Co się wydarzyło w Wyrwidołach
11 kwietnia 2016
Szacowany czas lektury: 1 godz 23 min
Granatowy opel vectra jechał sześćdziesiąt na godzinę. Droga była kręta, a nawierzchnia miejscami dziurawa niczym powierzchnia marsa. Z perspektywy samochodu, słońce sunęło po błękitnym niebie zgodnie z kierunkiem jazdy. Było jak piąty pasażer, raziło w oczy złocistym blaskiem. Wiktor poprawił okulary przeciwsłoneczne Les Specs, najnowszy nabytek. Kiedy je przecenili z dwustu pięćdziesięciu na sto sześćdziesiąt, od razu wiedział, że musi je mieć, no i proszę, leżały jak ulał. To był dobry dzień. Na niebie nie było ani jednej chmury, w powietrzu czuć było lato, które tego roku zawitało dwa miesiące wcześniej, a oni właśnie jechali w góry. Całą paczką. Jednak nie to było najważniejsze. Tym razem to on był jednym z kierowców. Był w końcu kimś, nie tylko przydupasem siedzącym na tylnym siedzeniu wranglera Roberta. Teraz był gościem, prowadził.
– Jak tyś to zrobił, że stary dał ci furę? – Janek, szczupły blondyn siedzący na miejscu pasażera ściszył muzykę, której słuchali od godziny.
Wiktor uśmiechnął się za kierownicą. Kłócił się z ojcem przez ostatnie dwa wieczory. Stary nie był chętny, żeby podzielić się samochodem. Na osiedlu wszyscy znali go z tego, że dba o swoją vectrę lepiej niż o rodzinę. Samochód zawsze wyróżniał się na parkingu czystością. Wychuchany, wydmuchany. Bez najmniejszej rysy. Jego ojciec miał na tym punkcie fioła. Chociaż prowadząc nieduży salon samochodów używanych, mógł jeździć czymś ciekawszym, przynajmniej według Wiktora, stary był w tej sprawie nieprzejednany. W każdym razie chłopak musiał się zgodzić, że odpracowuje trzy kolejne soboty w salonie. Gdyby na karoserii pojawiła się choć jedna ryska... mógł nie wracać.
– Normalnie, poprosiłem i dostałem, nie? – Janek nie musiał wiedzieć wszystkiego. Nikt nie musiał.
Agnieszka, blondynka siedząca z tyłu za fotelem pasażera, spojrzała na Wiktora. Koleś grzeje się w blasku swojej zajebistości, pomyślała poirytowana. Jak ona go nie znosiła. Wręcz czuła, jak się puszy za kierownicą tatusiowego wozu. Bufon. Ojciec powtarzał jej od lat, że te skurwysyny wszystkie są jednakowe, miał na myśli całą ich rodzinę. Ty lepiej uważaj na tego Wiktora, ostrzegał ją niejednokrotnie, to pewnie taki sam pazerny sukinkot jak jego ojciec. Nie daleko pada jabłko od jabłoni, posiłkował się ludową mądrością, genów nie oszukasz, nie wahał się sięgać również po biologiczne argumenty. Dziewczyna pamiętała jak przez mgłę, że ich ojcowie kiedyś razem handlowali, ale coś musiało pójść nie tak. Nie była pewna, czy ktokolwiek pamięta, o co im poszło, ale niechęć zaszczepiona jej przed laty, wciąż była obecna.
– Skoro staruszek dał ci brykę – uznała, że najwyższy czas zetrzeć mu z pyska ten kretyński uśmieszek – to pewnie nie ma nic przeciwko, jak sobie zapalimy, co? – zamiast patrzeć na chłopaka, zerknęła na siedzącą obok Sylwię, jego dziewczynę, a swoją przyjaciółkę. Puściła do niej oko, czekając na reakcję kierowcy.
– Nie chcę żadnego palenia w samochodzie, wybij to sobie z głowy.
– Ty nie chcesz, czy tatuś? – słyszała w jego głosie nie tylko irytację, ale również strach i to ją rozbawiło.
– Weź się, ode mnie odpierdol, co? – nie wytrzymał, a dziewczyny zaśmiały się.
– Misiek – Sylwia pogłaskała go po ramieniu – weź, wyluzuj. To tylko żarty. – Skarciła spojrzeniem przyjaciółkę, ale było w tym więcej pozy, niż rzeczywistych chęci. Wiedziała, że tych dwoje się nie znosi i zdążyła się do tego przyzwyczaić.
Janek najchętniej odezwałby się, wziął stronę kumpla i zwrócił uwagę swojej dziewczynie, ale chodził z Agnieszką zaledwie miesiąc i jeśli chciał ją zaciągnąć do łóżka – a chciał bardzo – to czuł, że powinien się zamknąć. Szczególnie że dziewczyna dała mu wyraźnie do zrozumienia już dwa tygodnie wcześniej, co sądzi o Wiktorze. Chodzili ze sobą miesiąc i jeszcze jej nie zaliczył. To już była porażka sama w sobie. Lepiej było zmienić temat.
– Daleko jeszcze?
– Będzie ze dwadzieścia kilometrów – Wiktor zerknął na przyjaciela z wyrzutem. To w końcu jego dziewczyna. Mógłby coś powiedzieć. Pokazać jej, że faceci trzymają się razem, ale on najwyraźniej liczył, że Aga w końcu popuści mu szpary. Biedny frajer.
Najgorsze było to, że kiedyś kumplowali się razem. Spędzali ze sobą całkiem sporo czasu. Aż do tej wielkiej kłótni ich rodziców. Cholera wie, o co im poszło. Od tamtego czasu dogryzają sobie na każdym kroku. Szkoda, bo Agnieszka to naprawdę niezła dupa, zamyślił się.
– Myślisz, że Robert już na nas czeka? – Janek pomyślał o trawce, którą ukrył w plecaku. Będzie spokojniejszy, kiedy już dojadą na miejsce. To byłaby dopiero chryja, gdyby zatrzymała ich policja i znalazła zioło. Wiktor nigdy by mu tego nie wybaczył, choć sam lubił skitrać co nieco towaru, podczas wypadów za miasto, ale wiadomo... wtedy nie miał samochodu. Woził ich głównie Robert. Teraz Janek zauważał, że Wiktor spinał się bardziej. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, przypomniał sobie słowa matki.
– Bez szans, mieli odebrać brata Wiktorii. Musieli po niego gdzieś pojechać. Pewnie dojadą godzinę później.
– Chyba że... – Agnieszka spojrzała na przyjaciółkę z diabelskim ognikiem w oku. Sylwia pokręciła bezgłośnie głową z delikatnym uśmiechem na ustach, dając jej tym samym do zrozumienia, żeby tego nie mówiła, ale było za późno – ... Robert jest lepszym kierowcą. – Powiedziała.
– Nie słuchaj jej Misiu, ty jesteś najlepszym kierowcą – Sylwia znowu go pogłaskała i puściła udawane, złe spojrzenie koleżance. Jak dzieci, pomyślała, jak pieprzone dzieci.
– Starzy powinni cię zaszczepić, wiesz? – Wiktor zerknął we wsteczne lusterko, żałował, że nie potrafi zabijać wzrokiem, cholernie tego żałował. – Wytrzyj jad z gęby i rozkoszuj się widokiem. Ich wzrok skrzyżował się we wstecznym lusterku. Aż dziw, że szkło nie pękło.
***
Robert zaciskał palce na kierownicy, kręcąc nią nerwowo. Silnik wranglera, z napędem na cztery koła zaryczał, koła ryły koleiny w miękkiej, nieco podmokłej ziemi. Polna droga była miejscami wyboista, pełna otoczaków i starych korzeni. W niektórych nieckach zebrało się sporo błota. Przez uchylone okno sączył się zapach wilgotnych świerków i torfu. Widoki były imponujące. Kilka razy przejeżdżali nad urwiskiem, aż zapierało dech w piersiach. Chłopak nabierał nieco wątpliwości do wybranej trasy, ale nawigacja jeszcze go nie zawiodła. Jeśli twierdzi, że szlak jest przejezdny, musi tak być. Nie ma bata.
– Nie jestem pewna, czy pomysł ze skrótem był właściwy – Wiktoria starała się utrzymać w fotelu, ale chwilami tak nimi rzucało, że było to coraz trudniejsze.
– Daj spokój, lepiej wyobraź sobie minę Wiktora, jak zobaczy, że dojechaliśmy pierwsi. – Chłopak uśmiechnął się do swoich myśli. Wiedział, że kolega po raz pierwszy dostał samochód. Byłoby w dobrym tonie utrzeć mu nieco nosa. Niech nie myśli, że to czyni z niego pieprzonego bohatera. Swoją drogą, ciekawe co musiał obiecać staremu, za pożyczenie wozu.
– Co nam po jego minie, jeśli za chwilę ugrzęźniemy w błocie – odruchowo odchyliła się w lewo, widząc mijane niepokojąco blisko drzewo. – Albo jeśli się rozbijemy na cholernym drzewie – rzuciła nerwowe spojrzenie swojemu chłopakowi.
– Ani się nie rozbijemy, ani nie zakopiemy. Spokojna głowa – puścił do niej oko. – A tobie pasuje? – Robert widział we wstecznym lusterku tylko fragment głowy Łukasza, brata Wiktorii, który przez całą drogę praktycznie nie odezwał się ani razu.
Łukasz był dobrze zbudowany. Od kilku lat chodził na siłownię i było widać efekty. Bardziej wyczuł, niż zauważył w lusterku spojrzenie kierowcy. Niespiesznie wyjął jedną ze słuchawek z ucha i pytającym wzrokiem spojrzał w lustrzane odbicie oczu Roberta.
– Pytałem, czy wszystko gra, tam z tyłu.
– Może być – włożył z powrotem słuchawkę do ucha, również niespiesznym ruchem, po czym odchylił głowę w bok i wbił wzrok w krajobraz przesuwający się za oknem.
Robert wymienił spojrzenie z Wiktorią.
– Twój brat nie jest zbyt rozmowny, co?
– Nigdy nie był, mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że go zabrałam?
– Wyluzuj, będzie zajebiście. Zobaczysz.
Spod kół wystrzeliło błoto. Pasażerami zakołysało i wreszcie droga stała się bardziej przyjazna. Przestało nimi rzucać we wszystkie strony i można było poskładać myśli do kupy. Nie była pewna, czy obecność brata nie zrujnuje jej wyjazdu. Pokłóciła się z matką o Łukasza. Oczywiście, że go tutaj nie chciała, ale rodzice się uparli. Nie będziesz się szlajać po górach, moja panno, z jakimś bogatym gówniarzem. Nie myśl sobie. Matka powtarzała te słowa jak mantrę. Już my wiemy, jak tacy ludzie jak on, traktują dziewczyny takie jak ty, dorzucał ojciec. Ludzie tacy jak on, dziewczyny takie jak ty, jasna cholera. I jak tu z nimi w ogóle rozmawiać?
Robert zaproponował jej weekend w Paryżu, ale nie zgodziła się. To znaczy, nie zgodziła się, bo doskonale wiedziała, że na to nigdy nie zgodziliby się rodzice. Może troszkę ona sama też nie. Nie chciała, żeby uważał, że można ją kupić. Nie była taka. Może nie mieli dużo pieniędzy, ale niczego im nie brakowało i znała swoją wartość. Na szczęście Robert nie wydawał się jakimś zepsutym gnojkiem. Miała nadzieję, że taki nie jest. Coś do niego czuła.
– Nie chciał zabrać ze sobą jakiejś dziewczyny? – Głos chłopaka wyrwał ją z rozmyślań.
– Słucham?
– Pytałem, czy nie chciał kogoś ze sobą zabrać – Robert zredukował bieg i samochód wtoczył się z rykiem na wzniesienie.
– Chyba by coś powiedział, nie? Zresztą nie chciałbyś poznać jego kolegów – uśmiechnęła się. – Wszyscy są napakowani.
– Miałem na myśli jakąś dziewczynę.
– Chyba jeszcze go nie widziałam w towarzystwie dziewczyny.
Kierowca zwolnił, przyjrzał się spróchniałej tabliczce przybitej do drzewa. Pisało na niej Wyrwidoły 5 km. Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się, w stylu: a nie mówiłem? Przejechali kawałek w ciszy. Droga prowadziła łagodnym spadem w dół. Jaskrawe promienie słońca wdzierały się na szlak przez zieleniące się korony drzew.
– Swoją drogą, ciekawe, dlaczego wieśniaki zawsze wymyślają takie obciachowe nazwy? Wyrwidoły... – zamyślił się dłuższą chwilę – brzmi jak pierdziszewo...
– Jakoś nie spędza mi to snu z powiek – dziewczyna odgarnęła z twarzy kosmyk czarnych włosów. – Może dlatego, żeby miastowe dupki omijali ich wioski z daleka? – uśmiechnęła się złośliwie, nie lubiła, kiedy wychodził z niego cholerny snob.
– Ty też jesteś z miasta – chłopak ominął duży głaz. – Przypominam ci tylko tak, na wszelki wypadek.
***
Wiktor zjechał z godnie z tablicą informacyjną. Nie spodziewał się, że część drogi będą musieli pokonać polnym szlakiem. Nie podobało mu się to. Na samą myśl, że mógłby porysować lakier, przeszyły go ciarki. Zwolnił do trzydziestu. Niechby stało się coś z zawieszeniem, stary udupiłby go na całe miesiące w swoim obciachowym salonie używanych samochodów. Tego z całą pewnością nie chciał. Następnym razem musi bardziej się zaangażować w planowanie trasy. Chyba że coś porysujesz, wtedy już nie będzie następnego razu – ta nieprzyjemna myśl rozbrzmiała mu w głowie głosem ojca. Szlag, aż poczuł ciarki.
– Hej, panie kierowco – Agnieszka wyczuła konsternację Wiktora. Nie mogła sobie odmówić drobnej złośliwości. – Właśnie nas wyprzedziła wiewiórka. Czyżbyś się bał, że uszkodzisz tatusiowi autko?
– Sugeruję, żebyś złączyła wargi – uśmiechnął się złośliwie do lusterka – chyba, że chcesz towarzyszyć wiewiórce w spacerze po lesie.
– Ej, nie mów tak – Sylwia popchnęła oparcie fotela. – Świnia – mimo to, na jej ustach błąkał się uśmiech.
– Aga, może sięgniesz do plecaka i dasz po piwie? – Janek nie mógł widzieć wyrazu twarzy Agnieszki, ale zamilkła, co nie było dobrym sygnałem. Wiele sobie obiecywał po tym wyjeździe, a jej dobre samopoczucie odgrywało tutaj znaczącą rolę. Wręcz kluczową.
– Nie powinieneś najpierw zapytać swojego przyjaciela – zaakcentowała specjalnie ostatnie dwa słowa, żeby było jasne, że to nie jest jej przyjaciel, tylko Janka – czy jego ojciec się zgodził na picie piwa w samochodzie?
– Stary, daj spokój z piwem. Zaraz będziemy na miejscu – co za pajac, pomyślał rozdrażniony Wiktor, czy ten człowiek nie może wytrzymać kilku minut w spokoju?
– A nie mówiłam? – tym razem to Agnieszka poklepała Janka po ramieniu.
Janek już nie miał wątpliwości, że Wiktor spina się jak agrafka. Trochę przesadzał. Dobrze, że już dojeżdżali na miejsce. Nie chciał dłużej patrzeć na tę żenadę. Opel kołysał się na wertepach. Na szczęście po chwili nawierzchnia okazała się na tyle dobra, że kierowca zwiększył prędkość do czterdziestu na godzinę. Z lasu dobiegał śpiew ptaków. Dotarli na miejsce, milcząc.
Przed sobą mieli duży drewniany dom z bali. Wyglądał na nieco zapuszczony, a stary chlew stanowił przybudówkę, najwyraźniej zaadoptowaną na cele mieszkalne. Tuż obok zauważyli czerwonego wranglera. Stał pod stodołą, cały upaćkany błotem, jakby właśnie wrócił z rajdu.
– No i proszę, jednak Robert okazał się... – Agnieszka nie miała okazji dokończyć, ponieważ Wiktor wpadł jej w słowo.
– Ty to się chyba dawno nie ruchałaś, co?
– Co ciebie interesuje, kiedy się ruchałam? Gówno cię to obchodzi k o l e g o.
– Nie przesadzajmy z tym k o l e g ą. – Odciął się.
