Ilustracja: Josh Applegate

Portret

25 września 2021

Szacowany czas lektury: 26 min

Rozgrzane, duszne, sierpniowe powietrze wypełniało zagubioną wśród beskidzkich wzgórz dolinę. Nieujarzmiona wegetacja buzowała zielenią w każdym jej zakątku. W sadach dojrzewały owoce. Na łąkach różowiły się delikatne storczyki i żółciły wiechy wrotyczu. Przy wiejskich płotach purpurowe łubiny i żółte heliopsisy wabiły, oszołomione ich zapachem owady. Fioletowe chmury, wypływające gdzieś od zachodu, zwiastowały gwałtowne, popołudniowe burze. Wieśnicy, z bukietami polnych kwiatów, maszerowali do kościoła na Matki Boskiej Zielnej.

 Nie lubiłem takich wiejskich świąt, ale byłem klerykiem i tamtego sierpniowego dnia, w świeżo wybudowanym kościółku na zapyziałej wsi, asystowałem do mszy tutejszemu proboszczowi. Asystowałem razem z moim największym przyjacielem z seminarium, Miłoszem. Piotrek i Miłek byli nierozłącznymi kumplami. Ja byłem chłopakiem z blokowiska, a Miłek pochodził właśnie stąd. Ja kochałem miejskie życie, chodziłem na siłownie, na piłkę, na basen. Miłosz był inny, delikatny, trochę androgeniczny. Był typem artysty.

– Wy, klerycy jesteście teraz zbyt postępowi – rzekł ksiądz proboszcz po skończonej mszy. – Sutanny zakładacie tylko do kościoła, jak chłopi koszulę.

Proboszcz był niskim, okrągłym, siwym staruszkiem, a przynajmniej tak wyglądał, bo na emeryturę się jeszcze nie wybierał. Mimo niewielkiej parafii skończył właśnie budować w ekspresowym tempie nowy, murowany kościół. Po mszy wziął mnie pod ramię i zaprowadził do bocznej kaplicy.

– Zatrzymałeś się w Dworze pod Jodłami? – zapytał, a gdy potwierdziłem, szepnął marszcząc brwi: – To siedlisko zła!

Miłosz nie był chłopakiem ze wsi. Był chłopakiem z bogatej rodziny. Jodłowscy prowadzili wielką firmę branży spożywczej i posiadali godną krezusów rezydencję, Dwór pod Jodłami … w zapadłej dziurze.

– A ja słyszałem, że to oni ufundowali ten kościół – ripostowałem.

– A kto powiedział, że kościół nie może być siedliskiem zła? – zaśmiał się. – Szczepan Jodłowski, ojciec Miłka, to porządny człowiek. Nie wiem, czy wiesz, ale to on wżenił się w Jodłowskich i przyjął nazwisko żony. Cała wieś należała kiedyś do Jodłowskich. Po wojnie wszystko to upadło i tkwiło w ruinie, dopóki Szczepan tego nie kupił i przejął wraz z całym dobrem inwentarza. Ale jego tu nie ma. Siedzi w Krakowie i zarządza interesem. Tu została tylko jego żona, która snuje się z nudów po pustym pałacu i trwoni pieniądze na zbytki.

Usiedliśmy przed ołtarzem, zdobiącym kaplicę Jodłowskich. Proboszcz wskazał mi obraz Matki Boskiej z dzieciątkiem. 

– Ona to ufundowała. Arcydzieło włoskiego baroku – dodał z przekąsem.

Matka Boska przyciskała do obnażonej, rubensowskiej piersi, półnagiego Jezuska w geście karmiącej matki. Detale postaci ukazane były bardzo realistycznie i po chwili poczułem, że zamiast świętego uwielbienia zaczyna ogarniać mnie niezdrowe podniecenie. Uświadomiłem sobie, że nie patrzę na święty obraz, ale na nagi biust Madonny. Wzdrygnąłem się i przeżegnałem. Miałem zostać księdzem i choć dotychczas skutecznie potrafiłem oddalać od siebie wszystko, co wiązało się z cielesnością, grzeszne myśli ostatnio pojawiały się w mej głowie coraz częściej.

– To niby obraz jakiegoś włoskiego artysty, kupiony za duże pieniądze – mówił ksiądz proboszcz, z niezadowoleniem kręcąc głową. – Ale przyjrzyj się uważnie, czy ten styl nie wydaje ci się znajomy?

Czy to mógłby być obraz Miłka? Miłosz studiował dodatkowo na akademii sztuk pięknych malarstwo. Miał niezwykły talent. Widziałem jego obrazy, bardzo realistyczne, dokładnie odwzorowujące rzeczywistość, niczym fotografie. Któregoś dnia, zaproponował, że chciałby mnie namalować, tylko musiałbym pojechać z nim, do jego pracowni na wieś. Zgodziłem się. Raz, że propozycja ta połechtała mile moje próżne, męskie ego. Po drugie: coraz bardziej intrygowała mnie tajemnica, kryjąca się za jego częstymi wyjazdami do rodzinnego domu. Dlaczego Miłek nie miał, jak większość artystów, normalnej pracowni w mieście, gdzie na co dzień mieszkał i studiował, tylko na tym końcu świata, gdzie musiał jechać kilka godzin? Było to dla mnie dziwne i niewytłumaczalne. 

 

***

 

Dwór pod Jodłami stał w starym parku, wśród drzew, przewyższających jego piętrową bryłę. Podjeżdżało się do niego jodłową aleją, a parkowało przed wielkim klombem, w którym tryskała fontanna.

