Gwałt
18 kwietnia 2012
Szacowany czas lektury: 17 min
Bardzo jestem ciekawa waszej opinii na temat tego opowiadania. Było ono pierwowzorem dla "Sąsiadki". Wcześniej go nie publikowałam, ponieważ opisałam w nim bardzo drastyczne sceny. Ostrzegam, iż opowiadanie jest dla ludzi o mocnych nerwach.
Z zewnątrz niczym nie wyróżniał się. Był jednym z wielu, podobnych mu drewnianych domów. Usytuowany na skraju małej, zapyziałej wioski, gdzie nawet diabeł nie miał ochoty zajrzeć. Wokół niego było mnóstwo pustej przestrzeni wypełnionej piaskiem i unoszącym się w powietrzu pyłem. Nieopodal rosły samotnie trzy stare dęby, a gdzieniegdzie zielono-żółta trawa wysuszona od czerwcowych upałów. W oknach domu wisiały stare, podarte, pożółkłe firanki otulone z obu stron okurzonymi, ciemnymi zasłonami. Wnętrze mocno zagracone, porozrzucanymi, nikomu niepotrzebnymi przedmiotami, pokryte grubą warstwą lepiącego się brudu, gromadzoną latami. W kuchennym zlewie zalegała sterta niepozmywanych naczyń, na stole i na podłodze poprzewracane puste butelki po wódce i zgaszone pety. W salonie, na kanapie spała czterdziestokilkuletnia blondynka, pijana w sztok. Ubrana w mocno podniszczoną, bawełnianą, workowatą, zieloną sukienkę. Miała ziemistą cerę, pełną bruzd i głębokich zmarszczek oraz długie, brudne paznokcie z poodpryskiwanym, czerwonym lakierem. Z pijackiego letargu zbudził ją potworny ból głowy, połączony z wypalającym gardło pragnieniem. Usiadła i półprzymkniętymi oczami lustrowała otoczenie w poszukiwaniu czegoś do picia. Nie mogąc nic znaleźć, zaczęła wołać zachrypniętym głosem:
- Gnoju, jesteś tu?! Chodź tu, ty pieprzony darmozjadzie!
W drzwiach pokoju pojawił się mały, wystraszony, pięcioletni chłopczyk. Był brudny, wychudzony w podartych spodenkach i wyciągniętym podkoszulku. Miał ręce, nogi pokryte licznymi siniakami i zadrapaniami. Wielkimi, niebieskimi oczami patrzył na matkę.
- Przynieś mi coś do picia - powiedziała.
Chłopiec posłusznie poszedł do kuchni i zaczął po kolei otwierać szafki, w poszukiwaniu w miarę czystej szklanki.
- Szybciej, do cholery! - wołała.
Po paru chwilach udało mu się znaleźć nieduży, szklany dzbanek. Napełnił go wodą i zaniósł do pokoju. Podchodząc do kanapy, potknął się o dywan i przewrócił. Dzbanek z hukiem uderzył o podłogę i cała jego zawartość wylała się. Chłopczyk podniósł się, schylił głowę, a jego małe ciałko zaczęło drżeć ze strachu.
- Przepraszam mamo - powiedział cicho.
Kobieta patrzyła na dziecko wściekłymi, przekrwionymi oczami.
- Gnoju, nie umiesz wody przynieść?! Zaraz cię nauczę! - krzyczała.
Wstała i wzięła do ręki leżące na komodzie żelazko. Przerażone oczy chłopca napełniły się łzami. Uklęknął na podłodze i zaczął błagać o litość.
- Przepraszam mamusiu. Ja już będę grzeczny. Tylko mnie nie bij.
Kobieta podniosła rękę do góry, trzymając w niej kabel od żelazka i zaczęła nim wymierzać chłopcu razy. Owładnięta furią chłostała jego plecy, nogi i ręce.
- Aaałłł, mamusiu, nie bij! Zaczął głośno płakać, jednocześnie kuląc wychudzone ciało.
