Czerwony kapturek
11 stycznia 2014
Szacowany czas lektury: 34 min
Opowieść to straszna i nie dla każdego. Straszna bo o ludzkich opowiada sprawach, albo i nie ludzkich, ale tak skleconych, iż nie dla każdych człowieczych oczu przeznaczonych.
Dzieci tedy i słabsze kobiety niech nie zaglądają, a i ci, których głowy małe, by opowieść pomieścić, niechaj lepiej od niej z dala się trzymają!
Moja babcia miała wilka.
Wielki basior, na wpół dzikie zwierze.
Jak byłam mała, bałam się go strasznie.
Gdy z mamą przychodziłyśmy z wizytą do leśniczówki, zawsze wypędzano go do lasu, żeby mnie nie straszył. Babcia nazywała wilka Wilkiem, tak po prostu.
Tego wilka przyniósł mój dziadek. Znalazł go na lodzie. Podobno, zwierz wpadł do przerębli i ledwie się z niej wygramolił, ale nie miał już sił, żeby uciec i przymarzł do lodu.
Dziadek znalazł go, gdy był już prawie martwy. Przyniósł do domu i wykurował.
Wilk był młody, ale nigdy nie oswoił się do końca i ufał tylko mojemu dziadkowi i babci.
Chadzał swoimi ścieżkami i ponoć przynosił do domu zające, króliki, a nawet i sarny.
Ja nie bałam się żadnego zwierzęcia. Wychowana na wsi, pod lasem, brałam do ręki nawet węże i pająki, ale Wilka się bałam. Winna temu była ta sprawa z owieczką.
Gdy przyszłam z mamą zobaczyć wilka pierwszy raz, zastałyśmy go na podwórku, jak jadł łapczywie duży ochłap mięsa. Zamurował mnie ten widok.
Rozbebeszony, krwawy korpus i zanurzony w nim, umazany krwią, wilczy pysk. Groźne oczy i złe warknięcie w naszym kierunku, sprawiły, że bardzo długo miałam straszne sny. Chociaż wtedy nawet się nie rozpłakałam. Dopiero potem, w domu, jak dotarło do mnie, że to, co widziałam na podwórku, pożerane przez wilka, to była ta młoda owieczka, którą dziadek kupił na rynku, a którą ja nazwałam Bialutką.
Nie nienawidziłam Wilka za to, że ją zjadł. Miałam za złe dziadkowi, że mu ją dał.
Jak by nie było, moja znajomość z Wilkiem zaczęła się źle i nie było już na to rady.
Gdy dziadek umarł, chciałyśmy z mamą, żeby babcia przeprowadziła się do nas z leśniczówki, ale ona uparła się, że nie zostawi, ani swojego domu, ani zwierząt, ani lasu.
Dużo winy w tym miał też sam Wilk, według mojej mamy przynajmniej.
Babcia się uparła i tak już zostało.
Ja dorosłam, chadzałam do niej sama już od jakiegoś czasu. Las nie był niebezpieczny.
Nie było w nim groźnych zwierząt. Rysie i dziki zazwyczaj trzymają się z dala od ludzi, więc mama puszczała mnie do babci samą.
Pewnie najgroźniejszy w okolicy był właśnie Wilk.
Pamiętam jak dziś, tamten słoneczny dzień, a była to niedziela. Po kościele mama zapakowała koszyk jedzeniem, włóczką, malinami w słoikach i wyprawiła mnie do babci.
Zauważyłam, że spieszyła się przy tym i była jakaś podekscytowana, bo dwa razy zapomniała o placku z duchówki. Gdy wreszcie zapakowała wszystko, zarzuciła mi na grzbiet czerwoną pelerynkę, niemal wypchnęła za drzwi i ponagliła, żebym biegła, bo babcia czeka.
Babcia czeka, jak co niedziela, gdzie ten pośpiech? – pomyślałam, ale mamie nic nie rzekłam. Ruszyłam do lasu, ku znanej mi dróżce. Lubiłam chodzić do babci i choć kosz nie był wcale lekki, a drogi do przebycia nie brakowało, nigdy się nie wykręcałam. Kiedyś chadzała ze mną mama, ale od jakiegoś czasu posyłała samą. Cieszyłam się, że wreszcie uznawała mnie za dorosłą, ale coś wzbudziło we mnie podejrzenie, gdy szykując kosz, mama, patrzyła co rusz na zegar, jak kopciuszek na balu. Zwróciłam na to uwagę, a jak już mi coś podpadnie, to zaczynam dociekać i dociekać, aż nie dojdę sedna.
Tamtego dnia jednak ruszyłam do babci i dałam spokój, pytanie dopiero tworzyło się w mojej głowie i myśl nie zaczęła jeszcze wiercić mi dziury w mózgu, jak kornik w starej belce.
Chadzałam zazwyczaj dróżką wzdłuż strumyka, moją ulubioną, a nie tą przez jeżyny, która chociaż krótsza, wiodła przez zacienioną część lasu, wśród starych buków i zmurszałych dębin.
Tak mnie coś jednak podkusiło, żeby tym razem pójść przez buki i poszłam. Pewnie już kornik zabierał się do gryzienia mojego mózgu i powodował, że zaczynałam dociekać, zanim sama się spostrzegłam.
Zaraz, gdy weszłam w buczynę, napotkałam leśniczego Boguszę. Szedł ze strzelbą przewieszoną przez ramię, właśnie w moim kierunku. Trochę jakby zaskoczyło go to spotkanie, ale przywitał mnie serdecznie i zatrzymaliśmy się na parę słówek.
- Do babuni?
- Do babuni – skinęłam głową. Bogusza był kolegą mojego tatki. Razem pracowali w lesie przy wyrębie. To on pierwszy udzielił tatce pomocy, gdy stało się nieszczęście. Nie dał rady wydobyć go spod kłonicy, ale był z nim do końca. Ot i cała pomoc. Nie raz bił się w pierś przy mojej mamie, że nie dał rady, ale opowiadał, jak przyobiecał tatce, że będzie miał na nas baczenie i tę honorową obietnicę będzie nosił w sercu aż do śmierci.
- A co masz w koszyczku?
- Mama dała konfitur i kłębki kupione na rynku.
- Byłem u twojej babuni dopiero co. Od niej właśnie idę. Czeka na ciebie. Upiekła maślane bułeczki z jagodami. – Bogusza cieszył się, jakby babunia, prócz bułeczek, dała mu posmakować sera. Uśmiechnęłam się więc i ja.
- Zajdę może i do mamusi w takim razie, skoro już mi po drodze – dodał. – Cóż tam u niej?
- Wszystko dobrze.
- Zdrowa aby?
- Zdrowa.
