Człowiek witruwiański (II)
19 czerwca 2016
Szacowany czas lektury: 1 godz 18 min
Opowiadanie jest w 100% wytworem mojej wyobraźni. Jakiekolwiek zbieżności z rzeczywistymi zdarzeniami lub osobami są całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Druga i ostatnia część Człowieka Witruwiańskiego zamyka jednocześnie historię bohaterów z moich poprzednich opowiadań (Ekipa Remontowa i Nimfomanka).
Tagi są celowo enigmatyczne, żeby nie (brzydkie słowo) spojlerować.
Wszelkie uwagi (zarówno pozytywne jak i krytyczne) oczywiście mile widziane.
II. Kat
Nicholas Sparks ogląda z obrzydzeniem leżące przed nim fotografowane przez ekipę techniczną kobiece zwłoki. W trakcie dwudziestoletniej pracy w Policji Londyńskiej wielokrotnie spotykał się z trudnymi, niemal nierozwiązywalnymi na pierwszy rzut oka sprawami i większość tych spraw rozwiązywał.
- Z tą będzie ciężko - obserwuje techników robiących zdjęcia. Zwłoki zostały umieszczone w chłodni, co utrudni ustalenie przybliżonej daty śmierci. Ciało odnaleziono w pozycji leżącej i było pozbawione głowy, która leżała w dłoniach zwłok. Ofiara to młoda, trzydziestoletnia kobieta.
Bardzo ładna - ocenia.
Zbliżający się do pięćdziesiątki Sparks to zwalisty, potężny mężczyzna o barczystej posturze, ogromnych, owłosionych łapskach i długiej, rudej brodzie. Jest wdowcem - jego żona umarła kilka lat wcześniej. Wygląda nie jak policjant, a lider gangu motocyklowego. Spośród przestępców najbardziej nienawidzi morderców kobiet i gwałcicieli.
Ma ochotę na papierosa, odkąd jego żona odeszła stara się co jakiś czas rzucić palenie. Bezskutecznie, nałóg wraca jak bumerang. Je za to mnóstwo słonecznika, co niemiłosiernie wkurza mężczyznę stojącego obok niego.
- Wiemy już kto to? - pyta swojego partnera.
Alois Bruckbauer, francuski Żyd urodzony w Londynie czterdzieści lat wcześniej to łysy jak kolano, o pół głowy niższy mocno zbudowany glina o ponurej, nieprzyjaznej twarzy. Jest gładko ogolony i nosi odblaskowe okulary.
- Jeszcze nie - odpowiada. Jego głos przypomina odgłos tarcia pilnikiem o drewno - Myślisz, że to pojedyncza sprawa?
- Obawiam się, że niedługo obejrzymy powtórkę - Sparks odkłada zdjęcia - Daj znać, jak będziemy znali jej personalia. Jadę do koronera na sekcję zwłok gościa znalezionego w Tamizie. Wygląda na to, że będziemy mieli dzisiaj sporo pracy.
Powrót do Londynu. No cóż, sielanka na Mauritiusie kiedyś musiała się skończyć. Dwa tygodnie na wyspie to dla mnie stanowczo za długo, ale Nadia w samolocie stwierdziła, że mogłaby tam zamieszkać i byłoby super.
- To chyba z innym Piotrusiem - mówię poważnym tonem, ale moje oczy się śmieją.
- Nie, tylko z moim - odpowiada i całuje mnie w policzek.
- Cholera, muszę wstąpić do biura - orientuję się w taksówce - będę potrzebował laptopa i pewnie chwilę mi się zejdzie.
- Musisz to robić dzisiaj? - pyta Nadia zmęczonym głosem - chciałabym wrócić do domu.
- Muszę, miałem już przed wyjazdem wysłać prospekt do klienta, mam nadzieję że nie się nie rozmyślił.
- No dobrze - jest zrezygnowana - ale będziesz musiał mi to wynagrodzić.
- Coś się wymyśli - uśmiecham się w odpowiedzi.
Taksówka podwozi nas do biura, wyciągamy walizki z bagażnika i obładowani jak wielbłądy wjeżdżamy na piąte piętro biurowca. Co ciekawe pod drzwiami wejściowymi zauważam palące się światło. Nasz segment biurowy po wejściu do środka ma mały przedpokój, z którego odchodzą odnogi - w prawo do właściwego pomieszczenia, a w lewo do ubikacji i kuchni. W pomieszczeniu jest jeszcze wydzielona łazienka z prysznicem, w której pierwszego dnia pracy bezczelnie podglądałem Nadię.
No więc zauważam to światło i pokazuję Nadii głową jednocześnie kładąc palec na ustach. Moja narzeczona pytająco unosi brwi. Wzruszam ramionami w odpowiedzi. Powoli uchylam drzwi wejściowe i stawiam nogi na dywanie starając się nie hałasować. Walizki zostają na zewnątrz.
Ostrożnie stąpając niemal przyklejony do ściany docieram do szklanych drzwi oddzielających przedpokój od open-space'u, w którym pracujemy. Pali się górne światło i lampka na biurku Jury, a obok...
Obok biurka klęczy Eleonora, a nad nią stoi Malik. Ogromny (nie waham się użyć tego słowa) penis Malika znika niemal do połowy w jej ustach i gardle po czym wynurza się na zewnątrz odsłaniając błyszczącą, czarną główkę. Zafascynowany widokiem myślę sobie, że gdyby drobna kobieta (na przykład Nadia), którą na szczęście Eleonora nie jest próbowała go przyjąć w sobie mógłby ją rozerwać na strzępy. Duże, pełne piersi Francuzki są odsłonięte przez ściągnięty i zwisający na żebrach biustonosz. Malik ma opuszczone do kostek spodnie, a jego czarne, gołe dupsko porusza się rytmicznie w przód i w tył.
Jezu, ona wygląda jak połykacz mieczy! Jak daje radę w ogóle utrzymać go w ustach?
Nadia jeszcze nie wie, co się tam dzieje - jest trzy kroki za mną. Kiedy spostrzega kochającą się parę uśmiecha się i zasłania buzię dłonią. Palcem zakrywam usta i nakazuję ciszę.
Przez szparę w drzwiach dobiega do nas mlaskanie, sapanie Malika oraz jęki Eleonory. Po chwili blondynka wstaje, ściąga sukienkę, majtki i wypina pupę. Światło z lampki rzuca przez piersi cień na ścianę. Malik smaruje czymś członka i pupę Eleonory po czym ostrożnie i bardzo powoli zaczyna wciskać penisa do środka.
Do tyłka.
Biedna Eleonora.
Patrzę na Nadię - moja narzeczona dostała z wrażenia dostała wypieków. Ja też nie jestem obojętny na to, co dzieje się obok, ale do diabła - przecież nie mogę się zacząć z nią bzykać w przedpokoju w pracy, kiedy oni tam uprawiają seks! Zerkam ponownie przez drzwi - penis Malika jest już w połowie zanurzony w tyłeczku blondynki i zaczyna się rytmicznie poruszać. Francuzka jęczy coraz głośniej, a jej palec porusza się w cipce.
Czas się zwijać. Po laptopa przyjadę jutro rano.
Chwytam Nadię za rękę, ale moja ukochana chce zostać. Chyba obudziła się w niej natura podglądaczki! Idziemy - pokazuję wskazując na drzwi i nie czekając na nią ruszam do wyjścia.
- Dlaczego wyszliśmy? - jest naburmuszona jak małe dziecko.
- A Ty chciałabyś, żeby ktoś nas podglądał, zboczuchu? - śmieję się z niej w windzie.
- Tak!
- Naprawdę?!
- Nie masz się czego wstydzić - potrafi być bezpośrednia - ja chyba też, prawda?
- Oczywiście, że nie masz, ale nie zamierzam kochać się z Tobą w obecności kibiców - zamykam temat.
W taksówce nie rozmawiamy, Nadia jest chyba na mnie zła. Trudno - myślę sobie - nie będę bawił się w podglądacza.
Po powrocie do domu natychmiast znika w łazience. Zostawiam walizki w przedpokoju i zalegam na kanapie.
Z drzemki budzi mnie szept w ucho i pocałunek w usta.
- Piotrek! Piotrek, obudź się!
- Mhm - otwieram oczy nieprzytomny. Nadia siedzi obok mnie na kanapie. Naga.
- Chcę się kochać.
- Super, ale przydałby mi się prysznic.
- Ale ja chcę się kochać tak jak Eleonora z Malikiem. W pupę.
Opada mi szczęka. No cóż, moja narzeczona kiedy czegoś pożąda mówi o tym wprost. I dobrze.
- Bardzo się podnieciłam, kiedy zobaczyłam jak oni to robią - dodaje szybko jakby bojąc się, że odmówię - chcę spróbować.
Czuję, że mój mały w spodniach zaczyna się podnosić.
- Robiłaś to kiedyś? - pytam.
- Nie - patrzy mi prosto w oczy - a Ty?
- Tak - odpowiadam zgodnie z prawdą - Jesteś pewna, że tego chcesz?
- Tak, chcę. Chcę, żebyś kochał mnie w tyłeczek - uśmiecha się zalotnie i sięga do rozporka.
- Poczekaj chwilę, niecierpliwa kobieto - powstrzymuję jej dłoń - może to nie zabrzmi romantycznie, ale zanim włożę w Twoją śliczną, okrągłą dupcię armatę musimy wykonać parę mało podniecających czynności. Dasz radę, czy jesteś tak napalona, że zgwałcisz mnie zanim dojdę do łazienki?
- Spróbuję, ale nie zdziw się, jak napadnę Cię w wannie - Boże, co jej się stało? Zachowuje się jakby nie kochała się ze mną od miesiąca. Przecież wczoraj pompowałem ją solidnie przez prawie godzinę przed wylotem.
- Ok, to po kolei. Ja muszę iść się wykąpać, Ty idziesz do ubikacji, wyciągasz gumową gruszkę z szafki nad umywalką i robisz sobie lewatywę z letniej wody. Nie gorącej i nie zimnej, z letniej.
- Lewatywę? - chyba nie zdawała sobie sprawy, że seks analny wymaga nieco przygotowań...
- Tak, chyba nie chciałabyś, żeby na moim wacku zostało nieco zawartości, która wychodzi codziennie z Twojej pięknej pupci, co?
- Blee, to nie jest fajne.
- Mówiłem, że na początku będzie mało podniecająco, ale później... Zresztą sama się przekonasz. Nie przesadzaj z ilością wody. Jak już ta woda z Ciebie wypłynie poszukaj w tej samej szafce wazeliny, chyba widziałem w niej dwa albo trzy opakowania.
Nadia z otwartymi oczami chłonie każde moje słowo. Czuję się jak belfer prowadzący w szkole zajęcia o pieprzeniu.
- W międzyczasie zdążę wyjść z łazienki i będę czekał na Ciebie tutaj - kończę wykład - pytania?
- Nie mam żadnych - buziak i już jej nie ma.
Co za kobieta. Co rusz zaskakuje mnie swoimi pomysłami.
Nie będę się z nią nudził.
Tak przy okazji - w temacie anala należy wspomnieć o zasługach mojej eks. Kamila dobrze mnie przeszkoliła w tajnikach seksu w dupcię. Zwłaszcza wtedy, gdy miała zardzewiały odpływ - jak opisywała okres - lubiła, kiedy puknąłem ją od tyłu.
Teraz to ja wystąpię w roli nauczyciela. Rozdziewiczę moją kobietę w miejscu, gdzie żaden inny facet jeszcze nigdy nie był.
Po kilkunastu minutach wychodzę z wanny i kieruję się opasany ręcznikiem do salonu. Nadii jeszcze nie ma. Gaszę górne światło, zapalam kinkiety na ścianach, po czym siadam na kanapie i cierpliwie czekam.
Wkrótce drzwi od ubikacji otwierają się i w progu pojawia się z uśmiechem na ustach moja narzeczona, ubrana w koronkową, czarną półprzezroczystą koszulkę, spod której przebijają się jej śliczne, małe cycuszki, a poniżej ciemne włoski na cipce. Obojętne, ile razy widzę ją nago moja reakcja jest zawsze taka sama - w spodniach robi się bardzo ciasno.
Tym razem nie mam na sobie spodni, za to ręcznik, którym jestem przepasany zaczyna się podnosić.
- Jestem gotowa - uśmiecha się i wręcza mi tubkę wazeliny.
- Wyglądasz ślicznie - bez zbędnych ceregieli wstaję i zrzucam ręcznik. Mój członek, moja duma rodowa sterczy jakby miał za chwilę zamiar zapłodnić całą żeńską część populacji Londynu. Nie mam już ochoty dłużej czekać. Cholera jasna - myślę - to prawie mój debiut w pozbawianiu dziewictwa. Zaznaczam prawie - inicjację seksualną zaliczyłem w ramach nerwowego, kilkunastosekundowego stosunku z Aśką, koleżanką z klasy w liceum, która również przeżyła wtedy swój pierwszy raz. Wątpię, żeby jej się podobało.
- Hmm, widzę że nie muszę się zbytnio dzisiaj wysilać - Nadia patrzy na mnie zmrużonymi oczami i chwyta mój napięty organ dłonią, po czym zaczyna poruszać nią w górę i w dół. Klęka i bierze go do ust. Czuję, jak jej język pracowicie penetruje wszystkie górki i dołki na nim, a wargi oplatają główkę zagłębiając go coraz głębiej i głębiej w gardło.
Odciągam jej głowę, w końcu to nie ja dzisiaj mam być głównym aktorem.
- Połóż się na plecach - wydaję komendę.
Nadia posłusznie wykonuje moje polecenie. Ogarniam wzrokiem jej piękne, szczupłe ciało, zdejmuję z niej koszulkę, po czym nachylam się i zaczynam ją całować. Z języczkiem, bez pośpiechu. Doświadczony kochanek musi dać kobiecie szansę na „naładowanie baterii”. Zajęcie się na początku najbardziej wrażliwymi miejscami to kiepski pomysł.
Moje ręce krążą po jej ciele świadomie omijając uda i miejsce między nogami. Dotykam piersi, sutki są twarde jak główki gwoździ. Powoli schodzę coraz niżej i niżej, do brzucha i pępka. Oddech Nadii przyspiesza, moje ręce pieszczą jej uda, najpierw od zewnątrz, a później ich wewnętrzną część. Zaczynam krążyć w okolicach pępka kierując się do cipki. Zanim zaatakuję ją językiem wdycham jej zapach, jest cudowny, podniecający, kobiecy. Nie jestem w stanie dłużej się powstrzymać. Wjeżdżam ostrożnie między rozpalone wargi sromowe, na co Nadia reaguje nerwowym ohhh.
