Ilustracja: Mantas Hesthaven

Pamiętnik kuracjuszki

14 grudnia 2023

Szacowany czas lektury: 52 min

Sanatorium wznosiło się na stromym, leśnym zboczu ponad Uzdrowiskiem. Wąska, brukowana droga prowadziła do niego kilkoma serpentynami przez stary park, mijając krytą gontem kaplicę, skwer z fontanną w kształcie dzbana i łabędzi stawek. Niestety ani fontanna nie działała, ani w stawie nie było łabędzi. Był grudzień, park przykrywał brudny, mokry śnieg, a przez łyse drzewa ledwo przebijało się szare światło krótkiego dnia. Zza ostatniego zakrętu wyłoniło się potężne, trzypiętrowe gmaszysko, zwieńczone spadzistym dachem, z którego wynurzały się strzelistymi szczytami wysokie okna poddasza. Nasz samochód zatrzymał się na wysypanym czarnym żużlem parkingu, wprost pod wysokimi schodami, które  prowadziły do sklepionego w łuk wejścia.

Przed recepcją, w obszernym hallu cuchnącym farbą od świeżo pomalowanej na zielono lamperii, kręciła się garstka przyszłych kuracjuszy. Garstka naznaczonych piętnem chorób starszych ludzi. Starszych w każdym razie ode mnie. Wzięto od nas dokumenty i kazano czekać. 

Najpierw przyszło mi czekać na audiencję u kierowniczki Sanatorium. Była nią chuda kobieta o siwych, spiętych na czubku głowy w kok włosach. Wzięła do rąk moje papiery i spoglądając podejrzliwie zza rogowych okularów, zaczęła oschłym głosem przekazywać mi instrukcje, dotyczące zasad pobytu w zakładzie.

– Trafił pan do najlepszego sanatorium w Uzdrowisku. Jeśli jednak nie chce pan stracić prawa do świadczeń zdrowotnych, musi pan bezwzględnie stosować się do regulaminu. Zaliczać wszystkie przepisane zabiegi, punktualnie stawiać się na posiłki i kategorycznie przestrzegać ciszy nocnej. Mam nadzieję, że wszystko to jest dla pana zrozumiałe.

– Oczywiście – odparłem, rozglądając się po jej gabinecie, przypominającym wystrojem czasy peerelu – chciałbym jednak ponowić prośbę i spytać, czy nie dałoby się załatwić jakiejś jedynki.

– Co to znaczy załatwić? – spytała, surowo badając mnie świdrującym spojrzeniem – Bo akurat jest jedna dostępna jedynka. Ale należy się do niej dopłata.

– Oczywiście – ożywiłem się ucieszony, że nie będę musiał dzielić pokoju z jakimś stetryczałym emerytem – tylko jak ostatnio dzwoniłem, to nie było takiej opcji i …

– To bierze pan, czy nie bierze? – przerwała mi stanowczo – Kilka dni temu jeszcze nie było, ale niedawno się zwolniła. Jest pan zainteresowany?

– Naturalnie. Mam nawet przygotowaną w tym celu gotówkę.

– Dobrze. Przyjmujemy tu tylko gotówkę – dodała, inkasując należność.

Następnie czekała mnie jeszcze wizyta u lekarza zdrojowego. Tym razem o wiele milszego, siwego jak gołąbek staruszka o trzęsących się rękach, który już dawno powinien siedzieć na emeryturze. 

– Wreszcie mamy tu kogoś naprawdę chorego – zachichotał, oglądając moje zdjęcie rentgenowskie.

Wszystkiemu winien był motor crossowy, który niedawno postanowiłem sobie sprawić. Lubiłem poczuć zastrzyk adrenaliny. Po takim zastrzyku, pędząc przez las, wyniosło mnie na zakręcie i zaliczyłem bolesne spotkanie ze starą jodłą. Musiał przyjechać po mnie GOPR i kolejne tygodnie spędziłem w szpitalu, gdzie lekarze ratowali mój uszkodzony kręgosłup. Udało im się. Mój organizm był jeszcze młody i wysportowany. Do powrotu do pełnej sprawności czekała mnie jednak jeszcze długa droga. Wciąż z trudem siadałem i wychodziłem po schodach, a z łóżka musiałem wstawać z pomocą krzesła. 

– Wydaje mi się, że osoby oczekujące razem ze mną w kolejce, wyglądały na dużo bardziej chore ode mnie – zaoponowałem, urażony nieco sugestią doktora.

– Panie. Oni tu wszyscy przyjeżdżają tylko się zabawić. Z fikcyjnymi skierowaniami. Pan jesteś jeszcze młody, ale starość też musi się wyszumieć.

Doktor przepisał mi cały zestaw zabiegów, które przez czas pobytu w zakładzie miały mnie postawić na nogi. Tak wyekwipowany w liczne skierowania mogłem wreszcie otrzymać upragniony klucz. Zabrałem walizki i powoli skierowałem się do znajdującego się na trzecim piętrze pokoju numer 313.

Pokój na szczęście był bardzo przestronny i wygodny. Miał dużą łazienkę, balkon i szeroki tapczan, a meble i wyposażenie było niezłej jakości. Czym prędzej przystąpiłem do rozpakowywania walizek, aby jakoś przytulnie się w nim rozgościć. Miałem tu w końcu spędzić całe trzy tygodnie Połowa jednego z neseserów zajmowały książki, których zabrałem ze sobą spory zapas. Lubiłem czytać, a poniekąd i sam byłem literatem. Pracowałem w redakcji pewnego regionalnego dziennika, gdzie pisywałem sporo tekstów o polityce, jak i również felietony o życiu. Wypakowałem resztę rzeczy i zabrałem się za upychanie mojego dobytku po półkach, szafkach i w komodzie. W pewnym momencie, próbując otworzyć jedną z szuflad, usłyszałem głuchy stuk, jakby wewnątrz komody oderwała się deska. Wyszarpnąłem całe pudło szuflady i zajrzałem do środka. Przyciśnięte do pilśniowych pleców dolną szufladą, tkwiło tam kartonowe pudełko. Sięgnąłem tam ręką i wydobyłem je ze środka. Pudełko, jak wskazywało na nim zdjęcie, zawierać powinno komplet erotycznej bielizny. Ładne ziółko tu przede mną mieszkało – pomyślałem i coś aż ścisnęło mnie w brzuchu. Otworzyłem je, ale w środku nie było śladu po seksownym wdzianku. Była tam za to jakaś książka, a właściwie jak się okazało, gdy wyciągnąłem ją z kartonu, oprawiony w twardą oprawę brulion. Przekartkowałem go, natrafiając na liczne strony zapisane zamaszystym i bardzo starannym pismem, jakie dziś już rzadko się spotyka. Pamiętnik kuracjuszki! – pomyślałem zaintrygowany i z nutką podniecenia, spowodowanego zapewne tym, że znajdował się w pudełku po erotycznej bieliźnie, odłożyłem go na tapczan, zostawiając sobie lekturę na wieczór.

 

Długie, wąskie korytarze, na szczęście wyłożone tłumiącymi echo kroków wykładzinami i strome stopnie sklepionej klatki schodowej doprowadziły mnie na mój pierwszy posiłek. Bufet urządzony w archaicznym stylu, pełnym niklowanych elementów i białych, gipsowych dekoracji, oświetlony kryształowymi kinkietami serwował na szczęście smaczny i urozmaicony posiłek. Zająłem pusty stolik, na dzień dobry odgradzając się od dużo starszego ode mnie towarzystwa niewidzialną barierą chłodnego dystansu. Nie przyjechałem tu dla towarzyskich rozrywek. Po pierwsze, mój stan zdrowia na to nie pozwalał, a po drugie, z góry wiedziałem, że zastanę tu oddział geriatrii. 

Po powrocie do pokoju otworzyłem sobie piwko i zostawiając na później wszystkie inne książki, zagłębiłem się w lekturę Pamiętnika. Pierwsze wrażenia, jakie opisała autorka po przyjeździe do Sanatorium, mógłbym śmiało powtórzyć jako moje własne spostrzeżenia. Długie oczekiwania w poczekalni, bezduszna administracja i surowy regulamin… odebraliśmy to wszystko podobnie. Ucieszyłem się. Miałem wrażenie, jakbym nawiązał pierwszą, emocjonalną więź porozumienia z anonimową autorką tych notatek.

Dalszy wpis zapowiadał się jeszcze bardziej frapująco.

“Dziś wieczorek zapoznawczy. Przyjechałam tu w końcu nastawiona na dobrą zabawę i otwarta na spontaniczne przygody. Ubieram nową, szyfonową sukienkę w kwiaty, sięgającą ledwie do kolana i eksponującą dekoltem mój biust. Od razu czuję się w niej dziesięć lat młodsza. Jadźka czeka już na mnie na korytarzu. Jadźka mieszka w pokoju obok. Jest fajną, wesołą babeczką, tak jak ja rozrywkowo nastawioną do turnusu. Franca ubrała się niby elegancko w ołówkową spódnicę i białą koszulę, ale spódnica jest o kilka centymetrów za krótka, a koszula rozpięta pod kołnierzykiem o jeden guzik za głęboko, zbyt ciasno opina jej cycki. Wygląda jednak na biznesclass i poczułam się przy niej jak krewna z prowincji. Powinnam to zapamiętać i kupić sobie coś bardziej biznesowego.

Pewnym krokiem, stukając głośno obcasami, wkraczamy na dansing i zajmujemy wolny stolik. Jadźka idzie zamówić drinki, a ja w tym czasie rozglądam się po sali, w poszukiwaniu jakiegoś interesującego, męskiego towarzystwa. Niestety mój entuzjazm bardzo szybko wygasa. Naprawdę nie ma na czym oka zawiesić. Mężczyźni z mojego turnusu, mój Boże słowo – mężczyźni – piszę tu naprawdę na wyrost, to jakieś nieporozumienie. Na sali dominuje siwizna, łysina i starcze plamy na głowie. Do tego napuchnięte twarze, czerwone od alkoholizmu nosy i piwne brzuchy. Na litość boską, to już mój stary mąż lepiej wygląda.

Jadźka jednak wraca z drinkami wyraźnie podniecona. Mówi, że poznała właśnie fajnego faceta i żebyśmy się tam przesiadły. Okej – odpowiadam. Co mi zależy. Zobaczmy co to za facet. Biorę torebkę i idziemy. Przy stoliku siedzi ich dwóch. Ten Jadźki zrywa się na jej widok i odsuwa dla niej krzesło. Niewysoki, łysiejący, zupełnie nie w moim typie, ale przynajmniej czarny, z czarny wąsem, w sportowej marynarce i chociaż w przyzwoitym wieku. Ten drugi, z rudą brodą, kędzierzawą czupryną i czerwoną, nalaną twarzą całuje mnie w rękę i zaprasza obok siebie. Jeden ma hurtownię, drugi sklep, gadają o interesach, Jadźka jest w swoim żywiole, jest księgową, więc doradza i recenzuje. Ja siedzę i tylko potakuję, słuchając przechwałek rudego, który co rusz poklepuje mnie po ręce swoimi pulchnymi jak serdelki paluchami. Nie wiem, co on sobie ubzdurał, że skoro jego kolega poderwał Jadźkę, to ja będę jego? Pomylił się grubo. Na parkiecie panie tańczą w kółeczku kaczuszki, kręcąc kuperkami, po prostu żenada. Potem majteczki w kropeczki i jesteś szalona, i aż chce się wyjść. Ale jak kapela zaintonowała zielone wzgórza nad Soliną, Jadźka wstaje z tym swoim i idą na parkiet się obściskiwać. Rudy nie chce być gorszy i też mnie prosi. Kulturalnie, więc głupio odmówić. Nie chcę, żeby ktoś sobie o mnie pomyślał, że jestem stara nudziara. Prowadzi mnie na salę i od razu obejmuje, napierając na mnie swoim tłustym brzuchem. Zielone wzgórza ciągną się w nieskończoność, a jego łapsko coraz bardziej zbliża się do mojego pośladka. W końcu dopina swego. Fajny masz tyłeczek – szepce mi, dysząc do ucha – a biuścik jeszcze lepszy – dodaje, bezczelnie gapiąc się w mój dekolt. Wiem – odpowiadam – wszyscy mi to mówią. Dlatego przy pierwszym tańcu nie pozwalam ich dotykać – dodaję surowo i odsuwam się od niego. – To może przy drugim? – ciągnie bezczelnie, ale kontruję go natychmiast – Nie będzie niestety drugiego tańca. Właśnie oblałeś egzamin na dżentelmena. 

