Amor
8 czerwca 2015
Szacowany czas lektury: 21 min
– O..., cześć. To ty nie śpisz?
– Nie...
– A co robisz?
– Czekam na ciebie.
– Czekasz? Przecież mówiłam, że wrócę późno. I żebyś NIE czekał.
– No tak, tylko że już dawno nie jest „późno”. Jest wcześnie. WCZEŚNIE RANO!
– Dla mnie późno – myję się i idę spać. Możesz mi rozpiąć sukienkę? O, dzięki...
– Co ty... nie masz majtek?!!
– Yyy... Mam...
– Gdzie?!!
– W torebce...
– Jak to „w torebce”? Wychodząc z domu miałaś je na sobie.
– Miałam, ale zdjęłam.
– Dlaczego? Po co?
– Ojej kotku, nnnie wiem no... daj spokój. Musiałam zdjąć i już.
– Jak to nie wiesz?!!
– No nie wiem... nie bardzo rozumiem... nie chcę teraz o tym opowiadać.
– Naprawdę chcesz coś przede mną ukrywać?
– Nie, ale...
– No to mów!
– Proszę, nie!
– Masz mówić! Teraz!
– Nie krzycz, proszę.
– Powiedz, proszę, dlaczego nie masz na sobie majtek.
– ...
– Mówię do ciebie! Dlaczego tak patrzysz?!
– Jesteś pewien?
– Raczej nie mam wyjścia.
– Masz. Możesz dać spokój, przytulić mnie, pocałować, a potem razem o tym zapomnimy.
– Jak to zapomnimy? Oszalałaś? I co potem? Gdzie mam schować swoje domysły?
– Dobrze, skoro nalegasz, ale obiecaj, że wysłuchasz mnie do końca i nie będziesz osądzał pochopnie. Ja naprawdę nie bardzo rozumiem co się stało.
– Mów, zobaczymy.
– Mogę się ubrać?
– Nie.
– Ale... nie mam nawet majtek!
– No właśnie....
– Dżizys... No dobra. Więc poszłam na spotkanie. Z koleżanką... Z pracy...
– Tak, to wiem przecież. To ona zdjęła ci majtki?
– Nie... Cierpliwości, nie przerywaj. Ona... ona nie przyszła sama. Tylko ze swoim nowym facetem. To jakiś korporacyjny dupek, po jednym z tych prywatnych uniwersytetów zarządzania gównem w Bąbolicach – wprawdzie przystojny, zgrabny, wysportowany, ale strasznie, strasznie głupi. Cały wieczór nawijał o tym, jaki jest jego cel i jaki jest zajebisty w tym swoim marketingu czy tam innym pierdolingu. Kurwa, przepraszam, nawet nie wiem gdzie ten przygłup pracuje i co tam robi – takie to było nudne i płytkie. Ale to nie wszystko. On przyprowadził na spotkanie swojego kolegę z pracy, takiego wiesz – od wódy i dup. Ten kolega był tak samo wylaszczony i tak samo głupi. Chyba, bo przez większość wieczoru się nie odzywał. Na początku porządnie się wściekłam. Umówiłam się z tą suką na kolację i babskie ględzenie o ważnych sprawach, a ta przychodzi z jakimiś popaprańcami i pieprzy, że przeprasza, że zapomniała, że umówiła się też z nim, a on się umówił z kolegą i że w takim razie dobrze się składa, bo jest akurat 2 na 2 i będzie zajebiście. W ogóle była jakaś dziwnie nakręcona, jak po jakichś prochach. Pieprzyła trzy po trzy, zmieniała tematy, nie pozwalała mi dojść do słowa, i wlewała w siebie hektolitry wina. Teraz podejrzewam, że całą tę sytuację zaaranżowała specjalnie, żeby nie spędzać wieczoru sam na sam ze mną i nie musieć poruszać trudnych kwestii. Początkowo siedziałam więc naburmuszona, odzywając się półgębkiem i uśmiechając kwaśno, gdy tamci wybuchali gromkim śmiechem, a czasami wstawiając sarkastyczne docinki, które, o zgrozo, odbierali jako wyraz zainteresowania.
– I to wszystko było tak porywające, że zajęło ci 8 godzin? Teraz rozumiem – majtki spadły ci same, z nudów...