- Zrób to językiem - ma zamknięte oczy, a jej ręce nerwowo obejmują moją głowę. W międzyczasie odkręcam tubkę z wazeliną i nie przerywając pieszczot wyciskam sobie co nieco na palec wskazujący prawej ręki. Mój język wciąż cierpliwie penetruje cipkę, słyszę coraz szybszy oddech Nadii. Palec wskazujący lewej dłoni kieruję w kierunku pupy i zaczynam masować jej wylot. Nerwowe jęknięcia zwiastują, że moja ukochana odczuwa coraz większą rozkosz. Przyspieszam tempo pieszczot językiem, a lewy palec w jednej trzeciej zagłębia się w środku pupy, zaczynam nim ostrożnie poruszać wsuwając go coraz głębiej i głębiej. Nadia jest już bardzo podniecona, a chaotyczne ruchy rąk na mojej głowie wskazują, że niedługo nastąpi finał.
Zmieniam palec na ten z wazeliną, wkładam go do pupci nawilżając ją od środka i dopycham do samego końca, na co Nadia reaguje głośnym krzykiem. Za moment przerywam penetrację dłonią i skupiam się na pieszczotach - szaleńcze ruchy głową i językiem powodują coraz bardziej spazmatyczne drgawki i urywane krzyki mojej ukochanej. I już - dochodzi do wspaniałego orgazmu zaciskając mocno uda na mojej głowie i głośno krzycząc.
Podnoszę się i pieszczę jej piersi. Wyraz błogości na jej ślicznej buzi świadczy o tym, że właśnie dałem jej coś fenomenalnego. Czas na kluczowe wydarzenie wieczoru.
- Jesteś gotowa? - pytam smarując penisa wazeliną.
- Tak - patrzy na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
Klękam i zbliżam główkę do pupy.
- Będziesz delikatny?
- Tak Kotku, zawsze taki dla Ciebie jestem - uspokajam ją - zamknij oczy, weź mnie za rękę, rozluźnij się i spróbuj przeć tak jak w trakcie wypróżniania - instruuję.
Wiem, że to jest kurwa mało romantyczne, ale walenie w tyłek jest w mojej opinii mało romantyczne. Takie zwierzęce.
No, ale sama tego chciałaś.
Czuję ciepłą dłoń Nadii na członku i najdelikatniej jak umiem zaczynam wprowadzać go z jej pomocą do środka. Lubrykant daje poślizg, zwłaszcza że mój wacek wygląda, jakbym go w nim wykąpał, ale i tak jest wąsko. Bardzo wąsko.
- Rozluźnij się Kochanie - szepczę do niej i całuję jej lewą dłoń. Penis pokonuje kolejną przeszkodę, a buzia Nadii obrazuje każdy milimetr jego podróży w głąb pupy.
- Ohh - wzdycha, a jej ciało drży - ale jest duży. Ma zamknięte oczy, a jej lewa dłoń coraz mocniej ściska moją prawą. Napieram nieco mocniej i zagłębiam się do połowy.
- Boli, wolniej - prosi Nadia. Poziom mojego pożądania osiąga już status pomarańczowy. Nie wchodząc do końca cofam nieco biodra i wykonuję pierwsze pchnięcie, a później drugie, trzecie i kolejne.
- Ahh - dźwięki wydostające się z jej ust synchronizują się z ruchami moich lędźwi, teraz już nieco szybszymi. Nadia puszcza mojego członka i wkłada palce prawej dłoni do cipki. Za chwilę spuszczę się w nią i to będzie drugi potop szwedzki.
Przyspieszam jeszcze bardziej i rytmicznie obijam się o jej pośladki. Status czerwony pojawił się znienacka.
- Dochodzę Kotku - z moich ust wydostaje się jęknięcie. Nadia chwyta moje jądra i delikatnie obejmuje je dłonią, żelazna obręcz zaciska się wokół moich bioder, robi mi się ciemno przed oczami.
- Ooohhh! - krzyczę głośno, główka penisa napina się do granic możliwości, po czym zaczynam strzelać. Salwy nasienia niczym pociski z moździerza wypełniają tyłeczek mojej ukochanej. Wydaje mi się, że orgazm nie ma końca.
- O Boże, ale gorące! - słyszę jej urywany szept. Otwieram oczy, Nadia patrzy na mnie nieprzytomnie. Sperma, najlepszy lubrykant pomaga teraz w penetracji, poruszam się w niej jeszcze chwilę uspokajając oddech po czym wysuwam się na zewnątrz.
Biały, kleisty płyn natychmiast zaczyna podróż śladem główki mojego członka. Czuję niezwykłą ulgę i lekkość, prawie jakby miały mi za chwilę wyrosnąć skrzydła.
- Dziękuję Piotrusiu! - Nadia unosi się i całuje mnie czule - to było bardzo, bardzo podniecające. Trochę bolało, ale pierwszy zawsze boli, prawda?
- Na tyle mało, że będziesz chciała powtórki?
- Tak - leży mi na ramieniu, a jej dłoń bawi się moim opadającym członkiem. Zasypiamy powoli przytuleni do siebie.
Dzień później wracamy do biura, opaleni wyglądamy jakbyśmy spędzili pół życia w tropikach.
Nie ma szans na jakąkolwiek pracę - dziewczyny przez pierwsze kilka godzin plotkują, a Nadia po tym jak pokazuje pierścionek zaręczynowy jest podrzucana pod sufit na rękach. Ogólne rozprężenie i kompletny brak dyscypliny - podsumowuję w myślach.
Moja narzeczona to urodzona organizatorka. Oprócz pracy ma jeszcze jeden temat na głowie - wesele. Jest w swoim żywiole - planuje, dzwoni, omawia różne ważne tematy, które dla mnie mają takie znaczenie jak informacja, kto wygrał w zeszłorocznych gonitwach psów (Anglicy się tym emocjonują, trzeba mieć nieźle nasrane pod sufitem, żeby to oglądać). Pyta mnie, ilu gości chciałbym na weselu, kogo zaprosić, detale w które wnika przerażają mnie, kompletnie nie mam do tego głowy.
Zupełnie się więc w to nie angażuję. Ojciec wśród wielu mądrości życiowych, które mi przekazał nauczył mnie jednej, podstawowej rzeczy - dla Ciebie jest noc poślubna, a dla żony wesele.
Rozpisuję plan działania w pracy na najbliższe kilkanaście dni - za tydzień Eleonora ma jechać do Paryża spotkać się z ważnym klientem, w ten sam weekend Nadia odwiedza rodziców w Bukareszcie. Pojedzie beze mnie - ja mam sporo pracy, z którą nie wyrabiam się w ciągu tygodnia.
Wychodzimy z Nadią na papierosa na taras w trakcie przerwy.
- Jak pupa? - pytam wspominając wczorajsze szaleństwa.
- Trochę boli, ale myślałam, że będzie gorzej - Nadia zaciąga się i wydmuchuje na bok dym, po czym staje na palcach i szepcze mi do ucha - następnym razem włóż go do końca, dobrze?
Ta kobieta umie przyspieszyć tętno. Rozglądam się dookoła patrząc, kto jest w biurze. Niestety nie jesteśmy sami. Nadia widzi moją zbolałą minę.
- Nawet o tym nie myśl - śmieje się ze mnie - mam mnóstwo pracy. Musisz zawiązać sobie go na supełek, a wieczorem ja nim się zajmę.
Całuje mnie czule, muska dłonią krocze i opuszcza taras.
Prowokatorka.
- Marek, coś nowego w sprawie Kabat? - pyta Stefan Jaworski, jego bezpośredni przełożony.
- Co ja Ci mogę powiedzieć? Nic - odpowiada zgodnie z prawdą Konarski - morderca zapadł się pod ziemię, nie żyje albo zbiera siły na kolejną akcję.
- Góra ciśnie o wyniki - Jaworski zdaje sobie sprawę, że jego podwładny robi co może.
- Stefan, wiem o tym, ale co ja mogę więcej zrobić? Sam widziałeś, jak to wygląda. Nie mamy żadnego punktu zaczepienia, zero jakichkolwiek śladów. Ofiary są mordowane w innych miejscach i przenoszone tam gdzie je znajdujemy.
- Ok, pamiętaj że w pewnym momencie ja też będę za krótki żeby Ci pomóc. Jeśli przez jakiś czas nie będzie efektów stracisz tą sprawę.
Konarski bez słowa kiwa głową.
- To wszystko? - pyta.
- Tak - Jaworski patrzy na niego długo - kiedy ostatni raz brałeś jakikolwiek urlop?
- Jakieś dwa lata temu - Konarski musi zastanowić się dłuższą chwilę zanim jest w stanie sobie przypomnieć kiedy miał wolne.
- Jeśli w ciągu miesiąca sprawa nie zostanie zamknięta wysyłam Cię na trzy tygodnie przymusowego odpoczynku.
- Stefan...
- To polecenie służbowe, koniec dyskusji - Jaworski zakłada okulary i zabiera się za czytanie papierów na biurku.
- I jak, rozmroziliście ją w końcu? - po trzech dniach od ostatniej wizyty Sparks i Bruckbauer odwiedzają koronera, który zajmuje się kobietą bez głowy.
- Tak, ale ustalenie daty śmierci będzie trudne. Jedno jest pewne - przyczyną była dekapitacja.
Sparks bez słowa patrzy na Bruckbauera.
- Sadystyczne bydlę - wypluwa słowa łysy miętosząc papierosa między palcami - coś jeszcze?
- W zasadzie to nie, brak śladów wykorzystania seksualnego, lekkie obtarcia na nadgarstkach i kostkach u nóg. Na ciele zero jakichkolwiek obcych śladów, brak spermy, włosów. Ktoś ją umył po śmierci albo był ubrany w coś co zapobiegało zostawianiu śladów.
- Była wiązana? - Bruckbauer patrzy na otarcia na nadgarstkach i achillesach.
- Na to wygląda, ale nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć. Nie żyje od około pół roku. Wszystko będziecie mieli w raporcie, ale nie liczcie na coś ciekawego. Jest czysta jak łza.
Konarski w samotności pije w barze niedaleko domu. Nie ma ochoty tam wracać. Z Edytą układa mu się ostatnio coraz gorzej, piękny sen sprzed kilku lat, kiedy wyzwolił ją ze szponów seksualnego nałogu wydaje się być dalekim wspomnieniem. Teraz to on potrzebuje pomocy, ale nie chce się do tego przed sobą przyznać.
- Może ruszysz cztery litery i wrócisz do Edyty, do domu zamiast chlać tu w samotności? - słyszy za sobą damski głos.
Anna Zakrzewska, starsza o rok partnerka z pracy to ostra w obyciu, krótkowłosa szatynka. Rubensowskie kształty kobiety przy dość niskim wzroście powodują, że wygląda na grubawą, ale w rzeczywistości jest bardzo silna i szybka.
I zwinna oraz wygimnastykowana - dodaje w myślach Konarski.
Przynajmniej jakiś czas temu była.
Konarski kocha Edytę. Jest pewny, że nigdy nie zdradziłby swojej żony. Jednak dwa lata wcześniej, podczas delegacji ich wydziału do Opola, zdarzyło się coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca.
Popili ostro z Anką na imprezie. Na tyle ostro, że zaczęli ze sobą tańczyć, a później niespodziewanie dla nich samych znaleźli się we dwójkę w jej pokoju. Nagle Zakrzewska nie wydawała się za gruba, a Konarski był przystojnym blondynem, a nie chamskim, niewygadanym esesmanem jak nazywała go Anka.
- No i wylądowaliśmy razem w łóżku, czego oboje później bardzo żałowaliśmy - myśli Konarski - Tak naprawdę nigdy byśmy się nie zakumplowali na takim poziomie jak teraz gdyby nie to zdarzenie. Oboje mieliśmy moralniaka, zwłaszcza, że Anka miała jeszcze wtedy narzeczonego, z którym ostatecznie rozstała się kilka miesięcy później, a ja byłem zakochany w Edycie jak wariat - dodaje - i w dalszym ciągu jestem. Co się z nami wtedy stało do cholery?
Edyta nigdy nie dowiedziała się o tym zdarzeniu. Gdyby jej powiedział jest pewien w stu procentach, że zostawiłaby go i odeszła razem z Michasiem.
- Zawiesiłeś się? - pyta go Anka - czasem się o Ciebie boję. Potrafisz nie odzywać się przez pół dnia, to nie jest normalne.
Słyszy to po raz drugi w ciągu ostatnich kilku dni. Edyta w weekend powiedziała mu to samo, kiedy Michaś otworzył sobie furtkę i omal nie wyszedł na ulicę przed domem. Na szczęście zdążyła go złapać za rękę. Konarski w tym czasie myślał o pracy.
Patrzy przeciągle na Zakrzewską. Jaworski dobrze nas dobrał - myśli sobie Marek. Ona błyskotliwa i dynamiczna, ja systematyczny i skrupulatny. Razem rozwiązaliśmy już kilka trudnych spraw.
Anka siada obok niego na stołku barowym.
- Miałaś się dzisiaj spotkać ze swoim chłopakiem.
- Miałam, ale się nie spotkałam - zamawia dwie pięćdziesiątki wódki i stawia jedną przed Konarskim - pojechał w delegację do Białegostoku. Wiedziałam, że Cię tu znajdę.
- Świetnie, ale nie potrzebuję towarzystwa - jest w kiepskim nastroju.
- Gówno mnie to obchodzi kowboju - odpowiada Anka i zapala papierosa - Edyta wykopała Cię już z sypialni? Bo ja na jej miejscu nawet bym się nie zastanawiała. Wyglądasz jak siedem nieszczęść i traktujesz ją jak pieprzoną niewolnicę - tylko dom i dziecko. Zero atrakcji, zero imprez, pewnie seks na misjonarza raz na tydzień, a później chrapanie przez pół nocy.
Żeby chociaż na misjonarza - myśli Konarski - od miesiąca się nie kochaliśmy.
- No więc, posłuchaj rady od starszej koleżanki. Weź się za siebie i zrób coś, żeby Twoja żona poczuła się dopieszczona. Inaczej to co robisz skończy się źle. Znam ją już trochę i wiem, że to nie jest kobieta, która zawaha się przed wykopaniem Cię za drzwi - wypija pięćdziesiątkę i gasi papierosa.
- Cześć, muszę się zwijać.
- Do jutra - mówi cicho Konarski i ponuro patrzy na swoje odbicie w barowym lustrze.
Nawalony jak stodoła wódką i odurzony marihuaną, której nieprzebrane ilości wypaliłem w sobotni wieczór wspólnie z Malikiem i Jurą, wtaczam się chwiejnym krokiem do domu.
- Dobrze, że Nadia jest w Bukareszcie, nie byłaby ze mnie zadowolona. Nie ma kota i myszy harcują - śmieję się do siebie głupkowato. Zioło krąży w moim organizmie powodując uczucie błogości i rozleniwienia. W ubraniu zwalam się na łóżko i po chwili zasypiam snem sprawiedliwego.
Budzę się i natychmiast sprawdzam zegarek. Jest niedziela wieczorem.
- O kurwa, przespałem cały dzień?! Jak to możliwe? - mam mętlik w głowie.
Sprawdzam telefon - pięć nieodebranych połączeń od Nadii. Szykuje się awantura, kiedy wróci jutro do domu.
Człapię do łazienki, widok zapuchniętej gęby w lustrze nie jest zbyt przyjemny. Doprowadzam się do względnego porządku lodowatym prysznicem i dzwonię do niej. Trzeba się pokajać, zanim wróci.