Nie mam zamiaru wracać z nimi do stolika. Wieczorek zapoznawczy kończy się klapą. Dopijam na stojąco drinka i wychodzę. Wracam do pokoju i ledwie wzięłam kąpiel, jak słyszę  przez ścianę, że Jadźka też wróciła. Za ścianą śmichy-chichy, a więc nie wróciła sama. Włączam telewizor, żeby nie było tak cicho, ale nie mija pół godziny, jak zza ściany zaczynają mnie atakować łatwe do zidentyfikowania jęki i stuki. Bez dwóch zdań Jadźka się puściła i daje ciała… ”

 

Ciekawa rzecz, ale w trakcie czytania sam usłyszałem, jakby ktoś za ścianą uprawiał głośno seks. Dziwne, bo mury były tu grube, ceglane i aż nie chciało mi się wierzyć rewelacjom autorki pamiętnika. Bardziej z powodu dziennikarskiej rzetelności niż wiary, że coś uda mi się odkryć, cicho wyjrzałem na korytarz. Gdzieś na drugim końcu hallu skrzypnęły drzwi. Jakiś mężczyzna podszedł do okna na klatce schodowej zapalić papierosa. Skusiło mnie, żeby podejść i zagadać, ale byłem niepalący. Zawahałem się, widać jednak dziennikarska dociekliwość, zboczenie zawodowe, nie dało za wygraną, kierując moje  kroki w tamtą stronę.

– Nie poczęstowałby mnie kolega papieroskiem? – zagadnąłem, na co tamten zmierzył mnie zaskoczonym wzrokiem – Rzucam, rzucam palenie – uśmiechnęłam się głupkowato – ale coś za cholerę nie mogę dziś zasnąć.

Przyjrzał mi się raz jeszcze i wyciągnął z kieszeni pudełko z papierosami.

– Tyle dobrze, że nie zabraniają tu palić – stwierdził, podsuwając mi pod usta płomień zapalniczki.

Pociągnąłem dymek, żeby papieros zaczął się żarzyć, z trudem powstrzymując się przed kaszlem. Też chwilę przyjrzałem się mojemu rozmówcy. Miał jakieś pięćdziesiąt lat. Był niższy ode mnie i dlatego od razu rzuciła mi się w oczy jego staranna zaczeska, maskująca łysienie, oraz czarny, gęsty wąs, który niespodziewanie nasunął mi skojarzenie z facetem opisywanym w pamiętniku. Obiecałem sobie przyuważyć go w bufecie, z kim zasiada do stolika. 

– Na sen to kolega powinien sobie strzelić setkę – zaśmiał się. 

– Przeszkadzają mi jakieś dziwne hałasy. Kolega nie zauważył czegoś podejrzanego?

W chwili gdy zadałem to pytanie, usłyszałem kroki, dobiegające z prowadzących do góry schodów. Wkrótce na klatce pojawiła się kobieta i mężczyzna, którzy minęli nas, udających że wyglądamy przez uchylone okno.

– Co tam jest u góry? – spytałem, kiedy zniknęli, schodząc na niższe piętra.

Na poddaszu nie było z pewnością pokojów dla kuracjuszy. Przywołałem w pamięci kształt bryły budynku Sanatorium i wyrastające ze stromego dachu małe okienka, zwieńczone strzelistymi szczytami. Wejścia na piętro wyżej broniły ponadto zamykane na szyfr szklane drzwi.

– Umieralnia. Nie wiedział kolega?

– Umieralnia? Co pan przez to rozumie?

– Zakład opieki długoterminowej – odparł, wypuszczając z ust kłęby dymu – dla nieuleczalnie chorych, którzy nie są w stanie już samodzielnie egzystować, warzywnik dla roślinek – ponownie zaciągnął się papierosem – przynajmniej w teorii, bo w praktyce nikogo tam nie mają. Tylko dla picu trzymają ten oddział. Na szczęście poza tą kuracjuszką, co ostatnio zmarła na serce, innych trupów tu nie było.

– O czym kolega mówi – wzdrygnąłem się poruszony słowami o zamarłej kuracjusze.

– Wszyscy o tym wiedzą, że to pic na wodę.

– Ale o tej kuracjusze…

– Nie słyszał kolega? Kolega z księżyca, czy co? – zaśmiał się ironicznie, gładząc wąs, czym chciał podkreślić, że spotkał mnie zaszczyt rozmowy z najlepiej poinformowaną osobą z turnusu – Wielka afera z tego była, choć oczywiście skutecznie starano się ją uciszyć. Bo, niby że atak serca miała, ale dlaczego, to pozostaje już w sferze domysłów.

Jego papieros się dopalił. Dogasił kiepa o futrynę i wyrzucił przez okno.

– Czas do łóżka – rzucił na pożegnanie – życzę koledze spokojnego snu.

Wyrzuciłem wypalonego w połowie papierosa i w końcu mogąc spokojnie wykaszleć drażniący oskrzela tytoniowy dym, wróciłem do pokoju.

Byłem zupełnie rozbity. Nie musiałem być dyplomowanym detektywem, żeby się domyślić, że ową zmarłą kuracjuszką była osoba, mieszkająca przede mną w tym pokoju. Skąd inaczej, nagle i niespodziewanie, w dniu mojego przyjazdu zwolniła się ta jedynka? Wcześniej przecież nie była dostępna. Rzuciłem zużytą koszulkę na leżący na stole pamiętnik. Nie potrafiłem go nawet wziąć do ręki, żeby zamknąć w szufladzie. Złe  myśli oplotły mój umysł niczym mocna i lepka pajęcza przędza. Czy to wydarzyło się tu, w tym pokoju? Jak długo leżała tu martwa? Czy znaleziono ją w łóżku, w którym śpię? A te odgłosy, które pojawiały się akurat wtedy, kiedy czytałem pamiętnik… Nie! – skarciłem się – Nie wierzyłem przecież w żadne duchy. Gdyby ta tragedia wydarzyła się tuż przed moim przyjazdem, na pewno myszkowaliby już tu dziennikarze, znam ich przecież, albo nawet prokuratura. Poza tym pamiętnik mógł leżeć zakleszczony szufladami w miejscu, gdzie go znalazłem od dłuższego czasu. Próbowałem rozmaitych, racjonalnych wyjaśnień, ale nie potrafiłem do końca dać im wiary. W końcu jakoś zasnąłem, zmęczony umysłowym wysiłkiem.

Rano moje wieczorne zachowanie uznałem jednak za żenujące. Przecież nie byłem dzieckiem, żeby bać się duchów. Wraz z poranną kawą wróciła charakterystyczną dla mojego fachu ciekawość i chęć poznania tej historii do końca. Dlatego obiecałem sobie, że gdy tylko skończę zabiegi, wrócę do czytania pamiętnika, który jeśli faktycznie należał do denatki, mógł mieć wyjątkową wartość, ze względu na możliwość prześledzenia ostatnich dni jej życia. 

Tymczasem od samego rana wpadłem w tryby sanatoryjnej codzienności. Każdy punkt kuracji był ściśle określony regulaminem i harmonogramem zajęć, i wypełniał szczelnie czas całego dnia. Wszystko rozpoczynało śniadanie w bufecie, w towarzystwie tych samych zapewne osób, którym nie musiałem się bliżej przyglądać, aby stwierdzić z pewnym poczuciem wyższości, że byłem najmłodszym kuracjuszem na turnusie.

Po śniadaniu należało odbyć spacer do położonej w górze parku Pijalni Wód Mineralnych, gdzie wypijało się trzysta mililitrów podgrzanej wody o zapachu zgniłych jaj, która niewątpliwie  mogła przynieść ulgę chorym na wrzody, albo refluks, ale na pewno nie komuś po urazie ortopedycznym. Tak samo spacer o tej porze roku w mokrym śniegu, od którego przemakały buty i chłoszczącym, górskim wietrze, choć wpisany był do karty zabiegów, mógł jedynie zaszkodzić moim bolącym plecom. Wracając wolnym krokiem, z głową okutaną w czapkę i kaptur, mijając bezlistne, ponure drzewa i zasypane śniegiem klomby, przypomniałem sobie słowa autorki pamiętnika, która z równą co ja niechęcią pisała o sensowności tych punktów kuracji. Pozostałe zabiegi zresztą też nie należały do przyjemnych i mówiąc wprost, po pierwszym dniu kuracji ledwo żyłem. 

Pamiętnik leżał, tak jak go zostawiłem, zakryty brudną koszulą. Tym razem wziąłem go bez cienia strachu i otworzyłem tam, gdzie zostawiłem zakładkę. 

 

“Przestałam jadać posiłki w towarzystwie mojej sąsiadki Jadwigi, odkąd swoje miejsce obok niej znalazł ten jej nowy kochaś z czarnymi wąsami. Należy najwidoczniej do tych, którzy do końca turnusu zamierzają pilnować swojej zdobyczy. Jednak dziś rano schodzę na śniadanie i widzę, że przy stoliku Jadźki siedzi jeszcze jeden mężczyzna. Nie kojarzę go z widzenia, no ale w Sanatorium mieszka mnóstwo ludzi i widocznie nie mieliśmy okazji się spotkać. A szkoda, bo facet miło wyróżnia się z tłumu stetryczałych zgredów. Nie jest co prawda zbyt młody, szpakowaty i na moje oko ma koło sześćdziesiątki, ale jest postawny, zadbany i dobrze ubrany, no i ma to coś w uśmiechu i spojrzeniu, że poczułam w brzuchu łaskotanie. Tak. Czuję, że nie mogę tak tego zostawić i puszczając w niepamięć moją awersję do sąsiadki, decyduję się do nich dosiąść. Przedstawiono nas sobie. Jerzy jest dziennikarzem i ma przyjemny, niski głos…”

Zupełnie tak jak ja – pomyślałem, zachwycony dobrym gustem autorki, oraz tym, że coraz więcej rzeczy nas ze sobą łączyło. Poczułem się, jakby to mnie, a nie tamtego, starszego kolegę po fachu, próbowała uwieść autorka. Przyznałem wręcz, że nie opierałbym się zbyt stanowczo jej zalotom. Otworzyłem sobie piwo i czytałem dalej.

“Jerzy chwalił się, że zna Uzdrowisko jak własną kieszeń, pytam go zatem, czy nie zechciałby wybrać się ze mną na pocztę. Mam tam do odebrania przesyłkę z rzeczami, które zamówiłam sobie jeszcze przed wyjazdem. Chętnie się zgadza, umawiamy się więc na szesnastą. Szesnasta to dobra pora, żeby spędzić chwilę na mieście, ale jednocześnie bezpiecznie wrócić przed zastrzeżoną w restrykcyjnym regulaminie godziną.

Biorę przykład z Jadwigi i decyduję się na elegancką stylizację. Przekładam wszystkie moje pstrokate sukienki i sięgam po tę jedyną klasyczną, jaką posiadam. Jest ciemnogranatowa, zapinana aż pod szyję, za to krótka i dobrze na mnie leży. Wyglądałam w niej na kobietę, która wie, czego chce. Na nogi wrzucam beżowe kozaki z wysokimi obcasami, do tego wkładam futro i jestem gotowa na spacer po uzdrowiskowym deptaku.

Do centrum Uzdrowiska idzie się w dół przez park, pokonując niezliczoną ilość schodów. Już w połowie drogi zaczynam przeklinać moje wysokie obcasy, od których aż pieką nienawykłe do takich spacerów łydki. Za jakie grzechy zesłano mnie na tą przeklętą, oddaloną od cywilizacji górę! Deptak, rozświetlony latarniami, wita nas piękną architekturą zabytkowego Uzdrowiska i słodkim zapachem gwarnych kafejek. Zazdrość aż kłuje mnie pod sercem, że też nie dopilnowałam tego, żeby dostać skierowanej do któregoś z sanatoriów położonych przy samym deptaku. 

Jerzy prowadzi mnie na pocztę, gdzie szybko odbieram swoją przesyłkę, po czym zaprasza mnie do kawiarni. Proponuje kawę, ale odmawiam. Nie piję kawy, gdyż zbyt podnosi mi ciśnienie, za to nie pogardzę grzanym winem, sporządzonym według ulubionej przeze mnie tyrolskiej receptury. Zamawiamy więc wino. Kawiarnia tętni życiem. Jerzy chwali się, że bywał już w wielu uzdrowiskach. Przyznaje, że najgorsze są takie jak nasze, państwowe spółki. Ma wiele na ten temat do powiedzenia. Wie, że ministerstwo co roku obcina fundusze przeznaczone na lecznictwo uzdrowiskowe, wskutek czego jednostki takie jak nasza, ledwo przędą, nie mając pieniędzy na remonty i rozwój wachlarza usług. Twierdzi, że jeśli chce się naprawdę podleczyć i jednocześnie odpocząć na jakimś poziomie, zostają tylko prywatne SPA, ale one z kolei sporo kosztują. Trochę się wymądrza i przynudza. Słucham go jednym uchem, ale mój wzrok błądzi gdzieś za oknami. Spoglądam na ośnieżone deptakowe ławeczki, pogrążając się w nostalgii za minionym latem. Jakże inaczej mógłby wyglądać mój pobyt w Uzdrowisku w ciepłych słonecznych miesiącach. Mogłabym przychodzić na deptak, żeby usiąść na ławce i odsłoniwszy do słońca nogi i dekolt chwytać opaleniznę, oraz pożądliwe spojrzenie przechodzących mężczyzn. Patrzę  na zegarek. Czas powoli wracać, żeby nie narazić się na nieprzyjemności. Mimo że się trochę wynudziłam w towarzystwie Jerzego, zapraszam go jeszcze do pokoju. Niech moja sąsiadka, Jadwiga zobaczy, że ja też potrafię uwodzić mężczyzn i to z wyższej półki niż ten jej wąsacz.

