Ławria
26 marca 2015
Szacowany czas lektury: 18 min
Dochodziła godzina 18. Niebo nad Moskwą zakryły gęste, niemalże czarne chmury, z których w każdej chwili lunąć mogła potężna ulewa. Mieszkańcy jednego z największych europejskich miast musieli to zauważyć, gdyż przechodnie wyraźnie przyspieszyli kroku, chcąc jak najszybciej schronić się w swoich mieszkaniach, a kierowców samochodów z wzrastającą nerwowością poczęli przyciskać klaksony oraz kląć na tych, którzy w ich mniemaniu opóźniali ich powrót do domów. Zgiełk i harmider towarzyszący ulicom Moskwy stał się większy niż zwykle, a zniecierpliwienie jego obywateli dało się zauważyć niemalże w każdym zakątku miasta.
Niemalże, bo pogoda i pośpiech towarzyszący zbliżającej się burzy zupełnie nikogo nie obchodziły w budynku przy placu Łubiańskim, którego próg przekraczał właśnie pewien elegancki mężczyzna w towarzystwie swojego asystenta.
- Dobry wieczór, towarzyszu – zwróciła się do niego recepcjonistka, zakładając na twarz jak najszczerszy i najbardziej miły ze swoich uśmiechów.
- Dobry wieczór, towarzyszko Alono – odpowiedział mężczyzna, przechodząc obok niej obojętnie. Minął ją tak szybko, że nawet nie zdążył zauważyć, jak wielką poczuła ona ulgę, że ten już się oddala.
Gabinet człowieka ubranego w elegancki płaszcz oraz najmodniejszy obecnie kapelusz mieścił się na trzecim piętrze gmachu, do którego właśnie wszedł. Nie tam jednak skierował swoje kroki. Od razu udał się do podziemi. Kiedy już znalazł się w pomieszczeniach piwnicznych, jego oczom ukazał się długi korytarz, po którego bokach znajdowało mnóstwo stalowych drzwi z małymi zakratowanymi okienkami na wysokości głowy. Przybysz nie miał wątpliwości, do których drzwi się udać. Ruszył w kierunku tych, zza których dochodziły wyraźne odgłosy bójki. Nie minęła minuta, a otworzył drzwi celi, w której znajdowało się dwóch umundurowanych strażników. Wzrok przybysza nie skupił się jednak na nich, lecz na ich towarzyszu, którego losu mało kto by mu pozazdrościł. Siedział on przywiązany do krzesła stojącego w kałuży krwi. Przybysz spojrzał mu w twarz. Zdradzał on wyraźne oznaki wyczerpania. Na ten widok na twarzy eleganckiego mężczyzny pojawiło się szydercze zadowolenie.
- Zaczął mówić? - zwrócił się do pozostałych.
- Jeszcze nie – stwierdził jeden z katów.
Przybysz podszedł do więźnia, kucnął przed nim, a następnie podniósł mu twarz, by mu w nią spojrzeć. Oczom bitego ukazała się owalne, niezbyt oryginalne i pociągające oblicze z dużym czołem i masywnym nosem oraz oczy ukryte za szkłami okularów. Mężczyzna zdjął kapelusz, pogładził zaczesane do tyłu rzadkie czarne włosy i zwrócił się do swojego rozmówcy.
- Spójrz na mnie.
Tamten otworzył oczy.
- Wiesz, kim jestem?
- Jak mógłbym nie wiedzieć? Ławrientij Beria we własnej osobie.
Beria znów się uśmiechnął.
- No właśnie. A Ty jesteś... Kowalin?
- Kowaliow.
- Właśnie, Kowaliow. Władimir Iwanowicz. Powiedz mi zatem, Władimirze Iwanowiczu, dlaczego nie chcesz ze mną współpracować?
Kowaliow nie odpowiedział.
- Władimirze Iwanowiczu, nie pogrywaj sobie ze mną – rzekł Beria, po czym zaczął powoli krążyć dookoła niego. - Dobrze wiemy kim jesteś. Jesteś tylko małym człowiekiem, który znalazł się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie. Jesteś tylko małym człowiekiem, który podjął złą decyzją i zaczął współpracować z niewłaściwymi ludźmi. Jesteś tylko małym człowiekiem, który ukrywa wrogów rewolucji.
Ponownie zbliżył się do swojego więźnia.