Poniedziałek zaczyna się od fatalnych wiadomości. Za dobrze było.
Pięć po dziewiątej do biura wpada zdenerwowany Malik. Zazwyczaj jest spokojny i opanowany, dzisiaj wygląda koszmarnie.
- Eleonora nie wróciła do domu - ma przekrwione, zmęczone oczy, trzęsą mu się ręce i drży głos - napisała mi sms-a w niedzielę rano, że przesunęło się jej spotkanie i wraca późnym wieczorem. Wczoraj cały dzień nie mogłem się do niej dodzwonić. Myślałem, że jest zajęta klientem.
- A dzwoniłeś do niej dzisiaj?- pytam zaniepokojony.
- Tak, nie odbiera telefonu.
- Może to nic poważnego - mówię - próbowałeś skontaktować się z klientem? Może oni coś wiedzą?
- Nie - odpowiada Malik - zaraz to zrobię.
Dwie minuty później okazuje się, że Eleonora wyleciała w sobotę z Paryża do Londynu.
- Dzwonimy po policję - błyskawicznie podejmuję decyzję. Malik szaleje z nerwów.
Po kilkudziesięciu minutach w biurze zjawia się dwóch policjantów. Przez pół godziny wypytują nas o szczegóły wyjazdu Eleonory do Paryża. Niewiele jesteśmy w stanie powiedzieć.
- Jeszcze dzisiaj przyjedzie do Was ktoś z wydziału dochodzeniowego - mówi jeden z nich i po chwili znikają.
- Jedź do domu - mówię do Malika - w takim stanie nie nadajesz się do pracy. Jeśli czegokolwiek się dowiemy damy Ci znać. Ty też do nas dzwoń.
- Mamy kolejną - głos Konarskiego wyrywa Zakrzewską z zamyślenia - Jedziesz ze mną?
Jest późny, czwartkowy wieczór.
- Tak, wiemy coś więcej?
- Poza tym, że jej głowa spoczywa w dłoniach? Nic.
- Kurwa, kiedy to się skończy - wzdycha Zakrzewska i rusza z Konarskim w kierunku wyjścia.
Pół godziny później oglądają wspólnie ciało w zaawansowanym stanie rozkładu. Przypadkowo znalazł je bezdomny w starych, niezamieszkałych barakach na Pradze.
- Zmienił miejsce pozostawienia zwłok?
- Wygląda na to, że zaczął podrzucać je w losowe miejsca. Tam, gdzie nie ma ludzi i kamer monitoringu miejskiego - odpowiada zmęczonym głosem Konarski.
- Jedź do domu, wyglądasz jak kupa gówna - Zakrzewska patrzy na niego z troską - dam sobie tutaj radę, a jak czegoś się dowiem to dam Ci znać.
Marek parkuje samochód przed wjazdem do garażu.
- Edyta jeszcze nie śpi - mówi do siebie. W kuchni pali się światło.
Nie chce się z nią widzieć. Od tygodnia prawie ze sobą nie rozmawiają i traktują się...jak wrogów? Chyba jeszcze nie, ale zawieszenie broni, które obowiązuje wisi na włosku.
Otwiera drzwi wejściowe kluczem, zdejmuje kurtkę i kieruje się w kierunku kuchni.
Staje w drzwiach wejściowych i zamiera. Jego żona stoi do niego tyłem opierając dłonie na stole i wygląda przez okno. Chyba go nie słyszy. Pod sukienką rysuje się kształt jej krągłej pupy. Cholera, ta kobieta wciąż mnie podnieca jak nikt inny - myśli. W spodniach Konarskiego pojawia się od dawna nie odczuwana erekcja. Przełyka nerwowo ślinę, szybkim krokiem podchodzi do niej i gwałtownie łapie ją od tyłu.
- Połóż się - szepcze jej do ucha. Chwyta ją za piersi i całuje w szyję. Czuje rosnące pożądanie.
Jego żona nie reaguje, ale zamyka oczy i oddycha coraz głośniej.
Popycha ją na stół, podnosi sukienkę i jednym ruchem ściąga majtki. Rozpina rozporek i wchodzi w nią tak ostro, że Edyta czuje włosy łonowe w środku.
- Oohh - wzdycha ciężko. Ręce Marka sięgają pod bluzkę i gwałtownie zrywa z niej biustonosz. Edyta czuje, jak członek męża wbija się w nią jak tłok, a dłonie mocno ściskają jej piersi. Zbyt mocno.
- To boli - szepcze do niego dysząc.
Marek nie reaguje, wyjmuje prawą rękę spod bluzki i mocno uderza ją w pośladek.
- Ała, to boli! - krzyczy Edyta - przestań!
- Zamknij się Kochanie! - Marek przyspiesza tempo. Edyta zaczyna odczuwać rozrywająca rozkosz, penis jej męża niemal przebija ją na wylot.
Marek ponownie uderza ją, tym razem w drugi pośladek. Na falującym tyłku jego żony zostaje czerwony ślad.
- Przestań do cholery! - wściekła Edyta jest bliska orgazmu. Marek nie reaguje i nabija ją na siebie. W kuchni rozlegają się odgłosy rytmicznie zderzających się ciał.
Edyta zamyka oczy i w końcu dochodzi jęcząc przeciągle. Nasienie Marka, które po kilku ruchach wylewa się z niego napełnia ją po brzegi. Konarski finiszuje w niej ciężko oddychając, ucieka z jej wnętrza i wychodzi z kuchni.
Edyta czuje się zbrukana i poniżona.
- To był gwałt? - myśli gorączkowo - Zgwałcił mnie... mój Marek???
Jest przeczulona na tym punkcie z powodu złych doświadczeń z przeszłości. Na myśl jej od razu przychodzi Adam, jej poprzedni mąż. Damski bokser i brutal.
Szybkim krokiem idzie do łazienki, wydostająca się z niej sperma Marka spływa po wewnętrznej stronie ud. Zdejmuje przed lustrem sukienkę i ogląda ciało.
Pośladki są gorące jak po wybatożeniu. Na piersiach widnieją czerwone pręgi, a brodawki pulsują i promieniują ciepłem.
Zdenerwowana kieruje swe kroki do salonu. Nogi wciąż drżą po przebytym orgazmie. Naga i obolała staje przed nim.
- Nigdy więcej tego nie rób, rozumiesz? NIGDY! - mówi do niego stanowczym głosem.
Marek patrzy na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Od dzisiaj śpisz w salonie.
Marek słyszy jej kroki oddalające się w kierunku sypialni.
- Co ja co cholery zrobiłem? - w głowie ma kompletną pustkę.
Rozmawiamy wspólnie z Malikiem z dwoma detektywami. Sparks i Bruckbauer to najdziwniejsza para glin, jaką widziałem. Obaj wyglądają jak pospolite bandziory, Sparks jak szef gangu motocyklowego, a Bruckbauer jak klient baru Błękitna Ostryga z Akademii Policyjnej.
Zadają mnóstwo pytań i niewiele mówią.
Godzinę później opuszczają nas zostawiając wizytówki. Niczego więcej się nie dowiemy.
- Co o nich myślisz? - Sparks uruchamia samochód i rusza.
- Czarny jest spanikowany, a Uznański? Jest inteligentny, według mnie czegoś nam nie mówi.
- Też tak myślę - odpowiada Sparks - Miejmy ich na oku.
- Pochowałeś kogoś wczoraj? - Zakrzewska patrzy pytająco na Konarskiego - Jesteś blady jak śmierć na chorągwi.
Konarski wzrusza ramionami.
- Edyta?
- Wyrzuciła mnie z sypialni - odpowiada po chwili.
- Uuu - Anka jest w szoku - musiałeś ją naprawdę wkurzyć.
- Powiedzmy, że potraktowałem ją odrobinę za ostro.
Zakrzewska przygląda mu się przez dłuższy czas.
- Nie zamierzam Ci prawić morałów i poruszam ten temat po raz ostatni. Edyta to świetna dziewczyna. Trafiłeś los na loterii mając taką żonę, która świata poza Tobą nie widzi, wiesz? Jestem kobietą i potrafię rozpoznać uczucia, a ona w dalszym ciągu kocha Cię na zabój. Jeśli wyrzuciła Cię z sypialni musiałeś zrobić coś, czego nie akceptuje i co bardzo jej się nie podoba. Przeprosiłeś ją chociaż?
Konarski milczy wpatrując się w ścianę.
- Kurwa, wiesz jak ja Wam zazdroszczę? - Anka jest naprawdę wściekła - macie siebie, ja szukam drugiej połówki od kilku lat i trafiam na samych oszołomów. Masz dom, dziecko i kochającą, piękną kobietę, która czeka na Ciebie codziennie wieczorem, kobietę która Cię nie wystawi i nie pójdzie do innego. A zasługujesz na to, żeby nakopać Ci do dupy. Wielu mężczyzn zazdrościłoby Ci tego, co masz skończony idioto. Nie spieprz tego Konarski, inaczej oprócz swojej żony będziesz miał ze mną do czynienia - odwraca się i trzaskając drzwiami wychodzi z pokoju.
- Dzieci, nawet nie wiecie jak się cieszę! - ojciec wygląda, jakby wygrał szóstkę w Totka - kiedy ślub?
- Planujemy w czerwcu - Nadia uśmiecha się do niego.
- Planujesz - prostuję, a moja narzeczona daje mi kuksańca - Nadia jest w swoim żywiole, ja poza kupieniem alkoholu na wesele nie muszę robić nic - puszczam do ojca oko.
- Synu, ciesz się, że masz taką obrotną narzeczoną - mówi ojciec - do kiedy zostajecie?
- Jutro musimy wracać do Londynu. Magdy nie ma?
- Poszła w las, wiesz jak to z nią jest. Jak zaszyje się szukając tych swoich ptaków to nie można się do niej dodzwonić przez kilka dni.
Moja siostra jest zapalonym ornitologiem - amatorem, czasem znika na kilka dni łażąc po lasach i obserwując ptaki. Nigdy tego nie zrozumiem, ale z drugiej strony ludzie mają bardziej dziwne hobby, prawda?
- Kiedy wraca?
- W niedzielę wieczorem.
- Cholera, szkoda. Miałem nadzieję, że się zobaczymy. Zostawimy dla niej zaproszenie, ok? I powiedz jej koniecznie, żeby odwiedziła nas w Londynie jak tylko będzie miała trochę wolnego czasu. Zresztą sam do niej zadzwonię i jej powiem.
Nadia wieczorem zostaje z ojcem, ja muszę spotkać się służbowo z Jackiem, a później widzę się z dobrym kumplem z czasów studiów, z którym jakiś czas temu straciłem kontakt. Na jutro na dwunastą mamy wykupione bilety powrotne do Londynu, więc pijaństwa na szczęście nie będzie - postanawiam. Po spotkaniu z Jackiem wsiadam do tramwaju i ruszam w kierunku centrum miasta.
Blask latarni rozświetla ciemną ulicę, na której nie ma żywego ducha. Dwudziestokilkuletnia kobieta pospiesznie przemyka chodnikiem w kierunku niedalekich bloków. To nie jest dobry czas i miejsce na wieczorne przechadzki - myśli. Jeszcze dwie przecznice.
Zbyt późno zauważa cień, który za nią pada. Cień wyciąga rękę, chwyta ją za dłoń i robi zastrzyk. Kobieta traci przytomność i wpada w jego ramiona.
Kilkadziesiąt minut później budzi się naga i związana na łóżku z zasłoniętymi oczami.
Pościel, na której leży uwiera ją w twarz. Jest zakneblowana.
Czuje, że za jej plecami ktoś się rusza. Po chwili w jej pochwę wsuwa się nabrzmiały penis. Z ust dziewczyny wydobywa się stłumione wycie, z jej oczu płyną łzy. Penis w powolnym rytmie nabija ją na siebie, z ust oprawcy wydobywa się przyspieszony oddech. Kobieta krztusi się od łez i krzyczy z bólu. Oprawca przyspiesza, łapie ją za piersi i mocno ściska brodawki. Po chwili zaczyna charczeć i kobieta czuje strumienie nasienia wypełniającego jej pochwę.
Płacze i zdaje sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec.
Powrót do pracy i poszukiwania Eleonory - na tym upływa mi cały poniedziałek. Umieściliśmy wspólnie z Malikiem kilkaset ogłoszeń z jej zdjęciem i numerem telefonu do niego w okolicy ich miejsca zamieszkania, na lotnisku, w metrze. Jej dane znalazły się również w angielskiej bazie osób zaginionych. Ciężko nam to przed sobą przyznać, ale nic więcej nie jesteśmy w stanie zrobić.
Około czternastej dzwoni telefon. Ojciec? - ze zdziwieniem odbieram połączenie.
- Piotr, Magda nie odezwała się do tej pory - jest zdenerwowany.
- Spokojnie, może przedłużyła chodzenie po lasach - mówię - czasem tak robi.
- Już nie, umówiliśmy się, że zawsze będzie dzwonić kiedy będzie chciała wrócić później.
- Dzwoniłeś do niej?
- Tak, jest sygnał wołania, ale nie odbiera.
- Poczekajmy jeszcze trochę, może się odezwie.
Po siedemnastej jestem już zdenerwowany nie na żarty. Dzwonię do ojca.
- I co?
- Bez zmian - mówi.
- Dzwoń po policję, lecę do Ciebie. Jeśli znajdę wolne miejsca w samolocie będę dziś wieczorem.
- Co się dzieje? - Nadia widzi, że jestem zaniepokojony i nerwowy.
- Magda nie wróciła do domu - odpowiadam. Robi się blada jak ściana.
- O Boże - przypomina sobie, co opowiadałem jej o Mordercy z Kabat - a jeśli to ten morderca?
- Nawet o tym nie myśl - gromię ją ostro - przestań tak myśleć - głos grzęźnie mi w gardle.
Podchodzi do mnie.
- Przepraszam, po prostu się boję - szepcze mi do ucha - ostatnio dzieją się straszne rzeczy. Najpierw zaginęła Eleonora, a teraz Twoja siostra.
- Magda nie zaginęła, może po prostu jeszcze nie skontaktowała się z ojcem - prawie krzyczę.
Nadia patrzy na mnie z bólem. Bardzo rzadko podnoszę głos, w szczególności na nią.
Zbieram się w sobie.
- To ja przepraszam Kochanie, nie powinienem na Ciebie naskakiwać. Muszę lecieć do Polski i pomóc ojcu. Dasz sobie radę tutaj sama?
- Tak - jest wyraźnie zaniepokojona - ale chcę być z Tobą i jeśli tylko uda mi się wyrwać to dołączę do Ciebie.
Udaje mi się złapać późny lot do Warszawy, na szczęście są jeszcze wolne miejsca. Ojciec odbiera mnie z lotniska.
- Rozmawiałeś z policją? - pytam.
- Pojedźmy tam razem - mówi - sam chyba nie dałbym rady.
- Przestań tato, dlaczego zakładasz, że stało się coś złego? Może Magda włóczy się po lasach i nie ma możliwości, żeby się z nami skontaktować?