Wiem, że mężczyźni nie przepadają za wiśniówką tak jak ja, ale wiśniówki mojej domowej roboty nie mógł mi przecież odmówić. Przez cały dzień tylko gadał, stwierdziłam więc, że będąc moim gościem, musi posłuchać teraz trochę mnie. Postanowiłam podzielić się z nim zawartością tekturowej paczki, którą przytargałam z poczty, a teraz czeka na otwarcie. Rozcinam więc nożyczkami karton i dla zachęty sięgam po znajdujące się w środku, tak jak zamówiłam, kolorowe opakowanie. To seksowna, nocna koszulka, która specjalnie przyszła tu pocztą, żeby przez przypadek nie trafiła wcześniej w ręce mojego męża. Tak jak przewidziałam, robi wielkie oczy i przyznaje, że to odważny strój, po czym pyta wprost, czy ją przymierzę. Oczywiście, że zamierzam ją przymierzyć, ale najpierw chcę, żebyśmy się napili. Trącamy się kieliszkami, ale wracam jeszcze do rozpakowywania paczki. Chcę mu zaprezentować zakupione suplementy diety, których kilka słoiczków stawiam na stole. Jestem zafascynowana medycyną wschodu, szczególnie ajurwedą i to nią kieruję się w wyborze odpowiednich suplementów. A wszystkie one mają jeden cel: odjąć mi trochę lat. Jedne odpowiadają za poprawę jakości włosów i skóry, drugie dzięki licznym antyoksydantom mają za zadanie podreperować moje zdrowie, kolejne podnieść ogólną witalność ciała, w tym tę seksualną. Wszystko to z przekonaniem mu tłumaczę. On jednak trochę ironicznie się uśmiechając, zaczyna mi doradzać, żebym mnie wierzyła w te bzdury, które tam na etykietach wypisują. Tak mówi – bzdury. Po czym zaczyna filozofować, że poczekalnie lekarskie pełne są takich naiwnych kobiet, które zamiast się leczyć, faszerują się wątpliwego pochodzenia suplementami. Tak mówi – naiwnych kobiet. Poczułam się tym lekko urażona i zaczynam go przekonywać, że lekarze wcale nie potrafią leczyć, że szpitale zajmuje się tak naprawdę tylko objawami, a nie przyczynami chorób, a przecież wschodnia medycyna odkryła zdrowotne właściwości naturalnych surowców już wiele setek, jak nie tysięcy lat temu i wszystko to jest potwierdzone wieloletnią tradycją. Na to on się zaczyna się wymądrzać, że nie ma żadnych wiarygodnych badań potwierdzających właściwości lecznicze moich suplementów i że po prostu daję się oszukiwać ludziom żerującym na łatwowierności kobiet takich jak ja. Przesadził. Mówię mu więc, żeby najpierw trochę poczytał, zanim się zacznie wymądrzać… No i nastaje ta niezręczna cisza, kiedy nie wiadomo już co dalej zrobić. Jerzy dopija z kieliszka resztkę mojej wiśniówki i chrząkając, zabiera się do wyjścia. Cóż. Krzyż na drogę. Macham ręką. Tego jeszcze brakowało, żebym paradowała pod rękę po Uzdrowisku z człowiekiem, który uważa mnie za idiotkę. Z jednym takim muszę żyć od dobrych kilkudziesięciu lat i to mi wystarczy.”

Moje spojrzenie padło na pudełko po erotycznej bieliźnie i pokusy zakradły się znów do moje głowy. Przed oczami stanęła mi autorka pamiętnika. Próbowałem ją sobie wyobrazić, jako energiczną mamuśkę w szpilkach i krótkiej sukience, z burzą trwale ondulowanych blond włosów i mocnym makijażu. Moje myśli coraz bardziej dryfowały w kierunku czarnej bielizny ze zdjęcia na pudełku. Wyobraziłem sobie koronkowe miseczki obejmujące jej biust i cieniutkie figi, czekające tylko, żeby je zdjąć. Lubieżne jęki i westchnienia opętały moje uszy, płynąc już nie zza ścian, ale wprost z jej ust. Burzący w żyłach krew jad pożądania rozpalił moje ciało chyba pierwszy raz od czasu wypadku, tak że zupełnie zapomniałem o moich przypuszczeniach dotyczących trupa w sanatorium.

 

Do czytania powróciłem kolejnego wieczora. Starałem się nie zaprzątać sobie głowy dylematem, czy autorka pamiętnika to ta kobieta, która rzekomo zmarła. Chciałem po prostu poznać jej historię do końca. Liczyłem, że na jej końcu wszystko się wyjaśni tak jak w dobrej, klasycznej powieści. Z ciekawości przekartkowałem w przód, patrząc, ile zostało do przeczytania stron. Było ich jeszcze trochę, ale nie chciałem wybiegać w przyszłość. Postanowiłem wszystko przeczytać po kolei.

“Ze wszystkich zabiegów najbardziej lubię aquavibron. Ale nie tylko dlatego, że jest bardzo przyjemny i moje plecy czują się po nim lepiej. Podoba mi się rehabilitant, który go wykonuje. Ma pewnie dwadzieścia parę lat, wysportowaną sylwetkę i umięśnione ramiona, a do tego wydaje się być bardzo delikatnym i sympatycznym chłopakiem. Uwielbiam ten moment, kiedy leżę już na stole zabiegowym i czuję, jak rozpina mój biustonosz, żeby zająć się moimi plecami. To bardzo podniecające. A kiedy głowica urządzenia masuje moje krzyże, czuje, że cała drżę również w środku. Zauważyłam ponadto, że na ramieniu ma wytatuowany symbol yin-yang. Posiadam sporą wiedzę na temat ajurwedy i filozofii wschodu i myślę, że mielibyśmy o czym rozmawiać. Dość już mam tutejszych kuracjuszy, starych, brzydkich, nudnych lubieżników, przekonanych o wyższości intelektualnej nad kobietą, która z tego chyba jedynego powodu powinna im być uległa. Dość!

Dziś czekam w kolejce na aquavibron lekko podniecona. Rano postanowiłam pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa. Zanim kładę się na stół zabiegowy, sama rozpinam biustonosz i całkiem go zdejmuję. Dopiero kiedy jestem pewna, że zwrócił uwagę na moje nagie piersi, zasłaniam je dłońmi, choć moje dłonie są niewątpliwie mniejsze od moich piersi. Widzę, że się nieco speszył i usztywnił, ale przyznaję, że na to liczyłam. Dalej wszystko jest niby normalnie, kładę się na brzuchu, a on zaczyna masować moje plecy, ale dostrzegam po jego nienaturalnie wypiętych z przodu dresowych spodniach, że usztywniło się w nim również coś więcej. Przyznaję! Zalewa mnie fala słodkiej satysfakcji. Mój seksapil wciąż działa i to nawet na młodszych mężczyzn. Niesiona chyba tą falą kobiecej pewności siebie wyciągam dłoń i dotykam tego miejsca. Przez materiał spodni czuję, jak jest duży i twardy, on jednak cofa biodra. – Zawsze tak cię podnieca masowanie pacjentek? – pytam go prosto z mostu. Waha się chwilę, ale odpowiada z odrobiną kokieterii – To zależy od pacjentki. Uff. Komplement trafia w samo sedno mojej kobiecej próżności. O mało nie dostaję orgazmu. Za to zaczynam gadać jak najęta, o tym jego tatuażu yin-yang, o tym, że sama interesuję się medycyną wschodu, opowiadam mu o ajurwedzie, jodze i czakrach, a na koniec pytam go, czy zna się na masażu tantrycznym. Nie odpowiada, bo właśnie zabieg dobiega końca, ale kiedy jestem już ubrana, podaje mi odbitą na ksero ulotkę. – Jeśli jest pani zainteresowana – mówi – odbywają się u nas warsztaty masażu tantrycznego. Nie wierzę własnym uszom. Spoglądam na ulotkę, gdzie jest napisane tylko to, co powiedział, nic więcej, plus kontaktowy numer telefonu. – Proszę jednak nikomu tego nie pokazywać – dodaje ściszonym głosem – bo wie o tym tylko wąska i zaufana grupa osób. Nadal nie dowierzam. Czy jestem zainteresowana wzięciem udziału w hermetycznej sesji tantry? – Inne pacjentki też pan zaprasza? – muszę zadać to próżne i głupie pytanie. – Tylko te, które nie wstydzą się swojego ciała i swojej seksualności – odpowiada prosto z mostu – a odniosłem wrażenie, że pani do nich należy. Koszt nie jest mały, ale zapewniam, że warto. Pytam jeszcze, czy to on je prowadzi, ale odpowiada, że nie, że przyjeżdża tu specjalnie zaproszony mistrz tantry.

Wychodzę z gabinetu szczęśliwa, jakbym Pana Boga za nogi złapała. Wreszcie! Wreszcie znalazłam w tym przeklętym Sanatorium coś dla siebie, wstęp do elitarnego grona, gdzie od dawna powinnam mieć swoje miejsce.”

Tu wpis się kończył. Dalej było kilka prawie pustych stron. Znalazłem tam tylko zapisane jakieś nazwiska i numery telefonów. Odniosłem wrażenie, jakby autorka pamiętnika szukała informacji na temat organizowanych tu rzekomo warsztatów tantry, oraz prowadzącego je mistrza. Wywiad, który przeprowadziła, musiał jednak wypaść pozytywnie, gdyż na kolejnych stronach powrócił pamiętnik, a wpis rozpoczynały następujące słowa.

“Dziś jest ten dzień. Idę na sesję tantry.”

Podniecenie autorki udzieliło się również mnie. Rozsadzało moje ciało, nie zważając na pokiereszowany i ciągle bolący kręgosłup. Dlatego odłożyłem na chwilę brulion i poszedłem otworzyć sobie piwo, żeby ostudzić nieco emocje. Opowieść wciągnęła mnie tak, jakbym to ja sam brał w niej udział.
 

“Zgodnie z przekazaną mi instrukcją, o godzinie dwudziestej stawiam się pod szklanymi drzwiami, prowadzącym na najwyższe piętro i wpisuję podany mi kod. Po chwili drzwi się otwierają”.

Nagle przed oczami stanęła mi scena, kiedy na klatce schodowej zapaliłem z wąsaczem papierosa. Usiłowałem przypomnieć sobie twarze pary, która wyszła wtedy zza szklanych drzwi, ale szczegóły ich wyglądu zupełnie umknęły mojej uwadze. Jedno było jednak pewne. Na poddaszu nie było żadnej umieralni, jak to powiedział facet z wąsami. Co tam więc się znajdowało? Szybko wróciłem do lektury.

