Jak walczyć mam z tym uczuciem, obrazem w moim umyślę,
gdy widzę Jego za Tobą, siedząc tuż obok, na krześle?
Jak radzić sobie ze złością, która się rodzi w mojej duszy,
gdy obcy facet szepce, nieprzyzwoite słowa w Twe uszy?
Czym zdławić chęć zatrzymania, podróży tych chciwych palców,
po nagiej skórze Twych pleców, wprost do sukienki zatrzasków?
Jak nie wstać, gdy Jego dłonie, zsuwając ją z Twoich ramion,
w koronkę białą ubrane pośladki Twe odsłaniają?
Jak siedzieć bez ruchu, kiedy chwyta za majtki zuchwale,
zsuwając je po Twych udach? Dalej spadają już same.
Skąd nabrać mam tyle siły, by się na Niego nie rzucić,
kiedy obraca Cię przodem, lubieżnie patrząc Ci w oczy.
Jak wytrwać, siedząc na zadzie, gdy dłońmi Twe piersi dotyka?
Tym większe się wtedy stają, im szybciej i głębiej oddychasz.
Jak pięści nie mam zaciskać, gdy Twoje łono ociera
palcami grubymi, wydzierając się w głąb tylko mojej przestrzeni?
Jak nerwy na wodzy utrzymać, gdy usiąść na łóżku Cię zmusza,
przed samą twarzą Ci prężąc, spodni wypukłość dużą?
Czym się do krzesła przykuć, by nie wstać i nie przerwać odsłony,
w której rozpiąć swe spodnie Ci każe, i zsunąć, i uwolnić członek?
Jak mam wytrzymać tę wizję, oczu Twych zaskoczonych,
wielkością narzędzia tego, przed które Ci nagle wyskoczył?
Czemu nie chciałem wyjść wcześniej, zanim w dłoń go ujęłaś?
Czemu muszę oglądać, jak powoli trzon Mu pocierasz?
Dlaczego oczu mych zawiązać, nie kazałem Ci wcześniej,
nim w ustach Twych zaczął tonąć, czubek Jego męskości?
Po co na mnie spoglądasz, chłonąc głęboko to monstrum
i pieszcząc opuszkami palców, jądra nabrzmiewające?
Czym mam zatkać swe uszy, by do zmysłów mych nie docierał,
dźwięk Jego dzikiej rozkoszy, gdy ssiesz go, liżesz, pocierasz?
Sam sobie winien - już wiem to - jestem, że z trudem mogę wytrzymać
tę wizję, gdy pcha cię na łóżko i się nad Tobą pochyla.
Twój wzrok wstydliwie wpatrzony we mnie, nie pomaga mi wcale
wytrzymać tych chwil, gdy uda Twoje stanowczo są rozchylane.
Dlaczego, zamiast złym być srodze, oczy w Twoją wpatruje
przyjemność, kiedy język Jego po tkliwej łechtaczce wędruje?
Skąd mogłem wiedzieć, jak trudno, wytrzymać będzie ten widok,
gdy wchodzi w Ciebie nim mocno i porusza się szybko?
Nie mogę już dłużej tak siedzieć, gdy wijesz się pod nim jak żmija,
gdy palce w pościeli zaciskasz, gdy paznokcie w plecy mu wbijasz.
Nie mogę słuchać tych krzyków, gdy wstrząsa przyjemność Twym ciałem
i skurcze potężne targają, i gdy skrapia Cię białym nektarem.
Jak patrzeć gdy leżysz szczęśliwa, gdy wstaje, ubiera, wychodzi
i płacę mu za ten wieczór, za to że Tobie dogodził?
gdy widzę Jego za Tobą, siedząc tuż obok, na krześle?
Jak radzić sobie ze złością, która się rodzi w mojej duszy,
gdy obcy facet szepce, nieprzyzwoite słowa w Twe uszy?
Czym zdławić chęć zatrzymania, podróży tych chciwych palców,
po nagiej skórze Twych pleców, wprost do sukienki zatrzasków?
Jak nie wstać, gdy Jego dłonie, zsuwając ją z Twoich ramion,
w koronkę białą ubrane pośladki Twe odsłaniają?
Jak siedzieć bez ruchu, kiedy chwyta za majtki zuchwale,
zsuwając je po Twych udach? Dalej spadają już same.
Skąd nabrać mam tyle siły, by się na Niego nie rzucić,
kiedy obraca Cię przodem, lubieżnie patrząc Ci w oczy.
Jak wytrwać, siedząc na zadzie, gdy dłońmi Twe piersi dotyka?
Tym większe się wtedy stają, im szybciej i głębiej oddychasz.
Jak pięści nie mam zaciskać, gdy Twoje łono ociera
palcami grubymi, wydzierając się w głąb tylko mojej przestrzeni?
Jak nerwy na wodzy utrzymać, gdy usiąść na łóżku Cię zmusza,
przed samą twarzą Ci prężąc, spodni wypukłość dużą?
Czym się do krzesła przykuć, by nie wstać i nie przerwać odsłony,
w której rozpiąć swe spodnie Ci każe, i zsunąć, i uwolnić członek?
Jak mam wytrzymać tę wizję, oczu Twych zaskoczonych,
wielkością narzędzia tego, przed które Ci nagle wyskoczył?
Czemu nie chciałem wyjść wcześniej, zanim w dłoń go ujęłaś?
Czemu muszę oglądać, jak powoli trzon Mu pocierasz?
Dlaczego oczu mych zawiązać, nie kazałem Ci wcześniej,
nim w ustach Twych zaczął tonąć, czubek Jego męskości?
Po co na mnie spoglądasz, chłonąc głęboko to monstrum
i pieszcząc opuszkami palców, jądra nabrzmiewające?
Czym mam zatkać swe uszy, by do zmysłów mych nie docierał,
dźwięk Jego dzikiej rozkoszy, gdy ssiesz go, liżesz, pocierasz?
Sam sobie winien - już wiem to - jestem, że z trudem mogę wytrzymać
tę wizję, gdy pcha cię na łóżko i się nad Tobą pochyla.
Twój wzrok wstydliwie wpatrzony we mnie, nie pomaga mi wcale
wytrzymać tych chwil, gdy uda Twoje stanowczo są rozchylane.
Dlaczego, zamiast złym być srodze, oczy w Twoją wpatruje
przyjemność, kiedy język Jego po tkliwej łechtaczce wędruje?
Skąd mogłem wiedzieć, jak trudno, wytrzymać będzie ten widok,
gdy wchodzi w Ciebie nim mocno i porusza się szybko?
Nie mogę już dłużej tak siedzieć, gdy wijesz się pod nim jak żmija,
gdy palce w pościeli zaciskasz, gdy paznokcie w plecy mu wbijasz.
Nie mogę słuchać tych krzyków, gdy wstrząsa przyjemność Twym ciałem
i skurcze potężne targają, i gdy skrapia Cię białym nektarem.
Jak patrzeć gdy leżysz szczęśliwa, gdy wstaje, ubiera, wychodzi
i płacę mu za ten wieczór, za to że Tobie dogodził?
Jak Ci się podobało?