Mars
22 marca 2017
Szacowany czas lektury: 11 min
Opowiadanie niezależne, choć łączy się z poprzednim "Wenus". Miłej lektury.
Ostatnie polowania były najlepsze w całym moim życiu. Zwierzyna była dzika, teren zupełnie nagi co utrudniało skradanie się. Byliśmy dobrzy w te klocki, czasem za dobrzy, dlatego z radością przywitałem wszelkie komplikacje. Dzięki temu zabawa była naprawdę niesamowita.
Przerzuciwszy sobie przez ramię związaną panterę, ruszyłem po stromym, skalistym zboczu, dołączając do reszty chłopaków.
- Pospiesz się! - zawołał jeden z dołu akurat w momencie, gdy przyspieszyłem, wychodząc na równinę. Pogoda była nieciekawa. Zbierało się na gwałtowną, letnią burzę a do obozu mieliśmy jeszcze trochę drogi. Nie zważając na ciężar na plecach, puściłem się biegiem, szybko wyprzedzając grupę.
- Hej!
- Kto ostatni w obozie ten lama! - krzyknąłem. Triumf trwał krótko. Większość z kompanów upolowała ptactwo, toteż z mniejszym obciążeniem, wybili się przede mnie i pierwsi przekroczyli niewielkie, drewniane ogrodzenie.
W momencie kiedy dotarłem do paleniska, na niebie pojawiły się pierwsze błyskawice.
- Musicie wypatroszyć mięso - pouczył nas po raz enty opiekun. Z nie mniejszym zapałem, wziąłem się za zrywanie skóry ze swojego łupu. Zajęło mi to dużo czasu, jednak po latach praktyki, zdążyłem wyrobić się z tym do kolacji. Wciąż brudny, odmówiłem z resztą chłopaków modlitwę przy palenisku i dyskretnie wymknąłem się na tyły namiotów w stronę prowizorycznego prysznica z deszczówki.
- Grom! - zawołał ktoś za mną, gdy już ściągałem koszulkę.
- Tak?
- Dzisiaj twoja pożegnalna kolacja. Nie pindrz się za długo!
- Tak, proszę pana. - odparłem i jednym ruchem zdjąłem z siebie spodnie oraz bokserki i pozostawiwszy u stóp gniazdo z ubrań, wyskoczyłem z nich i zaciągnąłem płócienny parawan. W chwili gdy woda zaczęła sączyć się z bambusowego kranu, pierwsze krople deszczu spadły na ziemię. Ze śmiechem zauważyłem, że był cieplejszy niż ten w zbiorniku. Pospiesznie wyszorowałem piachem dłonie, po czym zacząłem myć się normalnie. Z nadal mokrymi włosami, opasałem się wiszącym obok czyimś ręcznikiem i wszedłem do swojego namiotu. Darując sobie przebieranki, włożyłem jedynie bojówki i dołączyłem do towarzyszy. Ogień mimo wilgoci trzaskał wysoko. Powietrze orzeźwiało a zapach pieczonej dziczyzny wykręcał żołądek z głodu. Kiedy śpiewy na cześć boga Marsa ucichły, opiekun obozu sięgnął po upolowaną sarnę i podzielił ją na kawałki dla dwóch najstarszych młodzieńców. Będąc jednym z nich, odebrałem posiłek i zacząłem jeść. Kiedy posiliłem się, zaspakajając pierwszy głód, podszedłem do obracającej się pieczeni i razem z chłopakiem, który także dostał jedzenie w pierwszej kolejności, wydzieliliśmy porcję dla następnych czterech osób. Ci zaś po zjedzeniu, zrobili to samo dla następnych szesnastu. Taka była hierarchia, a ja w tej hierarchii byłem obecnie najwyżej.
- Jutro drodzy młodzieńcy, wasz przyjaciel Grom, zostanie Namaszczony na mężczyznę. Uczcijmy jego ostatnią noc w obozie. Zgodnie z tradycją o świcie wyruszy na północ do świątyni Marsa, gdzie zostanie przejęty przez kapłanów i zawieziony do Rezerwatu Siedmiu Jezior. Tam zaś odbędzie się ceremonia, po której trafi do klasztoru. Gromie, czy jest coś, czym chciałbyś się z nami podzielić? - zwrócił się do mnie opiekun.
Choć wielokrotnie przygotowywałem się do tego "przemówienia", wszystko co kiedyś chciałem zawrzeć w tej chwili i czym pragnąłem się podzielić, gdzieś uleciało. Dotąd miałem wrażenie, że ten moment będzie przełomowy. Jednakże teraz w głowie świeciła mi pustka a jedyne o czym mogłem myśleć to o tym, że dzisiejsza pieczeń była wyjątkowo smaczna.
