Ilustracja: Amanda Canton

Miłość w czasach zombie

8 maja 2019

Szacowany czas lektury: 39 min

Może temat o nieumarłych jest oklepany, ale nie przeze mnie. Nie jest to żaden fanfic, ale nie będę ukrywał, że inspirowałem się serialem "The walking dead".

Sklep wyglądał na opuszczony. Powybijane szyby ktoś zastąpił płytami pilśniowymi, które jednak nie przetrwały czasu i w wielu miejscach poodpadały. Po całej ulicy szwendał się zaledwie jeden umarlak, czyli praktycznie żadne zagrożenie.

Julka mimo to nawet nie drgnęła. Obserwowała wszystko z okna pobliskiego domu, przylgnąwszy do wykusza na poddaszu. Dwadzieścia wiosen na karku zdążyło ją nauczyć, że nie należy wierzyć pierwszemu wrażeniu. Niestety żołądek nie rozumiał jej ostrożności i domagał się wypełnienia. Była wściekła, gdyż burczał jak truposz, wlekący się leniwie w przeciwną stronę. Podjęła decyzję.

Wejście nie stanowiło żadnego problemu, po prostu przeskoczyła przez jedno z okien, zahaczając o rozpięte na oknie nici przypominające pajęczynę. Jednak nie to było najgorsze a moment, gdy z jasnego dnia na ulicy, wskakiwała do mrocznej pustki sklepu. Moment, kiedy oczy przyzwyczajały się do nowej perspektywy, wystarczył, żeby coś mogło ją złapać, zanim dostrzeże niebezpieczeństwo. Tym razem jednak szczęście jej sprzyjało. Nasłuchiwała przez pewien czas, ale nic nie zwróciło jej uwagi. Zaczęła buszować między regałami, spodziewając się, że niewiele na nich znajdzie, ale mimo to nie ustępowała. Włączyła latarkę, przywarła do podłogi i przeszukiwała szczeliny pomiędzy regałami a podłogą. Znalazła kilka batonów, paczkę makaronu sześciojajecznego i dwie butelki wody. A to był dopiero pierwszy rząd!

Omijała dania gotowe, kanapki czy bułki. Minęło wystarczająco lat, żeby woń zgnilizny zdążyła ulecieć, ale w jej miejscu pojawił się smród grzyba i pleśni. Pałaszując przeterminowany baton, zaczęła grzebać w szmatach, które kiedyś były zapewne modnymi ciuszkami w atrakcyjnej cenie. Znalazła jakąś koszulkę i trampki, które na oko pasowały na nią. Zadowolona wrzuciła skarby do plecaka i udała się na zaplecze.

Wyciągnęła nóż i ruszyła powoli wąskim korytarzem. O ile między półkami łatwo mogła się poruszać i dostrzec niebezpieczeństwo, tutaj, gdzie brakowało jakiegokolwiek oświetlenia, ryzyko wpadnięcia na zombie było wysokie. Skradała się, co chwilę przystając, aż wreszcie usłyszała cichy pomruk. Doskonale rozpoznała charakterystyczny dźwięk przegniłych strun głosowych w liczbie dwóch sztuk. Szykując się na walkę, wyskoczyła zza winkla wprost do małego biura. Znieruchomiała zaskoczona.

W plątaninie desek, krzeseł i jednego, pogiętego wózka, znajdowały się dwa żywe trupy i jeden całkiem martwy. Nie to jednak było zaskakujące, a ich poza. Kobieta, pochylona do przodu, zaklinowała się pod zawaloną, prowizoryczną barykadą, która przygniotła ją do biurka. Nad nią stał mężczyzna, który na widok Julki, wyciągnął dłonie przed siebie, próbując jednocześnie iść. Efekt był taki, że odbijał się co chwilę od tego, co kiedyś było pośladkami kobiety.

- No proszę, nawet zmarli mogą poruchać.

Uśmiechnęła się i szybkimi ruchami przebiła po kolei każdą czaszkę. Włożyła głowę głębiej, ale uznała, że jej czas na ogarnięcie tego syfu nie był wart tego, co mogła znaleźć. Wróciła na sklep.

Poszperała jeszcze trochę w półkach, ale bez sukcesu. Gdy zamierzała wyjść na zewnątrz, usłyszała ryk silnika. Nagle ulicą przejechał rozpędzony samochód. Usłyszała jeszcze, jak ktoś wrzeszczy zadowolony, a samochód zwalnia i w końcu staje. Potem wrócił. Czym prędzej wcisnęła się w najdalszy kąt, blisko głównego wejścia, gdzie znajdował się największy bałagan.

- Chłopaki, wchodzimy?

- Powaliło cię? Co tam chcesz znaleźć?

- Nie wiem, sprawdźmy.

- Zapomnij, Piszczel. Wracamy do bazy.

- Nie chcę jeszcze.

- To zostań. My jedziemy.

Kimkolwiek był Piszczel, tylko szpetnie przeklął, a po chwili samochód odjechał. Julka jeszcze kilka minut nie drgnęła. W tym czasie myślała intensywnie. Nieznajomi mówili o bazie, a to znaczyło, że w pobliżu było więcej ludzi. To zaś oznaczało jeszcze większe niebezpieczeństwo. Wiedziała mniej więcej, w którą stronę odjechali, zatem zdecydowała, że uda się w innym kierunku. Wygrzebała się ze sterty połamanych palet i wyskoczyła na zewnątrz.

- Cześć.

Gdy się odwróciła, zobaczyła tylko pięść lecącą w jej kierunku.

Pobudka nie była przyjemna. Oprócz gigantycznego bólu głowy powoli docierał do niej inny.

- Nie szarp się, zaraz skończę!

Ręce miała skrępowane na plecach, stopy złączone razem i również mocno związane. Za to nie miała na sobie spodni i bielizny. Chłopak wchodził w nią i wychodził, powodując nieprzyjemne pieczenie.

- Zabiję cię!

- Taaak. Mhmm.

Nieznajomy przyśpieszył. Chlasnął ją w pośladek, ale stłumiła krzyk. Po chwili wysunął się, a Julka poczuła coś mokrego i ciepłego na plecach towarzyszącego dziwnym charkaniom gwałciciela.

- Ale zajebiście…

Gdy ona tak leżała na koszykach, zbrukana i skrępowana, obok na podłogę zwalił się nieznajomy, opierając się o półkę. Widziała, jego sterczącą kuśkę, całą w spermie i odrobinie krwi, zapewne jej własnej. Odwróciła wzrok.

- Ciaśniutka z ciebie cipeczka. Jak ci na imię?

- Spierdalaj.

- A ja jestem Piszczel. To znaczy mam imię, ale i tak wszyscy na mnie wołają Piszczel. Ty też możesz.

- Wypiszę to na twoim nagrobku.

- Ha! Samotna dziewczyna na pustkowiach będzie kopać mi grób. Czuję się dosłownie jak wielkie panisko!

Spojrzała na niego drugi raz. Był przeraźliwie chudy i blady, nawet skąpany promieniami słońca wpadającymi przez wybite szyby. Wyraźne kości policzkowe nie współgrały z dość dużymi uszami i jasną szczeciną na głowie. Uśmiechał się szeroko, patrząc na nią spod przymrużonych oczu, więc zauważyła, że brakuje mu dwóch zębów. W zasadzie, gdyby nie ten uśmiech, wzięłaby go za truposza. Piękny jak śmierć.

- Lepiej mnie zabij, zanim cię dorwę. – Szarpnęła się, ale bezskutecznie.

- Szkoda byłoby cię zabijać. Fajna z ciebie dupeczka. Kumplom byś się spodobała.

„Byś”. Co to znaczyło? Że ją tu zabije i nikomu nic nie powie?

- Jesteś śmieciem i tchórzem. – Splunęła w jego stronę, ale nie trafiła.

Przestał się uśmiechać, a zza pleców wyciągnął nóż.

- Mam dla ciebie propozycję. Dasz mi się zerżnąć jeszcze raz, a cię wypuszczę. Rozwiążę cię, a ty mi nic nie zrobisz. W zamian nie trafisz do obozu.

- Chyba cię pojebało. Już mnie zgwałciłeś, co ci szkodzi drugi raz?

- Nie lubię. Jak muszę, to robię, ale wolałbym po dobroci.

- Nigdy w życiu!

- No to cię zabiorę do chłopaków. Ostatnia kobieta była w obozie ponad dwa lata temu. Niektórzy w ogóle jeszcze nie ruchali. Jakoś tak się stało, że jak już któraś się trafiła, to albo szybko uciekała, albo nie przeżyła tych wszystkich zbliżeń. Jesteś młoda i silna, pewnie wszystkich dwudziestu by cię zaliczyło. Pierwszego dnia.

Podrapał się nożem po zaroście. Ostrze lśniło w promieniach słońca, a dźwięk przesuwania świadczył, że jest naostrzone.

