Murena. Śmiertny dąb
1 lutego 2016
Szacowany czas lektury: 1 godz 0 min
Pociąg mknie przez zaśnieżony krajobraz. Koła wybijają miarowy rytm stuk-stuk, stuk-stuk. Monotonny dźwięk wybrzmiewa od kilku godzin, hipnotyzuje i usypia. Miniaturowy świat, zamknięty w stalowych wagonach, cwałuje cały czas przed siebie i wydaje się, że nic nie jest go w stanie zatrzymać. Stuk-stuk, stuk-stuk. Starszy mężczyzna siedzi z głową opartą o ścianę. Pomiędzy nim a ścianą kłębi się zwinięta kurtka zastępująca poduszkę. Być może mężczyzna śpi, a może popadł w letarg wywołany jednostajnym rytmem.
Widok za oknem przesuwa się bezustannie. Zlewa się w wielobarwną plamę. Mijane kolejno słupy pojawiają się i znikają, pojawiają i znikają. Bez końca. Kolejne domy uciekają za szybą, kolejne miasteczko majaczy przez chwilę na horyzoncie tylko po to, żeby zaraz odejść w niebyt. Z perspektywy Sławka siedzącego w przedziale, cały wszechświat znajduje się w pędzie. Na horyzoncie pojawiają się pola przykryte śniegiem. Niebo ma podobny kolor, wszystko zlewa się w jedną całość. Jakby szybowali w białej pustce. Być może donikąd. Chłopak sam nie może się zdecydować, czy skupić wzrok na widokach za oknem, które przewijają się jak nudny fragment filmu na podglądzie, czy na szybę, którą przyozdabia szron, zmieniając ją w arcydzieło.
Karolina Tkacz przegląda dokumenty. Wygląda na odprężoną i spokojną. Sprzedaż mieszkania zleciła prawnikowi. Spogląda na zegarek. Jeszcze półtorej godziny i będą na miejscu. Zerka na siostrzeńca. Sprawia wrażenie znudzonego, może jest śpiący, a może maskuje w ten sposób obawy przed nieznanym. Kobieta porzuca swoje myśli, nie będzie z nim przecież o tym rozmawiać. Nie jest już dzieckiem. Nie ma innego wyjścia jak unieść głowę do góry i przeć do przodu. Z podniesioną głową. Przed siebie. Jak pociąg. Stuk-stuk, stuk, stuk. Dźwięki z zewnątrz to prawdziwa kakofonia. Zlewają się w jedno brzmienie, bezładny pogłos, raz głośniejszy, raz cichszy. Czasem przechodzą w zaskakujący ryk, niespodziewany warkot. To słupy mijane bardzo blisko, wrzeszczą na nich, jakby też chciały się zabrać w podróż.
Chłopak budzi się w chwili, kiedy koła jęczą, kwilą i stękają, krzesząc iskry na stalowych szynach. Za oknem pojawiają się pierwsze kadry nowej rzeczywistości. Stary zapuszczony dworzec. Świat spowalnia, dźwięki łagodnieją, cichną, już ledwie skamlą. Stalowy wąż i smętne dźwięki docierają na peron. Jeszcze jeden przeraźliwy i żałosny pisk i wszystko staje w miejscu. Cisza dzwoni w uszach. Zdaje się nienaturalna. Przez chwilę Sławek czuje, że jego ciało wciąż jest w pędzie. Potrzebuje chwili, żeby oswoić się z nowym zjawiskiem. Z bezruchem. Kiedy wspólnie z krewną opuszczają przedział, staruszek wciąż śpi niewzruszony zmianą, jaka się dokonała.
Na zewnątrz natychmiast rzuca się na nich mróz. Jest mocny, agresywny i gryzie jak wygłodniały szczur. W pierwszej chwili zapiera dech w piersi. Wyciska łzy z oczu. Atakuje zatoki. Po koślawej kładce, prowadzącej przez tory do budynku dworca,, docierają do jego wnętrza. Zostawiają za sobą dwa perony majaczące pośród kłębowiska torów.
Zniekształcony głos w megafonie zapowiada przyjazd ich pociągu. Konia z rzędem temu, kto zrozumie choćby słowo, bo słowa zdają się wypowiadane niedbale, a echo szatkuje je na drobne, rozkłada słowa na czynniki pierwsze i łączy w bezładny dźwięk. Jak źle ułożone puzzle. Otaczający ich ludzie zdają się nie spieszyć. Co ma być, to będzie, zdają się mówić ich spojrzenia. Przechodzą przez główny hol, pokonują skrzypiące drzwi i znowu znajdują się na zewnątrz. Tym razem w innym świecie.
Nastolatek siłuje się z bagażami. Dziękuje Bogu, że ciotka wysłała resztę firmą kurierską. Walizki są strasznie ciężkie. Przed budynkiem stoi stary zaniedbany pomnik z czerwoną gwiazdą na szczycie. Jakby kpił z historii i pluł mieszkańcom w twarz. Mimo to nikt nie zwraca na niego uwagi. Może ludzie przestali go zauważać, a może mają wszystko w dupie. Kto wie, o czym myślą mieszkańcy małych sennych miasteczek.
Łapią taksówkę, choć to nie jest odpowiednie słowo. Po prostu wchodzą do pierwszej z brzegu. Jest ich tutaj pięć, z czego dla trzech kierowców taryfa jest drugim, a nawet trzecim etatem. W tej chwili stoją cztery. Wszystkie wolne. Taka karma. Być może to klątwa czerwonej gwiazdy – parking znajduje się tuż obok.
Kierowca odkłada trybunę. Nie spieszy się, bo gdzie ma się spieszyć? Czy tutaj komuś dokądkolwiek się spieszy? Szeleści papierem jeszcze przez chwilę, po czym włącza silnik. Polonez rusza ospale. Wokół jest szaro i sennie. Ruch w centrum jest znikomy. Już dawno po piętnastej, kto miał wrócić do domu na obiad, ten wrócił. A kto jeszcze tego nie zrobił, być może rzucił wszystko w diabły i uciekł. Przez dziesięć minut pokonują mniej lub bardziej ruchliwe części miasta. Głównie, te mniej ruchliwe. Wreszcie wytaczają się z miasteczka. Docierają do wioski i przy geesie skręcają w prawo. Ulica jest oznakowana jako ślepa.
Wąska szosa przecina pola no, których płoży się śnieg. Wzdłuż niej rosną drzewa wyglądające równie żałośnie, jak wszystko dookoła. Na tle szarzejącego nieba ich nagie gałęzie zdają się gotowe pochwycić samochód i cisnąć nim w kąt. Im dłużej Sławek się nad tym zastanawia, dziwi go, że tak się nie dzieje. Gdyby był drzewem, zrobiłby to niechybnie. Bez powodu. Choćby dla zabawy.
W miejscu, w którym droga dobiega końca, biegnie stary kamienny mur z metalową i gościnnie uchyloną bramą. Ktoś nawet odśnieżył wjazd. Gburowaty szofer wjeżdża ostrożnie, pokonuje martwy o tej porze roku, ogród i zatrzymuje się na dziedzińcu. W czasie kiedy Karolina płaci taksówkarzowi, jej podopieczny szarpie się z walizkami. Ciężkie bagaże są jak kara za grzechy, których dopuścił się w mieście. Po chwili stają oboje na śniegu i odprowadzają wzrokiem znikający samochód. Przed nimi majaczy stary, osiemnastowieczny dworek szlachecki.
Zęby czasu ochoczo pracowały nad budynkiem i zostawiły swoje piętno. Dworek zbudowano na planie prostokąta. Pośrodku znajduje się główne wejście, jest osłonięte gankiem z portykiem wspartym na dwóch kolumnach. Naroża budowli zakończone są czworobocznymi alkierzami zupełnie, jakby nieżyjąca szlachta wciąż była gotowa odeprzeć najazd agresorów ze wschodu. Zresztą, niekoniecznie ze wschodu. Czego jak czego, ale najeźdźców tutaj nigdy nie brakowało. Na szczęście nie wszyscy stawiali sobie pomniki. Mansardowy dach jest częściowo pokryty mchem. Mimo to, największe wrażenie na chłopcu robi oplatający całość bluszcz. Roślina zastygła i sczerniała na szarej fasadzie dworku niczym wielka trupia łapa. Na tle coraz mocniej szarzejącego nieba, całość robi niepokojące wrażenie. Posiadłość zdaje się posępna, wręcz ponura i surowa.
Otwierają się duże, ciężkie dębowe drzwi zdobione płaskorzeźbą. W progu pojawia się staruszek w grubym, zimowym pledzie. Witają się wyłącznie spojrzeniem. Surowa twarz Mureny i ogorzała facjata starego, zdają się ze sobą współgrać jak dwie połówki tej samej pieczęci. W ich krzyżującym się spojrzeniu zdają się przelatywać dziesiątki lat znajomości i setki tajemnic. Jest to tak intensywne, że Sławek odnosi wrażenie, jakby za chwilę na niebie miała rozpocząć się projekcja tych wspomnień i nie jest pewien, czy chciałby stać się bezwolnym widzem takiego spektaklu. Na szczęście bez słowa, wchodzą do środka. Wszyscy.
Chłopak dowiaduje się, że stary nazywa się Stefan. Pan Stefan jak dla niego. Mężczyzna jest kimś w rodzaju dobrego ducha tego miejsca. Nastolatek uznaje, że dobry czy zły, Stefan wygląda trochę jak duch. Trudno powiedzieć jak to możliwe, że ten człowiek potrafi jeszcze bawić się w palacza, ogrodnika, konserwatora i Bóg raczy wiedzieć, w co jeszcze. Jakoś to musi być możliwe, w końcu śnieg jest odgarnięty, a wnętrze ogrzane. Tylko Stefan, jakiś blady i milczący. Dorośli rozmawiają dłuższą chwilę na stronie. Ich rozmowa wygląda trochę, jakby rozmawiały ze sobą dwa pomniki odlane z brązu. Dokładnie tyle jest w nich życia. Ostatecznie dobry duch żegna się i wychodzi na zewnątrz, gdzie odjeżdża na swojej czarnej wu esce. Motor robi koszmarny hałas nijak niepasujący do tego miejsca. Ostatecznie krewni zostają sami.
Wnętrze dworku jest ciemnawe i ponure. Jest jak gotowa scenografia do dramatu, thrillera, a może nawet horroru. Prąd nie został poprowadzony do wszystkich pomieszczeń. Tylko do wybranych. Mają tutaj trzysta pięćdziesiąt metrów powierzchni do życia. To ich nowy mikroświat. Miejsce pasujące jak ulał do Mureny, ale chłopak czuje, że odnajdzie się tutaj bez problemów. Raczej tak. Chyba na pewno.
Wieczór spędzają w świetlicy, tak tutaj nazywają się pokoje, a przynajmniej tak mówi Karolina. Świetlica przypomina trochę bibliotekę z ich miejskiego mieszkania. Jest jednak znacznie większa i wyposażona w ogromny kominek, do którego można by wrzucić jednocześnie i Jasia i Małgosię i jeszcze Babę Jagę na dokładkę. Na ścianach wiszą kobierce, makaty i obrazy. Meble są bogato rzeźbione, choć widać na nich zęby czasu.
– Musisz się przyzwyczaić do życia bez prądu, jest tylko w wybranych pomieszczeniach, a i tak zimą mamy częste awarie – kobieta nalewa chłopcu lampkę wina.
– Nie szkodzi, ciociu.
– Postaram się jak najszybciej zatrudnić jakieś gosposie.
– Podoba mi się tutaj – chłopak rzuca bez związku.
– To dobrze, bo jesteśmy tu przez ciebie – kobieta sprowadza go na ziemię.
*
W swoim nowym pokoju nastolatek ma jedno okno. Pokój jest duży i okno też nie małe. Za nim, jakieś dwadzieścia, może trzydzieści metrów dalej, majaczy las. Śnieg sprawia, że ciemna linia drzew wyraźnie odznacza się na horyzoncie. Widok jest złowrogi, ale czuje się tutaj jak u siebie. Chyba po raz pierwszy, od wielu lat.