W końcu kobieta zmęczyła się i odłożyła na bok żelazko. Podniosła z podłogi dzbanek i wyszła z nim do kuchni. Obolały i wystraszony malec z ledwością podniósł się i powoli poszedł do swojego pokoju. Cicho łkając, położył się na łóżku i zwinął w kłębek. Domyślał się, że matka obarcza go winą za odejście ojca. Gdyby nie zaszła w ciążę, on zostałby z nią.
Wieczorem ze snu zbudziło go skrzypienie otwierających się drzwi do pokoju. Otworzył oczy i zobaczył matkę stojącą w progu, z papierosem w ustach. Podeszła do niego i usiadła na skraju łóżka.
- Mamusia przyszła dać ci buzi na dobranoc - mówiąc to, pochyliła się nad chłopcem. Poczuł intensywną woń alkoholu i dymu z papierosa. Zaczęła głaskać go po głowie, przeczesując cienkie, przetłuszczone włoski. Schyliła twarz ku jego małej twarzyczce i pocałowała w usta. Chłopczyk skrzywił się z obrzydzeniem. Ujęła jego dłoń i położyła sobie na piersi.
- Popieścisz się z mamusią? - zapytała z lekkim uśmiechem.
- Nie mamusiu, ja tak nie chcę - odparł, czując jednocześnie strach, wstyd i obrzydzenie.
- Przecież ja cię kocham - powiedziała i zaczęła głaskać jego podbrzusze.
- Nie mamo! Przestań! - krzyczał ze łzami w oczach.
- Ty pieprzony bękarcie! Matce się nie odmawia!
Wściekła ścisnęła jego chudą rączkę. Wyjęła z ust papierosa i rozżarzoną końcówką zaczęła przypiekać jego skórę. Dziecko głośno krzyczało, wijąc się z bólu. Po dłuższej chwili przerwała tortury, wstała i wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.
Rankiem intensywne promienie wschodzącego słońca wdarły się do ciemnego wnętrza domu, rozjaśniając go swoim blaskiem. Oświetlały podniszczone meble pokryte grubą warstwą szarego kurzu. Chłopczyk leżał na brudnym łóżku obolały, z poparzoną lewą rączką. Wolał nie wstawać, żeby nie natknąć się na matkę. W południe wywabił go jednak z pokoju straszliwy, ściskający żołądek, głód. Ostatni posiłek jadł poprzedniego dnia rano. Po cichu wślizgnął się do kuchni w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. W jednej z szafek znalazł słoik z dżemem, otworzył go i zaczął łapczywie pochłaniać zawartość. W tym momencie do kuchni weszła matka, trzymając w ręce jakiś pakunek.
- Kupiłam trochę kiełbasy, masz - mówiąc to, podała dziecku pęto. - To musi ci na dzisiaj wystarczyć. Jak zjesz, to pozmywaj gary, bo zrobił się straszny syf.
- Dobrze mamo - odparł.
Matka wyszła z kuchni, niosąc w ręku butelkę wódki.
Na widok kiełbasy zaświeciły mu się radośnie oczy, a ślina napłynęła do ust. Odciął sobie kawałek, a resztę schował do szafki na później. Gryząc ze smakiem, podszedł do okna i zaczął przez nie wyglądać. Zauważył na drewnianym tarasie dużego, kolorowego chrząszcza. Bardzo go ten widok zaciekawił i postanowił przyjrzeć mu się z bliska.
- Panie chrząszczu, co tu robisz? - zapytał chłopczyk i zaczął delikatnie dotykać twardy pancerz owada.
Bardzo mu się podobało, kiedy chrząszcz szybko przebierał małymi nóżkami.
- Nie uciekaj! Chodź tu! - wołał.
W tym momencie obok własnej twarzy zauważył znajome nogi przyodziane w zielone, gumowe klapki, podniósł głowę do góry i zamarł w bezruchu. Pijana matka, chwiejąc się wbiła w niego wściekłe spojrzenie.
- Miałeś gary pozmywać, a bawisz się robakami, darmozjadzie! - krzyczała. - Mam już tego dosyć. Rozbieraj się!
Wystraszony chłopczyk drżącymi rękami zaczął powoli ściągać koszulkę, a potem spodenki.
- Majtki też ściągaj! - rozkazała matka i chwyciła w dłoń, leżący na tarasie sznur.
