Dzień nieparzysty
15 września 2024
Szacowany czas lektury: 20 min
Dzieci opuściły piaskownicę, pozostawiając w niej plastikowe łopatki i kubełki. Duże podwórko wypełniała zieleń, a otaczające mury chroniły je od miejskiego zgiełku. Cisza, zakłócana jedynie śpiewem ptaków, kojący widok bujnej roślinności – do pełni szczęścia niewiele brakowało. Można byłoby popaść w idylliczny nastrój, gdyby nie zapach docierający z altanki śmietnikowej. Owa niedoskonałość czy skaza, która pojawia się w opisie ogrodu, jest ani chybi oznaką wpływu pewnej mocy, wpływającej na losy bohaterów niniejszej opowieści. A przy dokładniejszym przyjrzeniu się historii tej pary, zauważyć można działanie dwu sił, z których każda ma opiekuńczy charakter, ale nie sposób rozstrzygnąć, czyje zamiary są uczciwe i szlachetne.
Wszystko było gotowe na przybycie gości. Łazienkowy haczyk zameldował, że ma spory luz w swojej dziurce i w razie zawieszenia na nim czegokolwiek, obróci się o sto osiemdziesiąt stopni. Mydło samo się upuściło i schowało za pralką, a pokryta kamieniem uszczelka w prysznicowej kabinie skierowała strumień wody do deszczownicy. Kuchnia wyposażona była w wygodną skórzaną sofę, co zachęcało do rozpoczynania miłosnych igraszek na jej miękkim siedzisku i w dyskretnym oświetleniu sączącym się z wiszącego nad nią kryształowego żyrandola. Jednak regulator mocy był zupełnie rozstrojony – światło od czasu do czasu przygasało. Noże spoczywające na dnie kuchennej szuflady pokryły się białym, tłustym nalotem. Na koniec zza okna sypialni przyszedł metaliczny meldunek, złożony przez dekiel, po którym właśnie przejechał samochód.
Z klatki schodowej dobiegło chrobotanie, ktoś mocował się z zamkiem szyfrowym skrzyneczki służącej do udostępniania kluczy. Po chwili w progu stanął mężczyzna. Jego szerokie nozdrza nabrały powietrza. Nie potwierdziły się doniesienia o przykrym zapachu, atakującym gości od samego wejścia. Rozejrzał się po wszystkich pomieszczeniach, skontrolował sprężyny w materacu sypialnianego łoża, zajrzał do łazienki. A gdy upewnił się, że to, co najważniejsze, działa prawidłowo, odetchnął z ulgą i umieścił swoje zwłoki na kuchennej sofie. Pociągnął zawleczkę puszki z colą, otarł czoło i zaklął pod nosem. Istotnie, był półżywy – mężczyzna o jego posturze z trudem funkcjonuje przy takim upale. Do tego czuł tremę. Miał to być ich pierwszy seks. To jasne, że nie po to się spotkają w tym miejscu, by grać w bierki czy scrabble – łopatki i kubełki zostawili w piaskownicy całkiem dawno. Ona właśnie weszła w fazę życia, w której można zrezygnować z zabezpieczeń podczas seksu. On, jej równolatek, wysoko cenił sobie ten komfort. Poza tym kręciła go wspólnota doświadczeń i wspomnień z okresu dzieciństwa i dorastania.
Znali się od lat, ale romans trwał zaledwie dwa miesiące. Bardzo intensywny czas, w którym wymienili grube megabajty tekstu na komunikatorze internetowym. Podczas kawowych i parkowych spotkań zorientowali się, że potrafią dać sobie wiele czułości, której tak bardzo im brakowało. Zwykłe przytulanie i pocałunki, jakieś niewymuszone otarcie piersi dłonią, niewiele więcej. Seks majaczył gdzieś w tle, ale jeśli wziąć pod uwagę gwałtowność emocjonalną związku, to można śmiało powiedzieć, że to ich przejście od słów do czynów miało bardzo niespieszny charakter. Celebrowali nadejście tego momentu i fantazjowali o nim. On do samego końca nie miał pewności, czy kobieta jest w pełni otwarta na wszystko, co wiązało się z tą sferą. Na jego ostrzejsze zaczepki słowne odpowiadała z umiarkowanym entuzjazmem, choć ostatnio również ona zaczęła wypowiadać się, stosując dwuznaczności i wieloznaczności. Reagował na jej bliskość w jak najbardziej właściwy sposób, co w pewnym momencie dało pretekst do wyjścia z randkowej piaskownicy. Przy ostatnim spotkaniu w parku zachęcił ją do oceny jego męskości. Jakże był zaskoczony, gdy po szybkim rekonesansie wyszeptała mu do ucha, że wszystko jest w największym porządku.