Dni są do siebie podobne. Wieją silne wiatry, a śnieg zacina w oczy jak wzburzony piasek na pustyni. Na korytarzach wisi mnóstwo obrazów. Dziesiątki par oczu, śledzą każdy jego ruch. Uwiecznione na płótnach wizerunki, są jak strażnicy z zaświatów. Czasami w dworku słychać różne dźwięki. Mniej lub bardziej niepokojące. Wtedy kobieta tłumaczy mu, że stare domostwa, żyją własnym życiem i nie ma się czemu dziwić. I nie ma się czego doszukiwać w tych dźwiękach. Najważniejsze jest to, że udało jej się znaleźć dwie służące.
Kobiety, to matka i córka. Przyjeżdżają rano i wychodzą o osiemnastej. Dojeżdżają starym zielonym trabantem. Zajmują się zarówno gotowaniem jak porządkami, praniem i innymi domowymi sprawami, nad którymi nie pochyla się Murena, która najchętniej pochyla się nad butelką. Dziewczyna ma na imię Julita, natura wyposażyła ją w długie włosy koloru dojrzałej pszenicy, najczęściej splecionych w gruby warkocz. Ma zaledwie dwadzieścia lat. Jej matka, Lidka, jest w wieku Karoliny. Różnica nie może być duża. Jednak Lidka jest znacznie szczuplejsza i o głowę niższa.
Życie płynie tutaj spokojnie, leniwie i monotonnie. Wypełnione powtarzalnymi czynnościami, które tworzą swoiste rutyny, a te, po czasie urastają do niewyobrażalnej rangi. To właśnie rutyny dają im poczucie panowania nad sytuacją. Jednak po czasie, chłopak zaczyna odczuwać brak tego, co spotykało go w mieście. Brak bodźców zamienia się w poczucie pustki. Nosi go. Wzbiera w nim energia, której nie potrafi upuścić z siebie inaczej jak w toalecie podczas masturbacji. Coraz częściej łapie się na tym, że rozgląda się w łazience w poszukiwaniu intymnych części garderoby ciotki. W obecności krewnej osiąga wzwód, nawet jeśli kobieta jest okutana od stóp po głowę. Z mureną również nie jest najlepiej. Oboje nasycili się ciszą i spokojem, a krew nie woda. Wagina to nie kałuża, która dzisiaj jest, a jutro wysycha i można o wszystkim zapomnieć. Kobieta wpada w huśtawkę nastrojów. Coś ją uwiera. Swoją złość przelewa na chłopaka.
W końcu to jego obecność tak na nią działa. Wie doskonale, co gnojek kryje przed światem w spodniach. Pamięta, bardzo wyraźnie pamięta jego wielkie przyrodzenie i to jak potrafi zesztywnieć. Jak się gówniarz nosi ze swoim kutasem. I ta duma, pewność siebie w oczach. Sukinsyn nawet nie zdaje sobie sprawy ze swojego zwierzęcego magnetyzmu. Kolejna porcja wilgoci sączy się w jej majtki.
Tej nocy mrok przesłania wszystkie gwiazdy. Dobry Bóg rozpościera na niebie grubą kotarę oddzielającą ich świat od absolutu. Okrywa ich czarnym, gęstym kocem. Być może nie chce patrzeć, być może daje im milczące przyzwolenie. To jest ta noc. Jedna z tych nocy. Z tych grzesznych. Być może to jest jedna z tych nocy, w których trakcie żądze zmieniają ludzi w zwierzęta. Wiatr napiera na stare mury, chcąc wedrzeć się najmniejszą szczeliną. Chce wejść do środka. Che być niemym świadkiem rozpusty. Choć niemy wcale nie jest. Wyje za oknami rozwścieczony.
W świetlicy, w której siedzą, nie ma prądu. W kominku pali się ogień. W taką noc jak ta, ogień jest pożądany równie mocno, jak ciepło ciała drugiego człowieka. Płomienie trawią suche polana, podobne płomienie trawią oboje krewnych. Chybotliwe światło bijące z kominka wzmacniają dwie lampki naftowe.
– Widziałam, jak patrzysz na nasze nowe służące – Karolina przerywa niespodziewanie ciszę, w jej głosie pobrzmiewa pretensja.
– Niby jak na nie patrzę?
– Nie rżnij głupa – syczy kobieta, a potrafi to robić lepiej od węża. – Oboje wiemy jak... ty lubieżna kreaturo.
– Ale...
– Zamknij się – warczy – dawno już nie byłeś karany. Takich jak ty, trzeba temperować na każdym kroku. Sperma uderza ci do mózgu. Jeszcze by tego brakowało, żebyś zaczął się dobierać do jednej czy drugiej. Ale nie martw się, już ja mam coś na takich wieprzy jak ty.
W tym momencie ciotka rzuca w jego stronę malutki pakunek. Chłopak łapie zaskoczony. Rozwija i stwierdza, że trzyma w dłoni rajstopy. Spogląda na nie, później na krewną.
– Nie patrz jak cielak. Zakładaj je.
Sławek rozgląda się dookoła, jakby szukał ukrytej kamery, może ludzi, którzy za chwilę wyskoczą z krzykiem „mamy cię” i zaczną robić mu zdjęcia telefonami komórkowymi. Jednak w świetlicy są sami. Jeśli jest tutaj ktokolwiek poza nimi, doskonale się maskuje. Wreszcie zaczyna się rozbierać. Zrzuca z siebie kolejne części garderoby. Murena przygląda mu się z kamienną twarzą.
Kiedy jest już nagi, ostrożnie naciąga na siebie rajstopy. Materiał jest delikatny, śliski i przyjemny w dotyku. Przylega do ciała jak druga skóra. Podciąga je wysoko. Czuje, jak uwierają mu przyrodzenie, ale czerpie z tego pewną przyjemność. Mimo wszystko. Kobieta patrzy na zgniecione rajstopami jądra.
– Podejdź bliżej – Karolina przełyka ślinę, stara się, żeby ta mała gnida tego nie zauważyła, jednak musi zwilżyć suchość w gardle.
Jej siostrzeniec wykonuje polecenie. Podchodzi do niej i chwilę mierzą się wzrokiem. Z kominka rozlewa się rozkoszne ciepło, które czuje na nogach. Na swoich rajstopach. Na kroczu i pośladkach. W powietrzu unosi się zapach długo niezamieszkałego domu. Nic nie szkodzi.
– Podoba ci się?
– Bo ja wiem...
– Nie kłam! – ucina mętny wywód chłopca. – Nie okłamuj samego siebie. Podoba ci się jak leżą. Czujesz ich delikatną, misterną fakturę? Czujesz i cholernie cię to kręci. Przyznaj się.
– Może... trochę...
– Masz na sobie moje rajstopy. Wiesz, że w miejscu gdzie teraz gnieździ się twój parszywy kutas, wcześniej przywierały do mojej szparki?
Mówi się, że wiara przenosi góry. Być może, z całą pewnością jednak słowa Mureny potrafią postawić do pionu wielki penis chłopaka. Narząd zaczyna drgać i prężyć się niespokojnie. Porusza się jak zwierze uwięzione w zmysłowej pułapce rajstop.
– Czasami zakładam je – oczy kobiety zaczynają lśnić, między nogami robi jej się ciepło i czuje delikatne mrowienie, tak bardzo by chciała, żeby ją tam podrapał, tym wielkim drągiem. – kiedy nie mam na sobie majtek.
Członek zaczyna się prostować. Przybiera na masie i krótkimi ruchami przeciska się pod opiętym materiałem w górę.
– Lubię je czuć na swojej szparce, wiesz? Zdarza się, że moje wargi kleją się do nich.
Chłopak osiąga pełny, potężny wzwód.
– Chcę go zobaczyć, nie krępuj się. Chcę widzieć, jak ci stoi – głos kobiety potrafi być czarujący i zmysłowy, zależy tylko od tego, czy ona sama tego chce.
Teraz właśnie chce.
Jej twarz staje się bardziej ukrwiona. Być może pali ją rumieniec. Trudno to stwierdzić z całą pewnością, ponieważ na gospodynię pada intymne światło ognia i lampy naftowej. Krew wypełnia również sutki. Stają się większe, twardsze, a po chwili pulsują miarowym tempem, jakby tańczyły w rytm nieistniejącej muzyki. Krew płynie w ciele kobiety, wywołując dyskretne i przyjemne mrowienie. Spływa na podbrzusze, tutaj rozlewa się ciepłą falą, ale to nie koniec. Mniej więcej w momencie, kiedy nastolatek zatrzymuje się przed nią, a przyrodzenie znajduje się na wysokości jej dużych ciemnych oczu, kobieta czuje, że krew spływa do kobiecości. Płatki sromu drżą niecierpliwie, poruszone mrowieniem. Nawet jeśli to tylko złudzenie, krew wypełnia je po same brzegi i jest jej z tym dobrze. Srom nabrzmiewa, staje się bardziej wrażliwy, pulchny. Z pochwy wypływa lepki śluz. Wagina ślini się jak psiak na widok miski pełnej mięsa. Karolina musi zacisnąć uda, żeby dać sobie choć tą skromną satysfakcję.
Murena bez słowa wyciąga rękę i kładzie na członku. Głaszcze prącie całą dłonią, palce ma wyprostowane. Przesuwa dłoń niżej i po chwili czuje wypukłość jąder.
– W rajstopach wygląda... – nie może dokończyć myśli, ręka wraca wyżej, ta rozkoszna wypukłość, to wybrzuszenie rozciągające jej rajstopy, jaka dzika siła kryje się w tym wstrętnym kutasie...
Jakżeż on się pręży i pulsuje. I to wszystko na jej cześć. Z pewnością tak. Jej pochwa zaczyna się kurczyć i rozluźniać. Ogarnia ją błogostan, oby trwał jak najdłużej. Nadal głaszcze to wstrętne, seksowne bydle. Dotyka palcami z każdej strony. Bada jego rzeźbę, każdą nierówność i żyłę.
Chłopak czuje gorący oddech ciotki, który otula penisa jak ciepła bryza. Jej leniwa pieszczota sprawia, że wzwód staje się bolesny. Tylko, czym jest ból przy tym wszystkim? Przy tej rozkoszy? Przy dotyku delikatnej ciepłej dłoni, która błądzi to w górę, to w dół, na boki i z powrotem w górę.
– Ściągnij napletek – Karolina mówi miękko i cicho. – Chcę zobaczyć jego główkę.
Nastolatek wsuwa rękę pod pończochy. W tym miejscu przez chwilę się waha. Złapać się za członek na oczach krewnej, to go trochę kosztuje, ale pożądanie determinuje jego ruchy. Wsuwa dłoń, łapie penis i obnaża przed ciotką nabrzmiałą żołądź. Już ma wyjąć rękę, kiedy Murena kładzie na niej swoją dłoń.
– Pokaż cioci, jak sobie trzepiesz pod kołdrą – jej głos staje się głęboki, melodyjny.
Zaciśnięta dłoń zaczyna się poruszać. Rajstopy trochę przeszkadzają, ale nie ma takiej przeszkody, kiedy zmysły są rozpalone jak suche polana w kominku. Nie ma takiej siły i wstydu, który powstrzymałby go przed samogwałtem dokonanym na jej oczach. Jej usta są tak blisko. W uszach słyszy szum własnej krwi. Wreszcie ciotka daje mu znak, żeby przestał. Wyjmuje dłoń, a rozkoszny materiał natychmiast otula żołądź. Odbija na nim swoją misterną fakturę. Sprawia mu to olbrzymią przyjemność.
– Nie ruszaj się – kobieta wstaje i odchodzi gdzieś poza światło.
