Nabita faja
18 maja 2013
Szacowany czas lektury: 7 min
Hmmm. Ciekawe ile w tym fikcji, a ile prawdy;)
Był taki czas, gdy namiętnie szukałem przygód. Nie byłem w stanie usiedzieć na miejscu i cały czas mnie gdzieś nosiło. Im bardziej zakręcona opcja, tym bardziej byłem chętny, aby brać w niej udział. Wszędzie było mnie pełno. Imprezy, wóda, panienki, raz nawet wylądowałem na policyjnym dołku na całą noc. Takie wybryki młodości. Największa przygoda tamtego burzliwego okresu mojego życia przypadła jednak na lato pamiętnego (dla mnie) roku 2008. Zmówiliśmy się z dwoma znajomymi, że zrobimy sobie wyprawę autostopem nad ocean. Plan był prosty: wychodzimy z plecakami z akademika w Krakowie i jedziemy prosto do Portugalii. Kąpiemy się w oceanie i wracamy. Decyzja była całkowicie spontaniczna i już następnego ranka staliśmy we trzech na trasie. Po paru kwadransach już sunęliśmy w kierunku zachodnim. Wszystkich przygód nie ma co opowiadać. Wszystkich ciekawych ludzi nie ma co opisywać. Wydarzyła się jednak historia, którą chciałbym się podzielić.
Po kilku dniach podróży byliśmy już we Włoszech w okolicach San Remo. Po zażyciu słońca i plaży mieliśmy jechać w dalszą drogę. Staliśmy na stacji benzynowej i szukaliśmy transportu. W końcu znalazł się odpowiedni pojazd, ale kierowca stwierdził, że ma miejsce tylko dla dwóch osób. Puściłem więc kolegów do środka, a sam zostałem na stacji. Mieliśmy się spotkać w Saint Tropez. Było południe i słońce grzało niemiłosiernie. Siadłem więc na krawężniku w cieniu i rozkoszowałem się zapachem benzyny. Wtem zobaczyłem dwie beztroskie panieneczki, niosące wielki karton, na którym widniał napis "Genova". Podeszły do mnie i od razu zagadały. Na autostopie tak jest. Ludzie którzy tak podróżują są specyficzni, otwarci, przyjaźni, żądni przygód. Obie były dość atrakcyjnie, choć widać było po nich trudy podróży. Krótkie spodnie, koszulki, okulary. Jedna miała ogromne dredy, druga długie, rude sprężynki. Obydwie fajne. Szybko się dogadaliśmy i okazało się, że były studentkami z Czech, studiującymi w Genui. Był czerwiec, już po egzaminach a one zwiedzały Włochy. Chodź moim celem była Francja, nie potrzeba było im dużo czasu, by namówić mnie na imprezę w akademiku w Genui. Z dwiema panienkami nie było trudno znaleźć transport i w przeciągu kilku godzin byliśmy na miejscu. W ciągu dnia zdążyłem już zapoznać się z większością ich międzynarodowego towarzystwa. Klimat był świetny. Mój ulubiony.
Przyszedł wieczór i impreza, która była nieziemsko przyjemna. Grill przed akademikiem, piwko, muzyczka i tony najlepszego, marokańskiego haszyszu. Całej imprezy nie sposób opisać. Ważne, że około północy znalazłem się z owymi Czeszkami w ich pokoju. Siedzieliśmy na podłodze oparci o łóżka, słuchaliśmy polskiego reggae, które im puszczałem i paliliśmy haszysz z sziszy. Zdjęliśmy z niej wielki cybuch, małą dziurkę wyłożyliśmy podziurkowaną folią aluminiową i łapaliśmy ogromne chmury drogocennego dymu. Było super. Absolutnie nie żałowałem tego, że puściłem kolegów do tamtego samochodu. A miało być jeszcze lepiej. W pewnej chwili, gdy rozmawialiśmy o zawiłościach filozofii Spinozy, przy absolutnie bratersko-siostrzanej atmosferze, jedna z nich, Marta, poprosiła mnie, żebym "nabił faję", na co ja bez chwili zawahania odpowiedziałem, że "moja faja zawsze jest nabita". Zaczęło się wybuchem śmiechu, ale po chwili zapanowała pewna dziwna cisza zawstydzenia. Oczywiście nabiłem faję i po chwili znów delektowaliśmy się marokańskimi specjałami. Oj, świat zwolnił. Powieki stały się naprawdę ciężkie, zniknął czas przeszły i przyszły, zniknęła czasoprzestrzeń istniejąca poza pokojem. Nasze ciała stały się przyjemnie wiotkie, już nawet nie drążyliśmy Spinozy, tylko nic nie mówiąc słuchaliśmy, jak to waleczny Lew Judy zatriumfuje nad światem, jak Syjon zniszczy Babilon i jak zioło trzeba koniecznie zalegalizować. Nie trzeba mi było nic więcej od tego co miałem i gdyby ten wieczór skończyłby się dokładnie w taki sposób i tak byłby on jednym z przyjemniejszych w moim życiu. Ale najciekawsze miało się dopiero zacząć. W pewnym momencie Marta oparła głowę na kolanach Petry (Tak miała na imię ta druga), a nogi na moich. Będąc pogrążony we własnych myślach poczułem jej stopy na swoich udach i w momencie erotyczne wizje przeszły przez moją głowę, aż zawędrowały prosto do mojego małego, który w momencie stał się duży. Marta od razu to poczuła, początkowo się zdziwiła, później zaczęła się