Ilustracja: Brigitte Tohm

Opowiastka świąteczna - Świąteczna słodycz

12 grudnia 2022

Szacowany czas lektury: 1 godz 36 min

Przyszła pora na opowiadanie... tematyczne. Taki czas.
Odrobina fikcji, myślę, nie przeszkodzi za bardzo. Czas sobie przypomnieć chwile, kiedy jako dzieci chłonęliśmy bajki i baśnie, jak opowieści o odległych faktach.
Od razu uspokoję, że fantastyki jest tylko szczypta, by stworzyć odpowiednią atmosferę a opowiastka smakowała lepiej. I by jakoś dało się wyjaśnić to, czego tęgim głowom nie udało się zrobić od... dziesięcioleci?, wieków?
Pewnie nieliczna grupa dorosłych nadal wierzy w Świętego Mikołaja (to nic złego) i znajdzie tu coś ciekawego. Zaznaczę tylko, że dowodów na istnienie pana w czerwonym kubraku i z białą brodą nie posiadam. Nie poznałem jego tajemnic, a zawarta w opowiadaniu wizja, to tylko wizja autora. Gdybym z czymś trafił, to czysty przypadek ;)
A może ktoś po przeczytaniu Świątecznej opowiastki, znowu zechce uwierzyć w bezinteresownego rozdawcę prezentów? Ponoć na nic nie jest za późno.

Z dedykacją dla wszystkich stałych czytelników.

Uwielbiał taką aurę. Takie małe zboczenie zawodowe.

Kiedy pojawił się w mieszkaniu, od razu wyczuł przyjemną woń cynamonowych świeczek, i chyba tych z wtopionymi w wosk skórkami pomarańczowymi. W każdym bądź razie przestrzeń mieszkania nasycona była zapachem świąt.

Ozdób też było sporo i to żadnych tam kiczowatych. Stroiki bez wątpienia wykonane były z „żywych” gałązek drzew iglastych, a gdzieniegdzie ustawione świąteczne krasnale, nie były żadną tandetą, a bardziej wykonane ręką artysty.

Stojące w rogu pokoju drzewko też było prawdziwe, żadna tam polimerowa imitacja. Zapach lasu zmieniał pomieszczenie w mały zagajnik. Wystarczyło zamknąć oczy.  

I jeszcze te zapachy wieczornych wypieków.

To wszystko upewniło go, że tradycja świąteczna przetrwa na wieki, a rola takich jak on wciąż będzie niezaprzeczalnie ważna.

Gwiazdka miała być jutro, ale już teraz czuć było, że w tym domu dbano o niezwykłą atmosferę i wyjątkowość świątecznych chwil.   

 

- Kogo my tu mamy? – zapytał głośno sam siebie Mikołaj, stojąc już w małym dziecięcym pokoju, w którym mdło świeciły lampki małej choinki. – A, Hania – odpowiedział, bo w lewym szkiełku okularów, niczym na ekranie gogli szturmowych,  pojawiła mu się informacja o dziecku.

Technologia już od dawna wspomagała poczynania wysłanników siwego Brodacza. Magia oczywiście też, ale co nowoczesność, to nowoczesność, więc wolą Starego było iść z duchem czasu.

- Hania – podpowiedziała w tym samym momencie urzędniczym tonem Mirella – elfka-pomocnica, która miała wyświetlone na swoich dużych soczewkach te same dane.

Elfka ewidentnie pospieszała partnera.

- Hania to bardzo grzeczna dziewczynka – stwierdził Mikołaj, podsumowując wnioski z przedstawionego mu na ekranie wywiadu. Potakująco kiwał głową w uznaniu posłuchu sześciolatki względem rodziców. – To trzeba docenić – szepnął, zastanawiając się nad właściwym prezentem do pozostawienia pod poduszką, jednocześnie dla zasady roztaczając wokół dziewczynki magiczną aurę w postaci kolorowej poświaty niczym zorze polarne, bo Hania właśnie się poruszyła. Jakby była jedną z milionów podstępnych dzieci, które usilnie dążą do spotkania Świętego Mikołaja, kiedy ten wpada w nocy na mleko i ciasteczko. Magiczna aura zapewniała dzieciom głęboki sen.    

- Hania lubi rysować, czytać bajki i tańczy w zespole – referowała Mirella.

- I jak widzę, sama napisała list. Nikt jej nie pomagał. Nie każdy sześciolatek to potrafi – oznajmił dumny z dziewczynki, śledząc kolejne dane i mając wyświetlony skan listu, gdzie było widać, że dziewczynka włożyła wiele trudu w nadanie właściwego kształtu każdej literce.

- Proponuję zestaw do rysowania i szkicownik. Ten kolorowy w kwiaty. Mamy to w… – ponownie próbowała przyspieszyć pracę Mikołaja.

- O tym ja zdecyduję – wszedł jej w słowo. – Kredki i szkicownik? Sześciolatce? Mirella? – spojrzał na nią z wyrzutem i dezaprobatą.

Wiedział, że Szef przydzielił ją jemu, bo Mirella była najlepszą logistyczką, w dodatku potrafiła wywierać nacisk na, i usprawniać pracę, rozdawców prezentów. Jednak jako zawodowy Mikołaj o numerze licencji G1007 miał prawo pracować według własnego stylu. A pierwszy raz jego obszarem pracy była Polska. Był ciekawy zwyczajów, kultury, codziennego życia tej nacji. Na dobrą sprawę tylko pobieżnie przyjrzał się dyrektywom Starego na ten rejon świata.

Jedno wiedział na pewno – nie czeka go żadna gościna, bo w tej części świata nie było jak w Stanach, gdzie objadał się kruchymi ciasteczkami i popijał smakołyki mlekiem, lub kakaem.      

I jeszcze ta co chwilę pouczająca go Mirella, której było spieszno nie wiadomo do czego.

Ale ten Mikołaj tak nie pracował. Lubił te chwile rozważań, zastanawiania się, poszukiwań najlepszej zabawki, która sprawi dziecku największą radość, a nie będzie kolejną podobną, do już posiadanej. Przecież kątem oka widział na regale przy biurku, dwa komplety przyborów do rysowania, bo o pasje córki zadbali już rodzice i dziadkowie na zeszłoroczną Gwiazdkę. I on miałby dorzucić kolejny zestaw?

- Nie mamy czasu – ponaglała elfka. – Zostawmy, co się dziecku przyda i lećmy dalej – naciskała Mirella, wymuszając uśmiech, a jej głos stał się sztucznie łagodny i miły, by rozwiać powstałą nerwową aurę.

- Przecież mamy czas w garści – zaśmiał się Mikołaj. Jak obdarowanoby prezentami miliony dzieci w jedną noc, gdyby było inaczej. Nawet jeśli takich rozdawców prezentów jak on było wielu.

Elfica spuściła głowę, bo Mikołaj miał rację.

Dobrze, że nie miał wglądu do jej myśli, bo “uraczyła” go kilkoma uszczypliwościami i inwektywami. “Ślamazara” – ta  była najłagodniejszą.

Przy głównym szefie nie mogłaby sobie na to pozwolić, bo ten czytał w myślach.    

Mikołaj zauważył posępną minę podwładnej. Nie chciał konfliktów, nie lubił też humorów i fochów, nawet tych uzasadnionych, a na te czasem zasługiwał. Zdawał sobie sprawę ze swojej słabości, z tego że w ich przestrzeni czasowej (nie tej ziemskiej) elfy w pracy terenowej z nim spędzają najwięcej czasu, w porównaniu do większości innych wysłanników Starego, którzy formalistycznie podchodzili do swoich obowiązków. Uważał, że dobry zespół to najważniejsze, wiec postanowił udobruchać  pomocnicę.

- Mirella? – zagadnął okraszając wypowiedziane słowo zaczepnym akcentem i czarującym uśmiechem (takim, który zawsze działa). – Ten dzisiejszy makijaż to… robi wrażenie. Pasuje do twoich pięknych oczów – pochwalił kobietkę, choć wiedział, że ta nie robi make up’u. Nie pozwala na to pracownicza etykieta.

- To nie makijaż – udała trochę wzburzoną, choć wewnętrznie cieszyła się z komplementu, bo to znaczyło, że Mikołaj zwrócił uwagę na jej naturalną urodę. Jej policzki błyskawicznie pokryły się delikatnym różem. – Przecież nie możemy. Zarządzenie Siwobrodego. – Tonem głosu dawała znać, że nie podoba jej się takie podejście, że gdyby tylko mogła, zmieniłaby decyzję brodatego Szefa.

- Staruszek przesadza, to prawda – zgodził się z elfką, by ta poczuła jego wsparcie, choć ta nie zdążyła zwerbalizować swoich myśli.

Mirella wyglądała na połechtaną komplementem. Zobaczył w jej ciemnozielonych oczach błysk uznania, a na pełnych szerokich ustach szczery sympatyczny uśmieszek.

- Zostawimy… prezent… gdzie? – zapytała, tym razem dźwięcznym i pogodnym głosikiem. – Pod tą małą choinką, czy… tą w pokoju dziennym?

- Jak to gdzie? Pod poduszką – odpowiedział, choć po jego słowach wywiązała się jeszcze krótka dyskusja na ten temat.

 

Od samego początku ją obserwował. Mirella aż się o to prosiła.

Lubił wiedzieć, z kim pracuje, a ta ślicznotka od pierwszej formalnej wymiany zdań przed terminalem startowym, była łasa na komplemenciki, które on niewinnie i dla zabawy uwielbiał wplatać w rozmowę. Od zawsze wiedział, że elfy są próżne i łase na słowa uznania.

Zwrócił też uwagę na jeszcze jedno.

Mirella była dorosłym elfem i jak to elfy mają w naturze, wyglądała prawie jak ludzka nastolatka o wzroście ludzkiego dziecka. Ale tylko jeśli chodziło o rozmiar ciała i proporcje.

Według zarządzenia Siwobrodego dwudziestej pierwszej kadencji, pomocnicy terenowi musieli mieścić się w przedziale wzrostu pomiędzy sto trzydzieści, a sto czterdzieści centymetrów. Czemu to miało służyć, wiedział tylko każdy kolejny Szef, ale tak było już od kilku dekad. Niższe osobniki pracowały w fabrykach zabawek, wyższe stanowiły wyjątki i przydawały się bardziej do organizowania spraw codziennych pozostałych mieszkańców biegunowego miasteczka.

Mirella nie dość, że idealnie wpasowywała się w normy wzrostowe elfów-pomocników Mikołajów, to prezencję miała wręcz idealną. Mogłaby być twarzą świąt – taka była śliczna. Miała proporcje ciała doskonałej ludzkiej piękności o zauważalnych damskich “walorach”, każdemu w podbiegunowym miasteczku się podobała.

Uszy spiczaste, ale jakby podkreślające doskonałe rysy elfickiej twarzy, wręcz nadające im nadprzyrodzonej szlachetności.

Piękne blond włosy pieczołowicie zebrane w gruby i błyszczący kok, który niestety nakrywała spiczasta czapeczka.

Uniform – biała koszula z falistym kołnierzykiem, czerwony bezrękawnik, oraz ciepłe spódniczka i białe rajstopy, kontrastowały swoją dziewczęcością z kobiecą sylwetką i sposobem bycia pewnej siebie elfki.

Mikołaj musiał przyznać, że odkąd wyruszyli, dwa uwypuklenia klatki piersiowej Mirelli nieustannie przyciągały jego oczy. Wciąż podskakiwały, kołysały się, lub zmysłowo drgały od nawet drobnego ruchu ciała.

A on kochał kobiety w każdej postaci. Fascynowały go od zawsze. Elfki chyba  najbardziej.

Chętnie spoglądał na te ukryte cudeńka Mirelli, tym bardziej, że w pierwszy kolejności przydział do jego zadania dostała płaska jak deska i średniej urody Agnessa. Na szczęście w ostatniej chwili dokonano zmian w dyspozycjach i mógł cieszyć się widokiem ślicznej elfki, w dodatku niezwykle kompetentnej. Może zbyt sztywno trzymającej się zasad i planu pracy, ale za to naprawdę ślicznej.

Zmieniłby tylko ten jej staromodny strój, wszyscy powinni iść z duchem czasów. Już wielokrotnie wyobrażał ją sobie w dość odważnych kompozycjach i sam nie wiedział, czy wybrałby ją w obcisłych spodniach i za ciasnej bluzce, czy jednak pozostawił spódniczkę, ale dużo krótszą. Oczywiście, że chciałby ją zobaczyć wtedy w białych pończochach, a nie rajstopach. A pod spodem powinna mieć koronkową bieliznę, którą powinien aprobować on.

Swój tradycyjny roboczy uniform też by zmienił. Może pasował do starszego pana o dość wydętym brzuchu, ale nie do całkiem nieźle zbudowanego jak on faceta. Czerwono-biały kubrak i spodnie, jak na złość, ukrywały jego prawie nienaganną sylwetkę.

Brodę też przycinał, ile się dało, nie był naśladowcą większości brodaczy. Może bardziej wyglądał na skandynawskiego drwala, nie na świątecznego rozdawcę prezentów z Bieguna, ale dla niego nie było to tak istotne jak dla większości tradycjonalistów.  

 

- Zostań tu i pomyśl nad właściwym prezentem, ja muszę coś przekąsić – zarządził i podał Mirelli powód dalszej zwłoki. – W tym kraju słabo dbają o gości. Żadnych przekąsek dla Mikołaja w podziękowaniu – poskarżył się. – Na stole w pokoju widziałem małe co nieco – wspomniał, brzmiąc sympatycznie pazernie jak prawdziwy Kubuś Puchatek. – Jednak nic do przepłukania gardła – znowu zamarudził.

Zaśmiał się pod nosem, bo swojego czasu (choćby w poprzednie święta) pamiętał, jak zamiast mleka, czy kakao, co zabawniejsi mieszkańcy stanu Kentucky, pozostawiali w szklaneczce dla nocnego gościa kropelkę whiskey.