Wraca bardzo szybko. Zajmuje to samo miejsce. Mówi się, że nigdy nie wejdziesz dwa razy do tej samej rzeki. Być może Ty nie wejdziesz, jednak Murena wchodzi do tej samej rzeki tyle razy, ile ma na to ochotę. Nastawiła gramofon. Z niewidocznych dla nich głośników dobiegają pierwsze charakterystyczne trzaski zużytej płyty. Ciotka dotyka opuszkiem palca prącia. Zbiega się to w czasie z pierwszymi czterema taktami sonaty b-moll Chopina, które brzmią bardzo niepokojąco. Niosą w sobie potężny emocjonalny ładunek. Świadczą o geniuszu kompozytora.
Kobieta wodzi palcem wzdłuż nabrzmiałej żyły biegnącej przez całe prącie. Porusza po niej palcem w pełnym skupieniu jak wróżka odczytująca przyszłość z linii papilarnych. Być może widzi najbliższą przyszłość. Być może wie, jakie jest przeznaczenie dla kuriozalnego i twardego kutasa, a być może krewna wsłuchuje się w Marsz żałoby, który płynie z głośników na pełny regulator. Jej usta bezwiednie zbliżają się do krnąbrnego drąga. Niemal muska wargami obnażoną żołądź. Tymczasem brzmienia mocne i groźne mieszają się subtelną melodią. Utwór aż kipi od emocji. Z nimi jest podobnie. W nagłym odruchu zapomnienia, Murena muska ustami główkę, po czym składa na niej pocałunek. Od miękkiej krągłości żołędzi, oddziela ją tylko widmowy cienki materiał.
Melodia uspokaja się nieco. Gospodyni składa na żołędzi drugi, tym razem wilgotny i namiętny całus. Wysuwa język i przeciąga nim wzdłuż penisa. Od jąder do nasady. Sama nie wie, co sprawia jej większą rozkosz. Czy to, że czuje na języku sztywny penis siostrzeńca, czy śliski materiał rajstop. Być może jedno i drugie. Przywiera do członka całą powierzchnią języka i powoli, bardzo leniwie, przesuwa nim w górę. Z głośników słychać spokojne, ciepłe nuty, choć można wyczuć wzbierającą burzę, która lada chwila eksploduje kolejną porcją niespokojnej kanonady.
Sławek czuje jej język. Jest wilgotny, miękki i ciepły. Przyssała się do jego przyrodzenia jak pijawka. Zaciska na korzeniu swoje palce, w co wkłada sporo siły. Trzyma na tyle mocno, że sama może go masturbować. Ciotka staje się bardziej agresywna i zdecydowana, kiedy ekspresja kompozytora przechodzi w czysty galop. Rajstopy są mokre od jej śliny, ale chłopak wie, że długo już nie wytrzyma. Jest zbyt pobudzony. Krewna doskonale wyczuwa jego stan. Cofa twarz i pieści wyłącznie dłonią. Niemal w tej samej chwili kiedy Marsz żałobny zamiera, z jego żołędzi wypływa nasienie. Biust Karoliny opada i unosi się w ciężkim oddechu. Nasienie sączy się przez rajstopy, rozpływa we wszystkie strony.
– Wynoś się stąd. W tej chwili.
*
Sławek zwraca coraz większą uwagę na tajemnicze dźwięki. Jest już pewien, że to nie są normalne odgłosy starego domu. Nie może ich wywołać wiatr czy gałęzie pobliskich drzew, które nocami rytmicznie tłuką w okna, jakby szukały schronienia wewnątrz. Dźwięki, które słyszy, przypominają szuranie stóp, głuche uderzenia, złowieszcze pomruki, a czasem nawet pobrzękiwanie łańcuchem.
– Naoglądałeś się za dużo filmów. To nie gotycki zamek zamieszkiwany przez duchy, które pobrzękują łańcuchami. Bądź poważny i jedz bogracz – krewna zamyka dyskusję podczas kolacji.
Tej nocy nie może zasnąć. Postanawia się rozejrzeć, a w szczególności, wsłuchać w odgłosy domu. Ma nieodparte wrażenie, że ktoś lub coś, żyje tutaj z nimi. Może w ścianach? W końcu to bardzo stara budowla. Co prawda, nie spodziewa się przyłapać jakiegoś wyklętego przez Boga szlachcica, który nie może umrzeć i snuje się nocami po domu. Jednak jednego jest pewien, coś tu nie gra.
Zabiera lampę naftową i krąży na parterze. Po dwudziestu minutach idzie na piętro. Wokół panuje cisza, więc dla odmiany skupia uwagę na obrazach. Wszędzie ich tutaj pełno. Przysuwa lampę do jednego z nich.
– Może to ty? – uśmiecha się pod nosem, przyglądając się surowym twarzom kobiety i mężczyzny spoglądających na niego chłodnym okiem.
Pewnie żyli tu ze dwieście lat temu. Nagle rozgląda się po innych obrazach i zdaje sobie sprawę jakie to niesamowite. Patrzy na wybrany portret, żeby po chwili wyobrazić sobie tego człowieka przechadzającego się tym samym korytarzem, co on teraz. Fascynujące. Ci ludzie pewnie przychodzili tutaj na świat, żyli i umierali w tym dworku. To miejsce nagle jawi mu się jako coś świętego. Chłopak czuje się kimś wyjątkowym. Jest przecież jednym z nich. Wtedy słyszy dziwny dźwięk i zastyga.
Cokolwiek to było, z całą pewnością dochodzi ze strychu. Uświadamia sobie, że nigdy tam nie był. Uświadamia sobie wręcz, że nawet nie miał pojęcia, iż mają strych. Tak wiele rzeczy dociera do niego tej nocy, że czuje się lekko oszołomiony. Próbuje odnaleźć wejście. Krąży w lewo i prawo. Zagląda tu i tam. Sprawdza każdą wnękę i po kilku minutach udaje mu się. W końcu zachodniego korytarza odnajduje drewniane schodki. Podchodzi bliżej, unosi lampę naftową. Światło wyłania z ciemności właz. Niestety jest zamknięty na kłódkę. Chłopak chwilę się zastanawia. Nie może demolować tutaj niczego, ale może sprawdzić, czy kłódka nie jest przypadkiem otwarta. Tyle chyba może, prawda? Udało mu się zrobić tylko jeden krok.
– Czy nie wyraziłam się dość jasno – głos Karoliny brzmi donośnie – że masz dać sobie spokój z poszukiwaniem duchów?
– Chciałem tylko...
– Już ja dobrze wiem, czego chciałeś – kobieta zbliża się, ma na sobie czarny peniuar, który lśni w świetle lampy i podkreśla jej obfite piersi. – Zresztą... prędzej czy później i tak byś się dowiedział.
– O czym ty mówisz, ciociu?
– Na strychu mieszkają twoje kuzynki.
– Kuzynki? Na strychu?
– Posłuchaj mnie chłopcze. One są trochę inne. To znaczy, częściowo są takie jak my, a częściowo nie.
– Nie rozumiem.
– Pokażę ci je, ale pamiętaj. Żadnych pytań. Zrozumiano?
– Zrozumiano.
Karolina rusza przodem. Metaliczny zgrzyt oznacza, że uporała się z kłódką. Po chwili znika na strychu. Siostrzeniec rusza za nią. Dwie lampy naftowe, rzucają wystarczająco dużo światła, żeby szczęka nastolatka opadła. Pomieszczenie jest umeblowane jak pokój dla dziewczynek. Jest szafa i duża komoda, jedno duże łóżko i mnóstwo zabawek. Głównie lalek. Niektóre z nich są zniszczone. Mają pourywane głowy, nogi i ręce. Prawdę powiedziawszy, fragment podłogi przypomina istne cmentarzysko zdewastowanych lalek. Na drewnianej powierzchni, chłopak zauważa ślady, takie, które można zrobić nożem, albo mocnymi pazurami.
Po chwili słychać brzęk łańcuchów. Z ciemności wyłaniają się dwie postaci. Obydwie są nagie. Każda z nich na kostce ma stalową obrożę, do której przytroczony jest gruby łańcuch. To on wydaje ten dziwny łoskot, kiedy szura po deskach i metaliczny brzęk, kiedy poszczególne ogniwa uderzają w siebie.
– To są twoje kuzynki. Kalina – wskazuje na tę, która ma długie rude włosy – i Alina – celuje palcem w długowłosą blondynkę.
Dziewczyny poruszają się trochę jak ludzie, trochę jak zwierzęta. Chodzą zgarbione, dziwnie poruszają nogami i rękami, ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że ich twarze, są tak odrzucające, że chłopakowi robi się niedobrze. Ciotka zauważa jego reakcję.
– Mówiłam, że to nie są zwykłe dziewczyny. Tylko pamiętaj. To wciąż twoja rodzina.
Obydwie szczerzą ostre białe zęby. Powarkują, choć wyraźnie boją się swojej opiekunki, która trzyma w ręce skórzany pejcz. Siostry robią dwa kroki w przód i jeden w tył. Mimo strachu są ciekawe. Sławek obserwuje je jak urzeczony. Nie może uwierzyć. Ciała Kaliny i Aliny są jak najbardziej dziewczęce. Mają szczupłe sylwetki, mocne mięśnie, zgrabne nogi i kształtne piersi. Tym bardziej ich doskonałe figury kontrastują ze zwierzęcymi pyskami. To nie jest tak, że mają zdeformowane twarze. To po prostu nie są ludzkie twarze. Zdaje się, że nigdy nimi nie były. Stanowią upiorną hybrydę, coś pomiędzy człowiekiem a tygrysem, może wilkiem. Ich kocie zielone ślepia przemykają z Karoliny na Sławka.
– To jest wasz kuzyn – Murena przemawia do nich jak do upośledzonych umysłowo.
– Czy one nas rozumieją?
– Cholera wie. Czasami mam wrażenie, że tak, ale innym razem wydaje mi się, że więcej w nich ze zwierzęcia niż z człowieka. Chyba rozumiesz, dlaczego je tutaj trzymam?
– Chyba tak.
– Nikt nie może się o nich dowiedzieć.
– Nic nie powiem, ciociu.
– Tylko Stefan o nich wie. Opiekuje się nimi, od kiedy przyszły na świat. One są tylko rok młodsze od ciebie.
– Naprawdę?
– Mówię, po chińsku?
Chłopak nie odpowiada. Kuzynki się zbliżają. Są ciekawe nowej twarzy. Wyciągają ręce, które wyglądałyby jak normalne ręce nastolatek, gdyby nie ostre, choć krótkie pazury. Dotykają jego ubrania. Trwa to nieco ponad dwie minuty. Wreszcie podchodzą jeszcze bliżej. Mają napięte mięśnie, gotowe odskoczyć w każdej chwili. Lub zaatakować. Zależy co im w duszy gra. Jeśli te stwory mają w ogóle dusze. Obwąchują go z każdej strony. Wreszcie dotykają jego dłoni, nogi, a nawet twarzy.
– Rozpoznały cię – przerywa ciszę ciotka.
– Skąd wiesz?
– Synku, w przeciwnym razie, byłbyś rozszarpany na strzępy. Kalina i Alina to nie są jakieś ludzkie pokraki czy wybryki natury, chociaż tutaj można polemizować. One są śmiertelnie niebezpieczne. Szkoda tylko, że kurewki nie chcą się słuchać – mówiąc to, uderza jedną z nich pejczem.
Odskakują obydwie, warcząc ostrzegawczo. Jakby chciały powiedzieć kobiecie – na tyle możesz sobie pozwolić, ale ani kroku dalej. Patrząc na nie od tyłu, nikomu nie przyszłoby do głowy, że ogląda upiorne indywidua. Są zgrabne, mają jędrne pupy w kształcie odwróconych serce. Jednak wystarczy, że dziewczyny się odwracają, a serce chłopaka podchodzi do gardła. Jednocześnie jest mu ich żal i brzydzi się nimi. Ta mieszanka wywołuje w nim poczucie winy. Nie chce być skurwysynem, przynajmniej świadomie.
Nastolatek czuje w głowie chaos. To prawdziwa gonitwa myśli, które krążą jak wygłodniałe mewy. Kuzynki są odrażające i piękne jednocześnie. Działają na niego jak magnes. Do tego jeszcze ich ślepia. Jest w nich coś, kiedy na niego patrzą, coś, czego nie potrafi określić, ale w pewnym sensie czuje, że nie różnią się od siebie tak bardzo.