– Nie, poczekaj. Siedziałam tak z nimi – spięta i wkurwiona, jednak wraz z kolejnymi kieliszkami wina sytuacja zaczęła mi się wydawać coraz bardziej absurdalna, a przez to śmieszna. Wiesz jak to jest. Czasami, żeby jakoś przetrwać, dajesz się wciągnąć w konwencję...
– Możesz też pod byle pretekstem podziękować, przeprosić, pożegnać się i wrócić do domu. To chyba bardziej normalne?
– Masz rację. Przez pierwszą godzinę poważnie rozważałam taką decyzję, ale zanim nadarzył się „byle pretekst”, ku swojemu zdumieniu, rozluźniłam się i zaczęłam dobrze bawić. Fakt, że w zasadzie sama ze sobą. Nawet przez chwilę żałowałam, że cię nie ma, bo moglibyśmy razem ponabijać się z głupoty pseudokorporacyjnej pseudoelity. Z drugiej strony, gdybyś tam był...
– Czyli mam żałować, że mnie tam nie było?... Halo!...
– Co? Nnnie... nie wiem...
– Zamyśliłaś się? Sterczą ci sutki.
– Yyy... To z zimna. Proszę, kochanie, mogę się czymś okryć?
– Słuchaj, jest tropikalne lato, duchota, prawie trzydzieści stopni ciepła, nie pierdol mi, że ci zimno! Mów dalej!
– Ale to jest... jak jakaś wiwisekcja!
– Tak – najprostsza droga do prawdy.
– Hę... No dobrze. A więc, jak już wspomniałam, mój początkowo chujowy nastrój zmienił się w luźne rozbawienie. Zaczęłam konwersować o głupawych sprawach, żartować, pieprzyć klasyczne banały. W pewnym momencie rozmowa z początku niewinnie zdryfowała na ubiór i elegancję. Ponarzekaliśmy trochę na zglobalizowany szajs w sieciowych sklepach, niepozwalający na indywidualizm i oryginalność, a potem na biznesowy dress code powodujący, że wszyscy zaczynamy wyglądać jak biało czarne cyborgi. Ja wtedy wypaliłam, sama nie wiem dlaczego, że przynajmniej możemy swobodnie decydować o bieliźnie. Facetom od razu zapaliły się iskierki w oczach i zaczęli dopytywać czy chodzi mi o kolor, fason czy wkładanie bielizny w ogóle. Odpowiedziałam, że wszystko na raz, chcąc szybko zakończyć nieopatrznie podjęty temat, ale oni nie dawali za wygraną. Do tego włączyła się ona, szczebiocząc, że stringi są do dupy (nomen omen), że wygodnie jest tylko w figach i że jedwabnych zwiewnych szortów nie trzeba zdejmować do pukania oraz że latem najfajniej jest nie wkładać bielizny w ogóle, co jeszcze bardziej ułatwia pukanie. A potem, ni z tego ni z owego, patrząc mi prosto w oczy zapytała czy teraz mam bieliznę na sobie. Zaczęłam się czerwienić, lecz postanowiłam nie dać się zapędzić w kozi róg. Wytrzymałam jej wzrok i odparłam, zgodnie z prawdą, że tak, a jednocześnie zadałam pytanie kontrujące o garderobę skrywaną pod jej sukienką, rozszerzając zakres zainteresowania także na rodzaj i kolor. Nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko i zdjęła ręce ze stołu, a potem uniosła lekko biodra i wypięła je na chwilę, po czym schyliła się opierając brodę na stole. Gdy z powrotem wyprostowała się w ręku trzymała zwinięte czerwone koronkowe majtki (chyba figi), które bez słowa podała swojemu facetowi. Ten również milcząc wziął je i schował do kieszeni marynarki, a zaraz potem dłonią, w której je trzymał delikatnie musnął usta i nos, dyskretnie wąchając. Jego oczy błyszczały. Obserwowałam tę scenę jak zahipnotyzowana, a myśli zaczęły mi krążyć wokół moich majtek, które stały się nagle bardzo ciasne i niewygodne.
– I wtedy je zdjęłaś? Nie mogę w to uwierzyć.
