Gdzie duchy przodków (I)
28 lipca 2016
Szacowany czas lektury: 24 min
Opowiadanie nie ma nic wspólnego z prawdami historycznymi.
Charty wystrzeliły do przodu węsząc za zwierzyną. Zostawiły konnych w tyle, a same pognały wśród zarośla kniei. Racisław, najmłodszy z braci, zaledwie dziesięcioletni, pierwszy dostrzegł, że psy złapały trop. Ściągnął lejce, kostki gwałtownie przycisnął do końskiego brzucha i ruszył na przód, w ślad za tropicielami.
- Zaraz sam ustrzelę łoszaka! - zarechotał, nie oglądając się za siebie. Spod kopyt pędzącego jak wicher gniadosza sypały się grudki wilgotnej ziemi.
- Jak się będziesz tak darł, to my prędzej ciebie ustrzelimy! Zewrzyj gębę, braciszku, bo wystraszysz wszystko, co w lesie mieszka - odparł na to Uniemysł i także przyspieszył. Król Myślidar i jego najstarszy syn Skardmir trzymali się z tyłu, sennie kołysząc się w siodłach, ale widząc najmłodszych pełnych zapału, także się ożywili. Skardmir zaś, najstarszy brat, sięgnął po łuk. Popędził konia.
Trudne, bagienne tereny wokół wsi Wizny nie ułatwiały pościgu za stadem łosi, dotąd spokojnie żerujących w brzeźniaku. Te, od razu gdy wyczuły zapach psów, ruszyły przez torfowiska i podmokłe łąki, nie ułatwiając łowczym zadania. Koń Uniemysła grzązł niemiłosiernie, charcząc i rżąc, jakby skarżył się na jeźdźca, który go tu przywiódł. Lekki konik Racisława był zwinniejszy i sprytnie przemykał miedzy gęstymi zaroślami nad rzeką Wełenką. Skoczył nad zwalonym dębem, śmignął przez zarośla wierzbowe, a chłopak wreszcie dostrzegł uciekające zady byków i łań. Nie dostrzegł wiele cieląt, a jeśli już były, to chronione gdzieś w środku stada. Dogonił go bardziej doświadczony Skardmir, a nawet Uniemysł, który wyswobodził się z mułu, a przy okazji mocno ubrudził.
Wiatr rozwiewał długie włosy chłopaków podskakujących w siodłach. Każdy z nich miał już łuk w ręku, a Skardmir napiął cięciwę i wypuścił strzałę. Poleciała szybko i celnie, choć nie zadała śmiertelnej rany. Klępa zaryczała przeraźliwie i stado uciekło w stronę nieprzemierzonych bagien.
- Jedziemy za nimi! - zawyrokował najmłodszy Racisław.
- Gdzie ojciec? - zainteresował się Skardmir.
- Poczekam na niego. Wy jeźdźcie - zadeklarował średni z braci, dwudziestojednoletni Uniemysł. –Niech młody wreszcie się czegoś nauczy! - zaśmiał się do najmłodszego braciszka, który odpowiedział mu grymasem.
Skardmir jechał przodem, wolno, śladem łosi, czyli stratowanymi drzewkami i podszytem, co nie było trudnym zadaniem. Słońce świeciło im w plecy, a w lesie zaległa dziwna cisza.
- Są daleko? - spytał Racisław.
- Nie wiem, być może ten ranny leży gdzieś po drodze - odparł starszy. Wolał nie rozmawiać podczas polowania, a młody książę był dość gadatliwy, co irytowało chłopaka. Ba, trzydziestoletniego mężczyznę, który niejedno polowanie już przeżył i wiedział, że hałaśliwy myśliwy nie upoluje zbyt wiele. Chyba jedynie ślimaki na drodze.
Wkrótce odnaleźli ranną łanię ryczącą boleściwie. Stado opuściło ją, dalej tratując drogę przez las i ratując tym samym życie pozostałych osobników.
- Dobij ją - rozkazał Skardmir i spojrzał surowym wzrokiem na brata. Ten wyciągnął ostry, myśliwski nóż. Wbił go w brzuch klępy dość nieudolnie. Konała jeszcze długo wydając z siebie niemiłosierne odgłosy, nieprzyjemne dla ucha. – Jaki wstyd! - skomentował starszy z braci. – Tak bogom oddajesz to, co nam dają? Pozwalasz istocie umierać w męczarniach, a potem będziesz rozkoszował się jej mięsem?
- Trzeba było od razu trafić w bebechy! - odpyskował tamten.
- Nie marudź tylko pomóż mi ją zawiesić przy siodle. My pojedziemy na twoim koniu, a do mojego przytroczymy klępę - jak zawyrokował tak zrobili. Droga powrotna, gdzie miał czekać ojciec, była już bardziej znajoma i łatwiejsza do przejścia. Nawet słowiki zaczęły swój koncert, gdy otrząsnęły się po widoku polowania. Na miejscu bracia zastali coś, czego się nie spodziewali. Zza drzew widać było konie niespokojnie strzygące uszami. Rżały raz po raz i niespokojnie ryły kopytami ziemię. Wszechogarniająca cisza znów opanowała knieje. Kolorowe brzechwy sterczały z ziemi. Nie z ziemi... Z ciał ojca i średniego brata.