– Chciałbym się nimi zająć – Sławek jest równie zaskoczony, co Murena, dopiero po chwili dociera do niego, że to jego własne słowa wypowiedziane drewnianym głosem.
– Słucham?
– Słyszała ciocia. Chcę się nimi zająć. Dawać jeść i całą resztę.
Milczą oboje. Ciotka przygląda się siostrzeńcowi i rozważa jego prośbę. Nie jest pewna czy to dobry pomysł. Woli nie myśleć, co się stanie, jeśli uciekną mu i ruszą w miasto. Z drugiej strony, zauważyła reakcję tych stworów. One wyraźnie akceptują chłopaka jakby czuły, że są spokrewnieni. Może to nie jest taki zły pomysł?
Dwie maszkary stoją pod ścianą i przyglądają się całej scenie. Wyglądają, jakby wyczekiwały na finał. Murena już sama nie jest pewna czy one nie są przypadkiem mądrzejsze, niż przypuszcza.
– Zgoda. Poinformuję Stefana. Będzie do nich zaglądał raz w tygodniu.
– Dziękuję.
Oboje wychodzą ze strychu. Dziewczyny odprowadzają ich wzrokiem. Robią nawet za nimi dwa kroki, jednak zatrzymują się, jakby na podłodze znajdowała się niewidzialna linia, której nie wolno im przekroczyć. Tak naprawdę nie ma żadnej linii. Są tylko lata tresury Mureny. Sławek, zanim zniknie we włazie, odwraca się i dostrzega dwie nagie sylwetki majaczące w ciemności. Jest przekonany, że ten kadr zostanie mu na długo w pamięci.
– Dlaczego nie mają tam światła? – pyta, kiedy razem z ciotką są już na parterze.
– Zwariowałeś? Żeby puściły wszystko z dymem? Poza tym one widzą w nocy lepiej niż ty w dzień. A teraz idź spać. Wystarczy ci wrażeń.
W pokoju chłopak natychmiast kładzie się do łóżka. Wpatruje się w okno, za którym kołyszą się nagie gałęzie lipy. Na zewnątrz nie ma żadnej latarni. Tylko głucha noc. W głowie nastolatka myśli przemykają jedna szybciej od drugiej. Zastanawia się nad swoją rodziną. Kim w ogóle są i jakie jeszcze tajemnice przed nim ukrywa ciotka. Po godzinie udaje mu się zasnąć.
Kolejny dzień przynosi większy przymrozek niż poprzednio. W dworku zjawia się Stefan, którego Karolina zabiera do świetlicy, gdzie rozmawiają niemal pół godziny. Sławek czeka cierpliwie. Wreszcie oboje pojawiają się na korytarzu.
– Stefan wszystko ci wytłumaczy.
Dobry duch dworku zabiera chłopaka ze sobą. Spędzają wspólnie kolejną godzinę, podczas której nastolatek dowiaduje się, gdzie w spiżarni trzymają mięso dla dziewczyn. Stary opiekun wprowadza go również w resztę obowiązków. Okazuje się dobrym i cierpliwym nauczycielem. Gdyby nie różnica wieku, kto wie... być może zostaliby dobrymi znajomymi.
– Bądź dla nich dobry, one potrzebują miłości. To wciąż istoty boże... Mimo wszystko – dodaje po chwili namysłu.
Murena informuje siostrzeńca, że jedzie do miasta. Ledwo zamykają się za nią drzwi, jeszcze słychać silnik taksówki na zewnątrz, a on natychmiast biegnie na strych. Obydwie krewne zdają się lgnąć do niego. Wcale nie sprawiają wrażenia tak niebezpiecznych, jak początkowo sądził i jak mówiła Karolina. Próbuje do nich przemawiać, a one krzywią głowy, jakby bardzo chciały go zrozumieć. Tyle że pomiędzy chcieć, a móc leży prawdziwa przepaść. Chwilami postrzega je jak niedorozwinięte i oszpecone tajemniczą chorobą, dziewczyny. Być może to przez lalki, których mają pełno.
Udaje mu się je nakarmić i napoić. Kąpiel odbywa się w cembrowanej podłużnej miednicy. Gąbką namydla ich ciała. Obydwie albo stoją, albo kucają w wodzie. Zależy, co je ugryzie. Chłopak stara się ignorować kształtne pośladki, piersi, płaskie brzuchy i całą resztę. Stara się patrzeć na nie jak na młodsze siostry wymagające opieki. Jednak pomimo swoich wysiłków, wychodzi ze strychu pobudzony. One również dziwnie mu się przyglądały. Tak sądzi. Choć może chce w ten sposób usprawiedliwić potężny wzwód.
*
Odwiedza je codziennie. Kiedy już się z nimi opatrzył, nie uważa je za przerażające czy szkaradne. Po prostu wie, że nie może do nich przykładać takich samych standardów jak do ludzi. Jednak przede wszystkim czuje nawiązującą się pomiędzy nimi emocjonalną więź. Akceptują go bezwarunkowo i to urzeka go jeszcze bardziej. Poprzedniej nocy zasnął z nimi w łóżku. Tuliły się do niego jak szczeniaki do swojej matki. Ogrzewały własnymi ciałami. Sławek ma nawet wrażenie, że kiedy nie pojawia się na strychu, dziewczyny robią się niespokojne.
Od kilku dni chodzi mu po głowie szalony pomysł. Długo się waha, ale wreszcie, kiedy Murena zasypia pijana w swoim pokoju, uznaje, że to właśnie ten moment. Ciotka nie powinna obudzić się do jedenastej następnego dnia. Biegnie na strych, uwalnia kuzynki z łańcuchów, znajduje skórzane obroże i zakłada je dziewczynom. Zapina dwie długie smycze i ruszają do włazu. Przykłada palec do ust, dając im do zrozumienia, że mają być cicho.
Schodzi jako pierwszy, jednak dzikuski nie zamierzają używać schodów. Skaczą na podłogę miękko i bezszelestnie jak koty. Przemykają całą trójką przez korytarz, schodami na dół i prosto do jego pokoju gdzie chłopak ubiera się szybko. Po chwili są na zewnątrz. Ruszają całą trójką w stronę lasu. Dziewczyny ciągną smycz, węszą w powietrzu, a na ich twarzach pojawia się grymas, który przy odrobinie wyobraźni można uznać, za radość.
Docierają do pierwszej linii drzew. Kuzynki wyrywają się coraz bardziej. Opiekun próbuje je uspokoić, a one nieruchomieją i patrzą na niego lśniącymi zielenią oczami. Można odnieść wrażenie, że dziewczyny i ich kuzyn rozumieją się bez słów. Chłopak waha się tylko chwilę, po czym spuszcza je ze smyczy. Obydwie natychmiast znikają w lesie.
Mija pół godziny. Sławek krąży na skraju lasu. Zaczyna się niepokoić. Co, jeśli nie wrócą? Co powie na to wszystko ciotka? Jest już mocno zaniepokojony, kiedy spomiędzy drzew, zwinnymi susami wyskakują Alina i Kalina. Wyglądają na zmarznięte, pyski mają umazane krwią, ale chyba są szczęśliwe. To jest najważniejsze. Bez szemrania pozwalają mu zapiąć smycze i ruszają do dworku.
Na miejscu nastolatek przygotowuje ciepłą wodę. Opróżnia bojler niemal do połowy. Przygotowanie kąpieli jest sporym wysiłkiem, wodę trzeba wnieść w wiadrach na strych, ale on nie ma z tym problemu. Po dwudziestu minutach kuzynki mogą stanąć w dużej miednicy. Kolejno szoruje im włosy, skrupulatnie myje zwierzęce pyski. Obydwie są spokojne. Chłopak obmywa im szyje, ramiona i piersi. W tym momencie mimowolnie spowalnia ruchy. Dziewczyny mają piękne kształtne biusty, większe niżby mógł pomieścić w dłoni. Namydlona gąbka zostawia pianę na sutkach, które zaczynają sztywnieć.
Zmywa brud z ich pleców, brzuchów, które są płaskie i umięśnione. Przesuwa gąbką po biodrach i pupach. Wsuwa rękę pomiędzy ich uda. Obydwie stają w rozkroku pozwalając się podmyć w intymnym miejscu. Obserwują go zaciekawione. Kiedy są już czyste, Sławek chce odejść, jednak zatrzymują go. Mruczą, a nawet próbują coś powiedzieć, z czego nic nie wychodzi, ale i tak wie, czego od niego oczekują. Kładą się w trójkę do łóżka.
Jako pierwsza leży Alina, do niej wtulony Sławek, a na końcu Kalina, która przytula się do pleców kuzyna i obejmuje go ręką. Chłopak to samo robi z kuzynką znajdującą się przed nim. Leżą w absolutnej ciszy. Słychać jedynie wiatr wyjący na zewnątrz. Grzeją się ciepłem własnych ciał. Dziewczyny pachną szamponem i mydłem. Po kilku minutach Alina przesuwa jego dłoń na swoją pierś. Nastoletni opiekun nie protestuje. Czuje dotyk jędrnego krągłego ciała i po chwili zaczyna przesuwać palec w poszukiwaniu sutka. Szybko go odnajduje. Wodzi opuszkiem po miękkiej wypustce, aż do chwili, kiedy sutek twardnieje. Chłopak czuje sztywną brodawkę i błyskawicznie osiąga erekcję.
Prawdopodobnie dziewczyna czuje, że coś ją uwiera w pośladek. Zaczyna wiercić się w miejscu. Kręci tyłkiem, szturcha chłopaka, jakby go zaczepiała. Staje się niespokojna i pobudzona. Sławek również jest pobudzony. Kiedy Alina leży odwrócona plecami, wygląda jak śliczna nastolatka. Zupełnie jakby była normalnym człowiekiem. Zastanawia się, co one wiedzą o seksie. Czy kiedykolwiek kochały się z kimś? Na myśl przychodzi mu wyłącznie Stefan i szybko przestaje rozważać tę kwestię. Ośmielony przez kuzynkę sięga do rozporka. Uwalnia penis, łapie dziewczynę za tyłek i podciąga lekko w górę. Nie ma żadnego protestu. Dzika czy nie poddaje się jego poleceniom.
Oboje zaczynają płytko oddychać. Język miłości nie potrzebuje słów. Krew zaczyna płynąć szybciej zarówno w jego jak jej żyłach. Chłopak wsuwa dłoń pomiędzy kształtne uda. Po chwili czuje miękką waginę. Alina jest wilgotna. Jest bardziej mokra niż jakakolwiek kobieta, którą Tam dotykał. Praktycznie śluz cieknie jej po nogach. Wydziela intensywną woń, która jest doskonałym afrodyzjakiem.
W zasadzie kochanek jest już gotów w nią wejść, kiedy z posłania zrywa się Kalina. Wstaje i wciągając nosem powietrze. Podchodzi do siostry. Odpycha, na szczęście niezbyt mocno, chłopaka od Aliny, która natychmiast unosi nogi w górę, a jej siostra zaczyna lizać ją po wzgórku. Obydwie powarkują na siebie, ale nie trudno zrozumieć, że jest im dobrze. Kalina chłepce jęzorem waginę siostry. Robi to szybko. Angażuje się całą sobą. Lampa naftowa oświetla słabym promieniem scenę, na którą chłopak patrzy z niedowierzaniem i rosnącym podnieceniem. W pewnym momencie nie wytrzymuje i dotyka kalinę w ramię.