I to go zgubiło. Dlatego został zdegradowany, a w konsekwencji wysłany na drugi koniec świata – gdzieś do Środkowej Europy.

W ogóle robiąc swoje w Stanach, to miał życie. Tam czuł się naprawdę kimś i był istotnym elementem świątecznej kultury. Tu, w jakiejś Polsce, tych szczególnych wibracji nie było. Nawet wystrój świąteczny trącił minimalizmem, choć choinki w większości domostw przybrane były dość bogato i ze smakiem.

Przynajmniej taka stała w pokoju dziennym Samanty i Olka.

Myśląc o imieniu gospodyni przez moment poczuł się jak w Stanach. Tam wiele kobiet i dziewczynek nosiło to imię, tutaj spotkał pierwszą taką przedstawicielkę płci pięknej, choć w ciągu ostatniego ziemskiego kwadransa, odwiedził już kilkadziesiąt tysięcy domów.

Stanął przed świątecznym drzewkiem i nawiedziły go obrazy, jak było przyozdabiane przez Hanię i mamę. Obie wesoło o czymś rozprawiały i śmiały się z siebie, bo obie wyglądały zabawnie, nosząc na głowach czerwone czapeczki z białymi bąblami. Olek był wtedy w pracy. Tak myślały mama i córka, bo Mikołaj już wiedział, że było inaczej. Ale nie był tu po to, by rozwiązywać rodzinne problemy i ujawniać czyjeś sekrety.

Spojrzał w dół, gdzie pod choinką leżało kilka precyzyjnie opakowanych prezentów. Oczywiście, że o estetykę zadbała Samanta. Pakunki wyglądały jak te w bajkach, a kokardy były kunsztownie zawiązanie.

Poza jednym pakunkiem, który znajdował się w torebce prezentowej z logo ekskluzywnego sklepu.

Mikołaj wiedział, co kobieta dostanie od męża. W sprawie świątecznych prezentów miał szerokie kompetencje i dostęp do nieograniczonych źródeł danych. Musiał przyznać, że mąż kupił te erotyczne szmatki bardziej dla siebie, a nie spełniając marzenia żony.

Za to Hania powinna być bardzo zadowolona. To już wiedział teraz. O tej serii książek marzyła, nawet ujęła to w swoim kolorowym liście do Świętego Mikołaja. Tę bluzę z wizerunkiem ukochanego pokemona też będzie nosić z uwielbieniem. Podarki trafione, oczywiście dzięki mamie.       

Znowu wrócił myślami do torby pełnej koronkowych fatałaszków, które Olek sprawił partnerce. Chętnie zobaczyłby w nich Samantę na żywo. Nawet nie czułaby jego obecności. Stałby tylko i przyglądał się, jak ona je przymierza.

Przez nieuwagę trącił gałązkę jodły kaukaskiej, na której zawieszona była duża okrągła czerwona bombka. Ozdoby na całym drzewku kilka razy się zakołysały i delikatnie o siebie uderzyły, robiąc miły uszom hałas. Z trudem przychodziło mu przyzwyczajenie się do zmiany formy z podróżnej do tej terenowej.

Dlaczego zamiast zachować większą czujność, wyobraził sobie w erotycznym stroju Mirellę? Wiadomo, że w takim rozmiarze bielizny dostosowanym do jej ciała.

Poczuł w podbrzuszu budzącą się żądzę. Kolejny raz jego myśli szybowały, niesione zbyt odważnymi prądami wdzierających się do głowy wizji. Ta trochę humorzasta elfka naprawdę go kręciła. Gdyby mógł, nie rozdawałby dziś prezentów, a rozkoszowałby się jej wdziękami do białego rana. Już wielokrotnie tego wieczora marzył o spędzeniu z nią nocy – najlepiej którejś z polarnych. Tak marzył o jej ciasnej cipce i zapewne sprawnych ustach, że momentami ledwo unikał erekcji, która w obcisłych rajtkach raziłaby oczy pracownicy, jak Gwiazda Polarna na czystym nocnym niebie oczy amatorów-astronomów.

Energia tej drobnocielistej elfiej blondyneczki, jej naturalnie zmysłowe ruchy i nawet ten trochę pretensjonalny styl bycia zadufanej w sobie ślicznotki, podniecały go, jak tylko pomyślał o niej na tyle śmiało, że dla większości niestosownie.        

Jednak wiedział, że Mirella nie zgodziłaby się na romans, ani na żadne jego zachcianki. Była służbistką, to wiedział każdy licencjonowany Mikołaj. Takich poleceń, które chciałby jej wydać, miała prawo nie wykonywać, a nawet musiała takim odmówić.

Kilku Mikołajów się nawet z niego śmiało, kiedy przed terminalem (taka nowoczesna stacja kolejowa, ale przenosząca w przestrzeni i czasie) czekał na wysłanie do Polski i rozpoczęcie pracy.

“Popatrzeć, to sobie popatrzysz, ale nie licz na nic. Jeszcze nikomu się nie udało” – poklepał go po ramieniu Mikołaj z numerem licencji D897. “Każdy ci to powie” – roześmiał się głośno, a wraz z nim (dla potwierdzenia) jeszcze kilku kolegów po fachu, w ogóle nie zwracając uwagi, na zajętą wprowadzaniem lokalizacyjnych namiarów pierwszych tysięcy plonowanych do odwiedzin domów Mirellę.

 

Mikołaj schrupał ułożone na samym szczycie piramidki smakołyków kruche ciastko. Nawet smaczne – stwierdził, choć wolał te z korzennymi przyprawami.

Ponownie przyglądając się choince, postanowił, że nie poczęstuje się kolejnym chrupkim ciasteczkiem, by nie wyglądać jak większość Mikołajów. Niestety w ludzkich wyobrażeniach i komercyjnych wizualizacjach było sporo prawdy o przedstawicielach mikołajowego fachu.

On był jednym z nielicznych dobrze wyglądającym. Trzymał linię, bo… to dawało mu satysfakcję, kiedy brodaci brzuchacze mu zazdrościli. Lubił czuć się atrakcyjnie.

 

Ciekawość nie pozwoliła mu ominąć sypialni rodziców Hani. Lubił zaglądać do śpiących dorosłych. Tym bardziej, że na ekranie jednej soczewki wciąż widniała podobizna pięknej kobiety. A do blondynek miał ogromną słabość. Chciał sprawdzić, jak wygląda na żywo.

 

Co my tu mamy? – zapytał sam siebie. – Samanta, hm… – zamyślił się, kiedy stanął przy małżeńskim łóżku po stronie śpiącej na plecach kobiety, której głowa była lekko przechylona w jego stronę.

Musiał przyznać, że była atrakcyjna. Nawet bez maski makijażu, podobna była do tej ślicznotki na wyświetlonym zdjęciu poglądowym. Nie miała tak doskonałych rysów twarzy jak elfka Mirella, ale nawet teraz widząc pogrążoną we śnie kobietę, mógł powiedzieć, że potrafiła oczarować naturalną ziemską urodą. Miała w sobie coś magnetycznego, dumnego i szlachetnego. I emanowała specyficzną dobrocią.

Wyczuł, o czym śni gospodyni, przechwycił też myślami kilka jej skrytych marzeń. Nie było to łatwe, ale on potrafił. Skutki uboczne wnikania w myśli dzieci, którym chciał sprawiać prezentami największą możliwą radość. Dorośli to przecież duże dzieci, choć dojrzalsze umysły, trudniej było inwigilować.

Nie wytrzymał dłużej, testosteron robił swoje, więc odsunął krawędź kołdry. Po to tu przyszedł, bo miał swoje słabostki.

Mimo, że Samanta leżała na plecach, koszula nocna w okolicy piersi mocno się uwypuklała.

Miał wrażenie, że na wcześniejszym zdjęciu rozmiar był mniej zauważalny.

Widział też dwa jednolite ciemne kręgi, przebijające się przez łagodną i delikatną biel piżamki.

Kobieta wciąż spała tak spokojnie i beztrosko.

Zbliżył twarz do śniącej przyjemny sen na odległość prawie dotyku. Poczuł przyjemną woń egzotycznych nut żelu do mycia ciała. Nawet wydychane przez blondynkę powietrze pachniało przyjemnie i nęcąco mentolem użytej do mycia zębów pasty.

Pościel też pachniała niezwykle świeżo.

Nie mógł się oprzeć i poprawił opadające na twarz blondynki kosmyki tak, by odsłonić czoło.

Wiedział, że nie powinna czuć dotyku, ale dla pewności, roztoczył nad całym łóżkiem lazurową aurę – odpowiadającą za pozostanie nieświadomym, działającą tylko na ludzi. Na początek powinno to wystarczyć.

Miał w zanadrzu kilka bardziej przydatnych magicznych trików, ale te zostawił sobie na później.

Jednego razu w Stanach, kiedy mając głowę między udami i smakując najintymniejsze miejsce jednej z kobiet, przez przypadek zerknął wyżej i nagle napotkał jej otwarte oczy. Przestraszona zaczęła krzyczeć i się na łóżku rzucać jak epileptyczka, jakby diabła, a nie mężczyznę zobaczyła. Odsuwała się i uciekała od nocnej zjawy, nie patrząc, że materac się już kończy. Spadła z łóżka, a po chwili, kiedy uniosła głowę, nikogo już nie było.

Na szczęście znał sposób na wymazanie z ludzkiej pamięci takich zdarzeń. Tak dla pewności, bo przecież wystarczyło, że po prostu znikał, a przebudzone miały niezły mętlik w głowie, wręcz głupiały. Po chwili zasypiały już z przekonaniem, że to był erotyczny sen, a wilgoć w szparce jego efektem.

Podwinął koszulę nocną Samanty, siłą umysłu włączył lampkę przy szafce nocnej, by już otwarcie przyglądać się walorom śpiącej.

Ciało miała bardzo atrakcyjne, choć nie perfekcyjne, jakie pewnie posiadała Mirella.

Znowu porównał Samantę do ślicznej elfki i sam nie wiedział dlaczego.

Kobieta miała długie i całkiem zgrabne nogi, szerokie biodra, spore i całkiem jędrne piersi, choć te w zajmowanej przez Samantę pozycji, “rozlały się” na klatce piersiowej i rozchodziły na boki. Natomiast brodawki miała apetyczne, bo o niedużej średnicy i wystających sutkach. Zdawały się być świeżutkie jak te nastolatek.

Kobieta spała w koszuli nocnej, ale też w bieliźnie. Ładnej. Ciemna koronka z bladą skórą kontrastowała niezwykle erotycznie, opasając biodra erotyczną mgiełką. Cenił to u kobiet dbających o siebie, o dzieci i ogólnie o ognisko domowe, jak miała to w naturze Samanta, że takimi drobiazgami jak bielizna podkreślała swoją kobiecość. I dla męża chciała być wciąż atrakcyjna, choć ten tego nie doceniał. Taka kobieta to skarb – pomyślał, nie rozumiejąc zachowania, teraz obróconego plecami do nich, Olka.  

Doskonale widział fałdki w kroczu, powstałe w wyniku werznięcia się majteczek w miękki srom.

Granica przejścia koronki w gładką skórę lekko puszystego, ale płaskiego, brzuszka, wzmocniła w nim pociąg do dalszej eksploracji. Widział też pod czarną siateczką splątane włosy łonowe, elegancko uformowane w wąski pas. Pozostałe obszary krocza zdawały się być doskonale gładkie.  

Liznął jeden sutek, po chwili drugi. Zrobił to delikatnie, jakby chwytał wargami skrzydełka motyla. Nagle zassał brodawkę, rozkoszując się smakiem, pewnie wtartego po kąpieli, balsamu. Robiąc to, wciąż wpatrywał się we wzgórek łonowy, jakby ten do niego przemawiał sekretnym erotycznym językiem.

Okazało się, że cycki nie były tak jędrne, jak się zdawało, ale to już przestało się dla niego liczyć.

Pieścił twardniejące brodawki, a dłoń sama sunęła po miękkim brzuchu ku granicy delikatnej bielizny.

Nie! – pomyślał, zmieniając zdanie. Na taką szczególną kobietę miał inny pomysł.

 

Nie pierwszy raz korzystał z tego drobiazgu w inny niż przeznaczony do tego sposób. To był jego autorski pomysł. Prawie. Tak naprawdę dostał go w spadku od jednego z emerytowanych Mikołajów.  “Świąteczna słodycz” – tak nazwał ten intymny zabieg, który stosował tylko wobec wyjątkowych pań i tylko w tę szczególną noc rozdawania prezentów. Te wyjątkowe kobiety, by się nimi zainteresował, musiały to coś w sobie mieć, uroda i piękne ciało nie były jedynymi kryteriami. Bardziej chodziło o wnętrze, o kompilację pewnych cech. Te o jedynie atrakcyjnym wyglądzie traktował raczej instrumentalnie – w przypływie ochoty po prostu były laleczkami do bzykania. Te zachwycające jak nadprzyrodzone zjawisko – z nimi celebrował każdą chwilkę, niekiedy wręcz dokonując na swoich zmysłach aktu psychicznego masochizmu, bo z pełną konsumpcją zwlekał do granic szaleństwa i obłędu.

Wiedział, że jak na wstępie trochę się opanuje, wkrótce będzie spijał słodycz kobiecego intymnego smaku, wzmocniony jego magią.

Już nie pamiętał dokładnie, kiedy pierwszy raz wpadł na taki pomysł, by do zabawy cipką, wykorzystać cukrową biało-czerwoną laskę. Odkąd rozpoczął pracę, ten słodki symbol świąt wisiał na każdej choince i na innych stroikach, niekiedy zawieszano go bez konkretnego pomysłu w zupełnie przypadkowych miejscach. Któregoś razu po prostu z nudów wpadła mu taka myśl i spróbował. Teraz była to już jego wieloletnia tradycja. Co roku czeka na wręczenie tego szczególnego prezentu. Prezentu nie tylko dla niego. Obie strony się z niego cieszyły.

