Cienie Isanranu (I)
14 sierpnia 2024
Cienie Isanranu
Szacowany czas lektury: 10 min
Opowiadanie osadzone w świecie Nieprawości i Żądzy.
https://prymerion.wordpress.com/
Przekroczył bramę miasta wczesnym wieczorem, kiedy na niebie gasły ostatnie światła odchodzącego dnia, barwiąc rozmazane pasma chmur liliowym kolorem. Powoli zapadał zmierzch, otulając ulice gęstniejącym półmrokiem, w którym zaczęły już jaśnieć okna okazałych domów i wysokich kamienic. Padający przez nie blask obejmował wiekowe mury ciepłą poświatą, opierającą się nadchodzącej nocy. Grupy przechodniów, pomiędzy którymi dostrzegł handlarzy, rzemieślników, a także otoczonych sługami arystokratów, stopniowo znikały z ulic. W zapadającej ciszy, pośród cichnącego gwaru, słychać było trzaski zamykanych okiennic. Nieliczni kupcy stali przed wejściami do swych sklepów, starannie je ryglując W oddali widać było patrole straży, która z pochodniami sprawdzała uliczki i ciemne zaułki, wyganiając z nich żebraków oraz włóczęgów.
Miasto było stare. Musiało rozrastać się przez niezliczone pokolenia, wznosząc kolejne mury na resztkach dawniejszych budowli, obejmujących coraz większe połacie terenu. Idąc ulicami rozglądał się oszczędnie i marszcząc brwi lustrował wzrokiem wszystko wokół. Jego spojrzenie omiatało mijane place, zastawione opustoszałymi straganami. Kierowało się ku wykutym w marmurze napisom, widocznym na oplecionych winoroślą łukach bram, pod którymi przechodził. Podążało w stronę widniejących w oddali pałaców i świątyń, rozjaśniających cienie nad miastem setkami płonących świateł. W odpowiedzi posągi królów, rycerzy oraz mędrców o zatartych przez lata rysach twarzy, obserwowały go beznamiętnie swoimi niewidzącymi oczyma.
Bez pośpiechu szedł przed siebie, a jego kopyta postukiwały na starannie ułożonej kamiennej kostce. Nigdy nie był jeszcze w tak dużym mieście. Służąc przez ostatni rok w armii jednego z granicznych baronów miał okazję nie raz przyjrzeć się zamieszkałym przez ludzi wioskom i miasteczkom, jednak żadne z nich nie mogło się równać z Isanran, stolicą cesarstwa. Ta ogromna metropolia, o której słyszał tyle opowieści, wydawała się być właściwym miejscem, by roztrwonić nieco złota i uszczuplić wypchane sakiewki. Stworzenia jego gatunku bardzo rzadko spotykano na ziemiach władanych przez cesarską dynastię, lecz tym bardziej ceniono je podczas bitew, jako że mało który człowiek pod względem siły i zręczności we władaniu bronią mógł równać się z centaurem. Dlatego też wiecznie ze sobą wojujący baronowie, hrabiowie oraz książęta jeśli tylko było ich na to stać hojnie opłacali takich najemników, nie szczędząc denarów w zamian za ich usługi. On zaś chętnie wydawał żołd na jedzenie, picie i chędożenie dziewek. Zwłaszcza na to ostatnie.
Jeden rzut oka wystarczał by stwierdzić, że Prymerion jest najemnym wojownikiem, co było typowym zajęciem centaurów. Miał na sobie nabijany metalem napierśnik z utwardzanej skóry, chroniący jego umięśniony tors. W podobny sposób wykonana zbroja osłaniała jego koński grzbiet. Zwyczajem swej rasy nie miał na sobie nic więcej. Przez plecy przerzucił solidny, długi łuk oraz kołczan ze strzałami. Przy jego pasie wisiał dwuręczny miecz o szerokim ostrzu. Oderwawszy spojrzenie od rynsztunku można było skupić się na samej jego potężnej postaci, górującej wzrostem nad najwyższym nawet człowiekiem. W połowie był dobrze zbudowanym mężczyzną o szerokich ramionach. Rysy twarzy miał ostre, a spojrzenie szarych oczu chmurne i zawzięte. Jego długie, czarne włosy, spływające do połowy pleców, spięte były srebrną klamrą. Od pasa w dół miał zaś ciało rosłego, czarnego ogiera o lśniącej sierści i masywnych nogach.