Zwraca na siebie uwagę podopiecznej. Dziewczyna cofa głowę, chowa język, przyklęka na łóżku i patrzy na niego. Nastolatek wskazuje na swój penis. Kiedy kuzynka przekrzywia głowę w oczekiwaniu na to, co będzie dalej, Sławek ustawia Alinę tak jak leżała wcześniej. Tyłem do niego z pupą lekko wypiętą. Pod czujnym okiem klęczącej dziewczyny, przewraca się na bok. Łapie kochankę za pośladek i podciąga do góry w taki sposób, żeby patrząca na wszystko dzikuska mogła dostrzec srom siostry. Przykłada penis i napiera delikatnie. Żołądź ślizga się po mięsistych wargach. Partnerka sama napiera ciałem na korzeń i pochłania go coraz głębiej. Kalina zerka na siostrę, chcąc się upewnić, że nie dzieje się jej krzywda. Tymczasem leżąca dziewczyna warczy cichutko, dając jej do zrozumienia, że czuje się jak w niebie.
Pochwa, którą penetruje, wydaje się, być dla niego stworzona. Wchodzi całym członkiem, rozpycha się bez problemów, ponieważ obfity śluz daje rozkoszny poślizg. Chłopak zerka od czasu do czasu na Kalinę. Mimo wszystko odczuwa pewien niepokój. Nie chce zostać zaatakowany. Tymczasem ona obserwuje ich z fascynacją i podnieceniem na twarzy. Węszy przy tym w powietrzu. Czuje intymny męski zapach i zdaje się nim mocno pobudzona.
Chłopak przyspiesza. Ściska piersi kochanki, bawi się jej sutkami. Zatapia twarz w jasnych włosach. Tymczasem ona wije się jak kotka. Wygina kibić, rusza pupą i dyszy coraz głośniej. Nagle sztywnieje, mruczy i warczy z rozkoszy, tyle że na swój zwierzęcy sposób. Kalina dołącza się do chóru. Tymczasem nastolatek nie zamierza z niej wychodzić. Nie skończył, ale jest mu bardzo dobrze. Od pierwszej chwili pokochał to uczucie, kiedy wypełnia ją w środku nabrzmiałym prąciem i rozciąga jej ciało.
Czy mu się to podoba, czy nie, Kalina oddziela ich. Jej cierpliwość się skończyła. Kiedy nastolatek leży na plecach, ta pochyla głowę do jego przyrodzenia. Obwąchuje go i zaczyna lizać penis. Jej długi język błyskawicznie pokazuje przewagę kuzynki nad normalną kobietą. Liże go jak pies chłepcący wodę z miski. Najpierw jądra, czym doprowadza go niemal do zawrotów głowy. Później prącie. Potrafi oblizywać go bardzo szybkimi ruchami. Wreszcie chłopak nie wytrzymuje i przerywa jej.
Podnosi się, stara się do niej przemawiać łagodnym głosem. Pokazuje, co ma zrobić. Wskazuje na penis, celuje palcem między jej nogi, po czym sam klęka podparty dłońmi. Jakby chciał jej powiedzieć, dostaniesz swoją porcję, ale musisz się pochylić. Dziewczyna wykonuje prośbę, a on staje za nią i bierze od tyłu. Wagina Kaliny jest równie rozkoszna co jej siostry. Ściska ją za biodra i wbija się, uderzając z cichym pacnięciem. Z boku wyglądają jak parzące się zwierzęta. Ona pochrząkuje i warczy zachwycona. On dyszy z podniecenia. Sam zaczyna mruczeć, co do złudzenia przypomina powarkiwania jego podopiecznych. Rusza się coraz szybciej i szybciej. Oboje kończą dość szybko. Sławek wypełnia nasieniem jej pochwę. Po chwili leżą w trójkę, tworząc kłębowisko ciał. Zasypiają po kilku minutach.
*
Po raz pierwszy, od kiedy w dworku pojawiły się służące, Sławek rozmawia z Julitą. Wpadają na siebie niechcący, kiedy ta pali papierosa na tyłach domu. Po kilku minutach niezręcznej rozmowy dziewczyna uprzedza chłopaka, żeby ten unikał lasu.
– Niby dlaczego?
– W okolicy zaginęło już kilka osób – ścisza głos – mówi się, że w naszym miasteczku jest pewna grupa, która czci stary dąb.
– Jaki dąb?
– Nie wiem, kuźwa. Nigdy go nie widziałam. Rośnie w głębi boru. Podobno składają tam w ofierze ludzi i stąd te zniknięcia.
– Brzmi jak wiejski zabobon.
– Może tak, a może nie. Słyszałam, że uczestniczą w tym głównie ludzie należący do elity miasteczka.
– Jakiej elity? Przecież, to zapadła dziura.
– Dla ciebie zapadła dziura. Jakbyś się tu urodził, widziałbyś to inaczej.
– A policja? Nic z tym nie robią?
– Kuźwa, toż ci mówię, że zamieszani są w to ludzie z elit. Szef policji też w tym siedzi. To znaczy, podobno...
– No tak, podobno.
– Jakbyś bywał w miasteczku i rozmawiał z ludźmi, wiedziałbyś, że to nie przelewki.
– Racja, wyznawcy pradawnego dębu, to z pewnością nie przelewki – w jego głosie słychać drwinę.
– Wydaje ci się, że pozjadałeś wszystkie rozumy, co?
– Tego nie powiedziałem.
– Straszna z ciebie męczydupa, kuźwa... naprawdę. Chciałam ci pokazać to drzewo, ale...
– Mówiłaś, że nie wiesz, gdzie jest.
– Ale mogę się dowiedzieć – wypuszcza chmurę dymu prosto na swojego rozmówcę.
– Wiesz, co? Chętnie zobaczę to drzewo.
– Dobra, posłuchaj... – dziewczyna rozgląda się dookoła konfidencjonalnie. – W sobotę o dwudziestej będę czekała na ciebie tam – wskazuje palcem na las – na skraju lasu. Tylko kuźwa, weź, trzymaj gębę na kłódkę.
– Nie ma sprawy.
Podczas kolacji, ciotka jest nieobecna. Po skończonym posiłku informuje chłopaka, że chce go widzieć za dziesięć minut. Sławek wyczuwa pewien chłód z jej strony, ale stosuje się do polecenia i zjawia się dokładnie po upływie określonego czasu.
– Rozczarowałeś mnie, chłopcze.
– Czym? – zastanawia się, czy Murena wie o kuzynkach, zaczyna odczuwać niepokój.
– Znasz moje zdanie na temat służby, prawda?
– Znam. Nie lubi ciocia, kiedy się do nich zbliżam.
– Właśnie, ciocia nie lubi, kiedy się do nich zbliżasz, a ty się kurwa, zbliżasz mimo to.
– Ale przecież ja...
– Zamknij się. Takim jak ty należałoby ogolić jajka i wysłać z powrotem do przedszkola. Żeby nabrali rozumu.
– I co ciocia zamierza?
– Ciocia zamierza ogolić ci jajka. Słyszałeś chyba.
– Jak, to? Nie rozumiem.
– Bo jesteś głupi, i twój kutas decyduje za ciebie. Podejdź no tutaj.
Karolina ma przygotowaną miednicę, pędzel, krem i maszynkę do golenia. Sama usadawia się wygodnie na krześle, miednicę z wodą trzyma tuż przed swoimi stopami. Rozkazuje chłopakowi rozebrać się i podejść do niej. Sławek wykonuje polecenia bez szemrania. Ciotka wyciska krem na pędzel, który wcześniej zwilżyła w wodzie. Zaczyna poruszać nim na podbrzuszu chłopaka tak energicznie, że gęsty krem zamienia się w pianę, którą rozprowadza na jego owłosieniu łonowym. Chłopak czuje, jak krewna rozmazuje piankę na jądrach, wokół prącia i na podbrzuszu. Po chwili przygotowania zostają zakończone.
Murena bierze maszynkę i zaczyna golić jego owłosienie. Najpierw podbrzusze. Później łapie w dwa palce penis i unosi do góry. Maszynka przesuwa się po jądrach chłopaka, który stoi nieruchomo, trochę się obawia, że może go boleśnie zaciąć. Tymczasem dotyk Karoliny sprawia, że prącie powoli, ale systematycznie pręży się w jej palcach. Zanim ciotka skończy golenie, penis jest już sztywny i sterczy dumnie przed jej nosem. Kobieta obmywa ciało z piany.
– Bezczelny mały gnojek. Nie wstyd ci wystawiać kutasa pod moim nosem?
– Szczerze, ciociu? Nie wstyd – po raz pierwszy decyduje się na taką ostentację wobec niej.
– Ty... – wyraźnie brakuje jej słów. – Stajesz się coraz bardziej bezczelny.
– Chyba tak, ciociu – sam jest zdziwiony swoją butą.
– Co jeszcze, co? – Karolina staje na nogi i uderza go w twarz otwartą dłonią. – Co jeszcze mi powiesz, he? Co jeszcze lęgnie się w twojej chorej głowie, parszywy gnojku?
– Ciocia wie, że zawsze ją uważałem za najseksowniejszą kobietę na świecie.
– Czyżby? – jej twarz przez chwilę łagodnieje, pojawia się nawet delikatny uśmiech, jednak szybko wraca do dawnej postawy. – I to wystarczy? Sądzisz, że jesteś godzien... MNIE?
– Nie wiem, ale bardzo bym chciał.
– W tej chwili ubieraj się, zabieraj miednicę i spieprzaj mi z oczu. Wstrętny sukinsynu.
Kiedy kobieta zostaje sama, oddycha głęboko. Jej wielkie piersi falują. Podchodzi do okna i wpatruje się w noc. Czuje pulsowanie w łonie. Sięga tam dłonią. Nawet uda ma mokre. Zaciska je mocno, co sprawia jej pewną przyjemność. Ten gówniarz działa na nią destrukcyjnie.
*
Sławek zjawia się na skraju lasu o umówionej porze. Wieczór jest spokojny, wiatr jest słaby, nawet śnieg przestał sypać jakieś trzy godziny temu. Julita czeka na niego. Tak jak obiecała. Na głowę naciągnęła kaptur. Skinęła mu głową i zanurzyli się w lesie.
– Dobrze, że się nie rozmyśliłeś – rzuca, zamiast przywitania.
– Przecież obiecałem.
– Bo to ja nie raz, kuźwa, coś komuś obiecałam i nie dotrzymałam słowa?
– Ale nie ja – zaznacza.
Dziewczyn zabrała ze sobą latarkę, ale spacer nie jest łatwy. Początkowo przeszkadza zalegający śnieg. Później w miejscu gdzie bór staje się gęstszy, śniegu jest niewiele, ale dróżka jest pełna nierówności. Chłopak przygląda się, jak stare sczerniałe korzenie wiją się pod ich stopami. Wyglądają jak prehistoryczne węże, które zastygły i skamieniały częściowo zanurzone w ziemi, częściowo pełzające po niej.
Ciemność wokół nich jest przytłaczająca. Praktycznie nie widać nieba. Maszerują w milczeniu, dysząc coraz mocniej. Spacer trwa niemal trzydzieści minut. Wreszcie docierają do niewielkiej polany. Stąd widać wreszcie gwieździste niebo. Na skraju malutkiej polany stoi ogromny stary dąb.
– Widzisz go? – dziewczyna spogląda na wielkie drzewo.
– Faktycznie, to chyba dąb.
– Nie chyba, kuźwa, to dąb.
– Podejdziemy bliżej? – Sławek jest zaciekawiony.
Po chwili stoją przy drzewie. Patrzą na jego ciemną, spękaną korę. Pień jest tak gruby, że nawet gdyby oboje chcieli go objąć, potrzebowaliby trzeciej osoby. Gałęzie są powykręcane, sękate i wyglądają, jakby dąb umierał.
– I, co powiesz? – w głosie Julity pobrzmiewa duma.
– Niezły okaz.
– Tak? To zerknij tam... – kieruje snop latarki na pień. – Przyjrzyj się dobrze.
Chłopak podchodzi bliżej. Początkowo nie rozumie, co dziewczyna chce mu pokazać. W oddali odzywa się sowa. Sławek dopiero po dłuższej chwili rozumie, na czym polega fenomen. W wielu miejscach spękana kora ma wypukłości. Wygląda to jak jakieś skazy, czy guzy, ale po dłuższych oględzinach wie już, na co patrzy.
– W mordę, to ludzkie twarze?