- Gdzie ukrywasz wrogów rewolucji.
Kowaliow nie odpowiedział.
- Powiedz nam, gdzie ukrywasz wrogów rewolucji, a wyjdziesz stąd z życiem.
Ponownie brak odpowiedzi. Beria znów wstał.
- Oj, Władimirze Iwanowiczu, Władimirze Iwanowiczu. Na trzecim piętrze znajduje się mój gabinet. Tam trzymane są najważniejsze informacje państwowe. A pamiętasz, kto to pomieszczenie zajmował poprzednio?
- Nikołaj Jeżow – odezwał się Kowaliow.
- Właśnie. Nikołaj Jeżow. „Krwawy karzeł”. Człowiek, który niezłomnie przyczynił się naszej wspaniałej ojczyźnie. Ale potem popełnił błąd, Zdradził naszą ukochaną matkę Rosję, nasz Związek Sowiecki. A wiesz, gdzie jest teraz?
Ponownie brak odpowiedzi.
- Dokładnie. Nie żyje. Powiem ci więcej. Egzekucja na towarzyszu Jeżowie odbyła się w sąsiedniej celi. A teraz uważaj. Jeżeli taki los spotkał kogoś, kto wykazał się tak ogromnym patriotyzmem, jak towarzysz Jeżow, to pomyśl, co możemy zrobić z tobą. Z Władimirem Iwanowiczem Kowaliowem.
Kowaliow nadal milczał. Na jego twarzy pojawiało się coraz większe cierpienie.
- Powiedz mi, Władimirze Iwanowiczu, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak długo już z nami przebywasz?
Więzień spojrzał na Berię.
- Dwa tygodnie, Władimirze Iwanowiczu, dwa tygodnie. Za to od trzech dni ciebie już na tym świecie nie ma.
Kowaliow spojrzał na przybysza, otwierając szeroko oczy.
- Tak, Władimirze Iwanowiczu. Wyobraź sobie, że ktoś przypadkiem twojej rodzinie przed trzema dniami wysłał telegram o twojej śmierci. Ciebie już tu nie ma. Nikt cię tu nie usłyszy, nikt po ciebie nie przyjdzie. Zresztą zginąłeś, bo powiedziałeś nam to, co chcieliśmy usłyszeć, bo ich zdradziłeś. Więzień zaczął rzewnie płakać.
- Zawsze możesz jednak sprawić swoim bliskim niespodziankę i uświadomić im nasz błąd. Wystarczy, że zaczniesz z nami współpracować i powiesz nam, gdzie ukryłeś wrogów rewolucji.
- Nigdy! - syknął przez zęby Kowaliow.
- Nigdy? - mruknął Beria. - To się jeszcze okaże. Dugin! Dajcie mi swój pistolet.
Powiedziawszy to zabrał broń jednemu ze strażników, po czym sprezentował Kowaliowowi soczystego kopniaka. Ten od razu spadł z krzesła. Kat szybki ruchem je z niego ściągnął, po czym wymierzył rewolwer w jego staw skokowy i wypalił. Pomieszczenie wypełniło się przeraźliwym krzykiem i płaczem, któremu zaraz zawtórował następny wynikły z okaleczenia drugiej nogi.
- Zatem jak będzie, Władimirze Iwanowiczu? Powiesz nami, gdzie ukryłeś wrogów rewolucji.
W odpowiedzi otrzymał tylko krzyk i płacz. Dług się nie namyślać, wycelował, a następnie przestrzelił mu obie dłonie.
- Gdzie ukryłeś wrogów rewolucji?! - podniósł głos zniecierpliwiony Beria.
Nie uzyskawszy żadnej informacji, kazał przewrócić Kowaliowa na plecy, by wymierzyć mu najmocniejszego, na jakiego było go stać, kopniaka w jądra. Wrzask wręcz przerodził w pisk. Następnie strzelił w ich kierunku, lecz minimalnie chybił. Uczyniwszy to, podszedł do więźnia i kucnął przy nim.
- Myślisz, że spudłowałem? Otóż nie. Zrobiłem to celowo. Jeśli nie chcesz stać się eunuchem i kurewką dla współwięźniów, lepiej zacznij mówić, bo moja cierpliwość, powoli się wyczerpuje.
- Dobrze, już dobrze! Powiem! Powiem.