Pani Elżbieta Jodłowska zbiegła na nasz widok po schodach i rzuciła się w ramiona Miłosza, jakby nie widzieli się co najmniej od roku. Wyobrażałem ją sobie jako zbzikowaną, starą artystkę, snującą się niczym upiór po pustym pałacu. Zaskoczył mnie zatem jej widok. W sportowym stroju i spiętymi w kucyk włosami wyglądała jakby przerwano jej trening. 

Do środka prowadziła stylizowana na greckie świątynie fasada z czterema kolumnami korynckimi. W środku rezydencja wydawała się być jeszcze obszerniejsza. Ogromny hall z dębowymi schodami, prowadzącymi na wysokie piętro i kryształowym żyrandolem zwisającym z zawieszonego gdzieś daleko nad głową sufitu, to był obrazek z innego świata. Wzdłuż ciemnych korytarzy ciągnęła się niezliczona ilość drzwi. Wśród nich były te prowadzące do mojej sypialni. 

Po wieczornej toalecie, o umówionej godzinie, wyszedłem szukać Miłosza. Żyrandole rozświetlały centralny hall i wtedy zauważyłem to, co wcześniej, gdy korytarze skąpane były w półmroku, umknęło mym oczom. Tym czymś był wielki portret pani Jodłowskiej, ujęty w grube, zdobione ramy i wiszący w centralnym miejscu. Na portrecie pani Jodłowska ukazana była w pozycji siedzącej, oparta niedbale na lewym podłokietniku fotela. Intrygujący był jednak fakt, że namalowana została w krótkim nocnym dezabilu, z gołymi nogami założonymi jedna na drugą, widocznymi aż po uda, gdzie dopiero znikały w budzącym wyobraźnię cieniu zielonego szlafroka. Szlafroka, którego niedbale związane poły, odsłaniały w dekolcie półkoliste linie jej piersi, podkreślone przez plastyczny światłocień. Włosy też miała w nieładzie, jakby portrecista wyciągnął ją prosto z łóżka. Mało powiedzieć, że obraz jak na zdobiący hall, portret głowy szanowanego rodu, był aż nadto zmysłowy. Namalowany został ponadto  bardzo realistycznie, niczym fotografia. Przypomniał mi się nagle obraz Madonny z tutejszego kościoła… 

Zobaczyłem jednak Miłka i razem udaliśmy się do jego pracowni. Pracownia Miłosza to była jedna wielka rupieciarnia. Przestronna i ciemna, z licznymi parawanami i rekwizytami przywodziła na myśl sceniczne zaplecze teatru. Śmierdziało w niej rozpuszczalnikiem. Pośrodku, w świetle reflektora stała gipsowa kolumna, przy której miałem mu pozować całkiem nago…

Bałem się tego trochę, bo przeczuwałem, że tak będzie, ale rozebranie się na oczach Miłosza, bardzo mnie podnieciło. Nie panowałem nad tym.

– Nie mam takiego listka figowego – zaśmiał się rozładowując napiętą atmosferę.

Zakryłem się jakimś teatralnym rekwizytem i to mnie dopiero rozluźniło. 

– Obraz Madonny w kościele… – Przypomniało mi się, że miałem go o to zapytać. – Madonna z dzieciątkiem… To twoje dzieło?

– Tak ci powiedział ksiądz proboszcz? – roześmiał się. – Też się mnie o to pytał. Ale nie wierzy mi i wszystkim opowiada, że to ja namalowałem.

– A to nie ty?

– Jasne, że nie. Matka wydała na niego fortunę.

– A portret matki w hallu to też nie ty? 

– To ja.

– Odważny…

– Taki sobie zażyczyła.

Kiedy skończyliśmy i wracałem do pokoju, przystanąłem jeszcze przed tym portretem. A więc po to przyjeżdżał tu tak często? Malować portret matki? Dźwięk kroków na schodach przerwał jednak moje rozmyślania. Długimi susami wskoczyłem w cień korytarza, patrząc kto idzie. Była to pani Jodłowska. W nocnym stroju przemknęła przez hall i skierowała się w stronę drzwi pracowni Miłosza, do której weszła bez pukania…

 

***

 

Rano idąc na śniadanie, natknąłem się na uchylone drzwi, za którymi dostrzegłem znajome sprzęty sportowe. W jednym z pomieszczeń urządzona została siłownia. Uzmysłowiłem sobie, że nie ćwiczyłem od kilku dni, a przecież regularny trening był moim narkotykiem, był moim lekiem na zło i bardzo mi już tego brakowało. “Może dlatego ostatnio coś mi hormony wariują!” – pomyślałem.

– Można skorzystać z siłowni? – zapytałem Miłosza, przy śniadaniu.

Oczywiście, że mogłem i kiedy tylko znalazłem wolną chwilę, przebrałem się w sportowe ciuchy i pobiegłem pod znane mi już drzwi. W środku niespodziewanie natknąłem się na panią Jodłowską, ćwiczącą na ergometrze wioślarskim.

– Przepraszam. – Stanąłem w drzwiach zmieszany. – Przeszkadzam…

– Przyszedłeś poćwiczyć? – spytała, podnosząc na mnie wzrok. – Zapraszam. Nie przeszkadzasz mi – dodała, nie przestając wiosłować

Rozejrzałem się za ławeczka, a kiedy dostrzegłem sztangę, wsunąłem się pod nią i zaczęłam wyciskać.

         – Nie wyglądasz na księdza. – Podeszła do mnie po skończonym ćwiczeniu. Była w obcisłych szortach, podkreślających szerokie biodra, oraz w treningowym podkoszulku odsłaniającym jej silne ramiona. – Raczej na sportowca – dodała, obrzucając spojrzeniem moje bicepsy.

Wytarła ręcznikiem spoconą twarz i dekolt, i usiadła na stojącym obok rowerku.