- No to dobrze – Bogusza uszczypnął mój policzek. Nie cierpię tego i każdy, kto mnie zna, dobrze wie o tym.
- A ty zdrowa?
- Zdrowa, a jaka mam być? – odpowiedziałam.
- To i widać, że zdrowa – Nie przestawał się uśmiechać leśniczy. Poklepał mnie przy tym po ramieniu i ścisnął dłonią, jakby chciał sprawdzić, czy się nie rozlecę. – Wyrosłaś już na pannę. Całkiem podobna do babuni i mamusi, a nawet ładniejsza.
I piegi te same i płowy warkoczyk.
Uśmiechnęłam się i dygnęłam.
- A nogi masz silne? – zapytał poważnie, marszcząc czoło.
- Silne – zapewniłam go bez wahania.
- Uda mocne? Bo tu, żeby po lesie chodzić, to trzeba krzepy!
Kiwnęłam głową, podciągając spódnicę nad kolana.
- No pokaż, pokaż!
Pokazałam.
- Wyżej! Czy uda mocne!
Oto i uda. Mocne. Wyćwiczone po polu i lesie.
- No. Duża dziewczyna już z ciebie. Nie da się ukryć. Dasz sobie w lesie radę – Osądził Bogusza poważnie. – A majteczek nie masz!– wystrzelił niespodziewanie ze śmiechem.- Zapomniałaś włożyć! – Aż mnie zamurowało.
- Mam! – odpowiedziałam czym prędzej, podciągając spódnice po sam pępek.
- Aaa, masz! Żartowałem! – Rozbawił się leśniczy, a mi zrobiło się głupio, że tak się dałam nabrać.
- No to biegnij, do babuni. Pozdrów mi ją i podziękuj raz jeszcze za pyszną bułeczkę, którą mnie uraczyła.
Skinęłam tylko głową i rozeszliśmy się wreszcie.
- A ja zajdę do mamy i powiem, że cię spotkałem! – krzyknął za mną jeszcze Bogusza.
Mijałam właśnie powalony jesion, gdy wreszcie kornik w mojej głowie dokopał się do rozumu.
Ukryłam koszyk w wykrocie. Przysypałam pospiesznie liśćmi, mchem i patykami, żeby jaki borsuk nie miał ucztowania i czym prędzej wróciłam się do domu.
Skrajem lasu, nie wychodząc z niego, podeszłam pod samą stodołę. Tam, obok kurnika, podreptałam pod ścianę naszego domu. Pies Kruczek podniósł tylko łeb, starowinka i zamerdał przyjaźnie, gdy wspinałam się na jego budę.
Przez kuchenne okienko dostrzegłam opartą o piec, strzelbę Boguszy. W środku nie było ani jego, ani matuli. Usłyszałam za to głośny śmiech mamy, dobiegający raczej z pokoiku na górze. Z budy więc, po parapecie, przeszłam na dach stajenki. Kucnęłam i cichutko jak trusia, zakradłam się pod okno.
Z początku nie zrozumiałam, co tak naprawdę się dzieje. Wyglądało to, jakby Bogusza próbował zacisnąć gorset mojej mamie, bo stał z tyłu i tak nią targał, jakby chciał ducha z niej wytrzepać. Mama gorsetu na sobie nie miała. Co więcej, z rozchełstanej koszuli wyskoczyły oba cycki i na początku pomyślałam, że dobrze, że Bogusza stoi z tyłu, bo jak nic widziałby ją gołą. Potem dopiero spostrzegłam, że spódnica mamy zadarta, aż na plecy, odsłania pewnikiem cały tyłek. „Cóż to za taniec” – pomyślałam, gdy nagle Bogusza, w szamotaninie złapał matulę za cycka, potem za drugiego i zaczął tarmosić jak swoim.
Mama piała roześmiana, jakby się fermentu opiła. Buzię miała czerwoną i spoconą jak od ciężkiej roboty jakiej. Jasny warkocz majtał się w tan Boguszowego popychania i zdało mi się, że obojgu podoba się to zajęcie. Nagle Bogusza obrócił mamę piruetem, a gdy stanęła przed nim, z gołymi cyckami przecież, przygiął ją, by klęknęła.
Wtedy zobaczyłam Boguszową kuśkę. Aż zakryłam dłonią usta, żeby w głos nie pisnąć. Sztywny kutas sterczała spod koszuli i dopiero dotarło do mnie, że on przecież był bez galotów.
Ledwie się opamiętałam, gdy nagle, mama chwyciła Boguszowego gałgana i chciwie schowała go w buzi. Gęba leśniczego, czerwona jeszcze bardziej niż poliki mamy, roześmiała się na to od ucha do ucha. Mama starała się połknąć kutasa, jak pisklaczek połyka za grubą gąsienicę.
Ruszała głową to w przód to do tyłu i takie mi się to zdało nierozumne, że aż spochmurniałam. Bogusza trzymał ją przy tym za głowę, jakby bał się, że mu go oderwie. Trwała ta zabawa czas jakiś i nie miałam pomysłu, czemu tak poczynają. Myślałam, że może chce go porządnie naślinić i aż wstyd mi było, jak pomyślałam, po co mu go ślini.
Wreszcie leśniczy poderwał mamę za pachy i cisnął na świeżo zaścielone łóżko. Ta pisnęła uradowana, zupełnie nie dbając o to, że będzie miała dodatkową robotę. Skoczył za nią i złapał za nogi. Rozszerzył i ujrzałam matczyną pitulę, zupełnie bezwstydnie odsłonioną. Włosów miała na niej znacznie więcej niż ja i poskręcane w kędzierzawą kępę, a nie proste jak na mojej picy.
Bogusza skoczył gębą między jej uda i przywarł do cipki, potrząsając łbem jak pies, co targa szmatę. Mama piała ze śmiechu, widać tak ją to łaskotało. Po chwili przestała się śmiać, ale i Bogusza uspokoił łaskotki. Lizał za to, jak smakowitą kość, a ona, uśmiechnięta, głaskała go po ryżawej czuprynie. Nagle poderwał się i skoczył na nią, aż się zapadli w pierzynie. Widziałam, jak rozchyla dłonią jej cipkę i jak wpycha jej w środek sztywnego pałąka.
Tak zaczął na niej podskakiwać, jakby nie mógł się zdecydować, czy chce go trzymać w środku, czy pilno go wyjąć.