- Jedźmy już na ten komisariat - mówi ojciec.
Godzinę później składamy zeznania na policji. Jest prawie północ.
Zmęczony, około czterdziestoletni glina notuje nasze słowa i zadaje pytania.
- Nie ukrywam - mówi na koniec - że na razie nie mamy podstaw sądzić, że stało się coś złego. Chociaż brak znaku życia ze strony pani Magdy jest niepokojący, jak sami panowie mówią zdarzało się jej wcześniej nie reagować przez długi okres na próby kontaktu. Mimo to przekażemy wszystkie informacje na jej temat do komisariatów w całej Polsce. To wszystko, co możemy jak na razie zrobić.
Noc upływa na bezsennym czekaniu.
Dzień później do ojca dzwoni inny policjant, niejaki Dawid Wrotek z dochodzeniówki. Okazuje się, że samochód Magdy odnaleziono w Warszawie przedwczoraj na jednym z parkingów niedaleko jej domu. Zero śladów w środku poza odciskami palców mojej siostry, zaparkowała go tam sama w sobotę wieczorem i poszła w kierunku swojego mieszkania.
Zaczynam się naprawdę bać. Staram się grać przed ojcem twardziela, ale nie wygląda to dobrze.
Magda zostawiła samochód na parkingu w sobotę po południu i zniknęła. Dlaczego nie zadzwoniła do ojca i nie poinformowała, że wróciła do Warszawy? Gdzie teraz jest?
Leżymy z Nadią, która przyleciała do Polski dzień po mnie w łóżku. W moim starym pokoju w mieszkaniu rodziców. Ojciec nie zmienił w nim w zasadzie nic od chwili, kiedy wyprowadziłem się z domu. Czasem żartuje, że zabezpiecza się, gdybym kiedyś chciał wrócić do rodzinnego gniazdka. Na ścianach wiszą szaliki różnych klubów piłkarskich i koszulki z nazwiskami zawodników reprezentacji Polski i Legii, jedna ze ścian jest wytapetowana biletami z piłkarskich spotkań.
Tak, tak, kiedyś byłem zapalonym kibicem piłkarskim, można uznać, że nawet fanatykiem.
Jest pierwsza w nocy, oboje nie możemy zasnąć. Przewracam się z boku na bok starając się nie myśleć o ostatnich wydarzeniach związanych z Magdą i Eleonorą, ale nie mogę.
- Boję się - głos Nadii jest przytłumiony - wokół nas dzieje się ostatnio mnóstwo dziwnych, przerażających i niezrozumiałych dla mnie zdarzeń. Dlaczego Magda i Eleonora przyjechały z daleka do miejsc zamieszkania i nie wróciły do domu tylko udały się gdzieś? I gdzie? - płacze.
- A co, jeśli mnie też się coś stanie? - jej złowrogie słowa wiszą w powietrzu. Patrzy na mnie leżąc na boku, łza spływa po policzku.
- Dlaczego ma Ci się coś stać? - ocieram łzę i całuję ją w usta.
- Nie wiem, ale czuję, że coś złego dzieje się blisko nas.
Oczy Nadii są pełne ufności i strachu. Patrzę na śliczną i smutną twarz i myślę sobie, że chyba nigdy wcześniej nie kochałem jej tak jak teraz. Kwiat pożądania zaczyna rozkwitać w moim podbrzuszu.
- Chodź - mówię do niej - wypieprzymy to zło i strach z naszych umysłów.
Nasze usta spotykają się w gwałtownym pocałunku. Czuję jak jej drobne ciało przywiera do mnie jakby licząc, że stanę się jego zbroją, jego pancerzem i ochronię przed mrokiem, który czai się gdzieś w pobliżu. Zdejmuję z niej koszulę nocną, ściągam spodnie od pidżamy i sadzam na swoim członku.
Nadia zamyka oczy i nabiera powietrza do płuc, jej paznokcie wbijają się w mój tors. Zaczyna w wolnym tempie ruszać biodrami.
Jest inaczej niż zawsze. To już nie niewinny seks zadurzonej w sobie pary, która baraszkuje w każdym możliwym momencie i czerpie ekstatyczną radość z fizycznych zbliżeń i kwitnącego między nimi uczucia. To miłość dwójki doświadczonych przez życie ludzi, którzy traktują to jeszcze nie jak obowiązek małżeński, ale środek do konsolidacji uczuć zawiązanych między nimi. Czegoś, co istnieje już jakiś czas, ale jeszcze nie spowszedniało i nabrało znamion rutyny.
Brązowe oczy Nadii otwierają się i patrzą na mnie. Moja narzeczona przyspiesza tempo, nasze oddechy synchronizują się.
Czując, że oboje zbliżamy się do finału zaczynam poruszać biodrami. Nadia nachyla się i wzdycha prosto do mojego ucha.
- Zawsze będziesz ze mną? Zawsze? - pyta i jej usta wpijają się w moje nie dając możliwości na odpowiedź.
- Tak Nadio, tak Kwiatuszku! - uwalniam się od pocałunku i pracuję coraz szybciej.
Nadia siada prosto i podskakuje na mnie jak jeździec na byku w trakcie rodeo. Rozkosz w jej oczach wciąga mnie jak otchłań. W końcu zamyka powieki, zaciska uda i jęcząc niskim i cichym głosem zaczyna szczytować.
Zafascynowany jej widokiem również dochodzę, a z moich lędźwi wydostaje się owoc uczucia, jakim darzę moją ukochaną i zalewa jej wnętrze.
Rozpuszczone włosy mojej Nadii zakrywają mnie niemal całego od pasa w górę. Opada na mnie i tuli się drżąc.
- Cześć Wroti - Konarski wita kolegę z wydziału na korytarzu - co tam słychać? Dawno się nie widzieliśmy.
- Siemasz Konar - mocny uścisk dłoni Wrotka jest już legendarny wśród glin przy Nowolipki - a, zapierdol mam straszny. Słyszałem, że w sprawie Kabat bez zmian?
- No niestety gówno w dalszym ciągu wiemy - odpowiada ponuro Konarski - ostatnio znaleźliśmy kolejne zwłoki w pustostanach na Pradze, ale niewiele byliśmy z nich w stanie wyciągnąć. Leżały tam dłuższy czas, poza tym nasz gwiazdor nie zostawia śladów. Nie wiem kurwa, w co on się ubiera, ale musi chyba załatwiać je w lateksowym stroju a'la Batman. Zero włosów, zero DNA, zero jakichkolwiek śladów świadczących o jego obecności. Nie mamy nic, nie wiemy nawet czy jest facetem czy kobietą.
- No wiem, wiem. Widziałem akta sprawy. Szczerze Ci współczuję. Muszę lecieć, zdzwonimy się na jakąś wódeczkę. A jak tam Edyta?
- Dobrze, dba o dom - Kornacki woli nie poruszać tematu.
- Ah, czekaj kurwa, prawie bym zapomniał - reflektuje się Wrotek - Ostatnio trafiła mi się sprawa zaginionej dziewczyny w wieku około trzydziestki. Od razu pomyślałem o Tobie, ale jakoś nie mogłem Cię złapać. Pogadaj z Jaworskim, żeby przekazano Ci akta, to może być ślad dla Ciebie, chociaż mnie nic nie udało się z tego wyciągnąć. Dziewczyna nazywa się - Wrotek myśli intensywnie - Uznańska. Magdalena Uznańska. Muszę spadać. Strzała.
- No cześć - mruczy Konarski patrząc na plecy Wrotka.
Uznańska. Zobaczymy.
- Halo - odbieram telefon.
- Pan Piotr Uznański? - słyszę w słuchawce basowy głos.
- Tak, słucham.
- Marek Konarski, jestem komisarzem z Wydziału Zabójstw Stołecznej Komendy Policji.
- Wiem kim pan jest - odpowiadam starając przypomnieć sobie twarz Konarskiego ze zdjęcia w gazecie - czytałem o panu. Prowadzi pan sprawę Mordercy z Kabat?
- Tak - głos Konarskiego nie wyraża żadnych emocji - chciałbym się z panem spotkać, najchętniej teraz jeśli ma pan chwilę.
Patrzę na Nadię, która jak zwykle czujnie obserwuje moje reakcje.
- Nie bardzo wiem, jak mógłbym panu pomóc.
- Proszę o kilkanaście minut. Dawid Wrotek z którym pan rozmawiał w sprawie zaginięcia pańskiej siostry przekazał mi akta. Nie łączymy jej bezpośrednio ze sprawą prowadzoną przeze mnie, ale badam każdy trop. Może dzięki naszej rozmowie pomożemy sobie wzajemnie.
- Dobrze - zgadzam się bez namysłu - proszę przyjechać, jestem w mieszkaniu ojca.
Podaję adres.
- Będę za piętnaście minut. Dziękuję - głos Konarskiego milknie.
Punktualnie po piętnastu minutach Konarski melduje się w mieszkaniu. Taty nie ma, ale jesteśmy we dwójkę z Nadią.
- Zna pan angielski? - pytam - moja narzeczona jest Rumunką. Byłoby łatwiej nam rozmawiać, gdybyśmy porozumiewali się w języku zrozumiałym również dla niej.
- Znam, proszę się nie martwić - Konarski uśmiecha się lekko pod nosem - gdzie możemy spokojnie pogadać?
- Zapraszam do pokoju - wskazuję ręką drzwi - napije się pan czegoś?
- Dzięki, szkoda czasu, przejdźmy do konkretów. Mam mnóstwo pracy.
Przyglądam się glinie, który wchodzi do pokoju i wita się z Nadią. Jest barczystym blondynem. Klasyczny nordyk.
- Czytałem akta, pańska siostra jest ornitologiem.
- Tak - przyznaję - często jeździ w teren i wtedy przez długi czas nie ma z nią żadnego kontaktu. Nie bierze ze sobą telefonu, mówi, że to ją rozprasza.
Konarski notuje coś na wydrukowanej kopii akt sprawy.
- Gdzie byliście państwo w sobotę po południu, kiedy zaginiona zjawiła się w Warszawie?
- Ja byłam tutaj, z ojcem Piotra - Nadia zerka na mnie odpowiadając na pytanie.
- A ja najpierw spotkałem się z szefem Jackiem Sosnowskim, a później z kolegą z czasów z liceum Pawłem Długosiem.
- Mogę prosić o numery telefonów do nich?
- Jestem o cokolwiek podejrzany? - zaczynam się wkurzać.
- Absolutnie nie - Konarski nie reaguje na moje zdenerwowanie - to standardowa procedura, sprawdzamy wszystkich, którzy wiedzą cokolwiek o zaginionej. Proszę się tym nie martwić. Czasem informacje, które wydają się być kompletnie bez znaczenia są kluczowe dla śledztwa.
- No dobrze - zgadzam się niechętnie - podam panu numery do mojego szefa i kolegi. Wkurwia mnie ten glina. Nie wiem dlaczego, ale działa mi na nerwy.
- Bardzo dziękuję - odpowiada Konarski z uśmiechem. Zadaje jeszcze kilka pytań i najwyraźniej usatysfakcjonowany wynikiem po kwadransie wychodzi.
Popołudnie spędzam rozklejając ulotki ze zdjęciem Magdy po całym mieście. Mam dejavu - jakiś czas temu robiłem to samo z Malikiem rozklejając zdjęcia Eleonory w Londynie.
Zapomniałem powiedzieć o tym Konarskiemu. Cholera, a może to jest ważna informacja, o której mówił?
Dzwonię do niego, ale nie odbiera.
Dzień później lecimy z Nadią z powrotem do Londynu, z lotniska bezpośrednio do biura.
W drzwiach spotykamy Sparksa i tego drugiego glinę z niemieckim nazwiskiem.
- Panowie do nas? - pytam.
- Tak - odpowiada Sparks bez wyrazu. Czuję niepokój, Nadia chyba też, widzę po niej, że jest podminowana. Znam ją już na tyle długo, żeby wyczuć jej nastroje.
Wchodzimy razem do biura.
Malik widząc obu gliniarzy robi się blady jak ściana.
- Macie jakieś wiadomości? - pyta drżącym głosem.
- Obawiam się, że pańska narzeczona nie żyje - oznajmia Sparks bez zbędnych ceregieli.
Oczy Malika gwałtownie zalewają się łzami, a pode mną uginają się nogi. Biorę tego barczystego Murzyna w ramiona i czuję, jak jego potężne ciało jest wstrząsane szlochem. Nadia i Alice płaczą cicho przy biurkach, a Jura siedzi bladozielony nie będąc w stanie wypowiedzieć słowa.
W końcu opanowuję płacz.
- Co się z nią stało? - pytam
- Została zamordowana. Najprawdopodobniej to seryjny morderca - odpowiada Bruckbauer - przepraszam za szczerość, ale pewnie i tak dowiedzielibyście się państwo z gazet i telewizji.
- Zróbcie wszystko co w Waszej mocy, żeby złapać tego bydlaka - mówię po chwili przez łzy - a teraz wybaczcie, ale chcielibyśmy zostać sami - wypraszam ich za drzwi.
- I co, mamy seryjnego? - w drodze powrotnej do komisariatu Bruckbauer pali wydmuchując dym przez uchylone okno.
- Mógłbyś tu nie jarać? Staram się rzucić, a te Twoje fajki śmierdzą jak końskie gówno. A odpowiadając na pytanie - sepleni Sparks żując ziarna słonecznika - jeśli znajdujesz w krótkim odstępie czasu trzy razy zwłoki młodych kobiet z głową we własnych dłoniach to odpowiedź nasuwa się sama, prawda?
Łysol zniesmaczony wyrzuca papierosa przez okno.
- Sprawdziłeś ją?
- Tak.
- Ktoś ze znajomych lub z współpracowników miał motyw?
- Cholera wie, wygląda na to, że raczej nie. Są zgraną paczką, zresztą widziałeś ich reakcje. Wyglądały na naturalne - odpowiada Bruckbauer
- Alibi?
- Uznański, jej szef nie ma. Twierdzi, że spał w domu, kiedy zniknęła, ale był sam.
- A jego dziewczyna? Co w tym czasie robiła?
- Dumitrescu? Ta rumuńska laseczka? Była w Bukareszcie u rodziców.
- Uznański nie ma motywu. Widziałeś jak z nami rozmawiał? Był kompletnie rozbity śmiercią Cloutier, poza tym jest zakochany po uszy w swojej dziewczynie.
- Mimo wszystko trzeba ich obserwować. Choćby dlatego, że chłopak Cloutier - jak mu tam?
- Malik Abdennour?
- Tak, ten czarnuch. Też nie ma alibi, jak Uznański. Obaj panowie spali sobie rzekomo jak mopsy, podczas gdy jakiś świr mordował ich koleżankę i dziewczynę. Nie wyglądają na morderców, ale sam wiesz, że wszystko jest możliwe.
- Ok, czyli przyczajamy się i czekamy.
Leżę w łóżku wspólnie z Nadią, moja narzeczona przestała już płakać. Przytula się do mnie.