– Nie jestem jeszcze księdzem – odparłem, uśmiechając się, mile połechtany komplementem. – Ale nawet kiedy zostanę, nie oznacza to od razu,  że mam porzucić sport. Staram się żyć według zasady: w zdrowym ciele zdrowy duch.

– Brawo! – zaśmiała się, rozbawiona moim poważnym tonem. – Też staram się praktykować tę  zasadę. To pomieszczenie jest moją świątynią, a trening to moja religia. 

– Miłosz też wyciska? – spytałem żartobliwie, bo nie widziałem go nigdy w siłowni.

– Mój syn zawsze był oporny na aktywność fizyczną. Zawsze był taki… delikatny. Chociaż ostatnio zaczął mi powoli ulegać. – Spojrzała  na mnie  z odcieniem triumfu. – Mam nadzieję, że się jeszcze zmieni.

 

***

 

Po wieczornej mszy znów zagadał do mnie ksiądz proboszcz.

– Chciałbyś zobaczyć ikony, które Miłosz namalował do starej cerkwi?

– Innym razem. – Spieszyłem się na malarską sesję.

– Miłek był wspaniałym młodym człowiekiem. To było prawdziwe powołanie! – kontynuował. – Wiem, bo byłem przecież jego nauczycielem i spowiednikiem. To był święty chłopak. Ale oprócz powołania, była też chęć ucieczki. Ucieczki przed rodziną, bogactwem i przede wszystkim przed zaborczą matką. On jest jej jedynakiem i ona mu nie odpuści! Ojciec się zgodził, żeby został księdzem. Zresztą Szczepan ma syna z pierwszego małżeństwa, który odziedziczy po nim firmę. Elżbieta jednak się załamała. Ona chciała z niego zrobić wielkiego artystę. Przeżyła jakoś ten pierwszy rok seminarium i zaczęła działać. Miłosz zgodził się pójść do Akademii studiować malarstwo, a ona powolutku zaczęła go urabiać. Teraz się zmienił. Widzę to. Nie wiem, jakich diabelski sztuczek użyła, ale on jest tu teraz co tydzień i maluje wspaniale, ale nie jest to już sztuka miła Panu Bogu. Widziałeś jej portret w hallu?

Zatrzymał się i spojrzał na mnie bystrym wzrokiem 

– Miłosz nie zostanie księdzem! – rzekł surowo. – Zapamiętasz moje słowa.

Wieczór znów spędziłem w pracowni Miłka.

Kiedy rozbierałem się za parawanem, moją uwagę przykuła oparta o ścianę sterta szkiców. Ponieważ Miłosz zajęty był przygotowywaniem farb, pozwoliłem sobie ukradkiem rzucić na nie okiem. Ryciny i małe płótna przedstawiały szczątkowe kobiece akty. Bez twarzy, albo całkiem bez głowy, nagie kobiece ciała wyginały się w różnych pozach, prezentując raz piersi, a raz pośladki. Inne szkice stanowiły jakby studium jednej piersi, albo samych nóg, czy nawet stóp. W podnieceniu zacząłem sobie wyobrażać, czy wszystkie te świństwa malował ze zdjęć, czy z wyobraźni. Czy może ktoś mu pozował, a jeśli tak, to kto?

– Myślisz, że naprawdę mamy powołanie? – spytałem, gdy rozpoczęliśmy sesję.

Obaj uczyliśmy się na księży i coraz bardziej nurtowało mnie, że to co robiliśmy, nie powinno mieć miejsca. Nawet w imię czystej sztuki. Miłek spojrzał na mnie tylko zdziwiony i nic nie odpowiedział. Ja zaś nie mogłem przestać myśleć o tym, co zobaczyłem na tych ukrytych obrazkach i kiedy zauważyłem u niego objawy zmęczenia, wypaliłem w końcu.

– Nie wiedziałem, że malujesz również kobiece akty.

Miłosz spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Na jego twarzy, która zrobiła się czerwona, wykwitł strach, jakbym odkrył jakiś grzeszny sekret.

– Kiedy się rozbierałem, zauważyłem je w kącie – wyjaśniłem, bo i sam poczułem zakłopotanie.

– To szkice – odpowiedział, patrząc we wskazany kąt, jakby z ulgą w głosie. – Ćwiczenia akademickie.

– Nie pornografia? – ukąsiłem, sam nie wiedząc dlaczego.

– To piękno ludzkiego ciała, a nie pornografia. Twój akt też uważasz za pornografię? – ripostował.

– W takiej formie… – odparłem, odsłaniając manifestujące podniecenie podbrzusze. – To tak!

W tejże chwili skrzypnęły drzwi i do pracowni, jak gdyby nigdy nic weszła pani Elżbieta. Zakrywając dłońmi swą nagość, niczym Adam przed Panem Bogiem skryłem się za kolumną i zacząłem nerwowo ubierać spodnie.

– Przepraszam. Przeszkadzam… – użyła tych samych słów, które rano padły w siłowni, z uśmiechem na ustach śledząc moje paniczne ruchy.

– Właśnie skończyliśmy, mamo – odpowiedział jej spokojnie Miłosz.

Pozbierał przybory malarskie i ruszył z nimi, odłożyć je na miejsce. W tym samym czasie pani Jodłowska podeszła do sztalugi i zaczęła przyglądać się z uznaniem efektom pracy swego syna.

– Miłosz zna się na rzeczy – zagaiła. – Masz piękne ciało!

– Dziękuję – bąknąłem pod nosem, zawstydzony wciągając podkoszulek.

Miłek przybył mi z odsieczą i zakrył płachtą swój obraz.

– Idziesz? – rzuciła krótko do syna i ruszyła w stronę drzwi.