– Nie, nie zdjęłam. Choć było blisko. Cała trójka wpatrywała się we mnie wyczekująco, a moje ręce powoli zsuwały się ze stołu. Wtedy jednak przyszedł kelner i zakomunikował, że knajpę zamykają za 15 minut i w zasadzie powinniśmy już prosić o rachunek. Poprosiliśmy, a ona znów się ożywiła i zakomunikowała, że jest niedopita i jedziemy do niej „dokończyć tak miło rozpoczęty wieczór”.
– I co ty na to?
– Cóż, wiedziałam, że nie powinnam, ale wypity alkohol i ciekawość rozbudzona dość dziwnym wieczorem sprawiły, że nie potrafiłam się powstrzymać. Obiecywałam sobie, że wpadnę tylko na jednego drinka, może uspokoję się trochę, a zaraz potem pożegnam i pojadę do domu. Zapłaciliśmy, zamówiliśmy taksówkę i wyszliśmy na zewnątrz. Mimo późnej pory było bardzo gorąco, a wilgotne, ciężkie powietrze nie pozwalało odetchnąć głębiej i wyrzucić buzujących we mnie emocji. Zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego... Nie wiem jak to ująć... jakbym nagle znalazła się w świadomym śnie, w kontrolowanej nierzeczywistości, która jednak ostatecznie okazała się być rzeczywistością poza moją kontrolą.
– O czym ty mówisz?!! Jakich, kurwa, emocji?!! Wybacz, ale nie kupuję tego. Byłaś zwyczajnie napita i pobudzona obscenicznym zachowaniem koleżanki i jej faceta. Nic dziwnego, że traciłaś kontrolę. Ciekaw jestem, co sobie wtedy myślałaś. Sądziłaś że co się wydarzy, jeśli wsiądziesz z nimi do taksówki?
– Już mówiłam, nie bardzo wiem, co się ze mną działo. Nie pamiętam. Raczej nic nie myślałam, wpadłam w jakiś błogostan i zobojętnienie, przez które nie zdołała się przebić żadna zdroworozsądkowa refleksja. Przepraszam, ja... ja nie byłam wtedy sobą. To znaczy nie tą sobą, którą byłam do tej pory, którą znasz.
– Chyba nadal nią nie jesteś. W każdym razie to co mówisz, jak mówisz, napawa mnie niepokojem. I co, pojechałaś z nimi?
– Tak. Przypadło mi miejsce obok taksówkarza, a oni całą trójką usiedli z tyłu, z nią w środku. Najpierw głośno dokazywali śmiejąc się i rozmawiając, lecz potem nagle zamilkli, a do moich uszu, pomiędzy dźwiękami z radia, zaczęły dochodzić jej szepty, mruczenie, ciche westchnienia i jęki. Nie miałam żadnych wątpliwości co się dzieje na tylnym siedzeniu, może tylko poza taką czy bierze w tym udział para, czy może cała trójka, ale wstydziłam się odwrócić, by to sprawdzić. Zażenowana zesztywniałam, udając, że nic nie słyszę i całkowicie pochłania mnie nocny krajobraz miasta za oknem. Kątem oka widziałam tylko spoconego kierowcę, który co chwila spoglądał we wsteczne lusterko, oblizując spierzchnięte usta. Wszystko to uruchomiło mi jednak wyobraźnię, przyprawiając o spazmatyczne bicie serca i nieznośne, bo niemożliwe do ukojenia w tych okolicznościach, mrowienie w dole brzucha i między udami. Zaczęłam wilgotnieć. W końcu jednak zabawy z tyłu ustały, a gdy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że koleżanka śpi twardo i nie ma z nią kontaktu. Panowie, rześcy jeszcze, musieli ją, całkowicie bezwładną, wyciągać z taksówki i nieść po schodach. Ja wyszperałam z jej torebki klucze i otwierałam przed nimi kolejne drzwi. W końcu dotarli do jej sypialni i położyli do łóżka. Moje emocje opadły nieco, a przypomniał o sobie pęcherz. Poleciałam do łazienki opróżnić go i przy okazji odświeżyć się nieco. To właśnie wtedy, chcąc