Beria przystawił ucho do ust Kowaliowa. Na jego twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia. Wysłuchawszy tego, co więzień ma do powiedzenia, rzekł:
- Dziękuję, bardzo dziękuję.
Wstał i dodał:
- Podjąłeś właściwą decyzję, Władimirze Iwanowiczu.
Wtedy podniósł broń i wystrzelił w kierunku przyrodzenia katowanego. Ze spodni zaczęła tryskać ciemnobrunatna krew. Wrzaski, a wręcz piski Kowaliowa dobitnie przypominały dźwięki wydawane przez zarzynaną świnię. To przywdziało dziki uśmiech pełen zadowolenia na twarz oprawcy. Ten wyszczerzył zęby, a następnie wpakował cztery ostatnie naboje w głowę więźnia. Tym samym uciszył go raz na zawsze.
- Tak to się robi – rzekł oddając pistolet prawowitemu właścicielowi.
- Powiem wam to samo, co kiedyś powiedziałem towarzyszowi Stalinowi. I zapamiętajcie to do końca życia. Nie ma takiego drzewa, którego nie potrafiłbym ściąć.
To powiedziawszy, opuścił celę i udał się do swojego gabinetu. Spędził tam dwie godziny, przeglądając dokumenty, czytający raporty z działania podległego mu NKWD oraz zatwierdzając śledztwa. Już miał się zbierać do domu, gdy przypomniał sobie o teczce zostawionej mu wczoraj przez sekretarkę. Zajrzał do szuflady, z której wydobył pokaźny zestaw dokumentów opatrzony nazwą: „Katyń”. Przeczytał kilka stron, zapoznał się ponownie ze sprawą, po czym sięgnął po telefon. Gdy tylko po drugiej stronie rozległ się głos, powiedział pewnym głosem:
- Proszę o połączenie z towarzyszem Stalinem.
Minęła zaledwie chwila, gdy w słuchawce rozległ się głos najpotężniejszego ówcześnie człowieka na ziemi.
- Co się, kurwa, stało? Kto śmie mnie niepokoić o tej porze – rzekł zdenerwowany wódz.
- Towarzyszu Józefie Wissarionowiczu, z tej strony Beria.
- Dobry wieczór, Ławriuszka. Jaka ta pilna sprawa z twojej strony zaburza mój wieczorny spokój?
- Towarzyszu Józefie Wissarionowiczu, proszę mi najmocniej wybaczyć, ale potrzebuję pilnych instrukcji w sprawie Katynia. Chodzi o Polaków
- Co masz na myśli?
- Towarzyszu Józefie Wissarionowiczu, w bunkrach w Katyniu wciąż trzymamy około 20 tysięcy polskich oficerów pojmanych w trakcie walk we wrześniu 1939.
- Zrób z nimi, co uważasz za stasowne.
- To właśnie zrobię – odrzekł. - Dobrej nocy, towarzyszu Józefie Wissarionowiczu.
Odłożył słuchawkę, po czym skierował swój wzrok na przedstawione mu dokumenty, po czym z dziką radością napisał na nich: „Zabić. Ł. Beria”.
Spojrzał wtedy na zegarek.
- Czas wracać do żony – mruknął do siebie, po czym wstał, wziął płaszcz i kapelusz i pospiesznym krokiem opuścił Łubiankę i wsiadł do czarnej limuzyny w towarzystwie swojego adiutanta, Sarkisowa.
- Wieź mnie do domu. Tylko powoli. Mam ochotę popatrzeć na miasto.
Samochód ruszył oczom Berii ukazały się ulice i chodniki spływające wodą niczym potoki. W niektórych miejscach spadło tyle wody, że pod względem jej przepływu mogły równać się z drobnymi rzekami. Ludzie poczęli ponownie wychodzić z domów. Szczególnie młodzi i studenci, którzy spieszyli do klubów i dyskotek na całonocne zabawy. Przy przejeździe przez jedno ze skrzyżowań, Beria spojrzał przez okno. Ujrzał tam dwie wychodzące ze sklepu z alkoholami dziewczyny, które na pierwszy rzut oka nie mogły mieć więcej niż 25 lat. Obie ubrane były imprezowo, nosiły długie szpilki i krótkie spódniczki. Jedna z nich była blondynką o włosach dorastających do łopatek, druga nosiła krótką czarną czuprynę. Kierowca użył klaksonu. Dziewczyny odwróciły się w stronę pojazdu, a następnie się uśmiechnęły i pomachały w jego kierunku, po czym ruszyły w swoją stronę.