Nie raz widziałam jak się psy, świnie czy krowy parzyły, ale pierwsze to było dla mnie ludzkie doświadczenie. Patrzyłam zawstydzona, ale i ciekawa, jak Bogusza ruchał matulę. Na jej twarzy malował się przyjemny wyraz i tak go ściskała i przyciągała do siebie, jakby nie mogła się nim nasycić. Tedy leśniczy zaburczał głośno, a wszystko to mogłam przez szybkę dosłyszeć. Złapał ją pod pośladki i bił kuśką w cipkę, jakby za wszelką cenę chciał dosięgnąć jej końca. Nagle wyjął spuchniętego drągala, a matula pochwyciła go w locie dłonią i tak nim targać jęła, jakby piany chciała ubić i zdziwienie moje było wielkie, gdy z kutasa trysnęła właśnie piana, prosto na gołe cycki matuli, na jej buzię, na włosy, na pościel!
Przestała nim szarpać i padli oboje, uradowani, jedno na drugim. To znaczy Bogusza na niej, a ona, z szerokimi nogami, poklepywała go po włochatej dupie, jak dobrego ogara.
Było mi dziwnie. Usiadłam pod okienkiem, oparta o ścianę. Jakoś sama, ręka trafiła mi na majtki i pitkę. Aż podskoczyłam ze zgrozy, bo majteczki, przemoczone były, jakbym się w nie posikała niepostrzeżenie. Nie było jednak ani plamy, ani kałuży. Powąchałam śliskie palce i mrówki przeszły mi po całym ciele, tak dziwny to był zapach. Odchyliłam majteczki, żeby na własne oczy sprawdzić, co tam się pod nimi dzieje. Pitka, zarośnięta jak młody jeżyk, wyglądała jak zwykle. Nic się w nią nie stało. Widać tak mnie ten widok skołowaciał, że aż jej się biedaczce pośliniło, nie wiedzieć dlaczego. Nie zadawałam sobie więcej pytań. Zlazłam ze stajenki na budę i pobiegłam do lasu.
Koszyk odnalazłam nie tknięty, żaden zwierzak jeszcze go tu nie wywęszył.
Gdy zbliżałam się już do leśniczówki babuni. Przywitała mnie swoim skrzekiem sroka Pleciuga. Babcia nauczyła mnie, że sroki to bardzo wścibskie stworzenia. Lubią znać sprawy innych, wszędzie wciskają swój dziób i paplają o tym po lesie. Całe szczęście nikt nie rozumie, co gadają sroki, bo inaczej, ładny byłby to bałagan.
Im bardziej się zbliżałam, tym skrzeczenie Pleciugi się nasilało, a gdy już doszłam do niej całkiem blisko, zamilkła i przyglądała mi się z gałęzi.
- Czego chcesz Pleciugo? – Zapytałam pod jej adresem. Odpowiedziała mi tylko swoim szczebiotem i przefrunęła nad dróżką, na osikę.
- Oj Pleciugo, gdybyś ty widziała to, co ja, już by cały las o tym dzwonił, ale ze mną nie poplotkujesz. Nic ci nie opowiem. Pilnuj lepiej swoich spraw i piór.
Zarechotała krótko i odleciała w knieje.
U babuni drzwi były otwarte jak zwykle. Weszłam po cichutku, żeby jej nie wystraszyć, w razie, gdyby spała.
Nie spała. Skulona nad rozłożonym na plecach Wilkiem, gmerała mu w sierści na brzuchu.
Gdy się zbliżyłam, wilk ruszył łbem i widziałam, jak węszy w moją stronę. Babcia spojrzała na mnie znad okularów. W ręku trzymała kuśkę Wilka, wielkością i kolorem przypominającą niezwykle dorodną marchewę.
- A jesteś – Babcia wciąż trzymając wilka za frędzel, nie pozwoliła mu się podnieść. – Już myślałam, że nie przyjdziesz.
- Zmitrężyłam w lesie – odpowiedziałam szybko. Wilk mierzył mnie ciemnymi ślepiami.
- A co w lesie jest takiego, czego jeszcze nie widziałaś? – uśmiechnęła się babunia. – Bułeczki były gorące, teraz już wystygły na pewno.
- To nic – Postawiłam koszyk na stole i wyciągnęłam pakunki — i tak są przepyszne.
- Wyjmuję Wilkowi źdźbło słomy, bo tak mu się szpetnie wbiło, prosto w...popatrz może, ty masz lepsze oczy.
Trochę się zawahałam. Rzadko podchodziłam do Wilka, głaskałam go może ze dwa razy w życiu, jeszcze jak żył dziadek.
- Popatrz, czy wyjęłam całe.
Zbliżyłam się ostrożnie, mijając wielki łeb basiora. Cały czas śledził mnie okiem, ale nie ruszył się ani na jotę. Musiałam przejść nad jego pyskiem, żeby kucnąć obok babci i spojrzeć. Wielka, czerwona kuśka, usiana fioletowymi żyłami i żyłkami, lśniła w zaciśniętej garści babuni. Coś na kształt jabłka było u jej samej nasady. Wilk oddychał spokojnie. Poczułam jego zapach, a zaraz, gdy zbliżyłam twarz, również i zapach kuśki.
Przypomniały mi się dreszcze z daszku stajenki i chyba spąsowiałam.
- Nie bój się, nic ci on nie zrobi – uśmiechnęła się babunia. – Popatrz tutaj, właśnie gdzie ta kula. Tutaj było wbite, mniej więcej w tym miejscu.
Przyjrzałam się z bliska.
- Ja nic tu nie widzę. Chyba wyciągnęłaś całą.
- No to dobrze. – Babcia rozwarła uścisk i poklepała Wilka po lśniącym gałganie. – Będziesz zdrów, kutas ci nie odpadnie. – roześmiała się, rzucając mi wesołe spojrzenie. Trochę się zawstydziłam, ale odpowiedziałam uśmiechem. Po tym, co widziałam dziś w dzień, nie spodziewałam się, że mnie coś jeszcze zaskoczy.
Pomogłam jej wstać z podłogi, chociaż i sama dawała radę. Rozpakowałyśmy razem koszyk do końca. Wilk usiadł i lizał się jeszcze dłuższą chwilę. Wielki instrument schował się na powrót w futrzastym pokrowcu.
Babcia ucieszyła się z włóczki. Z placka i malin oczywiście też, ale z kłębków najbardziej.
- Już miała mi je twoja mama kupić dwa miesiące temu, ale ciągle zapominała i, zapominała i teraz, jak już lato, to wreszcie kupiła. No nic, na jesień będą jak znalazł. Pewnie ma tyle na głowie…
Już chciałam coś powiedzieć, gdy nagle aż podskoczyłam ze strachu. Mokry nos wilka, pod moją spódniczką, prychnął mi prosto w majtki. Zamarłam oparta o stół. Babcia wybuchła śmiechem, ja stałam nieruchomo, a Wilk węszył mi między nogami i jestem pewna, że i mlasnął ozorem.