Od kilku lat sam zawsze miał ze sobą kilka lizaków, które zwiększają powodzenie, dają różnego rodzaju szczęście, a zostawiał je tym kobietom, które na to zasłużyły. Te jego słodkości były naprawdę magiczne.

Ale co roku brał ze sobą jeden szczególny frykas. To nie był zwykły lizaki, jak dziesiątki tysięcy tych ze sklepów, albo nawet te od niego dające powodzenie. Ten jeden miał sekretne składniki. Na jego prośbę powstawały na Biegunie w pracowni pewnego mistrza, któremu nie zawsze było po drodze z Siwobrodym.

Śladowe ilości magii, pierwiastki ingracjacji i zapomnienia, niepowtarzalność chwili, co czas następujący po wykorzystaniu smakołyka, zmieniało w eteryczny taniec ze zmysłami. Takiej ekstazy nie mogło wywołać żadne ludzkie działanie. Najdziwniejsze, że wybuch rozkoszy był tak ekstremalny, że paraliżował ciało, umysł i odcinał kobiety od świadomości. Wypełnione po brzegi endorfinami, wiły się jak pobudzone węże, a z ich gardeł wydobywała się kakofonia erotycznych westchnięć i jęków. Ekstaza była tak głęboka, że nawet wracając już zmysłami do rzeczywistości, jej echa wywoływały nie dający się wytłumaczyć stan permanentnego szczęścia.

Niestety ten stan pojawiał się tylko na chwilę, po której kobiety budziły się z erotycznego amoku niezmiernie szczęśliwe, jednak jakby z amnezją, co ten stan wywołało. To pozostawało w ich wspomnieniach, jak przypomniane sobie dziecięce marzenie, które w natłoku codziennych rzeczywistych spraw zniknęło im z uwagi.

Przejechał końcem biało-czerwonego lizaka po koronce majteczek wzdłuż szparki. Nie chciał jeszcze zbyt mocno działać na receptory dotykowe warg sromowych, wolał je muskać, jakby to robił podmuchem powietrza, tak ostrożnie przesuwał końcówkę po plastycznych nierównościach.

Nie musiał się nigdzie spieszyć, sam też zapomniał o czekającej na niego Mirelli. Ale mając przed sobą ciało takiej cudownej kobiety, cały świat (i to w każdym wymiarze) przestał się dla niego liczyć.

Samanta reagowała wspaniale. Każde trącenie naszpikowanego dotykowymi receptorami koralika i reszty wrażliwych miejsc, wywoływało taniec jej bioder, niekiedy całego ciała.

Odchylił siateczkowaty materiał bielizny, a jego głodnym oczom ukazała się równa linia sklejonych ze sobą warg – linia śliczna, różowa, jakby lekko poszarpana.

Poczuł krążące w powietrzu feromony. Zapach intymnych okolic działał na niego podobnie jak na ludzi odgłosy świątecznych dzwoneczków – napełniał radością i pozytywną energią. Tyle że ze zwielokrotnioną mocą.

Kilkoma ostrożnymi ruchami słodkiej świątecznej ozdoby, oddzielił mieniące się już śluzem płateczki, zachwyciły go czystość barw i nasycenie ciemnoróżowym kolorem przedsionka pochwy.

Aż się prosiło, wsunąć cienką obłą cześć laski w połyskujący otworek, ale tego nie zrobił. Taka kobieta zasługuje na szacunek i dłuższe precyzyjne pieszczoty.    

Kciukiem i palcem wskazującym dłoni rozchylił wargi i potarł lśniącą już od śluzu końcówką haczykowatej laski, wyraźnie nabrzmiałą łechtaczkę. Robił to subtelnie i łagodnie, jakby celebrował przełomowy moment w życiu tej wyjątkowej kobiety.

Biodra Samanty nieustannie drgały, czasem wystrzeliwały w górę, ona sama jednak nadal spała i śniła najprzyjemniejszy w życiu sen. Taki, na jaki zasługiwała. Mruczała zmysłowo i wcale nie cichutko. Zachowywała się tak swobodnie, jak podpowiada to pierwotna natura, kiedy nikt nie patrzy, nikt nie ocenia, kiedy nic nie ogranicza.

Właśnie to chciał jej dać – chwilę prawdziwego zapomnienia.

Mikołaj wiedział, że ona marzy o czułym kochanku, który właśnie teraz, dzięki jego słodkiemu specyfikowi, nawiedza ją we śnie. Ten sekretny składnik lizaka powodował, że najgłębiej ukryte pragnienia, zmieniały się w imaginacje, na którą podświadomość reagowała, jakby to były prawdziwe zdarzenia.

Poświata nad łóżkiem Samanty zmieniła się w różową, co znaczyło, że jej myśli szybują w erotycznych odmętach podświadomości. 

Poznał też te mroczniejsze fantazje, te wręcz z niej wypływały szerokim strumieniem myślowych zwierzeń, które były gdzieś ukryte w najgłębszych zakamarkach przyzwoitości. Łaknęła w nich głównie doświadczenia seksu z innym facetem. Żadnego romansu, po prostu bezinteresowna zdrada, jeden numerek, no może jedna noc, tak by sprawdzić, jak to jest przekroczyć prawdziwe granice. Taki skok w bok, by się po prostu najzwyczajniej w świecie pieprzyć z kimś innym niż mąż.

Tylko marzyła, bo Mikołaj poznał się na niej, dowiedział się o niej wszystkiego. Była wierną i lojalną żoną, dobrą gospodynią, wspaniałą mamą. Podobne jak te jej fantazje widział u większości kobiet, niestety spora część wdrażała je w życie, usprawiedliwiając się panującymi w ich związkach, niekiedy wyimaginowanymi, kryzysami. 

Wyczuł w Samancie też szereg pretensji do życiowego partnera, których sporej części nigdy nikomu nie powiedziała, nawet przyjaciółce. Za rutynę w życiu codziennym, za obojętność spojrzeń, za wieczną nieobecność. Za brak: adoracji, ożywiającego związek flirtu, szczerych komplementów, zaangażowania się w życie rodziny. Za chłód w sypialni również, bo choć temperament miała spory, postawa męża demotywowała ją do podjęcia jakichkolwiek prób uwodzenia go przez erotyczne gry i gierki. A pomysłów miała wiele. O to właśnie miała pretensje, że on nie daje jej nawet szans na ich realizację.

I choć marzyła o czułych kochankach, nigdy nie posunęła się nawet do flirtu z innym facetem w celu spełnienia takiego marzenia.

Mikołaj żałował, że nie może pomóc jej w realizacji sprośnych pomysłów, a w każdej z chęcią zastąpiłby Olka. Większość mu się podobała, a szczególnie zabawa w niewinną dziewczynkę, którą należało ukarać.

Gdyby nie wniknął w jej myśli, nigdy nie pomyślałby o takiej kobiecie, że ma tak wiele zachcianek, a każda inna od drugiej.

Fascynowała go jej wizualizacja siebie, jako dziewczyny ze szkoły dla elit. Wiedział, że zgromadziła wszystkie niezbędne drobiazgi i chowa je w szafie na najniżej półce w reklamówce w kieszeni  jednej z toreb podróżnych. Widział ją w tych kraciastej kusej minisukience, białej przyciasnej koszuli z rozpiętymi guziczkami i w czarnych pończoszkach przypiętych do pasa. Długo oglądał jej perwersyjkę, którą szykowała dla męża na rocznicę ślubu, a której nie odważyła się wcielić w życie. Nawet odegrałaby dla niego rolę cwanej małolaty, żującej gumę, lub po gówniarsku liżącą lizaka. Potrafiłaby tak, często miała ochotę stać się zupełnie kimś innym, być taką… niegrzeczną. Tyle że potrzebowała w tym wsparcia.

Miała też ukryte w szafie czarne zmysłowe body, które gotowa była założyć, gdy tylko nadarzy się odpowiednia okazja. Takie z mocnym wcięciem w okolicy dekoltu, gdzie jej cycki  zdawały się być delicjami, którymi mąż nie będzie się w stanie nasycić. Tył body na pośladkach przypominał bardziej stringi, niż seksowne majteczki, ale i to była gotowa znieść, bo na co dzień nie korzystała z aż tak śmiałych szmatek. Pomimo całej swojej skromności, kiedy patrzyła na swoje pośladki, podziwiała ich doskonałe proporcje i jędrność, a stringi eksponowały to jeszcze bardziej. No i oczywiście założyłaby dla Olka do tego stroju czarne samonośne pończochy z wzorzystymi opaskami ud. Przecież on lubił nylonowe fatałaszki, ale…

Ale Olek od pewnego czasu jakby stracił zainteresowanie takimi szalonymi chwilami we dwóje. Wolał po prostu bez polotu się bzykać, a i to robili jakby co raz rzadziej.

Mikołaj już nie chciał przebierać w przechwyconych wizjach, miał teraz czas na realne doświadczanie nie tylko jej pięknego ciała, ale w ogóle  obcowania z tą ponętną kobietą jako całością przeróżnych cech.

A jeszcze moment temu była dla niego tylko mamą Hani, wzmianką w wywiadzie na temat rodziny sześcioletniej dziewczynki, informacją dodatkową.

Właśnie znowu zauważył, że o niej myśli – nie ładna, a właśnie piękna.                  

Kiedy szczelinka ociekała śluzem, a karmel lizaka powoli się rozpuszczał, zabrał słodkość z muszelki i pozwolił nacieszyć się śpiącej własnym smakiem. Położył cukrową laskę na puszystych nęcących go co raz bardziej ustach, a Samanta jakby odruchowo zaczęła ją trącać językiem i pieścić jak wytworna aktorka porno pysznego członka. W sposób wyuzdany, nieco drapieżny, ale jednocześnie przemawiający wewnętrzną łagodnością i uczuciem. Dał jej posmakować sekretnego pobudzającego składnika tylko na troszkę, bo wolał, by później, kiedy będzie już świadoma, sama odkryła pełen potencjał magii, którą on jej podaruje. Teraz da jej tylko szczyptę.

Karmił ją spływającą ze słodyczy rozkoszą, jak wytresowaną kochankę.

 


 

Mirella się niecierpliwiła. Miała zaplanowanych po powrocie kilka spraw, nawet wzięła pod uwagę, z kim przyszło jej tej nocy współpracować. Ale już byli na granicy efektywności pracy, już po przyjętych poprawkach, ale realizacja kolejnych tysięcy zleceń, wcale nie zapowiadała się jakoś lepiej.

Nie miała w zwyczaju przeszkadzać Mikołajom, tym bardziej kiedy musieli się posilać, bo wiedziała, że to się na niej odbije drobnymi złośliwościami i jeszcze dłuższą obecnością w każdym kolejnym miejscu.

Gdybym to ja rozdawała te prezenty, sama bym zdążyła to zrobić kilka razy szybciej. Nawet robiąc to na całym świecie – marudziła do siebie (przy okazji schlebiając), bo tylko tyle jej zostało.

Prezent dla Hani już wybrała i była pewna, że dziewczynka będzie skakać pod sufit, kiedy go rozpakuje. W danych zauważyła, że dziewczynka bardzo emocjonalnie reagowała na widok jeżdżących na wrotkach nastolatek. Wrotki będą idealnym prezentem! Sama musiała przyznać, że wcześniej poszła na łatwiznę, nie biorąc pod uwagę wielu czynników i informacji z bazy informacji. To może usprawniało postęp prac, ale spadał poziom satysfakcji obdarowywanych. Wewnętrznie zgodziła się z wcześniejszą uwagą Mikołaja w tej materii, ale oczywiście nigdy mu tego nie powie. O swoich błędach ma wiedzieć tylko ona.

W świecie ludzi mijała kolejna minuta, choć w równoległym biegunowym dopiero najwyżej nanosekunda. Mikołaja jak nie było w pokoju Hani, tak nie było. A to on musiał zatwierdzić wysłanie prezentu do konkretnej lokalizacji i aktywować materializator.

Przecież to skandal! Siwobrody się o tym dowie! – marudziła przez zaciśnięte zęby Mirella, wciąż czekając na przełożonego. Już chyba dziesiąty raz poprawiła spiczastą czapeczkę elfa. Kolejny raz wygładziła dłońmi uniform, by od razu być gotową do dalszej drogi.

Czym on się tam obżera!? Już ja mu…

 

Pierwszy raz złamała zasady. Regulamin pracy w terenie znała na pamięć, na egzaminie czeladniczym otrzymała za znajomość kodeksów najwięcej punktów ze wszystkich elfów. Dyplom wisi na honorowym miejscu na ścianie przedpokoju na wprost drzwi wejściowych do jej domku. Tak samo jak coroczne wyróżnienia Najlepszej Świątecznej Pomocnicy Mikołaja. I honorowe wyróżnienie Gildii Świątecznych Elfów, do której przyjęcia aspirowała już od kilku lat.

Wizja utraty kolejnego tytułu przez opieszałość Mikołaja z numerem licencji G1007 na rzecz co roku drepczącej jej po piętach Agnessy, doprowadzała ją do szału.

Musiała coś zrobić.

Wyszła z pokoju Hani, ale w kuchni napotkała ciszę i pustkę. Lodówka była zamknięta. Nawet taca z upieczonymi ciastkami stała na stole pokoju dziennego, a piramidalna kompozycja smakołyków zdawała się być nienaruszona.

Nie. Po okruszkach na podłodze już wiedziała, że Mikołaj się na wspominane “małe co nieco” skusił.

Tylko… gdzie on jest!?

Nie posprzątała po przełożonym, choć powinna. Każdy ślad mógł zdradzić zbyt dużo, a ludzie lubią dociekać. Jednak Mirella, w całej swojej złości, tylko szurnęła nogą, przesuwając drobinki wypieku pod stół. Najwyżej będzie na Hanię! Za grzeczna jest! – sarknęła.