- Piotrek, naprawdę się boję. A jeśli mnie się coś stanie? - powoli wypowiada słowa, która wiszą w powietrzu niczym chmura gradowa.
- Nawet nie próbuj myśleć w ten sposób - odpowiadam z przekonaniem patrząc na nią - jeśli się boisz jedź do Bukaresztu. Będę Cię odwiedzał w weekendy. Przeczekasz tam najgorszy okres, dopóki nie złapią tego bydlaka.
- Nie chcę wyjeżdżać, kocham Cię i tutaj jest moje miejsce - patrzy na mnie poważnym wzrokiem.
- Bardzo Cię pragnę - odpowiadam i zdejmuję z niej koszulę nocną. Moja ukochana tuli się do mnie przez chwilę i bez gry wstępnej dosiada mojego członka. W środku jest gotowa.
Kochamy się w ciszy, którą przerywają odgłosy zderzających się ciał. Nadia ujeżdża mnie w szybkim tempie patrząc mi głęboko w oczy.
- Połóż się na plecy - proszę.
Rozkłada nogi i wchodzę w nią dość brutalnie. Nadia krzyczy, trochę z bólu, ale przede wszystkim z narastającej rozkoszy. Dochodzi po kilkunastu ruchach, po czym ucieka z mojego członka i bierze go do ust gwałtownie wciskając go sobie niemal do końca.
Krztusi się i walczy z odruchami wymiotnymi, ale nie przestaje.
Czuję coraz większe napięcie, za chwilę dojdę.
Nadia w szaleńczym tempie pracuje ręką, po chwili dochodzę w jej ustach zalewając ją morzem spermy. Połyka wszystko i zlizuje ślinę oraz pozostałości nasienia z główki.
- Teraz jesteśmy złączeni na zawsze. Obojętne co nam się stanie - mówi, a mnie – sam nie wiem dlaczego - przechodzi dreszcz strachu.
Przytulam ją i z niepokojem w sercu zasypiam.
Konarski zmęczony gapi się w telewizor bezmyślnie zmieniając kanał za kanałem i nie zatrzymując się na dłużej na żadnym z dotychczas włączonych.
Na podłodze siedzi prawie trzyletni Michaś i stara się zbudować autobus z klocków. Wychodzi mu to niezbyt dobrze. Konarski z miłością patrzy na syna. W tle dochodzi do niego głos lektora czytającego wiadomości w BBC.
-... Eleonorę Cloutier znaleziono w jednej z dzielnic w Londynie. Jej głowa została odcięta od reszty ciała i ułożona w dłoniach zwłok.
Głowa w dłoniach zwłok?!
- O kurwa! - wyrywa mu się przekleństwo z ust.
- Tatusiu, co to jest okulwa? - pyta zaciekawiony Michaś.
Konarski ignoruje syna i wybiera numer w telefonie. Kobieta po drugiej stronie odbiera po sześciu sygnałach.
- Czy Ty nie masz serca i życia prywatnego?! - jej oddech jest przyspieszony. Konarski przypomina sobie, że dzisiaj miała randkę z chłopakiem.
- Przepraszam.
- Mam nadzieję, że powody Twojego telefonu są bardzo ważne, bo nie chciałabym być w Twojej skórze, jeśli trujesz mi cztery litery w piątek wieczorem z powodu jakichś pierdół.
- W Londynie odnaleziono zwłoki.
- I? To nie mogło zaczekać do jutra?
- Nie mogło do cholery!- Konarski dawno nie był tak podekscytowany i znowu zapomina się w obecności synka - zwłoki miały odciętą głowę złożoną na rękach.
W słuchawce zalega cisza.
- Myślisz, że to zbieg okoliczności? - głos Zakrzewskiej brzmi teraz rzeczowo i konkretnie.
- Może to naśladowca? - myśli głośno Konarski.
- Jasne, a seryjni mordercy z Anglii oglądają polskie wiadomości i biorą za wzór naszych lokalnych świrów?
- Niczego nie wykluczam - Marek ignoruje szyderczy ton głosu Anki - Przyjedź do pracy za pół godziny, trop jest ciepły i chcę kuć żelazo póki jest gorące.
- Za pół godziny - telefon milknie.
Konarski kieruje się do kuchni.
- Jadę do pracy, może mnie nie być przez dłuższy czas.
Edyta ignoruje go i odwraca się plecami. Marek zmieszany jej reakcją jeszcze chwilę stoi w progu i w końcu wychodzi.
- Mamusiu, mamusiu, co to jest okulwa? - Michaś wpada do kuchni.
Edyta wybucha płaczem.
Pół godziny później Anka siedzi nad laptopem sprawdzając informacje o morderstwie w Londynie.
- Jak się nazywała ta dziewczyna? - pyta Konarskiego.
- Jakoś z francuska, Cloudel, Cantrell?
- Mam, Cloutier.
- Jest informacja, gdzie mieszkała?
- W Londynie, z chłopakiem Senegalczykiem. Pracowała wspólnie z nim w firmie sprzedającej okna.
Konarskiemu zaczyna coś świtać w głowie.
- Sprawdź tą firmę, nazwiska współpracowników?
Anka atakuje wściekle klawiaturę.
- Chyba coś mam - mówi po chwili - zgadnij kto jest jej szefem?
Konarski patrzy pytająco.
- Uznański.
- Coś mi tu śmierdzi - mówi - jego siostra zaginęła jakiś czas temu, gość jest z Warszawy więc to rewir naszego zabójcy. W Londynie właśnie zamordowano jego współpracownicę odcinając jej głowę. Za dużo zbiegów okoliczności.
- Ale po co on miałby ją mordować? Z tego co mówiłeś ma narzeczoną, w której jest zadurzony.
- Może próbował się dobierać do zabitej i nie chciała się z nim przespać? I jest kompletnie spaczonym świrem, który potrafi bardzo dobrze się maskować?
- Dobrze, sprawdzę jeszcze czy w Londynie nie było podobnych morderstw w ostatnim czasie.
- Chodź tutaj, mam coś! - kilka minut później Anka krzyczy triumfalnie do Konarskiego - w Londynie na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy zamordowano trzy kobiety. Odnalezione zwłoki trzymały w dłoniach swoje głowy!
- Uznański to może być nasz człowiek! - Konarski jak pies gończy łapie trop - kto prowadzi sprawę u Angoli?
- Zaraz znajdę - szaleńczo klika w klawiaturę laptopa - niejaki Nicholas Sparks, miejscowa gwiazda. Wygląda jakby jeździł w gangu motocyklowym - podsumowuje kiepskie zdjęcie Sparksa z dużą ilością pikseli.
- Ok, szukam na niego namiarów, a Ty zarezerwuj mi jak najszybciej lot do Londynu i zamów taksówkę na lotnisko - wydaje polecenia Konarski.
Po kilku minutach wraca do pokoju.
- Rozmawiałem ze Sparksem. Oni też podejrzewali, że Uznański może mieć coś wspólnego z morderstwami, ale nie mieli żadnych dowodów. W sumie my też nie mamy, ale możemy przycisnąć go do muru z tym, co znaleźliśmy.
- Obserwują ich dom?
- Ktoś tam właśnie jedzie - mówi Konarski i nagle przypomina sobie o czymś ważnym.
- O ja pierdolę! - robi się blady - o czymś zapomniałem. Może to kluczowa informacja.
Wyjmuje telefon i z kartki wyciągniętej z akt wybiera numer. Po kilku sygnałach połączenie odbiera mężczyzna.
- Paweł Długoś, słucham - Konarski słyszy zaspany głos.
- Marek Konarski, Stołeczna Komenda Policji w Warszawie. Przepraszam, że o tak późnej porze pana nękam, ale mam pytanie odnośnie pana znajomego.
- Skąd mam wiedzieć, że jest pan tym za kogo się podaje?
- Podam panu numer mojej legitymacji służbowej. Mój przełożony to Stefan Jaworski. Proszę zadzwonić na komisariat Nowolipki 3 i zapytać o mnie. Oddzwonię do pana za pięć minut. To bardzo ważne, być może uratuje pan kilka istnień.
Konarski podaje numer na komisariat.
- No dobrze, ale jeśli to żart to zapłaci mi pan za to.
- Proszę mi wierzyć, że mam lepsze zajęcia niż dzwonienie do pana i robienie sobie żartów - wyjaśnia Marek - do usłyszenia za pięć minut - kończy połączenie.
Po pięciu minutach dzwonię.
- Ok, jest pan tym za kogo się podaje - mówi Długoś - czego pan chce?
- Pamięta pan, jak kilka tygodni temu spotkał się z Piotrem Uznańskim?
- Oczywiście, że pamiętam - odpowiada wściekły- Piotr najpierw umówił się ze mną na spotkanie, a kilka godzin przed zadzwonił i poinformował, że wypadło mu coś ważnego i niestety nie może się pojawić - dodaje - czy ma pan jeszcze inne, równie frapujące pytania, panie komisarzu, czy jako przykładny obywatel mogę już iść spać?
Konarski robi się blady.
- Bardzo dziękuję za pomoc, nawet pan nie wie, jak bardzo ważną informację nam pan przekazał, dobranoc - rozłącza się z Długosiem.
- Nie wierzę kurwa - mówi cicho do siebie - to chyba Uznański. Był umówiony z Długosiem w dniu zniknięcia jego siostry i w ostatniej chwili odwołał spotkanie.
- Za pięć minut masz taksówkę na lotnisko, potrzebujesz jeszcze czegoś?
- Zadzwonisz do Edyty? Ja wolę tego nie robić, zresztą i tak ode mnie nie odbierze połączenia.
- Zadzwonię, ale robię to po raz ostatni. Twoja żona kiedy wpadnie we wściekłość robi się równie miła co rozjuszony byk w trakcie corridy.
Kilka minut później Konarski otrzymuje sms-a od Anki:
„Edyta oznajmiła mi, że jak wrócisz z Londynu możesz szukać sobie nowego lokum. Coś Ty do cholery zrobił najlepszego?”
Samolot ląduje późno w nocy. Konarski po wyjściu do hali przylotów natychmiast dzwoni do Sparksa.
- Sparks - zgłasza się brodacz.
- Konarski, jestem na lotnisku. Obserwujecie go?
- Mamy problem.
- Tylko nie mów, że zniknął???
- Niestety tak, obawiam się że zniknęła również jego narzeczona. Nie zdążyliśmy.
- Co dalej?- wzdycha ciężko Konarski
- Nie wiem - odpowiada Sparks - szukamy go, ale może być już daleko stąd.
- Ok, muszę się przespać. Wynajmę pokój w hotelu obok lotniska, jeśli się czegoś dowiecie dzwońcie od razu.
Ciemność dookoła. Otwieram oczy i nie widzę kompletnie niczego. Staram się wymacać jakikolwiek punkt zaczepienia, ale dookoła jest pusto.
Gdzie ja kurwa jestem?
Gdzie jest Nadia?
- Po lewej stronie metr od Ciebie na ścianie znajduje się włącznik światła - informuje mnie beznamiętnie głos w mojej głowie.
Czy ja zwariowałem? Słyszę głosy?
- Nie zwariowałeś, przynajmniej jeszcze nie teraz, chociaż prawdopodobieństwo, że oszalejesz jest całkiem spore - odpowiada głos i zaczyna się śmiać.
- To jakaś paranoja - myślę - albo koszmar, z którego za chwilę obudzę się we własnym łóżku.
- Myśl sobie co chcesz.
- Kim jesteś? - pytam ze strachem
- Zamknij się i włącz to pieprzone światło - wydaje komendę głos.
Z trudem podnoszę się z podłogi i po dwóch krokach w lewo trafiam na ścianę. Po zapaleniu światła dłuższą chwilę zajmuje mi rozejrzenie się po pomieszczeniu. Syf, malaria i widliszki.
- Lepiej bym tego nie określił - śmieje się głos.
- Jesteś gdzieś obok czy ja naprawdę oszalałem? - wypowiadam pytanie.
- Nie oszalałeś ciemniaku, ja tu naprawdę jestem. W Twoim łbie. I to od dłuższego czasu.
- Od kiedy?
- W sumie to od jakichś kilku lat - odpowiada głos, a pode mną uginają się nogi.
- Kim Ty kurwa jesteś? I co robisz w mojej głowie?
- No cóż. Można powiedzieć, że w sumie to Twoim przybranym bratem -bliźniakiem. Mam na imię Cyryl.
- Cyryl? Nigdy nie miałem brata, a to co się ze mną dzieje to... wygląda to na objawi schizofrenii!
- BO TO JEST SCHIZOFRENIA! - śmieje się Cyryl - Jestem wytworem Twojego umysłu. A skoro ujawniłem się i od dawna znam Twoje myśli to teraz czas, żebyś Ty poznał moje - w jego głosie słychać zadowolenie - Gotowy? - pyta po chwili.
- Gotowy na co?
- A na to - odpowiada i przed moimi oczami zaczynają pojawiać się obrazy z JEGO przeszłości.
Z fascynacją i rosnącym przerażeniem zdaję sobie sprawę kim jest.
O Boże nie!!! NIE!!!
Konarski mimo jazdy pierwszy raz w życiu w ruchu lewostronnym jak wariat prowadzi wynajęty na lotnisku samochód łamiąc po drodze wszystkie przepisy. GPS wskazuje odległość około kilometra od celu. Przed kilkunastoma minutami Bruckbauer zadzwonił do niego, podał adres, gdzie ma przyjechać i rozłączył się natychmiast tłumacząc się brakiem czasu.
- Szybciej kurwa, szybciej! - ponagla siebie. Minutę później z piskiem opon zatrzymuje samochód obok kilku policyjnych radiowozów. Wybiega z auta trzaskając drzwiami.
- Który z Was to Sparks? - krzyczy do stojących przed budynkiem gliniarzy.
- Konarski? - pyta jeden z nich.
- Tak.
- Prawie się spóźniłeś, za chwilę wchodzimy. Sparks jest tam. - wskazuje na rudego brodacza.
Chwilę później Konarski wita się ze Sparksem. Anglik jest otoczony antyterrotystami i objaśnia im coś gestykulując gwałtownie.
- Nicholas Sparks? - pyta - Marek Konarski.
Sparks nie jest zachwycony widząc go, ale wyciąga rękę i wita się z nim.
- Pamiętaj, że to nasza akcja, jesteś tu tylko gościem ok? - na jego zębach widnieje żółty nalot od zbyt dużej ilości wypalonych papierosów i wypitej kawy - bez szarżowania kowboju.
- Jest w środku? - Marek ignoruje ostrzeżenie. Sparks kiwa głową na znak zgody - W jaki sposób dowiedzieliście się, że siedzi akurat w tym magazynie? Przecież to takie zadupie, że bez odpowiedniej informacji w życiu nikt by go tu nie znalazł!
- Dostaliśmy anonimowy donos w postaci nagrania odtworzonego najprawdopodobniej z zaprogramowanego mechanizmu. Analiza głosu wykazała, że z prawdopodobieństwem 99,9% to Uznański.
Oczy Konarskiego rozszerzają się ze zdziwienia.
- Doniósł sam na siebie, żeby dać się złapać na gorącym uczynku? Przecież to bez sensu!