Ścisnęła jego chude ramię i zaczęła ciągnąć w kierunku drogi tam, gdzie stały trzy stare dęby. Związała dziecku nadgarstki i kilkukrotnie okręciła sznur wokół jednego z drzew.
- Teraz sobie tu postoisz, bękarcie - mówiąc to, odwróciła się na pięcie i poszła do domu.
Słońce silnie prażyło na błękitnym niebie, było bardzo gorąco i bezwietrznie. Chłopiec po pewnym czasie zaczął odczuwać silne pragnienie. Nagle zauważył w oddali grupkę dzieci, wracających ze szkoły. Wszystkie były ubrane na galowo, ponieważ świętowały zakończenie roku szkolnego. Z ciekawością w oczach podbiegły do niego. Mała dziewczynka z warkoczami sięgającymi do pasa i pucołowatą buzią zaczęła wytykać go palcem.
- Golas, golas! Ale głupek! Widać mu ptaszka! - krzyczała, śmiejąc się do rozpuku.
Chłopczyk czuł się zawstydzony i poniżony. Parzyły go policzki, ale nie od gorąca, nie mógł znieść tych wszystkich par oczu, patrzących się na niego. W pewnym momencie jakiś rudzielec podniósł z ziemi kamień i rzucił nim w nagie ciało dziecka. Reszta dzieci poszła w jego ślady i miały z tego ogromną uciechę aż do momentu, w którym znudziło się im rzucanie. Grupka poszła dalej drogą, zostawiając nagiego, poobijanego chłopca na pastwę losu.
TRZY LATA PÓŹNIEJ:
Sensacją lokalnych gazet był pożar domu położonego na obrzeżu wsi. Śledztwo nie było prowadzone szczególnie wnikliwie, eksperci jako przyczynę pożaru uznali zaprószenie ognia. Jego czterdziestokilkuletnia mieszkanka spaliła się żywcem, osieracając ośmioletniego syna, któremu udało się uciec z płonącego domu. Posesja spłonęła doszczętnie, pozostawiając po sobie tylko zgliszcza.
PIĘTNAŚCIE LAT PÓŹNIEJ:
W jednym z dużych miast prasa i telewizja alarmowały, że w okolicy grasuje seryjny gwałciciel. Jego ofiarami padają młode kobiety w wieku od piętnastu do dwudziestu pięciu lat. Atakuje późnym wieczorem, na ogół w parkach. Media szczególnie zalecały i ostrzegały, aby nie spacerować samotnie po zmroku.
Robert wszedł do mieszkania i z trzaskiem zamknął drzwi. Zdjął kurtkę, powiesił ją na wieszaku, wyjął z torby przesiąknięty olejem samochodowym kombinezon i wrzucił go do pralki. Głodny wpadł do kuchni i wyciągnął z lodówki, przygotowany dzień wcześniej, gulasz oraz butelkę zimnego piwa. Podgrzał obiad w mikrofalówce, a następnie pochłonął go na stojąco, oparty o zlew. Po jedzeniu wziął do ręki złocisty trunek i poszedł do salonu. Usiadł wygodnie na dużym, oprawionym ciemną skórą, fotelu. Jego mieszkanie było małą, ciasną kawalerką. Znajdowała się tam jedna duża szafa, komoda, łóżko i stół z dwoma krzesłami. Meble były już podniszczone i nie stać go było na nowe. Popijał łyk za łykiem, rozmyślając o tym, jak bardzo męcząca i niskopłatna jest praca mechanika samochodowego. Mieszkał sam, bo jakoś nigdy nie układało mu się z kobietami. Był nieśmiałym introwertykiem. Miał kilku kolegów w pracy, ale z nimi nie utrzymywał bliższych kontaktów. Denerwowały go pytania o życie prywatne:
- A co u ciebie? Gdzie mieszkasz? Masz dziewczynę? Gdzie lubisz pić po pracy? A co im do tego? Do cholery.