- Jedź za nimi.
Kierowca posłusznie wykonał rozkaz. Zwolnił i zaczął podążać za wskazanymi dziewczynami, które, niczego nie podejrzewając, radowały się i cieszyły trwającą chwilą oraz tym, co miało je w najbliższym czasie czekać. Pochłonięte swoimi sprawami, kompletnie nie zwróciły uwagi na to, że czarny samochód wciąż za nimi podąża.
- Sarkisow, sprowadź mi tę z lewej, tę blondynkę.
- Tak jest, towarzyszu Ławrientiju Pawłowiczu – rzekł adiutant, po czym wyskoczył z samochodu i skierował się ku dziewczynom. Nie potrzebował wiele czasu, by je dogonić. Gdy tylko zrównał się z nimi, od razu chwycił wskazaną przez szefa za rękę i zaczął ją ciągnąć w kierunku samochodu.
- Przepraszam, co robicie towarzyszu!?
- Idziecie teraz ze mną.
- To jakieś nieporozumienie.
- Idziecie teraz ze mną.
- Proszę mnie puścić, bo zacznę krzyczeć.
- Co z nią robisz? Dokąd ją zabierasz? - powiedziała głośno krótkowłosa brunetka.
- Puść ją, skurwielu, słyszysz mnie? Puść ją.
Ciemnowłosa dziewczyna nie zamierzała poprzestawać na krzykach. Zaraz rzuciła się na Sarkisowa. Ten zawył z ból, lecz nie pozostawał dłużny. Zaraz wymierzył napastniczce potężny cios, który wprost zwalił ją z nóg. Blondynka próbowała się oswobodzić. Wyrwała rękę z uścisku oprycha, lecz ten nie zamierzał jej wypuszczać i chwycił ją za włosy. Następnie zwrócił wzrok w kierunku jej koleżanki. Ta również spojrzała mu w oczy. Nie znalazła w nich jednak nic prócz nienawiści i pogardy dla jej osoby. Sarkisow, który przed chwilą został dość mocno podrapany, zdążył już się zrewanżować swojej napastniczce. Nie zamierzał jednak na tym poprzestawać. Podobnie, jak jego przełożony, i on nie znał litości. Spokojnie sięgnął pod płaszcz, z którego wydobył pistolet i wycelował w dziewczyną. Wystrzelił. Pierwszy strzał chybił. Dziewczyna znów spojrzała mu w oczy. Jego spojrzenie dało jej do zrozumienia, że poprzednie pudło było celowe, a następnym razem nie ma już zamiaru chybić. Na jego twarzy zagościł szyderczy uśmiech zadowolenia. Już miał pociągać za spust...
- Czekaj, czekaj, nie! Czekaj nie! - krzyknęła blond włosa.
Oprych odwrócił się do niej.
- Proszę cię, nie zabijaj jej. Proszę, błagam, nie rób tego. Nie zabijaj jej, to pójdę z tobą i zrobię to, co zechcesz.
- Zatem zapraszam panią do samochodu – odrzekł, nie przestając celować w jej koleżankę.
Dziewczyna wstała i posłusznie ruszyła ku czarnej limuzynie. Kiedy już się w niej znalazła, Sarkisow podszedł do tej, która przed chwilą go podrapała i przystawił jej pistolet do czoła.
- Słuchaj ślicznotko. Słuchaj uważnie, jeśli ci życie miłe. Ani ciebie, ani mnie nigdy tu nie było. Twojej koleżanki tak samo. Nie spotkaliśmy się nawzajem, rozumiesz. A to zdarzenie nigdy nie miało miejsca.
Ta tylko skinęła głową. Jej oczy na wskroś przeniknięte były ogromnym strachem.
- Widzisz ten samochód, do którego wsiadła twoja koleżanka?
Ponownie skinęła głową.
- W tym samochodzie siedzi Ławrientij Pawłowicz Beria.
Dziewczyna z wrażenia otworzyła usta i wytrzeszczyła oczy. Ogarnął ją tak ogromny lęk, że niemalże wyzionęła ducha.
- Więc pamiętaj, jeśli piśniesz tylko słówko, znikniesz.