Janek uśmiechnął się pod nosem, trochę go to interesowało. Tego by tylko brakowało, żeby Aga okazała się jedną z tych pokręconych lasek, które chronią swoją waginę równie zajadle, co powstańcy Warszawę. Spojrzał w górę, chyba byś mi tego nie zrobił panie Boże? Pomyślał.
– Dość tego – Sylwia otwarła drzwi, do środka wdarło się świeże powietrze. – Zachowujecie się jak małe dzieci.
Z domu wyszedł Robert i Wiktoria. Podeszli się przywitać. Dziewczyny zaczęły się ściskać, jakby się nie widziały co najmniej od miesiąca, choć w rzeczywistości widziały się trzy godziny wcześniej. Wiktor uścisnął dłoń Roberta, choć miał mu trochę za złe, że musiał się znowu popisać i za wszelką cenę przyjechać jako pierwszy. Jakby nie wystarczało mu to, że jego starzy mają kupę kasy. We wszystkim musiał być najlepszy. Robert podszedł do Janka i uścisnął mu rękę, klepiąc jednocześnie po plecach.
– Jak tam minęła podróż?
– Chyba nie tak bogato, jak twoja – Janek zerknął na dżipa. – Brałeś udział w rajdzie?
– E tam – chłopak machnął ręką z udawanym lekceważeniem. – Nawigacja podpowiedziała mi skrót. Pomyślałem, co kurwa, ja nie dam rady?
– No tak... – mruknął pod nosem Wiktor. – Właśnie... – starał się, żeby jego głos brzmiał równie cicho, jak szum wiatru.
– A właśnie... – Robert wskazał na zbliżającego się do nich chłopaka. – Poznajcie się, to jest Łukasz. Brat Wiktorii.
– No, no... kawał z ciebie chłopa – Janek przywitał się jako pierwszy. – Chodzisz na siłkę?
– No.
Dziewczyny stały przy bagażniku opla, gdzie leżały ich plecaki. Nie zamierzały niczego wyjmować, w końcu, od czego są faceci? Kiedy już skończyły się ściskać i zasypywać pytaniami, Sylwia spojrzała na Agnieszkę.
– Słuchaj, mogłabyś trochę odpuścić Wiktorowi, nie wyobrażam sobie, żebyście przez cały pobyt tutaj, skakali sobie do oczu.
– Co, znowu rozpętała się wojna światów? – Wiktoria spojrzała na Agnieszkę. – Za co ty go tak naprawdę nie lubisz?
– Sama nie wiem – blondynka wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. – Ma w sobie coś irytującego, równie dobrze mogłabym zapytać cię – spojrzała na Sylwię. – Za co ty go kochasz?
– Bo ja wiem, czy kocham? To chyba za dużo powiedziane. Po prostu jesteśmy ze sobą, hej całe życie przed nami. Nikt nikomu nie obiecywał ręki, nie?
– I całe szczęście – Agnieszka wyjęła swoją torebkę z bagażnika. – Zamiast ręki, daj mu lepiej dupy, będziesz go miała szybciej z głowy – wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem.
– Dostaje regularnie.
– Chodźcie, przedstawię wam mojego brata, jest trochę małomówny, ale można się przyzwyczaić.
***
Weszli do domu całą siódemką. W holu drewniane ściany przyozdobione były myśliwskimi trofeami. Wyglądały trochę kiczowato, jakby zawiesił je tam ktoś w latach osiemdziesiątych i tak zostały do dziś. Na drewnianej podłodze leżał znoszony chodnik, którego pseudo arabskie wzory częściowo wypłowiały, a częściowo zostały wytarte. Agnieszka rozejrzała się zdegustowana, jednak ponieważ żadna z koleżanek nie grymasiła, postanowiła się nie wyrywać.
Z głębi domu wyszła do nich kobieta. Miała może czterdzieści lat, doskonałą figurę i duże piersi, przemawiające do wyobraźni chłopaków. Gęste rude włosy spięła w dwa warkocze, jakby chciała się upodobnić do Pipi Lansztrung. Co było dziwne, biorąc pod uwagę jej wiek. Miała na sobie niebieską sukienkę w kwieciste wzory, rozszerzającą się w rękawach, typową dla lat siedemdziesiątych i równie krótką.
– Witam, w moim pensjonacie – uśmiechnęła się do nich szeroko. – Jestem właścicielką, mówcie do mnie Miranda, ok? Cieszę się, że jesteście w komplecie.
– Tak ma pani na imię? – Sylwia spojrzała na kobietę z powątpiewaniem.
– Nie złotko – kobieta uśmiechnęła się jeszcze promienniej, tym razem uśmiech był dedykowany wyłącznie Sylwii, która poczuła się od tego nieswojo. – Chciałabym, żebyście się tak do mnie zwracali, ok?
– Ok – wymamrotali niemal jednocześnie.
– To zajebiaszczo – kobieta klasnęła w dłonie. – Wasze pokoje są na górze. Mam nadzieję, że będziecie się tutaj dobrze bawić. – Uśmiech nie schodził jej z twarzy.
– My też mamy taką nadzieję Miranda – Janek przesunął po kobiecie wzrokiem powoli, jakby ją w rzeczywistości oblizywał. Błyskawicznie uznał, że to najseksowniejsza babka, ze starszych, jakie widział w ostatnim roku. Nagle poczuł uderzenie łokciem. To Agnieszka.
– Jak nie przestaniesz się tak ślinić, będziesz spał w szopie – syknęła mu do ucha.
Już mieli ruszyć na górę, kiedy Robert podszedł do kobiety.
– Pani Mirando, czy z motorówką wszystko w porządku? Pisała pani coś, o problemach z silnikiem.
– Wystarczy Miranda – uśmiechnęła się i puściła do niego oko. – Syn przywiezie silnik lada chwila. Miranda wszystkim się zajęła, nie masz się co martwić. Jest tutaj jeszcze moja córka, również do waszej dyspozycji.
– To my... – Sylwia wskazała kciukiem schody – ...pójdziemy już na górę... – kobieta wydała się jej dziwna, ale pomimo tego, żałowała, że jej włosy nie są tak ogniście rude, jak tej postrzelonej babki.
– Ej słyszałaś to? Z a j e b i a s z c z o? Co to kuźwa miało być? – Agnieszka wyszeptała Sylwii na ucho, kiedy już byli całą grupą na schodach.
– Dziwna jakaś... i chyba jej się wydaje, że jest pieprzoną hippiską? – Sylwia ściszyła głos.
Ściany na piętrze również były ozdobione wypchanymi zwierzętami. Największa była głowa jelenia, ale zauważyli kilka wiewiórek, szopa i dwa ogromne ptaki, przyczajone pod sufitem. Poza tym wisiało tam parę obrazków przedstawiających martwą naturę i kilka czarno białych fotografii przedstawiający dom Mirandy sprzed trzydziestu, może czterdziestu lat.
– Widziałeś ją? – Janek szeptał Wiktorowi niemal prosto w ucho. – Ale dupencja, co?
– Ostra...
– Stary, a jej oczy? Mówię ci, ona ma chuja w oczach. Bóg mi świadkiem. – Blondyn wciąż był pod wrażeniem.
– Chłopie, lepiej się zamknij. Miranda to dupeczka pierwsza klasa, ale pogadamy o tym później, jeszcze nas usłyszą – wskazał na dziewczyny idące przed nimi.
Dotarli mniej więcej do połowy korytarza. Na jego końcu znajdowało się okno, przez które wpadały jasne promienie słońca. Zatrzymali się całą grupą. Zauważyli, że we wszystkich drzwiach, klucze znajdowały się w zamkach. Wyglądało na to, że mogli sobie dowolnie wybierać pokoje.
– Nie sądzicie, że trochę tu... dziwnie? – Wiktoria zatrzymała się i rozejrzała dookoła.
– Masz na myśli, że kiczowato? – Zapytała z nadzieją w głosie Agnieszka.
– Sama nie wiem, chyba też, ale w ogóle...
– Dajcie spokój dziewczyny, przecież to agroturystyka. Chyba się nie spodziewałyście się luksusów? – Robert objął swoją dziewczynę ramieniem. – To nasza miejscówka – wskazał na drzwi po lewej stronie korytarza.
Wiktoria pokręciła nieznacznie głową. Nie o to jej chodziło. Przecież nie jest snobką. Tak naprawdę, sama nie wiedziała, o co jej chodzi. Po prostu dziwnie się tutaj czuła. Jakoś tak... szczególnie. W dodatku Łukasz. Boże, jakie to krępujące, kiedy obejmuje cię facet, a brat stoi obok i patrzy spode łba. Miała tylko nadzieję, że go nie poniesie i nie zrobi czegoś... głupiego.
– Słuchajcie, spotkajmy się na dole, za powiedzmy jakieś... czterdzieści minut? Pasuje wam? – Wiktor złapał Sylwię za rękę i podeszli do najbliższych drzwi.
– To nara – pożegnali się i po chwili korytarz opustoszał.
***
Agnieszka zamknęła drzwi. Janek postawił plecaki na podłodze pod oknem. Pokój okazał się równie skromny, co reszta domu, ale przynajmniej nie było tutaj wypchanych zwierząt. Przerażały ją te wszystkie ptaki, jelenie i cholera wie, co tam zaszlachtowali jeszcze. Wsioki to straszni barbarzyńcy, przemknęło jej przez głowę. W pokoju znajdowało się jedno łóżko, a jakże. Wyobraziła sobie, jak jej nowy chłopak musi się cieszyć. Problem w tym, że sama nie była pewna, czy chce się z nim kochać. Nie była nawet pewna, dlaczego z nim jest. Obawiała się, że jedynym powodem był fakt, że zbliżało się lato, a on biegał za nią dość wytrwale.
Poczuła niepokój, kiedy nie zauważyła żadnych innych drzwi, poza wyjściowymi. Była tutaj szafa, niewielki stół z dostawionymi dwoma krzesłami, jeszcze kilka drobiazgów, ale czegoś jej tu brakowało. W dodatku, ta kobieta. Przypomniała sobie Mirandę. Strasznie dziwna. Jakby lekko szurnięta. Dziewczyna okręciła się wokół siebie i nagle ją olśniło.
– Nie ma łazienki? – Powtarzała sobie w myślach, że wcale nie szuka pretekstu do kłótni. Po prostu czuła się nieco poirytowana. – Rozejrzała się jeszcze raz, niepewna czy dobrze widzi.
– Chyba nie, pewnie jest jedna wspólna. To jakiś problem?
– Czy to problem? – brzmiała, jakby zadała to pytanie samej sobie. Pewnie, kurwa, że problem, pomyślała. Każdy cywilizowany człowiek ma prawo do własnej pieprzonej łazienki. Irytacja zaczynała się przeobrażać w złość, a złość zazwyczaj uchodziła z niej, zanim zdążyła się ugryźć w język. Dlatego upomniała się z całą stanowczością. Nie zaczynaj wyjazdu od awantury.
– Bo dla mnie żaden – Janek podszedł bliżej okna. Wydawało mu się, że kogoś widział na zewnątrz. Zatrzymał się przy szybie, tak to pewnie córka Mirandy. Ale zaraz, co ona robi? Nie widział dokładnie, ponieważ częściowo zasłaniał mu jakiś krzak, a w dodatku szkło było kiepskiej jakości i zniekształcało widok, ale wyglądało, jakby dziewczyna przycupnęła bez żenady za potrzebą fizjologiczną. – Cholera... – wymamrotał pod nosem.
– Dla ciebie chyba nic nie jest problemem, ale niektórzy oczekują odrobiny intymności – Agnieszka starała się nad sobą panować, ale czuła, że złość pobrzmiewa fałszywą nutą w jej głosie.
– O co ci chodzi? – odwrócił się do niej zaskoczony. – Przecież tu są wyłącznie twoi znajomi. Żadnych obcych.
– Sama nie wiem – właśnie jej się przypomniało, jak Janek gapił się na Mirandę i była już pewna, że cokolwiek sobie wyobraża ten dupek, seksu nie będzie. – To po prostu trochę wkurwiające, nie sądzisz?
– Jeśli o mnie chodzi... – zerknął w okno, ale szybko się zreflektował i odwrócił się do dziewczyny. Chciał jej powiedzieć, że dla niego to wcale nie jest wkurwiające, ale ostatecznie uznał, że nie powinien jej drażnić. Spojrzał na łóżko ustawione pod ścianą i wyobraził ich sobie na nim. – Nie mam zdania. Każde poświęcenie się jest dobre, jeśli skończy się gorącym seksem.
***
Wiktor podszedł do Sylwii, która wyjmowała ubrania i odkładała je starannie do szafy. Zatrzymał się tuż za nią. Objął ją w pasie i przytulił. Dziewczyna odchyliła głowę w tył, umożliwiając im pocałunek. Poczuła chciwe dłonie na płaskim brzuchu, jedna z nich zawędrowała do drobnych piersi, druga wsunęła się pod leginsy.
– Przestań – powiedziała słabym, ledwie słyszalnym głosem. – Reszta czeka...
– Za czterdzieści minut – chłopak dotarł do majtek. Wsunął dłoń głębiej i po chwili przytulił palce do wzgórka, rozcierając go powoli. Czuł miękkie ciało pęczniejące pod cienkim materiałem fig.
– Jestem spocona – dziewczęcy głos był tak cichy, że równie dobrze mogło mu się wydawać.
Ostrożnie pchnął ją w stronę otwartej szafy. W jednej części znajdowały się regały, na które Sylwia wykładała ubrania, ale druga była ich pozbawiona. Weszli do środka. Zsunął jej legindy do połowy szczupłych ud. Natychmiast sięgnął do rozporka, rozsunął go i wyjął sztywny już od kilkunastu sekund penis. Słyszał westchnięcie partnerki, kiedy ta poczuła gorący członek na pośladku. Figi szybko opadły w dół. Wszedł w nią od razu.
Przywitała go wilgotna, rozpalona i chętna. Drobny tyłek był nieznacznie wypięty w jego stronę. Zagłębił się w jej wnętrzu, ściskając szczupłe biodra. Delikatna kobieca dłoń sięgnęła do owłosionych jąder i zaczęła je pieścić, masować i delikatnie ugniatać, podczas gdy on poruszał się rytmicznie i niespiesznie. Chociaż drzwi były uchylone, w szafie panował półmrok i lekki zaduch. Ciała kochanków szybko pokryły się potem. Czuł je na brzuchu dziewczyny, na piersiach, które zaczął ściskać w dłoniach. Podobało mu się, że jej sutki sterczą niczym dwa rozkoszne guziczki. Zrobiło mu się dobrze. Zbyt dobrze.
Na szczęście Sylwia doszła błyskawicznie. On tuż po niej. Oboje znieruchomieli przez moment, zadrżeli i oddychali głośno. Kiedy z niej wyszedł, penis lśnił od nasienia, które zaczynało również wypływać z waginy. Płynęło gęstą strużką po udzie. Zdjęła bawełnianą koszulkę i wytarła się. Po chwili wyszli z szafy.
– Co to za pomysł, żeby się pieprzyć w szafie? – miała słaby, rozleniwiony orgazmem głos.
– Nie wiem – uśmiechnął się – jakoś samo wyszło.
– No wyszło, wyszło – złapała go za penis. – Lepiej się ogarnijmy. Skoczę pod prysznic.
***
Wszyscy byli już na zewnątrz. Słońce zdążyło się nieco przesunąć ku zachodowi, ale wciąż było dosyć ciepło. Lekki podmuch wiatru przyszedł od pobliskiej góry. Był suchy i niósł ze sobą zapach polnych kwiatów. Przed domem zauważyli samochód. Polonez truck był nieco pordzewiały. Gołym okiem było widać, że swoje dobre lata miał dawno za sobą.
– To pewnie syn Mirandy, przywiózł silnik do łodzi – Robert obszedł pojazd dookoła. – Przejdziemy się nad jezioro?
Ruszyli niespiesznie ścieżką wydeptaną w trawie. Minęli stodołę. Za nią droga prowadziła prosto do lasu. Drzewa przesłaniały niebieskie niebo, leśna ściółka wydzielała soczysty aromat. Było też nieco chłodniej. Przeszli jeszcze niecałe trzysta metrów i ich oczom ukazało się jezioro. Niebo odbijało się w wodzie, przez co ta, wydawała się niebieska. Kilka chmur nie było w stanie zepsuć wrażenia.