“W przebieralni mam wszystko zdjąć i owinąć się w przygotowane ręczniki. Wychodzę zza parawanu równocześnie z inną kobietą. Babeczka jest w moim wieku, trochę drobniejsza. Ma sięgające ramion, proste włosy zafarbowane w jasne pasemka i sympatyczny uśmiech. Łapie mnie pod rękę i mówi, że jest pierwszy raz na czymś takim, i trochę się boi, ale ciekawość jest silniejsza od strachu. Jakby mi to z ust wyjęła. Pocieszam ją, że dla mnie to też pierwszy raz i obie kierujemy się w stronę zakrytych aksamitną kotarą drzwi. Wchodzimy na wypełnioną przytłumionym światłem salę. Ze ścian zwisają kolorowe gobeliny z wzorami mandali, na  podłodze leżą ułożone w rzędy poduchy, w powietrzu unosi się zapach kadzidełek. Na środku sali znajduje się wielkie, okrągłe jacuzzi. Przed jacuzzi czeka już grupa osób w białych ręcznikach. Jest nas w sumie ósemka, cztery babki i czterech facetów. Mój masażysta prowadzi ożywioną rozmowę ze szczupłym mężczyzną, o szpakowatych, długich włosach, spiętych na czubku głowy w kok. To zapewne jest nasz mistrz. Widząc, że jesteśmy w komplecie, występuje na przód i wita nas ukłonem: Namaste! Jak to pięknie brzmi w jego ustach. Namaste! Gromadzi nas wokół jacuzzi, po czym zaprasza, abyśmy odłożyli ręczniki i weszli do środka. Po chwili wszyscy jesteśmy nadzy. Spoglądam na moją nową znajomą. Mimo szczupłej sylwetki pełna jest miłych dla oka krągłości. Obok nas stoi chyba jakieś starsze małżeństwo, bo trzymają się za ręce. Ich sylwetki dalekie są od ideału, oboje mają sterczące brzuszki i niewydepilowane miejsca intymne, ale jak widać, nie wstydzą się tego. Obok naszego mistrza stoi jedyna przedstawicielka młodszego pokolenia. Piękna, szczupła dziewczyna, o azjatyckich rysach. Jak się pewnie każdy domyśla to jego asystentka. Czwarta z kobiet jest posiadaczką pięknie wyrzeźbionego i opalonego ciała, ozdobionego dodatkowo licznymi tatuażami w formie wykaligrafowanych sentencji. Po twarzy starej czarownicy widać jednak, że wcale nie jest młodsza ode mnie. Mam wrażenie, że od razu na cel wzięła sobie stojącego obok niej muskularnego playboya, z kolorowo wytatuowanymi ramionami i spiętymi w kucyk włosami, jedynego którego męskość po zdjęciu ręczników od razu wyłoniła się w pełnym wzwodzie. Domyślam się, czego ta franca oczekuje. Mój masażysta uśmiecha się do mnie tym swoim nieśmiałym, chłopięcym uśmiechem. Nago wygląda jeszcze lepiej niż w uniformie. Ostatni  z mężczyzn, na oko czterdzieści plus, ma krótkie blond włosy, zadbany zarost i idealnie wydepilowane, umięśnione ciało, niepozbawione jednak nadprogramowych kilogramów. 

Woda w jacuzzi, do której wchodzimy całą ósemką, na pierwszy rzut oka wygląda jak gigantyczna porcja rosołu. W jej ciepłej toni pływają liście i łodygi ziół, a na powierzchni dryfują żółte oczka tłuszczu, które kleją się do naszych ciał, kiedy zanurzamy się po samą szyję. Mistrz tłumaczy oczyszczające i tonizujące znaczenie kąpieli w tym specjalnie skomponowanym wywarze na bazie zielonej herbaty i szałwii, z dodatkiem kardamonu i imbiru. Kompozycja olejków mirry, szafranu, jaśminu i drzewa sandałowego ma pobudzić nasze ciała i pomóc odblokować czakry. Kiedy będziemy wychodzić, ich oleista warstwa pokryje nasza ciała zmysłowo pachnącą powłoką. Mistrz objaśnia, że tematem sesji będą trzy kobiece czakry: czakra trzeciego oka, czakra serca i czakra sakralna, których odblokowanie pozwoli nam przejść do praktyki masażu yoni. Wiem, co to jest masaż yoni i dostaje wypieków na samą o nim myśl.

Pilnuję swojego masażysty i kiedy opuszczamy w końcu ciepłe wody jacuzzi, tak jakoś naturalnie zajmujemy razem miejsce na poduszkach. Obok moja koleżanka siada w towarzystwie tego starszego gościa, dalej przytuleni do siebie siadają małżonkowie, z przodu ta wytatuowana czarownica z playboyem, a na środku nasz mistrz, przed którym kładzie się na plecach jego Azjatka. Na jego polecenie wszystkie panie kładą się tak samo, a panom nakazuje usiąść w kucki za naszymi głowami. Mistrz tłumaczy, jak odnaleźć miejsce czakry trzeciego oka. Czuję, jak męskie dłonie obejmują moją głowę. Jestem cała spięta, ale delikatny masaż czoła i skroni odpręża mnie. Unoszę wzrok i nasze spojrzenia się spotykają. Uśmiechamy się do siebie, rozumiejąc się bez słów. Czakra zostaje niewątpliwie otwarta. 

Czas przejść do czakry serca. Widzę, jak mój masażysta nachyla się nade mną i czuję, jak jego dłonie lądują na moim mostku. Palce delikatnie przesuwają się po skórze w górę i w dół, po czym cofają się w kierunku szyi, obejmując łagodnym masażem obojczyki i ramiona. Koliste ruchy zataczają coraz większe kręgi, przebiegając po bokach żeber i wokół piersi, trącając je tylko jakby przypadkiem. Ale tu nie ma przypadku, wszystko przebiega według ścisłych wskazówek mistrza. Mocne, męskie dłonie wreszcie je obejmują, unoszą w górę, ściskają je razem ze sobą, po czym rozchylają na boki. Mam wrażenie, że cała ich objętość ginie w uścisku jego palców, ale kiedy zerkam w tamtą stronę, widzę jak spomiędzy nich wystają wydłużające się zawsze kiedy jestem podniecona sutki. Spoglądam jeszcze w górę, ale jego wzrok skupiony jest na moim biuście. Widzę tylko, jak pracują muskuły jego ramion, jak naprężają się mięśnie klatki piersiowej. Boję się, że kiedy tylko czakra serca się otworzy, te cudowne dłonie skradną mi jej zawartość…

Czakra sakralna znajduje się pomiędzy pępkiem a krokiem. Aby się do niej dostać, masażysta musi zmienić pozycję. Znów czuję, jak spina mnie stres, kiedy rozchyla moje kolana i siada u samego mego łona. Przez chwilę przypominają mi się krępujące wizyty u ginekologa. W dodatku miejsce poniżej pępka, gdzie kładzie swoje palce, uwypukla nieco wstydliwa oponka. Na szczęście wraz z jego dotykiem do mojego ciała spływa spokój, a delikatny, punktowy masaż sprawia, że wraca relaks. On też czuje, że się rozluźniam, bo nagle jego ruchy stają się mocniejsze, intensywniejsze, obejmują moje biodra i uda,  i znów jakby tylko niechcący muskają moje narządy rodne. Ale to nie jest niechcący, to tylko subtelne preludium przed masażem mojej yoni. Im bliżej skradają się do niej jego palce, tym bardziej czuję, jak rozkosz przejmuje władzę nad moim ciałem. Tak że kiedy docierają w końcu do tych najczulszych miejsc, coś jak prąd elektryczny przechodzi przez całe moje ciało, wprawiając w drżenie moje nogi i brzuch. Słyszę, jak któraś z kobiet jęczy z rozkoszy. Też jestem tego bliska. Jego dotyk jest coraz intensywniejszy, coraz bardziej zamaszysty. I nagle wnika do mojego środka. Nie potrafię nie krzyknąć. Jak za sprawą naciśnięcia magicznego guzika obezwładnia mnie potężny orgazm. Mocnym uściskiem dłoni uspokaja moje drżące łono, podczas gdy druga dłoń, gdzieś głęboko we mnie naciska serią niezliczonych razy ten magiczny guzik. I wtedy się to dzieje. Strumień moich soków tryska prosto w niego. 

Czytałam o tym, widziałam to na filmach, ale nigdy jeszcze czegoś takiego nie doświadczyłam. Spoglądam na jego uśmiechniętą twarz, dumną z osiągniętego rezultatu. Spoglądam na jego mokrą od moich soków skórę i niżej, tam gdzie u nasady jego umięśnionego brzucha wznosi się wertykalnie ku górze, rozwinięty w pełnej krasie lingam. Nasze spojrzenia się spotykają, a wtedy jego dłoń kładzie główkę lingamu na rozchylonych płatkach mojej yoni i pewnym ruchem zanurza ją w jej wnętrzu. Odwracam głowę i odpływam. Przez rzęsy półprzymkniętych powiek widzę, jak obok nasi sąsiedzi też nie próżnują. Cała sala rozbrzmiewa jękami i krzykami spełnienia. Zamykam oczy. Nie chcę tego widzieć. Chcę tylko czuć leniwe, ale głęboko penetrujące ruchy mojego partnera. Czuć objęcia jego ramion, które w pewnej chwili porywają mnie do siebie. Półprzytomna przywieram do jego młodego ciała, pachnącego intensywnie olejkiem z drzewa sandałowego i obejmuję go nogami, przyjmując pozycję kwiatu lotosu. Przelotnym spojrzeniem przesuwam wzrok po całej sali. Odnoszę wrażenie, że warsztaty tantry zmieniły się zwykłą orgię. Wytatuowany playboy, zadarłszy do gry nogi tej opalonej wiedźmy, rżnie ją na całego, na środku nasz mistrz spleciony z własną asystentką zadowala ją ustami. I tylko małżeństwo jakby zastygło w objęciach, może już spełnione. 

Nagle tuż obok pojawia się moja sąsiadka, a na ramionach, a po chwili na biuście czuję dotyk dłoni tego jej partnera. Te dłonie, delikatnie ale stanowczo zdejmują mnie, niczym marionetkę z lingamu, który od razu znika w ustach mojej sąsiadki. Czuję jak ten jej facet, nie pytając się wcale, czy tego chcę i czy mi się to podoba, obejmuje moje biodra i bierze mnie od tyłu, mocno, ostro, dynamicznie. Twardy, męski seks wypełnia całe moje wnętrze, jakby tam rósł i pęczniał, aż kolejny orgazm rozdziera mi usta niekontrolowanym krzykiem. Wszystko kręci się jak w kalejdoskopie. Po chwili znowu leżę na plecach przygnieciona ciężarem tego mężczyzny. Widzę tylko jak jego wielkie, przekrwione prącie wynurza się spomiędzy ściskanych mocnymi dłońmi piersi. Jego ruchy są gwałtowne, aż odbierają mi oddech, a po kilku chwilach jego gorące i lepkie nasienie tryska mi prosto w twarz…”

 

Zabawne, ale za każdym razem, gdy z wypiekami czytałem pamiętnik ,w mych uszach pojawiły się zaraz te dźwięki, które tak mnie atakowały od pierwszego dnia. Zacząłem się zastanawiać, czy to nie wyobraźnia mnie zwodzi i słyszę coś, czego nie ma. Odgłosy jednak, niczym z kiepskiego filmu porno były jednak wyraźne, jakby niesione echem korytarzy. I wtedy zauważyłem na ścianie nad łóżkiem zamalowaną farbą kratkę wentylacyjną. Nagle trybiki w mojej głowie się poruszyły. Czy to czasem nie z wentylacji dobiegały te tajemnicze odgłosy seksu? Bez wątpienia mogły tu docierać poprzez ukryte w ścianach przewody z ostatniego piętra. Zacząłem sobie uświadamiać, że to wcale nie były urojenia, ani tym bardziej duchy. Tam na górze musiały się odbywać orgie, których odgłosy docierały poprzez kanały wentylacyjne do mojego pokoju.

Podniecony tym odkryciem pomyślałem, że może trzeba spróbować się tam rozejrzeć. Ubrałem się i wyszedłem na korytarz. Panowała tam cisza i mrok. Tylko na klatce schodowej świeciły się oznaczenia drogi pożarowej. Sanatorium wydawało się już pogrążone we śnie i tak właśnie miało być. Nie chciałem mieć świadków. Ostrożnym krokiem, żeby nie wywołać hałasu, dotarłem do schodów, którymi wspiąłem się do szklanych drzwi. Ale nie zamierzałem walić w nie głową. Dokładnie przeczytałem każde zdanie pamiętnika, a potem przypomniałem sobie zapisany dużymi cyframi na jednej z pustych stron kod. Czy to nie był podany przez telefon pin służący do otwarcia tych drzwi? Byłem przekonany, że tak. Dlatego zapamiętałem te cztery cyfry. Przyświeciłem sobie małą latarką na breloku, którą ze sobą zabrałem i zacząłem wpisywać kod. Odniosłem jednak wrażenie, że klawiatura nie działa. Nie świeciła się żadna z kontrolek, a klawisze wchodziły zupełnie bez dźwięku, jakby w ogóle nie docierało do nich zasilanie. Machinalnie poruszyłem klamką i ku mojemu zaskoczeniu drzwi się otworzyły. A zatem musiały być otwarte, gdyż nie słyszałem charakterystycznego szczęku elektromagnesu, odblokowującego zamek. Szczęście mi sprzyjało! 