Wstał z fotela i poszedł wyrzucić pustą butelkę po piwie. Kosz był przepełniony, więc zmuszony był pójść ze śmieciami do znajdującego się na zewnątrz kontenera. Zarzucił na plecy kurtkę, złapał foliowy worek i wyszedł. Jadąc windą, patrzył tępym wzrokiem na podłogę. Dwa piętra niżej wsiadła młoda sąsiadka. Zlustrowała wzrokiem jego czarne spodnie, białą koszulę w ciemne paski i czarną, skórzaną kurtkę. Następnie zatrzymała się na jego kasztanowych, kręconych włosach i dużych, pięknych, niebieskich oczach. Robert był całkiem przystojny i miał miłą powierzchowność. Kobiety często zwracały na niego uwagę.
- Dzień dobry - powiedziała i nieśmiało uśmiechnęła się do niego.
- Dzień dobry - odparł i lekko zaczerwienił się.
Sąsiadka była szczupłą, długowłosą blondynką, jak sądził osiemnastoletnią. Robert kątem oka obserwował ją. Podobały mu się jej obcisłe, niebieskie spodnie, ciasno opinające jędrne ciało. Miała czarne kozaki na obcasie i rozpiętą ciemnoniebieską kurtę. Nie mógł oderwać wzroku od zalotnego przedziałka jej dużego biustu, otulonego różowym sweterkiem z dużym dekoltem. Do tego jeszcze zapach jej perfum - słodki, mocno owocowy. Zakręciło mu się w głowie, a materiał jego spodni coraz bardziej naprężał się. Zasłonił intymne okolice workiem na śmieci i dłonią przycisnął krocze.
Starał się nie myśleć teraz o niej i o tym, że już od długiego czasu bardzo mu się podobała. Taka eteryczna, kobieca, delikatna, a zarazem seksowna i kusząca. Była na wyciągnięcie ręki, a nie mógł jej dotknąć.
Winda zjechała na dół, sąsiadka wysiadła pierwsza, a on za nią. Patrzył jak powabnie idzie, lekko kołysząc biodrami. Pod drzwiami czekała na nią niska szatynka zaokrąglona tu i ówdzie. Ubrana w czarną, mało gustowną sukienkę do kostek. Blondynka podeszła do niej z uśmiechem i pocałowała w policzek.
- Cześć, Dorotko. Fajnie, że po mnie wpadłaś. To, gdzie idziemy na piwo? - zapytała sąsiadka.
- Pójdziemy do "Dark side". Zaprosiłam też Mateusza. Może w końcu go poderwiesz. Ile można czekać? - zapytała szatynka. - Chodź - mówiąc to, chwyciła blondynkę pod rękę i poszły przed siebie.
Robert stał i patrzył jak dziewczyny odchodzą. Wyrzucił śmieci i szybko wrócił do mieszkania. Usiadł w fotelu i zaczął fantazjować na temat obiektu pożądania. Oczami wyobraźni widział jak stała przykuta kajdankami do zamontowanego w drzwiach drążka, całkowicie bezbronna, uzależniona od niego. Duże, niebieskie, przerażone oczy patrzyły błagalnie, a on w tym czasie zanurzał palce w jej złotych puklach, wchłaniając ich zapach. Wtulał twarz w jej wydatny biust, zatapiając nos w zalotnym przedziałku. Delikatnie ssał i lizał jej słodkie, pełne wargi, pachnące truskawkowym błyszczykiem do ust. Owładnięty dzikim pożądaniem, drżąc na całym ciele, zaczął ją gryźć po twarzy aż zaczęła krwawić. Czerwone strużki spływały po jej policzkach ku dołowi, zalewając dekolt i piersi. Z jednej strony strasznie jej pragnął, a z drugiej nienawidził, była blondynką, jak jego matka. Uważał, że powinien ją potraktować w taki sposób, w jaki sam był traktowany, będąc dzieckiem. Chciał, żeby była jego własnością, zabawką, po którą będzie mógł sięgnąć w każdej chwili, kiedy tylko tego zapragnie.
