Morze to wolność (I)
24 czerwca 2013
Szacowany czas lektury: 9 min
W planie jest druga część. Postaram się o nią szybciej jeśli pierwsza się spodoba.
- Nie będę z tobą dyskutował. Córka winna jest posłuszeństwo ojcu i rodzinie! Wyjdziesz za Don Francisco czy ci się to podoba czy nie!
Izabela była bliska płaczu. Za każdym razem, gdy odważyła sprzeciwić się ojcu ten krzyczał i stawał się jeszcze bardziej surowy. Tak było, gdy broniła służącego u nich miłego chłopca, który zbił wazon, i tak samo działo się w sprawie jej ślubu.
- Wrócisz do swojego pokoju i przemyślisz, co ci powiedziałem - powiedział Sénior Reginaldo patrząc dobitnie w załzawione oczy córki. A następnie dodał do obecnych w pokoju - I niech nikt nie waży się do niej przychodzić. Sama powinna zrozumieć swój błąd.
Dziewczyna zalana łzami pobiegła na schody i korytarzem do swojego pokoju. Padła na łóżko i zaczęła płakać w poduszki. Wiedziała, że ten dzień nadejdzie. Od dnia, gdy ostatnia z jej starszych sióstr wyszła za mąż nie było wątpliwości, że ich ojciec będzie teraz szukał kandydata dla najmłodszej. Izabela wiedziała, co oznacza bycie mężatką. Koniec swobody, spotykania się ze znajomymi, wspólna sypialnia i spędzanie całego dnia w domu. Koniec ze wszystkim, co nie przystoi kobiecie zamężnej. Koniec z książkami o księżniczkach i piratach.
No właśnie. Była dziś jak jedna z nich. Zamknięta w wieży przez złego ojca musiała znaleźć sposób na ucieczkę przed złym losem. Wstała i wyjrzała przez okno. Do portu wpływał wielki galeon. Niewątpliwie niedługo wyruszy do Nowego Świata. Ale przecież nie zabiorą młodej damy na pokład. Damy - nie.
Izabela wyszła na korytarz rozglądając się uprzednio, czy nikogo na nim nie ma. Przekradała się do pokoju brata, który od tygodni zabawiał na dworze w Madrycie i zabrała jego najgorsze spodnie, kapelusz i koszulę. Wróciła do swojego pokoju i zamknęła drzwi na klucz. Zaczęła ściągać z siebie suknię rozpinając gorset i zrzucając niedbale kolejne warstwy materiału. W końcu stanęła zupełnie naga przed lustrem i dostrzegła problem w swoim planie. Miała nazbyt okazałe piersi. Chwyciła je w dłonie próbując bezradnie jakkolwiek zmniejszyć krągłości. Założyła białą koszulę brata, ale jej atrybuty wciąż rzucały się w oczy. Wpadła na pomysł. Podeszła do misy z wodą stojącą w koncie jej pokoju, chwyciła biały ręcznik i owinęła go sobie ciasno w klatce. Tak spłaszczone piesi nie wyglądały w ogóle jak należące do dziewczyny. Trochę bolało, ale nie bardziej niż zwykle w gorsecie, więc zupełnie jej to nie przeszkadzało.
Założyła spodnie i kapelusz, spojrzała w lustro i dostrzegła kolejny problem. Czarne długie włosy zdradzały jej płeć. Spróbowała schować je pod kapeluszem, ale było ich za dużo. Nie miała wyjścia, sięgnęła po nóż do otwierania kopert. Odetchnęła głęboko trzymając go w dłoni. Chciała wolności. Bez względu na cenę, uciec od niewoli. Przyłożyła nóż do włosów i odcięła ich pasmo. Kolejne poszły znacznie szybciej. Stanęła znowu przed lustrem, spłukała resztki makijażu w misce wody i spojrzała na siebie. Miała szesnaście lat, ale jak na chłopca wyglądała na czternaście. Ale na statkach zatrudniano nawet młodszych.
Gdy rozmyślała w zimowe wieczory jak by wyglądał świat gdyby urodziła się chłopcem wymyśliła sobie imię. Od razu przyszło jej do głowy
- Jestem José Laurenço – powiedziała - Trochę niżej i pewniej. Jestem José Laurenço! Tak lepiej. - Uśmiechnęła się zawadiacko. Ale wciąż nie mówiła jak facet - Dupa. - Odruchowo zasłoniła usta, jednak nabrawszy śmiałości powiedziała już głośniej - Dupa, dupa, dupa, cycki i fiut! - Och. Gdyby ojciec wiedział jak potrafiła kląć pewnie nie pozwoliłby jej już na nic. Do końca życia zamknięta w pokoju o chlebie i wodzie. Tak to by się skończyło.
Już nigdy niczego jej nie zabroni. Odwróciła się i otworzyła drzwi na balkon. Uderzyło ją chłodne powietrze wieczoru. Pachniało pięknie. Ostatni raz spojrzała na swój pokój. Wiedziała, że nigdy już tu nie wróci. Okryłaby siebie i dom hańbą. Ucieczka była najlepszym rozwiązaniem.