- Cieszę się, że mogłem z wami spędzić wszystkie te lata. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
- Dziękuję Gromie. Teraz świętujemy.
Noc upłynęła szybko. Kiedy niebo zaczęło jaśnieć, pięciu następnych w kolejności do namaszczenia chłopaków, pomogło przygotować mnie do wyprawy. W spory plecak zapakowałem podstawowy ekwipunek na pieszą podróż, w tym także ceremonialne szaty, na które składały się przepaska na biodra i skórzany pas.
Zaraz po tym jak zostałem spakowany, ubrano mnie w skórę i płaszcz. Gdy zaczęło świtać, opiekun mojego obozu przyszedł po mnie i razem ze wszystkimi obozowiczami doprowadził na skraj ogrodzenia. Teren przede mną był pusty jak stepy. Zieleń traw mieszkała się swoją barwą z czerwienią ziemi. Ten kontrast majaczył mi przed oczami jak trójwymiarowe obrazki na pocztówkach.
- Gromie! Oto nadszedł dzień naznaczenia ciebie na męża. Klęknij przede mną - krzyknął. Pomimo tonu jaki przybrał jego głos, sytuacja wcale nie była podniosła. Nie czułem niczego nadzwyczajnego. Podchodziłem do tego jak do kolejnej przygody. Nie miałem czego się obawiać.
Będąc dziesięcioletnimi chłopcami w ramach treningów musieliśmy sami wytrwać noc w lesie lub górach a w dniu piętnastych urodzin każdy z nas pokonywał samotnie drogę do świątyni Marsa. Nie było w tym nic przerażającego.
Stawiając obok siebie plecak, klęknąłem pokornie na jedno kolano. Opiekun zanurzył palec we krwi mojej ostatniej upolowanej zwierzyny i malując palcem, nakreślił mi na czole symbol nieskończoności.
- Idź. Niech bóg cię strzeże od bólu...
- I tajemnic nocy - dodałem, kończąc krótką formułkę pożegnania.
Nie zwlekając,wstałem, zarzuciłem plecak i kiwnąłem głową w stronę kolegów. Może los sprawi, że rzeczywiście kiedyś się spotkamy.
Spojrzawszy jeszcze w stronę metropolii ciągnącej się w oddali za lasem, obróciłem się i ruszyłem w wyznaczonym kierunku.
***
Świątynia nie zmieniała się od wieków. Jej surowy wygląd był schludny a brak zdobień i wymyślnych rzeźb sprawiał, że czułem się jak w domu. Kiedy wszedłem głębiej, zapaliłem pochodnię od świętego ognia i umieściłem ją pod wielką, kilometrową kamienną postacią boga. Usiadłem po turecku i czekałem na wezwanie. Dopiero po dobrej godzinie, w drzwiach po lewej stronie pojawiła się ciemna postać.
- Pójdź za mną.
Po tych słowach mężczyzna zniknął. Szybko zebrałem swoje rzeczy i udałem się za nim.
Wiedziałem, że świątynia liczy sobie kilka pięter i wiele komnat, jednak jak do tej pory bywałem jedynie w głównej sali gdzie znajdowała się rzeźba Marsa.
Mijane przeze mnie korytarze były zimne i wilgotne przez wykute w skale tunele. Zdawały się być niewykończone, gdyż ściany wciąż były chropowate a sufit i posadzka nierówne. Przy każdym kroku musiałem uważać, by nie skręcić kostki.
Kapłan w końcu wprowadził mnie do większego holu a stamtąd do komnaty. Pomieszczenie było wysokie i przychodziło w wielką łaźnie. Zaskoczony rozejrzałem się wokół.
- Czas byś wziął kąpiel i ubrał się w rytualne szaty. Nałóż na siebie oleje korzenne.
Nie wyjaśniając nic więcej, wyszedł. Ustawiłem plecak pod kolumną podtrzymującą strop i zacząłem się rozbierać. Szorstkość powierzchni pod stopami z każdym metrem stawała się gładsza. Bez lęku o niewygodę, zszedłem po szerokich schodkach i zanurzyłem się w wodzie. Tak przyjemnej kąpieli jeszcze nie doświadczyłem.
Przywołując się do porządku, przyspieszyłem tempo i niedługo potem byłem już gotowy na ceremonię. Kapłan jak gdyby czytając mi w myślach, wszedł do komnaty w momencie gdy zapinałem pas.
- Gotowy?
- Tak.
- Zatem chodźmy.
Znów ruszyłem za nim, zerkając na plecak i płaszcz.
- Już nie są ci potrzebne. Dostaniesz nowe.
Bez zbędnych pytań wyszliśmy na korytarz i udaliśmy się do samochodu.