Obróciła się nieco w bok i dostrzegła bijącą przez szparę drzwi różową poświatę.

Coś ją zaniepokoiło, bo w trakcie rozmyślań nad prezentami, nad dziećmi zawsze mienią się różne kolory świateł – bo świat dzieci ma przeróżne barwy, jest niezwykle kolorowy. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek któryś z Mikołajów wyodrębniał poszczególne barwy. Bo i w jakim celu?

Przestraszyła się, że może jakiś ekscentryczny naukowiec, wynalazła pułapkę na Mikołaja, by udowodnić światu nauki, że istnieją światy równoległe. Może właśnie dlatego Mikołaj nie wrócił do pokoju dziewczynki?

Poczuła ulgę, kiedy uzmysłowiła sobie, że dzięki temu usprawiedliwi się przed Starym, może nawet stanie się bohaterką. Uwolni Mikołaja, wrócą w glorii i chwale do domu, a ona w największych. Podziękuje jej za to sam Siwobrody. Pewnie nada jej nawet jakiś tytuł, a na pewno honorowe miejsce w Gildii Elfów. Tak, będę najmłodszą członkinią Gildii! – myślała, stąpając w stronę różowego światła.

 

Takiego wstrząsu nie przeżyła nigdy.

Przysuwając oko do krawędzi drzwi, już próbowała ocenić sytuację, by obrać jakąś strategię i zapobiec wyjawieniu odwiecznej tajemnicy świąt, kiedy dostrzegła coś niepojętego.

Mikołaj leżał na łóżku z głową między udami gospodyni domu, które zaciskały się na sprawcy niczym części imadła. Różowa świetlna niczym kokon jedwabnika otoczka musiała tłumić wszelkie dźwięki, bo widać było po mimice twarzy Samanty, że ta jęczy i krzyczy z rozkoszy, jednak Mirelli wydawało się, że ogląda nieme kino, bo nic nie słyszała.

Zamurowało ją. Stała jednak i patrzyła dalej, naiwnie myśląc, że właśnie taką pułapkę wymyślił ten zwariowany ktoś. Znała już wiele opowiastek, że to piękne kobiety są źródłem problemów, że są najlepszą pułapką na mężczyzn (z czym kategorycznie się nie zgadzała, choć dzisiejszej nocy już… nie mogła). Wdzięk (tu z zazdrością przyznała) pięknej blondynki musiał być wabikiem, a różowa iluminacja pułapką odbierającą Mikołajowi rozsądek – tak jeszcze próbowała to wszystko tłumaczyć.

Nawet tak chłodno kalkulująca elfka, na sam nierzeczywisty widok poczuła między udami dziwną energię i ciepłe fale. Zawsze potrafiła tłumić w sobie przypływy podniecenia, ale nie tym razem. Coś się z nią działo. Może dlatego, że do tej pory słyszała przemycane przez szefa w poleceniach komplementy, widziała jego zainteresowanie i samczy błysk w oczach, kiedy kręciła tyłeczkiem, albo kołysała piersiami, a teraz odebrała jej to ta… ziemska kobieta. Pojawiła się rywalka, a Mirellę konkurowanie napędzało od dziecięcych lat. Jednak nigdy w tym obszarze.

Patrzyła jak Mikołaj spija wypływające ze szparki soczki, widziała, że co chwilę masuje i przekłada delikatne różowe strzępki końcówką świątecznej cukrowej laseczki, po czym poprawia wszystko wszędobylskim językiem. Kiedy przełożony przyssał się do pomasowanego lizakiem miejsca, znała powód takiej miny kolegi po fachu. To były najczystsza radość, wręcz szczęście, z oralnej zabawy.

Wijąca się w pościeli Samanta, wyrażała rozkosz jakby ze zwielokrotnioną siłą. Grymasy jej twarzy mówiły zbyt dużo, by udawać, że jest inaczej.             

 

Dostrzegł Mirellę. Kiedy kładł się na łóżku na plecach, a zahipnotyzowana przez niego żądzą Samanta, siadała mu na twarzy, zauważył w szparze drzwi błysk w ciemnozielonym oku pomocnicy.

Chyba spijany z cipki sekretny składnik magicznego lizaka, nie pozwolił mu wpaść w furię i gwałtownie zareagować.

A to karlica! – cisnął w myślach najgorszą dla elfa obelgę. – A to mała franca! – pomyślał rozzłoszczony, bo elfka złamała zasady i teraz widziała go w… dość niecodziennej sytuacji. Właśnie nieznajoma, wierzgając na jego twarzy cipką, zabiera się za jego berło. I jak teraz miał zająć się gospodynią, kiedy Mirella patrzyła? Widział nad sobą otwartą muszelkę, lizak już na powrót ślizgał się po łechtaczce i krawędziach warg sromowych, jak smyczek na strunach wiolonczeli, a zmieszany z rozpuszczonym cukrem śluz, smakował mu jak nigdy.

Już nawet miał plan, by się nie przejmować podglądaczką, ale jakoś nie mógł. Musiał jakoś zareagować. Najlepiej pozorną przyganą, może pewną formą pretensji, a może groźbą? – szukał właściwego wyjścia. Musiał wykorzystać swoje nadrzędne stanowisko, bo elfy były do tego przyzwyczajone.

Chwilę trwało, zanim zdecydował jak postąpi.

W tym czasie nie potrafiąca wytrzymać dłuższego oczekiwania na pieszczoty skrajnie podniecona Samanta, zaczęła szurać cipką po twarzy skołowanego kochanka, który myślami był teraz za drzwiami sypialni.

 

- Mirella??? – udał zaskoczonego jej obecnością. – Co ty…? Opuściłaś stanowisko!!? – odgrywał poruszonego przyłapaniem go, na zabawianiu się z kobietą. Celowo wystawił głowę poza świetlny kokon, by podwładna mogła go usłyszeć.

Przy okazji dostrzegł, że poświata przybrała barwę czerwieni. Samantą zawładnęła żądza. Teraz zrobi wszystko, co podpowiadają jej fantazja i tłumione latami pragnienia. Nie będzie limitu.

Chciał szybko załatwić sprawę z elfką. Mirella tego nie mogła odbierać nawet tak czułymi na dźwięki spiczastymi uszami, ale Samanta wciąż jęczała i mruczała prośby, by kochanek nie przerywał, by jego usta wracały na cipkę, a język trącał łechtaczkę. On też tylko na to czekał, tym bardziej, że głos rozpalonej przez niego desperatki, wdzierał się do uszu z siłą gromu, wywołując w jego ciele prawdziwe tornada emocji. Wciąż chciał spijać smaczniutki nektar, od którego czuł się uzależniony. Łaknął go.

- Ładne rzeczy się tu wyprawia! – mówiła głośnym szeptem, jakby czując się panią sytuacji Mirella. Jednocześnie jak burza weszła do sypialni. – Zaniepokoiłam się… – próbowała się tłumaczyć, ale jej przerwał, a jej dalszych słów jakby nie słyszał.

- Nie możesz opuszczać pokoju dziecka! – napomniał ją. – To wbrew… – już miał przywołać paragrafy dwunasty, trzynasty i, tu nie był pewny, ale zdecydował się zaryzykować, szesnasty Kodeksu Pracy Świątecznej. Ugryzł się w język, ale po chwili już uraczył elfkę reprymendą i litanią paragrafów 

- A Mikołaj, nawet z licencją, może tak? – spojrzała wzburzona na kładącą się teraz na brzuchu kobietę, której nogi wciąż się rozchylały, to zwierały, a mięśnie pośladków pracowały wręcz nieustannie. Samanta domagając się powrotu do intensywniejszej zabawy, błagała o to

- To żadne… nadużycie – stwierdził, ukrywając zakłopotanie. – Nic nie ma o tym w… przepisach, także… – objaśnił, sam nie do końca przekonany, ale próbował udawać pewnego siebie. – A co nie jest zabronione, jest… – uciął wywód, bo nie chciał się tłumaczyć.

Mirella szybko zweryfikowała stan prawny. Kodeksy, rozporządzenia, regulaminy znała na pamięć. Musiała przyznać, że nigdzie nie było o podobnym przypadku wzmianki. Mikołaje mieli szeroką autonomię i swobodę, o ile zadbają o pozostanie dla ludzi tajemnicą i robią to w celu podarowania komuś prezentu.

- Jak widzisz, prezent dla tej pani mam – uniósł dłoń z trzymaną w niej cukrową laską, jakby wyczytał z myśli elfki,  że ta szuka jakiejś luki w przepisach.

Śmiał się w duchu, kiedy widział jak zgrabne uszka Mirelli drgają. Pewnie z nerwów. Przecież wiedział, że jej ambicjami obdzieliłby pół biegunowego miasteczka.   

Mirella musiała przełknąć gorycz porażki w sporze. Mikołajowie mieli zbyt dużo kompetencji, elfy zbyt mało, co nie pozwalało jej podważać zdania licencjonowanego Rozdawcy Prezentów. I tak już przesadziła. Gdyby się teraz postawiła, złamałaby kolejną zasadę – tym razem główną, tę posłuszeństwa, a to przekreśliłoby jej karierę na lata, jak nie na dekady. Na pewno groziła jej wtedy degradacja. Przerażał ją powrót do stanowiska monterki zabawek, lub w przypływie łaski sądu, może oddelegowanie do działu pakowania prezentów. Istny koszmar. Tym zajmowała się w trakcie stażu, na szczęście szybko dostrzeżono jej talenty i awansowano. Odkąd pamięta, spełnia się w roli Pomocnicy Mikołaja. A to już zaszczytny tytuł dla mieszkańców Bieguna.

Ale nie byłaby sobą, gdyby coś w środku – jakaś buntownicza istotka, chora ambicja, nie podpowiedziały jej drobiazgu, od którego blisko już było do logicznego wywodu godnego Naczelnego Sędziego Sądu Świątecznego. Może zareagowała zbyt spontanicznie, a może chciała wygrać w tej batalii na paragrafy, nie weryfikując wszystkich niuansów, byle zabrzmieć inteligentnie.

- Z tego co mówi kodeks, prezent należy pozostawić w stanie, w jakim został wyprodukowany na Biegunie – postawiła kontrę Mirella, cwaniacko spoglądając na używany przez Mikołaja gadżet i połyskującą folię opakowania, leżącą na podłodze przy łóżku. Co tam, że głos jej drżał, nogi chyba jeszcze bardziej, a w piersiach brakowało tchu. Przecież bardzo ryzykowała. Teraz musiała odgrywać zdeterminowaną i pewną siebie. Tak bardzo chciała utrzeć nosa temu bufonowi, tak mocno chwyciła się banalnego argumentu, że musiała wyglądać na przekonaną do swojej racji. Teraz nawet była gotów na walkę w sądzie, bo czuła siłę użytego paragrafu.

Jednak szybko została sprowadzona na ziemię.    

     

Może Mirelli się to nie podobało, ale Mikołaj nie potrafił już powstrzymać swojej żądzy i za nic w świcie nie zrezygnowałby z takiej jak Samanta kobiety. Tym bardziej, że wciąż, i wciąż, zmysłowym głosem prosiła go o więcej, i więcej.

Kazał więc pomocnicy zająć się śpiącym obok mężczyzną, cokolwiek miało to znaczyć. Oczywiście, że oparł się o przepisy. Może je nadinterpretował (może? – na pewno), ale sens w tym był i elfka nie miała prawa podważać jego polecenia.

 – Czasem obdarowuję kobiety szczególnym prezentem… – uzasadniał, spoglądając to na elfkę, to na zgrabny tyłeczek Samanty, masując przy tym kciukiem ociekającą śluzem szparkę. Ta laska to tylko środek – zaśmiał się, bo dobrze wyszło, że Mirella nie zrozumiała wszystkiego.

Przez chwilę objaśniał kierujące nim motywy. Opowieść brzmiała bardzo sensownie, prawdziwie i szczerze.

Kobieta leżała na brzuchu z rozwartymi nogami, z ekstazy zaczęła gryźć poduszkę, a jedną ręką wciąż niedbale przeczesywała włosy, jakby to miało jej w czymś pomóc. Ruchami bioder wciąż domagała się pieszczot. Prawie twerkowała jak zawodowa tancerka dancehall’u

– Skoro masz mi pomagać – spojrzał na elfkę – zajmij się… – spojrzał na zatopionego obok we śnie mężczyznę. – Myślę, że podobny prezent mu się spodoba. I to nie jest prośba, a polecenie służbowe – dodał stanowczym tonem. – Zaznaczam, że prezenty mogą przybierać różną formę. Nie koniecznie materialną – dodał szybko. – Mówi o tym dyrektywa z 1986 roku, potwierdzona później uchwałą Gildii Mikołajów. A jakie? – zadał naturalnie nasuwające się pytanie, a wszystko, by odpowiedzieć w ułożony już w głowie sposób. – O tym decyduje prowadzący Mikołaj – podkreślił. – Czy elfy-pomocnicy mają prawo podważać decyzję Rozdawców Prezentów? – zapytał wprost, doskonale znając odpowiedź.

- Nie – wydusiła z żalem i pokorą Mirella.

Tak naprawdę na wykładach licencyjnych Profesorusa Nikolausa – honorowego Mikołaja z racji stażu w zawodzie, objaśniano, że to trudna do interpretacji materia prawna i budzi wiele wątpliwości, co do istoty zawartego w dyrektywie uzasadnienia.

Ale Mirella o tym nie wiedziała, jej na tych wykładach nie było. Na szczęście.  

 

Mirella nie miała odwagi zaprotestować. Od dalszego jej zachowania, zależała jej kariera – tego była pewna. Czuła to po tym, jak Mikołaj na nią spojrzał. Pierwszy raz się przestraszyła, że dziś przekreśli swój cały dotychczasowy dorobek, że wszystko w jej życiu może się zmienić na gorsze. Mikołaj też patrzył teraz na nią jak mściwy przełożony.