Rozpiął rozporek, wyciągnął ze spodni nabrzmiałego członka, ścisnął go i zaczął przesuwać dłonią po delikatnej, śliskiej powierzchni. Jego myśli intensywnie krążyły wokół ponętnej blondynki i z każdą chwilą stawał się coraz bardziej podniecony. Rozszerzone źrenice, bijące serce, przyspieszony puls i oddech. Po kilku chwilach eksplodował gorącym nasieniem, które gęsto oblepiło jego podbrzusze. Chwilowe ukojenie tłumionych pragnień, pozwoliło mu pogrążyć się we śnie.
Ocknął się po jakiś trzydziestu minutach, przetarł palcami oczy, wstał i poszedł pod prysznic. Gorąca woda uderzała silnym strumieniem w jego nagie ciało i rozchlapywała się dookoła. Oparł dłonie o wyłożoną brązowymi kafelkami ścianę i zaczął intensywnie myśleć:
- Muszę ją mieć. Choćby nie wiem, co. Pójdę do "Dark side" i coś wykombinuję.
Zakręcił wodę, sięgnął po ręcznik i zaczął się nim powoli wycierać. Patrzył na swoje odbicie w lustrze: nagie, silne, męskie ciało pokryte licznymi wieloletnimi, głębokimi bliznami. Wysuszył się i poszedł do pokoju, wyciągnąć z szafy czyste ubrania. Włożył na siebie czarne spodnie, granatową koszulę, czarne, zamszowe buty i czarną, skórzaną kurtkę. Przeczesał palcami kręcone, kasztanowe włosy i wyszedł z mieszkania.
Na zewnątrz było już ciemno. Poczuł na skórze powiew chłodnego, październikowego wiatru, który wywołał delikatny dreszcz. Wyciągnął z kieszeni paczkę Marlboro, zapalniczkę i zapalił papierosa. Szedł powoli w kierunku pubu, zaciągając się głęboko co chwilę kojącym dymem. Mijał brudne, zaśmiecone ulice i szarych, bezbarwnych ludzi. Po zmroku okolica pomału pustoszała. Widział z daleka duży budynek, z jasno świecącym na czerwono neonem "Dark side". Podszedł do dużych metalowych drzwi, pchnął je z impetem i wszedł do środka. Zobaczył przyciemnione, czerwone wnętrze wypełnione dymem z papierosów, zapachem alkoholu i różnego rodzaju perfum zmieszanych z potem, niewielkie czarne, drewniane stoły otoczone skórzanymi kanapami, w kolorze ciemnobrązowym. Głośne rozmowy klientów lokalu mieszały się z grającą w tle muzyką klubową.
Robert usiadł przy barze i zamówił piwo. Zaczął przyglądać się po kolei siedzącym przy stolikach ludziom aż w końcu jego duże, niebieskie oczy odnalazły obiekt pożądania. Siedziała na kanapie z koleżanką i dwoma chłopakami, pili kolorowe drinki, śmiejąc się i rozmawiając.
Barman podał mu zimne piwo z gęstą, białą pianą, ze smakiem pociągnął spory łyk i oblizał usta. Co chwilę obserwował rozbawione towarzystwo. W pewnym momencie szatynka wzięła za rękę jednego z chłopaków i pociągnęła na niewielki parkiet do tańca. Wysoki blondyn wtulił się w dziewczynę i zaczęli powoli bujać się w takt muzyki. Drugi z nich, brunet, mocno już podpity zaczął obejmować siedzącą przy stole blondynkę. Widać było, że jej się to podoba. Przytuliła się do niego i zaczęła szukać ustami jego ust, zachłannie wessała się w nie i trwali tak przez dłuższą chwilę, całując się namiętnie. Potem uśmiechnęła się promiennie i pogładziła dłonią jego ciemne włosy.
Robert poczuł ukłucie zazdrości, która wbiła się, jak ostry cierń. Zacisnął dłoń na kuflu z piwem aż pobielały mu knykcie, mięśnie szczęki napięły się i nerwowo drgały. Był wściekły. Czuł, że ktoś odbiera mu jego własność. W tym momencie pijany brunet, z wymownym uśmiechem na twarzy, złapał oburącz obfity biust blondynki. Dziewczyna nie protestowała tylko patrzyła na twarz chłopaka rozmarzonym wzrokiem. Po kilku chwilach szatynka z blondynem podeszli do stołu i zaczęli coś mówić. Sąsiadka i jej adorator wstali z kanapy, całe towarzystwo zaczęło kierować się do wyjścia. Robert wstał i ruszył za nimi.