Dwójka postanowiła zostać w zaroślach, gdy zrozumieli co się stało. Zabójcy króla i księcia mogli wciąż czaić się w zaroślach. Skardmir zachował trzeźwość umysłu i obaj przycupnęli przy grabowym konarze z palcami strzałach, z napiętymi cięciwami. Ręce po jakimś czasie zaczęły im słabnąć, a w okolicy, zdawało się, nikogo już nie ma. Nikogo, na kim można dokonać zemsty. W Skardmirze buzowała wściekłość, ale starał się nie okazywać słabości przy młodszym bracie. Dopiero po godzinie wyszli z kryjówki.
Król Myślidar miał strzały wbite w brzuch i czoło. Groty przeszły gładko przez lekkie ubranie łowczego. Uniemysł przebity był na wylot przez podbrzusze tak, że grot utkwił płytko w ziemi. Obaj leżeli z rozpostartymi ramionami, zdając się na łaskę kruków i wron.
Racisław upadł na ziemię i zaczął płakać żałośnie. Łzy jak grochy ciekły mu po czerwonych policzkach. Szloch mieszał się z jego rozpaczliwym krzykiem i skargami. Chłopak pierwszy raz w życiu czuł się taki bezradny
- Tato! Tato, obudź się, to nic, nic... Znachor ma zioła, proszę nie śpij, wstań!... - lamentował. –Uniemysł, bracie, rusz się, wstań, proszę! Proszę! - chłopiec wyrwał trzy strzały ociekające krwią, podał je Skardmirowi, patrząc na niego z wyrzutem, który dotąd stał nieruchomo, z twarzą jak głaz.
- Zrób coś! - wykrzyknął z całych sił Racisław.
- Poprzywiązuj konie linami, a ja ułożę ciała na grzbietach - odparł chłodno najstarszy. Przykryli ich ciała derkami i ruszyli najszybciej jak mogli, w stronę Opola. Za nimi pozostawał krwawy ślad. Krew kapała wolno, lecz równomiernie, znacząc drogę niby upiorne drogowskazy. Konie, z bezwładnymi ciałami swych jeźdźców, miejscami zapierały się i nie chciały iść dalej. Siłą trzeba było je ciągnąć przez głuszę.
- Otworzyć bramę! - krzyknął donośnie Skardmir, gdy przybyli pod gród.
- Panie...Co wieziecie?! - zdziwił się jeden ze strażników, kręcąc równocześnie ciężkim kołowrotem. Łańcuchy szczęknęły i drewniana brama zaczęła opadać w dół łącząc osadę z mostem.
- Zapanowało bezkrólewie - oznajmił oficjalnie, choć z boleścią w głosie. –Król Myślidar, mój ojciec i pan tych ziem, pomazaniec naszych bogów, padł ofiarą tchórzy i zdrajców, którzy napadli go w lesie, tak samo jak i mego brata, Uniemysła - te słowa mógł słyszeć już cały dwór. Wszyscy zamarli, oderwawszy się od swych zajęć. Pochód czterech koni, w tym dwóch z ciałami martwego króla Opolan i księcia, wywołał blady strach na twarzach mieszkańców. –Dziś bogowie przyjęli ich do swego grona, ich dusze uleciały w chwale, a ciała jeszcze dziś należy oddać Naturze! Zabójcy zaś nigdy już nie zastaną spokoju duszy i ciała, sprawimy, by wciąż czuli się zaszczuci i ścigani! Kolorowe brzechwy, widzicie? Nie przepuśćcie nikomu, kogo spotkacie, a będzie je miał takie przy sobie - Skardmir patrzył na wszystkich z góry, z grzbietu konia. Nie chciał, by poddani widzieli, jak bardzo czuje się bezradny, a łzy same cisną mu się do oczu. Sięgnął za to po żelazny miecz z pochwy i uniósł go wysoko, na znak chwały i ostatecznego zwycięstwa.
- Co z księżną Aurelią Konstancją? - zapytał najstarszy z Rady, zebranej nie dłużej niż godzinę po mym przybyciu do grodu. Starcy debatowali już jakiś czas, jednak wystarczająco długo, by Racisław mógł usnąć na ławie stojącej w rogu sali. To trudny dzień i szczerze pragnąłbym, by się już skończył... Tym czasem stos był już w połowie wybudowany, a mego ojca i króla Opola ubierano w najlepsze szaty. Uniemysł zapewne leżał już wystrojony w książęcą tunikę. Ja zaś czekałem na to, co wyradzą starsi, gdyż to do nich należała teraz władza.
- Skardmirze? - pytanie wyrwało mnie z zamyślenia i otępienia. Chyba jeszcze nie dochodziło do mnie, co naprawdę się stało. –Dlaczego w ogóle zapuściliście się w te rejony!? Pod samą granicę Wiślan? To niedorzeczne! - warknął Przemił, dotychczasowy doradca mego ojca. –Wełenka to już ich tereny.
