscu, takim jak wąski korytarzyk na piętrze. Po wszystkim okazuję niezachwianą pewność siebie. Jesteśmy od nich silniejsi i atakujemy z zaskoczenia, więc jest dla mnie sprawą honoru, żeby pozwolić im oddać. Myślę, że właśnie dlatego nigdy nie oberwałem. Po prostu moja postawa sugeruje, że nie zrobiłem nic złego.
– Powinieneś wykładać klapsologię na uniwerku w Powiązkach. To jest genialne! – Przed Michałkiem otwierał się nowy świat.
– Dla nas klaps to spontaniczny gest, ale jeśli nawalimy, dla nich będzie to symbol upokorzenia lub przemocy. Na całe szczęście, jeśli będziemy postępować zgodnie ze sztuką, odbiorą to jako komplement, a może nawet wyraz zainteresowania.
Tempo wykładu gwałtownie spadło, bo zgromadzonym aż nadto spodobała się wizja zaszczepiania w dziewczynach natarczywych myśli o chłopakach. Część z nich zawiesiła wzrok na losowych przedmiotach i uciekła w świat wyobraźni. Wystarczyło w nim przyjąć nauki Marka, a następnie zaznaczyć na pośladku lubej swoje terytorium, żeby ta rozmawiała o nim, myślała o nim i śniła o nim, a nazajutrz stając przed jego obliczem, czuła ten sam frustrujący niedostatek odwagi, jaki on czuje każdego dnia.
Nikt już nie pamiętał o chłodzie, nikt nie szczękał zębami. Marek widział, jak wszyscy czekają na kolejny slajd, dlatego przeciągał ten przyjemny moment. W końcu przepłukał zaschnięte gardło i przemówił:
– Niestety z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. Słyszeliście o Prawie Ostatniego Klapsa? – Zdezorientowani bracia wzruszyli ramionami. – Dziewczynę łączy szczególna więź z chłopakiem, który jako ostatni strzelił jej w tyłek. Darzy go szczególnym szacunkiem i nie potrafi dłużej o nim myśleć jak o potencjalnym przyjacielu. Oczekuje za to, że otrzyma pomoc, gdy będzie tego potrzebować. Chłopak związany Prawem Ostatniego Klapsa z miejsca staje się takim ćwierć bratem i ćwierć partnerem.
– A pozostałe pół? – Kaszana jak zwykle miał jakieś „ale”.
– Pół nikim – odparł Jacol.
– W sumie lepiej być pół nikim niż nikim.
– Dobra, Marek – Filip postanowił przerwać żenujący strumień myśli swoich kumpli – ale skąd wiesz, że nikt nie klepnął po tobie danej dziewczyny i wciąż masz wobec niej zobowiązania?
– To proste, widzę to w jej oczach. Weźmy na przykład Julkę. Ilekroć mnie widzi, uśmiecha się zawstydzona i spuszcza wzrok. Założę się, że czuje wtedy na dupie moje palce.
Marek zachował dla siebie tajemnicę, że o ile większość dziewcząt klepniętych na ulubionym korytarzu przemyka później przez to miejsce niczym pendolino, o tyle Julka wraca tam regularnie. Zatrzymuje się w bezruchu na tej samej płytce, jakby błagała o ponowną łaskę jego ręki.
– A ja się założę, że jeśli ją klepnę, nie będziesz w stanie określić, kiedy to zrobiłem.
– O kratę piwa. – Marek wyciągnął rękę na przypieczętowanie zakładu.
W ostatniej chwili poderwał się Tomek. Jednym susem stanął między nimi, uniemożliwiając zawarcie umowy.
– Nikt nie będzie mógł jej tknąć przez kilka miesięcy, żebyś dał jej zwykłego klapsa? Stać cię na więcej, Filip. Zróbmy coś szalonego.
Lider Bractwa wypalił bez zastanowienia:
– Zakład, że do osiemnastych urodzin ją… przelecę?!
Zebrani wstrzymali oddech. Przez chwilę dało się słyszeć wyłącznie ciche buczenie projektora.
– Zgoda! – Tomek energicznie uścisnął mu dłoń.
Wysokie stężenie testosteronu pod dachem altany było niebezpieczne dla mózgu. Jako pierwszemu dało się we znaki Filipowi. Usłyszawszy, że przez jego twarz przebiega pośladek z prezentacji, wystawił jęzor i lubieżnymi ruchami pokazał, co czeka Julkę.
– Obiecuję Wam, że tak ją wygrzmocę, że zamiast „ojcze” zacznie mówić „daddy”! – darł się bez końca zachrypniętym głosem.
Porwany tłum gorąco zagrzewał do boju. Któryś próbował nawet udawać głos dziewczyny. Przedstawienie trwało, dopóki coraz bardziej gibki Filip nie klapnął z pomocą Tomka na swoje krzesło. Po czymś takim wszyscy musieli ochłonąć. Marek sam podszedł do laptopa, żeby przełączyć na kolejny slajd. Bez pardonu wszedł Denisowi w słowo i kontynuował wykład:
– Pamiętajmy, że dziewczyny też ze sobą rozmawiają. Musimy dozować im klapsy, bo jeśli zorientują się, co robimy, wkurzą się na maksa, a nasza misja będzie zagrożona. One muszą wiedzieć, że widzimy coś poza ich dupami i są dla nas najważniejsze na świecie.
– No chyba wiadomo, że są? – burknął Kaszana, ze skrzyżowanymi rękami na piersi.
Jacol odchrząknął, dając znak, że ma do powiedzenia coś ważnego:
– Od trzech lat wędkuję. Gdyby każdy wyławiał, ile mu się podoba, w jeziorze skończyłyby się ryby. Dlatego odpowiedzialni ludzie wypuszczają część zdobyczy, a lokalne grupy co sezon zarybiają zbiorniki wodne, żeby nie doszło do katastrofy. Tak samo trzeba dbać o nasze piękności.
– Niedługo Dzień Kobiet – zauważył Filip. – Co wy na to, żebyśmy kupili każdej po róży i rozdawali przed wejściem do szkoły?
– Świetny pomysł! – pochwalił Jacol.
– Może lepiej po dwie? – głos Michałka cichł z każdym słowem. – No wiecie, po jednym na pośladek.
– Michałek ma rację. Potraktujmy to jak inwestycję – zaproponował Tomek.
– Te, Marek – rozpoczął Kaszana. – Dlaczego nam to w ogóle mówisz? Mogłeś mieć je wszystkie dla siebie, a teraz będziesz się dzielił.
Wszystkie oczy skierowały się na Marka.
– Filip powiedział mi, że dzięki synowi piguły macie aktualne dokumentacje medyczne. Mając wiedzę o wzroście i wadze dziewczyn, a także będąc bogatszy o doświadczenia waszych dłoni, wierzę, że opracuję wzór klapsa idealnego. Chcę coś zrobić dla was i naszych młodszych braci.
Wykład dobiegł końca, a po ostatnich słowach rozległy się brawa. Dla Marka największą pochwałą były jednak pełne wigoru twarze słuchaczy. Filip na chwiejnych nogach pogratulował mu wystąpienia.
– Rozpisałem już wstępny harmonogram klapsowania, który omówimy na kolejnym zebraniu. Najpóźniej za dwa tygodnie ruszamy na polowanie. Wszystko jest już klepnięte.
– Wszystko klepnięte – Marek położył rękę na ramieniu Filipa – to dopiero będzie.
Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.