Będąc dzieckiem sądził, że zostanie kowalem. Takie były oczekiwania wuja, który go wychowywał. Prymerion nie miał nic przeciwko, by pod czujnym okiem swego opiekuna kształcić się w tym fachu. Lubił obserwować, kiedy ten stał przy rozżarzonym palenisku i wzbijając snopy iskier przekuwał fragmenty jaśniejącego metalu w lemiesze pługów, podkowy czy ostrza mieczy. Później zaczął pomagać przy pracy w kuźni wyobrażając sobie, że za jakiś czas, gdy już wprawi się nieco w kowalskim rzemiośle, wyruszy do Kheim lub Bleiset, gdzie przyjmą go na czeladnika. Chłopięcą wyobraźnię rozpalały wówczas snute przez wuja opowieści o dawnych mistrzach. Łącząc swe umiejętności ze starożytną magią potrafili oni tworzyć zaklęty oręż, jakiego już na próżno szukać. Dzieciństwo jednak skończyło się szybko, gdy pijani cesarscy siepacze splądrowali wioskę, w której mieszkał. Kuźnię strawił podłożony ogień, a jego opiekun padł przeszyty strzałami. Prymerion stracił wszystko, lecz łaskawi bogowie oszczędzili go tego dnia pozwalając, by sam pokierował swoim losem.
Poczuł głód, kiedy dobiegł go zapach pieczonego mięsa. Zatrzymał się i spojrzał na szyld, przedstawiający wyszczerbiony topór. Okazała gospoda, z której dobiegał przytłumiony gwar rozmów oraz skoczna muzyka, kusiła obietnicą obfitego posiłku oraz kilku kufli piwa. Po całodniowej podróży potrzebował jednego i drugiego. Poza tym miejsce to wydało się dobre aby rozejrzeć się za noclegiem chociaż wątpił, by zaoferowano mu tu coś więcej niż stertę siana w stajni. To jednak w zupełności wystarczało. Pchnął ciężkie, dębowe drzwi, po czym pochylając się przestąpił próg.
Gospoda była pełna gości. Ożywione głosy i donośne okrzyki mieszały się z pobrzękiwaniem naczyń oraz skoczną muzyką, wygrywaną na flecie. Przestronną salę, której wysoko sklepiony sufit podpierały masywne, dębowe filary, rozjaśniał blask oliwnych latarni, a od umieszczonego na środku wielkiego paleniska niósł się zapach pieczonej dziczyzny i palonego jałowca. Wokół wrzało jak w ulu. Pomiędzy biesiadnikami, niczym pracowite pszczoły, krążyły piersiaste dziewki, roznosząc półmiski z jadłem oraz kufle pełne pieniącego się piwa. Stojący zaś obok paleniska kuchcik pracowicie obracał nadzianego na rożen odyńca, co jakiś czas obficie polewając go winem, jak należy czynić celem wydobycia z mięsa lepszego smaku.
Prymerion przekroczywszy próg obrzucił wnętrze gospody chłodnym spojrzeniem. Przy szerokich ławach z nieheblowanego drewna siedzieli ludzie przeróżnego stanu. Zaraz przy drzwiach miejsce zajmowało trzech ponurych mężczyzn, noszących skórzane kaftany oraz brudne, zakurzone płaszcze. Rzucali kośćmi, grając najwyraźniej o garść leżących przed nimi miedzianych monet. Nieco dalej rozsiadła się grupa dobrze odzianych mieszczan, wyglądających na drobniejszych kupców. Popijali ochoczo z mosiężnych kielichów, gorączkowo o czymś ze sobą rozprawiając. Obok, przy zalegającej pod ścianą stercie beczek, siedziało kilku majstrów z symbolami cechu murarzy, wyszytymi na wełnianych kubrakach. Czerwoni na twarzach zaśmiewali się głośno, ściskając cynowe kufle. W odległym kącie sali dostrzegł zaś młodziutką szlachciankę w eleganckim myśliwskim stroju i wysokich butach do jazdy konnej. Towarzyszył jej podobnie ubrany, chudy jak tyka mężczyzna o sumiastych wąsach, który z apetytem zajadał kaszę, zawzięcie machając drewnianą łyżką. Prymerion zatrzymał wzrok na dziewczynie. Ta jakby czując, że na nią patrzy zerknęła ku niemu i duże, zielone oczy napotkały jego chłodne spojrzenie. Pełne usta rozchyliły się bezwiednie. Natychmiast jednak odwróciła głowę. Powoli, z wyraźnym ociąganiem.