- To sam król zadecydował dokąd jedziemy. Ostatnie kilometry zaś gnaliśmy za stadem łosi, niedaleko wioski Wizny - usprawiedliwiłem się. Pominąłem fakt, iż żaden z nas, braci, nie chciał zapuszczać się tak daleko. –Nie spodziewaliśmy się nikogo tam spotkać.
- Spichlerze są puste, szlaki zamknięte, a król nie żyje! Anarchia! - zakwilił któryś z szanownych staruszków.
- Jest następca - wskazał na mnie Przemił. –I przyszła królowa. Aurelia Konstancja na pewno ucieszy się z takiego obrotu spraw.
- A niby dlaczego? Myślidar miał pozycję, był szanowany, prowadził zwycięskie bitwy - wymieniał dalej staruch.
- Pozycję wypracowaną terrorem. Szacunek kupiony za ostatnie dukaty. A potyczki w rynsztokach nazywasz bitwami? - prychnął Przemił. Istotnie ojciec po objęciu władzy po swym bezdzietnym bracie zaczął czerpać z życia garściami. W ciągu roku przytył kilkanaście kilogramów, wypijał litry alkoholu i ogólnie mówiąc nie dbał o reputację. – Trzeba ustalić wspólną wersję. Myślidar był głupcem - to stwierdzenie wywołało na sali odgłosy niedowierzania. Starcy wybałuszyli oczy, ale żaden nie śmiał spierać się z doradcą króla. W myślach i tak zapewne przyznali mu rację. –I trzeba świecić oczami za jego głupotę. Proponuję, by przyjąć wersję, iż to zbójcy przekroczyli swe zwyczajowe i ustalone przez prawo granice, a król i książę padli ofiarami ich ataku, tchórzliwego, bo bez ostrzeżenia. Zabici łukami, z dala, przez ukrytych napastników. Ktoś ma jakieś inne propozycje? Ustaloną historię będziemy powtarzać my i Skardmir jako król - żaden ze starców nie odważył się zaprotestować, dlatego bajeczka została jednomyślnie przyjęta jako prawdziwa. Bo czy to nie słowa mają moc stwórczą, tworzą prawdę i kreują świat wokół nas?
- Pozostaje kwestia wesela, które miało się odbyć za trzy dni... - podjął jeden ze starców schrypiałym głosem, jakby nie chciał się narzucać.
- I owszem, nie przełożymy wesela. Poślemy gońca do Wrocławia, by powiadomił księżniczkę o zmianie kandydata na męża - zawyrokował Przemił. To teoretycznie on rządził naszym ludem, więc nie należy dziwić się wzięciu przez niego sprawy we własne ręce. Miślidar był dość nieudolny, a raczej niedoświadczony. Nie chciałem bronić mego ojca, ale nie mogłem też go chwalić. Sam ożenek z Aurelią przypadł mi do gustu, gdyż dziewczyna miała około osiemnastu lat i szkoda by jej było dla ponad pięćdziesięcioletniego mężczyzny, który nie umiał zapanować nad swoimi rządzami. Zapewne biedna Konstancja miałaby Opolan za ludzi niewychowanych, folgującym chuci, bez żadnych cnót. Tymczasem miała trafić się mi, choć nigdy jej nie widziałem, tak samo jak i ona mnie, ani nawet mego ojca. Chodziły pogłoski, że jest dość ładna, dla jednych trochę mniej, dla innych bardziej. Choć Wrocław leżał niedaleko, to dotychczas nie było okazji podziwiać śląskich księżniczek. Ojciec Aurelii, osiemdziesięcioletni Trzebowit, zabrał nam połowę naszych ziem, jednak sojusz ze Ślązakami dawał nam nadzieję na odbudowę zrujnowanego przez Myślidara państwa i pokonanie Wiślan, dzięki zasilonemu wojsku.
Muszę przyznać, że niewiele miałem do powiedzenia. Sam pomysł podobał mi się, ale to Rada teraz sprawowała władzę, a ja musiałem się podporządkować do momentu ślubu i koronacji. Wtedy wszystkich starców mógłbym zasztyletować bez żadnych konsekwencji. Odgoniłem tę nieczystą myśl i poszedłem razem z innymi pożegnać mego ojca i brata.
Na piaszczystej plaży nad rzeką płoną kilkumetrowy stos. Na szczycie na pięknym tronie siedział Myślidar, ubrany w najlepszą swoją zbroję, mieczem przy pasie i tarczą u stóp. Nieco niżej siedział Uniemysł, umyty, uczesany i ubrany. Obie twarze, ojca i syna, były sine, zastygłe w grymasach niemiłych dla oka. Wokół stosu zaczęły krążyć ptaki.