Julka nie pokazała po sobie, że obleciał ją strach. Już kilka razy widziała, co się działo z samotnymi kobietami dorwanymi przez bandę wyposzczonych bandytów.

- Dlaczego miałbyś mnie wypuścić? Przecież mógłbyś mnie uwięzić i trzymać tylko dla siebie?

- Zbyt kłopotliwe. Musiałbym cię utrzymać przy życiu, kombinować, jak się wyrwać z obozu, żeby do ciebie dotrzeć. Nie. Nie miałbym też satysfakcji z zabijania cię na miejscu, a sadystą nie jestem, żeby patrzeć, jak chłopaki rozrywają cię na strzępy. To jak będzie?

Nie miała wielkiego wyboru, za to dużo chęci przeżycia.

- Niech będzie.

- O widzisz, rozsądna jesteś. Może pożyjesz dłużej.

Wstał i wytarł penisa w jakąś szmatę.

- Co, teraz?

- A kiedy? Za chwilę zapadnie zmrok. Pamiętaj o umowie.

Skierował ostrze w jej stronę ostrzegawczo, po czym podszedł ostrożnie i rozciął sznury. W pierwszej reakcji chciała uciekać, ale szybko się zorientowała, że z kąta sklepu musiałaby biec przez Piszczela. Skrzywiła usta, ale odpuściła.

- Brawo. Rozbierz się i połóż na podłodze.

- Tego nie było w umowie.

- Chcesz negocjować? Naprawdę? – Uśmiechnął się złośliwie, pokazując, że wciąż ma nóż w ręku.

Zrzuciła bluzę, bo spodni i tak już nie miała, po czym położyła się na stercie przytaszczonych ubrań. Złączyła nogi i zakryła piersi.

- Daj spokój. Cipkę już zerżnąłem, a cycków to ty nie masz, żeby było na co patrzeć.

- Nie musisz być chamem!

- Dobra, dobra. Kurwa, trafiła mi się cnotka niewydymka. Rozłóż, proszę, nogi.

Posłuchała, a on klęknął między nimi. Chwilę się masturbował, potem pochylił się i pocierał o jej krocze. Nie patrzyła na niego, walcząc z pragnieniem, żeby go uderzyć. Rozglądała się nawet za czymś, co by jej pomogło, ale w zasięgu wzroku i ręki nic nie znalazła.

- Pokaż te cycki.

Odepchnął jej ręce, więc tylko zacisnęła usta, gdy tarmosił piersi i posuwał jednostajnie. Chciało jej się płakać, bo pomimo takiej ostrożności, znalazła się w tragicznym położeniu.

- Szkoda, że masz krótkie włosy. Lubię dziewczyny z długimi. Już dawno takiej nie widziałem. Mhmm…

Odrobinę przyśpieszył. Czuła jego nieświeży oddech i smród dawno niemytego ciała. Ona sama nie brała kąpieli od tygodnia, ale mimo wszystko jego smród przebijał się przez jej. Nie skomentowała uwagi o włosach, każdy przecież wiedział, że długie kudły to dodatkowe miejsce, za które może chwycić zombie.

- O tak, o tak. Może trochę poświntuszysz? – Spojrzała na niego na ułamek sekundy rozgniewana – Dobra, dobra, to tylko propozycja. Może szybciej bym skończył.

Po kilku minutach poważnie rozważała, czy jednak nie posłuchać. Wtedy kazał jej się odwrócić. Szybko w nią wszedł, tak jak za pierwszym razem, tylko teraz miała więcej możliwości ustawienia własnego ciała i przede wszystkim nie była skrępowana.

- Jezu, jak cudownie.

Po sklepie niosło się plaskanie ciała o ciało, a Julka przypomniała sobie o dwojgu zombie na zapleczu. Zaśmiała się gorzko.

- tylko nie dojdź we mnie!

- Spokojnie, cukiereczku.

Zaczął sapać coraz głośniej, ale nie wyglądało na to, że zmierza ku końcowi. Dziewczyna lekko odrętwiała, przestała się napinać, czekając na niebezpieczeństwo, a ręka sama powędrowała do łechtaczki. Była pragmatyczna, skoro i tak była rżnięta, dlaczego nie miała mieć z tego jakieś przyjemności? Nie zajęło wiele czasu, gdy zajęczała cicho.

- Widzisz. Mówiłem ci, że jesteś mądra.

Podniósł ją i posadził na sobie. Mógł teraz dokładnie podziwiać jej smukłą figurę i wyraźną linię żeber. Bezczelnie patrzył i dotykał sterczących sutków albo bawił się zarośniętym łonem. Chociaż sprawiał wrażenie wyluzowanego, wciąż dzierżył nóż w dłoni. Julka albo opierała się o niego, albo mocno podskakiwała w górę i w dół, pieszcząc łechtaczkę. Już nie tłumiła jęków, szczególnie gdy mocniej ścisnął pierś. Gdy była blisko orgazmu, powalił ja na ziemię, wracając do pierwszej pozycji.

- Zaraz dojdę…

Ledwo skończył mówić, gdy wysunął się i trysnął na podbrzusze dziewczyny. Ona sama zagryzła knykcie, żeby nie wrzasnąć, gdy jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Leżała na ziemi jeszcze jakiś czas, gdy on sam wstał i się ubrał.

- Było zajebiście. Szkoda, że nie mogę cię mieć wyłącznie dla siebie. – Podniósł swój plecak i jeszcze raz spojrzał na Julię. – Dotrzymałaś swojej części umowy, więc ja dotrzymam swojej. Jako bonus ode mnie, nie zabiorę ci twoich rzeczy. Nie musisz dziękować!

Ostatnie wykrzyczał, gdy spojrzała na niego wściekle, śmiejąc się przy tym. Wyskoczył przez okno i zniknął jej z pola widzenia.

Starła nasienie, ubrała się i chwyciła plecak, a wszystko w czasie krótszym niż Piszczel zdążył zniknąć za zakrętem. O dziwo, nie kierował się w tę samą stronę co samochód. Opuściła sklep i dyskretnie poszła za nim. Po kilkuset metrach chłopak zatrzymał się, rozejrzał i zniknął w jednym z domów. Julka, zachowując maksimum ostrożności, zbliżyła się do wejścia.

- Bu!

Piszczel wyskoczył nagle z cienia i zaśmiał się, gdy spanikowana dziewczyna najpierw upadła, a potem niezdarnie próbowała wyciągnąć własny nóż.

- Tak ci się spodobało rżnięcie, że wróciłaś po więcej? Aż takim buhajem nie jestem, ale mogę wskazać ci kierunek do obozu.

- Ty nie wracasz?

Przestał się uśmiechać i odwrócił wzrok.

- Znudziło mi się obozowe życie.

Gdy to powiedział, zniknął we wnętrzu domostwa. Julka weszła do środka. Wnętrze wyglądało typowo – wszystko, co było ruchome i łamliwe, leżało poprzewracane, złamane, popękane, potłuczone, pokryte ziemią, liśćmi i Bóg wie, czym jeszcze. Zobaczyła, że Piszczel grzebie przy szafce w kuchni, więc się zbliżyła.

- Skąd wiedziałeś, że się ukrywam?

- Porozwieszałem nitki w oknach. Porwałaś je przy wchodzeniu, ale w ogóle zignorowałaś. Gdybym dał coś bardziej oczywistego, mogłabyś wszystko naprawić albo uciec.

Nie skomentowała jego słów i ukryła, że pomysłowość Piszczela zrobiła na niej wrażenie. Przyjrzała się jego zajęciu.

- Co robisz?

- Zabieram zapasy. – Po tych słowach wyszarpał jakiś brudny worek i zaczął w nim grzebać.

- Planowałeś to od jakiegoś czasu.

Popatrzył na nią i wzruszył ramionami. Zdjął plecak i zaczął go wypełniać puszkami oraz batonami. Wśród jedzenia była paczka chipsów, którą teraz otworzył i chciwie pochłaniał. Julka przełknęła ślinę. W pewnym momencie spojrzał na nią i rzucił jej otwartą paczkę. Chciwie pochłaniała dawno przeterminowane jedzenie, gdy wyciągnął z worka latarkę, mapę i… pistolet. Znieruchomiała z wypchaną buzią.

- Dwa naboje, ale lepsze to niż nic – powiedział to przepraszającym tonem, po czym włożył spluwę za spodnie.

Rozłożył mapę na stole i przyjrzał się jej dokładnie. Julka podeszła bliżej, wpatrując się w kolorowe linie i plamy. Wiedziała, co to jest, ale gdyby miała gdzieś dotrzeć, używając jej, dawno posłużyłaby jako podpałka.

- dokąd idziesz?

- A co cię to tak interesuje?

Wzruszyła ramionami, kończąc przeżuwanie.