skorzystać z bidetu, zdjęłam te nieszczęsne majtki. Potem, gdy poprawiałam makijaż przed lustrem i zamyśliłam się nad przebiegiem wieczoru, zupełnie o nich zapomniałam i wyszłam, zostawiając je na podłodze, na samym środku. Gdy sobie przypomniałam było już za późno, bo jeden z facetów wszedł do łazienki. Czekałam więc aż wyjdzie, rozmawiając nerwowo z drugim i modląc się, by tamten nie zauważył moich gaci albo przynajmniej zostawił je w spokoju. Niestety, gdy wyszedł oczy mu płonęły, a w dłoni miętosił moje koronkowe figi. Zaczęli obaj powoli iść w moim kierunku, a ja, całkowicie zmieszana, cofałam się, nie mogąc wykrztusić słowa. Droga mojej beznadziejnej ucieczki skończyła się głęboką sofą, na którą opadłam jak podcięta, pokazując im przez ułamek sekundy skrywane już tylko sukienką łono, co jeszcze bardziej mnie zawstydziło, a ich – rozochociło. Mimo że szybko zacisnęłam uda i obciągnęłam sukienkę, oni, niezrażeni, usiedli po moich bokach i zaczęli łagodnymi głosami uspokajać, gładząc wierzchem dłoni włosy, policzki, ramiona, łapiąc za kolano. Emocje, które wcześniej odpuściły teraz powróciły ze zdwojoną siłą, pozbawiając mnie woli, lecz wraz z nimi pojawił się też silny usztywniający mnie strach przed tym co stawało się coraz bardziej oczywiste i realne i w zasadzie zaczynało się już dziać. Trwało to przez chwilę, podczas której oni zaczynali pozwalać sobie na coraz więcej, przemieszczając powoli swe dłonie z moich kolan na uda, a ja coraz głębiej zapadałam się w beznadziejną niemoc. W końcu jednak strachowi udało się wystrzelić do mojej świadomości ostatni impuls opamiętania. Z wysiłkiem wyrwałam się spomiędzy nich i drżącym głosem, choć stanowczo zażądałam zwrotu majtek. Ten, który cały czas je trzymał, położył je na sofie, tam gdzie przed chwilą siedziałam i powiedział, że jeśli chcę, to sama mogę je sobie wziąć. Następnie dłonią, w której je trzymał zaczął pocierać nos i usta. Wiedziałam, że jeżeli tam podejdę, to już nie będę miała siły się wyrwać, więc odwróciłam się i prawie w panice wybiegłam z mieszkania.
– Uff, przynajmniej tyle, choć było blisko. Zdecydowanie ZA BLISKO. Dobrze, że to przerwałaś, choć w ogóle nie powinnaś była dopuścić do takiej sytuacji. Mogło się to wszystko potoczyć inaczej, a wtedy... Ale zaraz, zaraz... Skoro majtki zostały tam, to jakim sposobem znalazły się w twojej torebce?
– Wróciłam po nie.
– ... Aha. To znaczy... Jak to wróciłaś?
– Gdy schodziłam po schodach zaczęłam wkurwiać się, że musiałam zostawić swoją bieliznę jakimś dwóm palantom, a jednocześnie martwić się, że będą chcieli to jakoś wykorzystać. No wiesz, jakiś szantaż czy coś takiego. Albo, że jeśli ona znajdzie u siebie moje majtki, to nie uda mi się tego wytłumaczyć. Nie mogłam tego tak zostawić, wróciłam więc, a potem...
– Co potem?
– ...
– NO CO?!!
– Potem mnie zerżnęli...
– ...?
– Zerżnęli mnie, nie dosłyszałeś?!! Nie rozumiesz?!! Wy-ru-cha-li mnie! WY-PIER-DO-LI-LI!!!
– Nie krzycz... nie płacz... ja... ja nie wiedziałem... bardzo mi przykro...
– Kurwa, jaki ty jesteś głupi. Naprawdę myślisz, że to się stało wbrew mojej woli? Że to był jakiś gwałt? I tak sobie tu siedzę z tobą, zamiast na policji i o tym gawędzę? No weź się ogarnij! Zerżnęli mnie, bo tego chciałam, pozwoliłam im, dałam im dupy. Rozumiesz?
– ...