Przy koślawym drewnianym pomoście zauważyli kogoś. Właśnie schodził z niedużej łódki, która okazała się starą łajbą na wiosła, do której dosztukowano silnik. Nie było pewności, że w ogóle pomieści siedem osób. Czarną farbą, ktoś wypisał nazwę; Miranda.
– No proszę, ktoś tu ochrzcił tę łupinę swoim wyimaginowanym imieniem – Agnieszka uśmiechnęła się.
– Widzieliście tego gościa? – Wiktoria czuła, że robi jej się słabo. Pozostali spojrzeli w stronę syna właścicielki pensjonatu.
Trudno było określić jego wiek. Był wysoki, zwalisty, po prostu potężny, w naturalny sposób. Natomiast uwagę zwracała jego zdeformowana głowa w kształcie cebuli. Miał twarz niemowlaka. Jego wygląd wzbudzał strach, wstręt i współczucie. Ubrany w znoszone ogrodniczki i szarą koszulkę na ramiączkach, zbliżył się do nich niezdarnym krokiem. Był wyższy nawet od Łukasza, który miał metr osiemdziesiąt.
– Silnig dobry – głos brzmiał, jakby ktoś darł prześcieradło. – On dobry... silnig... – wskazał wielkim paluchem w stronę łódki.
Przez chwilę wszyscy zaniemówili.
– Dzięki – Robert jako pierwszy się otrząsnął, być może dlatego, że jemu najbardziej zależało na łódce, która zresztą okazała się sporym rozczarowaniem.
Chłopak pokiwał głową z uśmiechem, minął ich i ruszył, a raczej poczłapał w stronę domu. Przez dłuższą chwilę milczeli, odprowadzając go wzrokiem. Byli na tyle wstrząśnięci jego wyglądem, że przez chwilę nie słyszeli śpiewu ptaków, ciepłego wiatru i wilgoci jeziora unoszącej się w powietrzu.
– Co to było? Ja pierdolę – Janek rozczochrał włosy na głowie. – Dobrze widziałem? To jakiś mutant?
– Nie mów tak – upomniała go Sylwia.
– To syn właścicielki. – Rzucił Robert zupełnie bez potrzeby.
– W niczym nie przypomina Mirandy – Janek spojrzał na niego, wciąż miał oczy jak pięć złotych.
– Co, nie jest dość seksowny? – w głosie Agnieszki słychać było zjadliwą nutę.
– Aga, przestań – Wiktoria spojrzała na koleżankę zaskoczona jej reakcją.
– Przestańcie wszyscy – Robert postanowił uciąć jałową dyskusję. – Mamy tu jednego zdeformowanego gościa. Koleś przywiózł silnik. Nie wiem, jakim cudem dostał prawo jazdy, ale bądź co bądź, jest pomocny. Chyba nie będziemy z jego powodu skakać sobie do gardeł?
– Gość jest wielki jak cholera, lepiej, żeby był pomocny. Wyobrażacie sobie takiego dauna, kiedy wpada w złość? – Wiktor powiódł wzrokiem po wszystkich. – Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak wygląda jej córka.
– Nie pomagasz chłopie – skarcił go wzrokiem Robert. – Lepiej rzućmy okiem na łódkę.
Obejrzeli łódkę, ale atmosfera wyraźnie przygasła. Wiktoria wciąż miała przed oczami obraz zniekształconej głowy chłopaka. Coraz bardziej czuła się tutaj źle. Po prostu nie czuła się bezpiecznie, choć nie potrafiłaby wskazać konkretnego powodu. Na jej odczucia składała się cała seria drobnostek. Upiorny wystrój domu, z jego trofeami, właścicielka z dziwnym błyskiem szaleństwa w oku. Wydawała się jej drapieżna, a później ten wielki chłopak z głową w kształcie cebuli. Spojrzała na brata, który nie podszedł do łódki, tylko stał z boku i przyglądał się okolicy.
– Co o tym wszystkim myślisz?
– Słabe – jak zwykle, okazał się wyjątkowo pomocny.
Powoli schodzili z pomostu. Słońce osunęło się na zachodnim skrawku nieba. Łódka kołysała się na spokojnych falach jeziora, otoczonego zewsząd lasem. Robert wysunął się na czoło, wbił ręce w kieszenie i spojrzał w niebo, po czym zwrócił się do reszty.
– Pewnie zaraz zacznie się ściemniać. Co powiecie na ognisko?
– Tutaj? Nad jeziorem? – Wiktoria poczuła chłód na ramionach, nie była pewna, czy to wiatr, czy dreszcz wywołany niepokojem.
– To niezła miejscówka, skoczymy tylko do domu, zabierzemy, co trzeba, i gotowe.
Po dwudziestu minutach wrócili nad jezioro. Zebrali drzewo z lasu, przygotowali siedziska z koców i po chwili ogień wystrzelił w górę. Robert przyniósł ze sobą zgrzewkę piwa, Wiktor kolejną, a Janek wyjął z kieszeni zioło. Mieli ze sobą kiełbasy, które dała im Miranda. Słońce stopniowo znikało, rozpalając niebo na zachodzie czerwoną łuną. Po trzydziestu minutach jedynym źródłem światła był ogień, z paleniska.
***
Łukasz został sam. Pozostali zabrali się do pensjonatu pięć minut wcześniej. Chłopak siedział, wpatrując się w ogień. Dorzucił kilka drew. Co za porażka, siedzieć z tą bandą gówniarzy. I co w ogóle Wiktoria widziała w tym kolesiu? Przecież gołym okiem widać, że to lanser. Ale syf. Wyjął skręta, który zostawił mu Janek i zaciągnął się. W dodatku musiał obiecać rodzicom, że nie będzie wszczynał burdy, dopóki to nie będzie konieczne. Na co oni liczyli, że koleś będzie się dobierał do Wiki przy nim? Przez chwilę wyobraził sobie taką scenę. Uśmiechnął się pod nosem. Przefasonowałby mu tę uśmiechniętą buźkę, jak się patrzy.
Nagle usłyszał trzask suchej gałązki. Odwrócił się w stronę ścieżki. Ktoś się zbliżał, ale oślepiony blaskiem ognia, dostrzegał tylko czarną ścianę lasu. Po chwili zobaczył kobietę. Wciąż miała na sobie sukienkę z lat siedemdziesiątych. Podeszła do ognia i uśmiechnęła się do niego.
– Mogę? – wskazała na złożony w kostkę koc, leżący niedaleko Łukasza. Chłopak skinął głową bez słowa. – Nie ma to, jak ognisko nad jeziorem, co? – zagaiła.
– Może być – spojrzał na jej zgrabne nogi, przynajmniej nie była taka chuda jak te wszystkie koleżanki Wiki.
– Poczęstujesz mnie? – kobieta wskazała na skręta.
Podał jej go, a ona zaciągnęła się kilka razy. Wpatrywali się w ogień. Drewno strzelało, krzesząc iskry w czarne niebo. Zrobiło się nieco chłodniej, ale od ognia biło przyjemne ciepło. W nocnej ciszy było słychać szept jeziora, kiedy jego fale obmywały brzeg. Miranda przyjrzała mu się uważnie. Jej wzrok pełzał po chłopaku jak ogień po grubych polanach. Zaciągnęła się jeszcze raz i oddała skręta.
***
Agnieszka miała na sobie jedynie majtki i dla równowagi, założyła bawełnianą koszulkę ojca, która sięgała jej niemal kolan. Z przodu widniał napis: MixCar, najlepszy salon samochodowy w mieście. Była wstawiona i trochę upalona, ale to nie zmieniło jej stosunku do Janka. Chłopak zgasił światło, wskoczył do łóżka i od razu wyciągnął ręce w jej stronę.
– Ej, weź się, dobra?
– O co ci chodzi? Przecież jesteśmy już razem od miesiąca – mówił wolno, czuł się upalony i liczył, że dzięki temu, spisze się na medal. Nie miałby nic przeciwko, gdyby Aga rozniosła po koleżankach, jak dobrze się pieprzy.
– I twoim zdaniem, to długo?
Zamyślił się chwilę.
– Miesiąc, to od chuja czasu. Pewnie, że tak. – Znowu spróbował złapać ją za tyłek.
– Spieprzaj – zerwała się gwałtownie i usiadła na łóżku. – Nie mam ochoty, rozumiesz?
– Jak to? – chłopak również usiadł. – Ale nie masz ochoty dzisiaj, czy w ogóle nie masz ochoty, ze mną...
– Szczerze?
– Szczerze...
– Wiesz co? – dziewczyna westchnęła, jakby zeszło z niej powietrze. – Myślę, że nic z tego nie będzie.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Księżyc rzucał widmową łunę na podłogę i część łóżka. Przez uchylone okno słychać było odgłosy nocnego życia, które toczyło się gdzieś tam, w lesie. Oboje trwali nieruchomo w swoich pozach, aż chłopak zerwał się na nogi.
– Straszna z ciebie pizda, wiesz?
– Słucham? – Agnieszka nie mogła uwierzyć, w to, co usłyszała.
– Po kiego grzyba zawracałaś mi dupę, skoro nie chciała się ze mną pieprzyć?
– Nie wierzę własnym uszom – dziewczyna również zeszła z łóżka. Czuła jak napinają jej się wszystkie mięśnie. – To ja ci zawracałam dupę? A kto za mną latał jak na sranie? Kto się łasił jak bezpański pies? Ty gnojku wstrętny...
– Trzeba było od razu spuścić mnie na drzewo, a nie dawać nadzieję.
– Wiesz co? Najlepiej będzie, jak sobie stąd pójdziesz. Nie mogę na ciebie patrzeć.
– Żebyś kurwa wiedziała, że sobie pójdę.
Chłopak podszedł nerwowym krokiem do stołu, gdzie na krześle rzucił wcześniej spodnie i koszulkę. Ubrał się pospiesznie, wyjął z szafy plecak, zarzucił na ramię i ruszył w stronę drzwi. Agnieszka cały czas odprowadzała go wzrokiem, czuła jak rośnie jej ciśnienie. Jeśli ten skurwiel szybko stąd nie zniknie, nie ręczę za siebie, pomyślała. Wreszcie Janek złapał za klamkę i uchylił drzwi.
– Ty... – odezwał się wściekłym, ale ściszonym głosem. – A może ty chciałaś w rzeczywistości być po prostu bliżej Wiktora, co?
– Pojebało cię? – niemal zaparło jej dech w piersiach. Skąd ten kretyn wpadł na taki pomysł? Przecież to absurd.
– Te wasze wojenki, dogryzanie i całe to gówno... – wyciągnął w jej stronę palec – coś mi się wydaje, że od początku masz na niego smaka.
– Jesteś niespełna rozumu, wiesz o tym? Wypierdalaj stąd w podskokach albo – podeszła do stołu i złapała wieszak, nic lepszego nie było pod ręką – nie ręczę za siebie.
– Suka.
– Pojeb.
Drzwi zamknęły się i Agnieszka została sama. Jej piersi unosiły się i opadały. Była wytrącona z równowagi. Przez kilka minut krążyła po pokoju z wieszakiem w ręce. Co za gnojek. Najchętniej połamałaby ten wieszak na jego tępym łbie. Od początku wiedziała, że z tego nic nie będzie i teraz się zastanawiała, po jaką cholerę w ogóle się w to pakowała, z takim leszczem? Sama była sobie winna.
***
Janek niemal wybiegł na dwór. W powietrzu unosił się zapach ziół i lasu. Zatrzymał się obok poloneza, oparł o niego plecami i wyjął skręta. Musiał zapalić. Ta dziwka tak go wytrąciła z równowagi, że cały chodził. Przez chwilę przyszło mu do głowy, żeby pójść nad jezioro. Może Łukasz wciąż tam siedzi? Koleś był dziwny, ale wolał już jego towarzystwo. Zaciągnął się i już był zdecydowany, żeby pójść ścieżką w las, kiedy usłyszał, że ktoś się zbliżał. Rozejrzał się dookoła.
Niemal podskoczył, kiedy tuż obok pojawiła się dziewczęca postać. Niemal zmaterializowała się z niczego. Może to przez trawę, nie był pewny. To musiała być córka właścicielki. Najgorsze było to, że miała na twarzy maskę, taką jak noszą hokeiści. Tyle że starą i przybrudzoną. Dziewczyna wzrostem dorównywała chłopakowi. Nie mógł powiedzieć, że była gruba, ale z pewnością potężna. Uda miała masywne i mocne, a piersi... jeszcze większe niż matka. Chyba jednak mógł ją nazwać grubą.
– Hej, co ty tu robisz w nocy? – wypuścił dym, starając się, żeby nie poleciał jej prosto na dziwną maskę.
– Ja być... być tu...
Nagle w jednej sekundzie Janek przypomniał sobie o jej dziwnym bracie. Uderzył się w głowę. No pewnie. Przecież skoro koleś wygląda jak potwór, z nią też musi być coś nie tak. Nie miało to już dla niego tak dużego znaczenia, jak wtedy, nad jeziorem. Nagle przyszło mu coś do głowy.
– Chcesz spróbować? – wyciągnął skręta w jej stronę. Dziewczyna trochę się wahała, ale po chwili wyciągnęła rękę. Kiedy już trzymała go kciukiem i palcem wskazującym, drugą dłonią sięgnęła do maski. Jak tylko zobaczył jej twarz w blasku księżyca, drgnął.
Dziewczyna wydawała się pozbawiona warg, przez co jej zęby zdawały się wyszczerzone jak w trupiej czaszce. Z nosem również coś było nie w porządku, był wielkości paznokcia, praktycznie majaczyły w tym miejscu same dziurki. Nie wykluczone, że w dziennym świetle, mógłby zobaczyć przez otwory jej zatoki. Dziewczyna zaciągnęła się dwa razy. Starał się nie patrzeć. Ostatecznie oddała mu skręta i założyła maskę, za co był jej wdzięczny.
– Lepiej tego nie ściągaj – parsknął nagle śmiechem. Zioło było pierwszorzędne. Spojrzał na jej piersi. Dopiero teraz zauważył, że dziewczyna nie ma na sobie stanika. Sutki napierały na materiał jak szalone. Zaczął się zastanawiać, przecież skoro ta dziewczyna jest taką samą kretynką jak jej brat...
Wyciągnął rękę i złapał ją za pierś. Dziewczyna zarżała śmiechem, aż jej się trzęsły ramiona. Dobra jest, pomyślał i ścisnął jej wielką, ciężką pierś. Palcami wymacał duży nabrzmiały sutek. Stanął mu i to jak wszyscy diabli. Przytrzymał skręta w ustach i zaczął pieścić ją obiema rękami.
– yyyyhyyyy... lubić? Ty lubić?
– Pewnie, że lubię – uśmiechnął się do niej. Sam już nie był pewny, czy to przez trawkę, czy miała takie ekstra gąbczaste cycki. Tarmosił je coraz mocniej. Nagle przypomniał sobie, co powiedziała Miranda, tuż po ich przyjeździe: Jest tutaj jeszcze moja córka, również do waszej dyspozycji. No pewnie, że też nie skumał od razu.
Nagle dziewczyna złapała go za nadgarstek. Spojrzał na nią zaskoczony. Przez głowę przemknęło mu, że może nie jest tak ograniczona, jak sądził, ale po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech. Córka Mirandy wsunęła dłoń chłopaka pod sukienkę i po chwili poczuł jej włosy łonowe. Majtek też nie nosi, pomyślał zachwycony.
– Macanko, co? – uśmiechnął się jak ostatni kretyn i przełknął ślinę. – Lubisz, to? Lubisz... pewnie, że tak... – zaczął pocierać waginę, aż ta zrobiła się wilgotna.
– yyyhyyy lubi...
Stali tak chwilę, po czym dziewczyna złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Poszli w stronę stodoły. W środku paliła się jedna słaba żarówka, rzucająca mdłe pomarańczowe światło, tworzące niewielki jasny okrąg w dużym ciemnym pomieszczeniu. Jego towarzyszka szybko położyła się na rozsypanym niedbale sianie, rozłożyła nogi i zacharczała coś niewyraźnie. Janek od razu złapał rozporek i nerwowymi ruchami uwolnił przyrodzenie. Uklęknął między jej nogami. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.
***
Łukasz zerknął na Mirandę. Miała na nogach brązowe pończochy, miniówka nie zasłaniała ich nawet w połowie. Kobieta uśmiechała się do niego. W blasku ognia, po jej twarzy przemykały cienie, sprawiając, że w jednej chwili wyglądała seksownie, a w innej drapieżnie i nieprzystępnie. Miała w oku dziwny błysk. Zioło Janka działało, chłopak czuł się doskonale. Był odprężony i po rozszerzonych źrenicach swojej towarzyszki, wiedział, że ona również jest w objęciach haju. Czerwony języki ognia, pełzały po jej zgrabnych nogach.