Na Biegunie nie należała do przesadnie cnotliwych, choć na co dzień, oficjalnie, stwarzała pozory idealnie porządnej. Nie było dla niej wielkim problemu, zająć się… czym kazano jej się zająć.

Miała stałego partnera, ale z racji zapracowania i wyścigu po najwyższe nagrody, relację z Brunem traktowała dość luźno, wręcz swobodnie. Jemu też to pasowało, a może musiało pasować. Nie przejmowała się tym zbytnio. Z racji świątecznej gorączki, od ponad miesiąca się nie widzieli i nie cierpiała z tego tytułu. On niestety był monterem zabawek (niestety po wielokroć, bo to żaden prestiż, wręcz ujma, tym bardziej dla takiej jak ona) i miał sporo pracy, więc kontakt im się trochę urwał. W sprawach intymnych nie był specjalnie przebojowy, ale na szczęście potrafił zapewnić jej trochę potrzebnego relaksu, najważniejsze że potrafił zachować w tajemnicy ich nieformalny związek. Właśnie to w nim ceniła, że może mu ufać.

Z wymalowanym na ślicznej twarzy niezadowoleniem zsunęła spodnie piżamowe Olka i oczy jej rozbłysnęły wstydliwą fascynacją. Nigdy nie widziała męskiego członka, znaczy się ludzkiego. Już teraz wydawał się być duży, choć wciąż miał formę miękkiej kluski. Ale nie to było najciekawsze. Ten penis był pozbawiony większości włosów łonowych i był zupełnym przeciwieństwem wyłaniającego się z gąszczu splątanych krzaków koguta Bruna.

Poczuła drgawki na całym ciele. Nerwy, emocje, obawy? Chyba wszystko naraz. I nie chodziło tu o rozmiar leżącego przed nią prącia, a o jego ogólną estetykę i wyobrażenie sobie tego, co powinna z nim zrobić, by Mikołaj był zadowolony i może zapomniał o jej wybrykach. Wiedziała już dobrze, że awans wymaga poświeceń. Dziś wymagała tego szansa na utrzymanie status quo.

Chwyciła więc w drobną dłoń luźnego członka i zaczęła się  nim z przymusu bawić.

Już po kilku powolnych ruchach niespodziewanie zaczął wypełniać się krwią i rosnąć. Teraz ledwo mogła go utrzymać, więc by to zrobić, musiała pomóc sobie drugą dłonią. Ledwie go objęła, choć już po chwili przyzwyczaiła się do gabarytu grubego konaru.

Wiedziała, co robić, choć  nigdy nie miała do czynienia z taką skalą. Zaczęła przesuwać obejmę dłoni, obnażając już purpurową żołądź i przyglądając się z podziwem napiętemu do granicy możliwości wędzidełku.

Skrzywiła się czując, dla niej nowy i  dziwny, intymny męski zapach, jednak nie przerywała powtarzalnych ruchów.

Dopiero teraz spojrzała na pulsujące między szeroko rozwartymi i ugiętymi w kolanach kobiecymi nogami pośladki szefa, który w tym samym czasie opierał się na jednej ręce, a drugą podawał do ust Samanty, wcześniej używany do masażu cipki lizak. Kobieta mruczała tak erotycznie i spijała kropelki słodyczy z laski tak zawzięcie, że aż zwierzęco, czasem wręcz drapieżnie. Bez dwóch zdań rządziły nią pierwotny popęd i niepohamowana chuć.

Mirella przez chwilę jej zazdrościła takiego stanu. Sama marzyła o takim, jednak jej ogólna wpajana latami nauki polityczna poprawność i posłuszeństwo wobec ogólnych zasad społecznego współżycia, były zbyt silne, by nawet ze swoim kochankiem właśnie tak puściły jej hamulce. Nawet kiedy tego chciała.

W Mirellę jakby coś uderzyło. Nagle poczuła falę ciepła w brzuchu, która z każdym centymetrem rozchodzących się w jej wnętrzu kręgów, przybierała na mocy.

Odruchowo pochyliła się nad biodrami swojego ludzkiego partnera i jakoś jej się udało objąć pulsującą główkę prącia ustami. Miała wrażenie, że wypełnia całe jej gardło, a żołądź nigdy nie przestanie dziwnie pulsować.

A co z resztą? – zastanawiała się, wspominając zabawy z Brunonem, któremu ptaka potrafiła schować w gardle praktycznie po nasadę. Miała tak dużą ochotę zrobić człowiekowi wyjątkowego loda, że parła, i parła, głową, ale jej gardziel nie wpuszczała już w siebie ani centymetra więcej.

Chwyciła haust życiodajnego powietrza, kiedy na chwilę odczopowała usta. Nieustannie jednak lizała prężącą się niczym róg jednorożca klingę, masowała zebranymi w dzióbek wargami. Kiedy zjeżdżała językiem do nasady, tuż powyżej jąder, czubek masztu wyrastał ponad jej czoło, zamieniając męski organ w kutasa olbrzyma, nie człowieka. Takie miała wrażenie, jakby stała przed jednym z kamiennych filarów ratusza biegunowego miasteczka. Mimo to pragnęła tego przeciętymi żyłami członka pieścić, pocierać, dotykać.

 

Mikołaj właśnie obrócił Samantę tyłem do siebie, a ta z rozkosznym rykiem przyjęła jego powrót do rozgrzanego wnętrza. Jak figlować, to już na całego – tłumaczył sobie te nieustanne zmiany pozycji zadowolony z atrakcji nocny wizytator.

„Tak, tak, taaak!” – krzyczała Samanta, kiedy zaczęły pojawiać się głośne regularne plaski, a kobiece pośladki rozpłaszczały się na płaskim brzuchu Mikołaja z niespotykanym nigdy wcześniej impetem. Kompletnie przestała już nad sobą panować, a serie głośnych pacnięć wzmacniały w niej chęć na przekraczanie kolejnych granic.

Mikołaj ściskał biodra kochanki i dociskał ją do siebie, jakby chciał się z nią skleić na dobre, ale po chwili się rozmyślał i pozwalał oddalić na dystans styku z czubeczkiem jego twardej pały.

 

Mirella nie wytrzymywała. Tak mrowiło i swędziało ją w kroczu, że nieprzerwanie zajmując się pałą, sama już zaczęła ocierać się cipką o zrolowaną między udami kołdrę.

Gwiazda Polarna świadkiem, że zrzuciłabym z siebie ciuszki i… – skomliła w duchu, kątem oka widząc, jak jej szef sobie śmiało poczyna.

Pierwszy raz pomyślała, że zamieniłaby się z Samantą miejscem. Tym bardziej widząc, co kryło się pod roboczymi ciuchami szefa.

Pierwszy raz widziała u rozdawcy prezentów takie ciało. Żadne atletyczne, ale bardzo atrakcyjne. Brzuch prawie płaski, ramiona umięśnione, mięśnie naramienne zaokrąglone.

Rysy twarzy usatysfakcjonowanego faceta zmieniały go w twardziela, o jakim ona sama czasem marzyła.

I nie tylko klatka piersiowa była wydepilowana. Mikołaj, tam niżej, wyglądał dużo lepiej od Olka. 

To ją właśnie przerażało i ograniczało. Znała swoje anatomiczne możliwości, a dzierżony w dłoniach sprzęt nie było szansy w niej zmieścić, tym bardziej ten jakby nieco większy Mikołaja, który z chęcią by w sobie poczuła. Nie da się! To niemożliwe! – wmawiała sobie. Chyba, bo nigdy nie próbowałam – tłumaczyła sobie, szukając cienia szansy, punktu zaczepienia, by chociaż spróbować. Co tam, że szanse były iluzoryczne.

Powoli dojrzewała do decyzji, by chociaż sprawdzić, bo tego domagało się jej drobne ciało.

Widziała jak jej śpiący ludzki partner przeżywa każdą wyszukaną pieszczotę, jak się marszczy jego czoło i skóra tuż nad nosem, kiedy żuła główkę członka. Uwielbiał, kiedy pluła na prężącą się pałę i rozprowadzała ślinę długimi posuwistymi ruchami po całym pulsującym cieplutkim korpusie. Kiedy chwytała i ściskała jądra, aż mruczał i wypychał ku górze biodra, by jak najwięcej czerpać z wyrafinowanych pieszczot.

Znowu założyła opadające na twarz kosmyki mieniących się brokatem włosów za elfickie uszy i zassała żołądź, po chwili wirując językiem po wędzidełku. Jej Bruno to uwielbiał i zazwyczaj po chwili takich dźgnięć językiem, dochodził, a ten facet wciąż trzymał się dzielnie.

Bawiła się mieczem, próbując wszystkich poznanych trików. Fantazja podpowiadała jej kolejne.

Tym razem partner jęknął, jak rażony prądem, a po chwili ona poczuła dłoń napierającą na tylną część głowy. Chwycił w silną i (w jej odczuciu) ogromną dłoń jej kok, jak trzymankę.  Nie była w stanie walczyć z siłą będącego w erotycznym amoku mężczyzny. Dławiła się i dusiła.

Kaszlnęła raz, drugi, przez chwilę zrobiło jej się nieprzyjemnie. Miała wrażenie, że kutas zagościł aż w żołądku, że on zaraz ją tym mięsistym wałem udusi.

Wyzwoliła się spod rozczapierzonej dłoni, przez moment walczyła z odruchem wymiotnym i z trudem chwytała powietrze.

W takiej sytuacji, kiedy ślina obficie wypływała z jej ust, kiedy kaszlała i dyszała, usłyszała wesoły głos szefa.

- Też bym ci nie dał spokoju, jakbyś mnie tak dobrze obrabiała – skomentował rubasznie, wciąż wypychający biodra ku wypiętej dupci polskiej kochanki, jakby nic sobie nie robiąc z niestosowności tego, co teraz wszyscy razem wyprawiają. Wszystko za sprawą pierwiastka krążącej wokół nich magii.

Nie rzucało się to w oczy, bo był ostrożny, ale od kilku chwil z fascynacją przyglądał się Mirelli, jak oralnie pieści męża Samanty, suwając przy tym zgrabnym tyłeczkiem po wciśniętej między uda zrolowanej pościeli.

- Ty zajmij się swoją robotą, ja zajmę się swoją – odpowiedziała napominająco zawstydzona tym, że Mikołaj widzi ją w takich okolicznościach. W sumie już miała dość tego udawania porządnej. Wszystko i tak już poszło za daleko. Nagle poczuła, że wcale nie jest jej z tym źle, że robi takie obsceniczne rzeczy. Nawet czuła satysfakcję i erotyczną przyjemność. Poza tym to polecenie, zadanie do wykonania, zlecenie wyższego rangą urzędnika. Składała przysięgę, że będzie posłuszna i każde zadanie wykona najlepiej, jak potrafi. Z takim usprawiedliwieniem czuła się o wiele lepiej, niż próbując stawać w kontrze.

No to się starała.

- Spróbuj tego, zobaczysz, że się uda – podpowiedział jej w dziwny sposób Mikołaj.

Pierwszy raz poczuła w przekazie Mikołaja pozytywne fluidy, nawet sympatię, jakby podszyte niewinną prowokacją. Musiał zauważyć, co ją od pewnej chwili gryzie. Nie powiedział nic więcej, pokazał oczami, co miał na myśli. Wystarczyło, że spojrzał na ciało Samanty i zmienił pozycję.

Nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo Mikołaj, przylgnął klatką piersiową do pleców, znajdującej się teraz pod nim kobietą i wykonując kilka spokojniejszych ruchów “na pieska” i gniotąc przy tym dłonią kołyszącą się pierś, szeptał Samancie coś do ucha.

Mirella już wiedziała, że szef przed chwilą namawiał ją swoim zachowaniem do odbycia stosunku z Olkiem, tak jak on robił to już od pewnego czasu z Samantą. Zrozumiała dany przykład i przekaz.

Mrucząca głośno kobieta, na szeptane do ucha słowa, kiwała głową i jęczała z rozkoszy, jakby przed chwilą usłyszała, dające szczęście zaklęcie.

Mirella patrzyła, jak Mikołaj śmieje się do niej, kładzie na plecach i zakłada jedną rękę za kark, a zgrabna blond kobieta, stojąc na materacu w pozie Kolosa Rodyjskiego, niecierpliwie tylko czeka, na nabicie się na trzymany przez świąteczną zjawę na sztorc sprzęt.

Zanim jednak dosiadła wysłannika Siwobrodego, nie powstrzymała się przed chwilą oralnych pieszczot, jakby bez tego nie mogła żyć. Jej głowa tańczyła jak spławik podczas brania dużej ryby, a rozpuszczone włosy, zebrał i ściskał w garści rozbawiony miną elfki Mikołaj.

- Czas ci ucieka – nie powstrzymał się od komentarza, do zerkającej z ukosa na jego zabawy elfki.

Znowu jakby czytał jej w myślach i motywował do podjęcia wyzwania.

 

Nie wytrzymała. A może słowa, teraz odchylającego z rozkoszy głowę, ujeżdżanego szefa, poczytała za prawdziwe polecenie? Przestała się nad tym zastanawiać. Po prostu zdarła z siebie rajstopy, białą bieliznę i siadając na Olku, zaczęła ślizgać się po leżącym teraz na podbrzuszu kutasie swoją drobną muszelką, jakby trochę się wiercąc i wyginając na boki. Ależ to było miłe! Niestety nawet taka pieszczota swędzącej i ociekającej kisielkiem różyczki, to było dla rozpalonej Mirelli za mało.

- Włóż go. Chcę to widzieć – usłyszała pełen ekspresji głos.

Przez chwilę trudno jej było określić, do kogo należy, tak skupiła się na ocieraniu cipką o twardy wał. Niemożliwością było, by przemówił zahipnotyzowany mężczyzna, do ziemskiej kobiety też nie należał, no chyba że to jakiś jej własny wewnętrzny podszept był tak wyraźnie słyszalny, bo wypływający z jej szczerego pragnienia. Obróciła głowę w stronę Mikołaja i już wiedziała, z czyich ust padła zachęta. W oczach szefa widziała żądzę i fascynację. Ale nie wynikającą z powtarzalnych dosiadów wyjącej z rozkoszy Samanty.