- Sio mi stamtąd! – przepędziła go wreszcie Babcia, machając ścierką. Nie przestawała się jednak śmiać. – Sio!
Odszedł niespiesznie. Zakręcił się po kuchni i wybiegł przez uchylone drzwi.
- Pewnie masz okres.
- Nie – wyszeptałam ciągle jeszcze osłupiała.
Po powrocie do domu obserwowałam mamę. Była wyraźnie weselsza i wypoczęta, aż jaśniała.
Pytała oczywiście co u babci i ogólnie rozmawiałyśmy na różne tematy. Napomknęłam, że po drodze spotkałam Boguszę i że mówił, że zajdzie do niej.
- Tak mówił? – zapytała.- No to dlatego i zaszedł.
- Wracał od babci.
- To dobry człowiek, dba o nas i można na nim polegać.
- Ciekawe jak się miewa ta kobieta, z którą mieszka za lasem- rzuciłam niby mimochodem.
- On już z nią chyba nie mieszka, moja droga. Ta baba nie wiele była warta z tego, co ludzie mówią.
- To pewnie znajdzie sobie jaką nową babę.
- Oj nie wiem córuś. A czy mu źle z… samemu?
- Kto wie, babcia mówi, że chłop musi mieć dom, jak pies budę.
- Może i musi. Babcia wie lepiej. Chociaż sama mieszka z wilkiem. – ucięła mama jakby nieco podenerwowana.
- No ale my ją odwiedzamy, no i Bogusza też.
- Ano odwiedzamy.
- Może mu się babcia jeszcze spodoba?
- Komu, Boguszy?
- No pewnie, babcia jeszcze nie taka stara. Dziadek był starszy o wiele lat od niej.
- Cóż ty mi pleciesz córeńko – Mama starała się ukryć podrażnienie, głaszcząc mnie po głowie litościwie. – Chyba to zmęczenie przez cię córuś gada. Spać byś lepiej już poszła.
No i poszłam, ale kornik w mózgu już mi nie przestawał świdrować i wykoncypowałam sobie, co zrobię w przyszłą niedzielę.
Z kościoła wracałam biegiem. Nie zatrzymałam się ani na odpuście, ani na żadne pogawędki. Mama jeszcze nie skończyła pakować koszyka, poganiałam ją więc, a uwijała się przy tym nawet chętnie. Pobiegłam do lasu czym prędzej. Od razu ukryłam kosz w tym, co poprzednio miejscu by mnie nie spowalniał i pędem, najkrótszą drogą, pognałam do leśniczówki. Już byłam blisko, jak drogę przebiegł mi Wilk. Zatrzymałam się, bo i on się zatrzymał. Patrzył na mnie z pochylonym łbem, po czym potruchtał w bok. Mimo wszystko ciągle jeszcze się go bałam. Do leśniczówki brakowało już nie wiele. Już znad drzew widziałam dym z komina, gdy wpadłam prosto na Boguszę.
- Oj! – zdziwił się moim widokiem. – Znów na siebie wpadamy w lesie!
- Ano wpadamy – przyznałam. Bogusza uśmiechał się, a twarz miał czerwoną, jakby dopiero co drew narąbał.
- Do babuni? – zapytał nie za bardzo sprytnie, skoro jedynie rzut kamieniem dzielił nas od leśniczówki.
- Ma się rozumieć – odpowiedziałam.
- A co tak się spieszysz, jakby cię wilcy gonili?
- Może i gonią – powiedziałam, ale zaraz spostrzegłam się, że nieco niegrzecznie.
- Coś się stało?
- Niee, nic się nie stało. Wszystko jest w porządku – łagodziłam.
- A koszyk gdzie masz?
- Wpadł mi do potoku – skłamałam pospiesznie i dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie wymyśliłam żadnej wiarygodnej historii.
- Do potoku? – Bogusza zdawał się martwić nie na żarty.
- Tak, jak przeskakiwałam, pośliznęłam się, skręciłam kostkę i upuściłam. Do wody.
- Ojej, to ci wypadek. Pokaż no tę kostkę.
- Nic jej nie jest – wysunęłam lewą nogę do przodu, demonstrując zupełnie zdrową kostkę.
- Niech no rzucę okiem – Bogusza wziął sobie widocznie moje kłamstwo do serca. Odstawił strzelbę. Zbadał delikatnie i kostkę i łydkę. – Usiądźże tu na pniu. Trzeba by zdjąć buta – Posłuchałam, skoro już tak nakłamałam, musiałam udawać do końca.
- Boli? – Zaprzeczyłam głową. – A tu? – Macał stopę, a potem kostkę i łydkę i nawet za kolanem.
- Tu boli?
- Nie.
- A wyżej? – Posunął ręką ostrożnie, aż na udo.
- Też nie.– Patrzyłam na niego, jak podciąga mi spódniczkę. – Nie boli już wcale.
- To może od tego, że masuję ci przeszło – uśmiechnął się nieśmiało. Jego dłoń ugniatała moje udo, a palec sięgnął nawet wyżej. Nie wiedziałam co powiedzieć, bo tak mnie nagle zatkało, że języka mi w gębie zupełnie odjęło.
- To może jeszcze pomasuję. Skoro tak pomaga…
Pozwoliłam się masować. Jedno udo, a potem oba. Coraz wyżej i wyżej, aż jego ręce dotarły do majtek.
- Dobrze tak? – zapytał i nie wiedząc co powiedzieć, kiwnęłam tylko głową na zgodę. Czułam jak w dołku zbiera mi się taki łopot, jakby na huśtawce. Dreszcze przechodziły mi po gołych nogach, na plecy, brzuch i aż do polików.
Popatrzył na mnie z rozdziawioną buzią, a jego palce śmielej ocierały się o moje majtki i z każdą chwilą, coraz to więcej śmiałości było w tym masowaniu i pocieraniu.
- Gorąc masz w tych majteczkach, aż żar bije – wysapał. – Może trzeba by trochę przewietrzyć… – Odchylił je delikatnie, a ja gapiłam się jak zaczarowana na swoją pitkę, wystawioną na słońce. Oparta o pieniek, nie rzekłam ani słowa, gdy dotknął mnie tam paluchem. Serce tak mi kołatało, że aż pomyślałam co zrobić, żeby tu nie zemdleć. Dotyk Boguszy mnie obudził. Masował czubkiem palca moją cipkę, dokładnie przez sam środek rowka. Zaciskałam pośladki, bo tak mi się przy tym robiło przyjemnie i dziwnie, że ani się spostrzegłam, jak sama zaczęłam poruszać tyłkiem w górę i w dół.