– Gdy weszłam z powrotem oni stali przy drzwiach. Jakby wiedzieli, że wrócę. Przecisnęłam się między nimi, podbiegłam do sofy, zwinęłam moje majtki i schowałam je do torebki. Gdy wracałam, oni nadal stali w miejscu, uniemożliwiając mi wyjście. Po kilku sekundach zawieszenia i patrzenia sobie w oczy, bez słowa gwałtownie rzuciliśmy się na siebie. Oni, więksi ode mnie, otulili mnie ciasno i zaczęli całować w usta, policzki, szyję, uszy i bez żadnego już skrępowania obmacywać moje piersi, biodra, tyłek i uda. Po chwili ściągnęli mi sukienkę i odpięli stanik. Stałam tak między nimi bezwolna i naga, w samych tylko szpilkach, a oni pozwalali sobie na coraz więcej. Lizali moje piersi, ssali i podgryzali moje sutki, wkładali dłonie między uda. Moje podniecenie rosło z każdą chwilą. Tam na dole byłam już mokra i zaczęłam coraz mocniej odczuwać narastającą pustkę, która była jak jakiś pierwotny głód połączony z tęsknotą za dawno niekosztowaną potrawą i która wkrótce stała się tak dojmująca, że prawie doprowadziła mnie do torsji. Ich palce wprawdzie co chwila wślizgiwały się do środka, jednak ukojenie, które wtedy przychodziło było zbyt płytkie i krótkie. Czułam, że jeśli ta powiększająca się wyrwa w moim podbrzuszu nie zostanie zaraz szczelnie wypełniona, wpływająca przez nią w niekontrolowany sposób namiętność rozsadzi mi serce i mózg. Mój mózg zresztą, jakby w obronie przed tym przykrym scenariuszem, szerokim strumieniem wpuścił hormony przyjemności, które momentalnie wprowadziły go w trans, spychając w ciemny kąt świadomość i kontrolę. Jedynym moim celem stało się szybkie zaspokojenie gwałtownie pożerającej mnie chcicy. Zaczęłam gorączkowo ściskać ich krocza i manipulować przy rozporkach. Przez materiał spodni wyczułam, że będę musiała zmierzyć się z hm... dużym wyzwaniem, jednak gdy opuścili slipki, szczęka mi opadła. To co zobaczyłam trudno nazwać penisami, bo to określenie zbyt ubogie. Były to dwa prawie dwudziestocentymetrowe grube kawały żylastego mięcha. Masowałam je przez chwilę, ale podniecenie nie pozwoliło mi pobawić się dłużej. Bez słów, których i tak nie mogłabym wtedy z siebie wydusić, odwróciłam się oparłam o ścianę, rozstawiłam nogi i wypięłam tyłek. Gdy pierwszy wszedł we mnie poczułam taką ulgę, że nogi ugięły się pode mną, a z mojego gardła samoczynnie wydostało się głośne i przeciągłe stęknięcie. Potem już stałam grzecznie, pozwalając im posuwać się na zmianę i tylko gdy dochodziłam, jeden z nich musiał mnie podtrzymywać, zatykając jednocześnie usta, bym nie obudziła zalanej w trzy dupy koleżanki i nie drażniła za bardzo sąsiadów, którzy, jeśli nie spali, musieli sporo słyszeć. Akcja rozegrała się jednak dość szybko, bo facetom też nie wiele było trzeba. Mimo to przeżyłam wtedy bodaj najintensywniejszą fizyczną przyjemność mojego życia. Uff, powiedziałam to wreszcie...
– ...
– Dlaczego nic nie mówisz?
– Nie wiem... Co mam mówić? Spodziewałem się, ale do końca miałem nadzieję, że jednak do tego nie doszło... I jeszcze ta „największa przyjemność”. To co, ze mną nigdy nie było ci tak dobrze?
– Kotku, przecież mówię – FIZYCZNĄ przyjemność. Z tobą jest zupełnie inaczej. Dajesz mi miłość, uniesienie, nieopisaną przyjemność duchową. Seks z tobą jest dzięki temu wspaniały i niezastąpiony, transcendentny, ale zupełnie inny od zwyczajnego, ordynarnego rżnięcia, którego zażyłam. Nawet żywiący się ambrozją bogowie olimpijscy czasami schodzili na ziemię, by popróbować krwawego mięcha.
– Jeśli jest prawdą to co mówisz, to tym bardziej nie mogę pojąć w czym prymitywne fizyczne doznania mogą być lepsze od duchowych uniesień. Jak krwawe mięcho może wygrać z ambrozją?