Wślizgnąłem się do środka i dyskretnie zamknąłem za sobą drzwi. Górne piętro w słabym świetle pojedynczej ledowej diody wydawało się żywcem wyjęte z nieczynnego szpitala. Posadzkę pokrywało odbijające światło linoleum, a ściany zielona lamperia. Po bokach otwierały się przesuwne drzwi, prowadzące do kolejnych sal. Zaglądnąłem do jednej i drugiej, penetrując je snopem słabego światła, ale w środku nie było nic, poza pustymi szpitalnymi łóżkami na kółkach. Wszystko pokrywał kurz i pajęczyny, tak jakby nie było tu nikogo od wielu dni. To nie mogło być z pewnością miejsce, gdzie odbywają się elitarne schadzki. Sceneria raczej sprzyjała kręceniu horrorów. Uwierzyłem na chwilę pamiętnikowi, opisującemu orgie na poddaszu i przyjąłem to poniekąd z ulgą. Brutalne fakty były jednak takie, że kuracjuszka nie żyła, a na poddaszu znajdował się opuszczony szpital, gdzie umierali ludzie. Poczułem, jak znowu do mych żył zaczął sączyć się lęk. Korytarz niknął gdzieś dalej w mroku. Po bokach majaczyły w ścianach otwory kolejnych drzwi  Miałem dość. Zawróciłem i z podwiniętym ogonem wróciłem do pokoju.

Tej nocy nie mogłem spać dręczony koszmarami. 

 

Nazajutrz stało się jednak coś, co radykalnie zmieniło moją perspektywę patrzenia na historię zagadkowej kuracjuszki.  Przy śniadaniu, do mojego pustego dotąd stolika dosiadło się pewne małżeństwo. Oboje byli raczej przy kości i oboje nosili długie, przyprószone siwizną włosy. Nie wiem dlaczego, to było już normalnie chore, ale zobaczyłem w nich parę, która została opisana w pamiętniku, podczas owej sesji tantry. Pasowali jak ulał. Nawet to, że wchodząc do bufetu, trzymali się za ręce. Zaczęli opowiadać, że są muzykami w filharmonii, ona jest wiolonczelistką, a on puzonistą. Ja przyznałem, że jestem dziennikarzem, co stało się okazją do wspólnego narzekania na standardy, jakie panują w Sanatorium. Padła nawet propozycja, żeby obsmarować Uzdrowisko w prasie. Wtedy zaświtała mi w głowie myśl.

– Słyszałem nawet, że jakaś kuracjuszka tu ostatnio zmarła.

– To prawda – kobieta przytaknęła, spoglądając na swojego męża – głośno się tu o tym nie mówi, ale niektórzy na własne oczy widzieli, jak wywożono zwłoki

– Mój sąsiad straszył mnie – ściszyłem głos do szeptu – mówił, że zmarła w moim pokoju, tuż przed moim przyjazdem.

– A gdzie pan mieszka? – dopytywał mężczyzna.

– Na trzecim…

– To na pewno nie – zaprzeczył stanowczo – my mieszkamy na pierwszym i ona też tam mieszkała. Kojarzyłem ją z widzenia.

– Straszył tylko pana – zaśmiała się jego żona.

– Jest pani pewna? – dopytywałem. 

Odpowiedź miała dla mnie fundamentalne znaczenie. Bo jeśli faktycznie denatka zmarła na pierwszym piętrze, to nie była nią z pewnością autorka pamiętnika. Państwo nie mieli jednak żadnych wątpliwości co do swojej racji.

Poczułem się, jakby wielki ciężar spadł mi z serca. Z drugiej jednak strony zagadka pamiętnika pozostawała niewyjaśniona. Pozostawało pytanie, dlaczego moja poprzedniczka przedwcześnie opuściła turnus, zwalniając mi pokój. W pamiętniku pozostało jeszcze trochę stron, które obiecałem sobie dogłębnie przestudiować wieczorem.

Tymczasem, kiedy wracałem z obiadu, zaczepiła mnie recepcjonistka. W przegródce z kluczem mojego pokoju czekał na mnie list. Wziąłem kopertę i obejrzałem z zaciekawieniem. Nie było na niej mojego imienia ani nazwiska, jedynie cyfra, numer mojego pokoju. Spojrzałem pytająco na recepcjonistkę, na co odparła, że przyniosła go jakaś kobieta. Zaintrygowany wziąłem kopertę i udałem się do pokoju. Dopiero tam wyjąłem ze środka odręcznie zapisaną kartkę papieru.

Serdecznie witam lokatora pokoju 313. Mam do Pana niezwykle gorącą prośbę. Mieszkałam w tym pokoju przed Panem i wyprowadzając się, zapomniałem zabrać pewną bardzo ważną dla mnie rzecz. W szufladzie stojącej obok łóżka komody znajdzie Pan pudełko po damskiej bieliźnie. To tylko pudełku. W środku trzymałam notatnik z ważnymi dla mnie zapiskami. Bardzo zależy mi na zwrocie notatnika. Nie jestem w stanie inaczej się z Panem skontaktować, dlatego gdyby mógł Pan przybyć dziś do kawiarni Stokrotka na godzinę 16, byłabym bardzo zobowiązana. Kawiarnia Stokrotka znajduje się na samym środku deptaka, a mnie znajdzie Pan przy stoliku z bukietem irysów. Będę Pana niecierpliwie oczekiwać. Pozdrawiam. Jolanta Solska.”

Byłem w szoku. Byłem w ciężkim szoku. Przeczytałem ten liścik, napisany niewątpliwie tą samą ręką co pamiętnik, kilkakrotnie. Ta wiadomość była niczym list w butelce wysłany zza światów. Ale czy słusznie musiałem się aż tak temu dziwić? Rankiem chyba jasno to ustaliłem, że łączenie autorki pamiętnika z rzekomą denatką było bezpodstawne. Czy to więc takie dziwne, że właścicielka pamiętnika postanowiła go odzyskać?

Rzuciłem wszystko i wpadłem w wir przygotowań. Byłem podniecony, jakbym szedł na pierwszą randkę. Mało tego, jakbym szedł na randkę z kobietą moich marzeń. Czytanie pamiętnika tak rozbudziło moje namiętności, że przestałem myśleć o żonie, o dzieciach, jak i o innych kobietach, które w życiu mnie pociągały. Liczyła się tylko ona. Autorka tych pikantnych wspomnień. Założyłem koszulę, ogoliłem się i skropiłem wodą kolońską, po czym zabrałem spakowany do pudełka pamiętnik i opuściłem Sanatorium.

Dzień był pogodny, choć krótki i o tej porze Uzdrowisko spowijał już cień zmierzchu. Alejki zdążyły wyschnąć i raźno ruszyłem  w dół przez park. W kiosku z pamiątkami kupiłem torebkę prezentową, do której wrzuciłem pudełko z brulionem, a w mijanym spożywczaku dokupiłem jeszcze butelkę wiśniówki. Deptak skrzył się kolorowymi światełkami, które przypominały, że Święta są tuż tuż. Bez trudu odnalazłem kawiarnię Stokrotka, mieszczącą się w okrągłym pawilonie, na samym środku spacerowej promenady. Zastanawiając się, czy to tutaj była randce z Jerzym, wszedłem do środka. Wewnątrz zajętych było raptem kilka stolików. Na każdym z nich stał flakon z innym kwiatem. Był tam tulipan i hiacynt, i żonkil, i oczywiście irys. Podszedłem trochę spięty do siedzącej przy nim kobiety i zapytałem:

– Czy to jest irys?

Na dźwięk moich słów kobieta zerwała się z krzesła niezwykle ożywiona.

– To pan! Biłam się z myślami, czy pan przyjdzie.

Przedstawiłem się, podnosząc do ust jej ozdobioną kilkoma pierścionkami dłoń. Na jej nadgarstku zadzwoniły masywne bransolety. Miała farbowane na brąz włosy, spod których wystawały wielkie obręcze kolczyków. Jej usta podkreślała czerwona szminka, a oczy kryły się za dość mocnymi szkłami okularów. W butach na obcasie była niewiele niższa ode mnie. Miała na sobie ciemną, podkreślającą kobiece kształty sukienkę, w której prezentowała się szykownie. Bez żadnych wątpliwości i bez żadnych złudzeń jej twarz i figura potwierdzały, że miała tyle lat, ile miała. Skłamałbym jednak mówiąc, że doznałem rozczarowania. Była taka, jaką powinna być zadbana  kuracjuszka w jej wieku. Poza tym poczułem, że sam  zrobiłem na niej bardzo dobre wrażenie. Dała mi to zresztą niemal wprost do zrozumienia, bo kiedy zaraz na wstępie spytałem, skąd wiedziała, że w jej pokoju mieszka mężczyzna, odparła z nutą kokieterii w głosie.

– Niedawno spotkałam się na mieście z naszą sąsiadką zza ściany. Pewnie poznał ją pan. To ona powiedziała mi, że na moje miejsce przyszedł młody i przystojny mężczyzna. Nie zmyślała! – zaśmiała się .

Kelnerka przyniosła herbatę i serniczek. 

– Należą się panu wyjaśnienia. Pewnie zastanawiał się pan, dlaczego pokój był wolny. Doszło w nim do małej katastrofy. W nocy strzeliła rura. Zalało ścianę, podłogę, łóżko, wszystko!. Do rana musiałam czekać na pomoc, bo jak pan wie, w nocy na dyżurze jest tam tylko stróż i pielęgniarka. Rano przyszli hydraulicy i zaczęli kuć ścianę. W kilka minut zawalili gruzem cały pokój. Oczywiście poszłam do kierowniczki i zażądałam innego pokoju. Pan ją jednak pewnie poznał. Stare, wredne babsko. Powiedziała, że nie ma wolnych pokojów i muszę cierpliwie poczekać, aż skończą remont. Tego było za wiele. Uderzyłem do samego prezesa. Na szczęście prezes okazał się pierwszym człowiekiem na poziomie, jakiego tu spotkałam. Wykonał telefon i po chwili zaproponował mi miejsce w Domu Zdrojowym na deptaku. Powiem panu, że gdy tylko zobaczyłam Dom Zdrojowy, piękny budynek, z historią i to w samym centrum Uzdrowiska, wiedziałam, że chcę się tam przenieść. Był jeden problem. Jedyne wolne miejsce było w pokoju dwuosobowym i musiałabym się do kogoś dokwaterować. To jednak nie był dla mnie żaden koszt, bylebym tylko wreszcie mogła zmienić to mroczne Sanatorium na górce, na piękny Dom Zdrojowy. Zatem jestem tu od tygodnia i nie żałuję. Żal mi tylko pana. Mam nadzieję, że pokój został solidnie wyremontowany?

– Nie zauważyłem żadnych śladów po katastrofie – odparłem.

Miło było słuchać tych wyjaśnień. Z poziomu rozmyślań o orgiach i duchach wróciłem na grunt logicznych i oczywistych faktów.

– Ale przyznaję, że Sanatorium ma jakiś mroczny i ciężki klimat, który rzuca się szczególnie na mózg.

– Dziś skończyłam pobyt, jutro wyjeżdżam i dlatego pozwoliłam sobie pana pofatygować. Udało się panu znaleźć to, o co pana prosiłam?

– Przyznam, że znalazłem to pudełko od razu, kiedy się wprowadziłem – odparłem.

– Bardzo się cieszę – z ożywieniem i wyraźną ulgą poprawiła swoje włosy – ale pan może napiłby się czegoś mocniejszego? Jest pan moim gościem.

Zawahałem się, ale wypaliłem.

– A dają tu tyrolskiego grzańca?

Zauważyłem, że speszyła się lekko, wytrzymała jednak mój wzrok, po czym wybuchnęła śmiechem.

– Nie wierzę! Czytał pan!

Pogroziła mi palcem. 

– Przepraszam. Czytałem. Skąd mogłem wiedzieć, co jest w środku. A kiedy zacząłem, pochłonęło mnie bez reszty.

– Wszystko pan odczytał? Takie odręczne pismo?

Roześmiałem się. Akurat kelnerka przyniosła garnuszki z grzańcem, w którym od razu zanurzyliśmy usta.

– Wyznam coś pani. Jestem dziennikarzem. Uśmiecha się pani, ale naprawdę jestem dziennikarzem i znam się trochę, nazwijmy to na literaturze. I muszę przyznać, że to jest naprawdę świetnie napisane. Powiem szczerze, że sam, kiedy tu przyjechałem, nosiłem się z zamiarem napisania takiej relacji z pobytu w Sanatorium i kiedy zacząłem czytać to, co pani napisała, przyszło mi nawet do głowy, żeby wykorzystać pani pamiętnik.

Rozbawiłem ją tym do reszty.

–  Ale to nie jest pamiętnik.  

Spojrzałem na nią pytająco, lekko zbity z tropu. Uśmiechała się jednak twarzą pokerzystki i było w tym coś pociągającego. 

– Skoro pan poświęcił czas, żeby przeczytać moje notatki, należą się panu wyjaśnienia. To nie jest pamiętnik, to zmyślone historie.

Zbadałem ją wzrokiem i pomyślałem sobie, że gdyby ktoś obcy przeczytał moje intymne wynurzenia, też pewnie zaprzeczyłbym, że są prawdziwe. Chociaż z drugiej strony… Przypomniałem sobie moją wizytę na ostatnim piętrze Sanatorium, które ciężko było sobie wyobrazić jako scenerię tantrycznej orgii. Może mówiła jednak prawdę?