- Koledzy nie będą cię szukać?

- Jak nie wrócę do jutra, uznają, że zostałem zeżarty.

- Dlaczego chcesz ryzykować własnym życiem? W grupie zawsze jest bezpieczniej.

- To nie znaczy lepiej. Mam już ich dość. Oni są gorsi od zwierząt.

- To świetnie się tam wpasowałeś.

Przestała się uśmiechać złośliwie, gdy spojrzał na nią. Poczuła chłód bijący z jego twarzy.

- Gdybym był w połowie taki jak oni, nie stałabyś naprzeciwko objedzona chipsami.

Spuściła głowę.

- Pójdę z tobą.

Sama nie mogła uwierzyć, że to zaproponowała. Jednak fakt, że przetrwała w obecności nieznajomego, a do tego jeszcze ją nakarmił, obudziło w niej dziwne emocje. Dziwne, bo już dawno zapomniane.

- Zapomnij. Nie potrzebuję balastu.

- Jestem szybka i zwinna. Mogę wejść tam, gdzie ty nie dasz rady. Poza tym co dwie pary oczu to nie jedna, zawsze możemy czuwać na zmianę.

Popatrzył na nią chłodno. Widziała, jak pracuje jego żuchwa, jakby przeżuwał ten pomysł.

- Jeżeli mam cię targać ze sobą, musisz przestrzegać dwóch zasad.

- Jakich?

- Po pierwsze i bezwzględnie słuchasz mnie i robisz wszystko, co powiem.

- Ok, to mogę zaakceptować.

- Po drugie twoja dupa będzie bez przerwy dla mnie dostępna. Bez względu na dzień dnia i sytuację. Jak będziesz srała, a ja zechcę, żebyś mi wypolerowała gałę, zrobisz to. Jak otoczą nas zombie, a ja będę chciał wyruchać twój odbyt, posłusznie się pochylisz i będziesz dźgała umarlaków, kiedy ja będę się w tobie spuszczał. To zaakceptujesz? – Uśmiechnął się triumfalnie, jakby wiedział, że teraz mu odmówi.

Julka zacisnęła pięści i miała już mu powiedzieć, co o nim myśli, i co może zrobić z tą śmieszną kuśką między nogami, ale zamiast tego wyrzuciła przez zaciśnięte zęby.

- Żadnego anala.

Uniósł brwi zdziwiony, podrapał się po głowie i niechętnie, ale powiedział:

- No to mamy deal. Już późno, wyruszymy z rana.

- Gdzie śpimy?

- Na górze. Zabarykadujemy schody.

Zabrali rzeczy i udali się na piętro. Spali w jednym pokoju na śmierdzących materacach, pełnych kolorowych plam. Chociaż okolica była spokojna, Julia nie zasnęła głębokim snem, czekając, kiedy Piszczel zamierza powołać się na drugą zasadę. Tej nocy jej odpuścił, w przeciwieństwie do poranka.

Ze snu wybudziła ją ręka na tyłku. Otwarła oczy, podziwiając promienie słońca wpadające przez brudne okno, gdy kolejny raz poczuła uściśnięcie. Odskoczyła jak poparzona.

- To tylko ja!

Piszczel cały ukontentowany uniósł dłonie w geście poddania.

- Czego chcesz?!

- No sama zobacz. – Wstał i spuścił spodnie, odsłaniając sztywnego członka. – Sterczy tak i czeka. Użyj tej szybkiej i zwinnej rączki. – Cmoknął do niej, na co splunęła flegmą na podłogę. Jednak posłuchała.

Zbliżyła się i wciąż klęcząc, zaczęła mechanicznie masturbować żylastego penisa.

- Mhmm, zaczyna mi się podobać ten układ. Chłopaki zabiliby za taki luksus. Pewnie zabiliby mnie. – Roześmiał się.

Mijały minuty, Julka zmieniała ręce, ale Piszczel był daleko od końca. Mając dość tego, powiedziała, odwracając głowę.

- Połóż się, skończę z tobą inaczej. Nie mamy całego dnia.

- Jak sobie życzysz.

Gdy się położył na materacu, ściągnęła spodnie i bieliznę i usiadła na nim. Tyłem, żeby nie musieć patrzeć na jego błogi i pełen satysfakcji wyraz twarzy. Chwycił ją za pośladki i miętosił, a ona podskakiwała tak szybko, jak potrafiła. Nie chciała przyznać, że zaczęła czerpać przyjemność z tego hopsania, ale kiedy powiedział, że zaraz dojdzie, była trochę niepocieszona. Oczywiście nie powiedziała tego na głos. Zsunęła się, chwyciła oślizgłego kutasa do ręki, poruszyła nim kilka razy i jak tylko wystrzelił, odsunęła się.

- I tak dzień w dzień – powiedział zadowolony Piszczel, ale ona nie zamierzała dawać mu tej satysfakcji i powiedzieć, że jednak się wycofuje.

Powtarzała sobie, że to bardzo rozsądny i dobry układ. W końcu ludzie mogli przetrwać dłużej tylko w grupie, co doskonale wiedziała.

- Jaki jest plan? – zapytała, zmieniając temat.

- idziemy na południe. W góry.

- A co tam jest?

- Mam nadzieję, że mniej umarlaków i jakaś zwierzyna, na którą będzie można zapolować.

- Potrafisz polować?

- Co w tym trudnego? Wystarczy poczekać, aż zwierzyna sama się wychyli, a potem strzelić.

- Używałeś kiedyś broni?

- Nie raz, skarbie.

Ton, z jakim to powiedział, dał jej do myślenia.

- Co z jedzeniem i wodą?

- Zadajesz głupie pytania. Będziemy chodzić od domu do domu. Od sklepu do sklepu.

- To nie brzmi jak dobry plan.

- Jak masz lepszy, to się nim podziel. Do tego czasu masz słuchać. Pamiętasz zasadę numer jeden? Czy wolisz jednak drugą?

Rzuciła w jego stronę jakąś puchatą zabawką, która jej się napatoczyła pod rękę. Roześmiał się, robiąc unik, po czym podniósł plecak i wyszedł.

Na zewnątrz czekało dwóch umarlaków, z którymi poradzili sobie bez problemu. Nie odzywali się słowem, a Julka posłusznie szła za Piszczelem, chociaż nie miała pojęcia, gdzie idą. Stawali bardzo rzadko i to raczej tylko po to, żeby się upewnić, że nie wpadną na całą bandę truposzy. Śladów ludzi nie widzieli.

- Znasz te okolice?

- Tak. Miałem tu babcię. W dzieciństwie przyjeżdżaliśmy do niej na wakacje.

- Wy?

- Ja i rodzice.

- Gdzie teraz są?

- A jak myślisz?

- Widziałeś, jak umarli?

- Nie. Byli w innym mieście, gdy to się zaczęło.

- Może jeszcze żyją? Nie chciałbyś się upewnić?

- Nie ma szans, żeby przeżyli. Ojciec miał wypadek i ostatnie lata spędził w domu, na rencie, narzekając na ból kręgosłupa. Matka była życiowo nieporadna, uzależniona od męża. Jeżeli on zginął, a pewnie szybko to nastąpiło, ona tym bardziej.

- Nie wiesz tego.

- Co cię to tak obchodzi?!

Gdy się wydarł, zapadła cisza. Sama ją przerwała.

- Ja widziałam, jak moja mama i siostra giną. – Odwrócił głowę w jej stronę, ale nic nie powiedział. – To było pięć lat temu. Było nas ze trzydzieści osób. Wartownik przysnął i nie zaalarmował nas w porę, że idzie na nas cała banda truposzy. Większość została rozszarpana. Przeskoczyłam przez ogrodzenie i to mnie ocaliło. Mama z siostrą zamknęły się w jednym z baraków, ale drzwi szybko ustąpiły. Nie było tam żadnych okien, żeby mogły uciec inną drogą.

- A ojciec?

- Zostawił nas wiele lat wcześniej.

- Przejebane – Piszczel rzucił zdawkowo i więcej nie rozmawiali.

Późnym popołudniem dotarli do miasteczka, które pewnie kiedyś można było uznać za malownicze. Teraz straszyły tam ruiny spalonych i zdemolowanych domów na obrzeżach. Zardzewiałe i zakurzone samochody blokowały drogę, co jakiś czas trafiali na zwłoki w różnym stanie rozkładu i rozczłonkowania. Dopiero gdy zbliżyli się do centrum, usłyszeli znajomy szum. Chłopak dał znak, żeby weszli do najbliższej kamienicy. Wyciągnęli noże i powoli sprawdzali kolejne pomieszczenia. Trafili na kilku zombie, co uznali za dobry znak. Do chwili, gdy nie wyjrzeli przez okno na rynek.