– Jesteś inny niż twoi przyjaciele – jej głos brzmiał inaczej, był bardziej melodyjny, gładki jak aksamit.
– To nie są moi przyjaciele – jeszcze nie wypowiedział tylu słów, odkąd tutaj przyjechał, ale wolał się odciąć od tego stada baranów. Poza tym Miranda wydawała mu się cholernie zmysłowa.
– To widać – uśmiechnęła się, położyła dłonie na udach i przesunęła w taki sposób, że sukienka podwinęła się jeszcze wyżej. Zobaczył koronkowe zakończenie pończoch.
Chłopak poczuł, że serce zaczyna bić mu mocniej. Krew również nie woda, popłynęła szybciej. Nie mógł oderwać wzroku od jej nóg. Prześlizgnął się wzrokiem od stóp, po biodra kobiety. Nagle poczuł na sobie jej powłóczyste spojrzenie.
– Podoba ci się?
Nie zrozumiał. Zrobił głupią minę, a ona uśmiechnęła się do niego ciepło.
– Pytam, czy podoba ci się to, na co patrzysz... tak zachłannie...
– Nie, ja...
– Przestań głuptasku – niespodziewanie rozchyliła nogi, głaskała dłońmi wewnętrzną stronę ud i mógłby przysiąc, że dotyk własnych rąk, sprawia jej przyjemność. Między udami dostrzegł kępkę rudych włosów. – I co powiesz?
– Podniecasz mnie – wychrypiał niezrozumiale, zabrzmiało to trochę, jakby się skarżył.
– Naprawdę? – obróciła się tak, żeby nie mieć przed nim żadnych tajemnic. Pomiędzy rozchylonymi lubieżnie nogami, zauważył lśniący srom. Palce kobiety zbliżyły się do nabrzmiałych warg. Na jej ustach pojawił się uśmiech, kuszący i wulgarny zarazem. – Myślisz, że taki samczyk jak ty, mógłby tutaj coś zdziałać?
Łukasz widział, jak Miranda rozchyla wargi palcami. Zobaczył różowe lśniące ciało i jej palec, który zanurzył się w ciasnej, mięsistej jamie. Twarz zapłonęła mu z pożądania, poczuł, że zasycha mu w gardle, a w spodniach pojawiła się twarda bruzda.
– Chciałbyś spróbować? – zapytała, nie przerywając pieszczoty własnym palcem. – Chciałbyś go tutaj włożyć? – dla podkreślenia swoich słów, kilka razy powoli zanurzyła palec w pochwie, przyglądając mu się uważnie. Na jej twarzy pojawiło się podniecenie. – Chciałbyś poczuć, jaka jest soczysta?
Pokiwał głową, nie mógł wykrztusić słowa. W bokserkach czuł pulsowanie, przyprawiające go o zawrót głowy. Jedyne czego pragnął, to wyjąć penis i wejść w nią najgłębiej jak się da. Puściła mu buziaka, co przyjął za przyzwolenie, wstał i rozpiął rozporek. Na jednej z pończoch poszło jej oczko. Przez chwilę stał, masturbując się i przyglądając, jak kobieta pieści się palcem. Kiedy wyjęła palec, cały lśnił, odbijając blask ognia. Przyklęknął między jej udami, a ona włożyła mu palec w usta, pozwalając mu wyssać cały śluz.. Ssał jak szalony. Miał wrażenie, ze spierzchły mu usta. Zsunął skórę napletka tak mocno, że aż zabolało, ale ten ból tylko zwiększył jego apetyt. Żołądź spuchła mu do tego stopnia, że rozłożyła się jak kapelusz cholernego grzyba.
Miranda jeszcze raz zamoczyła palec, po czym zwilżyła swoimi sokami jego spierzchnięte wargi, jakby to była pomadka. Przywarł czerwoną, nabiegłą krwią główką do miękkiego sromu. Kobieta była mokra i rozpalona, jakby z jej waginy buchał żar. Kobieta odchyliła się w tył, wspierając się rękami o ziemię. Wszedł w nią z otwartymi ustami i językiem na wierzchu. Nie był tego świadomy. Tak bardzo jej pragnął. Przyjęła go z aprobatą i uśmiechem na ustach, syczała przy tym, jak wąż. Jej twarz zmieniała się jak w kalejdoskopie. Przybierała kolejne maski. Pożądanie, wyuzdanie, czułość i szaleństwo. Wszedł w nią cały. Zanurzył się po same jądra, w mięsistym wnętrzu kochanki. Wilgotne, zagadkowe wnętrze Mirandy wiło się na sztywnym prąciu, zaciskało na żołędzi, ocierało o twardy korzeń chłopaka. Lędźwie poruszały się rytmicznie, jakby chciała, żeby w jednej chwili zwiedził każdy zakamarek gościnnej waginy.
Kiedy Łukasz zamknął oczy, odniósł wrażenie, że kobieta wręcz tańczy na jego przyrodzeniu, a był to cholernie zmysłowy taniec. Wydawało mu się, że im bardziej jego męskość kamieniała i twardniała, tym bardziej jej ciało stawało się miękkie i soczyste. Wbił się w nią do samego końca i przez kilka minut w ogóle nie wyjmował penisa. Pozwalał jej pieścić się w magiczny, cudowny sposób. Spojrzał na nią. Oczy kobiety zdawały się płonąć. Być może odbijał się w nich ogień, ale nie był tego pewny. Poruszała się niemal niezauważalnie, a mimo to drżał na całym ciele, czując delikatną napiętą skórę pochwy, ocierającą się o penis.
Nagle kochanka zatrzymała się, dało się wyczuć jej fizyczne napięcie, wyczekiwanie na coś, po czym przez jej ciało przemknął prąd. Czuł to tak wyraźnie, jak czuł ziemię pod kolanami. Kobieta zdawała się w kurczyć w sobie, jej pochwa zacisnęła się na prąciu, czuł, jak pulsuje, całe jej ciało zdawało się rozedrgane, z oczu popłynęło kilka łez, a na twarzy pojawił się grymas, który łatwo można pomylić z cierpieniem. Niemal w tym samym momencie, kiedy zadziwiający paraliż puścił ciało Mirandy, chłopak poczuł, jak coś ciepłego oblewa mu penis. Kochanka zalała go ciepłą falą soków, obmyła śluzem obolałą męskość.
Zaczął się z niej wysuwać. Robił to powoli, ostrożnie i poniekąd niechętnie. Kiedy ostatecznie główka wyskoczyła, wagina cmoknęła, zamykając się za nim. Na wilgotnym penisie poczuł podmuch wiatru. Kobieta sięgnęła dłonią. Wsunęła penis pod pończochę, na swoim udzie. Delikatnie głaskała żołądź otuloną delikatnym, cienkim materiałem. Robiła to tak długo, aż chłopak zaczął jęczeć coraz głośniej. Wreszcie wystrzelił w chwili, kiedy opuszkami palców pocierała jego główkę, dokładnie w miejscu skąd wystrzeliło nasienie. Moment wytrysku był tak intensywny, że pociemniało mu przed oczami. Po chwili pod pończochą zebrała się wielka gęsta biała plama.
***
Janek odnalazł raj. Znajdował się na wyciągnięcie ręki, między masywnymi udami dziewczyny w masce. Był tak podniecony, że nie usłyszał, kiedy zaskrzypiały drzwi stodoły. Nieoczekiwanie poczuł czyjeś mocne ręce, które pochwyciły go i po chwili leciał w powietrzu jak szmaciana kukła. Boleśnie zderzył się ze ścianą. Aż pociemniało mu w oczach. Upadł na klepisko. Przez chwilę nic nie widział. Słyszał tylko szalony śmiech niedorozwiniętej kochanki i złowrogie powarkiwania. Pomimo szoku, błyskawicznie zrozumiał, że to mutant znad jeziora.
Szybko odzyskał wzrok, choć ostrość pozostawiała wiele do życzenia. W powietrzu unosił się zapach siana, żywicy i starego drewna. Chłopak wyciągnął rękę w stronę napastnika, jakby chciał się w ten sposób osłonić, lub zaprotestować. Najbardziej niepokoił go widok młotka, który tamten ściskał w dłoni. To był duży młot, choć w łapie zdeformowanego człowieka, mógł się wydać nieszczególny.
– Nie... nie... to nieporozumienie...
Dziewczyna zdążyła się podnieść. Nawet się nie otrzepała z resztek siana. Wielkolud w ogrodniczkach podszedł do Janka. Jego abstrakcyjna twarz, wyglądała przerażająco, kiedy wykrzywiał ją grymas wściekłości. Wyszczerzył zęby.
– Ubić!... Ubić!... – wychrypiał niezrozumiale.
– Ty ubić! – klasnęła w ręce dziewczyna w masce.
Wszystko wydarzyło się błyskawicznie. Kiedy napastnik znalazł się na wyciągnięcie ręki do chłopaka, masywny młot poszedł w ruch. Siła z jaką stal uderzyła w twarz Janka, wyrwała mu żuchwę z zawiasów. Ból eksplodował mu w mózgu, aż go oślepiło. Początkowo nie wiedział, gdzie został trafiony, ale szybko zrozumiał, że nie potrafi mówić. Z wargi ciekła mu ślina i krew. Adrenalina i szok zaciemniły mu jasne myślenie, ale mimo to, był świadomy, że coś z jego twarzą jest nie tak. Coś było kurewsko nie tak. Wypluł coś jakby kilka kamyczków. Czy to zęby? Myślał gorączkowo. Zanim się spostrzegł, kolejne uderzenie, tym razem w głowę, powaliło go na ziemię. Potężny błysk światła rozjarzył mu się przed oczami, po czym zaczął gasnąć. Chłopaka pogrążała ciemność. Wielkolud wziął zamach i na głowę spadł kolejny cios.
– Głodna ja... głodnam... – dziewczyna szarpnęła za rękaw brata, który odwrócił się do niej i pogroził jej palcem.
– Mama... oprawić... mama...
Wielkolud złapał nieboszczyka za nogi i zaczął go ciągnąć po podłodze. Zmiażdżona głowa znaczyła krwisty szlak. Jego siostra ruszyła przodem, podeszła do drzwi, które prowadziły do wewnętrznego pomieszczenia w stodole i zapaliła światło. Rozebrali ofiarę do naga. Nogi trupa zostały związane, syn Mirandy zawiesił Janka na haku i podciągnął do góry, w taki sposób, że ciało zwisało głową w dół. Znaczy, tym co zostało z głowy. Dziewczyna przyniosła cembrowaną miednicę. Wielkolud podał jej nóż, którym wykonała głębokie nacięcia i ustawiła miednicę w taki sposób, żeby spływała do niej krew. Obydwoje wiedzieli, że matka nie lubi, kiedy marnuje się porządne mięso. Szczególnie że mieli w domu dodatkowe gęby do wykarmienia.
***
Jadalnia znajdowała się na parterze, w tej części domu, która niegdyś była chlewem. Urządzono ją w podobnym stylu, co resztę, czyli znalazło się kilka poroży, starych zdjęć i zmęczony, wytarty dywan. Przez okno zaglądało słońce, rzucało srebrzyste refleksy na ceracie stołu, przy którym siedzieli przyjaciele. W powietrzu czuć było zapach dobiegający z kuchni.
– Witam, moi drodzy – kobieta uśmiechnęła się do gości, niosąc na tacy śniadanie. – Jak minęła pierwsza noc, w pensjonacie Mirandy? – rzuciła wymowne spojrzenie na Łukasza, który spuścił wzrok na ceratę i starał się nie uśmiechnąć.
– W porządku – wymamrotali.
– Jedzcie jajecznicę. Tłuszcz i bekon domowej roboty, palce lizać. – Ustawiła talerze na stole, chwilę się im przyglądała, aż w końcu podeszła i zatrzymała się przy Łukaszu. – Szczególnie ty byczku – uśmiechnęła się. – Taki wielki chłop, potrzebuje dobrze zjeść. – Jeszcze raz przyjrzała się każdemu z osobna i wszystkim razem, po czym zostawiła ich samych sobie.
Przez chwilę jedli w milczeniu. Czuli się skacowani po wczorajszym ognisku. Wiktoria grzebała widelcem w jajecznicy. Wzięła drobny kęs i długo żuła, po czym znowu zaczęła przewracać jajecznicę na talerzu.
– Dziwnie smakuje – zauważyła, rozglądając się po pozostałych. – Nie wydaje wam się?
– Jest ok – Łukasz miał pełne usta.
– Agnieszka, a gdzie jest Janek? – Sylwia siedziała naprzeciwko koleżanki, spojrzała na nią pytająco.
– Nie mam pojęcia, tu go raczej nie ma.
– Co to znaczy? – Robert również na nią spojrzał.
– To znaczy, że go tu nie ma. Widzicie go gdzieś? – Agnieszka rozejrzała się teatralnie dookoła. – Bo ja nie.
– Chcesz powiedzieć, że nie spał z tobą w pokoju? – Wiktoria odstawiła widelec, straciła apetyt. Wydawało się jej, że jajecznica dziwnie pachnie, była mdła i coś jakby słodkawa.
– Nie, nie spał.
– Aga, co się dzieje? – Sylwia sięgnęła po szklankę i spróbowała herbaty.
– Zerwałam z nim.
– Kiedy? – zapytali niemal jednocześnie.
– W nocy, jak wróciliśmy do pokoju.
– Nic z tego nie rozumiem – Wiktoria bawiła się solniczką. – Pokłóciliście się?
– Mhm... – przytaknęła Agnieszka, miała pełne usta.
– I co, poszedł sobie? – Robert sięgnął po pajdę chleba z masłem. – Tak po prostu?
– Wziął plecak i poszedł. Prawdę powiedziawszy, gówno mnie to obchodzi. To dupek.
Zapadła cisza. Znajomi wymienili zakłopotane spojrzenia. Nie mieli pojęcia, co się wydarzyło w pokoju, więc nikt nie chciał zabierać głosu. Jednak fakt, że chłopak poszedł, nic nikomu nie mówiąc, wydawał się mimo wszystko dziwny. Dokończyli śniadanie, wymieniając ze sobą jedynie zdawkowe uwagi.
– Hej, może pójdziemy popływać tą łupinką, co? – Wiktor zdawał się mało przejęty zniknięciem Janka.
– Słucham? A... sam nie wiem. A Janek? – Robert sprawiał wrażenie zamyślonego.
– Co Janek? Przecież to nie jest dziecko, zresztą... nie dziwię mu się...
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Sylwia spojrzała na niego.
– To, że mu się nie dziwię, że nie wytrzymał z naszą królewną śnieżką... – spojrzał wymownie na Agnieszkę.
– Weź, się odpierdol, dobra? – wypaliła dziewczyna.
– Wiktor – upomniała chłopaka Sylwia.
– Aga – Wiktoria z kolei spojrzała na koleżankę z wyrzutem. – Nie zaczynajcie znowu.
– Lodowa suka – Wiktor wstał od stołu i wyszedł.
– Nie wytrzymam z wami – Sylwia również się podniosła, przez chwilę wahała się, nie wiedząc, czy zostać przy stole, czy pójść za swoim chłopakiem. – Zaczynam mieć was dość, was obu. – Ostatecznie wyszła z jadalni.
***
Stali wszyscy na podwórku przed domem. Dochodziła jedenasta, słońce lśniło na bezchmurnym niebie. Powietrze było czyste i rześkie. Wiatr słaby i ciepły. Idealna pogoda na piknik. Jednak wśród znajomych zapanowała lekko napięta atmosfera.
– Może jednak go poszukamy? – Sylwia rozejrzała się po pozostałych. – Wiecie, nigdy nic nie wiadomo.
– Nie przesadzaj – Wiktor zapalił papierosa.
– Nie przesadzam Wiktor. Łatwo ci mówić – spojrzała na niego z wyrzutem. – Mieszkamy w tej samej klatce. Znam dobrze jego rodziców. Jak im spojrzę w oczy, jeśli się okaże, że coś mu się stało, a my nawet go nie szukaliśmy?
– A co miało mu się stać? Pewnie poszedł lasem do drogi, złapał stopa i tyle go widzieli. Swoją drogą, musiałaś nieźle dołożyć do pieca – odwrócił się do Agnieszki. – Domyślam się, że potrafisz zaleźć facetowi za skórę.