Mikołaj patrzył na poczynania Mirelli, na jej drobniutką cipeczkę, której płateczki suwały się po leżącej na brzuchu człowieka wielkiej pale.

– Rozepnij koszulę. Pokaż je – westchnął niczym wypuszczający parę parowóz. To była najczystsza prośba nabuzowanego żądzą faceta.

Najpierw uraczyła go widokiem pełnych i jędrnych piersi. Z jego punktu widzenia pewnie piersiątek, ale tylko z powodu skali. Mirella od dawna była dumna z tego, czym obdarzyła ją natura. Dlatego w kręgach elfów, za jej plecami, mówiono o niej: “Cycatka”. Żadna inna młoda elficzka nie miała tak dorodnego biustu jak ona.

Drugiego kroku się bała, ale zaczęła próbować. Prawie stała w rozkroku nad trzymaną w dłoni pałą mężczyzny i wystarczyło, że  zrobiła niepełny przysiad, a żołądź już stykała się z jej miniaturową cipką. O siadzie nie było nawet mowy.

Zagryzała usta, kiedy przedsionek pochwy wypełniła czerwona główka. Kiedy opuszczała zgrabne bioderka niżej, głośne: „A, a, aaa!”, powtarzało się często i z narastającą ekspresją.

Jednak udało jej się trochę nadziać na męską dzidę. Wyglądało to komicznie, ale ona czuła jak cipka miażdży swoją siła naporu twardo-miękki obiekt. Jakby ją na pal nabijano.

Wtedy Mikołaj szepnął coś do ucha leżącego obok niego śniącego na jawie erotyczny sen faceta.

Mirella nagle poczuła się jak kiedyś w odrzutowych saniach, które w przypływie fantazji woźnicy, wykonują na gwieździstym niebie korkociągi i beczki. Była na górze, nagle jej plecy odbiły się od materaca, a ją przykryło ciało zwalistego mężczyzny.

Olek patrzył na partnerkę niczym zaklęty rycerz w baśniach – patrzył, a niczego nie widział. Pilnował jednak, by nie wypaść z ciasnej objemki wilgotnego tunelu. Kiedy tylko drobne szczuplutkie uda rozwarły się szerzej pod naporem jego silnych bioder, ostrożnie, pulsacyjnymi ruchami, torował drogę w ciasnym jak u dziewicy zakątku.

Dysproporcja ciał pomiędzy uprawiający obok Mikołaja kochankami była tak wyraźna, że ten zaczął widzieć w dziejących się obok scenach mocno podniecającą perwersję. Mirella jęczała i stękała, ale jednocześnie jej drobne dłonie drapały plecy mężczyzny, który już wsuwał w nią jedną trzecią penisa. Nogi elfki kołysały się niczym miniaturowe, ale za to tak rytmicznie, że musiały należeć do doświadczonej kochanki.

A Mikołaj wciąż patrzył i podziwiał. Znowu skupiał uwagę na swojej pomocnicy, nie na wspinającą się na wyżyny erotycznych możliwości Samancie, której ruchy bioder i siła z jaką robiła nimi ósemki, pozwalały widzieć w niej boginię seksu. Tym bardziej, że co chwilę jej głowa opadała ku tej partnera, włosy smyrały jego tors i twarz, a jej usta czasem zasysały sutki kochanka tak perfekcyjnie, że Mikołaj wzdychał i mruczał.

Mimo to odgarniał spocone, ale wciąż wspaniale pachnące egzotycznymi nutami szamponu włosy kobiety, by te nie zasłaniały mu widoku tańczących mięśni mimicznych, pompowanej przez Olka Mirelli. Ta zdawała się być taka drobna, taka filigranowa, a spinający nad nią pośladki mężczyzna wydawał się być olbrzymem, który zaspokaja swoją chuć bez względu na konsekwencje, że sytuacja trąciła absurdem. Absurdem, który się dział naprawdę.

Nagle z rozpostartych niczym u sopranistki ust elfki, wydobył się przeciągły gardłowy dźwięk, zlewający się z pomrukiem. Przypominał skowyt polarnego lisa. Mirella wybałuszyła oczy, by po chwili jej powieki opadły. Zemdlała z rozkoszy.

Zemdlała, ale wbijający się w nią facet, nie przerwał silnych ruchów bioder.

 

Mikołaj sam był już bliski spełnienia. Znowu patrzył jak tyłek klęczącej przed nim i stękającej kochanki, zderzał się z jego ciałem. Sam musiał przyznać, że zaciętość, jaką Samanta miała wymalowaną na twarzy, zmieniała ją w zupełnie inny typ kobiety, niż mówiło o  niej codzienne życie mamy, żony, gospodyni. Z żony, mamy, damy, stała się wyuzdaną i głodną seksu samicą. Taką, chciałby mieć w łóżku każdy. 

Świetlna poświata biła po oczach niezwykłą głębią ognistej czerwieni.                           

Teraz Mikołaj jakby rywalizował z pochłoniętym stosunkiem z Mirellą mężem Samanty. Facet posuwał elfkę jak fascynat ostrego seksu, Mikołaj zaczął odpowiadać podobnymi mocnymi ruchami w stronę jędrnego tyłka kochanki, jakby się rewanżował za każdy grymas bólu na twarzy półprzytomnej i wciąż odchodzącej od zmysłów pomocnicy. Ta na szczęście już odzyskała świadomość, ale wciąż zamroczona przeżytą podróżą w kosmos, patrzyła obojętnie, jak ogromny tłok wdziera się w jej ciaśniutką szparkę, a zatracony w szybkich powtarzalnych ruchach Olek, ściska jej wąziutką talię wielkimi dłońmi. Dziwiła się, że właśnie mieści w sobie połowę długości takiego giganta, a cipka jakoś to znosi bez większego bólu.

Mirella czuła się jak na kolejce górskiej. Olek tak często przekładał jej drobne ciało i robił to z taką łatwością i lekkością, że momentami miała wrażenie, że znajduje się w stanie nieważkości, albo wpadła do bębna pralki. Widziała też, że zabawiający się tuż obok Mikołaj, odpowiadał podobnym traktowaniem Samanty, jakby odwzorowywał pozy i zachowania ziemskiego kompana.

A łóżko trzeszczało, skrzypiało i stukało, jak w trakcie najodważniejszej orgii.

I tak na jednym materacu małżeńskiego łóżka wciąż działy się istne dziwy. Dwie parki figlowały w najlepsze.

 

Kiedy kierowany zwierzęcym instynktem Olek klęczał za Mirellą, ściskał jej mały jędrny elfi tyłeczek i wpychał w cipkę potężny korzeń, opleciony wargami sromowymi niczym gumowymi uszczelkami, Mikołaj dobijał się biodrami do poskładanej jak turystyczne krzesełko Samanty i nurkując z góry, zatapiał kutasa w wymęczonej brzoskwince po samą nasadę. Opierając się dłońmi o tylne partie dociskanych do kobiety ud, czuł doskonałą gładkość skóry i sprężyste mięśnie pokryte delikatną warstwą tkanki tłuszczowej.

Nagle pokój wypełniły eksplozje świateł, a cienie mebli i ozdób pokoju zaczęły tańczyć na ścianach. Mikołaj właśnie szczytował, dociskając do wzgórka łonowego podrygującą w dłoni pałę i pocierając pulsującą główką rzadkie króciutkie włosy łonowe wyjącej z rozkoszy blondyny. Gęsty nici ejakulatu połyskiwały na brzuchu Samanty, jakby był mieszaniną przezroczystego żelu i kolorowego brokatu. Członek długo wypluwał kolejne porcje gęstej zawiesiny, a Mikołaj mruczał przy tym jak kocur.

Samanta wiła się jak w ekstatycznym amoku, jakby była na haju. Sama kolejny już raz szybowała w chmurach. Nie odpuściła tak łatwo, bo zanim Mikołaj skończył szczytować, wpakowała członka w usta i z dziką ochotą oczyściła go z każdej drobinki spermy.

Chwilę później obfita ilość śnieżnobiałego kremu zbryzgała ciało jakby bezwładnej Mirelli, której wciąż wszystko było obojętne.  Nawet to, że Olek na siłę wpychał jej członka w usta, chcąc pozostawić w jej gardle resztkę skapującego z pały nasienia. Uderzał nim w wystawiony języczek, a krople przyklejały się do chropowatej ciemnoróżowej powierzchni.

 


 

Wyruszający z domu grzeczniutkiej Hani partnerzy, nie wymienili nawet słowa. Mirella udawała, że nic się nie stało, Mikołaj skupił się na połyskującym w oddali księżycu, by tak wyraźne pogrążenie się w refleksjach, usprawiedliwiało jego milczenie.

- To jak? Zdasz raport, że… – odważyła się dotknąć wrażliwego i wstydliwego teraz tematu Mirella, kiedy pozostał im do realizacji ostatni tysiąc prezentów. Wciąż nie mogła zrozumieć, że wcześniej tak obojętnie leżała prawie naga i spryskana ludzką spermą i pozwoliła Mikołajowi na taką nią patrzeć. Ale rozkosz, jak innym woda sodowa, uderzyła jej do głowy z taką siłą, że nie miała ochoty zgrywać przyzwoitej. Takich orgazmów nie miała nigdy. Jej Bruno, przy ziemskim Olku, był wręcz nieudacznikiem i wypadał bardzo blado. Rozmiar członka rozmiarem, oczywiście że to miało znaczenie i wpływało na ekstremalny poziom odbioru bodźców, ale bardziej działało na nią robienie tego z przedstawicielem innej rasy. A o tym nawet nie fantazjowała. W ogóle czuła się jakby popełniała przestępstwo, jednocześnie miała ochotę ryzykować najdalej idącymi konsekwencjami. Taki paradoks. Chodziło też o to, że ziemski mężczyzna w ogóle nie patrzył na jej potrzeby, brał ją mocno i ostro, bez cienia czułości i delikatności, co było zupełnym przeciwieństwem podejścia jej partnera, który poczynał sobie z nią zbyt zachowawczo i przesadnie ostrożnie. Nie była do tego przyzwyczajona, to było dla niej zupełnym novum.

- Wszystko było jak należy – wszedł jej w słowo Mikołaj, by nie powiedziała za dużo. Stał na stanowisku, że nienazwane sprawy nie istnieją. – Żadnych uchybień, fachowa pomoc, doskonała organizacja pracy – wymieniał. – Współpraca godna pochwały. Postawa wzorowa. Taki będzie raport – podsumował, udając, że już zapomniał o sporze i wiążącym ich sekrecie.

- Nikt się nie dowie, że…? – spoglądała zarumieniona i skonsternowana, jakby niedowierzając słowom przełożonego. To nie brzmiało jak pytanie, a jak prośba pełnej obaw o swoją reputację dziewczyny. Musiała się upewnić. Kolejny raz poprawiła spiczastą służbową czapeczkę elfa, choć ta tego nie wymagała. Nie wiedziała, jak ma się zachować. Nigdy nie rozmawiała tak szczerze i na tak trudny temat z żadnym Mikołajem, robili to jak równa z równym. Jej głos wciąż zdradzał obawę o zawodową przyszłość.

Może mógłby wykorzystać jej strachu przed oficjalnym wejściem na drogę służbową. Może małym szantażem wymusiłby na niej uległość w wiadomej (swojej) sprawie, ale nie chciał próbować. Teraz jej uroda, te pełne obaw oczy i minka zafrasowanej dziewczynki, nie pozwalały mu na nic innego, jak udzielenie wsparcia i rozwianie krążących nad nią ciemnych chmur.

 

Szli już spokojnym krokiem po terminalu w podbiegunowym miasteczku, a wszystko w rytmie słyszanej z głośników świątecznej piosenki Shakin’ Stevens’a.

“Snow is falling
all around me
children playing
having fun

it’s the season
love and understanding
merry christmas everyone.”

Uśmiechali się do wszystkich mijanych jak do najlepszych przyjaciół. Nie tylko słowa tej niezwykle skocznej piosenki, w której dźwięki dzwonków wywoływały jedynie pozytywne emocje, powodowały w Mikołaju i Mirelli szczere uśmiechy.

Nie dość, że po opuszczeniu domu Samanty i Olka, z resztą oczekujących na prezent szkrabów uwinęli się w rekordowym czasie, to jeszcze zrobili to bez nawet jednej kłótni, bez choćby jednej różnicy zdań co do podarowanych zabawek.

Wspólne doświadczenia łączą.

- Taką współpraca to czysta przyjemność – skonstatował Mikołaj, kiedy zwrócili urządzenia nawigacyjne, materializatory zabawek i chipy lokalizacyjne dyżurnemu elfowi.

Aż dziw, że jeszcze dekadę temu te teraz drobiazgi zajmowały sporą część sań. Dziś sań nie było, tak samo jak reniferów, które już w połowie XX wieku stanowiły rzadkość na rzecz nowocześniejszych urządzeń transportowych. Technologia w połączeniu z magią czyniły cuda. A co dopiero w obecnych czasach. Teraz wcześniej wprowadzało się dane, później wchodziło do wybranego portalu i już było się tysiące kilometrów dalej. Będąc na miejscu weryfikowało się dane i oznaczało lokalizację do wysłania prezentu, a materializatory załatwiały resztę. I tyle. W ziemską godzinę można było obskoczyć setki tysięcy dzieciaków.

Oczywiście, że patrzył na tę elfią śliczność z podziwem. Szczególnie teraz, kiedy jej piersi kołysały się od śmiechu, którego partnerka nie potrafiła powstrzymać, co chwilę przyłapując przełożonego na przyglądaniu się jej ciału, jakby nie miał lepszej okazji wcześniej.