Po zdewastowanym placu kręciło się kilkudziesięciu nieumarłych. Potykali się i wstawali, trafiali na jakąś przeszkodę i dalej próbowali iść, zamiast ją ominąć. Brudna, sino-beżowa masa zjadaczy ludzkiego mięsa. Na środku zauważyła kobietę w poszarpanej, czerwonej sukience. Pozostałe cekiny lśniły w słońcu i dlatego tak przyciągała wzrok.

- Mamy przejebane.

- Nie wyczuli nas. Byliśmy ostrożni.

- Dziewczyno, ty mało o nich wiesz, co?

- O co ci chodzi?

- odejdź od okna.

Usiedli na rozchwianych krzesłach. Piszczel wyciągnął wodę i upił kilka łyków. Potem wyciągnął broń i sprawdził, czy jest przeładowana. Dopiero wtedy się odezwał.

- Zrobiliśmy z chłopcami eksperyment. Złapaliśmy jednego i wydłubaliśmy mu oczy. Mimo to ruszył bezbłędnie na najbliższego. Poszliśmy dalej. Wzięliśmy świecę i stopiony wosk wlaliśmy mu do uszu. Tak zakorkowany wciąż szedł na nas. No to wzięliśmy, odcięliśmy mu nos, otwór zalaliśmy woskiem i dla pewności obwiązaliśmy twarz szmatą nasączoną rozpuszczalnikiem. Bez efektu. Pozbawiony zmysłów, potrafił wciąż zlokalizować najbliższego, chociaż nic nie mówiliśmy i nie poruszaliśmy się.

- Rok temu podróżowałam z jednym księdzem. Był nieźle stuknięty, cały czas nawijał o apokalipsie. Na ogół go nie słuchałam, ale powiedział coś, co do dzisiaj siedzi mi w głowie. Twierdził, że nieumarli to tylko powłoki pozbawione duszy. Ta już dawno uleciała na sąd ostateczny, ale te powłoki zostały i są zagubione. Zabijają ocalałych, gdyż tak naprawdę chcą ich dusz, żeby przerwać ten stan.

- Co się stało z księdzem?

- Uciekłam od niego, gdy się zaczął do mnie dobierać.

Piszczel roześmiał się, ale szybko musiał przerwać, gdy coś się wydarzyło za oknem. Gdy się zbliżyli, wszyscy nieumarli jak na rozkaz ruszyli w ulicę, z której weszli do kamienicy. Szybko usłyszeli też hałasy na korytarzu.

- Kurwa! Znalazły nas!

Piszczel chwycił za ławę i niczym taran wbiegł na korytarz, spychając najbliższych truposzy z powrotem na klatkę schodową. Ci z przodu polecieli do tyłu, wprowadzając chaos między atakujących.

- Musimy znaleźć inne wyjście!

Julka wychyliła się przez okno i rozejrzała. Po prawej stronie ktoś kiedyś postawił prowizoryczną barykadę, której nie udało się pokonać zombie. Przyjrzała się ścianie i dostrzegła gzyms biegnący wzdłuż kolejnych kamienic.

- Tędy!

- Pojebało cię? Jak nie zabije cię upadek, to zrobią to zombie.

- Tam dalej jest bezpiecznie.

- Nie. Będziemy walczyć. Na zmianę. Wtedy zaoszczędzimy siły i może ich przyblokujemy zwałami ciał.

- A potem co?

- Potem? Przebijemy się przez ścianę do drugiego budynku i wyjdziemy.

- To sobie kuj ścianę nożem, debilu. Ja idę.

Założyła plecak na piersi i wdrapała się na okno. Zachwiała się kilka razy, ale przykleiła się do ściany i powoli, krok po kroku przesuwała się po wąskim gzymsie.

- Wariatka!

Piszczel wyjrzał za nią, potem zniknął. Gdy oddaliła się o kilka metrów, pojawił się w oknie kolejny raz. Ruszył za nią, jeszcze bardziej blady niż zwykle.

- Zginiemy. A mogłem cię wziąć do obozu i żyć!

Zbyt pochłonięta utrzymywanie równowagi, nie miała czasu słuchać jego narzekań, a tym bardziej na nie reagować. Serce waliło jak młotem, szczególnie gdy kilka razy kamienie się poruszyły i poleciały w dół. Wreszcie dotarła do budynku, który znajdował się już w bezpiecznej strefie. Wyciągnęła nóż i rękojeścią zaczęła wybijać szyby. Tłukły się głośno, ale to nie był moment, żeby przejmować się ciszą. Krawędzie skruszyła stopą i zamarła na chwilę, zamykając oczy. Nagle zrobiła obrót o sto osiemdziesiąt stopni i wskoczyła do środka. Zawyła z bólu, gdy rozcięła sobie ramię, ale nie miała czasu zajmować się raną. Rozejrzała się czy nie ma nieumarłych, a gdy uznała, że jest bezpiecznie, wróciła do okna i potłukła pozostałe wystające kawałki.

- Idziesz? – wyjrzała przez okno.

- Zamknij się!

Piszczelowi szło zdecydowanie gorzej. Był większy, trudniej było mu utrzymać równowagę i ustać na wąskim podeście. Wydawało się, że minęły wieki, kiedy dotarł do otworu. Truposze już zdążyły się zorientować i te ostatnie, które jeszcze nie opuściły rynku, zawróciły i zaczęły zbliżać się do barykady z mebli i samochodów.

- Daj mi plecak.

Chłopak ściągnął go ostrożnie i powoli podał Julce. Nadeszła pora na najtrudniejsze. Zrobił dokładnie to samo, co dziewczyna wcześniej, ale coś poszło nie tak, zamiast chwycić się ramy okna, palce mu się obsunęły, stracił równowagę i poleciał w dół. W ostatniej chwili złapał się parapetu, ale palce szybko zaczęły się ześlizgiwać. Julka chwyciła go za ręce, ale był dla niej za ciężki.

- Musisz się o coś podeprzeć!

Czuła, że Piszczel panicznie szuka jakieś podpórki i wreszcie na coś trafił, gdyż nagle pchnął się do góry, wkładając ręce głębiej. Wrzasnął, gdy szkło przebiło skórę dłoni, ale nie puścił. Dziewczyna podciągnęła go wyżej i w końcu upadł na nią. Sturlał się w bok i oboje leżeli na zimnej podłodze, ciężko dysząc.

- Nigdy. Więcej. Takich akcji – wysapał Piszczel.

Sprawdzili, czy mieszkanie jest czyste, zabandażowali pośpiesznie rany i wyszli na ulicę. Barykada już trzeszczała od naporu, więc nie zastanawiając się długo, postanowili zniknąć z oczu. Chłopak prowadził ją uliczkami w tylko sobie znanym kierunku.

- Dokąd idziemy?

- niedaleko stąd jest posterunek policji.

- Po co tam idziemy? Na pewno nie znajdziesz tam broni.

- Pewnie nie, ale może ktoś zostawił trochę amunicji.

Po drodze nikt ich nie zaatakował, jakby wszystkie zombie trafiły na rynek. Zatrzymali się dopiero gdy zobaczyli posterunek. Wokół budynku sterczały spalone wraki i zwęglone ciała. Przy wejściu leżała sterta trupów, w tym policjantów.

- To jest dobry znak – powiedział niepewnie Piszczel.

- Dlaczego?

- Jest szansa, że nikt nie splądrował posterunku po ataku, a nawet jeśli tak, mógł coś przeoczyć wśród tych trupów.

Okazało się, że pierwsza opcja była tą prawdziwą, chociaż i tak zawiedli się srodze. Owszem, przy policjantach znajdowali pistolety, ale z pustymi magazynkami. Wszędzie walały się łuski. W środku było podobnie, ale jak się okazało, kilku policjantów pełniło wieczną służbę. I to oni okazali się najgroźniejsi, gdyż przed śmiercią ubrali się w kamizelki i hełmy, przez co trudniej było się przebić do miękkiej tkanki. Musieli odciągać po kolei każdego, przewrócić, zerwać okrycie głowy i wbić nóż w podstawę czaszki. W pewnym momencie Piszczel się wkurzył i chwycił strażacką siekierę. W ten sposób już nie musieli siłować się z kaskami, tylko odrąbywał po kolei głowy. Syczał za każdym razem, gdy rany na dłoniach się otwierały.

Gdy skończyli z ostatnim, usiedli zmęczeni i napili się wody. Zjedli część marnych zapasów i wzięli się za przeszukiwanie. W efekcie oboje mieli po pistolecie, ale w sumie tylko po jednym magazynku. Znaleźli wodę i maszynę z przekąskami, która na szczęście była prawie nienaruszona.

- Musimy gdzieś się przespać – stwierdziła Julka.

- Poczekaj trochę, rano już mnie nieźle opędzlowałaś. Nie jestem robotem.

Roześmiał się, a dziewczyna pokazała mu środkowy palec.