Kiedy kroczył przez salę czuł też na sobie spojrzenia innych ludzi. Rzadkość występowania stworzeń jego rasy sprawiała, że zwykle w takich miejscach z zaciekawieniem mu się przyglądano. Dawno jednak przestał zwracać na to uwagę, nawet jeśli towarzyszyły temu nienawistne szepty, pogardliwe przytyki bądź niewybredne żarty. Zatrzymał się przy szynkwasie, za którym gruby, łysy niczym kolano jegomość polerował cynowe kufle, pieczołowicie układając je na półkach. Pochłonięty swą pracą mężczyzna, najwyraźniej właściciel gospody, dopiero teraz zauważył przybysza, a widząc jego rosłą postać, kosztowny rynsztunek oraz pękatą sakiewkę wiszącą u boku, uśmiechnął się służalczo, szczerząc nadpsute zęby.
Centaur nie miał w tej chwili wygórowanych oczekiwań. Chciał zażądać misy gorącej polewki, solidnego kawałka pieczeni oraz dzbana piwa. Po kilku dniach spędzonych na królewskim trakcie taki posiłek w zupełności by mu wystarczył. Zanim jednak zdążył nakazać szynkarzowi, by ten niezwłocznie podał wieczerzę, zbliżył się doń jeden z owych mężczyzn, grających nieopodal w kości.
– Zgaduję panie, żeś nietutejszy – rzekł nieznajomy, opierając się od niechcenia o wyślizgany kontuar. – Jeśli swym towarzystwem zaszczycisz mnie oraz mych kamratów to rychło się dowiesz, gdzie wypić można najprzedniejsze trunki, gdzie znaleźć uczciwych kupców, a gdzie zaznać przyjemności z chętnymi dziewkami. My zaś ochoczo wysłuchamy wieści z dalekich stron, bo pewnikiem wiele podróżujesz, sporo widziałeś i masz co opowiadać.
Na myśl o dziewkach sycących jego żądze Prymerion poczuł znajome ciepło, ogarniające lędźwia niespokojnym płomieniem. Dopiero po chwili przyszło mu do głowy, że dobrze będzie też zasięgnąć języka, by mieć pojęcie o tym, co dzieje się w stolicy.
– A owszem – odrzekł. – Podążam ze Wschodnich Rubieży. Wojna między granicznymi baronami już się zakończyła i nic tam po mnie, zatem szukam innych wielmożów, którzy chętni będą wynająć mój miecz. Miałem udać się do Bleissen, ale tam okolica spokojna, więc żadnego zarobku nie znajdę. Znalazłbym tak jedno swarliwych chłopów i zubożałą szlachtę o ciętych językach, mocną w gębie, lecz do wojaczki nieskorą.
– Takiś panie chętny do machania orężem? – rzucił nieznajomy zaczepnie, po czym przysunął sie jeszcze bliżej ku centaurowi. – Może i coś by się dla was znalazło do roboty, jeśli nie obawiacie się pobrudzić rąk.
– Mówże dalej – zachęcił Prymerion, skinąwszy na karczmarza. Bardziej był ciekaw co nieznajomy ma do powiedzenia, niż spodziewał się godnej rozważenia oferty. Z drugiej strony sakiewkę miał wprawdzie pełną, lecz biorąc pod uwagę rozliczne atrakcje, jakie oferowała stolica, niebawem zaświeci ona pustkami.
– Spotkajmy się przed świtem przy cmentarnym zagajniku – syknął mężczyzna, widząc człapiącego ku nim właściciela gospody. – Wszystko wam wówczas powiem – dodał, odchodząc.
Prymerion odprowadził go obojętnym wzrokiem. Mężczyzna zasiadł na powrót do stolika ze swoimi kamratami i jak gdyby nic więcej go nie obchodziło, podjął przerwaną grę w kości. Nie dało sie powiedzieć po tek krótkiej rozmowie kim byli ci ludzie, ani czego chcieli, ale propozycja wzbudziła zainteresowanie centaura. Postanowił przemyśleć ją przy obfitej wieczerzy, którą miał zamiar wynagrodzić sobie trudy oraz niedostatki ostatniego tygodnia podróży.