- Niech Światowid, bóg o czterech twarzach, poniesie ich dusze po naszym kraju, niech widoki opolskiej ziemi przyniosą im ukojenie, a później wieczne odpoczywanie w chwale, gdyż nasz mężny król Myślidar i książę Uniemysł, mieli w sobie cząstki bogów słowiańskich! - zaryczał nadspodziewanie donośnie dziad z długą, siwą brodą i kosturem w dłoni. Kilkutysięczny tłum wydał okrzyk na cześć zmarłych. Racisław chlipał jak małe dziecko i musiałem go uspokajać i mówić, że księciu nie przystoi okazywać słabości.
- Przeklinam zabójców pomazańców bożych, niech szczezną z diabłami, ich ciała rozłożą się powoli niczym trupie szczątki, niech ziemia, po której stąpają, będzie przeklęta, a wiatr zawsze wieje im w oczy! - kontynuował swe zawodzenia. Dziad przyłożył płonącą pochodnię do stosu, który w mig zajął się i zalśnił blaskiem oczyszczającego ognia. Buchnęło ciepło, gdy ogień rozprzestrzeniał się szybko po słomianym stosie. Wkrótce dosięgnął stóp najpierw Uniemysła, później mego ojca. Zgromadzeni poczuli swąd palonych ciał...
Około północy ogień jeszcze się tlił i rozświetlał mroki panujące wokół Opola. Wiosenna noc była ciemna jak mało która. To zwiastowało dla naszego ludu tylko najgorsze rzeczy. Wrogowie zyskali przewagę, diabły, zdawało się, buszowały po naszych lasach w większych niż zazwyczaj ilościach. I mi zdawało się, że widzę między gęstymi liśćmi czerwone ślepia. Zasnąłem z poczuciem ciągłego niepokoju, którego nie mogłem się pozbyć nawet po kilku pucharach wina.
- Może paskuda jaka, hę? - mój kuzyn dał mi kuksańca i spojrzał na mnie zawadiacko, gdy powóz z Aurelią Konstancją podjechał pod opolskie siedlisko, a ze środka wysiadła średniego wzrostu dama, odziana nadzwyczaj bogato, a na twarzy miała coś w rodzaju welonu. Damskie fatałaszki nie były moją mocną stroną, gdyż dotąd fatygowałem się jedynie by je ściągać z niewieścich ciał, a nie nazywać i podziwiać. Jej długa, granatowa suknia była ozdobiona złotymi nićmi, które układały się w liście jakiejś nieznanej mi rośliny, zapewne egzotycznej. Długie rękawy i całkowity brak dekoltu mocno mnie zdziwił. Spodziewałem się, że Aurelia będzie mocno się wdzięczyć, by zatuszować ewentualne braki w wyglądzie. Spod welonu na twarzy wystawał zaś długi niemal do pasa, czarny warkocz we wplecionymi kolorowymi wstążkami. Zgromadzona wokół gawiedź ciekawskich była pilnowana przez strażników, zaś wokół mnie i mego brata zgromadzona była cała Rada Starszych i inni, także wrocławscy dostojnicy, którzy przybyli dzień przed Konstancją.
- Aurelia Konstancja z rodu Wyszowiców, władców na Wrocław i sześćdziesiąt pięć grodów nad rzeką Ślezią, od Górek Smoczych po dzikie ostępy Wyżyny Koziej - oznajmił Przemił wszystkim zgromadzonym. – Oraz książę Skardmir z rodu Witomysłów, władców na Opole i osiemdziesiąt grodów nad Ostrogą, od rzeki Wełenki po nieprzemierzone Bory Suche - dziewczyna podała mi dłoń delikatną i bladą, zapewne nigdy niestrudzoną żadną pracą. Wyglądała niemal na dziecinną w mej prawej ręce, wyćwiczonej od miecza. Służka, która jak cień podążała za nią, pomogła jej odsłonić koronkowy welon. Ujrzałem wtedy twarz kobiecą, pociągłą, z prostym nosem i szarymi jak pochmurne niebo oczami. Usta miała zadbane, a policzki zaróżowione. Dostrzegłem, że kilka pieprzyków zdobi jej smukłą szyję.
Tymczasem przystąpił do nas dziad, który wcześniej oddawał duszę mojego ojca i brata bogom.
- Dwa rody połączą dziś swą siłę przed obliczem bogów przeszłych i przyszłych, a moc Światowida złączy ich jako małżeństwo. W obliczu smutnej okoliczności śmierci Króla Myślidara Witomysła, to na jego potomku i dziedziczce ziem Wrocławskich spocznie obowiązek opieki nad ziemiami zjednoczonych królestw Wrocławskiego i Opolskiego, zapewnienie potomka na tron, a także oddawanie czci naszym najwyższym bóstwom, by świecić przykładem dla ludu i przebłagać ich o pomyślność dla mieszkańców. W imię naszego najwyższego boga Światowida! - wykrzyknął ostatnie słowa i owinął nasze dłonie gałązką dorodnego bluszczu o ciemnozielonych liściach. –Przy świadkach, przy obecności wszelakich duchów i mocy Natury, jesteście mężem i żoną, połączeni na zawsze, aż do śmierci ciał - odmówił formułę i sięgnął po palące się kadzidło. Dostrzegłem, jak Aurelii zaczynają łzawić oczy, zapewne nie od wzruszenia, lecz od dymu palonego miodunka wierzbowego. Na głowę nałożono jej piękny i dorodny wianek z wiosennych kwiatów i polnych ziół. Dodał jej uroku.