– Mocne, co? Podobno to są twarze ludzi, których wchłonął dąb.
– Jak to wchłonął?
– No kuźwaaaa... jak miał wchłonąć? Normalnie, nie?
– Wybacz, ale nie rozumiem.
– Posłuchaj. Podobno w dwunastym wieku, wieszano tu wielu ludzi. Chyba czarownice. Za każdym razem ciała znikały. Wchłaniał je dąb.
– Czarownice?
– No, powaga. Mama mi mówiła. Ona dużo o tym czytała.
– To drzewo ma jakąś nazwę?
– No, to Śmiertny dąb.
– Dobre. Podoba mi się. Śmiertny dąb. Zapada w pamięć.
Obchodzą drzewo dookoła.
– Wiesz, że on jest ciepły, kiedy się go dotknie? – Julita zerka na swojego towarzysza.
– Jak ciepły? To niemożliwe – wyciąga rękę i dotyka kory. – Zimny jak wszystko dookoła.
– Przecie nie teraz, kuźwa. Trzeba odprawić specjalny rytuał.
– Tak? A jaki?
– To wie tylko moja matka. Jeśli cię to kręci, możesz z nią pogadać. Przecież codziennie pierzemy wasze brudne gacie – dziewczyna uśmiecha się do niego.
– W sumie racja.
– Dobra, zbierajmy się stąd. Cholernie tu zimno.
Wracają tą samą drogą, którą przyszli. W lesie słychać pohukiwania sowy. Pewnej chwili gdzieś nisko nad drzewami przelatuje coś jakby nietoperz.
– A twoja matka będzie chciała ze mną rozmawiać? Mam ją zagaić?
– To ona kazała mi pokazać ci to drzewo.
– Powaga? Po co?
– Nie wiem, twierdzi, że coś w tobie dostrzega.
– Ale, co?
– Chyba chodzi jej o to, że masz... to znaczy ona sądzi, że dostrzega w tobie jakąś moc, która przydałaby się w tym rytuale dla Śmiertnego dębu.
– Dobra, zagadam do niej.
– Najlepiej będzie, jak złapiesz ją w pralni. Twoja ciotka nigdy tam nie zagląda.
W tym momencie dziewczyna potyka się, ale Sławek w porę łapie ją za ramię.
– Kuźwa, silny jesteś... i szybki – czerwieni się, czego chłopak nie może zauważyć w ciemnym lesie.
*
Przy pierwszej nadarzającej się okazji, nastolatek schodzi do piwnicy. Pralnia to pomieszczenie tuż obok kotłowni. Wchodzi do środka. Światło pochmurnego dnia sączy się przez malutkie okienka przy suficie. Zauważa dużą starą franię, w której wiruje woda, a w niej co chwila chlupocą piorące się ubrania. Pralka robi sporo hałasu. Przez cały czas słychać miarowe chrum-chrum-chrum, w miarę jak silnik obraca wirnikiem.
Na podłodze leżą całe sterty ubrań czekających na swoją kolej. W pomieszczeniu jest ciepło. Lidka stoi przy desce do pracowania z żelazkiem w ręku. Ma na sobie tanią sukienkę z wiskozy, która podkreśla jej smukłą linię. Kiedy kobieta się do niego odwraca, chłopak zauważa głęboki dekolt. Jej skóra w tym miejscu lśni od potu.
– Jesteś jednak? – Lidka uśmiecha się i odkłada żelazko. – Pozwolisz, że się przedstawię, jeszcze nie mieliśmy okazji tak oficjalnie... – wyciera dłoń w sukienkę i podaje mu ją – Lidka.
Ma zaskakująco delikatną skórę jak na wykonywaną pracę. Trzymają się za ręce odrobinę zbyt długo. Służąca nie spuszcza z niego oczu, a on czuje zapach jej potu. Ta bliskość wywołuje w nim ciepłą przyjemną falę.
– Sławek.
– Przecież wiem – uśmiecha się uwodzicielsko. – Wybacz bałagan, ale nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaka to ciężka praca.
– Domyślam się.
– Nie masz pojęcia, bo skąd masz wiedzieć? Nie jest łatwo samotnej matce wychowującej dojrzałą córkę. Nawet dojrzała kobieta potrzebuje czasem... – taksuje chłopaka od stóp do głów, zawieszając na chwilę głos – ...męskiego wsparcia, prawda?
– Chyba tak, proszę pani.
– Jaka tam ze mnie pani. Jestem Lidka.
– Lidka – rzuca jakby na próbę.
– Tak lepiej – kobieta uśmiecha się, a nastolatek czuje podniecenie wywołane faktem, że może zwracać się do dojrzałej kobiety po imieniu.
– Widziałem dąb.
– Wiem, Julita mi mówiła. Choć tutaj, usiądź.
Siadają na stercie brudnych ubrań. Sukienka spada jej pomiędzy uda, a ona kładąc ręce na nogach, sprawia, że materiał podciąga się jeszcze mocniej. Sławek zauważa brązowe pończochy.
– To drzewo jest podobno starsze niż dwunasty wiek. Mówi się, że wyrosło w ziemi nawożonej ludzkimi zwłokami. Nazywano je Prinus deamoniacus.
– Brzmi strasznie.
Kobieta uśmiecha się ciepło.
– Bo i czasy były straszne. Podobno ten dąb miał mroczne właściwości. Jeśli ktoś schronił się pod nim przed słońcem i siedział zbyt długo, nachodziły go myśli samobójcze. Wielu ludzi miało się na nim powiesić. Istniały teorie, że drzewo karmiło się zwłokami, bo było do tego przyzwyczajone od początku swojego istnienia.
– Niezwykła historia – chłopak zerka kobiecie w dekolt.
– Prawda? Później wieszano na nim czarownice. Wiele kobiet wyzionęło na nim ducha. Zapiski pewnego proboszcza z połowy dwunastego wieku, mówią, że kiedy tydzień po egzekucji wybrał się z wieśniakami pod dąb, podobno ujrzeli zwłoki kobiety, które już do połowy były w pniu dębu. Kora po prostu pochłaniała ją do środka. Wszyscy stamtąd uciekli przerażeni.
– Podobno chce pani tam odprawić jakiś rytuał, po co?
– Oj, taki duży przystojny chłopak, a wstydzi się do mnie zwrócić po imieniu? – rzuca z udawanym wyrzutem.
– Przepraszam.
– Nic nie szkodzi skarbie. Jak widzisz, mam dużą wiedzę o tym drzewie. Chciałam tylko sprawdzić, czy to wszystko prawda. Czy rzeczywiście drzewo stanie się ciepłe, jakby płynęła w nim ludzka krew. Ty nie jesteś ciekawy?
– Bo ja wiem. To trochę pokręcone. Julita mówiła mi coś o ginących ludziach.
– A to – przerywa mu. – Wymyśliła to kłamstwo, żeby cię zainteresować. Do rytuału potrzebny jest również mężczyzna. Uważam, że nadajesz się jak mało kto. – Przygląda mu się uważnie.
– Mimo wszystko, wydaje mi się...
– Zaczekaj – kobieta orientuje się, że nastolatek nie jest zainteresowany, odwraca się do niego tyłem – muszę wyłączyć żelazko, jeszcze się coś spali.
Żelazko leży półtora metra dalej. Lidka podchodzi do niego na czworaka, wypinają pupę w stronę rozmówcy. Kręci pośladkami niemal przed jego nosem. Odsłania swoje wdzięki. Chłopak przygląda się w milczeniu. Zasycha mu w gardle. Pofałdowany materiał sukienki podciąga się i odsłania część damskiego pośladka. Widać również czerwone majtki z drobnej siateczki, pod którą piętrzy się srom kobiety. Widać wyraźnie zagłębienie materiału przebiegające wzdłuż sromu. Lidka ociąga się, wyjmuje wtyczkę, ale wciąż nie zmienia lubieżnej pozy. Sławek patrzy na nią pazernym wzrokiem. Zerka na szczupłe uda obciągnięte brązowymi samonośnymi pończochami.
Nastolatek ośmielony jej wyzywającym zachowaniem i powłóczystym spojrzeniem zbliża się do służącej również na czworaka. Zatrzymuje się i zbliża twarz do krągłej pupy. Nosem zbliża się do miejsca, w którym majtki są wypchane w rozkoszną bułeczkę utworzoną spiętrzonymi wargami sromowymi. Czuje jej intensywny zapach. Wysuwa język i próbuje, jak smakuje Lidka. Smakuje wybornie. Jest cierpka i ostra. Intensywna. Powtarza pieszczotę końcówką języka przy akompaniamencie jej westchnień. Przesuwa język po miękkiej mokrej wypukłości. Przez oczka materiału prześwituje srom. Wsuwa język pod majtki. Miękkie rozpalone wargi są delikatniejsze niż materiał okrywający przed chwilą jej skarb. Przywiera do niej ustami. Liże ją z coraz większą namiętnością, a ona tylko postękuje. Przyjmuje jego pieszczotę z aprobatą.
Nastolatek odsuwa głowę i klęka tuż za kobietą. Wyjmuje penis i ociera się nim o jej kobiecość. Lidka sięga dłonią i łapie go za prącie.
– Mój Boże – reaguje żywiołowo, czując w dłoni wielkiego fallusa – jest naprawdę wielki.
Sławek zsuwa skórę napletka, nabrzmiałą główkę kładzie na lśniących wargach. Pociera nią wzdłuż rowka utworzonego ściśniętymi płatkami. Wpatruje się, jak główka powoli wsuwa się głębiej. Wtedy kochanka cofa pupę nieznacznie, ale na tyle, że uniemożliwia mu wejście w nią głębiej.
– Zaczekaj – szepcze. – Zanim cię wpuszczę... – oddycha ciężko – zanim pozwolę ci wejść, muszę wiedzieć... czy jesteś ze mną? Pomożesz mi?
– Pomogę – rzuca przez ściśnięte gardło.
Lidka wraca na swoje miejsce, nadziewając się jednocześnie na twarde prącie. Młodociany kochanek ściska ją za pośladki i ostrożnie wchodzi w ciasne ciało. Czuje rozkoszny opór miękkiej ściśniętej pochwy, która pod jego naporem rozstępuje się i pozwala mu zanurzać się coraz głębiej. Kobieta wyje stłumionym głosem.
Sławek czuje, jak srom kochanki otula penis niczym wilgotny pierścień. Kiedy wysuwa członek, widzi, jak miękkie wargi ślizgają się po prąciu, uwalniając go centymetr po centymetrze. Wychodzi z niej niemal do nasady i natychmiast posuwistym, spokojnym ruchem wciska penis z powrotem w głąb zmysłowego ciała. Wewnątrz gosposia jest elastyczna i choć ciasna, ma jednocześnie delikatne ciało. Jakby jej pochwa wyłożona była aksamitem.
Kiedy kochanka zaczyna pojękiwać coraz intensywniej, chłopak czuje miliardy mrówek spełzających mu gdzieś z tyłu głowy i sunących po plecach prosto w dół. Mrowienie jest coraz bliżej miejsca, w którym zamienia się w potężną eksplozję. Mięśnie na całym ciele tężeją mu, napinają się wyczekująco i w tym momencie otwierają się drzwi do pralni.
Kochankowie odwracają głowy jak na komendę. Julita staje w drzwiach i nieruchomieje. Patrzy na swoją matkę wypiętą przed Sławkiem jak pospolita suka w rui. Dziewczyna otwiera usta, ale żadne z tych dwojga nie zamierza przestać. Oboje wyczuwają upragniony orgazm, który zbliża się wielkimi krokami. Choć sprawiają wrażenie skruszonych, patrzą na intruza niemal przepraszająco i wciąż poruszają się rytmicznie.
– Julita... – wzdycha kobieta. – Spieprzaj stąd... i to... i to, już – jęczy, czując zbliżający się szczyt.
Dziewczyna kamienieje. Nie rusza się z miejsca, a jej matka dochodzi, patrząc jej prosto w oczy. Lidka jęczy, drży i wreszcie wiotczeje. Kochanek dochodzi kilka sekund później. Dziewczyna wychodzi zszokowana, a para wciąż pozostaje ze sobą połączona. Sławek nie chce jeszcze opuszczać tej słodkiej norki. Czeka, aż członek zwiotczeje wewnątrz.