– Też tego nie rozumiałam dopóki nie spróbowałam.
– Czy to znaczy, że ja też mam spróbować?
– Jeśli nie musisz, to lepiej nie. Chyba trudno byłoby mi to zaakceptować, a może bałabym się o nas. Pamiętaj, że dla mnie ambrozja nadal jest najważniejsza i że nigdy z niej nie zrezygnuję. Krwawe mięcho z nią nie wygrywa, ma być dla niej tylko takim kontrastem, intensywnym i prymitywnym przeżyciem fizycznym, które ma za zadanie uwypuklić jej boski smak.
– Ja rzeczywiście nie potrzebuję takich kontrastów. Wystarcza mi sama ambrozja i nie muszę uwypuklać sobie jej boskich smaków. Dlatego uważam, że strasznie naciągana ta racjonalizacja twojego... skurwienia, a opowiedziałaś o nim z taką pasją i zaangażowaniem, jakby jednak znaczyło coś więcej.
– Nie mów tak do mnie! Przysięgam, że nie znaczy, a opowiadam, bo sam chciałeś, a i ja chyba tego potrzebowałam. Ta noc mnie zmieniła. Zerwałam zakazany owoc i poznałam wielką tajemnicę, a teraz muszę się nią z tobą podzielić, a ty musisz wysłuchać do końca, żeby zrozumieć albo przynajmniej zaakceptować to co się ze mną stało. Mogę kontynuować?
– Jak to kontynuować? To, to jeszcze nie koniec? Przecież „zerżnęli cię”, „przeżyłaś największą, fizyczną, przyjemność twojego życia”, a potem ubrałaś się i wyszłaś, prawda?
– Najpierw poszłam do łazienki, żeby się umyć, a przede wszystkim... hm... wypłukać z siebie fizjologiczne produkty seksu.
– Nie mówisz chyba o...? Kuuurwa, czy ty zupełnie postradałaś zmysły?!! Dlaczego się na to zgodziłaś?
– No właśnie nie zgodziłam się. To znaczy, oni nawet chcieli włożyć gumy, ale wszystko toczyło się tak gwałtownie. Ja musiałam, naprawdę musiałam mieć ich w środku bardzo szybko, a poza tym też nie chciałam opakowywać tak pięknych kiełbas w jakieś sztuczne tworzywo. Miało być ostro i naturalistycznie.
– Ostro? Naturalistycznie? A BHP?!!
– Hi, hi, hi... Bezpieczeństwo i higiena pieprzenia? Spoko, ci faceci są głupi, ale dość porządni... w sensie BHP. Z rozmowy z nimi wynikało, że dbają o siebie, a ich węże nie wślizgują się do podejrzanych nor. Moją najwyraźniej uznały za wyjątkowo bezpieczną i miłą, bo spenetrowały każdy jej zakątek prawie do samej macicy i to kilkukrotnie.
– Jak to kilkukrotnie? Przecież po akcji w przedpokoju poszłaś się umyć.
– Poszłam, ale chwilę potem przyszli tam też oni. Najpierw stali i patrzyli, jak się opłukuję i podmywam, co i we mnie, i w nich wywołało kolejną falę podniecenia. Bez skrępowania rozebrali się i weszli do mnie pod prysznic. Nadzy ścisnęli mnie między sobą i znów masowali mi piersi, uda i tyłek, wkładali palce do środka, a ich ponownie sztywne członki przyjemnie uwierały mnie w brzuch i plecy. Po tej krótkiej grze wstępnej wyszliśmy spod prysznica, rozłożyliśmy na podłodze wszystkie znalezione w szafce ręczniki i znów zaczęliśmy się pieprzyć. Tym razem jednak już nie tak impulsywnie, lecz spokojnie, metodycznie i bez pośpiechu podając sobie rozkosz. Byli wobec mnie delikatni, otwarci na moje potrzeby i nie wywierali nadmiernej presji, choć, gdy już we mnie byli, gdy mnie ujeżdżali, zachowywali się bardzo samczo, sprowadzając moją rolę do pokrywanej przez psy suki, przedmiotu służącego zaspokojeniu potrzeb.
– I to ci się podobało, kręciło cię?
– I to jak! Popatrz, nawet teraz robi mi się mokro na wspomnienie tego uczucia. Nie, nie dotykaj! Jest dość obolała.
