(Nie)dola autora

8 sierpnia 2014

Szacowany czas lektury: 18 min

Z lekkim przymrużeniem oka. Zbieżność czegokolwiek przypadkowa. Jeśli się spodoba - może pozwolimy dokończyć bohaterowi jego dzieło...

Carlos drżącymi dłońmi ściskał ręce Claudii. Oddech miała nierówny, wargi drżały niespokojnie... konała. Mężczyzna nachylił się nad ubóstwianym ciałem i krzyknął:

- Najdroższa! Czy chcesz mi coś powiedzieć?!

Kochanka rozchyliła usta, przygotowując się do wypowiedzenia ostatnim tchem swej najskrytszej tajemnicy... Carlos pochylił się jeszcze bardziej, by nie uronić ani słowa...

- Synku, obiad!

„Synku, obiad”?!

Zamrugałem pospiesznie kilka razy. Ekran komputera nie kłamał, właśnie takie słowa przypisałem kobiecie w agonii. Wpatrywałem się w monitor zastanawiając się kto tu zwariował, ja czy ona.

Po chwili mych uszu dobiegło pukanie do drzwi. Otworzyły się i ujrzałem głowę mamy.

- Synku, obiad. Nie słyszałeś, jak wołałam?

Parsknąłem śmiechem. Powróciłem do rzeczywistości.

- Jasne, mamusiu. Już idę. Tylko zapiszę plik.

Rodzicielka skinęła głową z aprobatą, a ja zabrałem się do unieśmiertelniania mojego arcydzieła. Czy raczej antydzieła, bo tak je w myślach nazywałem. Miałem bowiem poczucie, że płodzony przeze mnie tekst jest wyjątkowo marnej jakości, a im dalej weń brnąłem, tym w większe błoto się zagłębiałem. Żeby to było tylko błoto...

Zapisawszy dokument z perypetiami Carlosa i Claudii w kilku miejscach (krytyka krytyką, ale ostrożność do której się przyzwyczaiłem ostrożnością – trzymałem kopie na kilku serwerach pocztowych, kilku pendrive'ach i oczywiście na komputerze), udałem się do kuchni, gdzie czekał z miłością przygotowany posiłek. Być może, gdzieś w alternatywnym świecie, obiad dostałbym przygotowany przez kochającą żonę, przy stole siedziałyby dzieci, a u nóg hasałby pies. Wszystko oczywiście miałoby miejsce w domku na przedmieściach, jedlibyśmy nie w kuchni a w pokoju jadalnym, a okna mojej pracowni wychodziłyby na las, w którym szumiałyby jodły na gór szczycie.

Byliśmy jednak w rzeczywistości, tej jedynej i niepowtarzalnej rzeczywistości, toteż zamiast domku akcja działa się w przeciętnym mieszkaniu, znajdującym się w przeciętnym bloku, położonym na przeciętnym osiedlu, z widokiem który był – niespodzianka! – przeciętny do bólu zębów, albowiem za oknami (ale za to w nieprzeciętnie małej odległości) majaczył kolejny blok. Czasami, gdy się nudziłem, patrzyłem w okna sąsiadom i wmawiałem sobie, że w ten sposób szukam weny. Cóż, skoro poszukiwałem jej poprzez podglądanie jak osiemdziesięcioletni sąsiad ogląda Fakty czy inne Wiadomości, nie dziwota że do tej pory nie mogłem jej znaleźć.

Co zrozumiałe, nie było ani żadnych mitycznych dzieci ani psa. Ich miejsce zajmowały, całkowicie realne, mama i siostra. Usiadłem do stołu.

- Jak tam perypetie Carlosa i Conchity? – Roksana, młodsza ode mnie o siedem lat, uwielbiała nabijać się z powstającego właśnie dzieła.

- Claudii – odparłem sucho. – Fantastycznie. Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie poślę ich w piach.