– Pajac – skwitowała krótko zaczepiona dziewczyna.
– Zgadzam się z Sylwią – Wiktoria spojrzała na swojego chłopaka. – Co powiesz?
– W sumie... możemy podjechać do miasteczka i się rozejrzeć. Może gdzieś tam siedzi.
– Dobra, to kto jedzie? Wszyscy się nie zabierzemy, a nie ma sensu jechać na dwa samochody – Sylwia spojrzała na Wiktorię, która przytaknęła.
– Ja nigdzie nie jadę – Agnieszka wystawiła podbródek do przodu i zaplotła ręce na piersi.
– Łukasz, zostaniesz z nią? – Wiktoria spojrzała na brata niemal błagalnie.
– Bez szans – pokręcił głową chłopak. – Ty jedziesz, to i ja jadę – obiecał rodzicom jej nie spuszczać z oczu? Więc nie było o czym rozmawiać.
– Wiktor? – Sylwia spojrzała na niego pytająco.
– Zostanę, ale nie po to, żeby dotrzymywać jej towarzystwa – wskazał kciukiem Agnieszkę – ale dlatego, że uważam to za głupi pomysł.
– Oki, postanowione – Robert sięgnął do kieszeni, na szczęście miał kluczyki przy sobie. – Dziewczyny pakujcie się, jedźmy, zróbmy co mamy zrobić i idziemy nad jezioro.
Wiktor patrzył, jak wsiadają do wranglera. Usłyszał trzaśnięcie drzwiami i po chwili dżip ruszył, wyrzucając gródki ziemi spod kół. Chłopak odprowadził ich wzrokiem, aż zniknęli przesłonięci drzewami. Rozległa się cisza. Wyjął z tylnej kieszeni swoje okulary Les Specs i rozejrzał się dookoła.
– Niezłe, ile niby za nie dałeś?
– Dwieście pięćdziesiąt – skłamał, nie musiała wiedzieć, że kupił je w promocji. – Bo co?
Agnieszka uśmiechnęła się złośliwie, sięgnęła do kieszeni i wyjęła swoje okulary. Założyła je, spojrzała na niego i poprawiła na nosie środkowym palcem. Na uszminkowanych ustach pojawił się jeszcze szerszy uśmiech.
– Ray-Bany za pięć stówek, co powiesz?
– Gówno – rzucił rozeźlony, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę domu.
Poszedł do pokoju i wyjął zgrzewkę piwa spod łóżka. Uznał, że najlepiej będzie pójść nad jezioro. Napije się piwa, opali się, a jak go najdzie ochota, to nawet popływa łódką. Drażniło go, że Robert zawsze był kimś w rodzaju ojca chrzestnego, każdego wypadu. Kiedy wyszedł na zewnątrz, dziewczyny już nie było. Skierował się w stronę stodoły, minął ją bokiem i wszedł na ścieżkę prowadzącą w las.
W cieniu wcale nie było tak ciepło, jednak wystarczyło wyjść z lasu, a na brzegu już czekało na niego słońce. Niestety zauważył, że na pomoście leży Agnieszka. Buty położyła tuż obok siebie. Niech ją krew zaleje, że też musiała tu przyleźć. Podszedł do łódki i wszedł na nią. Otworzył piwo.
– Czego tu? – rzucił zaczepnie.
– Byłam tu pierwsza, to ty za mną łazisz.
– Niedoczekanie twoje – przyłożył puszkę do ust i napił się.
Jezioro było spokojne. Słońce odbijało się od wody, rażąc w oczy. Na szczęście miał swoje okulary. Szkoda, że ta dziwka miała Ray-Bany, marzył o nich od dawna, ale stary uparł się, że jak chce większe kieszonkowe, to musi się wziąć do roboty w salonie. Może w końcu się skusi. Choć, teraz kiedy ona miała je pierwsza, to trochę straciło sens. Wciągnął powietrze do nosa.
– Ej! – usłyszał Agnieszkę.
– Czego?
– No daj jedno, ale z ciebie kurwa dżentelmen – siedziała wsparta rękami o pomost, z głową odchyloną nieco w tył, w stronę słońca.
– Trzymaj – specjalnie potrząsnął puszką, po czym rzucił do dziewczyny.
Agnieszka nie podziękowała. Podniosła puszkę, złapała zawleczkę i otworzyła. Piwo wystrzeliło jej prosto na twarz i koszulkę. Zaniemówiła, zaciskając usta. Niemal połowa zawartości znajdowała się na niej. Czuła, że cała śmierdzi chmielem.
– Ty skurwysynu, zrobiłeś to specjalnie!
– Udowodnisz to? – zaśmiał się. Wyglądała jak zmokła kura. Zdjęła swoje okulary i ostrożnie odłożyła je na pomoście. Mrużyła oczy, kiedy na niego patrzyła.
Dłoń dziewczyny zacisnęła się na puszce i niespodziewanie rzuciła nią w jego stronę. Chłopak w ostatniej chwili odchylił głowę. Zrobił to na tyle mocno, że okulary spadły mu z głowy. Usłyszał ciche plum, i zobaczył je na dnie.
– Ty pizdo! – wrzasnął w jej stronę i zerwał się na nogi. Łódka się zakołysała.
– Jeleń!
– Zajebie...
Kiedy Agnieszka się zorientowała, że chłopak próbuje się wygramolić z łódki, wstała i ruszyła biegiem po pomoście. Odwróciła się przez ramię. Był już za nią. Ich kroki dudniły na koślawych, spalonych słońcem deskach. Pomost kończył się, dziewczyna odbiła się od ostatniej deski i skoczyła do wody na główkę. Wiktor niewiele się zastanawiając, skoczył kilka sekund po niej.
Woda była trochę chłodna. To jeszcze nie był sezon. Na szczęście adrenalina rozgrzewała go wystarczająco. Podtopi zdzirę, będzie miała nauczkę. Dziewczyna zawróciła i płynęła do brzegu. Widział, że nerwowo odwraca się za siebie co chwila, chcąc sprawdzić, jaki dystans ich dzieli. Chłopak przyspieszył.
Kiedy wyczuła, że dno jest w jej zasięgu, zaczęła się odpychać stopami. Po chwili była w wodzie do pasa. Gnojek był niecałe dwa metry za nią. Dyszała ciężko, próbowała biec, ale opór wody był koszmarny. Zupełnie jakby biegła w beczce wypełnionej smołą. Nagle wody miała już tylko po kolana. Zaśmiała się głośno. Brzeg był na wyciągnięcie ręki. Właśnie w tym momencie, desperackim odruchem Wiktor rzucił się do przodu. Złapał ją za nogi i dziewczyna straciła równowagę. Upadła, aż plusnęło głośno.
– Kurwa! – zaklęła, udało jej się jeszcze podczołgać na tyle, że głowę już miała na brzegu.
– Nic, z tego! – Wrzasnął, tuż za nią.
Wiktor przygniótł ją ciałem do dna. Z wody wystawała jej tylko głowa. Oboje dyszeli chwilę, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Próbowała się wyrwać, ale bezskutecznie.
– Ty głupia cipo! Mało mi nie zepsułaś okularów.
– Sam zacząłeś kutasie.
– Nienawidzę cię – pochylił głowę. Ich twarze dzieliło zaledwie dziesięć centymetrów. Woda kapała z niego prosto na jej twarz. Dziewczyna nieoczekiwanie splunęła. Przemył się wodą i przy okazji chlusnął w nią.
Nagle uświadomił sobie, że na niej leży. Byli tak blisko siebie, jak nie byli od wielu, wielu lat. Czuł jej zgrabne, dziewczęce ciało. Niespodziewanie przypomniał sobie scenę, kiedy jeszcze jako dwunastolatki w krzakach dotykali swoich genitaliów. Agnieszka była tak naprawdę pierwszą dziewczyną, z którą miał intymny kontakt. Nawet teraz, musiał przyznać, że jest ładna. Szkoda, że jej tak nienawidził. Uświadomił sobie, że ma erekcję i odskoczył jak oparzony. Nie chciał, żeby to wyczuła.
Wyszedł na brzeg, cały ociekał wodą i dopiero teraz uświadomił sobie, że to jeszcze nie lato. Nie czas na kąpiele w górskim jeziorze. Zaczął się trząść. Podszedł do miejsca, w którym wczoraj robili ognisko. Nadal leżało tam mnóstwo chrustu i drzewa. Obok kamieni, którymi otoczyli palenisko, znalazł zapałki. Zabrał się za rozpalanie ognia. Kątem oka dostrzegł, że dziewczyna szuka czegoś w wodzie.
Udało mu się. Patrzył na mikry płomień pomiędzy gałązkami. Pojawił się siwy gęsty dym. Pochylił się i zaczął dmuchać. Ogień stawał się coraz większy, aż wreszcie gałązki strzelały w płomieniach, dym z siwego zmienił się w błękitny i było go zdecydowanie mniej. Ognisko płonęło. Dorzucił kilka grubszych szczap. Zdjął koszulkę i spodnie. Miał na sobie tylko bokserki.
Agnieszka podeszła do ognia. Wyciągnęła rękę i podała mu okulary.
– Masz, żebyś nie narobił w gacie, z żalu. Nic im nie jest.
– Tylko dlatego jeszcze żyjesz – zauważył.
Dziewczyna drżała. Podeszła bliżej ogniska, wyciągnęła ręce i ogrzewała się chwilę. W tym czasie chłopak podszedł do łódki. Znalazł w niej szary koc zwinięty w rulon. Wrócił ze znaleziskiem i usiadł przy ogniu. Blondynka spojrzała na niego, na koc i z powrotem na niego.
– Ja też chcę, zimno mi jak cholera.
– Nie w tych ciuchach.
Przez chwilę się zastanawiała.
– Dobra, ale jak komuś kurwa powiesz, to ci wydrapię oczy.
– Możesz być pewna, że nikomu nie powiem. Nie ma się czym chwalić – odciął się.
Agnieszka zdjęła koszulkę, odsłaniając jędrne i wcale nie takie drobne jak sądził, piersi. Lekko się zaczerwieniła, kiedy wyczuła jego spojrzenie. Zabrała się za dżinsy. Było jej ciężko, ponieważ mokry materiał stawiał opór. Stała przy Wiktorze i kręciła tyłkiem, próbując zsunąć z siebie spodnie i czując się przy okazji jak kretynka. Wreszcie jej się udało. Chłopak rzucił okiem, miał nadzieję, że dyskretnie, na jej zgrabny tyłek. Sprężyste pośladki zdawały się unosić wysoko. Mokre majtki przylgnęły do ciała, szczególnie do wzgórka, na którym widział wyraźny malutki rowek w miejscy, gdzie łączy się srom.
Usiadła tuż obok. Chłopak okrył ją kocem, który nie był zbyt duży. Musieli się do siebie przytulić. Trochę to trwało, ale w końcu się przemogli. Siedzieli w ciszy, słuchając ptaków i popijając piwo z puszki. Poczęstował ją papierosem i po chwili zaciągali się wciąż bez słowa. Ubrania suszyły się tuż obok, ogień był naprawdę duży. Pachniało dymem.
– Wiesz, co mi się właśnie przypomniało? – dziewczyna odezwała się, przerywając ciszę, śpiew ptaków i szum fal rozlewających się na brzegu. Po raz pierwszy w jej głosie nie było słychać agresji.
– Co niby? – z kolei w jego głosie słychać było niepewność, czy atakować, czy nadszedł czas na mały rozejm.
– Pamiętasz jak wtedy... w krzakach...
Zapanowała pełna zakłopotania chwila. Przez chwilę każdy z nich z osobna odgrzebywał stare, nieco zatarte obrazy. Zupełnie jakby spotkali się po raz kolejny w przeszłości.
– Też to pamiętam.
– Wystarczyło, że cię dotknęłam i stawał ci na baczność – uśmiechnęła się, rumieniąc przy tym nieznacznie, choć to może efekt ogniska.
– Tobie nie miało co stanąć – również się uśmiechnął.
– Miałeś takiego małego fiutka – spojrzała na niego. – Pewnie dalej taki jest...
– Nie jest.
– Założę się, że tak... Wiktor mały fiutek.
– Sama sprawdź, jak taka jesteś mądra.
– Taki jesteś pewny siebie, bo wiesz, że nie sprawdzę? – patrzyła na niego wyzywająco.
– Jesteś tylko pyskatą blond pizdą.
– Straszny z ciebie zarozumiały skurwysyn, wiesz?
Wyczuł pod kocem ruch ręki. Nie był pewny czy to Agnieszka, czy może wiatr. Powietrze zdawało się gęstnieć. Oddychało mu się coraz ciężej. Zaschło mu w gardle, a w bokserkach czuł gorąc i pulsowanie.
– Na twoim miejscu, nie byłabym taka pewna...
Tak, to była jej ręka. Zdecydowanie. Sięgnęła ponad jego udem i skierowała się w dół. Przez cały ten czas patrzyła mu prosto w oczy. Mógł się mylić, ale jej wzrok wydał się mętny i wilgotny. Miała lekko rozchylone usta, a pomiędzy nimi, dostrzegł schowany język, jakby był gotowy do ataku. Jakby mogła nim ukąsić. Nagle poczuł dłoń dziewczyny na przyrodzeniu.
– Stoi ci – Agnieszka cofnęła rękę, na jej twarzy pojawiła się purpura. – Świnia...
– Nie sądziłem, że się odważysz – trudno było mu to przyznać, ale wolałby, żeby nie cofnęła ręki.
– Teraz staje ci na zawołanie?
– Nie po prostu... – wstydził się o tym z nią rozmawiać, ale jednocześnie wytworzyła się między nimi przestrzeń, jakiej już dawno nie było. – Zobaczyłem twoją cipkę. Masz mokre majtki i przykleiły się... wiesz...
– Tak? – ich twarze płonęły purpurą, ale żadne z nich nie chciało przerywać konwersacji.
– No...
– Chciałbyś jej znowu dotknąć? Jak kiedyś? – głos dziewczyny stał się cichy i nieśmiały.
– Tk... – odchrząknął. – Tak – poprawił się, coś ścisnęła go za gardło i miał trudności z mówieniem.
Zapadła cisza. Gdzieś niedaleko brzegu słychać było pluśnięcie. To ryba szukająca pokarmu. Zauważył pod kocem nieznaczny ruch. Szybko zrozumiał, że to Agnieszka zmieniła położenie nóg, umożliwiając mu tym samym... serce zabiło mu jak kościelny dzwon. Czuł, jak krew rozsadza żyły. Sięgnął dłonią. Położył ją na jej szczupłym udzie. Miała gładką, przyjemną w dotyku skórę. Przesunął rękę niżej. Kiedy dotarł do pachwin, dziewczyna jęknęła cichutko. Po chwili poczuł miękką bułeczkę, do której przykleił się materiał majtek.
Agnieszka przygryzła dolną wargę i westchnęła cicho. Oczy jej lśniły. Wzięła głęboki wdech. Czuła jego palce. Czuła je na sromie, do którego ciągle płynęła krew, wywołując mrowienie i pulsowanie. Momentalnie zrobiło jej się mokro. Spojrzała na niego.
– I co? – miała zmieniony głos. Cała była zmieniona.
– To już nie ta sama cipka, którą pamiętam... – on również brzmiał obco.
Poczuła, jak napiera palcami na wzgórek. Jak przesuwa opuszkiem palca wzdłuż rowka utworzonego przez jej wargi. Złapał ją bardziej zdecydowanie i potarł dłonią. Sutki pulsowały jej niewiarogodnie. Tam na dole, zebrały się soki. Poczuła falę gorąca, która zdawała się ogrzewać jego dłoń. Była ciekawa czy czuje ten żar.
– Jaka jest teraz? – niemal szepnęła.
– Teraz jest... – zacisnął dłoń na waginie, rozluźnił ucisk i potarł dłonią, jakby bawił się czymś intrygującym. – Bardziej seksy...
Zamknęła oczy. Na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Tym razem to ona sięgnęła dłonią i po chwili położyła ją na przyrodzeniu Wiktora. Zacisnęła na nim palce. Był jak skamieniały i zdecydowanie większy niż niegdyś. Przełknęła nerwowo ślinę.
– Jednak nie masz małego fiutka...
Czuł ciepło jej dłoni i palce badające jak bardzo sztywny jest jego penis. Potarła go z góry na dół, docierając do jąder, na których zaplotła palce. Ugniatała je chwilę, wywołując pulsowanie w żołędzi.