- Szkoda, żeby się zmoczyły doszczętnie – powiedział leśniczy, łapiąc za majtki i ściągnął mi je z tyłka, gdy go znów unosiłam. Czułam wyraźnie zapach z mojej cipki, tak słodki i mocny, że już od tego robiło się przyjemnie.
Szczypał delikatnie, dotykał i pocierał. Potem rozchylał i znów pocierał i już pomyślałam, że może krępuje się na więcej, gdy nagle poczułam, jak ciepły palec wsunął się we mnie. Do środka.
Zabrało mi to oddech zupełnie. Leśniczy Bogusza znów popatrzył mi w oczy z rozdziawioną buzią, jakby miał kłopot oddychać. Pewnie i ja sama miałam otwarte usta. Nic nie powiedziałam, ale moje spojrzenie chyba dodało mu zachęty, bo wsunął palec nieco dalej i jął nim gmerać, delikatnie, zaginając go i prostując, aż nie wszedł chyba cały. Złapałam go za rękę, bo tak mnie nagle zakuło, że aż pociemniało w oczach. Zaraz jednak przeszło i wróciło poprzednie uczucie. Wtem doszło nas warknięcie. Bogusza, jak oparzony wyciągnął ze mnie palec i skoczył na równe nogi. Ja też się ocknęłam i opuściłam spódniczkę.
Wstaliśmy oboje. Warknięcie nie powtórzyło się już, ale czar prysł i przyszedł wstyd i poczucie winy. Zebrałam z ziemi but i majteczki. Bez słowa minęłam Boguszę i pobiegłam do leśniczówki.
Pchnęłam otwarte już drzwi i wbiegłam do sieni. Uda ciągle trzęsły mi się jeszcze i oparłam się o ścianę, żeby trochę ochłonąć. Wtedy, gdy spojrzałam przez kuchnię, do izby babuni, moim oczom ukazał się widok, którego raczej nigdy bym się nie spodziewała. Przetarłam oczy, ale nie mogłam się mylić. Wypięte bezwstydnie, białe pośladki babuni, przecięte czarną, grubą kreską pomierzwionych włosów, świeciły wystawione jak na pokaz. Dlaczego babcia tkwiła w podobnej pozycji, na środku łóżka, było dla mnie frapującą tajemnicą, a takie było to frywolne, że nie wiedziałam, czy mam przeprosić i wejść, czy odwrócić się i uciec.
- Wróciłeś jednak, ty łobuzie! – W głosie babci, niby tym samym co zwykle, brzmiała nieznana mi dotąd nuta. – Teraz to się wypchaj, Wilk jest w do domu i lepiej, żebyś się na niego nie napatoczył, bo jest zazdrosny o swoją kobietę – zaśmiała się babcia, a ja zbaraniałam jeszcze bardziej. Postanowiłam wycofać się na palcach, dopóki babcia nie odkryła jeszcze, że to ja właśnie, gdy poczułam, jak mokry nos wilka trąca mnie w udo. Pisnęłam, przestraszona i w ten sposób spłoszyłam i babcię. Szybko zawinęła się w narzutę i legła na łóżku jakby nigdy nic.
- To ty wnusiu?
- Tak babuniu! – krzyknęłam z kuchni, udając zupełnie beztroski ton. Zaraz przyjdę, tylko trzewiki wyczyszczę, bo wlazłam...w…
- A czemu tak wcześnie?! – zapytała babcia, jakby nieco rozeźlona. – W kościele nie byłaś, czy stało się co?
- Byłam babciu – Zdjęłam buty i wyrzuciłam za drzwi. Weszłam do izby. Nie potrafiłam jednak zupełnie udać, że nic się nie stało. Chyba trzęsłam się cała i na mojej twarzy łatwo można było wyczytać wstyd lub co jeszcze innego.
- A cóż ty taka, wystraszona? – Babcia mierzyła mnie, sama wyrazem twarzy zdradzając niepewność.
- Kosz utopiłam w potoku, babciu – powiedziałam prędko. – Tak szybko do ciebie chciałam przybiec, że pośliznęłam się i o mało sama nie wpadłam do wody.
- No to na cóż tak ci było gnać! –Teraz babcia była poirytowana nie na żarty.
- Do ciebie mi spieszno było.
- Spieszno, spieszno… Ja nie zając, nie ucieknę przecież. Siedzę tu cały tydzień sama, to i w niedzielę mnie tutaj zastaniesz.
- Stęskniło mi się babuniu.
- No i z tej tęsknoty, teraz śliwki będę jadła, zamiast chleba. – Babcia uśmiechnęła się wreszcie, poprawiając okrywającą ją narzutę.
- A cóż ci babciu, choraś?
- A tak mnie w nocy pokręciło, że za nic krzyża nie mogę wyprostować – Wyjęczała cierpiącym głosem. – Leżę w ciepłym, to może przejdzie.
- Dyć na dworze taki upał, może na słonku lepiej, żebyś się wygrzała!
- A jeszcze przewieje i się pogorszy, a tyle mam roboty…
Wilk wskoczył nagle na łóżko babci i nosem starał się odgrzebać ją z narzuty.
- No czego ty tu, huncwocie! – Odganiała go babcia, gdy wpychał pysk pod kapę. – Poszedł mi stąd! Ale już!
Wilczysko, niechętnie, zeskoczyło z siennika i smętnie zakręciło się po izbie. Ja oparta o klęcznik, u stóp babcinego łóżka, śledziłam go niepewnym wzrokiem. Wreszcie burknął i wybiegł do sieni.
- Toż ja ci mogę pomóc, co tylko masz do zrobienia. Ty będziesz mi mówić, a ja zaraz się ze wszystkim uwinę – zaproponowałam. Babcia skrzywiła się nieco i znów poprawiła pod przykryciem, jakby nie do końca jej było pod nim wygodnie.
- Bułeczek chciałam napiec i wino przecedzić – Zaczęła wymieniać ni to do mnie, ni do samej siebie. Wilk wrócił. Poczułam, jak mokry nos znów trącił mnie pod kolanem. Aż podskoczyłam, gdy nagle wilczysko mlasnęło mnie po udzie. O mały włos nie wywróciłam się z całym klęcznikiem. Babcia, zajęta poprawianiem poduszek, nie zwróciła uwagi, a ja znów niemal podskoczyłam pod sufit, gdy wielki łeb wepchał się pod spódniczkę i Wilk mlasnął mnie prosto w pitkę. Zacisnęłam garści na krawędzi stóp łóżka i tylko wytrzeszczyłam oczy. Raz ze strachu, a dwa z zaskoczenia. Przypomniało mi się, że przecież nie miałam na sobie majteczek, zmiędlone, przy wejściu schowałam w kieszeni.