- Chodziło mi o spanie, a nie pieprzenie.

- Wiem, wiem. Znajdziemy jakiś dom, ale dalej od rynku.

Tak zrobili i godzinę później zabarykadowali się w małym domku, którego parter stanowił sklep z rowerami. Stało ich tam kilkanaście, lśniące i gotowe, żeby na nie wsiąść. Piszczel wyciągnął apteczkę, którą zabrał z posterunku i obwiązał szpetną ranę na ramieniu Julki. Zawyła, gdy polał ranę wodą utlenioną. Po wszystkim ona zajęła się jego ranami. Gdy oczyszczała dłonie z brudu i zaschniętej krwi, zapytała:

- Dlaczego wołają na ciebie Piszczel?

- Jak mnie znaleźli, myślałem, że to umarlaki i wyskoczyłem na nich z psią kością. Tak ich rozbawiłem, że postanowili mnie nie zabijać i wzięli do siebie. Przezwali mnie Piszczel.

- Jak masz naprawdę na imię?

- Roman. Romek.

Zapadła cisza, oboje odwrócili wzrok i chrząkali przez chwilę.

- Wariatka z ciebie.

- Po prostu chcę żyć.

- Uratowałaś mnie. Dzięki.

Spojrzał na nią, ona na niego. Uśmiechnął się nieśmiało, patrząc w zielone oczy dziewczyny. Mimo kilku smug i jednej czy dwóch blizn podobała mu się. Miała smukłą twarz, pełne usta i brązowe włosy, wpadające lekko w rudy.

- Ładna jesteś.

- A ty nie.

- Za to długo mi stoi.

- Nie musisz mi mówić…

Przywarł do jej ust, czym kompletnie ją zaskoczył i rozbroił. Znieruchomiała z bandażem w ręku, pozwalając, żeby ją całował. Gdy poczuła, jak jego język się wsuwa, dopiero wtedy się ocknęła. I odwzajemniła pieszczotę.

Pomógł jej ściągnąć koszulę i biustonosz, po czym pchnął ją delikatnie na podłogę. Przykleił się do sterczących, jędrnych piersi, liżąc jeden sutek, drugi miętosząc palcami. Przygryzła wargi, żeby stłumić westchnienie. Pomogła ściągnąć mu bluzę, on sam zsunął spodnie. Był już gotowy. Podniosła pupę, żeby łatwiej ściągnął jej spodnie wraz z majtkami, po czym rozłożyła ręce i włożyła palec wskazujący do ust. Oblizał palce i pogłaskał ją po łechtaczce, po czym wsunął palce do cipki.

- Jesteś wilgotna.

Odwróciła wzrok, zawstydzona tym obrotem spraw.

Pochylił się i wsunął w nią. Poruszał się powoli, ostrożnie, jakby nie chciał wyrządzić jej żadnej krzywdy. Chciało jej się śmiać. Zamiast tego, objęła go i wbiła palce w plecy. Znów się lizali, kiedy intensywnie ją penetrował. Czuła, jak się w niej poruszał, jak wchodził raz po raz na całą długość członka. Jądra obijały się o jej odbyt, jęczała przy każdym ruchu. Smakowała jego śliny, zapominając o nieświeżym oddechu czy smrodzie wielodniowego potu.

- Zaraz dojdę – wyszeptał.

Julka obruszyła się tym, że tak szybko. Tym razem nie wyszedł z niej, tylko spuścił się w środku.

- O Jezu…

Przewrócił się na bok i zamknął oczy. Oddychał głęboko i powoli, odzyskując powoli przytomność. Podniosła się niezadowolona, patrząc na brudnego kutasa, wciąż sztywnego. Przełożyła nogę i usiadła na nim.

- Ja jeszcze nie skończyłam – rzekła, gdy popatrzył na nią zaskoczony.

Poruszała się zmysłowo, czerpiąc maksimum przyjemności. Wyginała się, podnosiła i upadała. Romek masował jej piersi i mruczał zadowolony. Wreszcie przeszyły ją cudowne dreszcze, po których opadła na chłopaka. Oboje zasnęli.

Z samego rana obudził ich daleki warkot silnika. Zerwali się na nogi, ignorując to, że są nadzy i spali w swoich objęciach. Wyjrzeli przez brudne szyby, ale niczego nie zobaczyli.

- Brzmiało jak terenówka z obozu – powiedział wreszcie Romek.

- Szukają cię?

- Nie sądzę. Nie byłem nikim wyjątkowym, a to zawsze jedna morda mniej do wykarmienia. Chyba że…

- Co?

- Kilka tygodni temu, jeden z naszych wrócił ze zwiadu i mówił, że znalazł małą osadę. Dobrze utrzymaną, ale słabo broniona.

- Chcą ich napaść.

- Pewnie tak.

- Zrobimy coś?

- Tak, ominiemy tę osadę szerokim łukiem.

- Naprawdę pozwolisz, żeby twoi byli kumple złupili mieszkańców, zgwałcili kobiety, a resztę wymordowali?

- Skąd ten nagły przypływ współczucia, panno „po prostu chcę żyć”?

- Nie przedrzeźniaj mnie. Musimy coś zrobić.

- Chłopcy są uzbrojeni i zdecydowani. Uwierz mi, że nikt nawet przez moment by się nie zawahał na moim miejscu, gdy cię znalazłem.

- Ty się zawahałeś.

- Ale uciekłem! Nikt inny nigdy tego nie zrobił. Oni żyją tak jak wszyscy: zabij albo daj się zabić.

- Jeśli ostrzeżemy tamtych, przynajmniej ktoś przeżyje. A my może zyskamy nowy dom.

- Dałaś mi dupy po dobroci i już chcesz zakładać rodzinę?

Walnęła go w twarz. Zachwiał się i chwycił za policzek zszokowany. Rósł w nim gniew, chciał zrobić coś gwałtownego.

- Ty niewdzięczna pizdo! Darowałem ci życie, zabrałem ze sobą, chociaż nie powinienem, a teraz to? Spierdalaj, jak ci się nie podoba.

Nie odpowiedziała, tylko ubrała się, spakowała swoje rzeczy, chwyciła za rower, który wydał jej się w miarę sprawny i opuściła sklep. Próbując nie płakać, wsiadła na niego i zaczęła pedałować. Coraz mocniej, coraz szybciej, z kolejnymi łzami, które spływały niechciane po brudnych policzkach. W ostatniej chwili zatrzymała się, gdy usłyszała hałasy. Wyjrzała zza rogu i zobaczyła dwa samochody: jeden terenowy, drugi dostawczy. Wokół kręciło się sporo facetów, a każdy wyposażony w nóż, kij albo jakieś żelastwo. Kilku miało pistolety i strzelby.

Zostawiła rower i przemykając ogródkami, okrążyła bandę. Zlokalizowanie osady było łatwe, już z daleka widziała dym i to w jego stronę się udała. Przemykając zagajnikami przy drodze, dotarła w pobliże ustawionych w poprzek ciężarówek. Dalej, w polu stało liche ogrodzenie, a przed nim powbijane na sztorc pręty. Na niektórych z nich poruszały się ciała, sporo ich leżało również dookoła, a to znaczyło, że co jakiś czas, ktoś przychodził tutaj i robił porządek. Tym razem jednak nie było nikogo.

Zrezygnowała z szukania przejścia w polu, postanowiła poszukać go w lesie po lewej, w którym właśnie się ukrywała. Im dłużej szła, tym bardziej była pod wrażeniem osadników. Musieli ogrodzić spory kawałek ziemi i aż dziw brał, że nie mieli w ogóle strażników. Wciąż trafiała na pojedynczych zombie, ale albo byli uwięzieni, albo nie zwracali na nią uwagi.

Wreszcie zobaczyła, że kawałek płotu jest pochylony i pozbawiony drutu kolczastego oraz prętów zbrojeniowych. W tym miejscu też krążyło paru nieumarłych, ale nie stanowili żadnego problemu. Właśnie miała na nich ruszyć, gdy ktoś chwycił ją w pasie, zatkał usta i pociągnął do tyłu. Szamotała się jak opętana, dopóki nie usłyszała znajomego głosu.

- To tylko ja.

Wtedy spięła się jeszcze mocniej i walnęła łokciem w żebra. Z Romana uszło powietrze i puścił ją.

- Co tu robisz? Nie jesteś jeszcze w drodze w góry?

- Jestem, osada akurat leży po drodze.

- Spierdalaj, chuju.

- Uspokój się.

- Odwal się!

Chciała ruszyć na płot, gdy odezwał się ostrzejszym tonem.

- Jeżeli w tej chwili się nie zatrzymasz, za dwa metry wpadniesz w dół naszpikowany prętami.

Znieruchomiała w miejscu i rozejrzała się dookoła. Wszystko wydawało się w porządku.