*
Rozpoczyna się kolejny dzień. Dziewczyna podając śniadanie, robi wszystko, żeby okazać Sławkowi swoją pogardę. Nawet Karolina zwraca uwagę na jej zachowanie.
– A tę sukę, co ugryzło? – patrzy na siostrzeńca.
– Nie mam pojęcia, ciociu.
– Cóż, jak się nie uspokoi, będę musiała ją przywołać do porządku.
Większą część tego dnia, chłopak spędza z kuzynkami na strychu. Alina i Kalina witają go bardzo ciepło. Łaszą mu się do nóg. Ocierają i pomrukują. Przy nich, nastolatek czuje się znacznie lepiej. Ma poczucie, że bardzo dużo ich łączy. Kiedy jest z kuzynkami, jego serce wypełnia swoista harmonia. Rozumieją się bez słów. Nie czuje oporu nawet przed tym, żeby bawić się z dziewczynami lalkami. Przynajmniej dopóki jednej z nich, nie rozrywają na strzępy. Kochane dziewczyny.
Na Julitę wpada zupełnie przypadkiem, kiedy ta pali papierosa na tyłach. Mierzą się wzrokiem w zupełnej ciszy. Na ziemię spadają bezgłośnie pierwsze płatki śniegu.
– Zerżnąłeś moją matkę, kuźwa – rzuca oskarżycielsko dziewczyna.
– Przepraszam cię. Ja nie chciałem.
– Co nie chciałeś? Nie chciałeś pieprzyć jej jak jakiejś podrzędnej suki?
– To ona... ona chciała.
– Co dałeś jej w zamian? – w jej głosie wciąż pobrzmiewa uraza. – No, co?
– Zgodziłem się pomóc w rytuale.
– No tak, ten jej pieprzony dąb, kuźwaaaa – wyrzuca z siebie przekleństwo.
– Wybacz – chłopak jest autentycznie skruszony, wycofuje się za róg.
– Ej czekaj – uraza znika z jej głosu – powiedz mi, skąd ty masz takiego wielkiego wacka, co?
– Co to za pytanie?
– No gadaj. To nie jest normalne.
– Urodziłem się z takim – czuje, że jego twarz pokrywa się purpurą.
– Nie mogłeś się urodzić z czymś takim – teraz i na jej twarzy pojawia się rumieniec.
– To znaczy, no nie... pewnie, że nie. Urósł razem ze mną, zresztą, kurwa! Co to jest za pytane? – powtarza po raz drugi.
– Wiesz co, może i masz kutasa jak moja ręka, ale jesteś głupi jak but.
– Że... niby, co?
– Podejrzewam, że moja chora matka zamierza cię złożyć w ofierze dla tego cholernego drzewa.
– Co ty wygadujesz?
– Długo nad tym myślałam. Po co niby jesteś jej taki niezbędny? Te gadki o mocy, jaką w tobie widzi. To kupa gówna. Myślę, że chce cię tam zaszlachtować. Jest nawet gotowa dać ci dupy, żeby cię tam zaciągnąć.
– Chyba trochę przesadzasz.
– Wiesz, co? – kontynuuje dziewczyna. – Ale ja mam lepszy pomysł.
– Jaki pomysł? – śnieg sypie coraz mocniej, a płatki są coraz większe.
– Pójdziemy tam razem. Ty i ja. Już ja jej dam rytuał, tej suce.
– Co chcesz zrobić?
– Pozbawisz mnie dziewictwa pod tym zasranym drzewem, a później porąbiemy je na kawałki. A przynajmniej, ile się da.
– Oszalałaś?
– Nie wiem, kuźwa. Może? Sprofanujemy to miejsce. Matka całe życie pilnowała mnie, żebym się nie puściła, a sama rżnie się w pralni z nastolatkiem. Stara krowa. To ją zaboli.
– Nie jestem pewien...
– Albo ze mną pójdziesz i to dziś wieczorem, albo zaraz idę do twojej ciotki. Jestem ciekawa, co powie, jak się dowie, że posuwasz jej pracownicę, co? Jak myślisz. Co powie? Będzie zachwycona? Wygląda na rasową zmierzłą sukę. Poklepie cię po plecach czy raczej powyrywa wam obu nogi z dupy?
– Pójdę.
– Kuźwa – żachnęła się – no ja myślę. Dzisiaj, o tej samej porze.
Droga do Śmiertnego dębu mija im bez przygód, choć jest męcząca dla Sławka, który dźwiga duży pakunek suchego drzewa. Znajoma przygotowała również siekierę i niedużą butelkę benzyny. Całą trasę pokonują w milczeniu. Kiedy docierają na miejsce, tobołek ląduje z cichym trzaskiem na ziemi.
– Po co to? – pyta zaskoczony.
– Rozpalimy dwa duże ogniska. Nie oddam ci się na takim mrozie.
– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? To trochę głupie...
– Nie jesteś dzisiaj od myślenia.
– Nawet księżyc się schował – Sławek zerka w czarne niebo. – Po prostu chodźmy stąd.
– Bierz się za ogień i nie pierdziel, kuźwa.
Wzniecają dwa naprawdę duże ogniska. Tuż przy dębie. Jedno nieco z lewej, drugie z prawej strony. Siekiera leży na ziemi, czekając, aż będzie potrzebna. Julita staje pod pniem dębu. Opiera się o nie plecami i zerka na swojego towarzysza.
– Podejdź tutaj – jej głos jest pozbawiony dotychczasowej złośliwości.
– Jestem – staje naprzeciwko niej.
– Nie stój jak kołek. Zrób coś.
– Niby co?
– Kuźwa... pocałuj mnie przynajmniej.
Zbliżają usta. Delikatnie ocierają się o siebie, po czym chłopak przywiera do niej mocniej. Wsuwa język między wargi dziewczyny. Ta początkowo się opiera, jednak w końcu się poddaje. Kiedy odnajduje jej język, kochanka cofa go wystraszona. Chłopak ponawia próbę i tym razem, Julita przyjmuje wyzwanie. Przez chwilę jest trochę niezręcznie. Ogień strzela wokół nich. Iskry lecą w ciemne niebo, a dziewczyna, choć początkowo jest sztywna i niepewna, co powinna robić, po kilkudziesięciu sekundach staje się bardziej namiętna.
Sławek podciąga długą do kostek i ciężką jak cholera, spódnicę kochanki. W końcu udaje mu się wepchnąć pod nią rękę. Błądzi po gładkich jędrnych udach i dociera do jej kobiecości. Niestety uda pozostają zaciśnięte.
– Żeby nie było – Julita odsuwa od niego twarz. – Nie jesteś gościem, z którym chciałabym stracić cnotę. Nie myśl sobie.
Nastolatek nie odpowiada. W jej głosie nie słyszy większego przekonania. Wciska dłoń i czuje jak opór nóg słabnie. Wreszcie uda rozchylają się nieznacznie.
– To tylko plan awaryjny. Tak wyszło... – dziewczyna przekonuje samą siebie.
Oddycha coraz płycej. Nogi rozchyla coraz szerzej, a jej majtki stają się wilgotne. Sławek całuje ją kolejny raz. Długo i namiętnie. Jego amory są odwzajemnione. Palcami bawi się delikatnym sromem. Masuje go i pociera, sprawiając, że kolejna porcja śluzu wsiąka w majtki.
Z zaskoczeniem zauważa, że drobna dłoń dziewczyny ląduje na jego kroczu. Teraz również ona wodzi dłonią w górę i w dół, aż w spodniach pojawia się potężna wypukłość. To ją z jednej strony onieśmiela, ale jednocześnie podnieca. Po chwili decyduje się i rozsuwa rozporek. Trzyma w garści twarde prącie i porusza dłonią. Oboje wzdychają sobie do ust. Ich języki nie mogą się odczepić od siebie.
Jednym wprawnym ruchem, nastolatek zrywa majtki ze swojej kochanki. Przybliża się do niej. Wgniata ją w pień dębu. Ogień daje przyjemne ciepło. Julita unosi jedną nogę, a on natychmiast przykłada członek tam, gdzie trzeba. Chwilę bawi się żołędzią w przedsionku jej kobiecości. Gosposia wzdycha głośno i wbija paznokcie w kark kochanka. Ten ponawia próbę i wsuwa główkę głębiej. Rozlega się kolejny jęk pełen skrajnych emocji.
Chłopakowi jest coraz trudniej nad sobą zapanować. Czuje żądzę, która przejmuje nad nim kontrolę. Zawsze tak jest. Tym razem decyduje się na mocne i zdecydowane pchnięcie. Wchodzi głębiej. W reakcji dziewczynie wyrywa się krzyk, jęk, a jej paznokcie wbijają się głębiej w jego kark. Mimo wszystko nie wyrywa się, nie szarpie. Po prostu boi się jego męskości. Żadne z nich tego nie widzi, ale stróżka krwi z rozdartej błony spływa po udzie Julity. Kieruje się po gładkiej skórze w dół i w pewnym momencie spada na spękaną korę dębu.
Jej pochwa jest bardzo ciasna. Chłopak nie jest w stanie zanurzyć w niej nawet połowy penisa. Rozpycha jej dziewicze ciało i porusza miarowo lędźwiami. Kolejna stróżka krwi spada na korę drzewa. Nie zauważają tego, ale dąb jakby pociemniał. Kochankowie są zajęci sobą. Swoją rozkoszą.
Oboje zaczynają ciężko dyszeć. Żeby ułatwić sobie dostęp do jej wzgórka, nastolatek podciąga suknię i łapie dziewczynę za nogi. Teraz córka Lidki wisi w powietrzu, trzymana przez partnera tuż pod pośladkami. Kora dębu uwiera ją w plecy, ale stara się to zignorować. Wciąż jęczy, czując, jakby kochanek ją rozsadzał wewnątrz. Nagle oprócz tego bólu, który mimo wszystko daje jej jednocześnie przyjemność, pojawia się inny. Ostry, palący, a jego epicentrum znajduje się na plecach.
Sławek stara się nie wchodzić w nią głęboko. Słyszy, jak kochanka dyszy, jęczy przez zaciśnięte zęby, jak wpija się paznokciami w jego kark. Jest łagodny, porusza się coraz spokojniej. Paradoksalnie im bardziej ją oszczędza, tym głośniej dziewczyna piszczy i wije się w jego uścisku. Dopiero po chwili chłopak rozumie, że coś jest nie tak. Puszcza ją i cofa się o krok. Julita, o zgrozo, wciąż wisi w powietrzu. Coś trzyma ją za plecy i nie pozwala spaść na ziemię.
– Pomóż mi! – wrzeszczy ile ma sił w płucach. – To drzewo, drzewo!
Zaskoczony nastolatek próbuje ją złapać za rękę i odciągnąć, ale to nic nie daje. W dodatku sprawia jej dodatkowy ból. Nagle na jego oczach dąb otwiera się, kora zaczyna zachodzić na ciało ofiary. Dziewczyna szamocze się i wyrywa, jednak w pewnej chwili, w jej ustach pojawia się krew. Pluje nią i parska. Wzrok staje się mętny. Kawałek po kawałku jest wchłaniana w głąb pnia. Jakby tonęła w jeziorze i znikała pod ciemną taflą wody.
Chłopak stoi i patrzy przerażony. Nie ma pojęcia co robić. To wyciąga w jej stronę ręce, to je cofa spłoszony. Biega w lewo i prawo. Wciąż nie dowierza w to, co widzi. Po chwili na zewnątrz jest już tylko przerażona twarz dziewczyny. Jednak szybko i ona zastyga, a skóra pokrywa się czarną spękaną korą.