Odwrócił się i ruszył w kierunku samochodu. Otworzył drzwiczki i wygodnie zajął miejsce koło porwanej dziewczyny. Z wyrazu jej twarzy łatwo było się domyślić, jakie drzemią w niej emocje. Wyglądała dosłownie, jakby zobaczyła śmierć i diabła, który zaraz miał ją zawlec do piekła i powiesić ją tam w żywym ogniu. A naprzeciw niej siedział jedynie zwykły człowiek. Jednakże ten zwykły człowiek, Ławrientij Beria w okamgnieniu mógł ją dosłownie unicestwić. Na razie pozwalał sobie jedynie na przesuwaniu dłoni tam i z powrotem wzdłuż jej uda.
- Dobrze, że już jesteś, Sarkisow – uśmiechnął się szyderczo Beria. - Przyszedłeś w samą porę, żeby poznać moją nową koleżankę. To jest Tanja. Tanju, to jest Sarkisow. A ja jestem Ławrientij. Ale możesz mówić mi Ławria.
Przerażona dziewczyna jedynie skinęła głową. Jej przerażenie zdawało się sięgać najwyższych ziemskich szczytów. Gdyby tylko mogła zapewne wolałaby umrzeć, opuścić ziemski padół, zostawiając na nim wszystkich swoich przyjaciół i bliskich, byleby tylko wydostać się z tego samochodu. Zwłaszcza, że tuż obok siedział nie kto inny, jak zło wcielone.
- Dokąd jedziemy, towarzyszy Ławrientiju Pawłowiczu.
- Żona zaczeka. Wieźcie z powrotem na Łubiankę.
Kierowca posłusznie zawrócił. Około kwadrans później próg gmachu NKWD został ponownie przekroczony przez swojego szefa. Tym razem nie skierował się do podziemi, jak to uczynił poprzednim razem. W towarzystwie dziewczyny udał się wprost do swojego gabinetu. Otworzył drzwi. Od razu brutalnie wepchnął towarzyszkę do środka. Ta padła na podłogę, wtulając twarz w dywan. O niczym innym nie marzyła, jak tylko znaleźć się jak najdalej stąd. Już grób wydawał się lepszym miejscem niż gabinet Ławrientija Berii.
- Witam w moich skromnych progach, Tanju. Napijesz się czegoś?
To powiedziawszy skierował się ku barkowi za biurkiem, z którego wyciągnął butelkę najlepszej obecnie dostępnej na rynku wódki. Tanja tylko na to czekała. Zaraz podniosła się, podbiegła do drzwi. Szarpnęła za klamkę, lecz te ani drgnęły. Przerażona bez przerwy je naciskała, ale te nie miały najmniejszego zamiaru uchylić się nawet o milimetr. Zrozpaczona zaczęła w nie walić i krzyczeć, błagając o pomoc. Na ten widok Beria się tylko roześmiał.
- Nikt cię tu nie słyszy.
Jednym haustem wypił kieliszek wódki, po czym podszedł do spanikowanej dziewczyny i wręcz znokautował ją ostrym prawym sierpowym.
- Nikt cię tu nie słyszy ani ci nie pomoże. Zostaliśmy tutaj sami. Tylko ty i Ławria. A teraz chodź do mnie, chodź do Ławrii.
Zbliżył się do niej. Ta spróbowała wstać. Podniosła i się i chciała uciekać. Jednak oprawca skutecznie jej to uniemożliwił. Podstawił jej nogę, przez co ta wyciągnęła się, jak długa, ponownie lądując na podłodze. Beria podszedł do niej. Tanja próbowała się bronić, gryź, drapać, bić, lecz ten złapał ją za ręce i brutalnie pchnął. Dziewczyna zatrzymała się dopiero na biurku oprawcy. Gdy ta doszła do siebie, jej kat stał tuż za nią.
- Po co te nerwy, Tanju? Po co te nerwy. Nikt ci tu nie pomoże. A jeśli nie będziesz chciała współpracować, rozprawimy się z tobą inaczej. Wiesz kim, jestem?