- Ach, synku, czy to konieczne? – mama z kolei była autentycznie przerażona.

- Niestety. Tak to jest, gdy córka bogatego bankiera, człowieka o dużych wpływach, zakochuje się z wzajemnością w pasterzu owiec – wyjaśniłem.

- To w Brazylii żyją owce? – spytała Roksana, udając autentyczne przejęcie.

- Nie w Brazylii, a w Argentynie. I żyją. Sprawdziłem to.

Było to prawdą. Zawsze sprawdzałem szczegóły tworzonych dzieł. Uważałem to za wyznacznik solidnego przyłożenia się do pracy. Poza tym, uznawałem że wyszedłbym na kretyna, gdyby kiedyś moja powieść została wydana za granicą – w takiej Argentynie, na przykład – po czym czytelnicy z zawodem odkryliby, że główny bohater zajmuje się powiedzmy hodowlą żubrów. Albo bocianów.

Czasem (ostatnio coraz częściej) śmiałem się z siebie, dostrzegając tę przesadną dbałość. Co się tyczyło bowiem książki o perypetiach Carlosa i Claudii oczywiste było, że jej sława nie przekroczy nawet granic na Bugu i Odrze, a co dopiero Atlantyku. Dobrze będzie, jeśli w ogóle zostanie wydana w papierowej formie. A tego wcale nie byłem pewien.

- Synku, to bardzo ładnie, że tak wszystko dokładnie sprawdzasz. A teraz, jedzmy już – zaordynowała mama. Roześmiałem się w duchu. Tak, naprawdę zaimponowałem mamie tym, że poświęciłem minutę na sprawdzenie w Internecie czy w Argentynie żyją owce. Tylko co z tego?!

Miałem dwadzieścia osiem lat, a moja kariera pisarska znalazła się na krawędzi przypominającej niebotycznie wysoki klif. Co gorsza, wszystko wskazywało na to, że zaraz uczyni duży krok naprzód. Jak spadać, to z wysokiego konia. Chociaż nie, to nie było dobre porównanie. Ten koń wysoki był kiedyś. Teraz schudł, zmizerniał i wyraźnie stracił siły na dalszą podróż.

A przecież wszystko szło tak dobrze! Jeszcze w liceum wygrywałem międzyszkolne konkursy dla pisarzy-amatorów, często dochodząc do finałów wojewódzkich, gdzie również radziłem sobie nieźle. Już wtedy wiedziałem co będę chciał robić w życiu – pisać. Poszedłem na studia polonistyczne, ale stwierdziwszy, że nie są mi do niczego potrzebne, rzuciłem je. I nie miałem czego żałować.

W wieku dwudziestu lat zostałem okrzyknięty „najbardziej obiecującym pisarzem młodego pokolenia w Polsce”, gdyż wygrałem duży ogólnokrajowy konkurs. Rok później wydałem pierwszą książkę. Zachwytom nad nią nie było końca! Sprzedała się w całym nakładzie, były dwa dodruki. Wyprowadziłem się do stolicy, zamieszkałem w dużym mieszkaniu (wynajmowanym, ale media wiedziały swoje; lubiły zaglądać mi w portfel, miesiąc zajęło naczelnym brukowcom roztrząsanie skąd wziąłem kilkaset tysięcy złotych na rzekome kupno apartamentu) w prestiżowej dzielnicy. Zacząłem też otaczać się prestiżowymi ludźmi, kupować ciuchy w prestiżowych sklepach, jadać posiłki w prestiżowych restauracjach i korzystać z prestiżowej jakości usług erotycznych (czytaj – gdy nie było w okolicy nikogo chętnego na seks, co zresztą zdarzało się rzadko, ale o tym za chwilę, wykręcałem numer do najlepszych kurew w kraju, płacąc za obciągnięcie trzykrotność rynkowej stawki; ale, szczerze mówiąc, nigdy nie odczuwałem większej różnicy między fellatio za sto a trzysta złotych). Nie da się ukryć, woda sodowa lekko uderzyła mi do głowy. Chociaż mój nieżyjący już ojciec, świeć Panie nad jego duszą, ująłby to dosadniej. Na przykład, że totalnie popierdoliło mi się pod kopułą. I miałby rację.

