Killian Maclean (I)
15 lipca 2016
Szacowany czas lektury: 17 min
Jest to mój debiut, więc bądźcie wyrozumiali :)
- Leż spokojnie, spokojnie. - Cicho powtarzał sobie Killian jednocześnie, najwolniej jak tylko mógł, unosił lekko ciało opierając cały ciężar na lewej ręce boleśnie naprężonej.
- Raz, dwa, trzy - potwornie powoli, nie zwracając uwagi na kroplę potu, która utkwiła w kąciku oka. Zlustrował dokładnie przestrzeń przed sobą, próbując wychwycić kątem oka jakiś ruch. Był wczesny ranek, widoczność utrudniało delikatne światło słoneczne rozpraszające się na mgle unoszącej się nad łąką, ale on był do tego szkolony. Zgiął mały palec prawej ręki wyczuwając zgrubienie w rękawicy, delikatnie nacisnął.
- Szerszeń trzy i sześć, miejcie oko na te kępę dwadzieścia pięć metrów na prawo od punktu A3. Zrozumiano?
Zapytanie poszło w eter i w ułamku sekundy jego szept niesłyszany pół metra dalej, dotarło do uszu całej drużyny rozproszonej na dystansie dwustu metrów.
- Szerszeń trzy, przyjąłem.
- Szerszeń sześć, przyjąłem.
Usłyszawszy potwierdzenie, Killian opadł z powrotem na ziemię, nieskończenie powoli, dając wytchnienie bolącej ręce. Leżąc tak, przymknął oczy, próbując przenieść aktualną sytuację na mapę widzianą na godzinę przed wymarszem. Od dziewięciu minut poruszali, się po strefie zagrożenia i nic nie wskazywało by zostali jak dotąd wykryci. Rzucił w myślach kilka przekleństw, co zawsze pomagało mu się uspokoić, po czym ponownie zgiął mały palec, aktywując komunikator.
- Szerszeń osiem, dziewięć, jedenaście skrajem lasu, co trzydzieści metrów potwierdzenie. Trzy i sześć dalej ubezpieczajcie, te kępę, reszta parami naprzód. W razie kontaktu zamarznąć.
Usłyszawszy serię potwierdzeń, Killian podniósł się do klęknięcia i wyszukał wzrokiem czternaście cieni sunących wolno przez wysoką trawę, ledwie powodując jej poruszenie. Gdyby nie wiedział dokładnie gdzie byli, nie miałby szans ich dostrzec. Sam odpiął od zasobnika karabin, odbezpieczył go i nie przestając w myślach przeklinać zrobił pierwszy krok. Przy ich tempie, przejście ośmiu metrów zabierało im minutę, co parę chwil słyszał podwójne piknięcie interkomu, świadczące, że trzech ludzi w lesie przeszło kolejny trzydziestometrowy odcinek. Kątem oka widział swoją parę coraz bardziej zbliżającą się do niego. Szli przed siebie, prawie ramię w ramię, nasiąkając wodą z rosy i własnym potem. Przed nimi coraz wyraźniej majaczyło drzewo, jakby przepołowione na pół. Punkt A3, kolejny przystanek. Kiedy tam dotrą, następnym przystankiem będzie punkt B0. Ruiny starej wieży, gdzie skończą się podchody. Usłyszał ciche przekleństwo od swojej prawej. Spojrzał tam wściekle, chcąc przypierdolić temu idiocie i nagle oślepł. Słońce stało za wysoko.
Usłyszał piknięcie interkomu.
- Co to za idiota? - Wściekłe warknięcie. Co oni kurwa wyprawiają? - Szerszeń cztery co ty wyprawiasz?
Killian obejrzał się za siebie. Jakieś sto metrów dalej stała ubrana na czarno-biało postać z twarzą zasłoniętą, maską i goglami. Obiecując sobie, że po powrocie z misji zabiję tego człowieka, uaktywnił interkom, i wcale głośno warknął:
- Kurwa, na ziemię, bo sam cię tam sprowadzę.