– Raczył się pan wyrazić, że zna się na literaturze. Tak. To jest taka trochę literatura. Literatura szufladowa. Pisuje erotyczne opowiadania, które potem staram się publikować. Tym bardziej jest mi miło, że jako osobie poniekąd z branży, spodobało się to, co nagryzmoliłam.

– Tak. Bardzo mi się spodobało.

Nie mogłem jej powiedzieć, że do tego stopnia mi się spodobało, że kilkakrotnie przy jej lekturze doszedłem… Dopiłem tylko mojego grzańca i zamówiłem kolejny. Był bardzo dobry. Mocno słodki, mocno korzenny i w ogóle mocny.

– Mam znajomego, który prowadzi takie małe wydawnictwo, publikujące różne, niszowe rzeczy. Jeśli miałaby pani tego więcej, mógłbym z nim porozmawiać.

Akurat znowu pojawiła się kelnerka z kubeczkami dymiącymi mocnym, korzennym zapachem. Wzięliśmy je do rąk i trąciliśmy się nimi.

– Możemy przejść na ty? – zaproponowała – Słysząc ciągle słowo pani, czuję że naprawdę jestem taka stara, jaka jestem.

– Miło mi – zgodziłem się – choć nie jestem zapewne zbyt młodszy od ciebie. 

Roześmiała się tylko na ten mało wyszukany komplement. Tyrolski grzaniec rozweselał nas coraz bardziej. Tymczasem w kawiarni przybyło kuracjuszy. Ktoś pogłośnił muzykę. Jakaś para nawet zaczęła tańczyć. Nagle z głośników popłynęła pewna znajoma, bardzo stara, odpowiednią dla tutejszych kuracjuszy piosenka.

– Poznajesz? – zaśmiałem się – Zielone wzgórza nad Soliną. Nie odpuszczę ci, jeśli ze mną tego nie zatańczysz!

Wstałem i wyszliśmy na środek kawiarni. W dosyć luźnych objęciach zaczęliśmy się bujać, przestępując z nogi na nogę w takt wolno płynącej melodii.

– O której musisz wracać do sanatorium? – spytałem, przypominając sobie nagle o surowym regulaminie i punkcie dotyczącym godziny powrotów do zakładu.

– Tu w Domu Zdrojowym na szczęście nie ma tego durnego regulaminu – zaśmiała się, jakby czytała w moich myślach – Sanatorium na górce to przy tym normalnie zakład karny.  W ogóle tu jest inaczej, bardziej kolorowo, sympatycznie, weselej. Zresztą możesz wpaść, zobaczyć. Jeśli chcesz. Moja współlokatorka już dziś wyjechała, więc nikomu to nie będzie przeszkadzać, gdybyś chciał mnie odwiedzić. 

Czy chciałem? Nie wiem czy to za sprawą jej słów, o wolnym pokoju, czy też może pod wpływem widoku jej szerokiego dekoltu, w którym w rytm jej kroków falował okazały biust. Dość, że podniecenie wypchnęło mi przód spodni, aż dotknąłem jej nóg. Ale nie cofnęła się. Mało tego, odniosłem wrażenie, że specjalnie zaczęła tracąc to miejsce nogą.

– Z chęcią zobaczę, co tracę mieszkając na górce – odparłem.

Po skończonym tańcu dopiliśmy grzańca i wyszliśmy na zewnątrz. Chwytał mróz, kiedy głośno stukając obcasami po brukowanym deptaku, poprowadziła mnie do wznoszącego się nieopodal gmachu jej sanatorium.

 

Hall Domu Zdrojowego rozświetlał olbrzymi, zwisający ze stropu żyrandol. Jego blask odbijał się w zdobiących ściany, wielkoformatowych płótnach, przedstawiających okoliczne krajobrazy. Pośrodku hallu wysoka choinka roztaczała już powoli magię zbliżających się Świąt. Szerokie, drewniane schody, wśród szpaleru stojących na cokołach rozłożystych palm zaprowadziły nas na piętro. Jej pokój, mimo że chyba mniejszy od mojego, może ze względu na jasne, welurowe tapicerki, a może za sprawą przyjemnego zapachu kobiecych kosmetyków, sprawiał wrażenie dużo przytulniejszego. Pod ścianą stały już jej spakowane walizki.

Kiedy się rozpłaszczyłem, podałem jej torebkę zawierającą to, po co tak naprawdę tu przyszedłem. Zajrzała do środka i wyraźnie ucieszona wyciągnęła butelkę wiśniówki.

– Potrafisz czytać ze zrozumieniem – stwierdziła z nutą kokieterii – gdybym była polonistką, dostałbyś piątkę. A już się bałam, że nie będę cię miała czym uraczyć – dodała, wyciągając z szafki dyżurne kieliszki. 

Trąciliśmy się szkłem i wypiliśmy do dna. 

– Usiądź! – wskazała mi sofę, podczas gdy sama z torebką w ręku usiadła na drugim jej końcu, zakładając elegancko nogę na nogę.

Spod krótkiej sukienki wyłoniły się koronkowe manszety opinających jej nogi pończoch. Czarna wstęga podwiązki kreśliła na jej nagim udzie drogę w kierunku tych kobiecych zakamarków, o których marzyłem czytając jej fantazje.

– Jest! – westchnęła z egzaltacją, wyciągając z pudełka swój brulion.

– Mówiłaś, że piszesz. Napisałaś coś jeszcze po wyprowadzce z Sanatorium? – spytałem.

–Tak, piszę – podniosła na mnie wzrok, wyraźnie ucieszona, że wróciłem do tego tematu  – opublikowałam już kilka moich opowiadań. A tu tak, też pisałam.

Wstała i podeszła do stojącego przy łóżku nakastlika, skąd wydobyła podobny do tego, który znalazłem u siebie brulion.

– Żebym go tutaj nie zostawiła! – zaśmiała się, odkładając go na walizkę.

Po chwili z tej samej szuflady wyjęła coś jeszcze. Złożony w kostkę czarny, koronkowy materiał.

– To natomiast zostawię tu z premedytacją – powiedziała, biorąc puste pudełko i pakując tam jego oryginalną zawartość – nie ubrałam tego ani razu, a do domu przecież nie wezmę. Zostawię w szufladzie, niech sobie ktoś wyobraża, jaka tu lafirynda mieszkała – roześmiała się perlistym śmiechem, a ja nie byłem w stanie stwierdzić, czy mówiła prawdę, dlatego zaśmiałem się razem z nią. 

Najpierw grzaniec, potem wiśniówka, byliśmy chyba już dobrze rozweseleni i wcięci.

– Może jednak szkoda zostawiać, nie ubrawszy ani razu – stwierdziłem, spoglądając na nią nieśmiało – może jednak spróbujesz to założyć? – rzuciłem wprost.

W jej oczach zauważyłem zawahanie, dlatego dodałem:

– Obiecuję, że nie będę krytykował orientalnych suplementów.

Uśmiechnęła się rozbawiona.

– Za to możesz się przestraszyć i uciec – odparła.

– Z moim kręgosłupem nie jest łatwo uciekać – uspokoiłem.

– Zgoda. Ale sam tego chciałeś! 

Wyciągnęła z powrotem wsunięty już do pudełka kostium, zapaliła stojącą na nakastliku nocną lampkę i wyłączając po drodze górne światło, udała się do łazienki.

 

Sam tego chciałem – powtarzałem sobie w myślach, czekając aż się przebierze. Chciałem tego, odkąd przeczytałem pierwszą stronę tego mniej, czy też bardziej fikcyjnego pamiętnika. Kim była Jolanta Solska? Na pewno nie mamuśką, za którą oglądają się gówniarze, ani nawet pewnie miss turnusu. Jednak jako na autorkę erotycznych przygód kuracjuszki, z którymi spędziłem kilka gorączkowych wieczorów, czekałem w takim podnieceniu, że moje spodnie zaczęły pękać z przodu w szwach. Tak, że kiedy wreszcie wyszła, ubrana tylko w bieliznę, od której pudełko od kilku dni rozpalało moją wyobraźnię, nie mogłem oderwać od niej oczu. Czarny gorset z czerwonymi przeszyciami podkreślał jej talię, a ponad nim koronkowe miseczki, przez które widać było okrągłe sutki,  unosiły jej olbrzymie piersi… Wyglądała naprawdę seksownie, aż zaniemówiłem. Zamiast słów, nie spuszczając z niej wzroku, zacząłem rozpinać rozporek moich spodni. Językiem ciała czasami łatwiej się porozumieć bez tej całej próżnej gadaniny.  Spojrzeliśmy na siebie i wszystko było już jasne. Podeszła i siadając mi na kolanach, delikatnie wzięła w dłonie moją, oczekującą tego w napięciu męskość. Objąłem jej uda, przesuwając palce po szorstkich pończochach i poprzez ściśniętą śliskim gorsetem kibić, bezwstydnie skierowałem się w stronę okrytego delikatną koronką biustu. 

A czy ja też mogę mieć małą zachciankę? szepnęła mi nagle do ucha tym perwersyjnym, kobiecym szeptem, od którego krew uderza do głowy i nie pozostaje nic innego, jaki tylko wyczekująco przytaknąć.

Nie wiadomo skąd w jej dłoniach zmaterializowała się niespodziewanie para obszytych różowym futerkiem kajdanek. Zaskoczony przełknąłem głośno, zaschniętą ślinę. Nigdy jak żyję, nie przychodziły mi do głowy takie fantazje seksualne. Nie wiedziałem nawet, czy tego chcę. Podniecenie i fascynacja tym, co się działo, sprawiło że ulegle poddałem się jej dłoniom, które skuły moje wyciągnięte ponad głowę ręce i zapięły do metalowej krawędzi łóżka.

 Nogi nie! poprosiłem, ale ona bez słowa wyjaśnienia spokojnie związała najpierw jedną, a potem drugą, tak że po chwili leżałem ukrzyżowany i wypięty jak struna zupełnie bez ruchu.

Wychodząc tego dnia z Sanatorium, nawet przez myśl mi nie przeszło, że czekać mnie będzie taka przygoda, inna od wszystkiego, czego dotychczas doświadczyłem. Trochę przerażająca, ale frapująca i rozpalająca zmysły do czerwoności. Nie mogąc się już doczekać tego, co może się dalej stać, głodnym wzrokiem patrzyłem w bezruchu, jak zdejmuje czarne damskie figi i siada na mnie okrakiem, tak że jej rozchylone wargi sromowe objęły ciepłym i niewinnym jeszcze pocałunkiem moją napiętą do granic męskość. Mogłem tylko patrzeć z zaschniętym gardłem jak rozpina guziki mojej koszuli i delikatnie drapie paznokciami mój tors i brzuch, jak zsuwa ramiączka gorsetu, uwalniając swoje wielkie piersi, pokryte pajęczyną fioletowych żyłek, które zbiegały się do ich centralnego punktu, jakim był stężały z podniecenia sutek. 

Nagle strzeliły otwierane drzwi i do pokoju wszedł jakiś mężczyzna. Tak po prostu, jak gdyby wchodził do siebie do domu. Wzdrygnąłem się, ale kajdanki skutecznie uniemożliwiły mi jakikolwiek ruch.

– Co się tu dzieje?! – krzyknąłem przerażony, ale w odpowiedzi usłyszałem tylko trzask migawki. 

Kątem oka zobaczyłem tylko w jego rękach aparat fotograficzny, który przyłożył do twarzy i zaczął pstrykać całymi seriami. Lampa błyskowa raz za razem rozświetlała łózko, na którym moja oprawczyni ściskając mnie udami, zakryła swoim łonem moje wycofane w panice atrybuty. Byłem przerażony wizją najgorszych tortur, a nawet śmierci… Tylko za co? Z jakiego powodu? Nie znałem zupełnie odpowiedzi na te pytania. Migawka strzelała jak szalona, z pornograficzną drobiazgowością rejestrując symulowany taniec godowy jej bioder. Chciałem krzyczeć, ale wtedy wetknęła mi w usta swojego twardego sutka… 

– Wystarczy! – rozbrzmiała nagle komenda fotografa. 

Uwolniony spod jej ciężaru szarpnąłem się, wrzeszcząc:

– Co to ma znaczyć!?

Mężczyzna nic jednak nie odpowiedział. Zamiast tego wziął mój płaszcz, skąd wyciągnął dokumenty i zaczął im robić zdjęcia. 

– Co robisz do cholery?! Uwolnij mnie!

– Przykro mi kolego… – w końcu zwrócił w moją stronę spokojne spojrzenie jasnych, niebieskich oczu.

To było spojrzenie psychopaty! Miał na sobie koszulę i marynarkę. Widziałem go już! Siedział przy innym stoliku w kawiarni Stokrotka. Byłem zatem od początku śledzony!