Podróż była krótka. Rezerwat Siedmiu Jezior znajdował się niedaleko i był ogrodzony wysokim murem. Tak jak uczono nas wcześniej, jego wygląd był żywcem z podręcznika a przebieg ceremonii nie odbiegał od normy.
W końcu zatrzymaliśmy się przed bramą.
Kapłan wsiadł z samochodu, poprowadził mnie pod wrota i wklepując szyfr na panelu obok, otworzył wejście. Nic nie mówiąc, wprowadził mnie do środka.
Teren był w większości zalesiony. Po kilkunastominutowym spacerze ujrzałem w oddali lśniąca wodę jednego z jezior. Dopiero w tym momencie zacząłem się odrobinę denerwować.
- Teraz wejdziesz do Świątyni Namaszczenia. Tam zostaniesz oddany w ręce innych. W tym miejscu nasze drogi się rozchodzą.
- Dziękuję.
- Niech bóg strzeże cię od bólu...
- I tajemnic nocy.
Kapłan pokłonił się i odszedł. Rozluźniłem ramiona i ruszyłem dalej. Odrobinę z boku od ścieżki, na niewielkiej plaży, stał budynek. Ściana od strony jeziora była w całości pokryta wysokimi oknami. Wewnątrz panował mrok więc całe piękno okolicy odbijało się od szyb.
Po chwili dotarłem do wejścia i uniosłem rękę, by zapukać. Już uniosłem rękę, gdy nagle drzwi otworzył ktoś od środka. Przed moimi oczami ukazała się kobieta.
Pamiętam, że na niektórych lekcjach wspominano nam o innych gatunkach w galaktyce. Na planecie Wenus mieszkały kobiety. Ich ciała pod wieloma względami były podobne do naszych, choć w rzeczywistości zdawały się być zdecydowanie bardziej kruche a niewielkie wypukłości na klatce piersiowej wyglądały nietypowo i intrygująco.
- Witaj Grom.
- Witaj - wyjąkałem. Kobieta uśmiechnęła się do mnie i ruchem ręki nakazała wejść do środka. Pomieszczenie było duże, składające się z jednej izby bez zbędnych ścian i mebli. Od razu zauważyłem okna i widok za nimi. Na środku znajdowało się niepościelone loże z metalowym zagłówkiem. Kobieta podeszła do okna. Nie wiedząc co z sobą zrobić, podążyłem za nią i milcząc, czekałem na rozwój wydarzeń.
Niedługo potem do pomieszczenia weszły kolejne trzy kobiety. Dopiero wtedy zauważyłem, że każda z nich ubrana jest w coś na podobieństwo tuniki, która ściśle przylegała do górnej części ciała, natomiast od bioder w dół rozchodziła się luźno zwiewnym materiałem do połowy ud. Nogi miały smukłe i umięśnione zdecydowanie mniej niż ja czy inne chłopaki. Biodra szersze, za to brzuch lekko zaokrąglony i mocno wcięty w talii. Piersi wielkości połówek pomarańczy skryte były za jasnym materiałem.
- Witaj. Jesteśmy kapłankami bogini Wenus. Przybyłyśmy tu aby cię namaścić na mężczyznę. Proszę, nie obawiaj się nas. Ten rytuał jest inny niż wszystkie i dzięki temu miło zapamiętasz go do końca życia. - powiedziała ciemnowłosa piękność.
Kobiety ustawiły się w szeregu. Przez moment przypatrywałem się im, aż moje spojrzenie przykuło coś innego -w końcu sali stał stolik na kółkach, na którym ułożone były fiołki z olejkami, purpurowe wstęgi z lśniącego materiału i kilka niewielkich, metalowych obręczy.
- Pora rozpocząć ceremonię. Odpręż się. To co zrobimy, w niczym nie będzie przypominać twojego poprzedniego życia.
Tak jak nakazała, spróbowałem się rozluźnić. Kobiety podeszły do mnie i bardzo ostrożnie zaczęły mnie rozbierać. Ich dotyk był delikatny lecz pewny. Odrobinę zmieszany stałem jak słup soli, nie wiedząc co z sobą zrobić. Kiedy stanąłem przed nimi nagi, ich zachowanie zdumiało mnie jeszcze bardziej. Gorące wargi każdej z nich zaczęły dotykać mnie w różnych partiach ciała. Jedna skupiła się na karku, druga na torsie. Parzący oddech czułem także na lędźwiach i udach. Nagle klęcząca przede mną blondynka przesunęła po mojej męskości ręką. Jeszcze nigdy do tej pory nie była twarda do tego stopnia. Zażenowany postąpiłem krok do tyłu, wpadając na dwie inne kobiety.
- Połóż się na łóżku i rozluźnij.