Albowiem dwa lata później – następna książka, kolejne ochy i achy. Rok później – kolejna. Krytycy i czytelnicy byli zachwyceni, biłem rekordy sprzedaży. Miałem dwadzieścia cztery lata i byłem królem świata. Oto bowiem, w wieku w którym większość młodych ludzi w kraju kończy nic nie dające studia, ja zarabiałem krocie i żyłem na poziomie o jakim im się nigdy nie śniło. Och, co to było za życie! Stolica przywitała mnie z otwartymi ramionami, a ja nie odrzuciłem tego zaproszenia. Pisanie książek stało się wręcz dodatkiem do wszystkich uroków z których korzystałem na co dzień. Kobiety, alkohol, ciastka. Zapiekanki, prostytutki. Stałem się stałym bywalcem salonów, a moje nazwisko coraz częściej pojawiało się w prasie, którą zresztą chętnie z tego powodu kupowałem. Lubiłem czytać o sobie i kręciło mnie, gdy ktoś oglądał się za mną na ulicy.

Żałosne.

Dopiero gdy upadłem, zwróciłem uwagę na to, że cały ten „salon” to w rzeczywistości banda zafiksowanych na swoim punkcie, chorych na sławę, megalomanów i bufonów. I jednocześnie seksoholików.

Jak Boga kocham, nigdy w życiu nie przeżyłem tylu przygód seksualnych co podczas kilkuletniego pobytu w stolicy. Właściwie, z mojej perspektywy, to miasto powinno się nazywać Sin City – Miasto Grzechu. Krajowa śmietanka towarzyska używała słowa „wstrzemięźliwość” z równym natężeniem co „konstantynopolitańczykowianeczka”. Oni wszyscy po prostu jebali się na potęgę, jak króliki!

Nie powiem, zszokowało mnie to, gdy po raz pierwszy dostałem zaproszenie na jakąś zamkniętą imprezę. Dobrze zapamiętałem, kto na niej brylował. Popularna prezenterka kanału dziecięcego, która w telewizji żegnała dzieci słowami „pożegnajcie mnie czule”, po pijaku wchodziła na stół i wrzeszczała: „zerżnijcie mnie, chuje!”. Spotkało się to wreszcie z aprobatą jednego ze znanych aktorów starszego pokolenia, który nie zwracając uwagi na resztę towarzystwa wskoczył na stół, rozpiął rozporek, zdarł z niej spódniczkę i bez słowa zainstalował się w jej cipie. Sala zawyła, jakby przeżywając to wejście razem z jego bohaterami, gdy do baraszkującej pary dołączył pewien piłkarz-celebryta. A raczej chciał dołączyć, albowiem był już narąbany jak szpadel i wejście na stół przekroczyło jego możliwości. Rozłożył się więc na krześle i począł zaspokajać sam siebie. Co nie trwało długo, bo zrazu dołączyła do niego prezenterka pogody jednego z najbardziej znanych kanałów telewizyjnych i pochłonęła jego osprzęt w ustach. Tłum wrzeszczał jak najęty i puściły wszelkie bariery. Panie prosiły panów, panowie prosili panie, panie prosiły panie. Tylko panowie nie prosili panów.

Mnie poprosiły dwie aktorki mojego pokolenia, z którymi udałem się do jednego z pokojów willi gospodarza imprezy, znanego biznesmena zresztą. Do tej pory znałem je z telewizji i robiły na mnie wrażenie z gruntu sympatycznych i skromnych.