Pociągnął łyk napoju, beknął donośnie i sięgnął po telefon. Spóźniała się.
W komunikatorze ostatni jej wpis oznajmiał: „Ja jeszcze w pracy”. Powoli przyzwyczajałem się do jej stylu prowadzenia korespondencji. Wiedziałem, że nie mam co liczyć na wiadomości w rodzaju: „Słońce, jeszcze chwila, jeszcze momencik”. Obiecała, że będzie, to znaczy, że będzie i nie ma co dzielić włosa na czworo. Jednak tym razem spóźniała się i trochę szkoda mi było traconego czasu; mieliśmy na wszystko ledwie cztery czy pięć godzin. Ja, jak to ja, rozpisałem plan gry miłosnej na najdrobniejsze akty, licząc na sprawną, choć powolną wędrówkę szlakiem ciała kobiety, znaczoną słupami milowymi w postaci jej westchnień. Skupiłem się w tej logistyce wyłącznie na jej satysfakcji, zakładając pewną bierność, ale i zdyscyplinowanie partnerki. By nie tracić czasu, wziąłem prysznic. Wyszła na jaw skucha lokalowa – gospodarz nie zapewnił mydła ani innych środków czystości. Musieliśmy zadowolić się żelem z dozownika stojącego na umywalce.
Pierwsza godzina upłynęła mi na leżeniu i czekaniu na pojawienie się mojej kobiety albo przynajmniej jakiegoś sygnału od niej. I oto przyszła wiadomość: „Musiałam wrócić do pracy po stare buty. To stało się po drodze do Ciebie. A były jak znalazł na tę okazję”. Na zdjęciu widniał but na wysokim obcasie, z pękniętą podeszwą i zerwanym paskiem osłaniającym jego nosek. Zaśmiałem się i otworzyłem szerzej okno, z którego można było obserwować podwórko i znajdującą się w nim piaskownicę z mnóstwem porzuconych plastikowych zabawek. Uwielbiałem ją za całą masę rzeczy, również i za to, że była dla mnie zupełnie nieprzewidywalna. Czy irytowały mnie takie epizody? Zdecydowanie nie, choć czułem się nieraz mocno zdezorientowany i raz czy dwa dałem temu wyraz. Teraz docierało do mnie, że taka jest jej uroda i nikt niczego w tej materii nie zmieni.
Cała historia naszego poznania jest trochę dziwna i, rzekłbym, analogowa. Nie przyszło mi do głowy szukać kontaktów z kobietami za pośrednictwem sieci, choć kiedyś był to mój jedyny sposób na nawiązywanie znajomości. W rzeczywistym świecie byłem nieco sztywny i nie potrafiłem uśmiechać się do nieznanych mi osób. I dawno uznałem, że eksperymentowanie z dzisiejszymi aplikacjami typu Tinder to zabawa nie dla mnie. Nie chciałem ryzykować poddania się weryfikacji w trudnym i zwariowanym świecie, pełnym nierealnych oczekiwań i dyskryminacji wobec tak zwanych zwyczajnych ludzi. Dlatego w ostatnich latach żyłem w stanie uśpienia, bowiem w moim związku brakowało czułości i seksu.