śmiać i szwargotać coś w swoim śmiesznym języku do koleżanki. Ja, że miałem raczej śmiałą naturę i nie zwykłem przejmować się drobnostkami, nawet bez otwierania oczu, rzuciłem krótko: "Mówiłem, że moja faja zawsze jest nabita". Marta znów zaczęła się śmiać, a zaraz później, już z pewną powagą majstrować stopami przy moim małym-dużym. Oj zrobiło się przyjemnie ciepło i słabo, aż poczułem to w przełyku. Mój mózg w dalszym ciągu pracował w trybie 3d, przyśpieszając działanie podniecenia tak, że już po chwili mogłem się cieszyć gigantyczną erekcją. Było fajnie. Za fajnie. Powiedziałem otwarcie i szczerze jak tylko mogłem: "Kochana, nie rób mi tak, bo eksploduję. Takich rzeczy nie robi się zjaranemu facetowi, a ja jestem zjarany jak ta plaża w San Remo. No przynajmniej o ile nie zamierzasz takiego faceta ugasić". Dwie Czeszki znów zaczęły śmiesznie do siebie mówić, po czym Marta pokazała palcem, żebym się zbliżył. "Ojojoj, ktoś chyba porucha w tym odcinku", pomyślałem. Gdy byłem dostatecznie blisko Marta pociągnęła mnie za koszulkę i przycisnęła moje usta do swoich. Nasz pocałunek przerwała Petra, która odsunęła mnie od Marty i pocałowała równie namiętnie. "Ojojoj, chłopie... ale jesteś farciarzem. Czym sobie na to zasłużyłeś", myślałem. To się działo. Cały byłem jak galareta, a tylko mój wacek był jak beton. Po tym pocałunku musiałem zrobić jedną rzecz. Dotknąłem delikatnie ich ślicznych twarzyczek i zbliżyłem je do siebie. Po chwili ich słodkie usteczka się spotkały i zaczęły się gorąco całować. Zaczęliśmy się rozbierać. Nasze ubrania znikały, a ciała się odsłaniały. Pieściliśmy się po całych ciałach, a w tle rytmiczny, pulsujący dźwięk wypełniał nastrój, w którym Jah oznajmiał nam, że nad nami czuwa. Jeszcze żadne piersi nie były tak przyjemne w dotyku, a sutki tak smaczne jak tych dwóch sarenek, nie mówiąc o innych specjałach. Byliśmy zbyt odurzeni, aby chciało nam się uprawiać regularny seks. To zakłóciłoby nasz relaksacyjny stan. Ściągnęliśmy kołdry z łóżek na podłogę, ułożyliśmy się na nich w trójkąciku i czule pieściliśmy się oralnie. Ja lizałem rudą cipkę Petry, ta pieściła małą Marty, a Marta ssała mojego wacka. Coś wspaniałego. Idealne zespolenie. Tetrahydrokannabinol wyostrzał zmysły i dodawał wszystkiemu magiczny wymiar. To nie był zwykły seks. To był rytuał, sakrament. Ucieleśnienie przykazania miłości.
Niestety nie trwało to długo. Pierwszy doszedłem, powodowany ogromnym podnieceniem i działaniem haszyszu. Nie pytając o pozwolenie trysnąłem w usta Marty. To przyspieszyło chyba jej orgazm, bo po chwili zaczęła cicho jęczeć i drżeć. Na końcu doszła Petra. Byliśmy całkowicie spełnieni. Zastygliśmy przytuleni do siebie. Leżałem w środku i na przemian całowałem główki moich dziewczątek, oparte o moją pierś. Narkotyk przestawał działać, przywracając początkowy stan umysłu. Opisywaliśmy nasze wrażenia, starając się zdefiniować je jak najdokładniej i jak najtrafniej. Minęło jakieś czterdzieści minut i podniecenie znów zaczęło dominować nad naszymi ciałami. Zaczęliśmy wszystko od początku, z tą tylko różnicą, że tym razem wszystko toczyło się już odpowiednio wolniej. Kochaliśmy się we wszystkich możliwych konfiguracjach. Ja leżałem, jedna z dziewczyn dosiadała mnie na jeźdźca, druga siedziała na mojej twarzy, czule całując się z tą pierwszą. Po chwili już brałem Martę od tyłu, podczas gdy ona lizała cipkę Petry. Później patrzyłem jak zabawiają się same, by po chwili znów penetrować wnętrze Petry, w czym pomagała mi Marta, leżąc pod nią i liżąc na przemian jej łechtaczkę i moje jajka. Ja nie będąc jej dłużnym wkładałem wacka na przemian w cipkę Petry i w jej usta. Petra doszła w ekspresowym tempie. Też już byłem blisko. Marta otworzyła usta, zachęcając do kolejnego finiszu. Petra jednak to spostrzegła i stwierdziła, że Marta już raz mogła skosztować mojej spermy i że ona też chce. Nie dałem się prosić. Skończyłem od razu.
Ta noc była czymś absolutnie wspaniałym. Czysta rozkosz, wzajemny szacunek, pełna świadomość własnej seksualności. Jedna z takich chwil, która czyni całe życie pięknym. Chwila, dla której warto żyć. W końcu zapadliśmy w sen. Ja i moje perełki.
Działo się to już parę lat temu. Teraz jestem już bardziej statecznym człowiekiem, ale tamtej nocy nie oddałbym za dwadzieścia lat życia. Nawet porażka polskiej reprezentacji w meczu z Czechami w czasie Euro 2012 była mi dziwnie miła. Przez wzgląd na te dwa kociaki. Keine Grenzen i wolność dla wszystkich!