Nigdy nie spotkałem się z tak książkowym przypadkiem „cichej wody”. Czy raczej, w tym wypadku, „cichych wód”. Oto bowiem jedna z nich, grająca sanitariuszkę w jednym z wojennych filmów o historii naszego kraju, dorwała się do mojego kutasa, z lubością w głosie sycząc: „będę pierwszą, która ci obciągnie, zobaczysz że obydwoje będziemy to wspominać!”. I tak też było. Nie wiem jakim cudem wytrzymałem kilka minut jej oralnych pieszczot nie finiszując, w każdym razie mój osprzęt został przejęty jeszcze przez drugą (młodą zakonnicę z jednego z popularnych seriali) przy akompaniamencie słów „posuń się suko, teraz ja chcę mu possać”. Co też uczyniła, a mi, rozgrzewanemu przez ostatnie kilka minut, zajęło parę chwil by dojść.

Widziałem ją też na okładce jednego z programów telewizyjnych, ledwie kilka dni wcześniej. Nie postawiłbym złamanego grosza na to, że kiedykolwiek przyjdzie mi wystrzelić spermą na jej twarz. Gdy skończyłem, wyglądała jak pączek na który ktoś wylał stanowczo zbyt dużo lukru. Przez chwilę obawiałem się że będzie miała o to pretensje, ale ona po tylko krzyknęła triumfalnie, jakby wygrała jakiś konkurs i wybiegła z pokoju, trzymając uniesione w górze ręce. Pierwsza z kolei puściła mi oczko i wylizała główkę kutasa z resztek spermy, delektując się każdym posunięciem języka, co sprawiło że ponownie się podnieciłem i wykorzystałem to aby wykorzystać ją.

Musiałem użyć jej tyłka, ponieważ „ten łajzowaty sukinsyn, mój chłopak, zapomniał kupić mi w aptece pigułki!”. Nie da się ukryć, że był to argument. Z czasem nauczyłem się, że ciąża w tym biznesie to jak wyrok śmierci. Można było albo ją usunąć albo chwalić się przed kamerami o niewyobrażalnej radości z powodu potomka w drodze. Co było kłamstwem tak wierutnym, że aż współczułem widzom oglądającym to w telewizji i w to wierzącym. Swoją drogą, potomek potomkiem, ale ojciec ojcem. Z ustaleniem ojcostwa bywały nierzadko kosmiczne problemy.

W każdym razie, moja kariera w show businessie kwitła w najlepsze. Nie byłem gorszy od innych celebrytów, ba, nawet trochę lepszy. Zasadniczo pieprzyłem wszystko co się rusza, piłem wszystko co można było wypić i pojawiałem się wszędzie, gdzie można było się pojawić.

Zrozumiałe więc, że nie poświęcałem wiele czasu na pisanie. I wtedy zaczęły się problemy.

Kiedy bowiem spłodziłem kolejną książkę (w wieku dwudziestu pięciu lat), byłem przekonany, że frajerzy – pardon, czytelnicy – łykną ją jak młode pelikany. Tak się jednak nie stało. Sprzedała się ona w nakładzie trzykrotnie mniejszym niż poprzednia. I nie wszystkim przypadła do gustu. Jeden z krytyków nazwał ją nawet „gniotem, którym pożal się Boże autor niczym brzeszczotem gwałci oczy czytelników”. Być może na jego niechęć względem mnie wpłynął fakt, że kiedyś posunąłem jego żonę. Ale, na litość, nie ja pierwszy i nie ostatni, a poza tym to nie moja wina że była kurwiszonem pierwszej wody. A już na pewno nie było moją winą, że sam miał zbyt małego fiuta by ją zaspokoić. Wiem, bo wspominała o tym nie raz.