Chłopak obszedł ją z boku, zrobił jeszcze dwa kroki i patykiem podniósł kupę siana przed nim. W zasadzie to uniósł zardzewiały profil, na którym ktoś rozsypał przegniłe siano. Podeszła bliżej, żeby zobaczyć kilkanaście nieruchomych lub wijących się ciał.

- Jesteśmy kwita. Ty uratowałaś mnie, ja ciebie. Teraz możesz iść sobie ratować kogoś innego.

- Czekaj! – krzyknęła, gdy zaczął się oddalać.

- Co?

- Nie wiesz, co znajdziesz na południu. Nawet nie wiesz, czy tam dotrzesz. Naprawdę chcesz ryzykować, gdy na wyciągnięcie ręki masz osadę?

- Popatrz tylko, jaka licha ochrona. Może przetrwaliby większą hordę zombie, ale zaraz dwudziestu chłopa wedrze się i wszystkich wyrżną. Nasza dwójka niczego nie zmieni.

- Skąd możesz to wiedzieć? Zakładasz tak samo, jak ze swoimi rodzicami.

- Nie waż się o nich mówić. – Podszedł do niej z wyciągniętym palcem i wściekłością wymalowaną na twarzy. – Nic o mnie nie wiesz, nie masz pojęcia, co musiałem robić, żeby przetrwać.

- Nie jesteś taki zły. Pomogłeś mi.

- Idiotko, zgwałciłem cię!

- Ale nie zabiłeś. Dałeś mi wybór. Przed chwilą mnie uratowałeś.

Wahał się. Kręcił głową, szukając słów, ale go uprzedziła.

- Wtedy, gdy mnie zgwałciłeś… byłam dziewicą.

Wytrzeszczył oczy, otwarł usta, jakby chciał coś powiedzieć i tak pozostał.

- Wybaczam ci – powiedziała, patrząc mu w twarz. Nie wytrzymał jej spojrzenia.

- Kurwa mać! Jesteś stuknięta.

- Dlatego musisz mnie pilnować, żebym nie przegięła.

Patrzył na nią intensywnie. Dla odmiany to ona się uśmiechała, nie on. Wypuścił powietrze i rzekł:

- Za mną.

Poprowadził ją kilkanaście metrów dalej i przedostali się przez powybijane szyby samochodu, stanowiącego część lichego ogrodzenia. Po drugiej stronie wszystko wyglądało podobnie tylko bez ożywieńców. Nieopodal stało kilka gospodarstw, a pomiędzy nimi większy budynek. To waśnie z niego leciał dym.

- Co robimy?

- idziemy. Mam nadzieję, że najpierw pytają, a potem strzelają.

Niepokój rósł, jak zbliżali się do centrum osady. Wokół nie było żywej duszy. W pewnym momencie Romek zatrzymał Julkę i wskazał na coś ręką.

- Popatrz, drut.

- I co z tego?

- To jest pułapka. To znaczy, że ktoś tu jest. Od teraz patrz pod nogi.

Wyciągnął pistolet, odbezpieczył i ruszył dalej. Tak samo postąpiła dziewczyna.

Budynek okazał się zakładem, mającym coś wspólnego z mięsem, czego domyślali się po wyblakłym rysunku zwierząt gospodarskich na jednej ze ścian. Wokół stało kilka zabudowań jedno i dwupiętrowych. Dopiero gdy zbliżyli się do wejścia do zakładu, cisza została przerwana:

- Stójcie!

Krzyczącą była starsza kobieta. Wyszła z budynku naprzeciwko zakładu z dubeltówką w ręku. Zobaczyli, że z okien i innych drzwi wychylają się postacie. Wśród nich byli ludzie starsi, w sile wieku, jak i nastolatki. Każdy dzierżył jakąś broń: widły, noże, nawet kosę. Romek dostrzegł jeszcze jedną strzelbę i pistolet wycelowany w ich dwójkę.

- Nie mamy złych zamiarów.

- Powiedział obcy z pistoletem w ręku. Rzuć to!

Posłuchali i odrzucili swoje pistolety.

- Jesteście od tych dzikusów za siatką?

- Nie! Właśnie przyszliśmy was przed nimi ostrzec.

- Na pewno, wyglądasz jak jeden z nich.

- Nie…

- Bo był jednym z nich. – Julka przerwała Romkowi i wysunęła się do przodu. – Znalazł mnie, ale nie zabił, a nawet pomógł. Uciekł od nich, bo miał dość tego, jak krzywdzili innych. Przyszliśmy wam pomóc. Proszę, nie mamy złych zamiarów.

- Chcą odwrócić naszą uwagę, a tamci już pewnie tu idą! – Wydarł się jakiś staruszek z pierwszego piętra nad kobietą ze strzelbą.

- Zamknij się, Waldek, nie pomagasz!

- Słuchajcie, powoli ściągnę plecak, dobrze?

Chłopak tak zrobił, po czym delikatnie wyciągnął dziwne, wąskie puszki z kółeczkami z boku.

- To są granaty hukowe. Możecie ich użyć do obrony.

Położył je na ziemi i się odsunął.

- Skąd je masz? – zapytała cicho Julka.

- Zajebałem z posterunku.

Starsza kobieta się wahała. Ręce jej drżały od ciężaru strzelby, patrzyła na przemian na intruzów i na granaty.

- Nie macie wiele czasu. Albo nas zastrzelcie, albo wykorzystajcie do obrony.

Słowa Romka podziałały i kobieta odstawiła strzelbę. Gdy podeszła bliżej, więcej osób wychyliło się ze środka. Julka zobaczyła młodą kobietę, bardzo szczupłą, ale z nienaturalnie dużym brzuchem. Głaskała się po nim, patrząc na nią nieufnie.

- Ilu ich jest?

- Przyjechali wszyscy, dwadzieścia jeden, ale przypuszczam, że trzech zostanie z tyłu. Dowódcy. – Prychnął. – Staruszkowie, którym już brakuje sił i chęci, żeby wojować, ale uwielbiają wydawać rozkazy.

- Dobrze są uzbrojeni?

- Lepiej od was. Nawet jeśli dodać nasze dwa pistolety.

Kobietę te informacje wyraźnie zmartwiły.

- Co powinniśmy zrobić?

- Zablokujcie pułapki, które po drodze minęliśmy.

- Ale to nasza jedyna szansa…

- Niewiele zdziałają, a tylko sprawią, że tamci będą czujni – Romek wszedł kobiecie w słowo. – To nie są wyszkoleni żołnierze, ale mają doświadczenie bojowe. Nie jesteście ich pierwszą osadą. Naszą przewagą jest zaskoczenie. Zrobimy po mojemu.

- To znaczy?

- Macie jakiś sprzęt grający?

Julka patrzyła z podziwem na Romka. Jeszcze pół godziny temu, chciał tych ludzi porzucić, a teraz wydawał rzeczowe polecenia jak rasowy dowódca. Kobieta, która chwilę wcześniej nie zawahałaby się ich zastrzelić, z ulgą pozwoliła oddać kierowanie obroną chłopakowi.

- Puścicie muzykę w zakładzie, niech tamci myślą, że macie jakieś zebranie, albo wspólny posiłek. Muszą skierować się w jego stronę. Potrzebuję jeszcze czterech osób, które się nie zawahają przed niczym.

Kobieta przywołała dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Jeśli zatwardziałe, ponure miny świadczyły o bezwzględności, ci ludzie na pewno nadawali się do tego, co zamierzał im zlecić Romek.

- Kto z was jest najbardziej bezwzględny? – Wysunął się jeden z mężczyzn. – Zbierzesz wszystkich, którzy nie nadają się do walki i zabarykadujesz się w najdalszym domu. Gdy przyjdzie czas…

- Powystrzelam każdego, kto się zbliży – wtrącił się zadowolony ze swojej odpowiedzi.

- Nie. Jeżeli mój plan nie wypali, będziesz musiał wszystkich pozabijać. Przynajmniej kobiety. To będzie lepsze niż los, jaki zgotują im bandyci.

Mężczyzna zbladł, przełknął nerwowo ślinę i nie wiedział, co ma robić.

- Sławek, zrób tak, jak powiedział. Liczę na ciebie.

Ich liczebność zmalała o prawie połowę. Sławek zabrał dzieci, staruszków, którzy ledwo poruszali się o własnych siłach i ciężarną, którą wcześniej widziała Julka. Zapłakana kobieta zdążyła się jeszcze rozstać z jednym z mężczyzn.

- Czy pozostali z was używali kiedyś granatów?

Wszyscy pokiwali przecząco.