Nie tych jednak przez które wchodziło się do pracowni. W pomieszczeniu znajdowały się jeszcze jedne drzwi, które, mimo że kryły się w cieniu regałów z rekwizytami, zdążyłem już wcześniej zauważyć. Pani Elżbieta ubrana była jak do snu, z gołymi pod krótkim szlafrokiem nogami. Dopiero wtedy skojarzyłem, że miała na sobie ten sam zielony, zmysłowy negliż, w którym została namalowana na portrecie w hallu. Podeszła do drzwi i otworzyła je w chwili, gdy żegnałem się z Miłkiem. W świetle zapalonej lampy zdążyłem jeszcze dostrzec, znajdujące się we wnętrzu wielkie, rozścielone łóżko. Czy to był pokój Miłosza? Czy może sypialnia jego matki?

Dziwne wyobrażenia przeleciały mi przez myśl, aż zakręciło mi się w głowie. Przypomniałem sobie słowa proboszcza o diabelskich sztuczkach, którymi rzekomo miała posługiwać się pani Jodłowska, żeby zmienić Miłosza. Wszystko to stawało się coraz bardziej zagadkowe i coraz ciekawsze. Musiałem to wszystko wyjaśnić, bo czułem, że w innym razie nie zaznam spokoju. 

 

***

 

Nie spałem pół nocy. Wstałem zaś ogarnięty jedną myślą. Musiałem za wszelką cenę sprawdzić, co znajduje się w pokoju obok pracowni Miłosza. Wiedziałem, że nie mogę tak po prostu tam wejść, a jednak nogi same mnie tam poniosły. Rozświetlone porannym słońcem korytarze, ciche i puste, wydawały się być pogrążone jeszcze we śnie. Wyglądały też całkiem inaczej niż w wieczornym półmroku i nagle doznałem amnezji. Które drzwi prowadziły do jego pracowni? Wszystkie wyglądały tak samo. Zatrzymałem się, żeby ostudzić nieco podniecenie. Stałem przed drzwiami, które jak mi się zdawało, zapamiętałem, ale dla pewności postanowiłem jednak cicho zapukać.

– Proszę. – odpowiedział kobiecy głos.

Zamarłem. To niewątpliwie był głos pani Elżbiety. Tylko co ona robiła o tej porze w pracowni? Czułem, jak bije mi serce, ale skoro zapukałem, głupio byłoby uciec. Nacisnąłem więc klamkę i otworzyłem drzwi. Pomyliłem się. To nie była pracownia. Przy okrągłym stoliku, na którym stała filiżanka, siedziała pani Jodłowska i z okularami na nosie czytała książkę.

– Przepraszam – zająknąłem się. – Myślałem… że to pokój Miłosza.

Ale nie był to też jego pokój. Nieposłane jeszcze łoże i toaletka z wielkim owalnym lustrem wskazywały na kobiecą sypialnię. W powietrzu zaś wypełnionym wonią świeżo zaparzonej kawy wyczuwało się zapachy damskich perfum, kremów i rozgrzanej snem pościeli.

– Nic się nie stało – odparła. – Napijesz się może kawy?

Nie czekając na odpowiedź, wstała i podeszła do starej, biedermeierowskiej szafki, na której lśnił niklem ekspres. Ubrana była tak samo jak widziałem ją zeszłego wieczora w pracowni Miłka. W zielony szlafrok z portretu. Był do tego stopnia krótki, że kiedy schyliła się po filiżankę,  ponad zgrabnymi i nagimi nogami odsłoniły się łuki jej pośladków. Pod spodem była zupełnie goła!

Wziąłem filiżankę i podszedłem do stolika. Dopiero wtedy mój wzrok padł na ścianę z obrazami. Wisiało ich tam, naprzeciwko łóżka, chyba z dziesięć. Same akty. Choć nie tak realistyczne jak malarstwo Miłosza. Bardziej awangardowe. Jedne jakby w typie Picassa, inne Muncha, a jeszcze inne wzorowane na Witkacym. Kobiece ciała w bardzo erotycznych pozach, namalowane były tak, że twarze były albo przesłonięte włosami, albo tak impresjonistyczne, że trudno było je zidentyfikować. Byłem jednak pewny, że były to wszystko portrety pani Elżbiety Jodłowskiej. Przemknęło mi przez myśl, że to obrazy Miłosza. Ale to nie był jego styl. Podpisy na płótnach też się różniły. 

– Czyżby zgorszyło cię takie malarstwo? – spytała nagle z prowokacyjnym uśmiechem. 

– Nie takie rzeczy można dziś zobaczyć na każdym niemal kroku – ripostowałem

– To prawda. Dlatego zawsze mnie zastanawiało, jak wy sobie z tym radzicie.

– Z czym? – spytałem głupio, czując, że brniemy w niekomfortowe tematy. 

– Z waszą seksualnością – sprecyzowała. 

Siedziała naprzeciwko mnie, z nogą założoną na nogę, tak że w rozcięciu jej szlafroka świeciło golizną jej kolano i umięśnione udo. 

– Jedni radzą sobie lepiej, a inni gorzej – odparłem, starając się zachować zimną krew.

– A ty jak sobie z tym radzisz? – spytała, patrząc mi prosto w oczy, jakby sprawdzała, czy właściwie reaguję na jej wdzięki. 

Kawa była zbyt mocna i czułem, jak podnosi mi się ciśnienie.

– Nie mam z tym problemów – odparłem, wytrzymując jej spojrzenie. W gruncie rzeczy nie skłamałem. Prawie…

– To dobrze – skwitowała cierpko moją pewną siebie ripostę. – A Miłosz?