Nie ma tutaj już nic do zrobienia. Zaczyna biec. Wpada pomiędzy drzewa, potyka się, ale nie zwalnia nawet na chwilę. Serce tłucze mu się w piersi. Płuca palą żywym ogniem. Nie ma pojęcia, jakim cudem trafia do dworku. Kiedy jest już w środku, zamyka się w pokoju i nakrywa kołdrą. Trzęsie się nie tylko z zimna. Płacze i choć mijają minuty, nie potrafi się opanować. Chciałby pójść do Mureny, ale nie może. Wściekłaby się, że zadawał się z dziewczyną pomimo jej wyraźnego zakazu.
Pół nocy nie może zasnąć, a kiedy mu się udaje, nie śpi spokojnie. Budzi się rano zmęczony i sponiewierany. Ma podpuchnięte oczy i rezygnuje ze śniadania. Nie chce widzieć Lidki i ciotki. Wychodzi z pokoju dopiero na obiad. Karolina przygląda mu się, uważnie.
– Kiepsko wyglądasz, wszystko w porządku?
– Tak, wszystko jest w porządku, ciociu.
Lidka ma nieodgadnioną minę. Unika spojrzeń chłopaka, który odnosi wrażenie, że czuje od niej wrogość. Czy ona coś wie? W głowie myśli przepychają się ze sobą, walcząc o pierwszeństwo palmę pierwszeństwa. Udaje mu się wypić pół szklanki soku pomarańczowego. Zerka na krewną i łapie się na tym, że traci ostrość widzenia.
– Ciociu... – nie jest pewny, czy wciąż śni, ale widzi, jak Murena rozgląda się zdezorientowana dookoła, po czym jej głowa opada, uderzając z tępym trzaskiem w blat stołu.
Ostatnie, co udaje mu się zobaczyć, to gosposia zbliżająca się do niego. Jej twarz wykrzywia grymas nienawiści. Już nie musi jej skrywać. Do pokoju wchodzi ktoś jeszcze, ale nie jest mu dane przekonać się, kto. Osuwa się na krześle i pada na podłogę. Wszystko pochłania czerń.
Sławek czuje chłód. Ma wrażenie, jakby tonął w smole. Tępy ból rozsadza mu czaszkę. Przed oczami wciąż zalega mrok. Docierają do niego strzępy dźwięków, po chwili fragmenty rozmów. Na razie echo jest zbyt duże, zniekształca sens padających zdań, ale powoli wraca do siebie. Widzi jasne plamy, które krążą wokół jego głowy niczym sępy. Po chwili następuje progres i wraca ostrość widzenia. Na początku popołudniowe słońce oślepia go, raniąc oczy, ale i to wkrótce ustępuje. Wreszcie wie, gdzie się znajduje. I w jakim towarzystwie.
Na polani stoi kilkanaście osób. Jedni trzymają siekiery, kilkoro zwoje sznura. Dwóch mężczyzn, których nie zna, jak większości z nich, trzyma w dłoniach broń myśliwską. Rozpoznaje tylko jedną osobę. To Lidka.
– Musiałam trochę przyspieszyć nasz rytuał. Jak widzisz, zebrali się wszyscy wierni. Poznaj, proszę wyznawców Śmiertnego dębu.
Mężczyźni i kilka kobiet uśmiechają się do niego, ale te uśmiechy nie dodają mu otuchy. Wręcz przeciwnie. Sprawiają, że chłopak czuje strach. To uczucie jest coraz większe. Szczególnie, teraz kiedy orientuje się, iż jest związany.
– Zanim zostaniesz złożony w ofierze, powiedz mi, gdzie jest moja córka. Wiem, że razem szliście do lasu.
– Twoja córka ostrzegła mnie, że masz nie po kolei w głowie.
– Co z nią zrobiłeś?
– Ja, nic. To dąb ją zabił.
– Dąb? O czym ty mówisz? – na jej twarzy pojawia się niepokojący grymas.
– Przyjął ją jako ofiarę.
– Słuchaj gnojku. Nie pogrywaj ze mną. Gadaj zaraz, gdzie jest moja córka. Gdzie Julka!
– Spójrz na drzewo.
Twarze wszystkich zwracają się w stronę dębu.
– Podejdź bliżej i przyjrzyj się dokładnie. Czy ta twarz była tutaj, kiedy ostatni raz oglądałaś ten przeklęty dąb?
Kobieta podchodzi do pnia. Patrzy prosto na wypukłość, która do złudzenia przypomina ludzką twarz, a raczej jej bluźnierczą karykaturę.
– O czym ty mówisz? – mruczy pod nosem sama do siebie. – To ma być moja córka?
– Dokładnie tak. Oddała mi się pod tym drzewem i wtedy to się stało.
– Brać go – Lidka rzuca krótki rozkaz.
*
Powrót do rzeczywistości jest bolesny. Karolina budzi się i łapie za głowę. Ból jest potworny. W dodatku, z łuku brwiowego sączy się krew. Rana piecze, głowa boli, a wzrok dopiero odzyskuje ostrość. Zaschło jej w ustach. Podnosi się niepewnie na miękkich nogach. Rozgląda się w poszukiwaniu krewniaka.
– Sławek?
Nigdzie go nie widzi. Rusza do pokoju chłopaka, ale ten jest pusty. Z uczuciem coraz większego niepokoju, biega od pomieszczenia do pomieszczenia. Zagląda do kuchni, łazienki i wszędzie gdzie tylko mógł się schronić. Sprawdza nawet piwnicę i własną sypialnię. Wszędzie jest pusto. I wtedy słyszy odgłosy na strychu.
Biegnie na górę i po chwili jest na miejscu. Kalina i Alina są niespokojne. Kręcą się w kółko jak psy, które zwietrzyły trop. Warczą i wyrywają się z łańcuchów. Kobieta rozumie, że te zdziczałe nastolatki czują coś. Niebezpieczeństwo. Czują, że ich kuzynowi grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Zauważyła, że ta trójka zżyła się ze sobą, bardziej niżby przypuszczała. Znacznie bardziej niżby tego sobie życzyła. Kobieta sięga po pejcz leżący tuż obok. To na wszelki wypadek. Już kilka razy te dwie suki próbowały z nią walczyć.
Do głowy przychodzi jej szalony pomysł. Nie myśli jasno i podświadomie czuje, że nie ma wiele czasu na rozważania. Uderza pejczem w podłogę. Ostry dźwięk uspokaja na chwilę obydwie siostry. Spoglądają na kobietę.
– Nie wiem, czy mnie rozumiecie. Zamierzam odpiąć wam łańcuchy tylko bez żadnych numerów – unosi dłoń, w której trzyma pejcz. – Nie radzę, dotarło?
Nie wygląda na to, że cokolwiek do nich dotarło.
– Macie odnaleźć Sławka.
Na dźwięk tego imienia, ich zwierzęce twarze zmieniają wyraz. Karolina jest zdumiona, czuje, że one wiedzą, o kim mówi. Podchodzi kolejno do każdej z nich i odpina łańcuchy. Jej ostrożność nie jest konieczna. Siostry kompletnie nie zwracają na nią uwagi. Od razu, w dwóch zgrabnych susach dopadają do włazu i skaczą na dół.
Murena biegnie za nimi. Dociera do okna w sypialni chłopaka. Widzi, jak dziewczyny kierują się do lasu w szalonym tempie. W tempie nieosiągalnym dla człowieka. Mkną przez śnieg i po chwili znikają między drzewami.
*
– Dawać go tutaj – Lidka wskazuje na drzewo.
Dwoje rosłych mężczyzn łapie chłopaka pod łokcie i unoszą go, jakby nic nie ważył. Czuje od nich smród tytoniu i potu. Prowadzą go w stronę dębu. Strach lęgnie się w jego sercu. Boi się tego drzewa. Widział, co ono potrafi. Na samą myśl, że zostanie do niego przywiązany, kręci mu się w głowie.
Tymczasem kobieta przygotowuje się do rytuału. Wyjmuje szklany pojemnik i duży nóż. Na kawałku brezentu rozkłada kilka innych artefaktów. Sławek próbuje stawiać opór. Nic z tego nie wychodzi. Cała trójka zatrzymuje się przy drzewie. Chłopak w swojej rozpaczy robi wszystko, żeby znów poczuć tę siłę i moc. Zwierzęcą energię, która pozwoli mu wyjść cało z opresji. Szybko jednak rozumie, że nie panuje nad tym w żaden sposób. Wtedy wpada na szalony pomysł.
Zauważa, że jego przemiana dotychczas związana była z fizycznym bólem. Problem polega na tym, że ci tutaj nie robią mu żadnej krzywdy. Nie biją go, nie torturują. Boi się, że kiedy już zostanie przywiązany do przeklętego dębu, może być za późno. Rozpaczliwie rzuca się na drzewo, chcąc uderzyć się w głowę.
– A temu, co? – szalona próba nie udaje się, zostaje zatrzymany przez zaskoczonych mężczyzn. – Zwariował – wyrokuje mężczyzna ze strzelbą. – Jak pragnę zakwitnąć, zwariował.
Lidka zerka na swoją ofiarę. Jest zaskoczona jego reakcją. Być może ma przeczucie. Jakąś nieuświadomioną obawę, że w szaleństwie nastolatka jest metoda. Właśnie zamierza do niego podejść, kiedy jedna z kobiet odzywa się, rozglądając się dookoła.
– Słyszeliście, to?
– Niby, co? – Lidka jest rozdrażniona.
Wszyscy odwracają głowy. Dwadzieścia metrów dzieli ich od czarnej ściany lasy, gdzie biegnie ścieżka do dworku, z którego przynieśli chłopaka. Gdzieś strzeliła sucha gałąź. Zatrzęsły się krzaki i nagle rozległ się paskudny dźwięk. Dźwięk, który może się wydobyć jedynie z gardeł dzikich zwierząt. Coś zawyło w lesie, ścinając krew w żyłach wszystkich stojących na polanie. Oprócz jednej osobny.
Na polanę wybiegają dwa nieludzkie stwory. W pierwszej chwili Lidka sądzi, że to dzikie zwierzęta. Psy, może wilki. Jednak szybko orientuje się, że biegnące sylwetki są bardziej ludzkie niż zwierzęce. Uzbrojeni mężczyźni odbezpieczają broń.
Alina i Kalina mkną przez polanę. Dystans pomiędzy nimi a grupą ludzi tłoczącą się wokół samotnego, olbrzymiego dębu pokonują w kilka sekund. W ostatnim wyskoku, z ich gardeł wydobywa się koszmarny ryk. Ryk rozwścieczonych lwów. Ktoś z grupy wrzeszczy przerażony. Rozpętuje się prawdziwa jatka.
Zanim starszy mężczyzna unosi strzelbę, ostre jak brzytwa zęby Kaliny rozszarpują mu gardło. Krew tryska na pozostałych. Kolejna ofiara pada na śnieg. Na polanie kotłuje się i wrze. Krzyki i piski mieszają się z dzikim wrzaskiem. Ludzie padają błyskawicznie. Lidka łapie sztylet i w ostatniej chwili udaje się jej dźgnąć jednego z nieludzkich napastników. Rozlega się skowyt rannego zwierzęcia. Alina odwraca głowę i doskakuje do kobiety. Jednym precyzyjnym i potężnym uderzeniem wbija palce w gardło zaskoczonej kobiety. Kiedy ten przerażający stwór wyjmuje rękę, Lidka widzi w niej fragment własnego gardła. Z niedowierzaniem pada na kolana i dusi się w konwulsjach.
Uwolniony Sławek natychmiast podbiega do Kaliny. Na szczęście została ranna w ramię. Nie wygląda to poważnie. Jej kuzynka przykuca nad ramieniem i oddaje mocz prosto na krwawiącą ranę. Na polanie leży mnóstwo ciał. Zalega cisza. Jakby nic się nie wydarzyło. Kuzynki łaszą się do chłopaka. Z góry polana wygląda jak biała plama na tle niekończącej się czerni lasu. Teraz spora połać bieli, pokryta jest krwią ofiar, które leżą bez ruchu. Sławek i jego kuzynki kierują się do dworku. Odchodzą, nie oglądając się za siebie. Na miejscu zostaje tylko wiatr.