Żadnej odpowiedzi. Wściekły nie na żarty i gotowy na wszystko, wycelował z karabinu w stronę, stojącej postaci. Odruchowo spojrzał na prawy biceps. Tam widniała pomarańczowa opaska. Czemu pomarańczowa? Jego drużyna ma fioletowe. Nagle rozumiejąc usłyszał z oddali:
- Kontakt!!
Strzelił, postać z pomarańczową opaską padła. Wtedy rozpętało się piekło. Całą łąkę, zaczęły przecinać odgłosy serii karabinu. Jego ludzie zaczęli padać, byli otoczeni.
- Alfa Brawo! A3! - Jego komenda poskutkowała. Para najdalej na prawo zaczęła biec zygzakiem w stronę trafionego piorunem drzewa, osłaniana przez kolegów. Kiedy dotarli, na miejsce nastąpiła zmiana. Oni sami klęknęli, strzelając dookoła krótkimi seriami, a tym razem para najdalej na lewo zaczęła biegnąć w stronę wyznaczonego punktu.
- Szerszeń trzy i sześć! Co z wami?
- Nie nawiązaliśmy kontaktu. Chyba o nas nie wiedzą.
- Zajebiście. Okrążcie łąkę od północy. Kontynuujcie na punkt B0.
- Rozkaz.
Obmyślając szybko plan jak przetrzymać napastników, zobaczył trzecią parę, dobiegającą do drzewa i przyjmującą pozycję strzelecką. Zaczynał wierzyć, że jeszcze mu się uda, kiedy poczuł dwa uderzenia w pierś. Momentalnie upadł w trawę, słysząc jeszcze przez interkom prośbę o rozkazy. Chwilę później kontakt się urwał.
***
- Kurwa, dopiero co mundur doprałem. To wszystko twoja wina.
Killian siedział na pacę ciężarówki, uparcie trąc ręką o mundur próbując, zdrapać plamę z niebieskiej farby. Jednocześnie stroił głupie miny do siedzącej naprzeciw ładnej blondynki o uroczych dołeczkach w policzkach. I czystym mundurze.
- Skąd w ogóle wiedziałaś gdzie się przyczaić?
Blondynka uśmiechnęła się promiennie, eksponując swoje dołeczki, po czym cieniutkim, przesłodzonym głosikiem powiedziała.
- Kili przecież wszyscy wiedzą, że zawsze wybierasz najtrudniejszą trasę. Jesteś tak uroczo przewidywalny.
- Dzięki. Przecież Stary mnie zajebię. Trzecia misja z rzędu zepsuta.
- To nie twoja wina. Po prostu zawsze trafiacie na Myszołowy...
Killian spojrzał na zgrabne ręce od niechcenia bawiące się pomarańczową opaską. Miała rację, zawsze jak jego Szerszenie trafiały na Myszołowy, to dostawali od nich ciężkie baty. Jednak to żadne usprawiedliwienie. Po końcu poligonu od ich wyniku będą zależeć ich przydziały do jednostek, a Stary nawet tego zasranego paintballa traktuję śmiertelnie poważnie. Z ponurych rozmyślań wyrwał go zadziorny głos Chloe:
- Masz plany na wieczór?
- Jestem pewny, że Stary coś mi zorganizuję. Uwziął się na mnie trep.
- A tam pieprzysz, jesteś jego ulubieńcem. W końcu specjalnie cię tu ściągnął z akademii.
- Żeby mieć się na kim wyżywać przy innych.
Poczuł drobną rączkę odważnie spacerującą po jego udzie, ale udawał, że nie zwraca uwagi. Teraz jego kolei, by się trochę podroczyć. Nie zwracał uwagi, na dziewczynę coraz śmielej poczynającej sobie w okolicach jego krocza, podobnie jak trzech innych żołnierzy w ciężarówce. I to jest jedna z tych rzeczy, które odróżniają jednostki specjalne od każdej innej formacji wojskowej. Po przejściu z selekcji na właściwe szkolenie można zasadniczo mieć gdzieś regulamin. Zastanawiał się, czy nie odpowiedzieć na zaczepkę zaczepką, kiedy usłyszał gwizd. Ciężarówki momentalnie stanęły.