– A tego nie wiem… – pokręciłem głową. 

Nagle mnie olśniło. Te erotyczne obrazki z pracowni Miłosza, to były szkice wykonane z tych obrazów, wiszących tu w salonie. 

– Maluje za to znacznie lepiej, niż to – rzekłem, wskazując palcem ścianę z aktami.

– Wiem – przytaknęła. – Dlatego poprosiłam go o twój akt.

Zbaraniałem.

 – Fascynuje mnie piękno ludzkiego ciała w sztuce – ciągnęła dalej. – A to dla Miłosza najlepsza szkoła malarstwa. Klasycznego malarstwa. Czy mógłbyś na chwilę wstać? – poprosiła niespodziewanie.

Wstałem posłusznie. 

– A czy mogłabym cię poprosić, żebyś zdjął podkoszulek?

Nie potrafiłem odmówić i zdjąłem go przez głowę. Wtedy wstała i ona, i podeszła do mnie. Położyła dłoń na moim umięśnionym torsie i patrząc mi znów prosto w oczy spytała 

– Pomyślałam, czy mogłabym zobaczyć to, czego Miłosz nie namalował…

Uśmiechnęła się do mnie obrzydliwie zalotnie, a jej dłoń powędrowała w kierunku mojego rozporka. Kiedy zaś nie czekając na odpowiedź, rozpięła moje spodnie, to czego szukała, wyskoczyło niemal samo na jej spotkanie. 

– Depilujesz się? Brawo! 

Skomentowała z uznaniem, po czym kucnęła i wzięła go do ust. Pieszczota ta dała mi taki bodziec przyjemności, że zrozumiałem, iż jeśli nie chcę, żeby doszło do nieczystości,  a więc i w konsekwencji do grzechu, czeka mnie ciężka walka. Spojrzałem z góry w jej dekolt, a wtedy jakby czytając w moich myślach, rozwiązała pasek szlafroka. Patrzyłem z niedowierzaniem, jak przysunęła się bliżej i swym bujnym, i swobodnie zwisającym biustem objęła moje mokre od śliny przyrodzenie.

– Jest duży – rzekła z uznaniem. – Wiedziałeś o tym, że masz dużego? 

Nic nie odpowiedziałem. Odlatywałem, zapatrzony w ściśnięte jej dłońmi półkule piersi, spomiędzy których, to wychylała się, to znów znikała wilgotna główka. Byłem młody i seksualnie niewyżyty, dlatego walka z nieczystością nie mogła trwać zbyt długo. Poległem.

– Przepraszam… – bąknąłem tylko, kiedy strumień nasienia zalał jej dekolt i brzuch.

– Ok – odparła zadowolona, wycierając się szlafrokiem. – A teraz zmykaj do roboty, bo dobrze wam idzie.

 

***

Wracałem do pokoju, słaniając się na nogach, jakby razem z nasieniem uciekła ze mnie cała życiowa energia. Wszedłem pod prysznic i szorowałem się dobre pół godziny. Popełniłem grzech nieczystości. To było jasne. Jednak wraz z upływem wody z prysznica zacząłem kalkulować, że ta nieczystość, której się dopuściłem, w sumie niewiele różniła się od zwykłej masturbacji. A grzech masturbacji był dla mnie grzechem powszednim. “Ważne, że nie doszło do stosunku. – kombinowałem –  Więc grzech nie był aż tak wielki.” Wreszcie kiedy opuściłem kabinę prysznicową, poczułem się czysty.

Do komunii jednak nie przystąpiłem, co oczywiście nie uszło uwadze księdzu proboszczowi.

– Czyżby dopadły cię duchy Dworu pod Jodłami? – zagaił półżartem, ale od razu domyśliłem się, o co mu chodzi.

– A straszą tam jakieś duchy? – odparłem w tym samym tonie.

– Duchy rozpusty – sprecyzował.

Zarechotałem, ale jego twarz zrobiła się śmiertelnie poważna. 

– Mam oczy i dużo widziałem. Kiedy tylko pan Szczepan wyjeżdżał, zaraz tu u niej pojawiali się różni artyści. Malarze. Pani Elżbieta kreowała się na wielkiego mecenasa sztuki, opiekunkę artystów. Zabierała ich w góry na plenery malarskie. Ale moja gosposia, co pasła po górach krowy, doniosła mi kiedyś co to za plenery. Na własne oczy widziała, jak się na golasa w zbożu obściskiwała z  tymi artystami.

– Plotki ksiądz proboszcz powtarza – fuknąłem, zdegustowany jego prymitywnym, wiejskim oszczerstwem. 

Przed oczami stanęły mi jednak obrazy wiszące w sypialni pani Jodłowskiej. Skoro nie były to dzieła Miłka, to ksiądz proboszcz mógł mówić prawdę. Wszystko to łączyło się niewątpliwie w jakąś całość.

– Skończyło się, bo zajęła się karierą syna – wyjaśnił. – Uciekaj stamtąd! – Klepnął mnie w ramię na do widzenia. – Póki nie jest za późno.

Nie mogłem jednak uciec, dopóki zagadka nie była rozwiązana. Obiecałem swojemu sumieniu, że jeszcze tylko sprawdzę, co kryje się za drzwiami w pracowni Miłosza i nazajutrz wracam do miasta. 

Dlatego prosto z kościoła udałem się  tam, gdzie miałem pójść. Nacisnąłem klamkę, skrzypnęła i wszedłem do pustej i skąpanej w półmroku pracowni. Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do kolejnych, które równie ostrożnie uchyliłem. W pomieszczeniu obok znajdowały się tylko dwie rzeczy. Ustawione na dwóch sztalugach wielkie płótno, przykryte jedwabną draperią i drewniane, staromodne łoże, zarzucone stosem poduszek. Podszedłem do sztalug, zdarłem z nich kotarę i z wypiekami na twarzy spojrzałem na gotowe już praktycznie dzieło Miłosza. 