– Od posuwania?
– Posuwania, tarmoszenia, rozwierania, wkładania palców, pocierania, podgryzania i lizania.
– Lizania? Przecież ty nie znosisz minety!
– I co z tego? Byłam im tak uległa, że pozwoliłabym na fisting, anal, sado-maso oraz blowjob z połykiem... To ostatnie zresztą w zasadzie miało miejsce...
– Cooo?!! Połykałaś?!!
– No, technicznie rzecz ujmując, to najpierw zlizywałam z brzucha jednego z nich. Nie krzyw się tak. Też nie wierzyłam w to, co robiłam, ale to było tak niesamowite, hipnotyzujące – widzieć z bardzo bliska jak pod wpływem pracy moich ust i dłoni atletycznie zbudowany przystojniak trzęsie się w spazmach, a jego wielki żywy kutas zaczyna pulsować i wyrzucać z siebie ciepły biały kisiel, podczas gdy moja cipka zaciska swe wargi na drugim wielkim żywym kutasie, innego przystojniaka. Moje podniecenie rosło wtedy wykładniczo i nie mogąc się opanować, zlizywałam wszystko do ostatniej kropelki. Jednak największą ekstazę przeżywałam, gdy dochodzili w środku.
– I tak ile razy?
– Dokładnie nie wiem. W sumie, razem z akcją w przedpokoju, ja z sześć albo siedem, oni chyba po dwa albo i trzy. Z przerwami na odpoczynek trwało to z półtorej godziny. Robili ze mną co chcieli, a ja im na to pozwalałam. Różne układy – od tyłu, na czworakach, w kucki, w skłonie, na stojąco, na leżąco, na plecach, na brzuchu, na boku. Jeden w cipce drugi w ustach, miedzy cyckami, w dłoniach, a nawet między stopami.
– Anal?
– Nie, oni nie próbowali, a ja nie nalegałam. Ale, gdy pod koniec moja cipka była już bardzo rozciągnięta wcisnęli mi się tam obaj. To wtedy jeden z nich spuścił mi się do środka, a ja miałam najbardziej intensywny orgazm mojego życia i chyba sama się spuściłam. O cholera, znowu się podnieciłam. Uhhhhhh... szkoda, że jestem tak obolała i zmęczona. Eee, ale widzę, że moja opowieść także na tobie, hm... na was wywarła spore wrażenie. Potrzebujecie pomocy? No już, opuść slipki i daj mi go. O taak. Czujesz ulgę? Zabawne, do tej pory myślałam, że jest zwyczajny, przeciętny, ale teraz..., przepraszam nie obraź się, ale wydaje mi się taki... zabiedzony. Popatrz, mimo wzwodu mieści się na nim tylko jedna dłoń. U tamtych mogłam używać obydwu i jeszcze starczało miejsca na usta.
– Ooohhh... Usta... Weź go do ust...
– Nie. Przecież wiesz, że nie lubię.
– Wiem, ale przecież... im... brałaś...
– Tak, ale dla nich byłam zabawką, dziwką, rozumiesz? Suką-kochanką, którą brali i która im się oddawała.
– Więc jednak się kurwiłaś...
– Nie no, nic nie rozumiesz! Po prostu taką udawałam, odgrywałam rolę. I muszę przyznać, że byłam w tym bardzo dobra.
– Dla mnie też odegraj...
– Nie! Przecież jestem twoją żoną, twoją królową. Są pewne zasady. Dla ciebie nie mogę być kurwą, mój królu.
– Dlaczego?
– Bo nie mogę, nie potrafię. Przed tobą nie mogę udawać, więc musiałabym zostać kurwą naprawdę, a to, poza konsekwencjami społecznymi, oznaczałoby też koniec naszego związku. Kurwa jest pusta, wyprana z uczuć i emocji. Jest dla wszystkich i dla nikogo, jak przedmiot, jak lalka do bzykania. Kurwa nie kocha i nie jest kochana.
– Po tym, co usłyszałem, mam poważne wątpliwości czy ty mnie naprawdę kochasz.
– No wiesz? Zabrzmiało, jakbyś miał wątpliwości czy rzeczywiście nie jestem kurwą. O... sflaczał...