- Drużynami, frontem do mnie zbiórka!!
Wyskakiwali z ciężarówki, na polną drogę. Ścisnął Chloe pożegnalnie za ramię, po czym truchtem pobiegł na kamieniste pobocze w kierunku czarnoskórego mężczyzny, w czarnym mundurze z zielonymi i białymi wstawkami. Robił wrażenie. Sześć i trzy stopy wzrostu, co najmniej dwieście funtów mięśni i ta czarna czapka przesunięta na prawo, tak by daszek zakrywał bliznę biegnącą od kącika oka do końca żuchwy. Srebrne belki przy pagonach. Porucznik Anthony Copper A.K.A Tabasco. Nikt w obozie nie wiedział, co jego ksywa ma znaczyć, ale to tylko dodawało mu respektu pośród swoich wychowanków.
Killian wyprężył się na baczność na prawym skrzydle dwuszeregu swoich dwudziestu ludzi. Czekał, aż Tabasco skończy notować na swojej podkładce i łaskawie uniesie wzrok. W końcu to zrobił. Twarz kompletnie bez wyrazu. Zaczął się przechadzać. Oczywiście zaczął od Szarańczy. Zawsze zaczynał od przegranych. Killian zadrżał, słysząc ciche prychnięcie porucznika, kiedy zobaczył pełen skład drużyny z mundurami poznaczonymi farbą. W momencie, kiedy Tabasco, był trzy kroki od niego, Killian wyprężył się do granic możliwości i zawołał:
- Panie poruczniku, sierżant major Maclean melduję trzecią drużynę Szerszeń gotową do zakończenia manewrów!
Oczywiście Tabasco nie zareagował. Powinien albo przyjąć meldunek, albo chociaż skinąć głową. Zimny skurwiel. Przeszedł wzdłuż jego oddziału, upokarzając go w oczach jego ludzi. Niemal czuł współczujące spojrzenia kierowców ciężarówek przyglądających się zajściu.
- Panie poruczniku, sierżant major Kardish melduję pierwszą drużynę Myszołów gotową do zakończenia manewrów!
Tabasco zatrzymał się przed Chloe, zasalutował jej. Wszyscy wiedzieli, że nie jest to pochwała dla niej, lecz dodatkowa obraza dla Killiana.
- Dziękuję, pani sierżant. Tylko sześciu ludzi straconych? Wspaniały wynik.
Głos kompletnie wypruty z emocji. Oczywiście, że nie uważał tego za nawet dobry wynik. Tajemnicą poliszynela było, że obecnie szkolone roczniki uważał za najgorsze w historii jednostki. Nie była to do końca prawda, ale sześciu ludzi straconych, zamiast nawet zera? Przecież to zakrawa na zbrodnie. Ale lepiej sześć trupów niż dwadzieścia jeden.
- Pani sierżant, nie zawiedliście pokładanych w was nadziei.
- Dziękuje poruczniku.
- Wracajcie do bazy i odpocznijcie. Jest godzina dziewiąta osiemnaście. Macie wolne do jutra o tej samej porze. Pakujcie się na ciężarówki i wracajcie do bazy.
- Rozkaz.
Dwie komendy i drużyna myszołowów zapakowała się z powrotem do czekających samochodów, po czym wszystkie pojechały. Nikt nie czekał na szerszenie. Nie było po co.
- Sierżancie Maclean!
- Jestem!
- Wiecie co robić.
- Rozkaz!
Killian krzyknął kilka poleceń, drużyna rozbiegła się tworząc koło w którego środku stał Porucznik Copper. Na jego komendę, wszyscy opadli w pełnym rynsztunku do podporu.
- Czemu tu tak cicho?!
- RAZ! - Killian krzyknął, robiąc pierwszą pompkę.
- DWA! - Marc Coasley, po jego lewej zrobił drugą pompkę.
- TRZY! - Kolejny w kółku, kolejna pompka. Zegarek ruszył, nie zatrzyma się, dopóki Tabasco sobie tego nie zażyczy.
Słońce wstawało coraz wyżej. Było coraz goręcej, ekwipunek ważył coraz więcej.