Stojąc przy jednej z wolnych ław zjadł trzy misy gulaszu z kaszą, do którego dostał bochen świeżego chleba i wgryzał się właśnie w kawały przyniesionej mu pieczeni, delektując jej smakiem, gdy szynkarz znów do niego podszedł. Przetarł ławę i bez słowa postawił na niej pękatą butlę wina oraz ozdobny cynowy kielich.
Prymerion nawet na niego nie spojrzał.
– Co to za szczyny przynieśliście gospodarzu? – rzucił z pełnymi ustami, nie przerywając ani na chwilę napełniania brzucha. – Weźcie to czym prędzej i piwa mi dajcie najlepszego jakie macie, a rychło – polecił.
– To od tamtej panienki – odpowiedział usłużnie szynkarz, wskazując ruchem brody zielonooką dziewczyną która bawiąc się kosmykiem jasnych włosów znacznie już śmielej patrzyła ich stronę. – Domyśla się ona, że nie jesteś stąd, pozdrawia cię i życzy owocnego pobytu w stolicy, czymkolwiek masz zamiar się tu zająć.
Powiedziawszy to skłonił się oszczędnie. Zabrał z ławy opróżnione naczynia i odszedł do swoich spraw. Kiedy poszedł, Prymerion uśmiechnął się pod nosem. W najbliższych dniach zamierzał zająć się w mieście sprawami najprzeróżniejszej natury. Pośród nich szczególne miejsce zajmowały potrzeby, których przez długie miesiące, spędzone na krańcach Cesarstwa, nie mógł należycie zaspokoić. Odkorkował butlę, napełnił kielich, po czym uniósł go ku dziewczynie w geście toastu. Ta zaś w odpowiedzi skinęła lekko głową.
Patrząc na jej na jej szczupłe nogi w wysokich jeździeckich butach, opięte skórzanymi spodniami pośladki i odchylony dekolt kaftana, odsłaniający wyobraźni kształtne, a przy tym niemałe piersi, centaur poczuł, że jego męskość, wzbudzona gwałtownym pożądaniem, zaczyna tężeć. Oblicze szlachcianki oblało się czerwienią gdy dostrzegła jak szeroki, masywny łeb końskiego członka wychodzi leniwie, nabierając rozmiaru, zaś otaczająca go skóra zsuwa się bezwstydnie, obnażając gładką żołądź. Zauważył, że stara się nie patrzyć, ale nie może się powstrzymać. Swój wzrok niby mimochodem, wciąż kierowała pod rozdęty obfitą wieczerzą brzuch centaura, gdzie już po kilku chwilach luźno zwisało imponujące, długie na trzy stopy, choć wciąż miękkie przyrodzenie.
Obojętnym gestem uniósł kielich do ust i pociągnął solidny łyk nie przejmując się tym, że wokół rozbrzmiały ochrypłe śmiechy mężczyzn oraz wyzywające chichoty podpitych kobiet, które zaczęły przechwalać się, co by mu zrobiły. Obrzucił je krótkim spojrzeniem będąc niemal pewnym, że żadna z nich nie byłaby w stanie zadowolić go w sposób, jaki opisały.
Nie przysłuchiwał się coraz głośniejszym komentarzom, tylko spokojnie kończył posiłek. Podniósł wzrok znad misy jedynie wtedy, gdy młoda szlachcianka minęła go, wychodząc z gospody wraz z opiekunem. Zanim opuściła izbę złowił spojrzenie jej zielonych oczu które mówiło więcej niż tysiąc słów. Delektując się ostatnimi kawałkami pieczeni wciąż miał w pamięci rozchylone, pełne usta dziewczyny.
Skończywszy posiłek odsunął misę i nalał sobie kolejny kielich wina. Karczmarka, która przyszła po opróżnione naczynie, pulchna kobieta dobrze po pięćdziesiątce, zabrała się za wycieranie ławy. Przesuwając ścierką po nieheblowanych deskach pochyliła sie nad nimi tak bardzo, że jej ogromne piersi niemal wypadły z głębokiego, ledwo zasznurowanego dekoltu.
– Gdybyście panie mieli jakieś szczególne życzenia, a do tego godziwie zapłacicie, to dajcie mi znać – rzuciła od niechcenia na odchodnym. Kiedy wracając do szynkwasu szła przez izbę, odprowadził ją spojrzeniem. Czując jak jego koński członek wypręża się w niecierpliwym oczekiwaniu na wejście w kobiece wnętrze, uśmiechnął się po raz kolejny tego wieczora.