- Wyrywacie zawleczkę, czyli to czarne kółeczko i rzucacie jak najdalej od siebie i najlepiej nie w swoich. Ustawicie się na piętrach, wokół tego placyku. Ci, co mają broń palną, będą na parterze. Kiedy dam znak, rzucicie granaty, każdy po jednym, więc powinny być cztery huki włącznie z moim. Dopiero wtedy wszyscy wychylają się ze swoich osłon, nie wcześniej! Wystrzeliwujecie jeden magazynek i się chowacie. Nikt nie robi nic, dopóki nie wydam rozkazu! Na miejsca!

- Gdzie będziesz? – zapytała Julka.

- Schowam się w budynku. Kilku spróbuje się schować właśnie w środku.

- Idę z tobą.

- Zaproponowałbym, żebyś poszła do domu z dziećmi i starymi, ale wiem, że i tak byś się nie zgodziła.

- Pewnie, że nie! Nie jestem dzieckiem.

- Na pewno?

Zatrzymał się nagle i spojrzał na nią.

- Boisz się, że wyruchałeś nieletnią?

- Zrobiłem tak?

- Bardzo możliwe. – Uśmiechnęła się tajemniczo i nonszalanckim krokiem ruszyła do wnętrza zakładu.

- Nie żartuję, ile masz lat?

- Naście.

- Weź mnie nie…

- Idą!

Ktoś krzyknął i wszyscy przyśpieszyli ustawianie się. Romek zaklął pod nosem i pognał za Julią do środka. Schowali się za zardzewiałym traktorem.

- Myślisz, że twój plan wypali?

- Nie mam pojęcia. Nikt nie jest przygotowany do regularnej bitki, na moje oko niektórzy pierwszy raz trzymali broń, o granatach nie wspominając. Jeżeli uda się je wyrzucić na zewnątrz, uznam to już za sukces.

- Dlaczego zmieniłeś zdanie?

Popatrzył na nią, ale szybko odwrócił wzrok.

- To ja znalazłem ich osadę i powiedziałem o niej w obozie.

Julia jeszcze przez pewien czas stała nieruchomo, analizując słowa Romka. Jego wyszkolenie i umiejętności potwierdzały, że to właśnie on byłby zdolny przetrwać zwiad i przekazywać informacje kumplom. Zapytała się w myślach, ile takich osad zostało zniszczonych przez niego? Ilu ludzi poniosło śmierć, ile kobiet zostało zgwałconych? Nie powiedziała jednak ani słowa, gdyż niepotrzebnie by go rozpraszała. Poza tym rozumiała chęć przetrwania. W końcu jednak Romek zreflektował się i chronił osadę, którą wcześniej skazał na zagładę.

Mieli dobry widok na plac między zabudowaniami. Wybrukowana nawierzchnia ginęła pod nawiezioną ziemią i liśćmi. Czas niemiłosiernie się dłużył, gdy wreszcie dostrzegli pierwsze sylwetki. Uzbrojeni mężczyźni przekradali się między osłonami, chowając się za ścianami i rozglądając uważnie. Nie słyszeli ich kroków ani rozmów, gdyż zagłuszała wszystko muzyka lecąca za plecami. Wabik okazał się skuteczny, gdyż niektórzy wskazali zakład mięsny i wszyscy bandyci zaczęli przesuwać się w stronę szerokiego wejścia.

- Zatkaj uszy – zwrócił się do Julki, po czym odbezpieczył granat i go rzucił.

Chwilę później rozległ się straszny huk, później po kolei jeszcze trzy. Romek uśmiechnął się z ulgą, gdyż wszystkie wybuchy rozległy się na zewnątrz i blisko siebie. Szybko jednak spoważniał, gdy rozpętało się piekło.

Osadnicy walili ze wszystkiego, strzelając praktycznie na oślep, gdyż gęsty dym ograniczał widok. Romek i Julia nie strzelali, tylko czekali. Długo nie musieli, gdy do środka wbiegło pięciu ludzi.

- Ognia! – krzyknął chłopak.

Wystrzelali cały magazynek i przeładowali. Romek dał znać dziewczynie, żeby się powstrzymała. W wejściu leżały cztery ciała. Piąty bandyta musiał w porę zawrócić. Wybiegli zza osłony i ostrożnie zbliżyli się do bandytów. Żaden z nich się nie poruszył, ale Romek i tak odkopał każdą broń w ich zasięgu. Gdy wyszli, plac był niemym świadkiem kaźni. Doliczyli się dziesięciu ludzi, z czego tylko dwóch było żywych.

- Piszczel? Co ty…

Bandyta nie dokończył, gdy Romek strzelił mu w twarz. Julia patrzyła zszokowana i może dlatego nie zareagowała, gdy podobnie uczynił z drugim. Gdy podniósł głowę, widziała jego zimne zdecydowanie. Cokolwiek zaszło między Romkiem, a jego byłymi kompanami, nie było tam przyjaźni, tylko długo tłumiona niechęć, a może nawet nienawiść.

- Wychodźcie!

Wszyscy powoli opuszczali domostwa, ze strachem i obrzydzeniem podziwiając masakrę. Romek liczył ciała.

- Dziesięć tutaj, cztery w środku, jeżeli najstarsi zostali w wozach, to brakuje jeszcze czterech. Ktoś widział uciekających?

Zanim ktokolwiek odpowiedział, wszyscy usłyszeli strzały z daleka.

- Dzieci! – wrzasnęła starsza kobieta, która zdawała się wszystkim zarządzać.

Kto mógł, zerwał się do biegu. Wszyscy gnali do domostwa na uboczu, w którym schowali się niezdolni do walki. Każdy miał w głowie polecenie Romka, żeby mężczyzna zaczął likwidować wszystkich, jeśli bandyci się zbliżą. Padły kolejne strzały. Kiedy wybiegli zza budynku, zobaczyli ciała leżące na ziemi i ochroniarza w drzwiach, który celował przed siebie.

Niektórzy zaklęli z ulgi, inni krzyknęli z radości. Ukrywający zaczęli wychodzić i wpadać sobie w ramiona. Romek i Julka stali na uboczu. W pewnym momencie dziewczyna stanęła naprzeciwko Romka, popatrzyła mu głęboko w oczy i rzuciła się mu w ramiona. Pocałowali się.

Kolejne godziny spędzili na porządkowaniu pobojowiska. Kilku osadników zebrało ciała na ciągnik i wywiozła je w sobie znanym kierunku. Romek wziął Julię i dwóch innych, żeby sprawdzić, co z samochodami i pozostałymi bandytami. Zakradli się do nich niepostrzeżenie, tym samym kompletnie ich zaskakując. Chociaż tamci unieśli ręce w geście poddania się, Romek nie miał litości. Ciała wrzucili do pobliskiego rowu, a samochody wprowadzili za prowizoryczny mur osady, który w jednym miejscu okazał się ciężarówką na chodzie. Później Romek z Julką się rozdzielili. Ona została porwana przez inne kobiety, a przywódczyni, przedstawiająca się jako Elżbieta, pokazała Romkowi pokój, który tymczasowo mogli zająć. Był czysty, schludny i przede wszystkim miał wygodny, nieśmierdzący materac.

Romek siedział przed zdezelowanym biurkiem, patrząc przez okno na zewnątrz. Po drugiej stronie, między rzadką zabudową stało pole zboża, a z boku zagroda ze świniami. Nawet stąd słyszał ciche chrumkanie. Uśmiechnął się do siebie.

- O czym myślisz?

Nie wiadomo skąd, wyrosła z boku Julka. Poruszała się niespokojnie, uśmiechała się niewinnie.

- O niczym.

Wskoczyła zwinnie na biurko, rozsiadając się przed nim. Nogi zwisały swobodnie z blatu, przygarbiła się, opierając dłonie o biurko. Patrzyła mu w oczy.

- Dałeś radę.

- No pewnie, miałaś wątpliwości?

- Oczywiście, z tobą to nigdy nie wiadomo. Najpierw gwałcisz, potem wypuszczasz. Najpierw uciekasz, potem wracasz. Zdecyduj się w końcu.

- Te, smarkulo, nie pyskuj do pana.

Kopnęła go lekko w kolano, ale i tak się wzdrygnął.

- Hej!

- Zostajesz?

- Zostaję. Ktoś musi ocalić tych ludzi przed taką wariatką jak ty.

- Coś powiedział?!

- Nagle nie wiadomo skąd wyciągnęła nóż i wycelowała w twarz Romka. Uniósł ręce w geście poddania się.

- Mówiłem, że jesteś gibka. I piękna…

Położył ręce na kolanach dziewczyny. Julka miała dla odmiany założone spodenki, więc pierwszy raz mógł dokładnie obejrzeć jej nogi. Były całkiem zgrabne. Przejechał dłońmi po ich powierzchni, w dół i w górę. Bardziej w górę niż w dół. Przygryzła dolną wargę, odchyliła się do tyłu, a nogi zaparła o jego. Butem dociskała jego krocze.

- No proszę, ale jesteś łatwa.

- Jaka?! –Nóż kolejny raz znalazł się przed oczami Romka.