- STO PIĘĆ! - Krzyknął Killian opadając ku ziemi, by po chwili ponownie wyprostować ramiona. Zrobił zaledwie pięć pompek, a mięśnie paliły jakby, zrobił ich dwieście. Na dodatek Tabasco postanowił podkręcić atmosferę.
- Sierżancie! Odpowiedz mi na pewne pytanie, bo od dawna się zastanawiam nad czymś. - Mimo że stał tyłem, do żołnierza krzyczącego sto piętnaście, ten i tak nie próbował oszukiwać. Nikt tego nie robił.
- Słucham panie poruczniku?!
- Jakim cudem tak chujowi ludzie jeszcze się nie poddali? To nie miejsce dla was.
- Nie zgadzam się poruczniku! To są najlepsi z najlepszych! To zdecydowanie miejsce dla nich! STO DWADZIEŚCIA SZEŚĆ!
- Aha! Więc przyznajesz, że to twoja wina! To przez ciebie tak im źle idzie. Co tu jeszcze robisz?
- Ciężko walczyłem, by tu się dostać, poruczniku! - Ciężko mu były się skupić zarówno na docinkach oficera, jak i na czekaniu, na jego kolei w zegarku, ale wiedział, że jeśli spóźni się ze swoją pompką, lub nie odpowie Tabasco to może się pożegnać z karierą w jednostkach specjalnych, do akademii też już nie wróci.
- A teraz ciężko walczysz, by stąd spierdolić. Żałosne!
- Skoro pan tak uważa poruczniku! STO CZTERDZIEŚCI SIEDEM!
Tabasco chyba się znudził dręczeniem Killiana, bo zaczął się przechadzać po okręgu, przyglądając się tykającemu zegarkowi, od czasu do czasu dociskając butem do ziemi tego, kto jego zdaniem nie wykonywał ćwiczenia dość gorliwie. W końcu przeszedł do innej strategii psychicznej młócki swoich podopiecznych. Wyciągnął paczkę Natural American Spirit, ostentacyjnie wyciągnął jednego po czym, jakby delektując się tym, odpalił jednego. Zaciągnął się.
- Zegarek trwa, póki mi się nie skończy paczka! Na szczęście mam nową!
Killian wykrzyczał po raz kolejny numer i zrobił po raz kolejny pompkę, czując opadający mu na włosy żar z papierosa. Potrząsnął lekko głową, by strącić go na ziemię, jednocześnie nie odlepiając wzroku od wypolerowanych na błysk butów porucznika, przechodzącego do kolejnej ofiary. Starając się zapomnieć, o płonących mięśniach i wzrastającym upale, skupił się na wspomnieniu dotyku mokrych włosów Chloe na swojej skórze, jej oddechu na karku, smaku ust. Zrobił kolejną pompkę. Po czym przywołał jej obraz. Drobniutka, trochę powyżej pięciu stóp wzrostu, z czego większość przypada na nieziemskie nogi. Niewielki, ale bardzo jędrny biust, umięśniony brzuch. Prawie trójkątna twarz, którą okalały krótkie kręcone, blond włosy, nad którymi nie umiała zapanować. Zielone oczy spoglądające zadziornie z twarzy, z której nie znikał złośliwy uśmieszek. Kolejna pompka.
Cieszył się, że jest tak zmęczony. Gdyby mu stanął i Tabasco by to zobaczył, zniszczyłby go. Trzeba zawsze spojrzeć na pozytywy. Zawsze jakieś są, nawet w takiej gównianej sytuacji. Robiąc kolejną pompkę, zaczął wspominać wieczór sprzed dwóch dni.
Chloe wślizgnęła się do baraku jego drużyny ubrana w szlafrok. Tego dnia był tam cały skład, nikt nie wyszedł, ale w to była jedna z tych chwil, kiedy dwadzieścia par oczu udaję, że nic nie widzi. Podeszła do pierwszej pryczy po prawej, delikatnym ruchem odgarniając ze śpiącej postaci szorstki szary koc. Wtedy Killian ocknął się ze swojego pół snu. Zobaczył piękną dziewczynę stojącą nad nim w półmroku. Rozchyliła szlafrok...
