Ostra miłość na wyspie
5 lutego 2018
Szacowany czas lektury: 6 min
Obciągała mi fiuta wprost idealnie, co chwila wkręcając się językiem w dziurkę wieńczącą nabrzmiałego do granic możliwości przyjaciela. Miarowo poruszała głową w górę i w dół. W tym czasie jej krwistoczerwone usta oplatały moją pałę szczelnie i dokładnie. Boże, jak ona nie walnie głową w to biurko. Trzeba jej przyznać, że robiła laskę z nadnależytą precyzją graniczącą z dokładnością, z jaką zegar atomowy potrafił przelicza miliardową część sekundy. Wywijała przy tym tymi swoimi ciemnordzawymi włosami, które nie dość że pachniały jak dziewicza łąka na wiosnę, to jeszcze zmysłowo drażniły moje uda, bez przerwy się o nie ocierając. Siedziałem, trzymając ręce na blacie. Ściskałem w palcach niemy przedmiot, którym starałem się sterować na ekranie, w chwilach gdy ona zmieniała dłoń. Biedny żywot architekta, tak to sobie mogę co najwyżej, brodzik zaprojektować. Poczułem, jak dociska mocno, obficie się śliniąc. Dorodna, bordowa główka penisa miarowo przemierzała przestrzeń, lekko uderzając w migdałki. Nerwowo kliknąłem myszką. – Szlag! - syknąłem przez zaciśnięte usta, ponieważ pstryknięcie zjechało z trajektorii, jaką obrałem patrząc na ekran. Kolejne zanurzenie. Cholera, dubajski krezus od drapaczy chmur nie byłby zachwycony widząc, w jakich warunkach przyszło mi pracować. Kiedy przełączyłem się pomiędzy monitorami w nadziei, że może na drugim będzie mi lepiej, właśnie kręciła kółeczka swoim arcyzwinnym języczkiem. Przy okazji śliniła obficie kutasa i sporadycznie przygryzając śnieżnobiałymi ząbkami jego nad wyraz delikatną powierzchnię. Dobra, sterowanie myszką odpadało, jedyna nadzieja w klawiaturze. Trzasnąłem łapą niezdarnie w klawisze, w momencie gdy zwinięte w trąbkę usta, lekko zasysały dziurkę wilczącą moją pałeczkę. Kurde, jeszcze raz – tym razem złapała za jądra, delikatnie ugniatając sprężystymi opuszkami – znowu nici z pisania. Zamknąłem oczy. Walczę z czasem, podczas gdy ona robi mi najlepszą laskę na świecie. Teraz jednocześnie gładzi jądra i muska cyckami. Oczami wyobraźni widzę jej nabrzmiałą, pachnącą aromatycznie cipkę. Znowu muszę skapitulować. I po co ja ją zabierałem spod Palermo. Stojąc przy drodze, wyglądała dość zjawiskowo, biorąc pod uwagę rozlatującą się walizkę i jej słomkowy kapelusz, który skutecznie pozwalał trwać w sakramenckim upale. Szczupła, wręcz wiotka, stała samotnie w palącym do granic możliwości słońcu. Zatrzymałem auto i z przebrzydłym polskim akcentem zapytałem po angielsku, co u licha robi w taki upał na środku drogi do Alcamo.
Nie wytrzymałem zbyt długo gdy klęczała przede mną wciąż mnie pieszcząc. Dobra z komputera nici. W takim razie postaram się dobrnąć do jej cipki pod ostrzałem pocałunków które namiętnie składała na moim przyrodzeniu. Miałem w głowie już plan jak odwrócić jej uwagę. Najpierw zajmę się jej ustami. Rękoma uniosłem głowę i delikatnie podniosłem z klęczek. Popatrzyłem jej głęboko w oczy, w których fotony roztrzaskiwały się tęczowo rozbijając przestrzeń na niebieskie fragmenty. Delikatnie lustrując odległość, która dzieliła mnie od jej krwisto czerwonych ust, pocałowałem namiętnie. Poczułem własny smak. Czysta perwersja, ale kręciło mnie to w jakiś sposób. Wplotłem palce w kruczo rude do granic możliwości włosy jednocześnie mocniej trzymając za podbródek. Poddała mi się. Leniwie obracałem jej głowę wiercąc językiem w zachłannej czeluści. Jej był wiotki i mokry, nie tak jak mój; twardy i cholernie szorstki przy bliższym muśnięciu. Jak na boga potrafi produkować tyle wilgoci. W każdym zakamarku było mokro, jak na upał w Palermo to już za dużo. Powinna być sucha jak Sahara w południe, tymczasem stała się mokra niczym Trevi w Rzymie z równie egotycznymi partiami rzeźbiarskimi. Od początku mnie intrygowała. Od momentu kiedy wsiadła do mocno używanego bugatti którego na jej pokuszenie byłem kierowcą. Lekko spłoszona, uśmiechnięta, nieco piegowata. Mleko pod nosem – gówniara. Jednak jej zachowanie niczym nie przypominało obejścia podlotek. Była nad wyraz inteligentna, intuicyjne reagowała zmysłową, dojrzałą kobiecością. W głowie szukałem obrazu jej matki. Pewnie jeszcze bardziej zmysłowej niż ona – jednak czy to możliwe? Chwalebny wyjątek kobiecości w czasach samozwańczych samic.