- Może mamy naśladowcę mordercy z „Siedem”. Pamiętasz ten film? Tamten gość gdyby nie zgłoszenie na policję również nie zostałby najprawdopodobniej odnaleziony.
- Poznałem Uznańskiego, to cwany i inteligentny gość. Donos na samego siebie to ostatnia rzecz, którą by zrobił - Konarski wyjmuje broń zza kabury i sprawdza magazynek.
- Chyba, że ktoś go do tego zmusił, albo chce efektowną śmiercią przejść do historii - Sparks patrzy uważnie na Marka - Gotowy? No to wchodzimy.
Gwałtownie torsje powodują zwrot zawartości żołądka na podłogę, w ustach czuję kwaśny smak wymiocin.
- Już Ci lepiej? - z fałszywą troską pyta Cyryl.
- Ty skurwielu, zabiłeś i zgwałciłeś Magdę!!! - moja rozpacz nie zna granic. Płaczę i znowu zaczynam wymiotować.
- Taak - z zadowoleniem stwierdza - właściwie zrobiłem to Twoimi rękami, ale z prawnego punktu widzenia można powiedzieć, że to ja odpowiadam za morderstwo i baraszkowanie z Twoją piękną siostrą. To była czysta przyjemność patrzyć, jak zszokowana i naga po ostrym pieprzeniu sama przywiązuje się częściowo do koła witruwiańskiego, a później reaguje jak... - urywa.
- Jak kto? - strach pełzający jak chory robak kieruje się wzdłuż kręgosłupa w stronę serca. Przestaję wymiotować i zaczynam rozglądać się po pomieszczeniu.
- O tym za chwilę, nie bądź taki niecierpliwy - odpowiada z uśmiechem - wiesz, że Twoja siostra to tylko jeden z elementów mojego dzieła? Eleonora była równie smakowita.
Cyryl pokazuje mi kolejne obrazy z przeszłości.
Chwilę później wiem już wszystko.
- I jak, rozjaśniło się w głowie? - Cyryl nie pozostawia wątpliwości, kto tu rządzi.
Jestem bliski obłędu. Dopiero teraz zauważam, że podłoga jest cała umazana we krwi, a ja jestem nagi. O ścianę oparte jest ogromne koło z drewna, na którym narysowany jest symbol człowieka.
- To Człowiek Witruwiański - z dumą oznajmia.
Na krańcach koła przymocowane są pasy służące do spinania rąk i nóg. Koło jest całe zalane krwią.
- Kto tu był przypięty? - niepokojem pytam go - KTO TU BYŁ KURWA PRZYPIĘTY, TY PIERDOLONY, SPACZONY MANIAKU!!!
- Inwektywy na niewiele się zdadzą, Piotrusiu - mówi, a sposób w jaki wymawia moje imię przywołuje na myśl tylko jedną osobę. Moją ukochaną.
- Nadia?! Co jej zrobiłeś skurwysynu?! - krzyczę głośno.
- Zamknij mordę i patrz - jego bezlitosny głos zagłusza moje krzyki. Przed oczami pojawia się kolejny obraz.
Kilka gołych żarówek oświetla pomieszczenie, które wygląda na magazyn lub rupieciarnię nie odwiedzaną od dłuższego czasu. Wszechobecny kurz fruwa w powietrzu, a ściany są obklejone świerszczykami.
Na środku pomieszczenia stoi kanapa, a o ścianę obok opiera się ogromne, średnicy około dwóch metrów koło, do którego jest przywiązana naga Nadia, odurzona narkotykiem z opaską zasłaniającą oczy.
Mężczyzna siedząc na kanapie cierpliwie czeka, aż dziewczyna zacznie się budzić.
- Chyba już nie śpisz? - głos mężczyzny gwałtownie przecina ciszę panującą w pomieszczeniu. Podchodzi do niej i szybkim ruchem zdejmuje opaskę z oczu.
Mrugając oczami Nadia próbuje dostosować wzrok do światła panującego w pomieszczeniu.
- Kim jesteś? - pyta drżącym głosem. Kim jesteś?! - powtarza nerwowo po chwili.
- Naprawdę nie wiesz? - mężczyzna stoi przed nią. Jest nagi tak jak ona. Jego twarz wydaje się być dziwna, jakby napuchnięta po chorobie skóry. Na prawym udzie ma widoczne znamię.
- Skąd znam to znamię? - mózg dziewczyny pracuje na zwolnionych obrotach.
- Jesteś tak samo tępa jak on. Ułatwię Ci zadanie.
- To jest maska! - Nadia zbyt późno orientuje się w sytuacji. Mężczyzna gwałtownym ruchem odsłania twarz.
- O Boże, to Ty Piotr?! - Nadia jest oszołomiona zaaplikowanym jej narkotykiem - Piotrusiu, to Ty? Odpowiedz proszę! Dlaczego mnie więzisz! Co się dzieje?!
Twarz Uznańskiego zbliża się do jej twarzy.
- Twój Piotruś, ta nędzna kreatura nie zasługująca na to, by żyć - mężczyzna wypluwa pogardliwym tonem słowa pryskając śliną na jej twarz - Jego nędzna egzystencja trwa tylko i wyłącznie dlatego, że ja tak chcę.
- Piotr, przestań się wygłupiać i rozwiąż mnie inaczej zacznę krzyczeć! - Nadia jest coraz bardziej przerażona.
- Zamknij się dziwko jeśli chcesz jeszcze chwilę pożyć! - „Uznański” krzyczy w stronę dziewczyny stojąc tyłem do niej. Po chwili odwraca się i przybliża swoją twarz do jej buzi.
- Naprawdę myślisz, że jestem nim?
Nadia milczy patrząc na niego ze strachem w oczach.
- Eleonora miała wspaniałe ciało, cudownie było patrzyć jak uchodzi z niego życie.
Oczy Nadii rozszerzają się z przerażenia.
- Tak, to ja ją zabiłem. Tak jak kilkanaście kobiet w Polsce, w tym siostrę Twojego Piotrusia - słowo Piotrusia wymawia z pogardą - ta pierdoła żyje tylko dlatego, bo potrzebuję jego ciała i duszy żeby egzystować.
- Kim jesteś? - ledwo słyszalny szept wydobywa się z jej ust.
„Uznański” śmieje się cicho.
- Myślę, że mogę powiedzieć Ci wszystko. W sumie zabierzesz to co usłyszysz ze sobą do grobu, gdziekolwiek on będzie - dodaje, a Nadię mrozi dreszcz przerażenia.
- Twój ukochany pewnie nie powiedział Ci o swojej przygodzie kilka lat temu? - zaczyna.
Nadia chaotycznie kręci głową.
- No więc - zaczyna opowieść - Piotruś jak go nazywasz był zwykłym młodym mężczyzną, których są miliardy na świecie. Traf chciał, że jego trasa do pracy przebiegała przez bramy starych kamienic na Pradze. Pewnego letniego, upalnego dnia przechodził pod jedną z bram, kiedy ślepy los zdecydował, że jedna z obluzowanych cegłówek z bramy spadła mu całkowicie przypadkowo na jego bezmyślny, pusty łeb. Przeleżał w szpitalu prawie dwa miesiące walcząc o życie. W tym czasie narodziłem się JA, tutaj - dodaje z dumą stukając się w głowę.
- Mój gospodarz był na tyle uprzejmy, że użyczył mi swoich myśli nie mając świadomości, że jestem jego gościem. Początkowo nieco wahałem się i byłem czujny - nie chciałem zostać wykryty. Po pewnym czasie nabrałem przekonania, że Piotruś jest na tyle głupi, że nie zauważy stada żubrów biegających pod jego czaszką - śmieje się szyderczo - Korzystałem z jego pamięci i doświadczenia, które zbierał w międzyczasie. Po kilku latach doszedłem do wniosku, że jestem już na tyle silny, że poradzę sobie samodzielnie. I zacząłem robić to, do czego jestem stworzony.
- To znaczy do czego? - Nadia mimo wszechobecnego strachu chłonie każde słowo.
- Do zabijania kochanie - odpowiada lekko „Uznański” - to moje życiowe paliwo. Dzięki zabijaniu mam energię i jestem w stanie teraz w Tobą rozmawiać. Im bardziej wyrafinowany sposób zabójstwa i większe cierpienie ofiary i jej bliskich tym lepiej się czuję. Chcesz wiedzieć kim naprawdę jestem?
- Zostałem stworzony, by utrzymywać równowagę między dobrem a złem. Jeśli dobro zaczyna dominować ja ruszam do akcji. I zabijam. Twój Piotruś to w gruncie rzeczy całkiem dobry facet, ale ma jedną wadę - nie zorientowałby się, gdyby słoń nadepnął mu na odcisk. Jest strasznie tępy - „Uznański” jest zażenowany.
O Boże, to to jakiś koszmar! Co to za świr?! - Nadia panikuje w myślach.
- Kim jesteś?! Dlaczego to robisz bydlaku?! - jest bliska histerii.
- Widzę, że dostosowałaś się poziomem intelektualnym do swojego chłoptasia - kręci głową - Wytłumaczę Ci jak krowie na między.
- Mam na imię Cyryl i jestem mrocznym, negatywnym alter ego Twojego mężczyzny. Wyobraź sobie swojego Piotrusia, którego kochasz, z którym chcesz związać się na resztę życia - wypluwa słowa z pogardą - i do którego wyślepiasz te swoje brązowe oczęta. Dobrego, kochanego Piotrusia, który zrobiłby wszystko, żeby Cię uszczęśliwić.
- Jestem jego przeciwieństwem, jak negatyw na zdjęciach. Jestem jego doppelgangerem. Wszystko reguluje równowaga w naturze. Tak jak na rysunku Da Vinciego. Znasz Człowieka Witruwiańskiego?
Nadia bezwładnie kiwa głową. Łzy płyną ciurkiem z jej oczu zostawiając ślady na zabrudzonej twarzy, a z nosa wypływała wydzielina.
- No więc Człowiek Witruwiański to perfekcyjny przykład prezentacji równowagi w świecie. Na każdy symbol i czyn dobra musi odpowiedzieć symbol i czyn zła. Twój chłoptaś to dobry człowiek, więc ja dbam o to, żeby jego dobre czyny były właściwie zrównoważone - dodaje Cyryl i śmieje się. Jego oddech ma kwaśny zapach.
- Wiesz, że zastanawiałem się czy Cię nie oszczędzić i nawet miałem wobec Ciebie pewne plany? Miałaś być moją nałożnicą, ale ten tępak i miernota wszystko popsuł - rzuca wściekle i z jego ust strzelają kropelki śliny.
- Jak to popsuł? - dziewczyna nie ma pojęcia o co mu chodzi, ale czuje że może uda się urwać jeszcze kilkadziesiąt sekund.
- Nadio, nosisz w sobie potomka tego tłuka - odpowiada z pogardą - na szczęście już niedługo - dodaje. Miałem w planach dziecko, którego Ty byłabyś matką. Perfekcyjne połączenie. Nasz syn byłby idealnym wcieleniem Człowieka Witruwiańskiego, wiesz? Osobnika utrzymującego równowagę w świecie, mojego potomka - zniża głos do szeptu nie patrząc na nią. Ale ta miernota, ten nieudacznik życiowy wszystko popsuł - krzyczy wściekły. Trudno, wkrótce znajdę inną reproduktorkę, a Ty dołączysz do jego siostry. Będziecie mogły sobie pogadać o tym, jak to jest nie mieć głowy - zaczyna się głośno śmiać.
- Skąd wiesz, że jestem w ciąży?! - Nadia płacze szarpiąc się nerwowo.
- Po prostu wiem - śmieje się w dalszym ciągu Cyryl - Piotruś wszedł w Ciebie swoim stojącym kijkiem, zostawił materiał genetyczny, hop siup i za dziewięć miesięcy bachor! A nie, przepraszam, chyba nie będzie bachora!
- Zamknij się! - krzyczy przerażona - Zamknij kurwa tą mordę Ty jebany zwyrodnialcu! Zdechniesz marnie i mam nadzieję, że wylądujesz w czeluściach piekła!
- Piekła nie ma, naiwna dziewczynko - poważnieje natychmiast i odwraca się do niej tyłem - no, czas na nas. Niedługo odwiedzi mnie Policja, a muszę jeszcze pogadać sobie z Twoim chłoptasiem - dodaje i rusza w kierunku stołu.
Nadia czuje zbliżający się koniec. Zaczyna się modlić w myślach.
- No jak, gotowa? - Cyryl zbliża się z naostrzoną maczetą w dłoni.
- Dlaczego to robisz? - szepcze Nadia - nie masz w sobie nawet odrobiny dobra? Noszę w sobie dziecko, zabijesz niewinną istotę?
- Gratulacje, a teraz zmów paciorek i spać - odpowiada i bierze zamach.
- Wchodzimy na trzy - Sparks wydaje bezgłośnie komendę. Zamaskowani członkowie zespołu antyterrorystycznego są gotowi do wtargnięcia do pomieszczenia. Za Sparksem stoi Konarski trzymając w ręku pistolet.
- Trzy!!! - krzyczy Sparks i komandos wyważa drzwi potężnym kopniakiem. Obaj wpadają do środka z bronią gotową do strzału. Za nimi sekundę później w pomieszczeniu zjawia się Konarski.
- Nieee!!! - mój krzyk wydobywa się z czeluści piekła, przez które przeszedłem - O Boże, nie!!! Tylko nie to!!! Nadia!!! Dziecko!!! O Boże, nie!!!
Z ust kapie mi ślina, a z oczu płyną strumienie łez. Nie mam już siły wymiotować.
- Chyba nie spodziewałeś się, że będzie inaczej? - głos wybrzmiewa w mojej głowie.
Nie odpowiadam, niezdolny do jakiejkolwiek reakcji.
- Mam dla Ciebie niespodziankę - Cyryl szepcze podniecony - otwórz kanapę!
- Pierdol się chuju!!! - wyzywam go w myślach.
- Ach, chłopczyk chce być twardy i zgrywać mężczyznę. No rusz tyłek i przekonamy się, czy jesteś takim twardzielem za jakiego się uważasz! OTWÓRZ TĄ JEBANĄ KANAPĘ! - krzyczy.
Potykając się o własne nogi z trudem wstaję i podnoszę wieko.
- Spójrz do środka! - słyszę polecenie w głowie.
Kieruję wzrok w prawo.
W środku leży nagie kobiece ciało.
Otumaniony bólem rozpoznaję znajome kształty. Dłonie, stopy, drobne piersi.
Ciało jest zdekapitowane, w rękach trzyma głowę. Nadii.
Ogarnia mnie ciemność i kolejna fala bólu. Chcę umrzeć - to ostatnia myśl jaka wpada mi do głowy, po czym odpływam w nicość.
Pomieszczenie jest oświetlone kilkoma żarówkami świecącymi z sufitu. Na środku stoi stara kanapa, obok siedzi męska postać skulona i kiwająca się przód i tył. Podłoga, ściany i ciało kiwającej się postaci są zalane morzem krwi. O ścianę opiera się koło, na którym narysowana jest postać człowieka witruwiańskiego, niedaleko koła umiejscowiony jest stół.