A on wiedział, że widoku jej intymnych zakątków nie będzie w stanie zapomnieć nigdy i pragnął się nacieszyć choć jedną chwilą więcej obcowania z tą seksowną drobną blondyneczką.

Znowu budziła się w nim żądza. Na samą myśl, co by z nią robił, gdyby mógł, a ona chciała.

Pożegnali się sympatycznymi uśmiechami i bardzo zagadkowymi spojrzeniami.

 


 

Samanta przebudziła się i od razu, sam z siebie, zagościł na jej ustach promienny uśmiech. Wcale nie dlatego, że dziś był jeden z najważniejszych świątecznych dni. Śniła chyba najwspanialszy sen w życiu. Tak realistycznego jeszcze nigdy nie miała. Co lepsze, był erotyczny, a te ostatnio miewała rzadko. A ta imaginacja była wręcz pornograficzna, prawdziwa perwersja. Od dawna chciała być właśnie taka jak w czasie igraszek z tym nieznanym kochankiem. To było coś wspaniałego. Gdyby mogła, nie budziłaby się i trwała w tym stanie. Może te wspaniałe majaki i kochanek ze snu wróciliby i akcja potoczyłaby się jak w bardzo długim filmie. Robiliby to znowu, i znowu, i tak w kółko.

Znowu czuła, że to miało miejsce, a nie było wytworem umysłu. Znowu zrobiło jej się ciepło. Wszędzie.

Znowu, na wspomnienie kreowanych przez podświadomość obrazów, przeszyły ją fale ekscytacji. W klatce piersiowej, w brzuchu i tam na dole.

Ta nocna zdrada była jak ta, o której skrycie od kilku lat marzyła. Robili z nieznajomym takie rzeczy i na takie sposoby, że nawet teraz głupio się czuła, jedynie wspominając. I była w tych wygibasach taka wyzwolona, śmiała, prawdziwą sobą, jaką nigdy nie odważy się być w realnym świecie. Była taka, jaką wstydziła się być w łóżku z mężem.

To nie mogło się dziać! – mówiła do siebie przestraszona naturalną fizjologiczną reakcją ciała. Przecież jest poranek! – śmiała się do siebie, bo nie pamiętała już dnia, kiedy reagowała podobnie.

W cipce pojawiła się wilgoć, ruchy bioder wskazywały na podniecenie, sutki stwardniały i urosły, jakby chciały przebić materiał piżamki. W ogóle miała wrażenie, że w nocy przeżyła serię potężnych orgazmów.

Miała przecież kilka takich wspomnień z Olkiem, niestety, z dawnych lat. Pierwsze dwa lata małżeństwa były bogate w całonocne igraszki, choć po żadnych nie czuła się tak jak teraz.

Ależ ją to rozmyślanie pobudziło. Pierwszy raz od bardzo dawna miała ochotę na poranne szaleństwo. Nawet wsunęła dłoń w majteczki i przejechała palcami po szparce, by na wszelki wypadek sprawdzić świeżość. Prześlizgnęła się przez szczelinę z niebywałą łatwością, wszystko za sprawą obfitego cieplutkiego śluzu.

Zbliżyła próbkę do nosa. Zapaszek miły. Jakoś odruchowo przytknęła opuszki do ust i mocno się zaskoczyła, bo smakowała bardzo dobrze, wręcz słodziutko.

Spojrzała z obawą, czy mąż czasem nie widział, jak zlizywała z palców swoje soczki. Głupia jesteś, wariatko! – zaśmiała się w duchu, kiedy okazało się, że Olek wciąż ma zamknięte oczy, ale przecież mógł ją przyłapać.

A gdyby widział?

Na szczęście w domu panowała przenikliwa onieśmielająca cisza, więc domownicy spali jak susły.

Nie pamiętała dnia, by zaraz po przebudzeniu i na samą myśl o… być gotową.

Już kilka lat tego nie robiła, dziś jednak miała ochotę zanurkować pod kołdrę i obudzić męża soczystym lodem. Tak z własnej inicjatywy, pomimo wielu żalów i kobiecej dumy.  

Nie zdążyła z zamiarem. Kiedy patrzyła na profil twarzy śpiącego męża, ten właśnie otworzył oczy.

 

Żona wyglądała jakoś inaczej – stwierdził Olek, widząc na twarzy żony rumieńce i ekscytację. Strasznie się też wierciła, powodując ciche trzeszczenie łóżka i szelest pościeli. I ten specyficzny uśmieszek, który się u niej pojawia, kiedy próbuje mu coś przekazać, a nie wie jak to zrobić.

Od dawna nie wydawała mu się tak piękna jak teraz. I taka seksowna.

Dopiero po tym spostrzeżeniu zauważył, że obudził się z dziwną energią i ochotą na poranne bara-bara. Nie musiał nigdzie patrzeć i sprawdzać, w spodniach piżamy miał potężną erekcję, czuł jak pała pulsuje. Nie miał tak od miesięcy.

Miał też wrażenie, że noc obfitowała w seks (choć wiedział, że tak nie było), bo członek był dziwnie nabrzmiały i jakby obolały. Czuł też swoiste spełnienie, nie po sztampowym szybkim seksie, a takie wyższego rzędu. Ten stan od kilku lat już był mu obcy. Aż do dzisiaj.

Co jest? – dopytywał w duchu nikogo.

 

Oczy małżonków spotkały się i dało się w nich wyczytać nutkę zaczepnej propozycji i jednoczesnej zgody. Takie porozumienie stron bez gestów i słów. Małżeńska telepatia.

- Tak rano? – zaśmiała się zadowolona Samanta, kiedy mąż dotknął wargami jej ust. Wiedziała, do czego partner zmierza i pierwszy raz od dawna nie miała nic przeciw, nie szukała wymówki. W dodatku nie pamiętała takiego poranka, kiedy przywitał ją pocałunkiem, i to takim namiętnym. Co tam lekko nieświeży oddech. Pragnęła tej czułości.

- Mam nadzieję, że… mała jeszcze śpi. – Tymi słowami zdradził i potwierdził swoje zamiary, kładąc przy tym dłoń na zaokrągleniu biodra żony.

Wyczuła w jego słowach coś głębszego niż tylko ochotę na włożenie w nią członka i zaspokojenie żądzy, jak miało to czasem miejsce. Dłoń Olka gładziła łuk biodrowy delikatnie i czule, jak ostatnio rzadko kiedy. Nawet jak zjechała na jędrny pośladek, nie wtapiał palców jak drapieżnik szpony w ofiarę, a z niepewnością ostrożnego kochanka.

Dawno już się tak nie czuła. Pożądana, atrakcyjną, kochana.

Leżeli na bokach twarzami do siebie i patrzyli sobie w oczy.

- Wiesz, że za chwilę ktoś tu wpadnie jak przeciąg i… – zerkając z ukosa na stojący na szafce zegarek, uprzedzała, uśmiechając się przy tym wesoło. – Nie podaruje ci tego lodowiska – wspomniała wczorajszą obietnicę taty złożoną córeczce. – Czeka na to bardziej niż na prezent od Świętego Mikołaja – podkreśliła rozbawiona sytuacją mama.

- Dla ciebie też mam mały prezent – szepnął, przysuwając się do partnerki, jakby tym zamykając temat pójścia z Hanią na łyżwy.

- Nie taki mały – kokietowała i podsycała apetyt męża, pozwalając partnerowi napierać na nią i wykonywać serie otarć członkiem o udo.

Zwinnie przetoczył się pod kołdrą na żonę, która umiejętnie rozłożyła uda, zapraszając do siebie męskie biodra.

- Po co nam ta szmatka – wyraził dezaprobatę, co do okrywającej muszelkę bielizny, bo krawędź koszuli nocnej sama z siebie podsunęła się już na talię. – Zdejmij – szepnął, nerwowo obracając głowę w stronę drzwi sypialni, by monitorować teren.

- Odsuń i już – podpowiedziała, rozchylając uda jeszcze mocniej. Oręż męża tak mocno wprasowywał się w miękką cipeczkę, że nie chciała tracić czasu na zdejmowanie majteczek. Czuła napór pyty męża na ociekającą soczkami plastyczną brzoskwinkę i marzyła, by znalazła się w środku. – Włóż go w końcu. Proszę – mruknęła niecierpliwie, zmysłowo tańcząc biodrami, by jeszcze mocniej podrażniać ślizgająca się po kroczu twardość i tym zabiegiem nie pozwolić na dalszą zwłokę. Nie wstydziła się już swoich pragnień.

“Tataaa! Jedziemy na lodowiskooo!” – doszło do uszu rozpalonych kochanków, którzy zerkali już w miejsce, gdzie połyskujące śluzem różowo-czerwone wargi sromowe, odkleiły się od siebie i  odkrywając wnętrze przedsionka pochwy, zapraszały ocierającą się o nie żołądź.

Tak samo nagle jak pojawił się głos dziecka, tak samo niespodziewanie coś wskoczyło na łóżko, wprawiając materac w drgania niczym wstrząsy sejsmiczne ziemię.

Olek pilnował się, by nie zrobić gwałtownego ruchu, bo to dla Hani byłby sygnał, że coś jest nie tak. Nie chciał ryzykować, że dziecko zacznie coś podejrzewać. Może Hania nie widziała ich ostatnio w sytuacjach okazywania sobie czułości, ale nie były jej one całkowicie obce, co sprawiło, że para wyglądała w miarę naturalnie.

- Co robicie? – zapytała zdziwiona dziewczynka, że tata leży na mamie.

Samanta i Olek spojrzeli sobie żałośnie w oczy. Ich uśmiechy maskowały przeżywane katusze. Córka właśnie okradła ich z… Nie potrafili tego nazwać. Pragnęli się kochać (pierwszy raz od dawna), ale wobec beztrosko przyglądającej się im Hani, byli bezsilni i wiedzieli, że to nie będzie możliwe. Nawet jeśli włączą jej w salonie film o Grinchu – zielonym stworze, który nienawidził świąt. O dziwo Hania wolała film niż bajkę. Fakt, Jim Carrey odegrał główną rolę kreatury mistrzowsko, a Hania kochała tę postać.

- Nie widzisz, że… – zastanawiała się, co powiedzieć dalej córeczce, by zabrzmiało to choć trochę wiarygodnie – że… – spojrzała na męża, niemo wołając o pomoc. Odwróciła głowę, by córka jej takiej nie widziała i przymknęła oczy, bo choć starała się to powstrzymać i kontrolować, członek Olka właśnie dyskretnie prześlizgnął się w jej wnętrzu, a wyskakujący z tunelu kutas, trącił łechtaczkę tak precyzyjnie, że ta odebrała to bardzo intensywnie, a kobietę przeszyły przyjemne prądy. Ostatkiem sił powstrzymała ruch bioder i jęk niespodziewanej przyjemności.  

- Że rozmawiamy – dokończył poważnym głosem, przez który przemawiała głównie frustracja, Olek.

- Na przykład o rózdze od Mikołaja dla niegrzecznych dziewczynek. – Samanta, próbując ratować sytuację, pokierowała rozmowę na budzący emocje dziewczynki grunt.

- Nieee! – krzyknęła rozbawiona Hania. – Ja jestem grzeczna! – przekonywała mamę, chichocząc.

- Dobra – włączył się do wesołej rozmowy tata i zwrócił się do Samanty jakby mówił coś w tajemnicy, tak naprawdę chciał być podsłuchany – o prezencie dla grzecznej Hani porozmawiamy później – udał, że właśnie zostali nakryci przy uzgadnianiu szczegółów. – Pewnie nie zdąży znaleźć prezentu pod naszą choinką, zanim go gdzieś przed nią ukryjemy – prowokował córkę do szybkiego biegu do salonu i zajrzenia pod drzewko.

Nie musiał, bo bose stopy Hani już uderzały o podłogowe panele.

Olek tylko spojrzał żałośnie pod kołdrę. Wciąż miał erekcję, jeszcze większą niż wcześniej, bo podsyconą niemożnością wchodzenia w cieplutką otulinkę mięśni pochwy według swoich potrzeb i ochoty. Kutas prężył się aż miło, wciąż widział jak dotyka czubkiem penisa różowiutką wilgotną muszelkę.

- Nie! No co ty!? – zganiła męża przestraszona Samanta, kiedy śmiejący się jej prosto w twarz, ponownie wsunął członka w szparkę. – Zaraz na pewno przyjdzie – szepnęła, przymykając powieki, bo cieplutka twarda pała powoli wypełniła całą przestrzeń tunelu, ocierającej się o jej wyczulone ścianki tak doskonale, że Samanta miała ochotę przeciągnąć się jak przebudzona kotka i głośno mruczeć.

- Zaryzykuję – uśmiechnął się. Wykonał kolejny powolny ruch bioder i tym razem wsunął się po same jądra.

Samanta zacisnęła usta, blokując, próbujące się wydobyć z gardła dźwięki. Zmarszczyła też czoło z powodu niemocy i koniecznej rezygnacji z tak wspaniale zapowiadającego się poranka, bo już widziała wbiegającą do sypialni szczęśliwą córeczkę. W jednej chwili w jej wnętrzu mieszały się poirytowanie, rozgoryczenie i ochota na seks, ale uśmiech dziecka nie pozwolił jej się złościć na rezygnację z tak przyjemnych spontanicznych planów.

- Tata, rozpakujesz mi!? – krzyczała z radości, biegnąca z pięknie opakowanym prezentem Hania.

Samanta spojrzała na męża z politowaniem. Współczuła jemu i sobie.

- Zrób coś, nie wyjdę – szepnął jej do ucha tak, by Hania nie miała szans podsłuchać, a nawet myślała, że tata szykuje kolejną niespodziankę.

Czuła w jego głosie tony czystego pożądania, czuła też jak penis pulsował w jej wnętrzu. Tak żałowała, że nie ma na Hanię skutecznego sposobu, by zająć jej uwagę czymś innym niż prezent, by dała im kilka minut czasu. Te na początek by im wystarczyły.