- Sierżancie! - Twardy głos wyrwał Killiana z marzeń rzucając go ponownie na kamienistą drogę, gdzie w trzydziestostopniowym upale, w pełnym ekwipunku opierał się wysiłkom Tabasco prowadzącym do jego złamania.
- Słucham panie poruczniku!
- Masz już dosyć, prawda?
- Nie poruczniku! Wspaniale się bawię! SZEŚĆSET SIEDEMDZIESIĄT DWA!
- Och, nie wątpię. Równie wspaniale, na pewno bawiłeś się tam na łące. Wiesz, że postawiłem dwadzieścia dolców na wasze zwycięstwo?
- Naprawdę?! Czemu pan to zrobił, panie poruczniku?
- Bo uznałem, że nikt nie może być tak chujowy, by zgnoić trzy razy z rzędu. Przynajmniej pułkownik miał głowę na karku. On z miejsca postawił dwieście na blondynę. Ale nie na ciebie Stevenson! Do ziemi!
Podczas gdy jedyna dziewczyna w oddziale opadała do ziemi, krzycząc sześćset osiemdziesiąt dziewięć, Killian próbował znieść ostatnią szpilę. Wiedział, że to kłamstwo, bo Stary nigdy nie obstawiał wyników, to te słowa boleśnie go ubodły. Pułkownik Welse był dla niego wzorem. Szanował go bardziej niż własnego ojca pijaka. Myśl, że Stary postawił na jego porażkę, nawet jeśli wiedział, że to nieprawda zraniła go do głębi.
- O, patrzcie! Zostały tylko dwa. - Tabasco potrząsnął paczką, dając znak, że ich katusze wkrótce dobiegną końca. No, przynajmniej ten etap.
- SIEDEMSET DZIEWIĘĆDZIESIĄT OSIEM! - Mięśnie powoli odmawiały mu posłuszeństwa. Leżeli tu już przynajmniej dwadzieścia minut. Nie mógł już przywołać obrazu Chloe z powrotem. Wizja Starego obstawiającego jego porażkę, skutecznie odepchnęła od niego wszelkie przyjemne myśli.
Odepchnął od siebie wszystkie obrazy, odciął się od reszty świata, skupiając się w pełni na wyczekiwaniu na swoją kolei do wykonania ćwiczenia. Po jakimś czasie przed twarz upadł mu niedopałek papierosa.
- Ile to już? - Tabasco wykrzyczał, rzucając pustą paczkę po papierosach na ziemię.
- DZIEWIĘĆSET PIĘĆDZIESIĄT JEDEN! - Odkrzyknął ktoś na lewo od Killiana.
- Powstań!
Dwadzieścia jeden sylwetek, poderwało się z ziemi, prężąc się na baczność. Kilka osób próbowało zatuszować próby złapania oddechu.
- Co z wami? Nie zrobiliście nawet pięćdziesięciu pompek! Kurwa, jesteście do niczego.
Stali nieruchomo, gdy porucznik Copper, przechadzał się po okręgu, zatrzymując się przy każdym i każdego opierdalając z góry na dół. Nikt nawet nie mrugnął. Nie chcieli mu dać dodatkowego pretekstu.
- Wiecie, że dawno nie jadłem porządnej pieczonej kiełbasy? A mam ochotę. Wieczorem urządzimy ognisko. Ruszać się. Znaleźć mi chrust.
Killian odczekał chwilę, czy nie padną dodatkowe instrukcję, po czym krzyknął komendę, a wszyscy rozbiegli się do pobliskiego lasku w poszukiwaniu drewna. Znaleźć drewno na ognisko. To nic w porównaniu z okresem selekcji. Wtedy byli wrzucani do górskich jezior skutych lodem; godzinami leżeli nago w błocie, zaprzyjaźniając się z wszelkiego rodzaju paskudztwami; czy w końcu jak ostatni idioci chodzili z filiżankami do odległej o czterysta metrów rzeki starając się napełnić trzystulitrową wannę.