Nagie, zmysłowo prężące się na łóżku ciało jego matki, było niemal naturalnych rozmiarów. Z jedną ręką włożoną pod głowę, a drugą ni to dla przyzwoitości zakrywającą łono, zdawała się przeżywać rozkosz. Rozchylone na boki piersi, z dużymi, nabrzmiałymi brodawkami tworzyły centralny punkt kompozycji. Miłosz obwódki brodawek o średnicy niemal jak średnica szklanki, naszkicował wyraźnym karminem, ich okrąg wypełnił już jaśniejszym różem, sam zaś skutek został namalowany głęboką purpurą, którego erekcja podkreślona została jeszcze ciemnofioletowym cieniem. Wszystkie te detale tworzyły tak perfekcyjną całość, że chciało się ją aż dotknąć. 

 Wszystko jasne! – pomyślałem. –  A więc to takich szatańskich sztuczek użyła pani Jodłowska, żeby Miłosz zaniechał zakonu i zajął się sztuką. Usidliła go za pomocą kobiecego erotyzmu jej nagiego ciała, podsuwanego synowi pod nos, jako zakazany, kazirodczy owoc. To dlatego odrzucając miejskie życie, co tydzień wracał  tu posłusznie na kolanach jak pies.

 

***

 

Nagle zamarłem z przerażenia. W drzwiach, przez które tu dopiero co wszedłem, stała pani Elżbieta i z rozbawioną miną patrzyła na zawstydzającą mnie wypukłość mojej sutanny. Wyglądała, jakby wróciła z jakiegoś biznesowego spotkania. Miała na sobie małą, czarną spódnicę, białą dopasowana koszulę z głębokim dekoltem i szpilki.

– I jak się podoba? – przerwała wreszcie pełną napięcia ciszę, stając za moimi plecami. – Proszę księdza…  

Nie zrozumiałem, dlaczego nagle użyła tak oficjalnego zwrotu. Dotychczas mówiła do mnie wprost na ty.

– Nie jestem jeszcze księdzem – przypomniałem jej

– Kiedy jest ksiądz w sutannie, nie potrafię mówić do księdza inaczej – ciągnęła swoje. – Więc jak się księdzu podoba mój portret?

         – Jest… – zawiesiłem się, szukając odpowiedniego słowa. – Bardzo mi się podoba.

– Obraz…? Czy modelka? – spytała, patrząc mi prosto w oczy, pewnym siebie, iskrzącym spojrzeniem. 

           – I jedno i drugie – odparłem, usiłując zachować zimna krew.

– Dyplomata – rzuciła krótko. – To zapytam inaczej. Kiedy ksiądz patrzy na ten obraz, to czy ksiądz zachwyca się sztuką, czy ma grzeszne myśli? 

Zamurowało mnie. Brakło mi nagle słów na ripostę

– Miewa ksiądz takie grzeszne myśli? – ciągnęła. – I czy teraz je ksiądz ma? Niech ksiądz mi powie, bo bardzo mnie to nurtuje, czy same myśli to już grzech?

– Same myśli… nie są grzechem – wydukałem w końcu.

– Dobrze wiedzieć – pokiwała głową i wzięła mnie pod rękę. – Bo ja, proszę księdza, mam ciągle grzeszne myśli…

Ruszyłem za nią.

– Usiądźmy! To powiem księdzu, jak na spowiedzi – poprosiła, gdy zbliżyliśmy się do łóżka, a kiedy usiedliśmy, ciągnęła dalej: – Widział ksiądz obraz, więc ksiądz wie, że musiałam się rozebrać przed Miłoszem do naga. Ale zrobiłam to w imię sztuki, dla jego kariery, więc to nie może być grzech. Prawda?

– Jeśli tylko… pani się rozebrała.  Nic więcej… – Byłem tak skonfundowany jej bezpośrednimi wynurzeniami, że nie wiedziałem jak się zachować. – To chyba nie…

– No tylko! Nic więcej! – żachnęła się, jakby moje słowa ją dotknęły. –  To w końcu mój syn! Chociaż … no właśnie –  kontynuowała już spokojniejszym tonem. –  Czy to “tylko”, czy może “aż”! Bo proszę księdza, bardzo mnie to podnieca, gdy się dla niego rozbieram. I dlatego muszę wrócić do tych grzesznych myśli. Bo kiedy tu przed nim leżę, cała naga i czuje jego wzrok, którym dotyka moich piersi, mojego łona, marzę tylko o tym, żeby mu się oddać. Czy sama myśl o obcowaniu z synem to ciężki grzech? Bo ja pragnę tego tak bardzo, że robię się zaraz mokra. Czy ksiądz wie, co to znaczy, ze kobieta robi się mokra? – spytała, patrząc mi wyzywająco w oczy, po czym złapała moją dłoń i wetknęła ją sobie pod spódnicę.

Poczułem pod palcami jej ciepłą i gładką skórę, a po chwili namacałem koronkowy materiał jej majtek. Był wilgotny i lepki. Przylgnęła do mnie, a pod sutanną poczułem jej zachęcający dotyk. Nie potrzebowałem więcej słów. Zrozumiałem, że to jest ta chwila, której pragnąłem od rana. Byłem gotowy już na wszystko i zacząłem się rozbierać, ale powstrzymała mnie.

– Proszę tego nie zdejmować! – poprosiła, zrywając się z łóżka i ciągnąc mnie za ręce. – Chciałabym, żeby ksiądz pozostał w sutannie!