Spojrzała na mnie nieśmiało. Ruszyliśmy błotnistą zazwyczaj drogą, na tę okazję wyłożoną drewnianymi deskami do zamku. Cały czas towarzyszyłam nam tłuszcza, ciekawa nowej królowej. Cieszyłem się, że ludzie mieli o czym rozmawiać, gdyż ślub odwracał ich uwagę od problemów na granicy z Wiślanami, na której działo się źle. Nie chciałem o tym jednak teraz myśleć, na własnym ślubie, a w głowie krążyła mi już wizja nocy poślubnej...
- Jak minęła podróż? - postanowiłem odezwać się dość prozaicznie.
- Wiosenne roztopy są dość dokuczliwe na szlaku. Jednak im bliżej Opola, tym i trakty lepsze - odparła dyplomatycznie.
- A jak zdrowie twego ojca? Wielka szkoda, że nie mógł dziś przybyć w tak ważnym dla ciebie, dla nas dniu - ojciec Aurelii miał już siedemdziesiąt lat i ledwo się poruszał. Aż dziw, że jego stare lędźwie, mogły stworzyć coś tak pięknego jak Konstancja.
- Leży już ósmy dzień w łożu, bardzo boli go serce i często kaszle. Krwią - ostatnie słowo wymówiła cicho i z wielkim smutkiem.
- Zapewniam cię, że dam ci wszystko, byś czuła się tu dobrze - pocieszyłem ją łagodnym głosem.
Odpowiedziała tylko nieśmiałym uśmiechem. Być może nie wierzyła w moje zapewnienia. Dotarliśmy do sali biesiadnej, gdzie stoły uginały się od przeróżnych pieczeni, sarniny, dziczyzny, tuszek króliczych, tłustych szynek i najlepszych podrobów, warzyw gotowanych i z przyprawami, a przede wszystkim od win i piw. Tyle alkoholu nie widziałem na oczy jak żyję, niestety nie będę mógł dziś nacieszyć się trunkami, gdyż chciałbym, by moja młoda małżonka nie zraziła się do mnie już pierwszej nocy ze mną spędzonej.
Podobno sprowadzono najlepszych grajków i trubadurów z ziem opolskich. Był wśród nich nawet sam Sobieżyr, autor takich pieśni jak „Wszystkie nimfy i wróżki u mych stóp tańcują” albo „Gdzie bory w zwierzynę obfite”. W myślach doceniłem pracę Przemiła, który w niecałe trzy dni urządził takie weselisko, którego Opole jeszcze długo nie zapomni. A co niektórzy być może zapomną, ale od wypitych trunków, co nie zasmucało mnie wcale.
Aurelia zdawała się nieco odetchnąć po godzinie spędzonej na przyjmowaniu gratulacji i krótkich rozmowach z możnowładcami opolskimi. Zapewne każdy z nich starał się zrobić na nas jak najlepsze wrażenie, bo i może młody król coś sypnie ze skarbca? Albo da na budowę młyna? O nie, nie, to nie takie proste. Zaczynałem sprawowanie władzy w momencie całkowitego kryzysu, pustek w skarbcu i wojen na zachodzie i południu z Czechami. Na dodatek mój ojciec nie miał dobrej reputacji i jego synek też był podejrzany i niepewny. Konstancja wyraźnie odetchnęła z ulgą, gdy ściskanie obślizgłych, męskich łap skończyło się, a ona mogła usiąść we względnym spokoju. Piła wino, jadła owoce, nawet posmakowała tutejszej dziczyzny i ciemnego, wykwintnego pieczywa.
- Gorzko, gorzko! - zaryczał tłum zebrany w sali biesiadnej. Nie musieli długo namawiać. Mnie owo żądanie pocałunku bardzo ucieszyło, gdyż nie miałem jeszcze okazji zbliżyć się do Aurelii, nie chciałem też jej peszyć czy straszyć. Wyglądała bowiem na kruchą istotkę, choć zapewne bardzo inteligentną.
Dziewczyna wlepiła we mnie swoje szare oczy. Na twarzy miała przyklejony uśmiech. Wstaliśmy oboje ku uciesze gawiedzi, która ryknęła gromkim śmiechem. Gdzieś usłyszałem odgłos upadającego kufla, zapewne pełnego piwa, gdyż upadek zwieńczyło głośne „Urrrrwa!”. Uniosłem swój puchar w geście toastu.