Nasze stosunki miały do niedawna charakter czysto zawodowy. Czułem do niej miętę, ale nie dawałem tego po sobie poznać. Pamiętam dzień, w którym ujrzałem ją pierwszy raz. Siedziała tyłem do drzwi i miałem okazję zobaczyć tylko jej włosy. A że to mój fetysz, serce natychmiast zabiło mi mocniej. Uznałem wtedy, że to prawdopodobnie gówniara, istota spoza mojego kręgu zainteresowań. Jakież było moje zdziwienie, gdy podczas służbowych czynności poznałem jej datę urodzenia. Była młodsza ode mnie zaledwie o trzy miesiące. Palnąłem wtedy głupstwo, za późno gryząc się w język. Była to wypowiedź w rodzaju: „Hej, zupełnie nie wyglądasz na osobę w moim wieku”. Podobno wcale nie było jej przykro, ale kto ją tam wie. Robiła na mnie niesamowite wrażenie. Biło od niej ciepło i spokój. Mówiła dosyć cicho, a jej głos miał ciekawe składowe, włączając w to pojawiającą się od czasu do czasu chrypkę. Łatwo było mnie kupić takimi detalami. Gdybym wiedział wtedy, jak seksowna jest jej mowa, gdy znajomość nabiera bardziej prywatnego charakteru! Wracając do początków – wzbudzała we mnie chęć przytulenia, pogłaskania, całowania. Oczywiście, nie odważyłem się zrobić ruchu w kierunku bliższego jej poznania. Bodaj raz, w rozmowie telefonicznej, napomknąłem o tym, że ją lubię. Jak na mnie było to niemal wyznanie miłości. Ona nie skomentowała mojego oświadczenia, jakby w ogóle go nie usłyszała. Może w tym czasie tłukła ścierką muchę, która latała jej nad głową? Mogło tak być.
Traktowałem ją wyjątkowo, co sprowadzało się do tego, że mogła dzwonić do mnie w sprawach zawodowych o każdej porze dnia i nocy. Dla innych nie miałem litości – po dziewiętnastej nie odbierałem telefonu. Poza tym nic szczególnego między nami nie było. Pozostało tak do chwili, gdy jakiś demon postanowił wziąć nas w obroty.
Wyjazd służbowy. Banalnie, prawda? Co więcej, demony były dwa i wyglądało to tak, że podzieliły się pracą na zasadzie: dzień nieparzysty – demon pierwszy, parzysty – ta druga istota. Nie wchodziły sobie w paradę, jakby odsypiały dni robocze. Pierwszego wyjazdowego wieczoru nasz opiekun płatał grube figle, uniemożliwiając spotkanie. Sztuczki stosował rozmaite, związane głównie z blokowaniem telefonu i stwarzaniem dziwacznych sytuacji, z powodu których położyłem się grzecznie spać, nieświadom tego, co się kroi.
Dla odmiany demon drugi nadał sprawom takiego impetu, że do tej pory nie możemy się pozbierać. Zaopiekował się nami ostatniego dnia wyjazdu, szczególnie w drugiej jego części. Wieczorne aktywności, gorzkie drinki i bardzo przyjemna rozmowa pod wygwieżdżonym niebem. Kobieta natychmiast owinęła mnie wokół palca. Zdołała sprawić, że wszedłem na parkiet i zatańczyłem z nią, choć sztywny jestem jak drewno. Gdy nastała późna noc, rozstaliśmy się w hotelowej windzie. Podała mi rękę. Tak zwyczajnie. Miałem wtedy najszybsze w życiu procesy myślowe. Przez ułamek sekundy byłem skłonny ścisnąć mocno tę dłoń i nie wypuścić jej. Warunki były komfortowe, mieliśmy samodzielne apartamenty. Tyle, że ja nie byłem gotowy – bez wspomagania mógłbym się skompromitować w łóżku. Uwolniłem dłoń i wróciłem sam do swojego pokoju.
Rano wymieniliśmy SMS-y. W zawoalowany, ale dość jasny sposób dałem znać, że jestem pod wrażeniem tego, co wydarzyło się podczas wyjazdu. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jeżeli jest jakakolwiek szansa na ciąg dalszy tej historii, to dowiem się o tym właśnie wtedy. Gdy zobaczyłem na telefonie pulsujący rządek kropek, serce zabiło mi jak młot, a mój mały wyrwał się ze snu. Tak! W kolejnej wiadomości krył się jakiś haczyk, pozwalający mieć nadzieję na pomyślny rozwój wypadków. Poszło szybko. Korespondencja trwa nieustannie od tamtej pory, a jej skala zaskakuje, podobnie jak stopień zaangażowania obu stron w ten niełatwy związek.