Przerażona dziewczyna, tylko skinęła głową. Bała się powiedzieć słowo czy wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
- No właśnie – uśmiechnął się szyderczo Beria i sięgnął po jeden z dokumentów leżących na stole. - Spójrz tylko. Jednym podpisem wydałem wyrok śmierci na dwadzieścia tysięcy polskich oficerów, których trzymamy w Katyniu. Wiesz, co to oznacza? Dla mnie zabić człowieka, to jak splunąć. Właśnie zabiłem dwadzieścia tysięcy dorosłych mężczyzn. Czymże jest dla mnie pozbawienie życia jednej dziewczyny?
Przerażona Tanja wciąż bez słowa wpatrywała się w jego oczy, puste i spokojne o to, że zaraz dostaną to, czego chcą.
- Także będziesz współpracować?
Tylko skinęła głową.
- Bardzo mądra decyzja – pochwalił ją z szyderczym uśmiechem Beria, po czym sięgnął do szuflady, skąd wydobył nóż do papieru.
- Rozbieraj się! - warknął.
Tanja stanęła jak wkryta.
- Nie słyszałaś, co powiedziałem? Rozbieraj się!
Tym razem słowa oprawcy do niej dotarły. Spanikowana dziewczyna zaczęła rozpinać płaszcz, który zaraz wylądował na podłodze. Zaraz potem na nim znalazły się jej bluzka, spódniczka, rajstopy i szpilki. W ten sposób stanęła przed nim w samej bieliźnie.
- Jakbyś czytała w moich myślach, najlepsze zostawiałaś dla mnie.
Przyparł ją do biurka. Przyłożył jej nożyk do szyi. Drugą ręką dotknął jej brzucha i podążył w dół, aż dotarł do jej łona. Chwycił je pewnie i zaczął masować. Ne jego twarzy pojawił się dziki uśmiech zadowolenia. Ujął dłoń jej majtki, a następnie rozciął w dwóch miejscach, zmieniając ją w bezużyteczny kawałek materiału, który zaraz wyrzucił. Nie czekając, ani chwili, wewnątrz niej umieścił dwa palce, delikatnie poruszając nimi w górę i w dół. Nie spuszczał wzroku z jej twarzy. Widział w jej oczach to, jak bardzo cierpiała, jaki czuła wobec niego strach połączony z obrzydzaniem, co jeszcze bardziej go nakręcało.
Gdy skończył zabawiać się jej waginą, ponownie sięgnął po nożyk. Dwoma pewnymi ruchami rozciął jej stanik, przez co jego oczom ukazał się jej biust. Szyderczy uśmiech zadowolenia na jego twarzy jeszcze się rozpromienił. Tego widoku właśnie potrzebował – dwóch, dużych, krągłych i jędrnych piersi. Lewą ręką, którą przed chwilą stymulował jej pochwę, dotknął jej prawej piersi. Była taka, jakie uwielbiał, okrągła i twarda. Zaczął ją masować i ugniatać, z każdym ruchem coraz mocniej i pewniej, aż w końcu wyrzucił nożyk i chwycił ją za oba miłosne pagórki. Ta postanowiła skorzystać z okazji, że oprawca jest rozbrojony. Spoliczkowała go i pobiegła naga w kierunku drzwi. Oszołomiony Beria szybko jednak doszedł do siebie, dogonił ją i ponownie znokautował prawym sierpowym.
- Nie chcesz po dobroci!? Nie!? Wiesz co? To może mam pomysł. Wezwijmy to twoją rodzinę. Twojego ojca i matkę. Niech przyjdą tu na Łubiankę i popatrzą. Niech popatrzą jak zadaję hańbę ich ukochanej córce. I zaręczam, że to będzie ostatni widok w ich życiu. Jak tylko przelecę cię na ich oczach, nawet nie zdążę założyć spodni, a poślę im kulkę w łeb, a ten dywan spłynie ich krwią. Jestem Ławrientij Beria, szef NKWD i prawa ręka Stalina. I mogę tu wszystko. A teraz mam i chcę ciebie.