Wiadomo wszystkim, że psy niuchają między nogami, taka ich psia natura, a jeśli jest do tego, co wąchać, czasem trudno się od takiego zwierza opędzić. Z Wilkiem widać było tak samo. Gdyby to był Kruczek, czy Azor, już bym świsnęła po pysku, ale Wilka się bałam. Jak wilka.
- Poleżę jeszcze chwileczkę i zaraz się podniosę – wystękała babunia, gdy wreszcie umościła się wygodnie na łóżku. Wilk tymczasem parsknął mi prosto w cipkę i zaraz wciągnął nochalem, aż poczułam jakby przeciąg w kroku. Myślę, że cała się zrobiłam czerwona na licu. Jedną ręką odważyłam się obciągnąć zadartą na tyłku spódnicę, ale zakryłam tylko tkwiący pod nią włochaty łeb. Mlasnął mnie porządnie, aż poczułam jego jęzor z przodu pitki. Podrzucił mnie na nosie, jakby chciał co ze mnie wytrzepać. Znów chlasnął jęzorem po cipce i znów zaraz i jeszcze raz za chwilę i już nie mogłam się powstrzymać, żeby nie jęknąć, bo takie mi dreszcze przeszły po tyłku i plecach, że aż je na jagodach poczułam.
- Co ci tam? – Babcia zmierzyła mnie znad okularów – Co masz takie duże oczy?
- Bo ciemno tu babciu i tak ślepie, żeby ciebie lepiej widzieć – wystękałam, a Wilk lizał mnie tak zachłannie, że poczułam niby żywy ogień pomiędzy nogami.
- A co się tak, prężysz? Czepiłaś się tego łóżka, że aż ci kości zbielały.
- Bo chyba muszę do łazienki, babuniu – Wygięłam się i wyjęczałam z trudem, bo Wilk z coraz większym zapałem chlipał mi po cipce i wokół.
- A co tak te zębiska szczerzysz wnusiu? – Babcia patrzyła na mnie coraz bardziej podejrzliwie.
- Bo mnie Wilk tak po pitce liże, babuniu kochana, że chyba zaraz się tu poszczam na miejscu! – Wyjęczałam wygięta w pałąk, a takie mnie przy tym zalało uczucie, jakbym się na raz najadła, napiła, przeciągnęła i roześmiała, taka niewysłowiona ulga, tylko sto razy mocniejsza. Tyle było w tym przyjemności, że aż w głos krzyknęłam przy tym. Po karku, policzkach i całym zresztą ciele, dreszcze mnie takie przebiegały, jakby kto zgrzaną na letni wiaterek wystawił.
- To dajże mu po pysku! – krzyknęła babcia roześmiana. – Nie bój się nicponia, bo ci nie popuści.
- Kiedy ja...nie mogę – wystękałam. Wilk wciąż buchtował mi mordą między nogami, jakby miał tam do zlizania nie wiedzieć jakie słodycze.
- No dajże mu po pysku! – zachęcała babcia. – Bo cię nie odstąpi! Wilku, idziesz ty stamtąd!
Ja za to, znów poczułam, jak powraca mrowienie i jak jęzor wilka wślizguje mi się w pitkę, a wścibski nos, węsząc, rozpycha mi pośladki. Zaparłam się jak tylko mogłam najmocniej o drewniany przód babcinego łóżka i schowałam twarz między wyciągnięte ramiona. Niesamowite uczucie powróciło i jak poprzednio, zawładnęło mną tak silnie i dogłębnie, że i tym razem nie powstrzymałam się od głośnego stęknięcia.
Wtedy babcia odrzuciła z siebie nakrycie i, mimo że od pasa w dół golusieńka, skoczyła jednym susem do wilka i tak go trzepnęła po zadzie, aż i ja to w pitce poczułam. Wilk przestał mlaskać, szturchnął mnie jeszcze raz nosem i odstąpił.
- Raz mi stąd! – krzyczała groźnie babcia, goniąc za nim do kuchni, a potem i do samej sieni, aż nie czmychnął w las. Stałam oparta o klęcznik babuni, ciągle trzymając się stóp łóżka, jakby groziło mi obalenie. Uda teraz trzęsły mi się tak mocno, że aż się przelękłam, czy aby nie stała mi się jaka krzywda. Wsunęłam drżącą dłoń między nogi, aby zbadać, czy wszystko jest na miejscu. Cipkę miałam mokrą jakby po kąpieli. Po sam pępek ośliniona byłam wilczym jęzorem. Po udach ciekło mi jakby przy największym upale i aż bałam się sprawdzić na własne oczy, czy niczego mi w pitce nie brakuje. Zadarłam spódniczkę i odważyłam się rzucić okiem. Cipka wystawiała mi czerwony język, jakby drwiąc sobie z mojej cykorii. Dobrze jej było jak nigdy jeszcze w życiu i miałam wrażenie, że sobie z tym poradzi.
- A gdzie masz majtki, moje dziecko – zapytała babunia, wracając.
- Zdjęłam, bo zmoczyłam przy upadku – skłamałam. – A ty? – Wskazałam wielki kosmaty trójkąt pod babcinym brzuchem.
- Cisnęły mnie w pasie i zdjęłam – odpowiedziała równie bystro co ja i obie zaśmiałyśmy się wesoło.
- To ci Wilk dogodził – Babcia klepnęła mnie w goły pośladek.
- Bałam się ruszyć, tak mi tam niuchał i węszył, jak we swojem.
- Taki ma już wścibski ten nochal, ale to poczciwe wilczysko.
Skinęłam tylko głową, przygładzając spódnicę.
- No, dosyć świecenia przy niedzieli dupami. Bułeczek trzeba by upiec! – Podjęła z animuszem babcia. – Już mi znacznie lepiej.
- I tego wina przecedzić – dodałam.
- Na wilka trza ci uważać – pokiwała babcia palcem, gdy wreszcie przywdziała bieliznę i spódnicę, – ale przede wszystkiem, na tego nicponia Boguszę miej oko. Bo gdy na Wilka starczy ci obcasem stuknąć, żeby poszedł, tak Bogusza bardziej może być uparty niż ten komar nocą.
Przytaknęłam, na znak, że zrozumiałam.
- I tak będzie ci brzęczał i latał koło...ucha, że aż wreszcie powiesz: – A niech sobie bierze, co chce, byle w spokoju wreszcie zostawił. A temu tylko o to właśnie chodzi. – Babcia nasypała na stolnicę mąki, wbiła jajko i dolała wody. – Tylko na to czeka, żeby mu pozwolić – Wprawnymi dłońmi jęła ugniatać ciasto, co rusz zbierając mąkę do kupy. – I ani się kobieta spostrzeże, a już ją ukąsi raz i drugi.