Chodził po lesie, zbierając malutkie patyczki i wiążąc je za pomocą liny z plecaka w zwitki. Nikt się nie odzywał. Wiedzieli, że podpadli. Obawiając się poważnie czy oni wszyscy nie obwiniają jego za całą tę sytuację, Killian uciekł z powrotem we wspomnienia
...rozchyliła szlafrok, pod spodem nie miała nic. W baraku nasilił się hałas, wszyscy udawali, że są zajęci czymś innym. Chloe rzuciła szlafrok na podłogę i położyła się obok Killiana nakrywając ich obu szorstkim kocem. Musiała dopiero wrócić spod prysznica, bo jej włosy były jeszcze wilgotne, a ona sama pachniała delikatnie truskawkowym żelem do mycia. Przytuliła piersi do jego nagiego torsu, było to bardzo przyjemne. Poszukał jej warg, pocałował ją. Miała rozkosznie miękkie wargi. Ich języki się splotły. Mimo obecności aż dwudziestu innych osób w sali czuli się jakby byli sami. Killian przesunął ręką po jej biodrze czuł gęsią skórkę. Przestali się całować, spojrzał jej w oczy. Zielone z niewielką złotą plamką. Powoli w nich tonął. Ocknął się, kiedy poczuł zwinną dłoń, zsuwającą mu spodenki w których spał...
Dźwięk gwizdka usunął mu sprzed oczu Chloe, zastępując ją widokiem wiązki chrustu którą trzymał. Zacieśnił linę, upewniając się, że supeł nie puści w drodze, po czym pobiegł w kierunku powtarzającego się dźwięku gwizdka. Niemal nie złamał nogi, na licznych korzeniach i dziurach, ale wytrenowane ciało i niesamowita pamięć mięśniowa chroniła go przed upadkiem.
Jako pierwszy dotarł na skraj drogi. Zobaczył tam Tabasco rozwalonego na tylnym siedzeniu Dżipa, podczas gdy prowadził nieznany mu żołnierz. Killian złożył swoją wiązkę chrustu na ziemi i wyprostował się na baczność. Co chwila po jego lewej zatrzymywał się kolejny żołnierz, składał na ziemi swoją wiązkę, i stawał na baczność w dwuszeregu. Po jakimś czasie ktoś z tyłu szepnął:
- To już wszyscy, Killi.
Killian wyprężył się jeszcze bardziej, zaczerpnął powietrza i krzyknął.
- Panie poruczniku, sierżant major Maclean melduję trzecią drużynę Szerszeń gotową do zakończenia manewrów!
- Więc przydałoby się już wracać! W prawo zwrot i do obozu.
- Rozkaz! - Killian wystąpił krok przed szereg, obrócił się w lewo i podał komendę - Drużyna baczność! W prawo zwrot! - Wrócił na swoje miejsce podniósł drewno, co było sygnałem dla reszty by zrobili to samo, ponownie zaczerpnął oddech i skręcając głowę w lewo krzyknął. - Biegiem, za mną... Marsz!
Dwadzieścia jeden butów podniosło się w tym samym momencie i w tym samym momencie uderzyło o ziemię. Kolumna zaczęła biec, mimo dodatkowego ciężaru i zmęczenia zachowując idealne tempo i rytm. Uciekając przed wyczerpaniem Killian odleciał w krainę fantazji.
...poczuł zwinną dłoń, zsuwającą mu spodenki w których spał. Coś wyszeptała, ale nie miał pojęcia co. Nie obchodziło go to. Jej wargi miały hipnotyzującą siłę. Pocałował ją ponownie. Ich język splotły się w walce, jakby konkurując który z nich jest silniejszy. Chloe objęła dłonią jego kutasa, delikatnie masując go na całej długości. W sali już trochę przycichło, chyba się przyzwyczaili do pary buszującej na jednym z łóżek. Killian złapał dziewczynę za pośladek i ścisnął tak, że aż pisnęła cichutko. Przesunął się lekko nad nią, przygniatając ją i jej rękę wciąż trzymającą jego kutasa. Zaczął ją całować po szyi, musnął wargami obojczyk, schodząc coraz niżej. Dotarł do piersi. Zaczął je na zmianę ugniatać i całować. Ssał, lizał i pieścił każdą brodawkę jak szalony. Chciał zejść jeszcze niżej, ale Chloe mu nie pozwoliła. Złapała jego głowę i pociągnęła w górę...