Musiałem jednak coś zrobić. Ale padłem ofiarą zasady, w myśl której im szybciej – tym gorzej. Pospiesznie napisałem następną książkę, a wyniki jej sprzedaży przypominały tendencję reprezentacji Polski w rankingu FIFA. W dół, w dół, w dół, coraz głębiej, ku coraz większej klęsce... Nic to, spłodziłem kolejne dzieło, ale przeszło ono bez jakiegokolwiek odzewu. Nie znalazło się nawet w największych księgarniach, co było ostatecznym wyznacznikiem klęski. Mój wydawca nie był zadowolony. W rozmowie stwierdził, że daje mi ostatnią szansę na napisanie bestsellera. Mam na to dwa lata, ale książka ma być na tip-top. W rozmowie użył jakieś trzydzieści razy słowa „kurwa” i raz „kurna”. Ale chyba się przejęzyczył, albo ja źle usłyszałem.

Nie byłem w stanie sam już się utrzymywać. Wyjechałem ze stolicy. Wszak książkę można pisać w każdym miejscu, także w domu. No właśnie, dom... mama przyjęła mnie z otwartymi ramionami, co ostatecznie mnie zdołowało. Nie dlatego, że zawiodłem czy wróciłem na tarczy, o nie. Poczułem bowiem, że cały wyjazd, kilka lat z życia – tak naprawdę zostało z niego wyjęte. Wyjechałem mając nieco gotówki, wracałem jako prawie że bankrut. Sprzedaż książek spadała na łeb na szyję. Sinusoida doskonała. Od zero, przez jeden, do minus jeden, gdzie zdecydowanie się właśnie znajdowałem. Ot, wyjechałem, pobyłem, wróciłem. I na co mi to było? Pieniądze przerypałem, co przywiozłem z tej eskapady? Wspomnienia o spermie na twarzy?...

Dom był jedyną rzeczą do której mogłem wrócić, a mama i siostra – jedynymi osobami. Nie miałem przyjaciół. O starych zapomniałem, gdy zacząłem osiągać sukcesy, a nowi zapomnieli o mnie, gdy przestałem osiągać sukcesy. Tkwiłem po uszy w gównie, a jedyną nadzieją na wyjście z niego była książka o romansie w klimatach przedwojennej Argentyny i para bohaterów, których najchętniej z miejsca uśmierciłbym w bardzo bolesny i nieprzyjemny sposób. Nic, tylko załamać ręce.

- Synku, zupa ci wystygnie. Może pieprzu? Zawsze lubiłeś pikantne.

Trzy, dwa, jeden. Bolesny powrót do rzeczywistości. Czułem się jak Adaś Miauczyński w Dniu świra. Zupa, zupa, zupa, powtarzałem w myślach, ale nie dałem tego po sobie poznać. Z uśmiechem na ustach sięgnąłem po pieprzniczkę. Nie zwykłem okazywać emocji.

***

Następne dni były takie, do jakich się przyzwyczaiłem. Wstawałem rano, by wzbudzić w sobie poczucie, że istnieje jakieś Bardzo Ważne Zajęcie, któremu powinienem się oddać bez reszty, pisałem trochę, po czym ponownie wpadałem w objęcia Morfeusza. Za każdym razem obiecywałem sobie, że to tylko na chwilę, pięć minutek, po czym – oczywiście – budziłem się po dwóch, trzech godzinach, wściekły na siebie z powodu zmarnowanego czasu. Byłem kłębkiem nerwów, piłem hektolitry kawy i tylko wrodzona niechęć do papierosów sprawiła, że nie zacząłem palić.

Aż wreszcie nadszedł czwartek. TEN czwartek. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że był on na tyle ważnym punktem w moim życiu, że powinienem tytułować go Czwartkiem – wielką literą. A przecież gdy kładłem się spać w środę go poprzedzającą, nic nie zwiastowało przełomu...

Tego dnia obudziłem się o stałej, czwartkowej porze. Piszę „stałej, czwartkowej”, gdyż codziennie wstawałem o określonej godzinie, ale zawsze o innej. Mama chodziła do pracy na siódmą, więc codzienne pobudki uzależniałem od wyjść Roksany na uczelnię. Nastawiałem budzik tak, by wstać tuż po jej wyjściu. Ceniłem sobie spokój rano.