- Za moją małżonkę Aurelię Konstancję i zjednoczone państwa Wrocławskie i Opolskie! - wypiłem jednym haustem całą zawartość naczynia, odstawiłem je, a później chwyciłem twarz mojej żony w obie ręce i zbliżyłem moje usta do jej różowych ust. Poczułem słodki smak wina, które przed chwilą musiała wypić, być może na dodanie sobie odwagi. Jakież było moje zdziwienie, gdy poczułem jak Aurelia ochoczo odpowiada na moje pieszczoty językiem. Zadbałem bowiem o to, by pocałunek był soczysty i długi, aby poddani długo mieli o czym rozmawiać, a naszemu małżeństwu przepowiadano dobrą przyszłość. Na koniec przygryzła lekko moją dolną wargę. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Niechętnie oderwałem się od dziewczyny uznając, że koniec tego dobrego. Jeszcze dziś będę miał okazję się nią nacieszyć.
Dobiegała północ, gdy Przemił kazał nam wyjść i zatańczyć, gdyż nie po to kazał Sobieżyrowi układać najlepsze miłosne pieśni jakie będzie w stanie stworzyć pod karą śmierci, żebyśmy teraz siedzieli za stołem. Podałem Aurelii dłoń i razem wyszliśmy tańczyć, do całkiem dobrej, muszę przyznać, skocznej muzyki. Melodyjka wygrywana na bębnach, fidelkach i lirach z towarzystwem gwizdków i fletów w tle sama prowadziła nasze nogi. Choć w wojaczce moje ruchy miały większą grację niż w tańcu, to całkiem dobrze sobie radziłem. Objąłem Aurelię w talii starając się wyczuć pod palcami jej kształty. Nie długo jednak dane mi było rozkoszować się tym doznaniem, gdyż grajkowie zagrali żywiej, aż prosząc nas o obroty. Dostrzegłem, że Konstancja cały czas szeroko się uśmiecha, a jej warkocz goni jej drobną sylwetkę, jakby sam pogrążony był w tańcu. Kilka kwiatów z jej włosów upadło na ziemię i od razu były pochwycone przez małe dziewczynki, które hulały wokół nas. Wreszcie ostatnie uderzenie palców o lirę zakończyło te szaleńcze podrygi, które wprawiły dziewczynę w bardzo dobry nastrój. Jeszcze przez chwilę chichotała i obdarowywała dziewczynki różowymi kwiatami z jej ślubnego wianka. A one wpatrzone w nią były jak w obrazek. Być może bardziej przypominała im teraz jaką nimfę wodną czy uosobienie samej Natury.
- Wszystkie wrocławianki tak tańczą? - zagadnąłem, gdy wróciliśmy na miejsca.
- O nie, mój panie. Tam tańce są długie i nudne, według sztywnych reguł. Nie tak jak tu - odparła wyraźnie zachwycona.
- A jednak dobrze sobie radziłaś. Masz poczucie rytmu - pochwaliłem ją.
- Dziękuję, mój panie.
- Mów do mnie Skardmir, wszak odtąd będziemy dzielić wspólnie wiele dziedzin życia - zachęciłem Aurelię.
- Tak, mój pa... Skardmirze - poprawiła się. - Wrocławskie obyczaje nie pozwoliłyby mi na to. Jednak skoro mój król tak mówi...
Rozmowę przerwał nam Przemił, który delikatnie chwycił mnie za ramię. Stanął obok mnie i głupio się uśmiechał, jak na osobę o jego stanowisku, czyli doradcy królewskiego.
- Za chwilę odbędą się pokładziny młodej pary! - na to oświadczenie tłum zaryczał jeszcze głośniej, niż przy pocałunku. –Aurelia i Skardmir przypieczętują teraz swój związek, a goście weselni są o jeszcze lepszą zabawę i korzystanie z dobrodziejstw! - Przemił uśmiechnął się do mnie znacząco, jakbym wiedział o co chodzi. Na Aurelię spojrzał z troską i nadzieją, tak mi się zdawało... To przecież w niej spoczywała cała nadzieja Opolskiego ludu. I znów, chcąc rozbawić nieco przybyłych możnowładców i nie tylko, wciąłem dziewczynę na ręce tak, że dopiero po fakcie zorientowała się jaki był mój zamiar. Chwyciła mnie za szyję i tak wyniosłem ją z gwarnej jak ul Sali pełnej pijanych dostojników. Droga do mej komnaty, od dziś nazywanej królewską, nie była długa. Stwierdziłem, że nawet nie zmęczyłem się niosąc ją na rękach, bo była leciutka i zgrabna, przez co nie ciążyła mi wcale. Drewniane drzwi otworzyły się z przeraźliwym skrzypnięciem, aż Aurelia zabawnie zmarszczyła nos. Rozbawiła mnie jej reakcja.
Postawiłem ją na ziemi i ku memu zdziwieniu, wewnątrz pokoju zapalone było mnóstwo świec, a łoże wyściełane białą pościelą, na której dobrze będzie widać dowody naszego współżycia. Wskazałem jej dłonią łóżko z baldachimem, na którym wyszyte były sceny wojenne, a także te z udziałem Światowida. Usiadła na pościeli nie bardzo wiedząc, co ma zrobić. Ja zaś stanąłem na drugim końcu pokoju i nalałem sobie wina. Piłem powoli, zapamiętując i smak i widok Aurelii, która patrzyła na mnie błagalnie, ale było w tym coś uroczego.