– Teraz to... – chciała mu patrzeć w oczy, kiedy mu to powie, ale się wstydziła. Nabrała powietrza w płuca i spojrzała na niego. – Teraz to... naprawdę... solidny kutas...
Masowali się dłuższą chwilę bez słowa.
– Wiktor... – szepnęła.
– Tak Agnieszka? – słodka dziewczęca dłoń wędrowała w górę i w dół, masowała go raz delikatnie, raz mocno. Doprowadzała go do szaleństwa.
– Czy chciałbyś... no wiesz...
– Nie wiem...
Odwrócili się do siebie. Ich tarze znalazły się zaledwie kilka centymetrów od siebie. Byli rozpaleni jakby mieli gorączkę. Lśniące oczy, spierzchnięte usta i głębokie oddechy. Zetknęli się czołami. Dyszeli na siebie wzajemnie. Ich oddechy były równie gorące, jak ciała.
– Chciałbyś go włożyć? Na chwilkę tylko...
– Chciałbym...
Nagle znieruchomieli i spojrzeli na siebie.
– Wiktor.
– Aga...
Rzucili się na siebie. Ich spierzchnięte usta złączyły się w mocnym zwarciu. Języki błyskawicznie zwilżyły suche miejsca. Całowali się jak szaleni, jakby przez te wszystkie lata, tylko na to czekali. Wiktor stracił równowagę. Koc zsunął się z nich, chłopak padł na plecy, a ona od razu na niego weszła, nie odrywając od niego ust. Usiadła kroczem na twardą wypukłość i zaczęła ocierać się o nią waginą. Czuła jak mięciutki wzgórek rozgniata się na sztywnym członku. Jej ciało było wygięte niczym fala. Drobny jędrny tyłek poruszał się nerwowo. Chciała go czuć. Intensywnie i mocno.
Wiktor miał zamknięte oczy. Pożądanie rozsadzało go od wewnątrz. Nie mógł kompletnie o niczym myśleć. Sięgnął ręką do bokserek i wyjął penis na wierzch. Agnieszka natychmiast sięgnęła do swoich majtek i odchyliła je nieznacznie. Na tyle, że mógł wsunąć członek pod wilgotny materiał. Jej cipka okazała się delikatniejsza niż jedwabne majtki. Cała ociekała śluzem i była gładko wygolona. Krew buzująca w żyłach chłopaka, zdawała się parzyć. Poczuł rękę koleżanki, kiedy złapała prącie i ściągnęła skórę z napletka. Pulsująca, gorąca żołądź natychmiast została otoczona ciepłym sromem. Usiadła na nim tak, że połowa główki była zanurzona pomiędzy pulchnymi wargami. Naparła waginą i zatrzymała się, kiedy żołądź znalazła się w przedsionku. Jeszcze jedno małe pchnięcie i wejdzie w nią.
– Czujesz... czujesz to? – jej głos zdawał się płaczliwy, jakby traciła nad sobą panowanie.
– Owszem...
– Kilka milimetrów i wejdziesz... Wiktor... – jęknęła. – Wiem, że nie powinniśmy...
– Wiem... – wysapał, choć pragnął tylko jednego. Pragnął znaleźć się w jej pochwie jak najszybciej. Inaczej, był tego pewny, za chwilę zwariuje z podniecenia.
– Czuję go... – jęknęła – czuję niemal w sobie... – poruszała biodrami, masując główkę i balansując na krawędzi. – Wiktor... – to już był błagalny ton. – Moja cipka cię pragnie – szepnęła – ja ciebie pragnę... – urwała nagle, po czym bardziej zdecydowanym głosem dokończyła. – Pieprzyć to.
W tym momencie dosiadła go z całą stanowczością. Ciężar ciała dziewczyny sprawił, że nadziała się na członek. Momentalnie wypełnił ją całą. Mrowienie, które wypełniło waginę, zostało częściowo zaspokojone przez twardy korzeń, który zaczął się w niej rozpychać, poruszać tam i z powrotem.
Wiktor jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znalazł się w innym świecie. Wśliznął się w mokre i miękkie ciało dziewczyny. Złapał ją za piersi. Sutki sterczały wręcz niemożliwie. Zaczął je ssać. Kąsać zębami. Pieścić językiem. Ugniatać rękami. Jego ręce błądziły po ciele blondynki, spragnione każdego centymetra jej ciała. Ścisnął drobne, jędrne pośladki, które skakały na nim w amoku. Czuł, że za chwilę eksploduje w nim wewnętrzna bomba.
Jedno po drugim, eksplodowali. Najpierw Agnieszka poczuła żołądź, która napęczniała niesamowicie i po chwili zalało ją ciepłe nasienie. Słyszała jęk, niemal krzyk Wiktora. Jeszcze kilka ruchów biodrami i mrowienie skondensowało się w niej tak bardzo, że poczuła, jakby ktoś nagle wylał na nią kubeł ciepłej wody. Żołądek skurczył się, podbrzusze zaczęło pulsować i orgazm rozlał się na jej ciało, paraliżując ją na chwilę. Oboje dostali niekontrolowanych drgawek.
***
Po trzech godzinach nieobecności, Robert zaparkował pod pensjonatem. Nigdzie nie było śladu Janka. Próbowali do niego dzwonić, w pensjonacie nie mieli zasięgu, ale w miasteczku nie było z tym problemów. Mimo to chłopak nie odbierał. Dobrze było w końcu rozprostować kości. Z domu wyszli im naprzeciw Wiktor i Agnieszka.
– Wszystko dobrze Misiu?
– Tak... – Wiktor czuł się fatalnie, patrząc w oczy dziewczynie.
Pocałowała go, a on poczuł się jeszcze gorzej. Nie pękaj, powtarzał w myślach. Nikt nic nie wie, to prawie, jakby się nic nie stało. Wyrzuty sumienia jednak męczyły go. Męczące myśli krążyły mu nad głową jak stado rybitw nad śniętą rybą. Złapał Sylwię za rękę.
– Szukaliśmy, nawet pytaliśmy na dworcu pekaesu. – Robert zapalił papierosa. – Skurwiel jakby się zapadł pod ziemię.
– Mówiłem, że to bez sensu – Sylwia przytuliła się do niego, co wcale nie poprawiało mu samopoczucia. Odruchowo zerkał na Agnieszkę, ale sprawiała wrażenie spokojnej. Aż dziw, że tak sobie z tym radzi.
– Jeśli wrócimy do domu i on tam będzie, nie odezwę się do gnoja przez najbliższe pół roku – Robert zaciągnął się i zamyślił. – Nie kurwa. Przez rok. – Splunął w ziemię.
Miranda przygotowała obiad. Dostali wątróbkę z cebulką, kompot i pajdy chleba ze smalcem i skwarkami. Za oknem, na niebie pojawiło się kilka nieszkodliwych obłoków. Były białe i pierzaste. Jedli w milczeniu. Słychać było tylko szczęk sztućców, czasem ktoś siorbnął, popijając kompot.
– Kurcze... – Wiktoria żuła malutki kęs. – Wszystko tutaj smakuje jakoś... sama nie wiem.
– No jak? – dopytywał się Robert. – Nie jest wcale takie złe.
– Nie wiem... nie smakuje mi.
– Przesadzasz.
– Ty nic nie czujesz? – Wiktoria spojrzała na Agnieszkę.
– Może trochę – blondynka wzruszyła ramionami. – Nic szczególnego.
– A ty? – spojrzała na Sylwię, która zaprzeczyła ruchem głowy. – Łukasz?
– Może być – miał pełne usta.
Pochyliła się nad talerzem i powąchała wątróbkę. Sama już nie wiedziała, w czym rzecz. Zjadła jedną, ale nie dała rady więcej i odstawiła talerz. Wyjęła z kieszeni batonik milky way, których kupiła kilka w miasteczku. Postanowiła poczekać na resztę, ale uznała, że nie tknie już niczego.
– Czas na odpalenie łódki – rzucił Robert, kiedy już byli na zewnątrz. – Co wy na to?
– Dobry pomysł – zgodził się Wiktor.
– Wolałabym wziąć najpierw prysznic – Sylwia spojrzała na swojego chłopaka, później na Roberta. – Może dajmy sobie pół godziny?
– Nie ma sprawy – organizator wyjazdu zgodził się i objął ramieniem Wiktorię. Łukasz spojrzał na niego w taki sposób, że chłopak jednak cofnął rękę. Dziewczyna posłała bratu zdegustowane spojrzenie. Rozeszli się do swoich pokoi. Słońce grzało jeszcze mocniej niż rano.
Sylwia wyjęła świeżą bieliznę z szafy. W pokoju było duszno. Poprosiła Wiktora, żeby otworzył okno. Zza ściany dobiegały ich stłumione odgłosy. Dziewczyna znieruchomiała i nasłuchiwała przez chwilę.
– Coś się stało? – Wiktor spojrzał na nią zaskoczony. Miała na sobie tylko majtki i stanik.
– To chyba Robert i Wiktoria.
– Myślisz, że się kłócą?
– Może to za dużo powiedziane, ale coś w tym stylu – dziewczyna podrapała się w ramię.
– Pewnie chodzi o tego mięśniaka – chłopak usiadł na łóżku.
– Trochę to bez sensu, że rodzice ją zmusili, żeby go ze sobą zabrać. Jak jakiegoś pieprzonego ochroniarza.
– Co zrobisz – sięgnął po papierosa i zapalił. – Takie życie. Koleś jest dziwny, ale bez tragedii.
– Nie widziałeś, jak spojrzał na Roberta przed chwilą? Nie spodobało mu się, że objął jego siostrę... wioska.
– Bo ja wiem? – zaciągnął się papierosem.
– Hej... już wiem. Ciebie to po prostu bawi – rzuciła oskarżycielskim tonem.
– Coś ty? – spojrzał na jej ciało. Była trochę drobniejsza od Agnieszki, ale nic jej nie brakowało. Skąd więc taka różnica w seksie pomiędzy nimi?
– Przyznaj się – pogroziła mu palcem, uśmiechając się lekko.
– W życiu – uśmiechnął się. Pewnie to chodzi o temperament. Gówno nie temperament, pokręcił głową. To zakazany owoc. To on tak działa. Nie powinien dotykać Agnieszki, dlatego było to tak cholernie podniecające.
– Chyba jednak tak. Drażni cię, że Robert zawsze wychodzi z inicjatywą, co? Założę się, że jest ci przykro, że występuje w roli tego, który decyduje, co robimy i gdzie robimy? Przyznaj się, masz teraz bekę, bo ten umięśniony padalec temperuje go co nieco.
– Czyżby? – podniósł się z łóżka i podszedł do niej. Wypuścił chmurę dymu w bok. Żeby nie dmuchnąć jej w twarz. – To żebyśmy się kochali w szafie, to też była inicjatywa Roberta?
Uśmiechnęła się, poczuła jego dłoń na swoim tyłku.
– Raczej nie. Czyli jednak potrafisz wyjść z inicjatywą, postaraj się bardziej – pocałowała go w policzek. – A jak tam z Agnieszką?
Zesztywniał. Tak cholernie ciężko było zachować pokerową twarz. Miał nadzieję, że mu się powiodło. Mimo to cofnął rękę z jej pupy. Zrobił dwa kroki w tył. Nie mógł nad tym zapanować.
– Jak to z Agnieszką – kurwa, będę się palił za to w piekle, pomyślał rozgorączkowany.
– Może powinniście spróbować się jakoś dogadać?
– Niby jak? – po jaką cholerę ona tak drąży temat? Teraz, tutaj, tak nagle?
– Jak dwoje dorosłych ludzi? Ej, już wiem. Zorganizujemy dzisiaj jakieś tańce i każemy wam zatańczyć razem wolny kawałek. Taniec zbliża ludzi.
Pewnie kurwa, a seks robi to jeszcze lepiej. Może od razu przyprowadź mi ją do łóżka, może się czegoś nauczysz. Momentalnie skarcił się za te obrzydliwe myśli. Nie chodziło o to, że był w Sylwii jakoś zakochany, ale po prostu nie zasługiwała na takie świństwo. Była w porządku.
– Głupi pomysł.
– Moim zdaniem dobry – ruszyła do drzwi, trzymając w ręce szampon i kosmetyczkę. – Misiu? – krzyknęła już z korytarza.
– Tak?
– Przyniesiesz mi ręcznik? Z tego wszystkiego zapomniałam.
– Idź, zaraz przyniosę.
Wiktor podszedł do szafy i wyjął różowy duży ręcznik frote. Złapał go i ospale wyszedł z pokoju. Czuł się naprawdę rozdarty. Z jednej strony miał świadomość jakie to podłe wobec Sylwii. Z drugiej strony, oboje nigdy nie deklarowali sobie jakiejś dozgonnej miłości. Było im ze sobą dobrze, ale bez szaleństw. Poza tym to co przeżył z Agnieszką, było tak niesamowite, że bał się, iż nad sobą nie zapanuje w krytycznej sytuacji. Najlepiej będzie, uznał, nie prowokować więcej sytuacji sam na sam z Agą i tyle.
Wszedł do łazienki i podał Sylwii ręcznik. Po chwili zamknął za sobą drzwi i ruszył korytarzem. Niespodziewanie jedne z drzwi prowadzących do gościnnych pokoi, otwarły się, pojawiła się w nich ręka i wciągnęła go do pokoju. Drzwi zamknęły się z cichym łoskotem. Agnieszka patrzyła na niego intensywnie.
– Słuchaj... odnośnie do tego, co dzisiaj między nami zaszło...
– Wiem Aga, naprawdę przepraszam...
– Nie, nie przepraszaj – położyła mu palec na ustach. – Sylwia nie może się o niczym dowiedzieć.
– Wiem – stała tak cholernie blisko, w dodatku pachniała wspaniale. Zdążyła już nałożyć delikatny makijaż. Kurcze, nie powinienem stać tak blisko. Poczuł erekcję.
– Niech to będzie nasza słodka tajemnica...
– Powiedziałbym, bardzo słodka Aga, bardzo.
– Było ci dobrze? – znowu ten melodyjny, uwodzicielski głos.
– To było złe i nie powinno się wydarzyć, ale prawda jest taka, że jeszcze czegoś takiego nie przeżyłem.
– Ani ja Wiktor. Ani ja.
Niespodziewanie rzucili się sobie w ramiona i zaczęli całować. To był namiętny, wilgotny pocałunek z języczkami i rękami błądzącymi po ich ciałach. Zwarli się błyskawicznie i równie szybko od siebie odskoczyli. Chwilę patrzyli sobie w oczy i oddychali głośno.
– Trzymajmy się od siebie z daleka, ok? – zaproponował bez przekonania.
– Masz rację. – Sięgnęła ręką w górę. – Zaczekaj, masz tu szminkę. – Starła ślad swojej szminki z jego ust.
Chłopak otworzył drzwi i był już jedną nogą na korytarzu.
– Wiktor – szepnęła, zatrzymując go wpół kroku. – Nadal ci przy mnie staje, widzę – uśmiechnęła się.
– Cicho – wyszeptał przestraszony.
– Dobra, spieprzaj stąd, bo zaraz cię złapię za tego sterczącego kutasa, jak Boga kocham. – Uśmiechnęła się trochę nerwowo, trochę uwodzicielsko i zamknęła za nim drzwi.
***
Silnik yamahy zaskoczył za pierwszym razem. Jedno pociągnięcie i warkot poniósł się echem po jeziorze. Łódź była gotowa do wycieczki. Robert policzył wszystkich, zrobił to pro forma. Doskonale wiedział, że nie zmieszczą się wszyscy. Było ich, o jedną osobę za dużo.
– Ktoś musi zostać – spojrzał na Łukasza. – Może ty?
Chłopak spojrzał na niego. Mięśnie na grzbiecie napięły mu się. Najchętniej wrzuciłby go do wody i podtopił szmaciarza. Zerknął jednak na siostrę, która spojrzała na niego jak zbity pies i wypowiedziała bezgłośnie „proszę cię”. Wciągnął w płuca świeże powietrze. Zaczął się zastanawiać. Może powinien jej trochę zluzować? Tak naprawdę nie odpowiadała mu rola, z jaką go tutaj wysłano. Czasami miał z tego radochę, ale tylko dlatego, że nie lubił tego gnojka. Jej chłopaka. Kiwnął głową.