Słuchałam uważnie, przyglądając się robocie. Uwielbiałam pracować z nią w kuchni i słuchać do tego mądrych rad czy opowieści.
- A potem, to na obiad się zostanie, a to na kolację. To ciuch do uprania przyniesie, to skarpetę do cerowania i ani się spostrzeżesz, jak z niewinnego...tańcowania, chłop ci się do domu zwali.
Zastanawiałam się, jak to jest z moją mamą i Boguszą, czy już jej skarpety znosi i czy matula pierze mu galoty? Nic w domu jeszcze nie widziałam, żadnych obcych łachów, może więc jeszcze się tak nie wysprycił.
- A potem to zupa za słona, to racuchy twarde, kapusta za kwaśna w pierogach, a jak co do czego to i do tańcowania ochota nie zawsze, a żeby drew narąbać? Nie ma go pod ręką. Ot, taki niebezpieczny samotnej kobiety los z nicponiami, więc strzeż się córuś i lepiej nie zaczynaj. Odganiaj komara, aż nie zdechnie, albo do innej poleci. Zaciskaj nogi, jakby spomiędzy miał ci bies wyskoczyć.
- To już lepiej wilk – palnęłam bez zastanowienia.
- Święta racja córuś – Babcia zatrzymała ugniatanie ciasta i spojrzała na mnie znad okularów. – To już lepiej wilk.
Gdy wracałam do domu, słońce czerwieniło już korony drzew. Szło mi się tak lekko i tak mi było wesoło na duchu, mimo strachu, jakiego najadłam się przez tego durnego wilka, że podskakiwałam niemal co krok. Nad głową usłyszałam nagle rechot sroki Pleciugi. Zadarłam głowę, ale nie dojrzałam jej wśród gałęzi.
- Czego tam, peplo? – zagadnęłam, ale odpowiedziała mi tylko po swojemu i odleciała.
Weszłam już porządnie w głąb lasu, gdy jakieś złe przeczucie mnie tknęło. Dopiero wtedy, a może właśnie dlatego, zorientowałam się, że las milczy. Nie odzywało się ani jedno zwierze, ptak czy choćby robak. Nawet gałęzie jakby starały się szumieć na wietrze jakoś ostrożniej. Stare graby i buki zasłaniały tutaj skutecznie niebiosa i szarówka stała się jeszcze bardziej gęsta i mroczna. Wiatr dmuchnął nagle jak przed burzą. Leciwe dęby zaskrzypiały, zupełnie jak starzy ludzie, co na reumatyzmy utyskują ciągle. Zwolniłam, żeby wychwycić, co szepce las, czy rzeczywiście nadchodziła burza, czy stare kołki chciały mnie tylko troszeczkę nastraszyć.
Na ścieżce zobaczyłam Wilka.
Zatrzymałam się, bo raz, że stracha zawsze miałam, gdy spotykałam go w lesie, a dwa, nigdy nie byłam pewna, czy to aby nasz wilk, czy może jakiś inny. Ten był nasz. Podszedł z pochylonym łbem, ale nie spuszczał mnie z oka. Otarł mi się o nogi, tak mocno, że aż postąpiłam z miejsca. Patrzyłam, jak okrąża mnie i szturcha. Zadarł łeb i jak się spodziewałam, niuchnął mnie znów pod spódniczką.
- Co Wilku? – szepnęłam, ale nie znalazłam odwagi, żeby go pogłaskać, ani by przegonić. Znów trącił mnie łbem i zadem, jakby chciał, żebym poszła gdzieś za nim. Ustąpiłam na bok, ze ścieżki, aż oparłam się o szeroki pień ściętej brzozy.
Wstyd mi było przyznać, ale miałam nadzieję, że wilkowi znów zachce się lizać mnie tam, jak dziś poprzednio. Wspomnienie przyjemnego uczucia, jakie ogarniało mnie, przy babcinym łóżku rozgrzało się na nowo. Patrzyłam, jak węszy, jak staje za mną, aż bezwstydnie zadarłam nieco spódniczki. Gdy poczułam lekki powiew wiatru na gołej pitce, wypięłam się, patrząc, czy podejmie zabawę. Mlasnął mnie w nogę nad kolanem, aż zadrżałam. Czułam, jak palą mnie rumieńce, a cycki wyprężają się pod niedzielną bluzką. Mlasnął raz jeszcze, po samej pitce, jakby dobrze pamiętał, gdzie było najlepsze. Westchnęłam, bo takie mi mrówki przeszły po karku i plecach, że aż mi kolana zesztywniały. Liznął raz za razem. Nie było tu babci, przed którą miałabym się krępować, a przyjemność ogarniała mnie taka, że wypięłam się jak najbardziej do tyłu, ułatwiając mu dostępu. Znów poczułam wilczy jęzor w środku i zaraz nadchodzący smak potężnej chuci. Wtedy wilk przestał, ale zanim się na niego dobrze obejrzałam, skoczył nagle na dwie łapy i poczułam jego gorący oddech na karku, za uchem. Skurczyłam szyję zlękniona. Długie łapy ustawił obok moich dłoni na pieńku i naparł na mnie swoim ciężarem. Przygięłam się i uklękłam. Schowałam twarz w strachu i nagle poczułam, jak coś mokrego smaga mnie między udami. Przelękłam się, bo zrozumiałam, co wilkowi przyszło do głowy. Przytłaczał mnie do płaskiego pnia i nie sposób było się wywinąć. Mlasnął po szyi długim jęzorem i to też spowodowało nagłe dreszcze. Dotknęłam dłonią mokrego miejsca i wtedy wszedł we mnie niespodzianie. Zakuło boleśnie, ale była w tym bólu taka podnieta i przyjemność nagła, że jęknęłam bez opanowania. Wilk wyszedł nagle, lecz zaraz znów dygnął do przodu i trafił. Aż mną potrząsnęło. Wpasował się i sapnął mi przy samym uchu. Pitka, jakby zadrżała, poczułam gorącą falę wlewającą się we mnie, niby ciepłą strugą, wprost do środka. Pchał się przy tym tak mocno i prędko, że kolebał mną całą. Wpół klęcząc, wpół stojąc, oparta o pień brzozy, dawałam się ruchać wilkowi i nic obchodziło mnie właściwie, czy kto mógłby nadejść lasem, czy, że grzech to jakiś. Tak było mi rozkosznie i dziko, że wczuwałam się tylko w targające mną co chwila, tknięcia przyjemności. Nie trwało to długo, ale takiej było w tym mocy pełno i silnego porywu, że zawyłam w ferworze.