Kiwając machinalnie głową, zrobiłem jak kazała. Kapłanki stanęły wokół mnie i zaczęły się rozbierać. Widząc jak ukazują mi swoje piękne, giętkie ciała, mój penis napiął się jeszcze bardziej. Zacząłem oddychać szybciej, w myślach przywołując się do porządku.
Z uśmiechami na ustach zaczęły nagie wspinać się na łoże i skradać na czworaka. Zapierając się nogami, podsunąłem się wyżej.
Niezrażone zaczęły mnie dotykać i całować po nogach, następnie brzuchu, ramionach. Nie mogłem rozróżnić pieszczot. Z westchnieniem oddałem się ceremonii.
Nagle jedna z kobiet wspięła się wyżej i ocierając biustem o moją pierś, zaczęła mnie całować. Prowadzony instynktem odwzajemniłem pocałunek. Wtedy kolejna chwyciła moją męskość w dłonie. Nie mogąc powstrzymać swoich odruchów dłużej, wystrzeliłem. Zawstydzony spróbowałem wstać.
- Wspaniale. To cześć ceremonii. Będziemy kontynuować. Zaznasz rozkoszy jeszcze nie jeden raz - szepnęła przewodząca. Przełknąłem głośno ślinę wciąż przeżywając orgazm.
Tak jak obiecała, zapał z jakim mnie pieściły, wzmógł się. Zaczęły pojękiwać razem ze mną i ocierać się o mnie. Nakierowywały moje dłonie na swoje piersi, ucząc jak dawać im przyjemność. Ich nietypowe ciało dotykało mnie swoją wilgocią w różnych miejscach. Aż do momentu gdy jedna z kapłanek stanęła nad moją głową i ukazała mi swoje ciało całkowicie. Kobiecość, jak to nazwała, była mocno różowa i mokra. Rozchyliła palcami swoje płatki pokazując wnętrze i powoli opuściła mi się na twarz. Najpierw uderzył mnie zapach. Słodki. Następnie smak i temperatura. Była szaleńczo gorąca.
- Możesz mnie pieścić jak przy pocałunku - wysapała z prośbą w głosie. Nie czekając dłużej, językiem zacząłem badać to wspaniałe miejsce. Odruchowo złapałem ją za biodra, sadzając sobie bardziej na twarzy. Jęknęła.
Zatracony w dawaniu jej przyjemności nagle poczułem uścisk na penisie a potem czyjeś wargi na jego główce. Krzyknąłem. Kobieta nade mną wplotła mi palce we włosy i mruknęła coś z zadowoleniem. Wygiąłem plecy, czując jak mój penis zanurza się głębiej i dotyka gardła kobiety. Zaczęła wykonywać posuwiste ruchy głową, liżąc mój trzon, równocześnie masując dłonią u nasady. Kolejne fale ognia przetoczyły się po moim wnętrzu i po raz kolejny trysnąłem. Kapłanka jęknęła i zlizała ze mnie spermę. Zasapany przytuliłem policzek do uda siedzącej na mnie kobiety.
Przez chwilę nie mogłem zebrać myśli. Dopiero po kilku większych wdechach byłem zdolny otworzyć oczy.
- To jeszcze nie koniec.
Na dźwięk tych słów znów stwardniałem. Tym razem inna z dziewczyn wzięła mnie do ust. Równocześnie moje ciało było pieszczone w pozostałych miejscach. Odnosiłem wrażenie, że były wszędzie a ich dotyk palił mnie żywcem.
Blondynka oblizała mnie dokładnie i chwyciwszy penisa w dłoń, wstała i usiadła na nim. Doznanie jakiego doświadczyłem było wyjątkowe. Z rozkoszy uniosłem się do góry i pół siedząc, złapałem ją za biodra. Mruknęła i zaczęła się kołysać. Jej wnętrze było jeszcze bardziej gorące niż usta. Śliskie i mokre otulało mnie miękkością, przybliżając do kolejnego orgazmu. Serce mi łomotało a ja myślałem tylko o tym, by zanurzyć się w niej jeszcze raz. I jeszcze. Głębiej.
Reszta kobiet całowała moje ciało, które wstrząsały dreszcze. Z krzykiem osiągnąłem kolejny orgazm a wraz z nim kobieta szarpnęła się na mnie i również z głośnym jękiem, ścisnęła mnie za dłonie. Poczułem miarowe skurcze na swoim penisie, który wciąż wyrzucał z siebie porcję spermy. Nigdy nie było tego aż tyle.
Opadłem na materac.
- Czy to już koniec? - wysapałem.
- Nie. Każda z nas musi dojść do orgazmu przynajmniej raz.
Zadowolony uniosłem się na łokciu i pchnąłem pierwszą kapłankę. Bez pytania o zgodę, pocałowałem ją namiętnie i zaserwowałem całą paletę pieszczot jakimi one obdarowały mnie wcześniej.