To mówiąc, rozsunęła zamek spódnicy. Patrzyłem z wypiekami na twarzy, jak zsuwa ją wzdłuż nóg na ziemię, a następnie wyskakuje z niej, stukając obcasami. Spojrzała na mnie jakby sprawdzała, czy wywarła odpowiednie wrażenie, po czym zaczęła zdejmować koszulę. Zobaczyłem koronkowy biustonosz, który wysoko unosił jej piersi tworzące ponad jego krawędzią kształtne półkule…

– Bardzo księdzu do twarzy w czarnym. – Kokietowała, podchodząc i rozpinając kilka dolnych guzików sutanny, spod której wydobyła sterczący dowód mojego pożądania. Obróciła się, muskając go celowo pośladkiem. – Będzie mu tu dobrze. – zachęciła, zdejmując z wdziękiem majtki. – Trafi sobie ksiądz? – spytała, opierając nogę na krawędzi łóżka.

Przypomniał mi się poranny widok, kiedy pod nocnym dezabilem odsłoniła się jej pupa. Teraz cała była dla mnie. Nie byłem jeszcze z kobietą. Byłem przecież klerykiem i nie powinienem tego robić, i poczułem strach przed blamażem. Dotknąłem ją, przesuwając palce w dół po gładkiej skórze, aż odnalazłem gorącą i wilgotną szparkę, między pośladkami. Wtedy zbliżyłem się i pomagając sobie drugą ręką, wszedłem w nią. Objąłem jej szerokie biodra i wykonałem kilka rozpoznawczych ruchów. Obróciła głowę i spojrzała na mnie z diabelskim uśmieszkiem.

– Śmiało sobie ksiądz poczyna – skomentowała i sięgnęła ręką pleców, odpinając sprzączkę biustonosza, spod którego wypadły niczym dwie piłki jej piersi. – Niech mnie ksiądz złapie za cycki! – dodała, a ja jak bezwolne dziecko nachyliłem się i chwyciłem je w dłonie.

Pod palcami poczułem twarde, stężałe sutki. 

Wdrapała się na kolanach na łóżko, wypinając tyłek tak, że zanurzyłem się w niej jeszcze głębiej. Nie panowałem już nad sobą. Moje biodra zaczęły poruszać się same niczym u małego pieska, pokrywającego suczkę. W pustym pomieszczeniu echem odbiły się klaśnięcia naszych ciał, a z jej ust wyrwało się krótkie “A...”.

 Wyswobodziła się jednak spode mnie i uciekła na środek łóżka, gdzie położyła się na plecach. Nie zrozumiałem, co robi i  stałem przez chwilę, zahipnotyzowany widokiem jej nagiego ciała, które przyjęło pozę, w jakiej została namalowana na stojącym za nami portrecie. Nagle uświadomiłem sobie, że mam przed sobą widok, który Miłosz oglądał za każdym razem, gdy przyjeżdżał tu malować!

Kiwnęła na mnie palcem i rozchyliła kolana.

Poczłapałem za nią na czworakach, a gdy znów byłem przy niej, zerwała mi z szyi koloratkę i zaczęła rozpinać pozostałe guziki. Po chwili szerokie poły sutanny okryły ją niczym rozpostarte skrzydła olbrzymiego kruka. Wszedłem w nią instynktownie, czując, że w takiej pozycji będzie mi jeszcze przyjemniej niż od tyłu. Szczególnie, że mogłem patrzeć na jej piękną, choć nie młodą już twarz, oraz tak podniecający mnie biust. Oplotła mnie swoimi nogami, a ja na wyprostowanych ramionach posuwałem ją coraz szybciej, aż zajęczała  rama łóżka. Góra dół, góra dół, podskakiwały jej okrągłe sutki. Z ust, które zwinęła w trąbkę, wraz z głośno wydychanym powietrzem, wylatywały coraz częstsze “U...”

Wtedy poczułem, że tak jak tego ranka, walka z ejakulacją będzie trudna i przemknęło mi przez myśl, że jutro czeka mnie ciężka spowiedź. Zacząłem całować jej rozchylone usta, bo pomyślałem sobie, że grzech może byłby mniejszy gdyby… Ale nie zdążyłem dokończyć myśli. Pozwoliłem, żeby grzech zrobił swoje. 

Było już po wszystkim. 

 

***

 

Kiedy wracałem do pokoju, nie wiem co za diabeł podszepnął mi do ucha, żeby zaglądnąć jeszcze do Miłosza. Odkryłem jego sekret, a do tego przeleciałem jego matkę. Samcza duma popychała mnie w stronę jego drzwi. Chciałem stanąć z nim twarzą w  twarz i nic nie powiedzieć, ale spojrzeć na niego tym wszystko rozumiejącym już wzrokiem, tak żeby i on domyślił się nie tylko tego, że wszystko wiem, ale że poznałem też słodycz ciała jego matki.

Nie siliłem się nawet, żeby doprowadzić do ładu niedopiętą do końca sutannę i tak jak wyszedłem z jego pracowni, tak stanąłem przed drzwiami jego sypialni i pewnym siebie ruchem nacisnąłem klamkę. Tym razem nie pomyliłem drzwi, kiedy jednak otworzyło się przede mną wnętrze pokoju, stanąłem jak wryty, przecierając oczy z niedowierzania, że to co zobaczyłem na pewno było prawdą.