– Niepotrzebnie znalazłeś jej pamiętnik – rzekł do mnie spokojnym głosem – teraz musimy się zabezpieczyć, że nikomu nie wychlapiesz o tym, co tam przeczytałeś. Gdyby ci to chciało przyjść do głowy, zachowam te kompromitujące zdjęcia i wtedy trafią one do twoich bliskich, do twojej pracy,  może nawet do prasy.

– Człowieku! – krzyknąłem – Co mnie obchodzi, co wy ze sobą robicie. Nawet nie wiem, kim jesteście!

– Obiecaj, że będziesz grzeczny, to cię uwolnię – rzekł tylko, podchodząc do łóżka, na którym leżałem – obiecaj, że po prostu zapomnisz o tym, co tu się wydarzyło, jak również o tym, co przeczytałeś w pamiętniku.

– Obiecuję, człowieku! Tylko mnie puść!

 

Po chwili byłem wolny. Serce waliło mi jak szalone, kiedy w pośpiechu zakładałem ubrania i dopiero kiedy facet wyszedł, odetchnąłem z ulgą. Na szczęście horror się skończył. Dopiero wtedy, gdy złapałem nieco oddech, dostrzegłem Solską, która w niechlujnie narzuconym na swoją erotyczną bieliznę szlafroku, siedziała oparta o stolik z twarzą ukrytą w dłoniach i płakała.

– O co tu chodzi?! – zawołałem do niej, ale na tyle cicho, żeby tamten czasem nie usłyszał i nie wrócił.

– Niepotrzebnie czytałeś mój pamiętnik…

– Ale sama mówiłaś, że to fikcja, że to opowiadania! Zresztą co mnie obchodzą twoje erotyczne przygody!

– Ja tego nie chciałam robić. On mnie zmusił. Wszyscy jesteśmy wplątani w śmierć Baśki i nie było wyjścia.

– Jakiej Baśki? Jaka śmierć? O czym ty mówisz? 

Przecież w pamiętniku nie było nic o żadnej Baśce, ani tym bardziej o żadnej śmierci.

– Czytałeś do końca? – podniosła na mnie nagle spłakane spojrzenie.

– Nie wiem, czy do końca… – odparłem niepewnie, nagle bardzo żałując, że faktycznie wszystkiego nie zdążyłem przeczytać.

– To dokąd?

Jej twarz była cała rozmazana makijażem, a usta miała wygięte w dół od płaczu.

– Do tantry – odparłem, a ona pokręciła zrozpaczona głową.

– Baśka to ta babka, którą poznałem na tantrze. Była ze mną na turnusie. A ten… – tu kiwnęła głową w stronę drzwi, dając do zrozumienia, że chodzi jej o mężczyznę, który przed chwilą tu wpadł z aparatem fotograficznym – to on z nią wtedy… a potem ze mną – ukryła twarz dłoniach i nie patrząc na mnie, zaczęła opowiadać.

“Któregoś dnia Baśka łapie mnie na obiedzie i mówi, że ten jej facet namawia ją na udział w takiej kameralnej orgietce. Mówi, że pytał też o mnie i że mnie też chętnie by zobaczył. Śmiejemy się, że jesteśmy na to za stare, ale diabeł kusi. Kusi i kusi, aż decydujemy, że raz człowiek żyje i może trzeba spróbować. No i idziemy. Wszystko zaaranżowane jest w sanatorium. Nigdy byś się nie domyślił, co kryją te zapomniane skrzydła i ukryte piętra. Nie zdajesz sobie sprawy, jakie tam się chowają salony. Jest nas trzy kobietki: ja, Baśka i jeszcze jedna, spoza Sanatorium. Trzy nierządnice. Jest i trzech facetów. Ten Baśki, taki jeden grubszy, którego znam bo jest lekarzem w Uzdrowisku, i jeszcze jeden młodszy, o wyglądzie piłkarza. Salon w stylu dyrektorskiego gabinetu retro. Ekskluzywne skórzane meble, płócienny abażur rzuca przytłumione, czerwone światło, szklany barek pełen drogich, kolorowych alkoholi. Siadamy, pijemy, każdy wie, po co przyszedł. Obok mnie siada ten lekarz. Gadka-szmatka, ale z rozmowy wychodzi, że zna się na wschodniej medycynie i nawet praktykuje akupunkturę. To od razu działa na mnie jak afrodyzjak. Puszczają hamulce i idziemy na całość. Okazuje się, że doktor praktykuje nie tylko akupunkturę, ale również Kamasutrę. Bawimy się jakbyśmy byli w jakimś narkotycznym transie, smakującym brudnym, intensywnym seksem. Wszystko gdzieś się rozmazuje, jak w starym filmie porno odtwarzanym z magnetowidu. Robi się coraz bardziej ostro. Ten mój doktor jest jeszcze w miarę normalny. Za to ten Baśki wyciągnął skądś kajdanki, skuł jej ręce, a na szyję założył skórzaną obrożę i szarpie niczym sukę za smycz. Słyszę ją, jak jęczy i rzęzi. Myślę sobie – orgazm, ale potem patrzę – zemdlała. Zrobiło się zamieszanie i konsternacja. Ten mój lekarz zrywa się i próbuje ją cucić, ale ona normalnie nie daje znaku życia. Naga biegam po salonie i krzyczę, żeby wezwać pogotowie, ale ktoś spokojnym głosem tłumaczy, że nie możemy, bo nas wszystkich wsadzą. Nie rozumiem, co to znaczy, że nas wsadzą.  Ona nie żyje – mówi doktor z zatrważającym spokojem. – Zabiłeś ją! – krzyczę do tego jej kochanka – Nikt nikogo nie zabił – uspokaja mnie doktor – To był wypadek. Ale jak to się wyda, wszyscy bekniemy. Ja to załatwię, tylko musimy zachować dyskrecję! – Jest środek nocy, kiedy znosimy zwłoki do jej pokoju. Ja stoję na czatach, na korytarzu, faceci prowadzą ją pod ręce jak pijaną. Sanatorium śpi, na korytarzach półmrok. Ktoś otwiera jej pokój, kładą ją do łóżka. Na jej stoliku zostawiają fiolkę z benzodiazepinami. Potem w badaniu krwi wyjdzie tylko to i alkohol. Rano doktor stwierdza zgon z przedawkowania leków. Zatrzymanie akcji serca. Nikt nie pyta. Sanatorium chce to ukryć przed mediami. Baśka nie ma męża ani dzieci, nikt nie drąży tematu...”

– Tylko ja, idiotka musiałam o tym napisać w pamiętniku. Nie wierzyłam, że to się naprawdę stało, dlatego to napisałam. A potem poszłam do dyrekcji Uzdrowiska, żeby mnie przenieśli w inne miejsce. Doktorek mi pomógł, dlatego powiedziałam mu o pamiętniku. Wtedy jednak dowiedział się ten… i zaczął mnie terroryzować, żebym odzyskała pamiętnik i go zniszczyła. Boi się tchórzliwy dupek. Rozumiem to, bo przecież on ją zabił. Dlatego lepiej go posłuchaj i zapomnij o wszystkim.

Kiedy stamtąd wyszedłem, poczułem ulgę, jakbym się wyrwał z morderczych macek mafii. W hallu płonęła choinka, cały deptak był rozświetlony świątecznymi ozdobami. Ludzie spacerowali uśmiechnięci grupami i w parach. Lekki mróz szczypał rozgorączkowane policzki. Wszystko, co się wydarzyło, zaczęło się oddalać niczym senny koszmar. Kiedy jednak wszedłem na parkową alejkę prowadzącą stromo w górę, znów pojawił się strach. Zacząłem się oglądać, czy ktoś mnie nie śledzi zza drzew, czy ktoś za mną nie idzie. Gmach Sanatorium, wielki i mroczny rozświetlały prostokąty okien pokojów kuracjuszy. Tylko wąskie okienka wyrastające ze stromego dachu, pozostawały ślepe. Niczego tam nie było, a jednak musiały gdzieś się ukrywać owe tajemne korytarze i te salony rozpusty, które przewodami wentylacyjnymi łączyły się z pokojami ludzi żyjących normalnym życiem, nawiedzając ich tylko w erotycznych snach i marzeniach odległymi echami wyuzdanych orgii.

Ten tekst odnotował 18,015 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 8.79/10 (28 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (8)

+1
0
Są dwa plusiki tego tekstu:
1) Pomysł na "znaleziony pamiętnik" jest ciekawym pomysłem, zaskakująco rzadko eksploatowanym (a jak już to w rodzaju "w komputerze nastoletniego syna znalazłam zapiski, że mnie podgląda, podnieciłam się tym i dlatego teraz dam mu dupy…").
Mam wrażenie jednak, że na pomyśle się skończyło – bo zrealizowany został bez polotu. Gdyby rozwarstwienie czasowe z dni-tygodni zmienić na lata-dekady, nadałoby to dla mnie więcej kolorytu.
2) Wzięcie motywu polskiego sanatorium. O mój Gadzie, przecież to El Dorado, jeśli chodzi o niewyżytych (w inny sposób, wy małe chore zboczki) seksualnie i sfrustrowanych życiem ludzi. Zbudowanie kontrastu z młodszą osobą, która nie ma takiego skrzywienia (o ile nie pójdziemy w klasyczne "radykał poznaje lewaka, co powoduje u niego przemyślenia na temat wszystkiego i sam staje się wolnym duchem", o czym mówi nam połowa dzieł kultury do porzygu) jest jak idealny drink.
Tutaj, niestety, bohater ma lat czterdzieści (i prawdopodobnie kryzys wieku średniego, o czym zaraz), więc właściwie jest jedną nogą w grupie typowych dla tego typu miejsc, a drugą "chce jeszcze pobyć młody". Sprawia to, że ani nie jest interesujący jako kontra wobec emerytów na wakacjach (jako człowiek wchodzący w dorosłość), ani właśnie typowy zgryźliwy dziad, który odlicza dni, by wybiec z łóżka i odpocząć od rodziny w ramionach kochanek oraz kolegów.

Sam ogólny poziom jest dobry; czasem dostrzega się braki w kropkach przy didaskaliach do dialogów i chorobliwy lęk przed naciskaniem entera (spróbujcie przeczytać pierwszy akapit tekstu, to zrozumiecie, co mam na myśli) – broni się to w "pamiętniku", bo jednak piszemy tam raczej strumieniem świadomości niż z redaktorską precyzją (acz to samo co przy "Beltane" PiórkaAteny, czasem mam wrażenie, że autorzy tak pochłaniają się chęcią napisania za dużo, przez co wypaczają formę wyznania lub wspomnienia do robienia z tego scenopisu, czego nie czuć przy pierwszym wpisie, ale czuć w kolejnych).

No to teraz problemy, a tego będzie duuuużo (jak ktoś cierpi na TL;DR wobec moich komentarzy, to: Nie siadło).

Zachęcił mnie głównie tag "kryminał", ale po przeczytaniu całości ponownie skłaniam się ku projektowi obywatelskiemu, by zdelegalizować polskie kryminały. Co, do *seria niecenzuralnych słów* autorzy "kryminałów" mają z tym, by całą intrygę na końcu wywalić w śmietnik i zrobić plot twist z dupy?!
Naprawdę tak trudno jest zrozumieć, że należy je pisać w ten sposób, aby czytelnik mógł prowadzić śledztwo z postacią je rozwiązującą i na końcu mieć takie "Ha! Wiedziałam! Jestem mądra!".
Tutaj to samo – gdzieś tam między wierszami (jak mrugniesz lub kichniesz, to przegapisz), że ktoś tam umarł i to pewnie w twoim pokoju, narratorze. Potem, że nie, umarł gdzie indziej, więc spoko, to nie autorka pamiętnika, nie masturbujesz się do wspomnień truchła, które jeszcze nie miało pogrzebu. No ale gdzie intryga trzymająca mnie w napięciu? Po ośrodku grasuje matrona plus size z długimi szponami, w futrze z norek i uwodzi mężczyzn, a potem ujeżdża ich tak mocno, że dostają ataku serca lub pękają im miednice? Nie, spokojnie, teraz będzie jeszcze jedna pseudo masturbacja bohatera, bo poczytał o orgii na tantrze…
(Pytanie do panów: Czy któryś po przeczytaniu tego wpisu również doszedł? W sensie wyobrażał sobie tych podstarzałych bohaterów, tak dokładnie opisanych i uprawiających ten seks? Pytam, bo ponoć jak widzicie urazy jajek, to was też bolą, więc może w ramach solidarności z narratorem również poplamiliście spodnie)

I o ile 2/3 tekstu trzymają jakiś fason, tak trzeci akt… Trzeci akt wreszcie tłumaczy ten tag kryminał i całkowicie niszczy mi satysfakcję z czegokolwiek wynikającego z tego tekstu.
Co wiemy o bohaterze/narratorze? Jest (wyraźnie zadowolonym) żonatym czterdziestolatkiem, ma dzieci, pracuje jako dziennikarz w gazecie. Jedzie do Uzdrowiska (fatalna nazwa, naprawdę), bo sobie uszkodził kręgosłup na crossie (stąd mój wniosek o kryzysie wieku średniego) i nie widzi raczej przyjemności z obcowaniem z emerytami. Podniecają go jednak bardzo niskiej półki wspominki kobiety, o której raczej wiadomo, że będzie średnio koło 50-60 lat. To jeszcze mogę kupić, bo:

Próbowałem ją sobie wyobrazić, jako energiczną mamuśkę w szpilkach i krótkiej sukience, z burzą trwale ondulowanych blond włosów i mocnym makijażu. Moje myśli coraz bardziej dryfowały w kierunku czarnej bielizny ze zdjęcia na pudełku.