Tak więc, jak co czwartek, wstałem za piętnaście dziewiąta. Otworzywszy oczy, pomyślałem o wszystkich sposobach na które mógłbym uśmiercić Carlosa i Claudię (sprawiało mi to niepowetowaną przyjemność), po czym zwlokłem się z łóżka by udać się do łazienki. Ledwie jednak przekroczyłem próg pokoju, gdy usłyszałem jakąś krzątaninę zza drzwi pokoju siostry. Zdziwiło mnie to. Roksana powinna była wyjść pięć-dziesięć minut temu by zdążyć na autobus. Zapukałem do jej drzwi.

- Roksana? Jesteś w domu?

- Tak, zaspałam. Ale luz, wychodzę za pięć minutek. Będziesz mógł tworzyć w spokoju.

- Wspaniale – bąknąłem. A gdyby tak pozbawić duet C&C głów za pomocą piły mechanicznej? Chociaż w latach trzydziestych dwudziestego wieku, za oceanem, raczej nie było to popularne narzędzie. Będę musiał sprawdzić w sieci. Mama będzie zachwycona.

- Cholera – dobiegło mych uszu. – Mógłbyś mi podać gumkę do włosów? Leży w łazience, na pralce.

- Jasne – odrzekłem. A może jakaś katastrofa lotnicza?

Wziąłem rzeczoną gumkę i z powrotem udałem się do pokoju Roksany. Zapukałem i usłyszałem pozwolenie wejścia. Otworzyłem drzwi, nie spodziewając się widoku który zastałem...

Roksana stała naga.

Tak przynajmniej wydawało mi się na pierwszy rzut oka. Zamrugałem kilka razy, by przekonać się, co tak naprawdę widzę. Nie pomyliłem się za wiele; siostra miała na sobie jedynie koronkowe, prawie prześwitujące majtki. Poza tym... nic. Piersi zasłaniała rękoma i wydawała się całkowicie niespeszona moją obecnością.

- Dzięki – powiedziała z uśmiechem na ustach. – Położysz ją na biurku?

Na biurku? Czemu akurat tam, a nie gdzieś bliżej?! Oznaczało to, że będę musiał przejść cały pokój, by dostać się do docelowego miejsca. Nie miałem jednak zasadniczo wyboru. Przecisnąłem się obok Roksany, trącając ją lekko łokciem, z wzrokiem wbitym w podłogę. Niemalże rzuciłem gumkę na biurko i pospiesznie ruszyłem ku drzwiom. Roksana stała jednak w takim miejscu, że niemożliwe było nie otrzeć się o nią raz jeszcze. Chryste Panie, Kyrie Elejson, Przenajświętsza Panienko i Wszyscy Święci, to nienormalne i niemoralne przeżywać tak dotknięcie własnej siostry!

- Dzięki wielkie, jesteś kochany! – zaszczebiotała, gdy wychodziłem z pokoju. Bąknąłem coś niezrozumiałego w odpowiedzi i wróciłem do siebie, padając na łóżko, zmęczony jak po przebiegnięciu maratonu, analizując zaszłe przed chwilą zdarzenie.

Ale przecież nic nie zaszło, powiedziałem sobie stanowczo! Jesteśmy w domu, a domownicy mają prawo ubierać się tak jak uważają za stosowne. Sam niekiedy chodziłem po mieszkaniu w samych spodenkach albo nawet majtkach. Ale to co innego, wtrącił inny głosik w mojej głowie. A to niby czemu, spytałem go? Wszak nie posiadam większego prawa do chodzenia w negliżu po naszym M-3 niż moja siostra. Głosik tylko się roześmiał. Naraz coś innego przeszło mi przez myśl.