Na zewnątrz stanął w bezpiecznej odległości i słuchał o czym rozmawiają:
- Dobra, to zadzwonię po taksówkę i odstawię do domu Mateusza. Nieźle się nawalił - powiedział blondyn. - Dziewczyny, dacie sobie radę same? - zapytał.
- Jasne, jesteśmy we dwie, a do domu nie mamy daleko. Pójdziemy na skróty przez park - odparła szatynka.
- A może pojedziemy taksówką do mnie? - zapytała blondynka z nadzieją w głosie.
- Daj spokój, Aga, Mati prawie leci na twarz - odparła szatynka.
Po pięciu minutach podjechała taksówka, a chłopcy pożegnali się i wsiedli do niej. Dziewczyny ruszyły w stronę parku, trzymając się pod ręce, głośno rozmawiały i śmiały się. Szły oświetlone ciepłym światłem latarni, a w tle szumiały drzewa. Robert powoli ruszył za nimi. Po pewnym czasie doszły do miejsca, w którym krzyżowało się kilka alejek, stanęły, porozmawiały jeszcze chwilę, a potem objęły się. Szatynka pomachała ręką na pożegnanie i poszła w prawą stronę. Blondynka ruszyła przed siebie lekko chwiejnym krokiem, spowodowanym wypiciem dużej ilości alkoholu. Robert jak zahipnotyzowany obserwował każdy jej ruch, każdy krok, kołysanie bioder, jak odgarnia ręką złote włosy, które targa wiatr. Z każdą chwilą wzrastało w nim podniecenie graniczące z obłędem, a jednocześnie odczuwał silną złość mając przed oczami jej namiętne pocałunki w pubie. Natarczywe myśli kłębiły się w jego głowie:
- Miała być moją własnością. Musi ponieść karę, za to co zrobiła. Jest taka samą suką jak pozostałe.
Wściekły ruszył ku niej i prawą ręką zasłonił jej usta, żeby nie mogła krzyczeć. Drugą chwycił ją w pasie i zaciągnął w najbliżej znajdujące się skupiska rododendronów i jałowców. Powalił na ziemię i usiadł na niej okrakiem, rozpiął jej kurtkę, zadarł do góry różowy sweter, który odsłonił duży biust umieszczony w białym, koronkowym staniku. Przerażona dziewczyna zaczęła się z nim szarpać, próbując się jakoś wyrwać.
- Nie szarp się dziwko - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Jesteś taka sama jak inne, jak moja matka.
- Błagam, nie rób mi krzywdy - prosiła dziewczyna, a łzy zalewały jej policzki.
Cała drżała. Uniósł do góry dłoń zaciśniętą w pięść i wymierzył dziewczynie cios w twarz. Słychać było tylko cichy chrzęst i z nosa wytrysnęła krew, zalewając jej złociste włosy. Na krótką chwilę poddała się, przestała walczyć. Im większy czuł gniew, tym bardziej wzrastało jego podniecenie. Obnażył jej piersi, rozrywając dłońmi cienki materiał. Przez jakiś czas przyglądał się im uważnie, a potem ujął w obie dłonie. Schylił twarz i zaczął zębami mocno przygryzać jej sutek, dopóki nie zaczął krwawić. Dziewczyna zaczęła jęczeć i skręcać się z bólu. Podobało mu się, że ma nad nią władzę i o wszystkim decyduje. Czuł jak mocno naprężyły mu się spodnie w okolicy krocza. Pragnął ją posiąść, całkowicie zdominować i pokazać, kto tu rządzi.
- Ściągaj spodnie! - krzyknął.
- Nie, błagam - odparła.
- Ściągaj natychmiast albo tak ci twarz urządzę, że żaden lekarz ci nie pomoże. No, jazda.
Dziewczyna drżącymi dłońmi odpięła guzik, a następnie zamek błyskawiczny spodni i zsunęła je do kolan. Robert zdjął z jej stóp kozaki, a potem wprawnym ruchem ręki ściągnął je z niej całkowicie. Zaczął delikatnie wodzić opuszkami palców po białej koronce jej majtek. Przybliżył twarz do jej krocza i zaczął chłonąć w nozdrza intymny zapach.