- Piotr Uznański, jesteś aresztowany! - krzyczy Sparks - podnieś ręce i połóż się na brzuchu z dłońmi do góry na podłodze!
Postać nie reaguje.
- Piotr Uznański, podnieś ręce i połóż się na podłodze - donośny głos Sparksa dudni odbijając się od blaszanych ścian - W przeciwnym wypadku będziemy strzelać!
Konarski łapie go za ramię.
- Asekurujcie mnie - mówi i ostrożnie podchodzi do postaci.
Jest niecały metr obok Uznańskiego, kiedy jego oczom ukazuje się przerażający widok. W otwartej kanapie leżą kobiece zwłoki trzymające w dłoniach własną głowę.
- O kurwa, to Nadia Dumitrescu! - mówi do Sparksa - Uznański, dlaczego ją zabiłeś skurwielu?! - krzyczy po polsku do kiwającej się postaci mierząc do niej z pistoletu.
Z bronią gotową do strzału powoli nachyla się i spogląda w twarz Uznańskiego. Jego oczy są puste i bezmyślne, a z ust wycieka ślina skapując na nagie ciało. Konarski czuje zapach wymiocin i ekstrementów znajdujących się obok kanapy.
- W porządku, chyba nic nam nie grozi - mówi zerkając do tyłu.
- Piotr, to ja, Konarski. Poznajesz mnie? - pyta po polsku.
Kiwająca się postać szepcze coś pod nosem.
Konarski nachyla się nad nim ostrożnie.
- Powtórz - mówi do Uznańskiego.
- To nie ja - szepcze postać, po czym przewraca się na plecy nieprzytomna.
-... w katatonii - słyszę gdzieś w oddali głos Konarskiego - Jak chcesz go przesłuchać, skoro gość zachowuje się jak warzywo?
- Gówno mnie obchodzi, czy jest w katatonii. Jeśli będzie potrzeba zrobimy mu lobotomię, ten skurwiel bestialsko zamordował dwie kobiety u nas, a u Was kilkanaście - drugi głos innego gliniarza przebija się w mojej świadomości jak przez mgłę.
- Chciałem Cię oficjalnie poinformować, że wystąpiliśmy o ekstradycję Uznańskiego ze względu na fakt, że u nas popełnił większość morderstw, a poza Tym jest Polakiem. Ze swoich źródeł wiem, że Wasze władze nieoficjalnie zgodziły się na oddanie go pod jurysdykcję naszych sądów, a proces ekstradycyjny ma być formalnością. Jeśli wszystko przebiegnie po mojej myśli jutro zabieram go do Polski - Konarski jadowitym głosem informuje drugiego gliniarza - przestań więc odpierdalać Brudnego Harry'ego, Sparks bo gówno możesz. Jeśli Uznańskiemu stanie się krzywda Twoje jaja będą robić za składnik śniadania na królewskim stole - kończy.
Dwie kobiety? Większość morderstw? O czym oni kurwa mówią???
Otwieram oczy i rozglądam się dookoła. Szpitalne łóżko jest jedynym sprzętem w pokoju. Jestem spętany kaftanem bezpieczeństwa a obok łóżka siedzi angielski glina, który natychmiast daje sygnał pozostałym.
- Szefie, obudził się! - krzyczy.
Sparks i Konarski po chwili wpadają do pokoju.
- Piotr Uznański? - pyta rudy drwal. Kiwam głową na znak zgody. Chcę zadać pytanie, ale Anglik wchodzi mi w słowo - Jesteś aresztowany za zamordowanie Nadii Dumitrescu i Eleonory Cloutier.
Z początku jego słowa nie docierają do mnie, chwilę później moja pamięć otwiera się.
Zaczynam dziko wyć i rzucać się na łóżku. Kaftan z ledwością wytrzymuje moje gwałtowne szarpnięcia. Widzę, że Konarski próbuje coś do mnie mówić, ale jego słowa nie docierają do mojej świadomości. Wszystko dzieje się jak w zwolnionym tempie. Kilka sekund później do pokoju wpada pielęgniarz ze strzykawką i przy pomocy gliniarzy, którzy siłą przytrzymują mnie nieruchomo robi mi zastrzyk.
Spadam w obezwładniającą otchłań nicości.
Raz po raz budzę się i zasypiam. Tak jest łatwiej. Obraz Nadii prześladuje mnie we śnie. Moja ukochana nic nie mówi.
- Nadia! - próbuję krzyczeć. Z moich ust nie wydobywa się żaden dźwięk, Nadia patrzy na mnie smutno swoimi pięknymi, brązowymi oczami i po chwili znika.
Znowu spadam w otchłań.
Podróż do Polski upływa w całkowitej ciszy, jem i piję nie czując smaku i zapachu potraw, nie odpowiadam na pytania próbujących ze mną rozmawiać policjantów. Co jakiś czas zagląda do mnie Konarski i przygląda mi się bacznie, jakby sprawdzając, czy nie oszalałem do końca. Staram się nie myśleć i tępym wzrokiem wpatruję się w okno, najpierw samolotu, a później radiowozu, który skutego przewozi mnie na Nowolipie.
W celi spędzam kilka dni. W końcu pojawia się Konarski.
- Jutro przesłuchanie. Potrzebujesz czegoś? - pyta wpatrując się we mnie badawczo.
Milczę patrząc w ścianę.
- Tak - odpowiadam w końcu - Chciałbym się wykąpać i ogolić. Dasz radę to załatwić?
- Myślę, że nie będzie z tym problemu - odpowiada - to nie czasy NKWD.
Goląc się patrzę w lustro. Zielone oczy, które tak kochała Nadia są wyblakłe i mętne. Ręce drżą i z trudem jestem w stanie utrzymać maszynkę. Wreszcie po kilku próbach udaje mi się pozbyć zarostu. Policjant, który pilnuje mnie cały czas zakłada mi na stopy i dłonie kajdanki, otwiera drzwi i prowadzi w stronę pokoju przesłuchań.
Pomieszczenie ma żółte, dawno niemalowane ściany, obok drzwi wisi tandetny obraz, a po lewej stronie zamiast ściany znajduje się lustro weneckie.
Otępiały z bólu bezmyślnie wpatruję się w drzwi, w dalszym ciągu mam skute ręce i nogi.
Do pokoju wchodzi Konarski. Patrzy na mnie przez chwilę.
- Chcesz kawy? - pyta.
Mechanicznie kiwam głową nie zastanawiając się nad tym co robię. Glina podtyka mi kubek pod usta i pozwala się napić. Kawa jest mocna, bez mleka i solidnie posłodzona. Tętno przyspiesza, a głowa zaczyna pracować w normalnym tempie.
- Papierosa?
Ponownie kiwam głową na znak zgody. Konarski wychodzi na chwilę.
Gdyby urodził się jakieś sto lat temu mógłby uchodzić za archetyp esesmana. Rozglądam się przez chwilę po pokoju.
Konarski wraca z popielniczką i paczką fajek. Rozkuwa mi dłonie, podaje papierosa i przypala. Dym jest gryzący i ostry. Biorę solidnego macha i popijam kolejnym łykiem kawy. Ręce zaczynają mi drżeć od niespodziewanego dla organizmu nadmiaru kofeiny we krwi.
- Przynieś nam po kanapce - Konarski wywołuje kogoś przez interkom. Czekamy w milczeniu obaj paląc i patrząc się na siebie. Po mniej więcej dwóch minutach do pokoju wchodzi krępa szatynka obcięta na chłopaka.
- Dziękuję - odbieram kanapkę. Policjantka spogląda na mnie bez słowa morderczym wzrokiem i po chwili wychodzi trzaskając drzwiami.
- Ok, zaczynamy - oznajmia Konarski i włącza nagrywanie w telefonie - uprzedzam Cię, że przesłuchanie jest rejestrowane zarówno w formie dźwięku jak i obrazu - pokazuje kamery w rogach pokoju.
Bez słowa przyglądam się telefonowi. Konarski zaczyna mówić.
- Jest trzydziesty kwietnia dwa tysiące siedemnastego roku, godzina jedenasta siedemnaście. W pokoju jest obecny komisarz Marek Konarski i podejrzany.
- Piotr Dawid Uznański - odpowiadam automatycznie.
- Mów głośniej - upomina mnie Konarski.
- Piotr Dawid Uznański - powtarzam głośno. Mój głos brzmi obco, jakbym znajdował się w nie swoim ciele - urodzony dwudziestego czwartego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego roku w Warszawie.
- Rozpoczynamy przesłuchanie w sprawie morderstwa Magdaleny Uznańskiej, dziewięciu innych zabójstw o które obecny tu Piotr Uznański jest podejrzewany oraz morderstw Eleonory Cloutier i Nadii Dumitrescu, o które Piotr Uznański będzie oskarżony przez brytyjski wymiar prawa na terenie Wielkiej Brytanii.
Na wspomnienie Nadii łzy napływają mi do oczu. Chwilę później wyczuwam, że nie jestem sam.
- Wróciłem! - oznajmia radośnie Cyryl.
Pokój przesłuchań jest pełen dymu papierosowego.
-...Nadii Dumitrescu, o które Piotr Uznański będzie oskarżony przez brytyjski wymiar prawa na terenie Wielkiej Brytanii - głos barczystego gliniarza dudni odbijając się od ścian. W pokoju zalega cisza.
Konarski patrzy na twarz podejrzanego. Uznański, nagle wyprostowuje się i pewnym siebie głosem stwierdza:
- Odpowiem na wszystkie pytania, glino - oznajmia z uśmiechem.
Konarski jest zaskoczony, ale nie daje się zbić z tropu.
- Czy przyznajesz się do zamordowania Magdaleny Uznańskiej oraz pozostałych kobiet wymienionych na liście, która leży przed Tobą? - zadaje pytanie. Drugi egzemplarz listy trzyma przez chwilę przed jedną z kamer.
Uznański zerka na listę.
- Oczywiście, dodatkowo przyznaję się do zabicia Nadii Dumitrescu i Eleonory Cloutier. Zadowolony? - pyta gliniarza.
- Zdajesz sobie sprawę, że zeznania mogą być wykorzystać przeciwko Tobie w sądzie? - upewnia się dla formalności policjant
Uznański śmieje się w głos.
- I? Mam się bać? - odpowiada po chwili.
Nagle z jego twarzą dzieje się coś dziwnego. Prawy policzek napina się, a na ustach widnieje bolesny grymas.
- O kurwa, on zmienił kolor oczu z szarych na zielone - zauważa ze zdziwieniem Konarski. Na wszelki wypadek sprawdza czy ma broń w kaburze i odbezpiecza ją.
- Mówiłem Ci, że to nie ja je zabiłem - mówi szybko Uznański jakby bojąc się, że tamten za chwilę wróci. Zapytaj go o jego imię i Człowieka Witruwiańskiego - prawie krzyczy. Sekundę później na jego twarz wraca uśmiech,a oczy mają ponownie szary kolor.
- Ta pierdoła ma za długi jęzor - uśmiecha się jadowicie do policjanta - skoro już zaczął to może faktycznie się przedstawię. Mam na imię Cyryl.
- Kim jesteś Cyrylu? - Konarski zaczyna zdawać sobie sprawę, że to nie jest zwykła sprawa o morderstwo. Postanawia grać w grę Uznańskiego dopóki nie dowie się wszystkiego.
- No cóż, mówią Ci coś zwroty takie jak doppelganger i Człowiek Witruwiański? - pyta i opowiada glinie to o czym wcześniej mówił Nadii. Konarski z kamienną twarzą słucha zafascynowany i przerażony okrucieństwem rozmówcy.
-... i zanim pojawiłeś się ze swoimi dzielnymi, angielskimi przyjaciółmi pogadałem sobie chwilę z wybranką mojego gospodarza, a później postanowiłem zagrać w piłkę jej śliczną głową - śmieje się głośno.
Konarski bierze głęboki oddech, jeszcze nie wszystko jest jasne.
- Dlaczego zacząłeś zabijać osoby znane Uznańskiemu?
- Dlaczego? - Cyryl jest zdziwiony pytaniem - ot chociażby dlatego, że znudziły mi się Wasze nieudolne poszukiwania mnie w Polsce. Nigdy nie bylibyście mnie w stanie znaleźć, a ja chciałem, żeby moje dzieło trafiło do mas! Do ludzi! Chcę być kapłanem i pociągnąć za sobą innych! Wierz mi, że zwabienie zarówno tej cycatej Francuzki i siostry Uznańskiego to był pikuś. Najzwyczajniej w świecie podszyłem się pod Piotrusia, a one ufne jak owce prowadzone na rzeź trafiły prosto w moje ręce - szalony rechot wydobywa się z jego ust.
Konarskiego przechodzi dreszcz przerażenia. To coś to esencja zła, istota tak spaczona ciemnością, bez sumienia i skrupułów, że w trakcie rozmowy z tym czymś czuję bijące od niego negatywne emocje - myśli.
- Pewnie zastanawiasz się glino, jak to zrobiłem - Cyryl jest zadowolony z siebie, w końcu może popisać się swoim dziełem - Francuzce powiedziałem, że szykuję niespodziankę dla czarnuszka i chciałbym, żeby mi pomogła znaleźć dla niego prezent. Piotruś z tym bambusem i ruskiem tak się schlali, że miałem problem z opanowaniem jego nawalonego cielska, ale jakoś się udało. A siostra Piotrusia wpadła w moje ręce, bo poinformowałem ją, że mam dla niej zaproszenie na ślub. Czyż to nie jest zabawne? - śmieje się w głos.
- Ciesz się, że jesteś na komisariacie bydlaku, bo gdybym wiedział, kim jesteś zajebałbym Cię w drodze tutaj i zakopał ciało w lesie - myśli Konarski i patrzy na niego bykiem.
- Chociaż trzeba przyznać, że dzielna Nadia walczyła do końca i nie błagała o litość tak jak inne - kończy swój wywód Cyryl.
Nagle jego twarz ponownie wykrzywia bolesny grymas.
- Ty skurwielu! - krzyczy w szale Piotr i zaczyna płakać. Po chwili do władzy dochodzi jego alter - ego i śmieje się histerycznie. Ich „pojedynek” trwa jeszcze chwilę, aż Konarski wstaje i uderza z całej siły Uznańskiego w twarz pięścią.
Podejrzany traci przytomność.
- Koniec przesłuchania - mówi policjant do siebie i wyłącza telefon.
Pięć dni później Konarski siedzi przy biurku patrząc w okno. Pogoda jest paskudna - po niebie płyną stalowe chmury, jest ponuro i zimno jak na początek maja.
Uznański znajduje się w szpitalu psychiatrycznym, po wstępnym wywiadzie lekarze określili jego chorobę jako ciężki przypadek schizofrenii paranoidalnej, połączoną z rozdwojeniem jaźni.
Telefon gwałtownie wyrywa go z rozmyślań.
- Marek Konarski - przedstawia się.
- Juliusz Walczak - głos psychiatry rozbrzmiewa w telefonie - ma pan chwilę?