– Bo, wiesz, przypuszczalnie zdecydowana większość ankietowanych byłaby skłonna określić cię mianem kurwy, choć oczywiście, stosując podstawowe znaczenie słownikowe, aktualnie nią nie jesteś. Czym w ogóle jest miłość według ciebie?
– Naprawdę? Muszę odpowiadać na tak banalnie wzniosłe pytania?
– Spróbuj.
– Słuchaj, nie jestem poetką. Mogę spróbować technicznie nazwać lub opisać moje uczucia do ciebie, co byłoby jednak tylko ich rozmazanym, nieporadnym, koślawym, obrazem. Znasz je dobrze, jesteś jedynym ich adresatem i nie wyobrażam sobie by kiedykolwiek mógł być nim ktoś inny. Kocham cię, ponadto kocham cię, a poza tym kocham cię, ale nie każ mi proszę tego opisywać, bo się nie da.
– No dobrze, a wierność? Czy bycie wiernym jest elementem twojego pojęcia miłości?
– A czym jest bycie wiernym według ciebie?
– No..., to..., to tak jak z wiarą w jednego boga. Angażujesz się w nią całkowicie i dobrowolnie. Twoje, hm..., odczucia religijne, miłość, uwielbienie, zaufanie, cały ten stan umysłu biorący się z wewnętrznego przeświadczenia, a nie z dowodu naukowego, uznają i skierowane są tylko na jeden absolut. „Nie będziesz mieć innych bogów przede mną”. Jeśli szczerze wierzysz, jestem tylko ja i tylko mnie możesz czcić, inaczej twoja wiara jest fałszywa, powierzchowna, a ty jesteś oszustem i zdrajcą, i nie zasługujesz na zbawienie.
– Taki bóg jest strasznie zaborczy i zazdrosny...
– Nie, bo wiara w niego jednego to nie przymus, tylko twój wolny wybór, płynący z wewnętrznego przeświadczenia, potrzeby. Jeśli tej potrzeby nie masz, możesz wybrać wielu bogów, tylko wtedy „ten, który jest” po prostu nie będzie już mógł być twoją istotą najwyższą. Ha, politeizm jest jak poligamia.
– Ale przecież, trzymajmy się tej analogii, w życiu człowieka wierzącego w jednego boga jest i sacrum, i profanum. To co święte, związane z bogiem, wiarą, duchowością i to co świeckie, związane z codziennością, sprawami przyziemnymi czy wręcz fizjologią. To, że pracujemy, idziemy do kina, na zakupy czy do pubu, myjemy się, jemy, defekujemy, uprawiamy seks, nie oznacza, że przestajemy wierzyć. Wszystkich tych czynności nie taktujemy jako innych, zastępczych bogów. Gdy pracuję, jestem u kosmetyczki albo po prostu z kimś rozmawiam z reguły nie myślę o tobie, co nie oznacza, że przestaję cię wtedy kochać albo że cię zdradzam.
– A gdy uprawiasz seks z innymi?
– Też nie. Pieprząc się tymi dwoma facetami, odczuwałam ogromną przyjemność, ekscytację, ale nic poza tym. Nie kocham ich przecież i nie kochałam też wtedy, gdy mnie posuwali, a ja robiłam z nimi tę całą pornografię. Fakt, nie myślałam, a raczej starałam się nie myśleć wtedy o tobie, ale też nie przestawałam cię kochać. I wtedy, i teraz cały czas byłeś i nadal jesteś, który jesteś – jedyny, najwyższy, absolut. Czytanie mitologii greckiej czy turystyczny udział w obrządku ku czci jakiegoś afrykańskiego bóstwa nie oznaczają przecież apostazji.
– To dlaczego czuję się zdradzony?
– Bo jesteś zaborczym, zazdrosnym, próżnym i, nie obraź się, ale w sumie dość prymitywnym bogiem. Bo nie wystarczy ci sama wiara w ciebie i domagasz się całopalnej ofiary z ciała swojego jedynego wyznawcy. Bo chcesz być obecny w mojej sferze profanum zawsze na pierwszym planie i nie zdajesz sobie sprawy z tego, że gdybym się temu poddała, to już nie byłaby wiara tylko opętanie. Opętanie, które zabiłoby nas i naszą religię.
– Hm, to jakim bogiem według ciebie powinienem być?
– Bądź miłością.