Zapaliłem świeczki i rozstawiłem je po całym mieszkaniu. Wyregulowałem jasność światła w kryształowych żyrandolach wiszących w kuchni, jednak okazało się, że gdy ustawiłem ją na pożądaną wielkość, żarówki od czasu do czasu przygasały. Uznałem, że tak ma być i że można nawet w ten sposób uzyskać efekt ognia, wesoło harcującego w kominku. Wiedziałem jednak, że to złośliwość rzeczy martwych, ale w mojej naturze leży szukanie zalet we wszystkim, co niedoskonałe w tym porąbanym świecie.
Włączyłem muzykę. Z głośnika popłynęły dźwięki piosenek, które wybrałem specjalnie na tę okazję. Lista odtwarzania nawiązywała w jakiś sposób do planu zdobywania ciała mojej kobiety. Ot, takie skrzywienie zawodowe.
Zacząłem zapadać w drzemkę, gdy z korytarza dobiegł odgłos stukania. Liczyłem, że wejdzie bez ostrzeżenia i przybiegnie do mnie na sofę. Zwlokłem się i powędrowałem w stronę drzwi, przeżuwając gumę. Zapomniałem zostawić ją w kuchni i nie bardzo wiedziałem, co z nią zrobić, gdy całowaliśmy się w progu. Przykleiłem ją do futryny i wreszcie mogłem objąć kochankę bez ryzyka ubabrania sukienki. Kolejny pocałunek był długi i bardzo namiętny. Próbowałem spojrzeć jej głęboko w oczy, ale w korytarzu panował półmrok, a dodatkowe utrudnienie stanowiła bariera w postaci okularów na naszych nosach.
„Tylko czasem przy tablicy,
wiosną jakiś okularnik,
skradnie swej okularnicy pocałunek.
Wtem okular zajdzie mgłą,
przemarznięte dłonie drżą”.
Zanurzyłem nos w jej długich, ciemnych włosach. Były dla mnie potężnym wabikiem. Całowałem szyję, a gdy wysunąłem język, poczułem gorzki smak jej perfum. Powoli wciągałem do nosa ich aromat. Fala ciepła zaczęła rozprzestrzeniać się po moim ciele, a pierś zdawała się zwiększać swoją pojemność, na podobieństwo tego, co dzieje się, gdy wskoczysz w zimną toń jeziora. Chwiałem się na nogach, a ona starała się utrzymać mnie w pionie. Wiedziałem, że wszystko, co dalej się wydarzy między nami, będzie pierwsze – niby znajome, a jednak szczególne. Zdawałem sobie sprawę, że te chwile zapadną nam w pamięć na długi czas. Uścisnąłem ją jeszcze mocniej i poczułem wyraźnie przepływającą między naszymi ciałami energię. Z łazienki dobiegał odgłos kapiącej ciurkiem wody.
Zrobiła szybkie rozpoznanie pomieszczeń i przystąpiła do rozpakowywania torby z wiktuałami. Odwinęła z papierowego ręcznika butelkę białego wina i podała mi, bym wstawił ją do lodówki. Sprawdziliśmy zawartość kuchennych szafek. Gdy wysunąłem szufladę ze sztućcami, zapaliła się w niej żaróweczka, a leżący na pierwszym planie nóż szefa rozbłysnął jasnym blaskiem. Wyjąłem go powoli i zapytałem ją, czy aby nie boi się mnie. Pokręciła przecząco głową. To faktycznie był pierwszy raz, gdy spotkaliśmy się w prywatnym miejscu, a od świata zewnętrznego oddzielały nas solidne drzwi.