Wciąż szczupłymi palcami masowała mi fiuta. Robiła to równie dobrze jak dosłownie przed chwilą językiem. Delikatnie położyłem ją na białym dywanie. Puściła fiuta i zachłannie próbowała mnie przytulić – rozkoszna istotka. Dyszała mocno. Wsunąłem nogę pomiędzy uda i kolanem przylgnąłem do nabrzmiałych z podniecenia warg. Schyliłem mój łeb i kosztowałem jej cudownych piersi. Pachniały wybornie, smakowały jak Ricotta w La Pergoli na obrzeżach Romy. Drżała cała z podniecenia a ja leniwie oplatałem językiem sutek co chwila cmokając. Docisnąłem mocniej przy jej kroczu. Oplotła moje udo ciepłem cipki. Kiedy sięgałem po drugiego wygięła plecy w łuk. Swoimi nieziemsko delikatnymi dłońmi muskała korpus by chwilę później wpleść je w moją blond czuprynę i zacisnąć. Cholernie fantastyczna i w dodatku gorąca do granic możliwości. Puściłem jej jędrne piersi i powoli skradałem się w kierunku pępka znacząc każdy krok pocałunkiem. Wilgotne krople potu na jej brzuchu wyglądały cudownie mieniąc się w promieniach słońca. Mijając pępek zakręciłem kółko i musnąłem koniuszkiem w środku. Zachichotała zalotnie jeszcze mocniej się przytulając. Jak ona to robi że najmniejszy nawet uśmiech wywołuje w mojej głowie serie nieskazitelnie pozytywnych reakcji – bezczelna pieprzota. Na wysokości wzgórka króciutko ostrzyżone włoski drapały po języku. Rozchyliła uda zapraszając. Przysunąłem głowę i zanurzyłem spierzchnięte wargi w cudownie rozchylonych płatkach. Jej cipka pachniała kapitalnie. Nuty serca unosiły aurę roztaczającą się nieziemsko nad jej wilgotnym różowym motylkiem. Zupełnie jak połączenie kilkuset składników wieńczących efekt bardzo długiej pracy. Byłem nosem, perfumiarzem pochylającym się nad komponowaniem idealnej formuły. Do kroćset uwielbiałem tak całować krótko ostrzyżoną cipkę i rozpływać się językiem w cholernie gorącym wnętrzu, dodatkowo spijając zachłannie jej soki. Co za kobieta – zjawiskowa. Leżałem tak i wywijałem jęzorem na wszystkie strony czując jak mruczy co rusz i przyciska mocno do spragnionej pieszczot szparki. Mój szorstki język kręcił kółka na guziczku i suną z powrotem po jej wargach. Piszczała i wierciła się tracąc oddech. Mała suka – zbyt kobieca, zbyt idealna, zbyt namiętna...
Kiedy zbliżaliśmy się do Palermo wiatr zdmuchnął jej słomkowy kapelusz wzbijając go wysoko w niebo. Jej długie lśniące włosy tańczyły rześko na wietrze. Oczy uśmiechały się radośnie witając nową przygodę, nowy fragment życia. Bez skrępowania rzuciła mi się w ramiona i pocałowała. Mało brakowało żeby auto nie runęło na poboczu, kończąc zakręt zamaszystym piruetem. Taka była ona... Szalenie zmysłowa, diabelnie kobieca i ogromnie szczęśliwa. Podczas tej krótkiej drogi opowiedziała o swoich marzeniach, o studiach, chęci uczenia się i poznawania. Chciała kochać, mieć nadzieję na okruchy rodziny gdy przyjdzie na to czas. Pragnęła zwiedzić cały świat, jednak bała się że życie może być zbyt krótkie żeby zdążyć zobaczyć te wszystkie fantastyczne miejsca o których tak wiele czytała...
Wszedłem mocno, powoli rozpychając się grubym fiutem. Patrzyliśmy na siebie, całkiem nadzy, z przemożną ochotą na finał. Niecierpliwi i głodni spełnienia. Nawet Panny z Awinionu z pobliskiej ściany wydawały się być lekko zgorszone wlepiając wzrok przed siebie, wprost na nas. Siedziała mi na kolanach obejmując udami w pasie, zaś ja w ze splecionymi nogami pod nią. Kręciła zalotnie pupką nadziewając się coraz mocniej. Uniosła ręce do góry. Znów zatopiłem się w jej piersiach. Falowały miło ocierając się o mnie. Krzyczały – całuj jesteśmy nadzwyczajne. To całowałem jak szalony. Trzymałem dłońmi jej biodra i dociskałem gdy opadała. Mocno, namiętnie, wręcz nieprzyzwoicie głęboko. Oddychała głośno, zresztą ja też. Cali mokrzy i spragnieni swoich ciał i dusz. Swoją ciasną szparką idealnie oplatała skąpanego w jej sokach fiuta. Skończyła pierwsza ściskając cipką często i drżąc równocześnie. Po kilku ruchach również doszedłem wypełniając ją obficie. Opadła mi na ramiona łapiąc zachłannie powietrze i zamykając oczy. Trwaliśmy łapczywie rozkoszując się chwilą. Składając ten moment w głowie do wielkiego kufra z najlepszymi wspomnieniami z życia.
Powoli otworzyła oczy i spojrzała. Uwielbiałem rozkoszować się tym momentem. Mógłbym patrzeć tak cały dzień. Widok rozświetlonych słonecznym światłem źrenic zawsze powodował miłe uczucie ciepła tuż przy sercu.
- A co byś powiedziała na Marettimo? – spytałem uśmiechając się łagodnie.
- Jeszcze tam nie byłam, zabierzesz mnie ze sobą... - odpowiedziała nie odrywając wzroku.
- No nie wiem – zażartowałem obejmując ją ramieniem.