- Ach, zawsze wyobrażałem sobie, że właśnie tak pachniesz - mówił to raczej do siebie, niż do dziewczyny.
Przez dłuższą chwilę upajał się jej zapachem, a potem gwałtownie rozerwał majtki. Rozchylił jej uda, wsunął się w wolną przestrzeń między nimi i wyciągnął ze spodni swojego nabrzmiałego penisa. Z impetem wszedł w nią głęboko aż po nasadę członka. Dziewczyna głośno krzyknęła z bólu, zacisnęła palce na jego czarnej skórzanej kurtce. Poruszał rytmicznie biodrami do przodu i do tyłu, gwałcąc ją długo, mocno i z dziką pasją w oczach. Krew coraz szybciej krążyła w jego żyłach, a ciało wrzało. Głośno jęcząc, tłoczył spermę w jej gorące wnętrze. Opadł na nią bezwładnie.
Do tej pory zgwałcił już osiem kobiet i za każdym razem czuł ogromną ulgę. W tym przypadku było inaczej: powinien czuć się usatysfakcjonowany i zaspokojony, a jednak nadal tlił się w nim żar nienawiści. Przed oczami pojawiła mu się pijana, opuchnięta, groźna twarz matki. Przez nią jego dzieciństwo było przepełnione strachem, goryczą, głodem i strasznym bólem. Wykorzystywała go seksualnie, znęcała się nad nim fizycznie i psychicznie. Znosił to bardzo długo, ale każde cierpienie ma swoje granice. Polał wódką kanapę, na której spała matka, następnie zapalił papierosa i rzucił go w nią. Przez wiele lat dźwięczał mu w uszach jej nieludzki krzyk, spaliła się żywcem. Ogień szybko rozprzestrzenił się, trawiąc cały dom. Miał wtedy tylko osiem lat. Po raz pierwszy w życiu jego umęczone ciało i dusza poczuły tak ogromną ulgę.
Podniósł głowę i spojrzał wściekle na dziewczynę:
- Musisz zginąć, suko!
Zdławiony krzyk uwiązł w jej gardle, kiedy dłoń zacisnęła się na jej szyi. Próbowała się bronić, kopać, drapać, ale bezskutecznie. Dusił ją z całej siły do momentu, w którym zmiażdżył jej krtań. Wtedy przestała się ruszać. Jej twarz była czerwona, obrzmiała, a duże, niebieskie oczy wybałuszone, martwy, nieruchomy wzrok utkwiony w oprawcy. Wspomnieniami przeniósł się do momentu, w którym matka pozostawiła go nagiego przywiązanego do drzewa. Grupka dzieci kpiła z niego, poniżała i obrzucała kamieniami. Wtedy nie mógł znieść tych wszystkich par oczu wpatrzonych w niego. Teraz ona miała takie samo spojrzenie, przed którym miał ochotę schować się lub uciec.
Nerwowo zaczął przeszukiwać kieszenie swojej kurtki i w jednej z nich znalazł owiniętą w torebkę foliową łyżeczkę od herbaty. Zawsze po pracy zabierał swoje prywatne rzeczy do domu, aby nikt inny nie mógł z nich skorzystać. Odwinął ją i po krótkiej chwili namysłu wbił w oczodół, drylował dokładnie, dookoła aż w końcu udało mu się wyciągnąć oko. Schował je do folii i ten sam rytuał powtórzył z drugim okiem. Postanowił zatrzymać je na pamiątkę jako trofeum. Popatrzył z dumą na swoje dzieło:
- Jestem Panem życia i śmierci. Jestem Bogiem.
Wstał i odszedł, pozostawiając okaleczone ciało na miejscu zbrodni. Spacerował przez park niespiesznie, wciągając do płuc rześkie powietrze. Uniósł do góry głowę i spojrzał na niebo, księżyc świecił w pełni. Wsłuchany w kojący szum drzew uśmiechnął się sam do siebie, czując ogromną ulgę.