Cała zastawa była pokryta białą mazią. Odkręciłem kram nad zlewem. I tak oto Ludwik włączył się do naszej miłosnej gry, choć był to bardzo nietrwały trójkąt. Pod nóż trafił zestaw serów, które przyniosła ze sobą. Zająłem miejsce na krześle znajdującym się przy przeciwległej ścianie. A gdy nieco znudziło mi się wpatrywanie w jej plecy, podczas gdy ona cięła plastry na coraz mniejsze kawałki, poprosiłem, by rzuciła mi winogrono. Chciałem pokazać, że jestem wyjątkowo chwytny. Za chwilę zmierzały w moją stronę dwa obiekty latające – kostka sera i owoc. Musiałem zdecydować, który z nich złapię. Przy następnych próbach latały już wyłącznie winogrona, a ja większość z nich sprawnie przechwytywałem. Zabawa przeciągała się niemiłosiernie i pomyślałem o błyszczącym nożu, leżącym w szufladzie. Na szczęście przygotowanie kompozycji z barwnych serów, przyozdobionych owocami, dotarło do mety. Zaniosłem talerz na stół znajdujący się obok sofy, a następnie zająłem się otwieraniem wina. Z odkorkowanej butelki wydobył się interesujący aromat, zdominowany wonią drożdży, co zapewne oznaczało, że trunkowi należała się jeszcze odrobina leżakowania. Kto by tam się tym przejmował w takiej chwili. Obok butelki postawiłem piersiówkę z jägermeisterem – tak na wszelki wypadek, gdyby wino drażniło mnie swoim zbyt małym woltażem. Stojąc obok sofy, przez chwilę zastanawiałem się, z której strony chcę mieć moją ukochaną. Zechciałem z prawej. Zaczęła mnie karmić serem i owocami. Lubiłem, kiedy jej drobne dłonie manipulowały przy mojej twarzy. Miała zwyczaj smarować mi usta pomadką albo zabierać okulary i czyścić je. Rozczulały mnie te gesty, a ona dziwiła się, że widzę w tym coś nadzwyczajnego. Nie wiedziałem, jak wytłumaczyć jej, że kolekcjonuję takie rzeczy w swojej głowie i często do nich wracam. Tak jak wracam do ulubionych scen w filmach.
Chciałem pocałować ją, a gdy rozpoznała moje zamiary, zapytała czy przepłukałem zęby po jedzeniu. Pociągnąłem solidny łyk wina. Nasze języki zaczęły lubieżny taniec, przerywany gryzieniem warg. Ściskałem mocno jej szyję, jakbym chciał dać znać, kto tu rządzi. Szybko doszliśmy do wniosku, że milej będzie poleżeć w sypialni, więc zgarnąłem świecę i talerz i zaniosłem je do sąsiedniego pomieszczenia.
Wyciągnąłem się na łóżku w ubraniu. Zdałem sobie sprawę, że tego momentu nie uwzględniłem w swoim planie. Było w nim tylko coś na temat zasłoniętych okien, ewentualnie opaski na jej oczach. Agenda zakładała, że od razu jesteśmy nadzy.
– Okulary poproszę – zakomenderowała zdecydowanym głosem.
Czułem się dość niepewnie bez szkieł na nosie. Poza tym człowiek wygląda jak ślepa mysz, gdy po całym dniu ukrywania się za soczewkami, nagle zostanie pozbawiony tej biżuterii. Pomyślałem, że bez okularów czuję się nagi w sposób bardziej dojmujący, niż bez gaci. Postanowiłem nie odwlekać dłużej trudnego momentu. Ściągnąłem z siebie koszulkę oraz spodnie i slipki.
Położyła dłoń na moim torsie, jednocześnie całując mnie w policzek. Zaśmiałem się głośno. Zwykle była nieco zirytowana, gdy robiłem to bez wyraźnego powodu.
– O co chodzi? Gadaj!
– Wyobraziłem sobie taką scenę, rozgrywającą się w szkole w czasach, gdy za wszelkie psoty groziły kary fizyczne, jak choćby klęczenie na grochu.
– No i co tam się działo?
– Klasa. Dwaj dorastający chłopcy siedzą w ławce z kałamarzem na jej środku. Gdy belfer, dzierżący szpicrutkę, odwraca się do tablicy, ten bardziej misiowaty gnojek mówi do drugiego: „Ciekawe czy jej bimbały są większe od moich”.