Powiedziawszy to, podniósł ją brutalnie i cisnął w kierunku ściany, na której zatrzymała się, wydający głuchy odgłos. Nie minęła chwila, a przywarł do niej całym ciałem. Przerażona Tanja chciała się bronić, chciała krzyczeć, ale nie mogła. Zaraz poczuła na swoich pośladkach przyrodzenie oprawcy. Zaczęła się modlić, by to się skończyło, by przestał, by puścił ją wolno. Zaczęła się modlić o cud, o którym wiedziała, że nie nastąpi. W tej samej chwili poczuła w sobie kata, który dokładnie wiedział, co i jak ma robić. Lewą ręką oparł się o ścianę, prawą chwycił za jej pierś, mocna ją ugniatając, a jego członek poruszał się wewnątrz niej rytmicznie w górę i w dół. Tanja czuła na sobie gorący oddech oprawcy, który z każdą chwilą przyspieszał. Próbowała o tym nie myśleć, za pośrednictwem wyobraźni znaleźć się gdzieś indziej, w domu, w swoim pokoju, w swoim łóżku, w towarzystwie swojego ukochanego chłopaka. Lecz jego tu nie było. W pobliżu nie znalazłby się nikt, kto nawet miałby odwagę stanąć w jej obronie. W pomieszczeniu znajdowała się tylko ona i Beria.
„Błagam, proszę, niech on już tylko przestanie. Niech tylko przestanie” - poczęła się modlić.
Lecz ten ani myślał kończyć. Jego ruchy sprawiały jej coraz większy ból. To, co na ogół sprawiało jej przyjemność, tym razem paliło ją, jakby ktoś włożył jej stal rozgrzaną do czerwoności. Zaczęła rzewnie płakać. Berii to jednak jeszcze bardziej podnieciło. W pewnym momencie oprawca głośno westchnął. Jej największe w tej chwili marzenie uległo spełnieniu. Usatysfakcjonowany Beria wyszedł z niej, a ta padła na kolana, a następnie odwróciła się i usiadła, opierając się o ścianę. Na wysokości jej wzroku znajdowała się chyba najbardziej szczęśliwa w tej chwili rzecz na świecie, narzędzie gwałtu. Tanja skryła twarz w dłoniach. Bała się spojrzeć ku górze w twarz, swojego kata, który oddychał ciężko, a dźwięki, który wydawał, zdawały się zdradzać oznaki zadowolenia.
- Brawo Tanja. Spisałaś się na medal. Ławria i jego przyjaciel są usatysfakcjonowani.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Płakała. Łzy ciekły po jej policzkach niczym gęste górskie potoki, które dopiero co wydostały się ze źródła. Była tak wyczerpana, że nawet nie miała siły się podnieść. Na czworakach podeszła do sterty swoich rzeczy. Poczuła wtedy zimno dotykające jej głowy. Ponownie zaczęła się bać. Jej serce znowu biło z prędkością konia wyścigowego. Lękała się tego, co może jej dotykać, jak diabeł wody święconej. Mimo wszystko, zdecydowała się jednak pokonać strach. Podniosła wzrok. Zobaczyła czarną pustkę wydobywającą się z lufy wymierzonego w nią pistoletu. Jego właściciel uśmiechał się do niej szyderczo.
- Dziękuję ci droga Tanju. A teraz szykuj się.
Dziewczyna zamknęła oczy.
- Raz.
Odwróciła głowę.
- Dwa.
Upadła na podłogę.
- Trzy.
Złapała się za głowę. W pokoju nie rozległ się żaden dźwięk poza panującą tam grobową ciszą. Pistolet nie wypalił.
- Wspominałem ci o tym, że dla mnie zabić człowieka to jak splunąć. Więc lepiej trzymaj buzię na kłódkę, bo nikt cię już nie znajdzie. Ani ciebie, ani twojej rodziny. Rozumiesz.
Tanja znów się rozpłakała. Mimo że wycieńczona, znalazła w sobie na tyle siły, by skinąć głową i dać znać oprawcy, że wszystko do niej dotarło.
- Świetnie – rzekł Beria, po czym podszedł do drzwi, otworzył je i wezwał swojego adiutanta. Minęła zaledwie chwila, a ten pojawił się w pomieszczeniu.
- Sarkisow. Weź to ścierwo i wyrzuć tam, gdzie je znaleźliśmy.
Sarkisow pozwolił dziewczynie wziąć swoje rzeczy i wprowadził ją z gabinetu. Beria tymczasem udał się do toalety. Ze ogromnym spokojem załatwił się i umył przyrodzenie, nie chcąc, by pozostał na nim jakikolwiek ślad po Tanji. Następnie zawołał swojego kierowce. Ten po chwili stał na baczność przed jego gabinetem.
- Jakie są rozkazy, towarzyszu Ławrientiju Pawłowiczu.
- Jestem zmęczony. Wieź mnie do domu.