– Kapok – wskazał Wiktorii wypłowiałą kamizelkę ratunkową. Dziewczyna od razu ją założyła i posłała mu całusa. Widział, że odetchnęła z ulgą. Niech ma. Wróci do domu i może natknie się na Mirandę? Samo wspomnienie tej kobiety wywołało u niego erekcję.
Odprowadził ich wzrokiem. Robert usiadł przy sterze, pokręcił rączką dwa razy, aż silnik zawył, wypuszczając błękitne obłoki spalin i łódka ruszyła. Łukasz obserwował ich, stojąc nieruchomo, z rękami w kieszeniach. Patrzył, jak stara łupina marszczy taflę jeziora i nabiera rozpędu. Niech się tylko coś stanie, to skręcę sukinsynowi kark. Odwrócił się i ruszył do pensjonatu.
– A cóż ty, tutaj robisz samczyku? – Miranda uśmiechnęła się, widząc go przed domem. – Pomożesz mi w piwnicy?
– Pewnie – bąknął i wszedł do środka.
Tym razem kobieta miała na sobie turkusową sukienkę sięgającą niemal kolan. Ruszyła przodem, kręcąc ponętnym krągłym tyłkiem. Miał ochotę złapać ją za pośladek i ścisnąć. Ależ ta babka była seksowna. Pokręcił głową. Szli zmurszałymi od wilgoci schodami na dół. W piwnicy było zatęchłe powietrze, a ciemności rozświetlały wiszące gdzieniegdzie gołe żarówki. Jedną ze ścian porastał mech.
– Masz takie duże mięśnie, że pewnie nie sprawi ci to kłopotu – wskazała na dużą metalową wanienkę wypełnioną mokrym, świeżym praniem.
Chłopak złapał wanienkę i spojrzał na nią.
– Gdzie?
– Na górę złotko, na górę – chwilę przyglądała mu się, jak szedł przed nią. – Eh, lubię takich byczków jak ty, naprawdę słodki z ciebie chłopak.
Wrócili na górę, gdzie powietrze znowu pachniało latem, a słońce wdzierało się w każdy zakamarek domu. Kobieta wyprzedziła go i poprowadziła schodami na górę. Weszli na strych. Panował tam jeszcze większy zaduch i było gorąco. Postawił miskę na podłodze. Kobieta zaczęła wieszać pranie na rozciągniętych sznurach.
– Muszę przyznać, że dobrze wczoraj machałeś kutasem – uśmiechnęła się do niego. Chłopak się zaczerwienił. Nie pamiętał, kiedy ostatnio oblał się taką purpurą. – I jeszcze wstydliwy, mój słodki cukiereczek.
Podeszła do niego.
– Masz ochotę na dokładkę? – pokiwał głową. – To dlatego z nimi nie popłynąłeś, co? Przyszedłeś po więcej miodu do Mirandy...
– Tak – wystękał.
– A z czym przychodzisz? – złapała go za przyrodzenie, które znajdowało się w pełnej gotowości. – No... widzę, że nie przychodzisz z niczym – zaśmiała się. – No cóż, cipka nie mydło, nie wymydli się, co nie? – zaśmiała się i poprowadziła go w stronę worków wypełnionych pszenicą. – Usiądź tu na chwilę.
Kobieta podeszła do malutkiego okienka, uchyliła je i zagwizdała przeraźliwie głośno. Chłopak nie widział, na kogo gwiżdże, ale zauważył, że machnęła ręką, przywołując kogoś. Kiedy do niego wróciła, spojrzał na nią zdziwiony. Miranda miała tajemniczy błysk w oku.
– Wczoraj sobie na mnie poużywałeś, teraz chcę ci kogoś przedstawić.
Patrzyli na siebie w ciszy, kiedy po chwili ktoś wszedł na górę. Łukasz zobaczył dziewczynę w masce hokejowej. Najwyraźniej była młoda i dość mocno zbudowana. Jej sukienka była tak krótka, że ledwo zakrywała krocze. Spojrzał na jej mocne, masywne uda i wielkie piersi. Nie mógł tylko zrozumieć, po cholerę jej ta maska.
– Po co, to? – wskazał podbródkiem na maskę.
– A to... młoda jest i głupia. Bawi się jak to dziecko – chłopakowi trudno było patrzeć na dziewczynę jak na dziecko, była niewiele mniejsza od niego. – Ty się lepiej zastanów, po co jej to – podciągnęła dziewczynie sukienkę, odsłaniając wzgórek.
Miała złączone uda, więc widział tylko włosy łonowe. Matka kazała jej się odwrócić. Dziewczyna posłusznie się odwróciła. Miranda złapała ją za pośladki i lekko rozchyliła, odsłaniając w ten sposób jej duże, wyjątkowo pulchne wargi sromowe. Kobieta sama zaczęła się bawić waginą córki, włożyła jej nawet palec, po czym wystawiła go do Łukasza.
– Chodź no tu, spróbuj, jak smakuje.
Chłopak zawahała się. Nie był pewny czy kobieta chce z niego zażartować. Czuł, że to wszystko, to jakieś szaleństwo, ale w spodniach miał już kamień, który zaczynał pulsować boleśnie. Ostatecznie podszedł do nich. Kobieta włożyła mu palec w usta.
– Smakuje dobrze? – skinął głową, potwierdzając. Wstyd ścierał się u niego z rosnącym podnieceniem.
– Yyyyyhyyy lubić, lubić... – zaskrzeczała dziewczyna.
– Co ona? – Łukaszowi wydało się, że córka Mirandy zachowuje się jak niedorozwinięta.
– A nic. Zamknij się – rzuciła do córki. – Młode to, głupie i nieokrzesane. Strzel ją w dupę to się uspokoi. No walnij ją – ponagliła go, widząc, że chłopak ma opory.
Uderzył otwartą ręką, aż pośladek zafalował.
– Tak, dobrze. Bardzo ładnie. Chciałbyś zamoczyć w takiej świeżej wiejskiej cipce? Chowana na wiejskim mleku – wybuchnęła śmiechem i nie czekając na jego odpowiedź, sięgnęła ręką do rozporka. Po chwili trzymała sztywny penis. Masturbowała zaskoczonego chłopaka – tak... dobrze jest... – mruczała, szczerząc nieco szare zęby. – Pokażę ci, jak się to robi w Wyrwidołach.
Łukasz stał wyprostowany, nie spodziewał się, że Miranda weźmie go w usta, jednak kobieta zaczęła ssać żołądź, drażnić językiem prącie, po czym pozwoliła mu wejść najgłębiej, jak to było możliwe. Po niecałej minucie pieszczoty wyjęła członek i przyłożyła do wypiętej szparki dziewczyny. Chwilę miziała główką różowy srom. Splunęła na palce i wtarła ślinę w waginę córki.
– Czasem trzeba ją nawilżyć, ale nie bój nic – spojrzała do niego, w górę. – Jak jej zrobisz dobrze, sama się zleje w gacie – zaryczała śmiechem. – Bierz ją samczyku, rżnij jak swoją.
Chłopak był nieco zdezorientowany. Dziewczyna w masce hokejowej, zachowująca się jakby była niespełna rozumu, w dodatku jej matka. Miał wrażenie, że na jej twarzy majaczy szaleństwo. Z drugiej strony, był podniecony, nikt nie widział, więc po co walczyć z sobą? Miranda wprowadziła jego penis jak krowę do obory, prosto w tłustą waginę dziewczyny. Łukasz westchnął. Młoda okazała się dość ciasna, czego by się nie spodziewał. Brał ją z rosnącym entuzjazmem, a kobieta co jakiś czas uderzała córkę w wypięty zadek.
Właścicielka pensjonatu podniosła się. Stanęła tuż przy chłopaku i zbliżyła usta do jego ucha.
– Tylko byczku, zostaw coś dla Mirandy – złapała go za jądra i masowała chwilę. – Rozumiemy się?
Przytaknął i w zamian dostał od niej soczystego całusa. Jego penis wciskał się w miękką pochwę dziewczyny, a Miranda wpychała mu wilgotny język do gardła. Zrobiło mu się tak dobrze, że był bliski końca. Na szczęście dziewczyna nagle zadrżała.
– Yyyyyy... yyyyyyy... – zaczęła powarkiwać.
– Co jej jest? – Łukasz się lekko przestraszył.
– A co ma być kogucie? Dobrze jej i tyle – odwróciła się do córki. – Zamknij się i spieprzaj mi z oczu. – Kopnęła ją w tyłek, po czym dziewczyna nie odwracając się do nich, wybiegła ze strychu. – Zapamięta cię na długo, dawno nie słyszałam, żeby tak wyła, jak prosię – zaśmiała się. – Chodź, zrobimy sobie dzień matki – chichocząc, oparła się o worki i wypięła do niego tyłek.
Miranda pośliniła dwa palce i wtarła plwocinę w anusa. Sięgnęła po sterczącego penisa i wprowadziła sobie w odbyt. Łukasz westchnął, nigdy nie kochał się w ten sposób z kobietą. To było jak wygrana w totka. Patrzył, jak jego męskość wciska się w ciasny odbyt, jak korzeń znika pomiędzy krągłymi pośladkami, w małej tajemniczej dziurce. Zwieracz początkowo zaciskał się na nabrzmiałych mięśniach penisa, ale w końcu kochanka się rozluźniła. Poruszał się w niej, z początku ostrożnie, powoli, aż wreszcie nabrał rozpędu.
***
Zbliżał się wieczór. Po dniu spędzonym na jeziorze postanowili zrobić grilla. Dostali kiełbasy i kilka steków od gospodyni. Słońce schowało się za górą, niebo pociemniało, ale wciąż było ciepło. Rozsiedli się przy dużym stole w ogrodzie. Robert stanął przy grillu, przewracając kiełbaski. Wiktor przyniósł dwie zgrzewki piwa. Impreza rozkręciła się bardzo szybko.
– Znalazłam to w pokoju, widocznie Janek zostawił – Agnieszka położyła dwa skręty na stole.
– No i zajebiście, przynajmniej go oskubiemy z zioła – ucieszył się Robert.
Postanowili użyć pierwszego skręta od razu. Łukasz siedział z boku, przyglądając się im. Wypił dwa piwa, nawet je trochę poczuł, ale uznał, że musi odpocząć od tego gównianego towarzystwa. Postanowił się przejść. Jego myśli wypełniał incydent ze strychu. Czuł się z tym zarówno dobrze, jak podle. Obszedł dom dookoła. Wszędzie panował półmrok, nie było tam latarni, żadnego światła na zewnątrz. Jedynie w ogrodzie paliła się żarówka. Miranda pozwoliła im pociągnąć przedłużacz z domu.
Chłopak właśnie przechodził koło stodoły, kiedy nagle usłyszał coś. Zatrzymał się i nadstawił ucho. Tak, wyraźnie słyszał, jak dzwoni telefon. Dźwięk był nieco stłumiony, ale z całą pewnością dochodził ze stodoły. Ruszył w stronę drzwi. W środku unosił się zapach siana i drewna. Pomimo szpar między deskami, wewnątrz było ciemno. Zapalił zapalniczkę i znalazł wiszącą żarówkę. Nie widział przełącznika, więc złapał ją i dokręcił. Zapaliła się. W bladym pomarańczowym świetle dostrzegł drobinki kurzu wirujące w powietrzu. Zakręciło go w nosie i kichnął.
Dźwięk dobiegał z głębi stodoły. Zanim zrobił kilka kroków, telefon zamilkł. Chłopak zauważył, że ma przed sobą kolejne drzwi. Zupełnie jakby ktoś postawił niewielką szopę wewnątrz stodoły. Pchnął je i wszedł do środka przy akompaniamencie skrzypiącego drewna. Do środka nie docierało światło słabej żarówki. Wyjął ponownie zapalniczkę, zapalił i uniósł rękę do góry. Nagle wrósł w podłogę.
Przed nim, wisiał zawieszony do góry nogami człowiek. Ciało było wykrojone niemal w jednej trzeciej. Zupełnie jakby ktoś wypatroszył nieszczęśnika, jak świnię. W misce leżącej, pod zwłokami, było mnóstwo krwi. Chłopak podszedł bliżej, zasłaniając nos i usta. Czuł nieprzyjemny mdły smród, unoszący się w zatęchłym powietrzu.
– Kurwa! – zaklął, kiedy rozpoznał Janka.
Na niedużym drewnianym stoliku, leżała maczeta, noże i mnóstwo innych rzeczy, którym nie miał czasu się przyjrzeć. Szok ścisnął go za serce, wątrobę i żołądek. Zakręciło mu się w głowie, padł na kolana i zwymiotował. Nie mógł zostać ani chwili dłużej w tym kantorku. Wyszedł chwiejnym krokiem, kaszląc i plując. Dopiero po chwili zauważył, że naprzeciwko niego stoi wielki chłopak. Spojrzał na jego zdeformowaną głowę i to był błąd. Powinien spojrzeć na nóż, który tamten ściskał w ręce. Duży nóż. Jednym pchnięciem napastnik wbił go Łukaszowi prosto w brzuch. Wszystko odbyło się niemal bezgłośnie.
– Ubić... ubić ty...
Łukasz spojrzał ze zdziwieniem na brzuch. Miał wrażenie jakby ktoś wcisnął mu w ciało sopel lodu. Przez upiorną chwilę, obaj stali przyglądając się sobie. Z rany sączyło się coraz więcej krwi. Czuł, że spływa mu na przyrodzenie i dalej, aż na podłogę. Nagle ogarnęła go wściekłość. Uznał, że jeśli ma zdechnąć na tym zadupiu, zabierze ze sobą przygłupa z głową w kształcie cebuli. Musiał się spieszyć, bo zaczynało mu się kręcić w głowie. W miarę jak ulatywała z niego krew, robiło się cholernie zimno. Złapał za rękojeść noża. Napastnik zaśmiał się, nie wiadomo z czego.
Ostatnim wysiłkiem, na jaki było go stać, Łukasz wbił nóż w szyję mordercy, który spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc. Krew trysnęła z rany niczym gejzer. To dobrze, bo chłopak nie potrafił już ustać na nogach. Osunął się na podłogę, przyglądając się agonii swojego zabójcy. Widział, jak tamten potyka się o własne nogi. Otwiera usta, chcąc nabrać powietrza i w jego oczach dostrzegł zdziwienie, jakby tamten wciąż nie rozumiał, co się stało. Niestety świat wokół niego rozmywał się. Wszystko stawało się mętne, po chwili widział już tylko plamy, aż w końcu pociemniało i Łukasz znieruchomiał.
Syn Mirandy próbował dojść do drzwi. Chciał się poskarżyć mamie. Wiedział, że coś jest nie w porządku. To ten turysta, to on mu to zrobił. Turyści zawsze coś mu robili, odkąd pamiętał. Od wyjścia dzieliły go dwa kroki, ale nagle nogi się pod nim załamały, jakby były pozbawione kości i runął na klepisko. Wszystko wokół było czerwone, wszędzie mnóstwo krwi, a jemu zachciało się spać. Po prostu musiał się zdrzemnąć. Może jak się obudzi, nie będzie tak bolało? Zamknął oczy. Ostatnie, o czym pomyślał, to, gdzie jest mama.
***
Sylwia poczuła się źle i Agnieszka zabrała ją do pokoju. Wiktor siedział z Robertem i Wiktorią. Chłopaki byli mocno upaleni, Wiktoria wypiła trzy piwa, przez co kręciło jej się w głowie. Zrobiło się trochę chłodniej. Nad nimi jarzyły się gwiazdy.
– Nareszcie twój braciszek nam trochę odpuścił – Robert przytulił do siebie dziewczynę.
– Swoją drogą, to gdzie on jest? Trochę to do niego nie podobne – dziewczyna spojrzała na Wiktora.
– Na mnie nie patrz, nie mam pojęcia i lepiej cieszcie się chwilą – uśmiechnął się do nich. Wyczuwał, że Robert ma ochotę na coś więcej i uznał, że czas na niego. – Ja spadam. Nara.
– Nara stary – kolega pomachał mu, zaśmiał się i po chwili Wiktor widział, że całują się namiętnie.
Chłopak poszedł do domu. Wszedł schodami na piętro i w słabym świetle jedynej żarówki w korytarzu, odnalazł drzwi do pokoju. Po omacku dotarł do łóżka, gdzie odrobina księżycowego światła padała wąskim prostokątem na kołdrę. Dopiero wtedy spostrzegł, że w łóżku śpi zarówno Sylwia, jak Agnieszka. Szybko dopadły go skrajne emocje. Z jednej strony, było to podniecające i intrygujące, ale z drugiej czuł zarówno lęk. W dodatku wróciły wyrzuty sumienia. Oto jego dziewczyna, która nigdy nie zrobiła mu nic złego, zaprosiła do łóżka koleżankę, z którą ją zdradził. Pewnie czuła się bezpiecznie mając świadomość, że zarówno on jak Agnieszka, nie przepadają za sobą. Gryzło go to jeszcze bardziej.