Warczałam jak suka, a i głośno chyba, bo gdy wreszcie Wilk skończył, spostrzegłam, że w otwartych ustach, zaschło mi zupełnie, a gardło całe piekło jak od biegania po mrozie. Zlazł ze mnie i stanął bokiem jak to w wilczym zwyczaju. Z pitki ciekło mi wąską stróżką wprost pomiędzy buty. Podciągnęłam spódniczkę wpatrując się w to jak oczarowana. Czułam do tego leciutkie pieczenie, ale i to też, takie jakieś przyjemne. Czerwony języczek sterczał ze swej szparki zaśliniony. Potarłam go i pociągnęłam. Wciąż jeszcze ogarniała mnie ta bezwstydna przyjemność. Wtedy na ścieżce zobaczyłam buta.
Rozpoznałam od razu. Widziałam go nie dalej jak dziś przed południem. Widziałam go wiele razy. Tatko też nosił podobne. Podeszłam ostrożnie i aż zakryłam usta dłonią. Nie krzyknęłam ani nie zemdlałam, chociaż widok, jaki ujrzałam, był jak z opowieści ponurej. Krew była nawet w samym bucie. Była na ścieżce, na liściach i trawie, na suchym badylu i na gładkiej korze buka. Potem ujrzałam bosą stopę, sterczącą z wykrotu. Bałam się, ale mimo to brnęłam dalej. Musiałam zobaczyć, chociaż, obawiałam się, co zaraz mogę ujrzeć.
- Nieciekawy widok. – Usłyszałam za sobą. Podskoczyłam, odwracając się na obcasie.
Za mną stał Wilk. – Nie ma na co patrzeć – powtórzył, tym samym co przed chwilą głosem. Szukałam wzrokiem, nie dowierzając własnym uszom i oczom. Zrozumiałam, że albo oszalałam, albo jestem we śnie.
- Nie dziw się zanadto, Czerwony Kapturku. Są na świecie rzeczy jeszcze dziwniejsze, zapewniam cię – zagadał znów ochryple.
- Co się stało Boguszy? – Zdołałam otworzyć zaciśnięte usta.
- Przegryzłem mu gardło. Walczyliśmy i on przegrał – dodał po chwili, gdy wciąż stałam wpatrzona w niego przerażonymi oczyma. – Groził mi strzelbą i nie chciał słyszeć żadnych argumentów. – Wilk przeszedł, ciągle trzymając się do mnie bokiem i stanął tak, że znów mogłam widzieć bosą stopę. – Nie tam, żeby mi zależało na ugodzie z tym ćwokiem – Jego głos był jak najbardziej człowieczy, nawet pysk otwierał się jak trzeba – ale nie miałem zamiaru go zabijać. Najpierw. Potem to już stało się...samo.
Pomyślałam, że jeśli nie usiądę, to zaraz się przewrócę. Podeszłam do omszałego pnia i klapnęłam.
- Ale dlaczego?
Wilk milczał. Patrzył tylko na mnie swymi oczyma i jeśli za chwilę by się nie odezwał, byłabym już pewna, że albo zasnęłam, alibo najnormalniej w świecie mi się zwariowało.
- Bo był zachłanny- mruknął Wilk.
Nic nie rozumiałam albo nie potrafiłam się po prostu skupić. Może, gdybym się zastanowiła, znalazłabym odpowiedź i we własnej głowie, ale za dużo się działo jak na mój rozum, rzeczy zbyt dziwacznych. Gapiłam się więc tylko w wilcze oczy, czekając wyjaśnień.
- Bywał często u twojej babci, potem szedł do twej mamy, a dziś, już nawet w tobie wyczułem jego palce. – Wypieki naszły mi na jagody. – Żeby nie wspominać o babie ze wsi pod lasem – dokończył.
- On już ponoć z nią nie jest – wydukałam bezmyślnie.
- Teraz już nie – burknął wilk i przysiąc bym mogła, że drwina brzmiała w jego głosie.
- Ale przecie to dobry chłop był…
Wilk popatrzył na mnie uważnie. Siedząc na pniu, miałam jego ślepia na równi z moimi.
- Twój dziadek zmarł sam. Ze starości. To był dobry człowiek. Gdy leśniczy Bogusza postanowił zastąpić go w łożu twojej babci, nie miałem mu za złe. Chociaż, gdy starałem się przestrzec go, że nie jest ani mile widziany, czy niezastąpiony, udał, że mnie nie rozumie. Potem jednak nie starczała mu jedna kobieta w lesie. Twoja matka odrzucała jego zaloty jak mogła, ale gdy i twój ojciec ducha swego wyzionął, i ją zagarnął do stadka.
Patrzyłam na Wilka błędnymi oczyma. Nie wiedziałam, co bardziej mnie przerażało — to, że z nim gadałam, czy to, co mi powiadał.
- Sroka Pleciuga to w lesie najbardziej wścibska istota i jak czegoś nie wie do końca, to chętnie sobie wymyśli, ale trzeba jej przyznać, że nawet jak wymyśla, rzadko się w tym myli. Dlatego, gdy powiedziała mi o śmierci twojego ojca, nie od razu byłem skłonny jej wierzyć. Dzisiaj, ten tchórz, sam przyznał się do wszystkiego. Nie wiedział jeszcze, że to nie on zabije mnie, ale ja jego, więc chętnie potwierdził mi srocze opowieści. O tym, jak docisnął jeszcze kłonicę i jak czekał, aż duch umknie zupełnie z ciała twego tatki. Gdy to mi rzekł, nie straciłem już ani słowa więcej dla niego. Ten głupiec i tchórz, nawet jego krew… smakowała jak ta zajęcza.
- Co teraz – zapytałam przez łzy, po niejakim czasie.
- Nic. Pomóż mi napchać weń kamieni. Wrzucimy go do potoku. Tam zajmie się nim sum Bahagon i jego sługi raki i węgorze. Do jesieni zostaną się jedynie kości, a jeśli którą woda z siebie wyrzuci, chętnie się nią zajmę. – Wilk burknął tak, jakby się rozśmieszył. – Nie martw się. Zajmę się i wami – rzekł potem chrapliwie i trącił mnie mokrym nosem. Na kolanie została mi krwawa pieczątka.
Jak się rzekło, tak zrobiliśmy. Odtąd żyjemy w zgodzie i szczęśliwie. Nikt nam się do spraw nie miesza, a Wilk dba o swoje kobiety, tak jak przyobiecał. Nie jest już on babci, ale jest nasz, wspólny.
Po leśniczym Boguszy słuch całkiem zaginął, a po niedługim czasie zginęło wspomnienie.
Nie był to aż tak dobry człowiek, za jakiego wygodne było mu uchodzić. Bo czasem kto zdaje się dobrym, zły jest i wilk nie raz w owczej skórze chadza.
Koniec