- Rozbierz się proszę - zachęciłem ją. Zaczęła więc powoli rozwiązywać sznurki z przodu swej sukni i odpinać zaczepy, a także spinki trzymające całość w ryzach. Dół sukni trzymał się na jakiś zaczepkach i wkrótce wylądował na ziemi. Oczywiście pod spodem były jeszcze warstwy przeróżnych halek i tak dalej, a była to dziedzina na której niewiele się znałem. Widząc, jak dziewczyna usilnie próbuje dosięgnąć sprzączek z tyłu sukni, w czym zapewne pomagały jej na co dzień służki, podszedłem do niej i usiadłem obok. Kazałem się odwrócić i zacząłem przekładać tasiemki i odpinać spinki do odzieży. Nie nużyło mnie to zajęcie, wręcz przeciwnie, nie mogłem się doczekać aż dojrzę Aurelię w pełnej krasie. Czyli nago, bez żadnych drogich materiałów na sobie. Wierzchnia odzież, jak się okazało, była tylko czubkiem góry lodowej. Pod spodem czaiły się kolejne pułapki w postaci lżejszych sukienek i gorsecików. Kilka, a może kilkanaście minut później, dziewczyna została w samej białej i lekko przezroczystej szacie, przez którą było widać już piersi i zarys łona. Szeroka, koronkowa sukienka, kryła dobrze jej kształty. Przez głowę przeszła mi myśl o zakazaniu noszenia czegoś takiego przez damy, gdyż zdawało się, że sukienki są cięższe niż rycerskie zbroje. Przez cały ten czas milczeliśmy, ale nasze spojrzenia spotkały się kilka razy i w jej oczach jak zachmurzone niebo widziałem fascynację i strach jednocześnie. Chciała ściągnąć wianek, ale zabroniłem jej. Dodawał księżniczce uroku.
Teraz ja poprosiłem o odrobinę pomocy. Królewska toga była gruba i ciężka, na dodatek zapinana wcale nie zgorzej niż suknie dziewczyny. Pod spodem jednak nie miałem kolejnych pięciu tóg, ale zwykłe bawełniane, a przede wszystkim wygodne odzienie.
Po chwili zbliżyłem swoją twarz do jej twarzy i odnalazłem jej usta. Przymknęła oczy i zaczęliśmy poznawać się od podstaw. Nasze języki co rusz spotykały się, to oddalały od siebie. Wodziłem wargami po jej wargach, przygryzałem je, by później jedynie delikatnie muskać. Ona zaś położyła dłoń na mojej twarzy, pogłaskała ją czule i mruknęła zadowolona.
Sięgnąłem dłonią do jej piersi zakrytych koronkowym materiałem. Miękkie wypukłości zwieńczone były twardymi sutkami, co doskonale czułem. Aurelia drgnęła pod tym dotykiem, ale nie zraziła się czy przestraszyła. Położyła tylko dłoń na mojej, która zaczęła ugniatać jej kształtną pierś, jakby bała się, bym nie robił tego za mocno. Nie miałem jednak takiego zamiaru.
- Połóż się - rzekłem między pocałunkami, a dziewczyna odsunęła się, by całkiem usiąść na łóżku, głowę położyć na ułożonych poduszkach, a resztę ciała oddać we władanie swemu mężowi. Wśród futer wyglądała jak jakaś bogini, z bladą skórą i dzikimi oczami. Pozbyłem się ubrania całkowicie czując, jak moja męskość robi się twarda czekając na dziewiczą podróż wgłąb Aurelii. Jeszcze chwilę... Musiałem zadbać, by i Konstancja zaznała nieco przyjemności prócz krótkiego, ale jednak, bólu. Nogi miała złączone, dlatego poprosiłem, by nie wstydziła się mnie i rozchyliła uda. Tak też uczyniła, a ja podwinąłem tą wredną halkę długą do kostek. Odsłoniłem tym samym jej łono, które skryte było za ciemnymi włoskami. Usiadłem na przeciwko jej kobiecości, między nogami. Sięgnąłem dłonią i odszukałem wąskiego, acz gorącego i mokrego miejsca. Nie było tam wiele wilgoci, wszak Konstancja była dziewicą, na dodatek teraz bardziej była wystraszona niż podniecona. Dlatego odnalazłem miękki guziczek i wziąłem go między dwa palce, wskazujący i środkowy, przesuwając nimi w dół i w górę. Łechtaczka nabrzmiała jak na komendę i stała się bardziej widoczna spod gąszczu włosów łonowych.
- Ajj!... - wyrwało się dziewczynie. Zacisnęła szczęki i zacisnęła powieki. Nieprzyzwyczajona do pieszczot swoje kobiecości zapewne przeżywa wszystko znacznie intensywniej, a ja nie chciałem, by przeżyła teraz swój być może pierwszy orgazm, więc przesunąłem się z pieszczotami niżej, do wejścia do pochwy. Lewą dłonią musiałem utrzymywać jej uda na miejscu chcące się, zapewne intuicyjnie, zacisnąć chroniąc dziewictwo. Ale ja byłem jej mężem i miałem do tego miejsca szczególne prawo, czy tego chciała czy nie.