Zeskoczyła na rosnącą przy balkonie akację a z niej na ziemię. Upadła na kolana a czarna z Polski ziemia podsunęła jej pewien pomysł. Chwyciła jej odrobinę i wysmarowała sobie nią sobie policzki. W odbiciu w oknie nie wyglądała może zbyt męsko, ale znacznie mniej zniewieściale. Ruszyła w stronę bramy napotykając się na pana Santiago, który otworzył usta z oburzenia i krzyknął:
- Skąd tu się wziąłeś hultaju?! Już ja ci dam! Do domu arystokracji żebrać?! Jak ci nie wstyd?•Uciekała tryskając ze szczęścia. Skoro jej stary opiekun nie poznał jej w tym przebraniu to nikt tego nie dokona. Gdy była tuż przy bramie poczuła ostry ból na pupie. Potknęła się i wypadła przed bramę. Nad nią stał zdyszany pan Santiago z rózgą.
- I żebyś mi tu nigdy... uf... się, nie pojawił. Rozumiesz? - Mówił dysząc i machając kijem w jej stronę. Izabela smutno kiwnęła głową. Gdy jej opiekun się odwrócił wstała trzymając się za pośladki i łykając łzy. Gdyby jej ojciec się dowiedział, że ktoś ją bije i przegania z domu... Właściwie to sama tego chciała. Ale nie wiedziała, że będzie tak bolało.
Po godzinie marszu dotarła do portu a pupa już dawno przestała boleć. Rozejrzała się dookoła by w końcu znaleźć tawernę. Tam na pewno spędzają czas marynarze. Oni powiedzą jej gdzie będzie mogła się zaciągnąć na statek.
Weszła nieśmiało do środka. Zewsząd dobiegał hałas portowej tawerny. Ktoś gadał, ktoś krzyczał, stukały talerze i kubki. Gdzieś w kącie ktoś męczył się grając na skrzypcach. "Amator" - pomyślała z przekąsem nabierając odrobiny pewności siebie. Z prawej ustawiła się grupa ludzi przed dwójką brodaczy z papierami. "Tu chyba można się zapisać na statek" - pomyślała.
- Sant Gabriel płynie na Karaiby. Wiesz, że to oznacza piratów - powiedział jeden z mężczyzn do stojącego w kolejce.
- Wiem, ale nie mam wyboru. Lada dzień przyjdą po mnie za moje długi.
- Lepsze więzienie niż piraci. Nicolas, bądź rozsądny.
Nie było już wątpliwości. Izabela stanęła w kolejce za wysokim drabem podniecona sytuacją. Gdy doszła do stolika marynarz spytał pociągając łyk ze stojącej butelki:
- Nazwisko?
- José Laurenço. Nazywam się José Laurenço.
- Podpisz - powiedział kierując paluch na puste miejsce na liście. Wszędzie były postawione tylko iksy i krzyżyki, ale Izabela bez zastanowienia wpisała piękne José Laurenço, a marynarz zakrztusił się rumem. - Patrzcie go! Umie pisać i zapisuje się na pięcioletnią służbę na starej łajbie! Co ci odbiło chłoptasiu? - Spytał nachylając się do Izabeli przez stół.
- Bo ja... musiałem uciekać...
- Nie bardzo mnie obchodzi twoja historia. Słyszałem ich już dość na morzu, ty też posłuchasz. Gwarantuje. Ile masz lat?
- Szesnaście.
- Wyglądasz na czternaście, ale zatrudniałem już młodszych i pewnie z lepszymi powodami, ale za to z gorszym wykształceniem. Idź zresztą, bo o świcie odpływamy.
Grupa nowych marynarzy nie była bardzo liczna. Poza mężczyznami, jakich widziała w tawernie był jeszcze chłopak, na oko w jej wieku i straszny typ o jednej ręce.
- Co tam prowadzisz Carlos? Kolejne spite szczury?
- Bynajmniej kapitanie. Solidnych mężczyzn gotowych do służby i dwóch chłopców okrętowych.
- Niech będzie. Uprzedź ich, żeby się nie zbliżali do kajuty pasażerów, bo będziemy mieli panie z wyższych sfer w raz ze służbą.
- Słyszeliście? Niech się żaden nie waży zbliżyć na pięć łokci do dam, bo każę wychłostać! - A gdy weszli na pokład podszedł do kapitana i cicho powiedział - Kapitanie, kobieta, nawet arystokratka to pech na morzu, a ich będzie kilka.
- Tym się nie przejmuj. Odwozimy je do ojca w Nowej Hiszpanii. Pieniądze wynagrodzą ci wszystko.
Noc Izabela spędziła niespokojnie. Na prymitywnym hamaku pośród chrapiących mężczyzn nie była w stanie zmrużyć oka. Dopiero, gdy wyszła za potrzebą na pokład dopadła ją intensywna senność, tak, że nie zauważyła, kiedy wróciła do kubryku i zasnęła.
Obudził ją stary marynarz wołający na zbiórkę. Każdy miał się stawić na pokładzie i otrzymać zestaw codziennych obowiązków na całą wyprawę. Izabeli przypadło na początek pomoc w przygotowaniu posiłku z drugim chłopcem okrętowym.