– Moje są większe – skwitowała tę krótką historyjkę i wsunęła kostkę sera do moich ust.
Głaskała mnie po torsie, a ja próbowałem złapać ostrość na jej oczy. Pomyślałem, że może ona równie kiepsko widzi mnie, a tym bardziej mojego małego. Ma w końcu większą ode mnie wadę wzroku, a jej szkła spoczęły na parapecie obok moich. Szybko dotarło do mnie, że co się odwlecze, to nie uciecze.
– Weźmiesz prysznic?
– Wezmę, ale jeszcze nie teraz – odpowiedziała, mrucząc zmysłowo.
Nie do końca rozumiałem, o co chodziło z tym założonym z góry przerywaniem gry wstępnej. Tego dnia wziąłem dwie dawki dopałki. Zwykle już jedna dawała satysfakcjonujące efekty – pełny wzwód trwający dłuższy czas. Tym razem byłem zmęczony i nieco zestresowany. Zastanawiałem się, czy cud farmakologii da radę wspierać mnie przez cały czas tej chaotycznej zabawy. Wtuliłem się w nią, a moja twarz spoczęła gdzieś w okolicy biustu. Poczułem, że tracę kontrolę nad oddechem. Stał się szybki i poszarpany. To było szalone pożądanie! Napawałem się nim dłuższą chwilę, aż zza okna dobiegł odgłos dekla najechanego przez samochód. Znowu zaśmiałem się, ale tym razem postanowiłem odpuścić sobie tłumaczenie mojej reakcji.
Pamiętała, co kiedyś opowiadałem jej o moich wyzwalaczach, które niezawodnie stawiają mnie do pionu. Pomasowała mój brzuch i uda, a następnie zaczęła pieścić te okolice swoimi włosami. Aż podskoczyłem z wrażenia. A gdy jej dłoń spoczęła na jądrach, by je systematycznie ściskać, wydałem z siebie odgłos przypominający śmiech. Nie znała go i najwyraźniej spowodował u niej pewne zmieszanie.
– Mocniej, proszę, rób to mocniej!
Ściskała kule, przykładając taki wektor, że aż zawyłem, delektując się rozkosznym bólem. Przyszedł czas na penisa. Zsunęła skórkę zdecydowanym ruchem i z mocą korespondującą z tą, której używała podczas pieszczot jąder. Tym razem ból wywołany naciągniętym do granic możliwości wędzidełkiem, był raczej nieprzyjemny, więc poprosiłem o nieco delikatniejsze traktowanie instrumentu. Po tej uwadze wszystko przebiegało prawidłowo, ale pojawiła się u mnie pewna obawa.
– Hej, nie chcę kończyć teraz, nie będę miał siły robić tego z tobą.
– Będziesz miał siłę, zapewniam cię – powiedziała, kontynuując ponaglanie wacka.
Dusiła go na tyle skutecznie, że poczułem zbliżający się finał. By jakoś wybrnąć i obejść problem, przyłożyłem dłoń do jej ramienia i spowodowałem, że odchyliła się nieco do tyłu, eksponując piersi, kryjące się częściowo za stanikiem. Ująłem w dłoń obie i zacząłem ściskać delikatnie, od czasu do czasu pobudzając sutki palcem wskazującym. Dręczenie penisa straciło na sile, moje zabiegi skłoniły ją do skupienia się na własnej przyjemności. Pierwszy raz miałem okazję dotykać jej cycków – uznałem, że są wyjątkowo piękne. Nie czekając dłużej, wysunąłem je ze stanika, tak by ten wciąż unosił je, jednocześnie dając możliwość eksponowania sutków. Przełknąłem głośno ślinę.
– Są przepiękne, nie mam słów, by wyrazić mój zachwyt – wypowiedziałem to okrągłe zdanie, choć pod kopułą kotłowały mi się słowa w rodzaju: „wykurwiste”.
– Wiem, że są piękne – odpowiedziała, uśmiechając się szeroko.