Wskazujący palec bez większych trudności odnalazł wejście do wąskiej szparki, która była już rozgrzana. Aurelia leżała z lekko rozchylonymi ustami, raz po raz spoglądając w dół, na swe podbrzusze. Sutki wyglądały, jakby chciały się przebić przez cienki materiał.
Mój palec powędrował do wnętrza, które było bardzo ciasne. Zacząłem się zastanawiać nawet jak mam zmieścić tam swoją męskość, ale postanowiłem dołączyć tam jeszcze drugiego palca i zwyczajnie bawić się nimi w środku. Wsunąłem je dość gwałtownie, co i tak było niczym w porównaniu, gdyby w środku był kutas. Wysunęłam chwilę później i ten ruch powtórzyłem boleśnie powoli, bo widziałem, jak Aurelia przeżywa każde wepchnięcie. Moje palce poznawały ją od wewnątrz, próbowałem je rozłączać, później łączyć, by rozciągnąć dziewiczy narząd księżniczki. Wyjąłem moich dwóch odkrywców całych w śluzie z jej cipki. Oblizałem smacznie palce, a ona patrzyła na mnie z niedowierzaniem
- Ty też będziesz mogła mnie posmakować. Ale jeszcze nie tej nocy - poinformowałem ją z uśmiechem. Uznałem, że najwyższy czas zająć się obowiązkami, jakie na mnie ciążyły, czyli spłodzenie potomka. Nie da się długo klęczeć z nabrzmiałą męskością między udami dziewczyny, dlatego nachyliłem się i dłonią pomogłem wejść memu kutasowi do królestwa Aurelii, co nie było łatwe zważywszy na wąskie wejście. Rozchyliłem nabrzmiałe wargi sromowe i odszukałem wejście dłonią, by wprowadzić tam penisa. Gdy poczułem, że główka jest w środku, powoli ruszyłem biodrami, aż nie napotkałem lekkiego oporu. Błonka. By oszczędzić Aurelii długiego bólu, zdecydowałem się na jedno mocne pchnięcie, które załatwiło sprawę. Przynajmniej tam na dole... Dziewczyna uroniła kilka łez, jednak wcale jej to nie odebrało uroku. Moje lędźwie pracowały ochoczo wbijając się aż po jądra w cipkę Konstancji, ja zaś scałowałem jej łzy, które ściekły prosto w dół, po uchu i we włosy. Nie mogłem już długo wytrzymać, Aurelia objęła mnie w pasie udami po zażegnanym kryzysie, a ja posuwałem ją coraz mocniej nie bacząc na to, iż trzy minuty wcześniej była jeszcze dziewicą. Pchnięcia rozpychały jej cipkę, usłyszałem jak Konstancja pojękuje i szybko oddycha. Jej wnętrze zaciskające się na moim członku doprowadziło mnie na szczyt. Napęczniałe dotąd jądra zaczęły pompować nasienie wgłąb wnętrza dziewczyny zalewając ją od środka. Dyszałem ciężko, gdyż tak intensywny orgazm wyczerpał ze mnie siły. Ale to tylko chwilowo.
Wyszedłem z niej, odsunąłem się trochę, by dojrzeć jak sperma wycieka po jej szparce. Było tam też trochę krwi dziewiczej. Wszystko ściekło na białe jak śnieg prześcieradło.
- Dziś chciałem cię tylko rozdziewiczyć. Ale doświadczysz jeszcze wiele przyjemności - poinformowałem ją uprzejmie i kazałem zdjąć halkę. Postanowiłem już nie męczyć dziewczyny, gdyż miała ciężki dzień, ale chciałem, by spała obok mnie naga. Położyłem się obok niej i nakryłem nasze stygnące ciała futrami. Wiosenne noce były bardzo zimne. Pogładziłem Konstancję po włosach, ucałowałem w czoło, a dłoń mimowolnie powędrowała na jej pierś. Pomasowałem ją chwilę, a później przesunąłem rękę na jej biodro i przyciągnąłem dziewczynę do siebie. Leżała na boku tak, że czułem na udzie jak włoski łonowe mnie łaskoczą.
- Poszczęściło ci się - rzekłem.
- Co masz na myśli, Skardmirze? - spojrzała na mnie zdziwiona.
- Nie chciałabyś, by robił ci to mój ojciec... Wiesz ile miał lat?
- Słyszałam, że czterdzieści pięć - odparła.
- Dokładnie o dziesięć więcej - zaśmiałem się. Młode dziewczęta często oszukiwano w ten sposób. - A ty jesteś zbyt piękna, byś się z nim zmarnowała. Dlatego oboje mamy szczęście.
Uśmiechnęła się pogodnie i ułożyła głowę wygodnie na mojej piersi. Przymknęła oczy. Zasnęliśmy wtuleni w siebie.
c.d.n.