- Dla pana tak - odpowiada policjant.
- Proszę do nas przyjechać jak najszybciej. Chciałem z panem porozmawiać.
- Pacjent nie chce widzieć nikogo, chce rozmawiać tylko z panem - mówi Walczak prowadząc szybkim krokiem Konarskiego przez blok szpitalny.
- Powiedział dlaczego?
- Nie, poza zdaniem o panu nie odezwał się od dwóch dni. To tutaj - zatrzymuje się i otwiera drzwi- gdyby coś się działo za drzwiami stoi strażnik, proszę krzyknąć.
Konarski wchodzi do pokoju.
Wreszcie jest - widok gliny to jedyna radosna rzecz która przydarzyła mi się od czasu, kiedy po raz ostatni kochałem się z Nadią. Na jej wspomnienie łzy napływają mi do oczu, ale opanowuję się szybko.
- Przepraszam, że Cię rąbnąłem w gębę w trakcie przesłuchania - zaczyna Konarski.
- Domyślam się, że cios był przeznaczony dla kogoś innego - odpowiadam bez cienia uśmiechu. Nie czas teraz na żarty - Potrzebuję Twojej pomocy.
Konarski siada i czeka aż przemówię.
- Mamy mało czasu - zaczynam - Ten bydlak śpi, a od kiedy odsłonił mi swoją osobowość mam wgląd do jego myśli. On chyba nie zdaje sobie z tego sprawy.
Konarski patrzy na mnie badawczo oceniając, czy może mi wierzyć.
- Nie patrz tak na mnie, nic nie zyskam kłamiąc. Jeśli nie wyląduję w psychiatryku to będę gnił do końca życia w więzieniu. Chcę się na nim zemścić.
- Jak? - wygląda na zaciekawionego.
- Muszę się zabić - odpowiadam - jeśli umrę on umrze razem ze mną.
Gliniarz milczy.
- Dlaczego? - pyta po chwili.
- Dlaczego? Zabił moją ukochaną Nadię i nienarodzone dziecko - mówię i moim ciałem wstrząsa szloch. - Mam nadzieję, że za to co zrobił mojej siostrze będzie się smażył w piekle, jeśli ono istnieje. Nie mam już celu w życiu, wszystko co kochałem i na czym mi zależało odeszło bezpowrotnie.
- No dobrze, ale przecież możesz sam się zabić bez mojej pomocy - mówi glina.
- Jak? Jestem całą dobę pod obserwacją kamer. Jeśli spróbuję się powiesić zdążą mnie uratować. A innych możliwości nie mam - pokazuję mu ręką pokój. Ściany są obite białym, puszystym materiałem, w oknie i drzwiach brak klamek - Jem pod nadzorem strażnika, w pokoju nie ma niczego, czym mógłbym sobie zrobić krzywdę. Potrzebuję czegoś, co zadziała błyskawicznie i zabije mnie w kilka sekund żeby nie zdążyli mnie odratować.
Konarski obserwuje mnie bez słowa.
- Co masz na myśli? - pyta w końcu.
- Kapsułkę z silną trucizną.
Zastanawia się nad moją propozycją. Po chwili zaczyna mówić.
- Mam kumpla w GROM-ie, na akcje dają im kapsułki do użycia w razie pojmania przez wroga. Zawartość zabija w sekundę, a skład rozkłada się w organizmie nie pozostawiając śladu. Wszystko wygląda na zawał.
- Jesteś w stanie załatwić dla mnie taką kapsułkę? - pytam podniecony.
- Spróbuję, ale niczego nie obiecuję - odpowiada, wyjmuje telefon i zaczyna dzwonić.
Wyłączam się - ściana obok drzwi jest na bardzo fascynująca. Musi powtórzyć dwa razy zanim zauważam, że skończył rozmawiać.
- Za dwie godziny - jego słowa brzmią w moich uszach jak najbardziej pożądana pieśń.
- Żałuję, że nie mogę zrobić więcej - sprawia wrażenie, że jest mu autentycznie przykro.
- Dzięki, niczego więcej nie potrzebuję - uśmiecham się zadowolony - jestem Ci coś winny, w jego pamięci wygrzebałem miejsca pochówku zaginionych dziewczyn i mojej siostry. Włącz nagrywanie.
Po kilku minutach kończymy.
- I pomóż zorganizować mojemu ojcu godny pogrzeb dla mnie i moich pań. Chcę spocząć w jednym grobie z Nadią i Magdą. Ojciec nie da sobie z tym sam rady - proszę go na koniec.
- Pomogę mu, możesz być tego pewien - odpowiada patrząc mi prosto w oczy i wychodzi.
Zostaję sam. Czas się przygotować.
Dwie godziny później Konarski wraca i bez słowa wsuwa mi kapsułkę w dłoń.
- Do zobaczenia w innym życiu - uśmiecham się do niego na pożegnanie. Już niedługo połączę się z Nadią i Magdą. Niczego więcej nie pragnę.
Wieczorem po kolacji strażnik po raz ostatni dzisiaj sprawdza moją celę, na szczęście niezbyt dokładnie. Moment po jego wyjściu na korytarzu gaśnie światło. Pogrążony w półmroku, z jedynym światłem jakim jest blask latarni z placu spacerowego, wpadający przez zakratowane od zewnątrz okno wkładam kapsułkę między zęby. Modlę się przez krótką chwilę i na koniec mówię do siebie:
- Nadio, kocham Cię!
Teraz. Zaczynamy zabawę.
- Cyryl!!! Wstawaj skurwielu!!! Obudź się!!!
- Czego się drzesz!? - jest zaspany i jeszcze nie zdaje sobie sprawy, co za chwilę go spotka.
- Mam dla Ciebie niespodziankę, braciszku - jadowicie szepczę.
- Co jest? - w głosie Cyryla brzmi nutka niepokoju.
- A to, że za chwilę umrzesz.
- Jesteś głupi, nie mogę umrzeć!
- Ależ oczywiście, że możesz! - mój głos brzmi stanowczo i pewnie - Jeśli ja umrę Ty również pożegnasz się z życiem. Nie jestem aż takim idiotą za jakiego mnie masz.
Czuję, że Cyryl się boi - Umrzesz za to, że zabiłeś Nadię i Magdę, za to że zabrałeś mi wszystko co kochałem i miałem szansę pokochać.
- Za to, że nie masz w sobie nawet odrobiny litości i współczucia, a wiem że tak jest bo widziałem Twoje myśli.
Przez chwilę panuje między nami cisza, głos Cyryla jest niepewny i wypełniony strachem.
- Nie zrobisz tego.
- Ależ oczywiście, że zrobię! Zdychaj skurwysynu!!! - krzyczę i gwałtownie przegryzam kapsułkę.
Ogarnia mnie nieprzenikniona ciemność. W tle gaśnie coraz cichszy wrzask Cyryla.
Nadio.
Kochanie.
Nadchodzę.
- … i na koniec krótka relacja z niespodziewanego zakończenia sprawy Mordercy z Kabat. Zapraszamy na wywiad z komisarzem Markiem Konarskim.
- Panie komisarzu, dzień dobry.
- Dzień dobry panu, dzień dobry Państwu.
- Ma Pan podobno zaskakujące informacje do przekazania
- Tak. W dniu wczorajszym oskarżony Piotr U. zmarł na zawał w szpitalu psychiatrycznym. Oskarżony był poważnie chorym psychicznie człowiekiem, który potrzebował szpitalnego leczenia w odosobnieniu.
- Co konkretnie mu dolegało?
- Był schizofrenikiem. Kilka lat wcześniej uległ ciężkiemu wypadkowi, leżał w szpitalu dwa miesiące w i to w tym okresie jego choroba zaczęła się rozwijać.
- Na czym polegała choroba?
- W jego umyśle rozwinęła się alternatywna osobowość - fachowym językiem określana jako doppelganger - która bez wiedzy oskarżonego po kilku latach zaczęła mordować.
- Czy chce nam Pan powiedzieć, że to nie oskarżony, a jego złe alter ego zabijało?
- Może trudno w to uwierzyć, ale faktycznie tak było. Mamy dowód w postaci nagrania z przesłuchania, kiedy oskarżony zmienia swój fizyczny wygląd, a obie osobowości komunikowały się ze sobą, w dodatku alter ego potwierdziło zamordowanie jedenastu kobiet w tym siostry i narzeczonej oskarżonego.
- A jeśli on najzwyczajniej w świecie kłamał? Nie bierze Pan tego pod uwagę?
- Musiałby być nadzwyczajnie biegłym kłamcą zmieniając kolor oczu w trakcie przesłuchania - Konarski wygląda na wściekłego - Oskarżony praktycznie do samego końca nie wiedział, że ma w głowie gościa. Zeznania mordercy mamy udokumentowane na filmie, byłem tam i widziałem jak obie osobowości walczyły ze sobą i proszę mi wierzyć, że oskarżony przeżył najgorszy koszmar, z jakim spotkałem się w trakcie mojej pracy w Policji. Przepraszam, ale wzywają mnie obowiązki służbowe. Proszę wyłączyć kamerę - wydaje polecenie i wychodzi.
Edyta siedzi w jednym końcu kanapy, Marek w drugim. Od chwili, gdy kilka tygodni wcześniej kazała mu spać poza sypialnią zamieniają ze sobą zdawkowe zdania. O mało nie wyrzuciła go z domu, kiedy niespodziewanie poleciał z pracy do Londynu. Kiedy w końcu pojawił się z powrotem zastał walizkę w drzwiach. Sama nie wie dlaczego pozwoliła mu wejść.
- Anka go uratowała - myśli - Gdyby nie ona złożyłabym już dawno pozew o rozwód i kazała mu się wyprowadzić.
Marek wstaje, wyłącza telewizor i klęka przed nią. Edyta patrzy na niego smutnym wzrokiem.
- Kochanie - zaczyna. Musimy porozmawiać, a w zasadzie to ja muszę powiedzieć Ci o kilku ważnych rzeczach - urywa i patrzy na nią.
Edyta nie reaguje.
- Kocham Cię i naszego synka jak nikogo innego - zaczyna monolog Marek - Nie myśl sobie, że moja miłość do Was osłabła, może w Twoich oczach tak to wygląda, ale ja czuję to tutaj - pięścią stuka się w serce.
- Jesteście moją rodziną i zrobię wszystko, żeby uczucie, które kwitło między nami nie wygasło - jego oczy patrzą na nią tak jak wtedy, gdy wyznawał jej miłość na ławce nad Wisłą kilka lat wcześniej - Przepraszam Cię za wszystko, co musiałaś przeze mnie wycierpieć przez ostatni rok. Teraz będzie już lepiej, obiecuję. Wiem, że byłem koszmarnym mężem, wiem, że miałaś ochotę wyrzucić mnie z domu. Wybacz mi i daj mi jeszcze jedną szansę. Udowodniłem Ci w przeszłości, że kocham Cię nad życie, a moje uczucie do Ciebie nie osłabło nawet przez chwilę. Wybacz mi proszę - patrzy na nią klęcząc i trzymając ją za ręce - Złożyłem wypowiedzenie w pracy.
Edyta słysząc te słowa czuje szaleńczą radość w duszy.
- Boże, może to da się jeszcze uratować! - głos w jej głowie krzyczy ze szczęścia.
Uśmiecha się do niego po raz pierwszy od kilkunastu tygodni.
- Przeprosiny przyjęte - wichrzy jego blond włosy. Jej dłonie są chłodne - tylko za co będziemy żyć?
- Założę z Rafałem firmę remontową, już od dawna o tym rozmawiamy. Mamy w tym doświadczenie - mówi Marek.
- Aha, mam tylko nadzieję, że będziecie zajmować się remontami, a nie klientkami - niespodziewanie dla samej siebie żartuje. Z ust jej męża wydobywa się tak dawno nie słyszany basowy śmiech. Śmiech, który przypomina jej najlepsze czasy ich małżeństwa.
Marek przytula ją szczęśliwy i całuje.
- Muszę Ci jeszcze coś wyznać - poważnieje w jednej chwili – Uznański nie zmarł na zawał. Pomogłem mu się zabić.
Edyta otwiera usta i po chwili zamyka.
- Chciał zemsty na Cyrylu, swojej alternatywnej osobowości. Mógł to zrobić tylko w jeden sposób - pozbawiając życia siebie i jego.
- Nie mógł się zabić sam? Bez Twojej pomocy.
- Był bardzo dobrze pilnowany przez całą dobę, poza tym nie miał jak. Jedyne co mógł zrobić to spróbować się powiesić, ale ze względu na kamery nie mógł liczyć, że to się uda. Zaniosłem mu pigułkę, którą dostają GROM -owcy na akcje. W sytuacji krytycznego zagrożenia pigułka po przegryzieniu zabija błyskawicznie symulując zawał.
- i uwierzyłeś mu? Widziałam wywiad - to wszystko brzmi jak z książki fantasy.
Marek milczy przez chwilę.
- Tak - odpowiada w końcu - mówił prawdę. Potrafię to rozpoznać.
- Poza tym gdybyś była na przesłuchaniu zrozumiałabyś o czym mówię. Nigdy w karierze policjanta nie spotkałem się z taką... osobowością jak jego „brat” - słowo brat wymawia z obrzydzeniem - To był archetyp zła, rozmawiając z nim czułem się jakbym dotykał piekła. Sposób w jaki szczegółowo opisywał co zrobił z ofiarami - Marek zawiesza głos - dziwię się, że Uznański nie zwariował. Chyba jedynie chęć zemsty utrzymywała go przy zdrowych zmysłach.
- Wiesz, że ten bydlak zgwałcił i zabił jego siostrę, a później zabił też narzeczoną Uznańskiego? - jego głos jest ponury - ona była w ciąży.
Edyta płacze.
- Co się stało Kochanie? - Marek chwyta ją za ręce i przytula.
- Muszę Ci coś wyznać - Edyta ociera łzy dłonią - ja też jestem w ciąży.
Marek jest w szoku, przecież ostatnio w ogóle się nie kochali.
Poza tym jednym razem.
- Wiesz kiedy to się stało? - przed wypowiedzeniem pytania zdaje sobie sprawę, że zna odpowiedź.
- Tak - jego żona pochlipuje pod nosem - Wtedy, kiedy późno wróciłeś, w kuchni.
- Edytko - jego głos jest miękki jak nigdy - wiem, że wtedy zachowałem się jak skończony bydlak i pewnie przypomniał Ci się Adam - ona kiwa głową wycierając łzy - ale to dziecko to mały cud, to spoiwo naszego małżeństwa, które pozwoli nam wrócić do siebie. Dzięki niemu znowu poczujemy miłość między nami, będziemy ze sobą rozmawiać jak dawniej i nie mieć przed sobą tajemnic. I obiecuję, że już nigdy nie potraktuję Cię tak jak wtedy w kuchni.
- Obiecujesz? - jej nieśmiały uśmiech zaczyna przebijać się przez łzy.
- Tak Kochanie, obiecuję - całuje jej ręce - chodźmy do sypialni, pokażę Ci jak bardzo Cię kocham.
KONIEC