Roksana miała dwadzieścia jeden lat. Gdy wyjeżdżałem z domu, była tylko głupiutką, zbuntowaną nastolatką. Tak ją postrzegałem przez wszystkie te lata i moje myślenie nie zmieniło się po powrocie. Ale przecież wszystko się zmieniło. Dwadzieścia jeden lat... przecież ona była już ukształtowaną kobietą! Ja w jej wieku... no, mniejsza z tym, nie byłem typowym dwudziestolatkiem. Ale ona? Uczęszczała na prestiżowy uniwersytet i z tego, co mi było wiadomo, radziła sobie nieźle. Skojarzyłem też, że przecież jesteśmy znajomymi na facebooku... a ona często wrzucała jakieś zdjęcia z eskapad z przyjaciółkami, za które zdobywała morze lajków. Niby nic, ale czy nie świadczyło to o bujnym życiu, które prowadziła? W porównaniu do mnie, żyła pełnią życia.

Moje myśli zeszły na aparycję koleżanek Roksany, gdy znowu dobiegł mnie jej głos:

- Wychodzę! Miłego dnia!

- Tak, tak, miłego! – odrzekłem i usłyszałem trzask zamykanych drzwi wejściowych. I znowu coś przyszło mi do głowy...

Od czasu powrotu ze stolicy moje życie seksualne zamarło. Tak jakby stare mieszkanie posiadało moc sprowadzenia libido do zera. Nie szukałem romansów, nie szalałem za kobietami. Zaspokajałem się raz na ruski rok. I nagle coś we mnie pękło. Przecież, na litość boską, mam coś między nogami, czyż nie? Czemu nie zrobić z tego użytku?!

Rolety w moim pokoju wciąż były zasłonięte po nocy. Podjąłem decyzję, chociaż początkowo sam się jej przed sobą wstydziłem. Rozebrałem się z piżamy do naga, czując jakbym popełniał jakieś przestępstwo. Rozłożyłem się na jeszcze niepościelonym łóżku z pościelą pamiętającą czasy liceum i zastygłem w bezruchu. Czegoś brakuje? No tak, chusteczek. Wyjąłem kilka z leżącego na biurku opakowania. Nic prostszego.

Przywołałem w myślach obraz Roksany sprzed kilku chwil. Było to zaskakująco łatwe, chociaż tak naprawdę widziałem ją w tej... formie pierwszy raz. Ale tak czy inaczej poszło mi łatwo. Wyrosła, nie da się ukryć. Długie nogi, naprawdę długie nogi. I pasująca do nich szczupła sylwetka. A może to nogi pasowały do sylwetki? Mniejsza z tym. Dysponowała też jakby wyćwiczonym, płaskim brzuszkiem. Z pewnością jednak płaskie nie były piersi. Te zakrywane dłońmi, toteż nie widziałem sutków je zwieńczających. Ale z łatwością mogłem je sobie wyobrazić. Ciemnoróżowe, pasujące kolorystycznie do reszty opalonego ciała. A wyżej? Włosy... delikatnie złote, falowane, opadające kaskadami. I długa szyja, zwieńczona głową o uroczej, delikatnej buzi...

Człowieku, ogarnij się, chciałem przemówić samemu sobie do rozumu. Onanizujesz się (bo nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem) do wspomnienia własnej siostry! Najchętniej wyrwałbym sobie kutasa i wyrzucił przez okno, ale wmówiłem sobie, że jest to czynność jak najbardziej normalna i codziennie dziesiątki, jeśli nie setki, tysięcy mężczyzn postępują tak samo. Oczywiście nigdy nigdzie nie wyczytałem oficjalnych statystyk na ten temat, ale wydawało mi się to całkiem prawdopodobne, toteż czułem się usprawiedliwiony.

Penis nabrzmiewał w mojej dłoni. Od bardzo dawna nie doświadczyłem tego uczucia i miałem wrażenie, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Po chwili jednak parsknąłem śmiechem. Jeśli coś jest dziwne, to wyłącznie to, że zamiast jakiejś kobiety mam przed oczami obraz własnej siostry.