Matías okazał się dość miły. Sypał dowcipami i opowiadał zabawne, zasłyszane lub przeżyte historie. W dodatku wyróżniał się na tle załogi sympatycznym i niebrzydkim obliczem. Młody kucharz pozwalał na takie, dość swobodne podchodzenie do pracy, póki jej nie przerywali. W końcu odparł, że wróci za pół godziny, a gdy już będzie, wszystkie ziemniaki mają być obrane.
W pewnym momencie chłopak podniósł wzrok od kartofli, odłożył obranego ziemniaka i powiedział:
- A ja wiem, kim tak naprawdę jesteś.
Izabeli serce podeszło do gardła, ale spróbowała się opanować.
- Nie wiem, o czym mówisz - odparła patrząc mu prosto w oczy.
- Jesteś dziewczyną. Widziałem cię w nocy na pokładzie. - Zdemaskowana i zawstydzona Izabela zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Co teraz? Wyda ją? Odda kapitanowi a ten nie wiedząc, że pochodzi z wyższych sfer sprzeda ją jakiejś rodzinie w porcie? Sama nie powie prawdy, bo skończyłoby się to zawróceniem do domu do Hiszpanii i oddaniem w ręce jej ojca. Musiała zachować tajemnicę za wszelką cenę.
- Nie wydasz mnie, prawda? - Spytała kładąc na kolanie chłopca swoją dłoń.
- No wiesz... - Podjechała nią wyżej do jego krocza a chłopak wypuścił nóż z ręki wyginając lekko głowę do tyłu.
- Prawda? - Podobało jej się to jak działała na chłopca. Wytarła drugą dłoń o spodnie i przechodząc nad garnkiem usiadła bokiem na jego kolanach. Ujęła jego głowę i ucałowała w policzek. "To dziecinne" – pomyślała.
Przeniosła lewą nogę siadając na nim okrakiem i przyłożyła usta do jego warg. Nigdy nie całowała się z chłopcem. Było to zupełnie nowe wspaniałe uczucie. O kontaktach z mężczyznami słyszała tylko przechwałki od koleżanek i sióstr. Po krótkiej chwili ten odwzajemnił pocałunek i wsunął rękę pod jej koszulę. Znalazłszy materiał ręcznika ściągnął go do dołu oswabadzając jej piersi. Izabela zakrzyknęła głucho, gdy chwycił jej cycka w dłoń. By ich nie zdradziła chłopak przylgnął do jej warg wsuwając jej do środka swój język.
Dziewczyna otworzyła oczy w zdumieniu dla jego śmiałości, ale sama też już dała się porwać uniesieniu chwili. Jej lewa dłoń zaczęła odruchowo kierować się do szparki, ale chłopak inaczej zrozumiał ten ruch. Chwycił ją obiema rękami i położył na podłodze. Następnie ściągnął jej spodnie odsłaniając wilgotną cipkę. Jej jasna skóra kontrastowała z niemal czarną podłogą a jej wzrok zachęcał do kontynuowania. Znów złączył się z Izabelą w pocałunku. "Gdyby teraz zobaczył mnie ojciec". Ta myśl sprawiła jej wielką przyjemność, równą niemal tej, jaką dało złączenie się języków nastoletnich kochanków. Zaczęła rozpinać guziki koszuli nie przerywając pocałunku. Nagie piersi były ochoczo pieszczone przez palce Matíasa. Gdy przerwali oddychała głęboko a chłopak ściągnął do kolan swoje spodnie. Leżąc na plecach zobaczyła między swoimi piersiami i uniesionymi kolanami naprężonego do góry członka chłopaka. Uniósł Izabelę za pupę i wbił się w jej dziurkę. W chwili, gdy chciała krzyknąć znów złączył się z jej wargami tłumiąc hałas, który mógłby ich wydać. Zduszony jęk doprowadził go do skraju szaleństwa. A narastające podniecenie uszło z nich szybko we wspólnym orgazmie, wyciszonym przez złączone usta.
Oddychali głęboko, powoli wracając do siebie. Izabela znalazła ręcznik wytarła nim krocze i odwijając na suchą stronę znów zacisnęła na piersiach. Gdy założyła spodnie Matías siedział już na stołku kończąc przerwaną pracę. Usiadła na swoim miejscu i jak gdyby nigdy nic się nie stało chwyciła za kartofla.
- Ładnie wyglądasz w krótkich włosach - powiedział. Podczas całego zamieszania spadł jej kapelusz, który leżał teraz w miejscu, gdzie przed chwilą się kochali.
- Dzięki - powiedziała uśmiechając się – Proszę, nie możesz mnie wydać.
- Nie wiem, o czym mówisz. Przez cały czas obierałeś kartofle, ale jesteś w porządku gościem.
Jednak Matias nie umiał już tak samo patrzeć na Izabelę. W towarzystwie załogi unikał jej wzroku. Ale zawsze, gdy kucharz opuszczał ich na dłuższy czas, przystawiali beczkę do drzwi mogąc znów skosztować przyjemności.