Tylko trzeci akt nagle robi z niego pryszczatego małolata z kamienną erekcją, który kupi każdy kit.
Od listu od Jolanty, że ta chce zwrotu pamiętnika (doprawdy, wcale nie podejrzane, że dopiero teraz go przysłała), spotkanie w kawiarni i:

Miała farbowane na brąz włosy, spod których wystawały wielkie obręcze kolczyków. Jej usta podkreślała czerwona szminka, a oczy kryły się za dość mocnymi szkłami okularów. W butach na obcasie była niewiele niższa ode mnie. Miała na sobie ciemną, podkreślającą kobiece kształty sukienkę, w której prezentowała się szykownie. Bez żadnych wątpliwości i bez żadnych złudzeń jej twarz i figura potwierdzały, że miała tyle lat, ile miała. Skłamałbym jednak, mówiąc, że doznałem rozczarowania. Była taka, jaką powinna być zadbana  kuracjuszka w jej wieku.



Myślę, no dobra, pewnie się pośmieją, wypiją sobie wino, może zatańczą i się rozejdą, prawda?

A broń Bobrze. Musimy wjebać twist, to kryminał.

40-letni facet. Szczęśliwie żonaty, mający dzieci. Podniecający się wyobrażeniami nieznanej sobie kobiety, całkowicie odbiegającym od tej, która siedzi przy stoliku. O czym (prawdopodobnie) myśli?
"Och, muszę wyrwać tę starszą ode mnie o piętnaście lat i całkowicie zwyczajną kobietę, bo inaczej nie wyczymię!!!"
I oczywiście, że idą się ruchać, no bo jak by inaczej. Co więcej, daje się przykuć do łóżka, taki jest podniecony (dziennikarz, pracujący z politykami, który powinien czuć jebiącą ściemą z kilometra i mając chory kręgosłup, jak mi przewiało raz plecy, to rąk nie mogłam unieść bez płaczu). A potem jeszcze wklejmy typa robiącego bez wyjaśnienia zdjęcia, Jolę dalej chapiącą mu fiuta i nawet jeżdżącą na nim (który chyba już siedem razy oklapł, ze stresu, co się tam odpierdala).
Płakać na ten cringe to za mało, bo nie możemy się rozejść bez wyjaśnienia… pochodzącego z zadka. Zresztą podanego w tak dziwnej formie, bo:

ukryła twarz dłoniach i nie patrząc na mnie, zaczęła opowiadać.



Podczas gdy autor wkleja "zaginiony" wpis z pamiętnika.

To opowiadanie można by było przerobić na scenariusz i puścić jako odcinek Ukrytej prawdy albo Dlaczego ja. Setki z bohaterami, którzy tłumaczą swoje motywacje, pasowałyby, przez ich brak w powyższym, całość jest słaba i mętna.

Gdyby uciąć ten koniec i zmienić go na przyjemne spotkanie dwójki ludzi, gdzie ona rzeczywiście okazuje się prostą kobietą po pięćdziesiątce pisującą swoje fantazje lub na całość zbudować w innych nutkach… byłoby naprawdę fajnie.
Przy tak quasi realistycznych tekstach ciężko bronić się argumentacją o fikcji literackiej. Tym bardziej że z profilu autora wynika, że ma na koncie już kilka podobnych tekstów i większość jest lepsza.

Zostawiam szóstkę, ale głównie przez te wspomniane na początku plusiki. Bez nich dałabym czwórę.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Hmmm... ani to romans, ani to erotyk, ani to kryminał.
Logikę zdarzeń, formy wypowiedzi i korektę tekstu pominę, przepraszam Aniu, to nie do ciebie!
Tylko jedno...

"Znów czuję, jak spina minie stres"

Słowo "spina" nie pasuje ani do Solskiej ani do sytuacji. Może powinno być: spina _mija_ stres...? Jak pociąg mija stację Koluszki... Tylko... dlaczego ma ominąć stres, jaki jest sens tego zdania...?
Tajemnice... wszędzie tajemnice... 🙂)
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Na temat samego opowiadania się nie wypowiem, bo lektura jeszcze przede mną, natomiast co do kryminałów ogólnie już tak. Ale po kolei.

Jak zauważyła @Rascal, wiele z "kryminałów" to tak naprawdę sensacje z pobocznym motywem "kto zabił", albo ewentualnie thrillery kryminalne, gdzie kryminał jest trzecim tłem, a główny wątek to działania jakiegoś psychopaty i próba jego złapania. A czemu tak jest? Z dwóch powodów. Po pierwsze, napisanie porządnej historii kryminalnej jest jak konstruowanie mechanizmu zegara - wystarczy, że jedna zębatka będzie krzywa i całość przestanie działać. Tutaj nie wystarczy sprawny rzemieślnik, który jest dobry w dobrych dialogach i sugestywnych opisach, ale ktoś, kto potrafi logicznie skonstruować fabułę od początku do końca. Na podobnej zasadzie horrory bazujące na nastroju (patrz choćby oryginalny "Omen") ustąpiły slasherom, gore i innym podobnym w rodzaju "wincyj czerwonej farby i dżampskerów". A drugą kwestią jest to, że - uwaga, będzie kontrowersyjnie - nie należy przeceniać czytelnika. A zwłaszcza czytelniczek, bo to one głównie czytują te wszystkie erotyczno-kryminalne pozycje. I jak zrobisz zbyt skomplikowaną historię, to jej nie ogarną. Serio. A jak ktoś nie wierzy, to zapraszam na dowolną grupę erotyczno-literacką na fejsie.

Jest też "prawda czasu" i "prawda ekranu". Nie wiem, jak wy, ale ja sobie czasami słucham podcastów kryminalnych, czyli (o ile autor kanału przyłoży się do swojej pracy, a nie skupia się na sobie i własnych komentarzach, zazwyczaj wyciągniętych z dupy) dokumentalnych relacjach z prawdziwych zbrodni. I ile tam potrafi być nielogiczności, dziwnych ludzkich postępowań czy najzwyklejszej głupoty, to głowa mała. Ofiara się najebała i wsiadła z nieznajomym do auta na kompletnym zadupiu, policjanci zatrzymali podejrzanego, ale puścili go "bo tak", sąsiedzi nic nie widzieli i nic nie słyszeli, chociaż mieli za ścianą regularny skład zwłok, prasa za wcześniej ujawniła szczegóły śledztwa, ważne dokumenty gdzieś zaginęły i tak dalej. W książce coś takiego nijak by nie przeszło, ale w prawdziwym życiu najwyraźniej tak.

Podobnie zresztą jest ze schematami, do których jesteśmy przyzwyczajeni, a które są tak naprawdę odklejone od rzeczywistości. Patrz na przykład historie o Herculesie Poirot, które zazwyczaj kończą się przemową w rodzaju "srajtasma w kiblu ofiary była zawieszona odwrotnie, więc to na pewno zabił pan baron, bo służąca nie popełniłaby takiego karygodnego niedopatrzenia", po czym winny przyznaje się ze spuszczoną głową. ŻE CO? Jeśli zabił raz czy nawet drugi i jest przyparty do muru, to zapewne nie cofnie się przed popełnieniem kolejnej zbrodni i nie rzuci się na Poirota choćby z nożem ze stołu. No ale wtedy nie powstałyby kolejne kopiuj-wklej historie, więc nie wymagajmy za dużo 😛
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Dzięki @Rascal za obszerną recenzję. Co do fabuły i twistów pozostanę przy autorskiej koncepcji, ale kilka z twoich trafnych uwag wziąłem sobie głęboko do serca i zdecydowałem się dokonać pewnych drobnych przeróbek tekstu. Pozdrawiam 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Sajmonie

Gdyby tu były podpisy jak niegdyś na forach dyskusyjnych, walnęłabym sobie: "Wszelkie moje opinie nie są wiążące; pisz tak, by to tobie się podobało, a nie dla mnie" (bo muszę pisać takie sprostowanie pod każdym komentarzem, jaki popełnię).

Jak pisałam, są tutaj naprawdę fajne pomysły, ale przyćmiewa to realizacja (ponownie, kojarząca mi się bardziej z paradokumentami) – jednocześnie nie oczekuje, że za darmo dostanę dostęp do dzieła, o którym będę za kilkanaście miesięcy myśleć i analizować (acz mam parę odcinków, które ciągle latają po mojej głowie jako "jaaaa pierdole, co za geniusz to wymyślił"), a raczej "miłe spędzenie czasu". Czy spędziłam go z twoim tekstem źle? Otóż nie, było całkiem fajnie – jeśli nie patrzę na to, jak na kryminał, jaki chciałam dostać.
Moja reakcja była zbyt ostra, za co przepraszam (czytałam to po prostu chora, nie mogąc spać i stąd nieco wylałam z siebie jad na Bozi winnego ciebie).

Zresztą, tak jak wskazuje @Agnessa – pisanie kryminałów jest trudną sztuką (dlatego polscy pisarze jej nie opanowali) i łatwiej pisać opowiadanie ze zbrodnią w tle niż kryminał. Bo weź na przykład Behawiorystę Mroza – Mróz buduje nam konfrontację między tytułową postacią a psychopatą, który na wizji morduje. I to jest fajne, do czasu (spoiler) aż na końcu nie dostaniemy twistu, że to żona głównego bohatera jest mastermindem – ta, która istnieje wyłącznie jako tło przez całą powieść. Po co? Dlaczego? To tylko autor wie i pewnie są czytelnicy dosłownie zadowoleni z tego, ale ja nie.

Stąd też moja nienawiść do tego, że zamiast umieć prowadzić intrygę (niekoniecznie tak jak znów przytoczyła nam Agnyza, że na końcu dostajemy przemowę ujawniającą sprawcę i ten spokojnie poddaje się karze – ale bardziej w stylu choćby mojego ulubionego Jo Nesbo i jego cyklu o Harrym Hole) stawiają na pozbawiony sensu twist niewynikający z niczego, co było ustanowione wcześniej (o Odmęcie Łukawskiego, który wygląda jak vanity najchętniej bym zapomniała na amen). Właśnie jak w paradokumentach.

Bo jeśli kiedykolwiek włączyłeś telewizor, gdy leciała jakaś Ukryta Prawda, Sekrety Rodziny lub Sąsiadów (bo Dlaczego ja czy Trudne sprawy stały się samo parodią siebie), to zobaczysz, właśnie jak to działa. Do drugiej reklamy mamy jakiś problem, następuje "po przerwie" z dramatycznymi scenkami jak postacie reagują na to, co się stało, reklama, skrót tego, co się działo i nagle "wielkie wywrócenie do góry nogami". Ot bohaterka dowiaduje się, że jebie się z własnym synem lub ta dziewczyna to twoja twój brat bliźniak albo twój stary nie ma romansu a jest furrasem (nie zmyśliłam tego, naprawdę takie istnieją!).


I również dziękuje za to, że sięgnąłeś po mój tekst, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że nie masz mi za złe.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Rascal - kolega prosi o link do furasa! 😁
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Agnyza
https://polsatboxgo.pl/wideo/seriale/sekrety-rodziny/5027316/sekrety-rodziny-odcinek-22/dbba84ee5894b6963bbe9de0da2c11dd <= niestety, płatny, ale na tubie są różne kanały, które go komentowały (Naruciak, Lakarnum, Niekryty Krytyk jak choćby tutaj https://www.youtube.com/watch?v=gpDSGCZvyH0 ), więc jak chcesz po prostu zobaczyć, co tam się odwaliło, to możesz obejrzeć w ten sposób lub szukać po necie/powtórkach w telewizji Sekrety Rodziny 22.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Rascal nie przepraszaj, lubię dominujące kobiety 🙂 A twój tekst naprawdę mi siadł i czekam na więcej.
Apropos furrasa - sam bym tego nie wymyślił. 😀 Widocznie moja wyobraźnia to jeszcze nie ten level. Ale ubawiłem się po pachy.
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.