- Idź na sofę do salonu – zachęcała mama. – Tata za chwilę przyjdzie – zapewniła spokojnym słodkim głosem, zwracając się wprost do córeczki.

Hania porwała prezent i prawie wybiegła z sypialni.

- Wrócimy później do TEJ rozmowy – podkreśliła kluczowe słowo rumieniąca się Samanta, opuszczając wzrok w stronę miejsc, którymi byli złączeni. – Idź. I tak nic z tego nie będzie – zrobiła smutną minę, ale oczami dając sygnał, że jej wcześniejsza deklaracja nadal obowiązuje.

 


 

Mirella weszła do domku wyczerpana. W biegunowym wymiarze czas biegł normalnie, a tak intensywnej nocy rozdawania prezentów jeszcze nie przeżyła.

I tak perwersyjnej. Wciąż nie mogła uwierzyć, że obdarowywanie dzieci, w pewnym momencie zmieniło się w orgietkę. To naprawdę był grupowy seks! Nadal na samo wspomnienie miękły jej nogi.

Wciąż wspominała głodne jej ciała spojrzenia Mikołaja z licencją nr G1007. Gdyby nie przepisy i strach, chyba by nie wytrzymała i…

Na okrągło wspominała chwilę zapomnienia, kiedy w przypływie emocji, Mikołaj chwycił ją za cycuszka, całkowicie chowając go w dłoni. Podobało jej się to. Bardzo.

Potrząsnęła na boki głową, by odgonić natrętne myśli, a lekko zburzony kucyk włosów zakołysał się energicznie. Na szczęście pozbyła się już tej staromodnej czapeczki i uniformu. Stała w samej bieliźnie. 

Jak zawsze czuła dumę z tego, jak wygląda. Nawet będąc zmęczoną.

Nawet nie miała ochoty udać się do łazienki, by wziąć prysznic, ale ostatkiem sił poczłapała na piętro i odkręciła gorącą wodę. Jeszcze tak padnięta nie była, ale wiele razy relaksująca kąpiel ratowała jej życie.

Tak było i tym razem.

Dokładnie wymyła ciało, bo wciąż czuła na sobie kleiste punkty na skórze – pozostałości spermy Olka.

Nie szczędziła czasu na pielęgnację wymęczonej i nadwyrężonej cipeczki. O dziwo tylko trochę ją mrowiła, może trochę piekła, ale jak na doświadczenie takich obciążeń, czuła się nieźle. Facet naprawdę nad nią górował gabarytami, siłą, a rozmiar penisa dał jej zdrowo popalić.

Zasnęła, jak tylko przyłożyła głowę do puszystej niczym świeży śnieżny puch poduszki.

 

Przebudziła się. Nie miała pojęcia, jaka jest pora, bo zasłony wciąż były zasunięte. Wiedziała tylko, że na szczęście znajduje się w swoim małym przytulnym pokoju.

Otworzyła szczelną kurtynę z grubego lnianego materiału w kolorowe świąteczne wzory i wpuściła do pokoju światło. Słońce było już wysoko, a niebo błękitne jak nigdy. Śnieg też mienił się refleksami czystej świeżej bieli.

Odetchnęła, bo miała jeszcze godzinę czasu do umówionego na dziś spotkania.

 

Śniadanie elfki składało się z tego co zwykle. Od dawna preferowała amerykańskie pancakes, polane syropem klonowym. Wyborny smak i mnóstwo energii.

Jedząc ostatniego naleśnika, zauważyła, że kilka ozdób na małej choince jakby się przekrzywiło. Nie w takim stanie zostawiała dom. To pewnie wina Mądrasi! – podsumowała trochę rozzłoszczona na swoją kotkę.

Podeszła naprawić wcześniej perfekcyjnie ozdobione drzewko, kiedy zauważyła coś, czego w tym miejscu nie powinno być.

Odkąd pamiętała pracowała przy prezentach i postanowiła, że nigdy nie będzie ich sobie sama sprawiać. Po co? Jej wystarczyła satysfakcja z pracy i prestiż. Szczyciła się przecież całą kolekcją listów pochwalnych i dyplomów, które zawieszone na ścianie obok siebie, zajmowały już prawie całą jej powierzchnię.

Ten podarek jednak przyniósł ktoś inny. Czyżby jakimś cudem Bruno? Wątpiła.

W sumie już wiedziała, czyja to sprawka. Kiedy ona smacznie spała, najwyraźniej Mikołaj, z którym rozdawała prezenty, pracy jeszcze nie skończył.

Też mi prezencik! – zaśmiała się butnie, dopatrując się w geście szefa żartu. Doskonale pamiętała, do czego i w jakich okolicznościach używał biało-czerwonej cukrowej laski. Czyżby chciał jej o tym przypomnieć? W sumie pamiętała, jak pożądliwie na nią patrzył. Od pierwszego spotkania.

Lubiła słodycze. Nawet po tak kalorycznym śniadaniu, od niechcenia wsunęła końcówkę podarowanego lizaka w usta i… I nagle jakby stała się kimś innym.

 

Wyszła na zewnątrz i poczuła przyjemne szczypanie mrozu w policzki. 

Miasteczko wyglądało ślicznie jak kiedyś na pocztówkach i nadających się na tapetę grafikach. Widać było, że święta są w kulminacyjnym momencie.

Mijane na ulicy elfy witały się z nią uśmiechami i świątecznymi pozdrowieniami, a ona odpowiadała podobnie.

Odpowiedziała też kilku zmartwionym znajomym na kurtuazyjne pytania o jej samopoczucie, że nic jej nie jest. A co niby miało by mi być? – myślała odchodząc kilka kroków od zainteresowanych.

Szło jej się bardzo lekko, a otaczające ją barwne ozdoby, odbierała intensywniej niż poprzedniego dnia.

 

- No wreszcie! – przywitał ją zarządca elfów-pomocników, kiedy weszła do biura. – Czekałem na ciebie wczoraj, ale… – tu uciął reprymendę. – Rozumiem, Tysiąc Siódemka jest powolna jak żółw – zaczął ją usprawiedliwiać. – Rozumiem, że odwaliłaś za niego większość roboty, że wcale nie było łatwo z nim współpracować, że byłaś padnięta – kontynuował. – Ale żeby…

- Witaj Marcusie – odpowiedziała pogodnie na burzliwe przywitanie pełna energii Mirella, jakby nic nie robiąc sobie z wyrzutów przełożonego. Wciąż czuła się kilka kilogramów lżejsza, humor też miała wyjątkowo dobry. – Spóźniłam się… – spojrzała na wiszący na ścianie ogromny zegar, by precyzyjnie ocenić poziom poślizgu. Ten ogromny odmierzacz czasu każdego dnia miał przypominać elfom o punktualności i bezcenności każdej sekundy. – Spóźniłam się tylko trzy minuty. W świecie ludzi jest to dopuszczalne, wręcz niezauważalne – uśmiechnęła się wdzięcznie, jakby tym gestem miała udobruchać wcale nie tak strasznego i zasadniczego urzędnika. – Tym bardziej po tak ciężkiej nocy – uśmiechnęła się, będąc pewną, że stary elf żartuje, używając w rozmowie tak mocnego tonu.

- Dobrze, że Agnessa się zgodziła pomóc i cię zastąpiła – napomknął, prawie fuknął, poprawiając prawą stronę wąsa. – Od piętnastu lat żaden elf-pomocnik… – chciał kontynuować udzielanie nagany, ale Mirella weszła mu w słowo.

- Marcusie! To tylko trzy minuty. Trzy malutkie minutki – zaśmiała się. - Jaka Agnessa? Jak zas…? – pytała poważnie, z miną jakby właśnie mówił do niej niestworzone rzeczy.

- Chyba dwadzieścia cztery godziny i trzy minuty – warknął wkurzony, że ta małolata śmie sobie z niego robić żarty. – Miałaś być wczoraj – wyjaśnił.

Mirellę zaatakowały otoczone aurą czerwieni dziwne wizje. Kolejny raz. Do tej pory brała je za wspomnienia snów, ale teraz… Teraz rzeczywiście wszystko nabierało sensu.

Ostatnim momentem, do którego potrafiła sięgnąć pamięcią, był ten, kiedy poczuła smak znalezionego pod choinką lizaka. Później wszystko widziała jakby w różowych i czerwonych barwach.

To nie były sny! To była... prawda! To się działo! – krzyczała w głowie, spoglądając na skołowanego Marcusa. Dlatego po przebudzeniu, czuła kompletne seksualne zaspokojenie, a z cukrowej laski zostały tylko resztki, jak z wytopionej świeczki. Jej usta, krocze też całe kleiły się od rozpuszczonego cukru. I to nie w wyniku gryzienia, czy tylko lizania. Lizaka w ustach miała tylko czasem, choć pamiętała, co z nim wyczyniała ustami i językiem. Pamiętała, że chciała być lepsza niż zmysłowa Samanta. Nadal też nie mogła wyzbyć się obrazów, jak w dziesiątkach przeróżnych miejsc w domu i w niezliczonych pozycjach, wpychała obłe części laski w cipeczkę, jęcząc i mrucząc jak stado śnieżnych lisów na lodowej pustyni. A później jeszcze te inne gadżety… – rozpamiętywała zarumieniona. Takiej rozkoszy jej ciało i umysł nie odnotowały od…  – zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią. Nigdy wcześniej nie miała z czymś takim do czynienia. Nigdy wcześniej nie była kompletnie spełniona.

Pamiętała jeszcze, że w przebiegu masturbacji, widząc stopniowo rozpuszczającą się słodkość, błagała, by stan w którym trwała, utrzymywał się jak najdłużej. Z lękiem obserwowała, jak przybór maleje, skraca się, szczupleje i kiedy trzęsło nią jak w napadzie epilepsji, już chciała wrócić do ponownych pieszczot. Była po stokroć bardziej wyuzdana niż normalnie. Nie panowała nad sobą, nie panowała nad czasem, nie panowała nad niczym. Nie była w stanie przeliczyć ilości orgazmów, ale coś podpowiadało jej, że na obszarze Koła Podbiegunowego nie miała sobie równych.

Już wiedziała, co zajęło jej cały dzień i pół nocy, bo kompletnie wyczerpana, przespała się może dwie, trzy godziny.  

Mikołaj miał rację. To najlepszy prezent – stwierdziła Mirella. W swoim elfim życiu nie otrzymała lepszego.      

 


 

Opowiastka dobiega końca, choć nie zdradza wszystkich szczegółów.

Ani tego, co po znalezieniu pod poduszką zagadkowej cukrowej laski, kiedy Olek z Hanią rozbawieni jeździli na łyżwach, działo się w domu Samanty. A działo się…

Nie zdradzę też tego, co (jeśli w ogóle) Mikołaj z licencją G1007 przeżył z Cycatką w niejedną polarną noc, kiedy inne elfy pracowały w pocie czoła. A przeżyli...

Gdybanie i snucie dalszych historii pozostawiam wyobraźni każdego czytelnika. Przynajmniej na razie.

I jeszcze jedno. Jeśli kiedykolwiek zdarzy wam się znaleźć pod choinką (lub zawieszony na gałązce świątecznego drzewka, szczególnie gdzieś w głębi) czerwono-biały zakrzywiony lizak, zastanówcie się, czy czasem nie pozostawił go Mikołaj, ten z licencją G1007. Może to właśnie jest ten bezcenny prezent, którego nie doceniacie – ta specjalna “świąteczna słodycz”.

 

 

Ten tekst odnotował 37,991 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.99/10 (82 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (8)

+1
0
piękne i wciągające, są literówki i braki, między innymi:

potrafiła wywierać nacisk na, i usprawniać pracę,


czegoś chyba brakło

zawarta w opowiadaniu wizja, to tylko wizja autor.


autora

przechwycił też myślami kilka jaj skrytych


jej
i inne plus dużo przecinków
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
Dzięki, Czytelnik, za te literówki.
Podejrzewam, że mimo wielokrotnego czytania tekstu, znajdzie się ich jeszcze kilka. Mam nadzieję, że większości czytelnikom aż tak w czytaniu nie przeszkadzają.
W pierwszym wskazaniu nie widzę żadnego braku. To zdanie wtrącone. Ale dzięki za szczere chęci.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-1
Jestem pod wrażeniem. Świetny pomysł i doskonałe wykonanie. Czuć nastrój Świąt z solidną porcją erotycznego pieprzu. Brawo. Gratuluję.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
0
Fajne opowiadania, ale trochę chaotyczne sceny seksu - musiałem się dobrze wczytać żeby wiedzieć co się dzieje - parę opisów czynności chyba jest pominiętych. Jednak za temat, fantasy z elfami i ogólna atmosferę świat - 10/10
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+2
-2
Dziękuję za świetne przyjęcie opowiadania. Miałem mały dylemat, czy nie zostanie odebrane inaczej (większość czytelników chyba nie przepada za fantastycznymi wstawkami, bo robi się wtedy zbyt nierealnie), ale... nieskromnie stwierdzę, że opowiadanie większości "siadło". Nie spodziewałem się, że aż tak, choć, wiadomo, pisałem tekst, by się podobał. Po kilku latach pisania, takie zaskoczenie cieszy najbardziej.
SbX. W tym opowiadaniu zamiar był taki, by przyprawić je trochę "erotycznym pieprzem" (jak ujął to zenon.dan), ale by nie przesadzić. Wolałem erotycznie - nie pornograficznie, trochę - nie wszystko, bo nie do końca o to tu chodziło. A o co, to, myślę, każdy po przeczytaniu, zrozumiał na swój sposób.
Wielkie dzięki.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Świetne jak zawsze ! Mam pytanie czy gdzieś można znaleźć resztę twoich opowiadań z bloga ? Byłbym wdzięczny za odpowiedź.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Adam
Raczej nigdzie nie znajdziesz moich opowiadań z bloga. Publikuję tylko tutaj.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Wielka szkoda - był naprawdę świetne
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.