Kreśliłem językiem kręgi wokół sutków, od czasu do czasu pozwalając sobie na kilka stuknięć w sam ich środek. Do gry dołączyły wargi i zęby. Zasysałem brodawki ze sporą siłą, a gdy były głęboko w ustach, przygryzałem je, początkowo delikatnie, jednak z czasem intensywność tej pieszczoty zwiększała się, aż wreszcie usłyszałem westchnienie. Pierwszy słup milowy! Już wiedziałem, że w ten sposób mogę jej sprawić dużą przyjemność.
Położyła się na mnie. Nasze języki znowu spotkały się. Po chwili zsunęła się – suma mas ciał astralnych zapaliła w moich oczach ostrzegawczą lampkę z napisem „overload”. Przez chwilę leżała obok, przytulając się i głaszcząc delikatnie mój brzuch. Wsunąłem dłoń między jej uda. Muskałem palcem wskazującym zewnętrzne wargi, czyniąc to raczej delikatnie, od czasu do czasu rozchylając je kciukiem i środkowym palcem. Po chwili zapuściłem się nieco dalej, kreśląc kółka dookoła spodziewanego miejsca pobytu guziczka, a także wokół wejścia waginy. Kółka zaczęły z czasem łączyć się, tworząc ósemkę, by ostatecznie utworzyć na osi cipki odcinek prac, polegających na delikatnym muskaniu wszystkiego w trakcie ruchu z dołu do góry. A gdy wreszcie postanowiłem poczuć guziczek pod palcem wskazującym, rzecz okazała się całkiem prosta i niewymagająca wielu prób.
– Wolisz tak, czy z tej strony? Ty praworęczna jesteś?
Nie odpowiedziała. Zamiast tego ujęła mój palec w dłoń i poprowadziła go tak, by sprawić sobie największą przyjemność. W powietrzu unosił się delikatny zapach drożdży.
– Idę pod prysznic – oznajmiła ni stąd, ni zowąd.
Leżałem, wsłuchując się dźwięki kawałka „Wrapped around your finger” The Police. Za oknem było już zupełnie ciemno, a mieszkanie tonęło w blasku świec. Trochę mnie zdziwiło, że ich odbicie w podłodze wyłożonej klepką jest takie jasne. I zajęło mi dobrą minutę czy dwie, by zauważyć, że ta lustrzana powierzchnia zajmuje coraz większą połać korytarza. Odruchowo zacząłem szukać okularów, ale przypomniałem sobie, że leżą na parapecie i nie mam do niego łatwego dojścia. Wyszedłem na korytarz, ślepy jak kret. Wkrótce wyczułem pod stopą kałużę wody. Błyskawicznie odzyskałem okulary i pobiegłem w stronę łazienki. Pukałem, ale nie usłyszałem odpowiedzi. Nawet zgaszenie na chwilę światła nie zrobiło na niej wrażenia. Pomyślałem, że kąpie się z zamkniętymi oczami. Dopiero otwarcie drzwi i pytanie o to, czy żyje, przywróciło komunikację.
Włączyliśmy do akcji wszystkie szmaty i ręczniki. Zebranie wody zajęło nam około dwudziestu minut. Dwa ciała, miotane spazmatycznym śmiechem, a także wyrzucające z siebie serie przekleństw, pracowały zgodnie i już nikt nie przejmował się takimi i czy innymi własnymi niedoskonałościami. Gdy skończyliśmy, zlałem głowę i kark zimną wodą. Upał doskwierał niemiłosiernie.
Wróciliśmy do sypialni. Mój mały był mocno zestresowany i nie dał się zaprosić do dalszej współpracy. Tarmosiła go, jednocześnie drażniąc podbrzusze włosami. Skłoniłem ją do tego, by siadła na mnie w ten sposób, bym mógł pobudzać jej cipkę językiem. Jej aromat był wspaniały. Pieściliśmy się dosyć długo, a ja zmuszony byłem odwołać się do ostatniej instancji, która mogła coś wykrzesać z ospałego fallusa. Namachałem się zdrowo, obserwując jej włosy wijące się po moim brzuchu i torsie, nim nadszedł finał.
– Uważaj, będę tryskał!