- Szybka! Jesteś szybka!

Odłożyła broń i podciągnęła nogi pod siebie, obracając się prostopadle do chłopaka i kładąc na blacie. Rozpięła rozporek i powoli ściągnęła spodenki wraz z majtkami. Słońce padało na jej wzgórek, przebijając się przez poskręcane włosy łonowe. Patrzyła na niego z lekko rozchylonymi ustami. Romek przełknął ślinę i zerwał z siebie ubranie. Gdy siedział nagi, pochylony lekko do przodu, Julia znów usiadła przed nim, krzyżując nogi. Powoli ściągnęła koszulkę, a małe piersi uroczo wyskoczyły spod niej. Chłopak westchnął.

- Jestem tak boleśnie sztywny.

- Coś z tym trzeba zrobić…

Zsunęła się na niego, delikatnie nabijając się na sztywnego kutasa. Poruszała się wolno, spokojnie, jakby mieli całe życie przed sobą. Całował brodawki, masował cycki, obejmował pupę. Delektował się jej wymytym ciałem, pachnącym świeżością i podnieceniem.

- Podoba ci się, jak tak robię?

- Jest zajebiście.

- Jeszcze niedawno byłam dziewicą, a ile już potrafię.

- W zasadzie to wciąż jesteś dziewicą. – Spojrzał na nią z szelmowskim uśmiechem, wkładając palec w odbyt.

- Nie! – walnęła go w twarz.

- Hej! Przecież wiesz, że w końcu mi ulegniesz…

- Ale nie teraz.

Zeszła z niego i odwróciła się tyłem. Znów usiadła, opierając się o biurko. Przyśpieszyła i zaczęła cienko piszczeć.

- Jesteś taka ciasna.

Objął jej pośladki, masując je i ugniatając. Czasem nadawał tempo ich pracy. Ewidentnie rosło w nim podniecenie, gdyż nagle wstał, przydusił dziewczynę do blatu i sam zaczął pracować biodrami.

- Zerżnę cię tak, że przez tydzień nie usiądziesz.

- Chyba ty, jak ci jaja spuchną.

Włożyła rękę pod uda i bawiła się łechtaczką. Przygryzła dłoń, żeby nie krzyczeć. Biurko niebezpiecznie drgało, grożąc rozpadem, gdy wreszcie Romek stłumił krzyk i wpadł w spazmy. Dosłownie moment później gęsia skórka pojawiła się na ciele Julki, a ona sama nie wiedziała, co zrobić z rękami. Chłopak pchnął jeszcze kilka razy i usiadł ciężko na krześle.

Gdy Julia doszła do siebie, odwróciła się i klęknęła obok niego. Penis powoli opadał, ale i tak delikatnie go masowała. Z ciekawością sprawdzała konsystencję nasienia, jego lepkość, rysowała palcem esy-floresy na fallusie. Raz nawet powąchała nasienie, ale od razu ją odrzuciło. W końcu spojrzała na chłopaka, który zadowolony przyglądał się jej „zabawie”.

- Cieszę się, że zostajesz.

- Ja też. Szczególnie że jest tu tyle młodych i chętnych dupeczek.

Ścisnęła z całej siły penisa.

- O kurwa, żartowałem!

- Nie podobają mi się takie żarty.

- Spokojnie, tylko puść, proszę. Jesteś jedyna.

- Kim jestem? – Podniosła się i nachyliła nad Romkiem.

- jesteś jedyna i niepowtarzalna.

Patrzyli na siebie rozmarzonymi oczami. Usiadła na nim, przytuliła się i pocałowała. Odwzajemnił gest i tak złączeni grzali ciała w promieniach zachodzącego słońca.

Ten tekst odnotował 17,654 odsłon

Jak Ci się podobało?

Średnia: 9.75/10 (46 głosy oddane)

Pobierz w formie ebooka

Komentarze (14)

0
0
Wow... od początku do końca czytane z zapartym tchem. Sceny seksu jak zawsze opisane tak, że działają na wyobraźnię.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Czy planujesz drugą część?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Magd:
Dziękuję 🙂

@Tomasz:
Na chwilę obecną nie.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Truposz pozbawiony zmysłów wciąż był w stanie zlokalizować ofiarę? Jak?
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Nie zamierzałem tego wyjaśniać wprost, ale pojawiła się sugestia o przyciąganiu do duszy żywych. Mimo wszystko pragnę zauważyć, że główni bohaterowie to nie naukowcy, zrobili zaledwie jeden eksperyment, który niewiele wyjaśnił. Zresztą to nie była istota opowiadania, gdyż tak naprawdę wszystkie historie o zombie są skazane na porażkę z tego prostego powodu, że ciała gniją, więc po pewnym czasie powinny się po prostu rozpaść. A skoro gniją, to organy odpowiedzialne za zmysły również się rozpadają. Dlaczego więc wszystkie te nieumarłe istoty potrafią podążać za ofiarą? Tym wywodem chciałem zwrócić uwagę, że naukowa strona nie ma znaczenia.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
-1

Moment, kiedy oczy przyzwyczajały się do nowej perspektywy, wystarczył, żeby coś ją chapnęło.

Jakiś umarlak ją chwycił?

Tym razem jednak szczęście jej sprzyjało.

Co się stało z tym czymś, co ją chapnęło? Nie rozumiem pierwszego akapitu.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Klimat podobny do opowiadania MiB - "Schron"
Co oczywiście nie przeszkadza 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0

Odwzajemnił gest i tak złączeni grzali ciała w promieniach zachodzącego słońca.


ależ idylliczny happy end... Brawo!
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
O tym, czy rozprawa na temat sensu istnienia żywych trupów nie mnie osądzać, ale znalazłoby się liczne grono, które za takie stwierdzenie rozszarpałoby Cię na strzępy 😉

Chodziło mi o brak realizmu. Zombie pozbawione wszystkich zmysłów potrafi zlokalizować... duszę? WTF 🙂

Poza tym, nie za bardzo łyknąłem fragment w którym Julka ubiera się po gwałcie w takim tempie, że jest w stanie dogonić Piszczela, "zanim ten zniknął za zakrętem"? Sądziłem, że w świecie osadzonym w realiach TWD, czyli totalne post apo, raczej nie ma czasu na powolne spacerki, by podziwiać efekt upadku cywilizacji?

Poza tym sam motyw "związku" między Piszczelem a Julką (kto by się tym przejmował gwałtem, prawda?) i ustalenie relacji na zasadzie "ruchania w tyłek podczas gdy ty będziesz dźgać zombie" wybiło mnie kompletnie z rytmu, przez co resztę przeleciałem po łebkach.

Nie wystawiłem oceny.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
@Mr Hyde:
Źle sformułowałem myśl, chodziło mi o to, że coś mogło ją złapać. Fragment poprawiony. A te brawa to były sarkastyczne? 🙂
@Greatlover:
Przypuszczam, że gdybym wywalił cały ten fragment o zmysłach, opowiadanie w oczach niektórych by zyskało.
Co się tyczy TWD, znam wyłącznie serial i w ostatnich sezonach raczej urządzają sobie spacery. Może sam fragment źle został napisany, ale na ogół postapo nie oznacza, że wszyscy muszą gdzieś biegać i bez przerwy się kryć.
Rozumiem, że relacja między głównymi bohaterami cię nie przekonała. To jest moja wizja relacji międzyludzkiej w bezwzględnym świecie, gdzie na pierwszym miejscu stawia się przetrwanie. Julka jest pragmatyczna — seks za zwiększenie szans przeżycia to dla niej dobry interes. Co do oceny, to się nie krępuj, daj nawet 1, jak tak oceniasz. Przyjmę to na klatę 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Nie, brawo jest szczere. W przeciwieństwie do Lovera podoba mi się to humorystyczne odrealnienie, które tutaj zaproponowałeś. Odbieram to opowiadanie jako lekki pastisz bajek o zombich. Już pierwszy akapit opisujący w jednym zdaniu obraz jak z horroru - wymarłe miasto, resztki płyt pilśniowych, i zaraz potem mówiący o jakimś niegroźnym "umarlaku" zapowiada, że nie wszystko będzie na serio.
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Mam regułę: nie czytałem, nie oceniam 🙂
Zgadzasz się z tym komentarzem?
+1
0
@Greatlover:
To jest gorsze od 1, bo znaczy, że było tak słabo, że nie byłeś w stanie dotrwać do końca! 😉
Zgadzasz się z tym komentarzem?
0
0
Pamiętaj, że Ty to powiedziałeś 😀
Zgadzasz się z tym komentarzem?

Dodaj komentarz

Zaloguj się

Witamy na Pokatne.pl

Serwis zawiera treści o charakterze erotycznym, przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Decydując się na wejście na strony serwisu Pokatne.pl potwierdzasz, że jesteś osobą pełnoletnią.