Na pościelonym tapczanie zobaczyłem dwa nagie ciała. Dwa ciała splecione w jakiejś dziwacznej, karykaturalnej, erotycznej pozie. Minęła chwila, pewnie błyskawiczna jak mgnienie oka, musiała jednak minąć zanim zorientowałem się, zanim rozpoznałem po dwóch nabrzmiałych od rozpusty i mokrych od śliny męskich genitaliach, że Miłosz jest w łóżku z drugim mężczyzną. Skupiłem przez moment na sobie ich przerażone, spłoszone jak u sarny spojrzenia. Spojrzenia Miłosza i tego chłopaka, który zapewne chodził jeszcze do podstawówki, a którego twarz zapamiętałem sprzed ołtarza, przy którym posługiwał jako ministrant. Wykrztusiłem tylko słowo “przepraszam”, które nawet nie wiem czy zdołało wydobyć się w ogóle z mojego gardła i w pośpiechu zatrzasnąłem drzwi.

Mój Boże, czy mi to wybaczysz?! Jakże pomyliłem się, oskarżając w myślach Miłosza o kazirodczy związek z matką. Wszystko zaczęło się układać w mojej głowie. Tak, ksiądz proboszcz miał rację, że pani Jodłowska zastawiała na swego syna sidła, usiłując zamieszać mu w głowie. Ale na Boga, czyż nie robiła tego aby go nawrócić i wyprostować to skrzywienie, którego przed chwilą stałem się świadkiem? Jak mogłem się nie domyślić, że tak wspaniały obraz jaki namalował, nie mógłby powstać, gdyby Miłosz nie potrafił spojrzeć chłodnym wzrokiem na wybujałe wdzięki swojej matki. Miłosz stworzył ten wspaniały portret tylko dlatego, że od kobiet wolał chłopców.

Nazajutrz, tak jak sobie to obiecałem, postanowiłem wrócić do seminarium. Wszystko, co chciałem wyjaśnić, wyjaśniło się. A z grzechem musiałem po prostu udać się po rozgrzeszenie. Kiedy wczesnym rankiem szedłem na przystanek, dolina była cała we mgle. Na rozpostartych po płotach pajęczynach, perliły się krople rosy. Kółka nesesera podskakiwały na dziurawej drodze, swoim głośnym stukotem wywołując do furtek wiejskie kundle. Przechodziłem obok kościoła, kiedy dojrzał mnie ksiądz proboszcz i zbiegł po schodach na drogę. 

– Wyjeżdżamy już? – zawołał zdziwiony.

Zatrzymałem się i z uśmiechem triumfu na twarzy odparłem: 

– Wyjeżdżam już. Wszystko, co ksiądz mówił to jednak prawda. 

– A co? A co się stało? – Podbiegł do mnie śmiertelnie zaciekawiony i chwycił pod ramię. – Proszę powiedzieć jak na spowiedzi. Pełna tajemnica. – Dopytywał się z błyskiem w oku, głodny pikantnych plotek. 

Jak mógł pomawiać o wszystkie te świństwa panią Jodłowską, a jednocześnie nie zauważyć, że pod jego nosem rozkwita jeszcze gorsza Sodoma. Chciałem mu odpowiedzieć, tak żeby dostał coś do przemyślenia, ale w tym momencie zagłuszył nas podjeżdżający na przystanek stary, rozklekotany pekaes. 

– Z Bogiem! – rzuciłem tylko przez ramię i wbiegłem do autobusu….

Ten tekst odnotował 14,712 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.4/10 (22 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (2)

+1
-1

matki boskiej z dzieciątkiem

Chyba powinno być tak jak dalej, dużymi literami...

Przypomniał mi się poranny widok, kiedy pod nocnym debilem odsłoniła się jej pupa.

nie rozumiem...
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0

kiedy pod nocnym dezabilem odsłoniła się jej pupa. Teraz cała była dla mnie. Nie byłem jeszcze z kobietą. Byłem przecież klerykiem i nie powinienem tego robić, i poczułem strach przed blamażem. DOTKNĄŁEM JĄ,



W ramach komentarza pozwól, że zacytuję Poradnię językową PWN:
Pytanie:
Dotykał jej czy ją? Będąc w kinie na filmie, spotkałam się z tłumaczeniem: „Dotykał jej”. Pomyślałam, że to błąd tłumacza, gdyż wydawało mi się, że to zdanie powinno brzmieć „Dotykał ją”. Jednak po powrocie do domu sprawdziłam w Słowniku poprawnej polszczyzny i okazało się, że „ktoś, coś dotyka czegoś (nie: coś)”. Przypuszczam, że w przypadku zdania z rzeczownikiem, np. „Dotykał piłki”, nie zastanawiałabym się nad tym, jednak w przypadku zaimka osobowego nie mam pewności, czy taka forma jest poprawna, bo jednak cały czas mnie razi i wydaje trochę nienaturalną. Przy konstrukcji „Dotykał jej” mam wrażenie, jakby brakowało jeszcze jednego wyrazu, np. „Dotykał jej włosów”. Może moje wątpliwości są spowodowane tym, że w większości przypadków taka forma występuje w zdaniach przeczących, np. „Nie drażnił jej”, ale „Drażnił ją”. Dziękuję za odpowiedź,

Odpowiedź:
Słownik ma rację. Dotykamy nie tylko piłki i czyichś włosów, ale też jakiejś osoby. Dotknąć jakąś osobę można inaczej, np. mówiąc lub robiąc jej coś przykrego. W znaczeniu konkretnym, fizycznym dotknąć i dotykać łączą się więc z dopełniaczem. W znaczeniu przenośnym, psychicznym – z biernikiem. Możemy też powiedzieć, że „słońce swoją tarczą dotknęło horyzontu” (dopełniacz), ale „kryzys dotknął również naszą rodzinę” (biernik). Ostatnie dwa przykłady zacytowałem za Innym słownikiem języka polskiego PWN.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/dotykac-czego-czy-co;3765.html
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.