Sylwia spała z brzegu, na podłodze miała postawiony kosz na śmieci, na wypadek, gdyby zrobiło się jej niedobrze. Chłopak rozebrał się i wcisnął pod ścianę. Agnieszka była blisko. Bardzo blisko. Postanowił odwrócić się do ściany. Chociaż wypalił sporo zioła, które zawsze sprawiało, że szybko i smacznie spał, tym razem było inaczej. Bliskość koleżanki wywoływała szybsze bicie serca. Było coś jeszcze. Coś, do czego trudno było mu się przyznać. Zawsze uważał się za człowieka rozsądnego i poukładanego. Tym trudniej było mu przyznać, że obecność zarówno Agnieszki, jak śpiącej pijanej Sylwii, wywoływała dodatkowe podniecenie.
Mijały minuty. Cisza niemal dzwoniła w uszach. Ciemność była niemal absolutna. Nawet księżyc się schował. W pewnej chwili chłopak poczuł, że Agnieszka wierci się i nagle odwróciła się w jego stronę. Był odkryty, czego żałował, bo ręka wylądowała na jego biodrze. Zaczął oddychać coraz głębiej. W bokserkach szybko pojawiło się zgrubienie. Coraz trudniej było mu się opanować. Dziewczęca dłoń poruszyła się w lewo, prawo i przemknęła przez napięty brzuch. Cholera, obudziła się? Zaczął się gorączkowo zastanawiać. Niespodziewanie dłoń Agnieszki wylądowała na jego kroczu, od razu odnajdując ukryty pod bokserkami wzwód.
Dotyk był świadomy. Musiała się obudzić. Wsunęła rękę pod majtki i złapała go za jądra. Przysunęła się bliżej. Czuł jej ciepły rozespany oddech na karku. Po plecach przemknęły mu przyjemne dreszcze.
– Chyba skądś znam tego kutasa – szepnęła mu do ucha.
– Ciii... – upomniał ją przerażony i podniecony. – Co ty tu robisz? – starał się mówić tak cicho, że ledwie go słyszała.
– Sylwia zasnęła, a ja pomyślałam, że poczekam na ciebie... nie mów, że się nie cieszysz...
Nie odpowiedział. Czy musiał odpowiadać? Sterczał mu jak dąb. Agnieszka powoli masturbowała go, dysząc niemal wprost do ucha. Sylwii w ogóle nie słyszał. Jakby jej nie było w łóżku, ale wiedział doskonale, że jest.
– Wiktor... nie mów, że cię to nie kręci...
– Co?
– No to... że ona tutaj jest, tuż obok...
Zacisnął powieki. Tak właśnie było, ale nie był w stanie tego powiedzieć na głos.
– Bo mnie bardzo – poczuł ruch ręką i po chwili podsunęła mu pod usta palec – zobacz jak bardzo.
Wyssał podany palec. Czuł cierpki intensywny, intymny smak Agnieszki. Niemal zakręciło mu się w głowie. Już wiedział, że nie stanie na wysokości zadania i nie odtrąci kochanki. Odwrócił się, a dziewczyna błyskawicznie odwróciła się do niego plecami. Dłonią szybko odnalazł jej kobiecość. Była ściśnięta w miejscu, gdzie zbiegają się uda i pośladki. Pulchna bułeczka z rozkosznym rowkiem tworzonym przez wargi sromowe. Gładka i delikatna skóra była śliska. Śluz sączył się z niej zachęcająco.
Kiedy ją dotknął żołędzią, poczuł, jak bardzo jest gładka i mokra. Potarł główką o zewnętrze grube wargi i zdusił westchnienie. Wargi niespodziewanie otworzyły się i dotarł do tych mniejszych. Jeszcze gładszych i wilgotniejszych. Trzymał penis ręką i chwilę zataczał nim kółeczka w przedsionku. Położył rękę na pośladku i podciągnął go do góry. Cipka otwarła się jak kwiat lotosu, z rozkosznym cmoknięciem, kiedy delikatne przywierające do siebie wnętrze odkleiło się od siebie. Wszedł głęboko, niemal ślizgając się wewnątrz jedwabnej ociekającej sokami pochwie. Oboje jęknęli cichutko. Co za rozkosz.
Dotarł do końca i wykonał jeszcze jedno pchnięcie, jakby chciał wcisnąć się do samej macicy. Dziewczyna zacisnęła palce na poduszce, czując, jak ją naciąga, jak rozpycha się zachłannie. Chłopak wpił usta w jej nagą szyję. Lizał pachnącą skórę, a kiedy odwróciła głowę, usta Wiktora przemknęły po jej kształtnym podbródku i po chwili odnalazły jej usta. Całowali się, starając nie narobić przy tym hałasu. Przez cały czas poruszał się w niej rytmicznie. Kiedy się cofał, za każdym razem pozwalał, żeby żołądź wyszła na zewnątrz. Uwielbiał ten moment, kiedy srom rozstępował się pod naporem penisa, kiedy zanurzał się delikatnie w pulchnym ciele Agnieszki.
Był tak podniecony, że wiedział, iż nie potrwa to długo. Wszystko przez Sylwię, która spała tuż obok, zupełnie nieświadoma, że właśnie bierze jej przyjaciółkę od tyłu. Teraz kiedy pożądanie wzięło górę, nie miał problemu, żeby się do tego przyznać. Tak, podniecało go to, jak jasna cholera. Złapał Agnieszkę za włosy i wcisnął jej głowę w poduszkę, podniósł głowę i wyszeptał jej do ucha.
– Zaraz się spuszczę...
– Śmiało... – szepnęła niewyraźnie i w tym momencie wystrzelił.
Zamknął mocno powieki. Czuł, jak nasienie wylewa się z niego mocną strugą i wypełnia jej cipkę po brzegi. Szarpnęło nim dwa razy. Orgazm był wyjątkowo słodki. Zdrada smakuje podwójnie, przemknęło mu przez głowę i to było jednocześnie przerażające i wspaniałe.
Kiedy otworzył oczy, nie mógł uwierzyć w to, że Sylwia siedziała na brzegu łóżka i patrzyła na nich w kompletnym zdumieniu. Jakby dostał obuchem w głowę. Po prostu siedziała i patrzyła w całkowitej ciszy. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Agnieszka również patrzyła na Sylwię, nie mówiąc ani słowa. W dodatku on wciąż był w niej. Wciąż jego jeszcze nie zwiotczały penis, znajdował się w pochwie koleżanki. A Sylwia patrzyła.
– Jak mogłeś... – wychrypiała niespodziewanie, słabym głosem. – Jak mogliście...
Chciał wyjąć penis, ale Agnieszka złapała go za jądra, zmuszając, żeby pozostał w niej. Chłopak był tak ogłupiały, że poddał się temu niememu poleceniu. Tymczasem Sylwia wstała, niemal się potknęła, cofając od łóżka.
– Ty dziwko... ty suko...
Wyzwiska zdawały się nie robić żadnego wrażenia na Agnieszce. Wręcz przeciwnie. Naparła tyłkiem na Wiktora, przez co jego penis wszedł głębiej. Masaż jąder zrobił swoje i o zgrozo, jego penis zesztywniał ponownie. Ciepła pochwa Agnieszki łasiła się do korzenia delikatnymi, niewidocznym ruchami.
– A ty? – Sylwia nie mogła się wysłowić. Po prostu nie mogła w to uwierzyć. – Ty szmaciarzu pierdolony... ty gnido...
– Rób swoje – Agnieszka szepnęła do Wiktora i zaczęła coraz wyraźniej kręcić pupą. Cały czas patrzyła na Sylwię. Nabrzmiała żołądź znowu zaczęła się ocierać o jej wilgotne miękkie ścianki pochwy. – Chcę skończyć... – szepnęła. – Olej ją.. Ona i tak cię zostawi... – ruchy jej tyłka stawały się coraz bardziej intensywne.
Dziewczyna wybiegła z pokoju.
– Walić to – niemal warknęła Agnieszka i nadziała się na penis z pełną inwencją. – Tutaj masz świeżą cipkę...
Wiktor czuł się trochę, jakby stał z boku i w ogóle nie brał w tym wszystkim udziału. Nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą zaszło, ale najbardziej w to, że złapał Agnieszkę za biodro i zaciskając zęby, zaczął ją pieprzyć coraz mocniej i mocniej. Zupełnie jakby żądza zamieniła się w szaleństwo. Spełnienie stojące na wyciągnięcie ręki zdawało się kusić, zachęcać, żeby rzucił się na głęboką wodę i oddał euforii.
***
Sylwia chwiejąc się i potykając o własne nogi, zeszła na dół. W zasadzie nie wiedziała, co robi. Nie miała pojęcia dokąd idzie. Jak automat ruszyła w stronę ogrodu. Gwiazdy rzucały słabe światło, dziewczyna potknęła się dwa razy. Kiedy dotarła na miejsce, zauważyła, że grill jest wywrócony, a na ziemi wciąż tlą się węgle. Wokół panował nieporządek. Talerze i butelki były porozrzucane. Podeszła bliżej żaru. Coś usłyszała. Rozejrzała się we wszystkie strony i dostrzegła czyjąś ciemną sylwetkę. Mój Boże, ktoś leży i charczy. Podbiegła do miejsca gdzie majaczyła postać. Przyklękła i omal nie krzyknęła, widząc zmasakrowanego Roberta.
– Chryste, kto ci to zrobił – z jej oczu popłynęły łzy. Nie wiedziała jak mu pomóc. Chłopak miał ogromną otwartą ranę w brzuchu, z której cały czas płynęła krew.
Widziała, że chce jej coś powiedzieć. Próbował unieść głowę i rękę, zupełnie jakby chciał jej coś pokazać. Chciała go uspokoić, ale nie miała pojęcia jak. Nigdy nie widziała umierającego człowieka, ale była pewna, że znajomy znajduje się w przedśmiertnej agonii. Cały czas próbował jej coś pokazać. Nie miał siły, dłoń nie chciała się unieść. Chłopak westchnął głośno, ale z jego ust wypłynęła krew. Nagle ją olśniło, że może nie chce jej niczego pokazywać, tylko ostrzec przed czymś. Odwróciła się.
W chwili, w której się odwróciła, zdążyła zobaczyć Mirandę. Właśnie miała wykrzyczeć jej, że stało się coś strasznego, kiedy zauważyła jakiś błysk. Kobieta coś trzymała wysoko nad głową i teraz to coś, leciało prosto na nią. Zamarła, kiedy uświadomiła sobie, że to siekiera. Ciałem Sylwii szarpnęło. Ból wypełnił ją dogłębnie. Stała jak wryta, czuła jakby jej czaszka się powiększyła i nie mogła pomieścić w skórze. Coś uwierało ją mocno. Nie widziała, że ostrze siekiery miała wbite niemal w całości, tuż ponad oczami. Ciepła krew spłynęła jej na twarz. Dziewczyna zachwiała się i upadła prosto na Roberta.
Kobieta natychmiast ruszyła przed siebie. Pobiegła do kuchni, gdzie miała przygotowane wiadro pełne benzyny, spuszczonej z samochodów. Ruszyła schodami na górę. Kiedy wpadła do pokoju, zastała leżącego Wiktora i Agnieszkę. Podeszła do nich, zanim ci zdążyli się podnieść zdezorientowani.
– Sylwia? – zapytał chłopak.
– Nie tym razem – odpowiedziała Miranda i wylała na nich całe wiadro. Oboje wydawali się pogubieni. Nie mieli pojęcia, co się dzieje, ale wreszcie poczuli woń. Znieruchomieli.
– Boże! – krzyknęła dziewczyna, ale w tym momencie Miranda rzuciła w nich zapaloną zapałkę. W jednej chwili zamienili się w żywe pochodnie.
***
Wiktoria była w szoku. Siedziała w stodole, ukryła się pod jedną ze ścian, ale słyszała kroki. Wiedziała kto to. Widziała ją wcześniej, w ogrodzie. Szalona dziewczyna w hokejowej masce. Przez głowę przelatywało jej tysiące myśli. Nagle zaczęła się gorączkowo rozglądać za czymś, czym mogłaby się bronić. Musiała szukać po omacku. Nie miała pojęcia czy w stodole w ogóle jest światło, ale nawet jeśli było, nie zamierzała go włączać.
Kroki na zewnątrz zbliżały się. Dziewczyna zatkała uszy i zamknęła oczy, jakby to miało sprawić, że napastniczka zniknie. Niestety, po chwili zaskrzypiały drzwi. W ciemności widziała tylko zarys jej sylwetki. Nie mogła dostrzec tej kretyńskiej maski, ale może to lepiej? Z jeszcze większą zaciekłością rzuciła się na poszukiwanie czegokolwiek. Nagle zapłonęło światło. Było słabe, ale wystarczyło w zupełności. Żarówka kołysała się na kablu, przez co cienie zdawały się tańczyć na podłodze i ścianach. W jednej chwili, szalona dziewczyna w masce, była skąpana pomarańczowym blaskiem, po chwili tonęła w ciemności, a światło wyławiało z mroku Wiktorię.
– Yyyyhhyyyyy ubić... ubić ciebie... – zaskrzeczała szalona dziewczyna i ruszyła w jej stronę.
Wiktoria płakała, poruszała się na kolanach, wyciągając ręce na podłodze i nagle, kiedy światło znalazło się po jej stronie, dostrzegła coś. Urządzenie wyglądało znajomo. Jej ojciec zajmował się remontami i budową domów. To była gwoździarka. Dziewczyna rzuciła się na nią. Napastniczka była zaledwie trzy metry dalej. W ręku ściskała ogromną maczetę. Córka Mirandy to z pewnością była ona. Ręce Wiktorii trzęsły się, ale wycelowała urządzeniem prosto w napastniczkę i nacisnęła spust. Pstryk-pstryk-pstryk, dźwięk był cichy, przez chwilę miała wrażenie, że maszyna nie działa. Tymczasem wszystkie gwoździe doszły do celu. Jeden trafił w ramię, drugi w szyję, a trzeci przybił absurdalną maskę do jej czoła. Dziewczyna zatrzymała się.
Na masce pojawiła się krew. Na sukience również. Wiktoria podniosła się i przetarła oczy. Wciąż trzymała gwoździarkę. Wycelowała jeszcze raz, tym razem okazało się, że zabrakło gwoździ. Rzuciła urządzeniem w twarz dziewczyny i omijając ją, wybiegła ze stodoły. Pobiegła prosto do lasu. Do jeziora. Słyszała za sobą powarkiwania i niezrozumiałe krzyki. To niewiarygodne, że tamta dziewczyna z tymi wszystkimi gwoździami, wciąż potrafiła za nią biec. W końcu zapanowała cisza. Nie słyszała już niczego poza biciem własnego serca i świszczącym oddechem.
Dobiegła do jeziora. Była zdyszana, przerażona i na wpół przytomna. Złapała linę i zaczęła rozplątywać węzeł. Ręce trzęsły jej się tak bardzo, że nie potrafiła sobie poradzić. Zaklęła głośno i spróbowała się uspokoić. Dwa głębokie wdechy. Wciągała powietrze nosem, wypuszczała ustami. Kurwa, nic nie pomaga. Panika pustoszyła jej mózg. Szarpała się dłuższą chwilę i wreszcie jej się udało. Zaśmiała się nerwowo. Teraz jeszcze tylko silnik i za chwilę będzie bezpieczna. Rozpłakała się znowu.
Miranda zbliżała się do jeziora. W ręce ściskała ogromny nóż. W oczach miała łzy. Przed chwilą znalazła na leśnej ścieżce ciało swojej córki. Już sobie wyobrażała, co zrobi z tamtą suką. Niech ją tylko dorwie w swoje ręce. Kiedy miała do brzegu jakieś dwadzieścia metrów, usłyszała ryk silnika.
– Kurwa! – zaklęła wściekła i rzuciła się biegiem, gotowa płynąć wpław. Niestety łódka odpłynęła z taką prędkością, że w życiu by jej nie dogoniła. Kobieta usiadła na pomoście, wyjęła papierosa i zapaliła, wpatrując się w gwiazdy.