Nie przejęła się zanadto tym ostrzeżeniem. Nie widziałem tego wyraźnie, ale miałem wrażenie, że sperma trafiła na jej włosy. Orgazm był wyjątkowo silny. Już po wszystkim umieściła dłoń na moich udach i rozsmarowała po nich równomiernie nasienie. Położyła się koło mnie. Nasze języki spotkały się na chwilę. Ponownie ujęła moją dłoń i wsunęła ją miedzy nogi. Masturbowała się nią, parokrotnie odchylając głowę i oddychając głęboko.
Odpoczywaliśmy w milczeniu. Jej delikatna dłoń potrafiła sprawić mi niewypowiedzianą rozkosz przy najprostszych pieszczotach, zwykłym głaskaniu czy drapaniu. Od czasu do czasu całowała mnie w czoło albo w biceps. Było coś rozczulającego w tych gestach.
– Lubisz, kiedy tam się dotyka już po wszystkim?
Tak, bardzo lubiłem masaż jąder po seksie. I wiedziałem, że jeśli to potwierdzę, pieszczotę mam zapewnioną na wiele minut.
Rozmawialiśmy jeszcze długo, a ja zerkałem nieco nerwowo na cyferblat zegarka z fluorescencyjnymi wskazówkami. Kombinowałem jak wykraść jeszcze choćby pół godziny i przedłużyć spotkanie. Oddałbym wiele, by móc zostać z nią do rana.
Para przemierzała chodnik obok piaskownicy. Spierali się o to, jaka jest najkrótsza droga do wyjścia na główną ulicę. Oczekiwała tam na nich taksówka. Miotali się między bocznymi alejami, nieustanie stukając w ekran smartfona. Ich wędrówka trwała kolejne dziesięć minut.
Był nieprzytomny i nie zauważył momentu, gdy auto przejeżdżało mostem na drugi brzeg, zbliżając się do jej domu. Trzymała dłoń pod jego ramieniem. Posmutniała. Może zastanawiała się nad jego nieobecnością? Wszystkie konsekwencje nieparzystości dnia zwyczajnie bawiły ich i raczej pozostawią miłe wspomnienia, dlatego mogła nie rozumieć, czemu jest taki zamyślony i nic nie mówi.
Gdy wysiadła, a auto ruszyło w dalszą drogę, przypomniał sobie, że miał dla niej drobiazg upamiętniający ich pierwsze tak bliskie spotkanie. Czuł, że nie ma siły tłumaczyć niemówiącemu dobrze po polsku kierowcy konieczności zawrócenia.
Taksówka wjechała na most. Zerknął na nocną panoramę miasta, ale skupiał się głównie na tym, co gniotło go odkąd wsiadł do auta. Wiedział, że tym spotkaniem przekroczyli kolejną granicę i że powoli kończą się żarty. Bo z uczuciami nie ma żartów.
Jadący przed nimi samochód zahamował gwałtownie i tylko dzięki refleksowi kierowcy uniknęli kolizji. Spojrzał na cyferblat zegarka. Minęła właśnie północ. W tej samej chwili wystrój auta zmienił się wyraźnie. Zewsząd docierał blask ledowych światełek we wszelkich możliwych barwach. Wskazówka prędkościomierza bez końca wykonywała pełne obroty wokół osi a kierowca przystawił do swojej twarzy zapalniczkę. W lusterku zamajaczyło jego odbicie. Dziwnie znajoma twarz. Mężczyzna zaciągnął się solidnie, po czym zaśmiał głośno.
– Wyluzuj ojciec, ze mną nie zginiesz! – rzucił, ciągnąc kolejnego bucha.
Gnali na spotkanie nowego, parzystego dnia, nie zważając na limity i ograniczenia. Wesoły nastrój udzielił się pasażerowi, który stukał w ekran telefonu, wprowadzając cierpliwie kolejne litery do komunikatora.
„Śpij dobrze, moja kobieto. Zapamiętam na zawsze ten wieczór. Dziękuję, że jesteś”.
W opowiadaniu zacytowano fragment tekstu Agnieszki Osieckiej „Okularnicy”.