Przypomniałem sobie te dwa otarcia, do jakich doszło kilka minut temu. Wtedy się ich wstydziłem, a teraz? Żałowałem, że nie stać mnie było na więcej! Mogłem, rozochocony, klepnąć Roksanę w pupę, jednocześnie wołając „oto twoja gumka, bejbe!”. Na co ona pewnie rozłożyłaby ręce na boki i ukazując w pełnej krasie wcale spore piersi odrzekłaby: „bierz inną gumkę i bierz mnie!”.

Nawet nie zauważyłem, jak mój członek stawał się coraz grubszy. Stanowczo bardziej zajęty byłem przywoływaniem wspomnień Roksany sprzed chwili. Wyobrażałem sobie, jak pakuje palce do swojej doskonale wygolonej (tego byłem pewien!) cipki, gdy nadszedł przysłowiowy finisz.

W ostatniej chwili sięgnąłem po chusteczki. Ledwo zdążyłem podłożyć je pod członek, gdy ten trysnął fontanną spermy. Doznanie zapomniane przeze mnie w ciągu ostatnich wielu miesięcy. Gęsty płyn wystrzelił na jednorazówkę (po prawdzie, kilka jednorazówek); trwało to dobre kilka sekund. Przez chwilę bałem się, że nie starczy jednej paczki. Przypomniałem sobie, jak jako czternastoletni wyrostek przeżyłem podobne doznanie. Wtedy rzeczywiście chusteczek nie starczyło. Musiałem użyć trzech gąbek do naczyń i połowy rolki ręczników papierowych, by osuszyć kanapę i nie narazić się na podchwytliwe pytania mamy.

Ocknąłem się z letargu. Ani kropelka nie została uroniona poza obszar wyznaczony przez chusteczki. Zamrugałem pospiesznie. Cóżem uczynił! Dokonałem samogwałtu na myśl o własnej siostrze! No, ale jaki to był samogwałt... Między Bogiem a prawdą, za sprawą Roksany, lepszy niż niejeden seks w stolicy. No i co się robi w takiej sytuacji?

I nagle coś się stało.

Machinalnie pochwyciłem laptopa i położyłem na łóżku, przed sobą. Odpaliłem go i rzuciłem się w wir pisania. A pisałem... jak nigdy! Literki same podchodziły mi pod palce, słowa same ukazywały się na ekranie. Wpadłem w istny trans. Pisałem nago, siedząc na łóżku, przez bite trzy godziny. Gdy wreszcie zrobiłem przerwę, stwierdziłem, że napisałem więcej niż przez ostatnie kilka dni. I, co najważniejsze, byłem w stu procentach zadowolony z pracy, co nie zdarzyło mi się od niepamiętnych czasów.

Wreszcie skończyłem, czując ból palców. Niesamowite. Pospiesznie zapisałem wszystkie dokonania, by jakimś idiotycznym przypadkiem nie stracić owoców minionych godzin. I znowu dyszałem jak sportowiec po katorżniczym wysiłku.

Czyżby to był przełom?

Ten tekst odnotował 17,417 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.89/10 (34 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (3)

0
0
Komentuję jako pierwsza? Tabu, incest itp? 🙂 opo bardzo mi się, podobalo. Lekko się czyta. Nie sądziłam, że akcja rozwinie się akurat w takim kierunku, tym bardziej ciekawa jestem kolejnych części. Pozdrawiam!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Hmmm... Nie chcę Cię zawieść, ale ewentualna kontynuacja na pewno nie pójdzie w stronę "tabu, incest itp." Raczej rozwinie się w stronę... różnych niespodziewanych zdarzeń 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Teraz to już mnie na maxa zaintrygowałeś 🙂 czekam na ciąg dalszy🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.