- Uwaga! - Killian obejrzał i zobaczył, że jeden z jego ludzi leży na ziemi, ma nieprzytomne spojrzenie. Udar słoneczny. Zajebiście.
- Stevenson! Bierzesz jego zasobnik! Marks, Bones! wybierzcie dwie najdłuższe i najtwardsze gałęzie i zróbcie nosze.
Wszystko przebiegało błyskawicznie. Momentalnie znalazły się gałęzie mniej więcej długości człowieka, które dwóch komandosów zaczęło owiązywać linami, tworząc prowizoryczne nosze. Szybko złożyli na nich nieprzytomnego kolegę, ściągając mu z twarzy maskę i gogle. Ktoś położył mu kompres na głowie.
- Correl, Sanchez! Pomóżcie tym dwóm go nieść! Przekażcie swoje drewno innym!
Po chwili namysłu sam wziął wiązkę poszkodowanego, dał znać wszystkim by z powrotem sformowali kolumnę i ruszyli dalej, tym razem znacznie wolniej. Upewniając się, że nie ma już niczego czym powinien się zająć Killian powrócił do Chloe.
...złapała jego głowę i pociągnęła w górę. Znowu go pocałowała, po czym bardzo stanowczo złapała za twardego jak kamień kutasa Killiana i nakierowała na swoją szparkę. Nie czekał. Kiedy tylko znalazł odpowiednie miejsce Killian pchnął z całej siły, wyrywając z blondynki okrzyk. To nie była dziewczyna z którą należało się bawić w podchody. Cofnął biodra i pchnął jeszcze raz. Mocno, a potem jeszcze raz. Gonił, jakby od tego zależało jego życie. Coraz szybciej, coraz mocniej. Trzeszczenie składanego łóżka, słyszały chyba dwa sąsiednie baraki. Nie przejął się tym. Liczyła się tylko ona. Poczuł, jak wokół jego kutasa zacieśniają się mięśnie pochwy, spojrzał na jej twarz, miała nieobecne spojrzenie. Jej orgazm w krótkiej chwili doprowadził do tego, że sam szczytował. Zmówił w głowie szybką modlitwę, by pamiętała o swoich pigułkach i wystrzelił potężnym ładunkiem spermy w jej wnętrzu. Pocałował ją ostatni raz, po czym stoczył się z niej. Było już zupełnie ciemno. Przez chwilę leżeli obok siebie widząc nawzajem tylko kontury swoich sylwetek po czym Chloe bezszelestnie wysunęła się z jego objęć, po omacku znalazła swój szlafrok i uciekła, ubierając go w drodze. Killian usłyszał jeszcze tylko, jak z sąsiedniej pryczy ktoś szepcze: - Niekiepsko, Killi, wcale niekiepsko.
Kiedy powrócił do świata żywych, okazało się, że dotarli już do obozu. Przed nimi wznosiło się niewielki miasteczko namiotów i baraków. Pośrodku obozu, o planie trzech okręgów wznosił się wielki dworek, stanowiący kwaterę główną. Pomaszerowali do szlabanu na wejściu, gdzie przepuszczono ich bez słowa. Było to trochę dziwne, że narażali się Tabasco wciąż jadącego obok nich, ale musieli wyglądać na tak wyczerpanych, że nikt nie chciał jeszcze bardziej dobijać kolegów.
- Odstawcie go do medyków i macie wolne. - Killian powiedział do noszowych, którzy ledwo trzymali się już na nogach. - Drewno zostawcie obok naszego baraku.- Podał swoją wiązkę stojącemu najbliżej żołnierzowi, z ulgą pozbywając się ciężaru. - Aha, obowiązkowo wszyscy pod prysznic, ja idę się zameldować.
Odwrócił się od swoich ludzi i pełen złych przeczuć powędrował w stronę Tabasco czekającego przed drzwiami dworku.